~*~
Weszli od zaplecza do sklepu.
Myśleli, że uda im się zakraść aż do ich mieszkania, ale nie zrobili dwóch
kroków, jak aktywowali całą masę pułapek i narobili tyle hałasu, że pewnie
słyszano ich w Dziurawym Kotle.
Na schodach rozległo się
tupanie, gdy właściciele zbiegali na dół z różdżkami w pogotowiu.
– Komu zachciało się…
– ...okradać mistrzów
pułapek?! – zawołali w duecie, ale zamarli, widząc, kto ich odwiedził. Wyraźnie
pobledli. – Bill?
– Co ty tutaj robisz?
– I Charlie?
– Przyszliśmy z wami pogadać.
Ale nie tutaj, w waszym mieszkaniu.
Bliźniacy spojrzeli po sobie
i skinęli sztywno głowami.
– Tylko wiecie, mamy tam
trochę…
– ...bałagan. Byłem właśnie w
trakcie robienia nowego projektu.
– Nie obchodzi nas to –
oznajmił chłodno Bill.
Charlie położył dłonie na
ramionach braci i popychając ich przed sobą, zaprowadził trzęsących się
bliźniaków na górę. Ich reakcja była wystarczającym dowodem, że Bill mówił
prawdę.
Ledwo drzwi od mieszkania się
za nimi zamknęły, Charlie przepchnął się ku ich sypialni i jedną ręką
przytrzymując próbującego go powstrzymać Georga, drugą otworzył drzwi. Wciągnął
głęboko powietrze, widząc podwójne łóżko. Jego spojrzenie przykuła buteleczka i
mała paczuszka leżące na szafce nocnej. Nie pomyliłby tego duetu z niczym
innym.
Zostawiając sypialnię
otwartą, znów chwycił młodszych braci za ramiona i wepchnął ich do salonu,
sadzając na kanapie. Trzymali się za ręce tak mocno, że aż im pobielały
knykcie. Fred miał łzy w oczach, za to George z bladości przeszedł w zieleń i
wyglądał, jakby miał zaraz zwymiotować.
Charliemu też było niedobrze
na myśl, że jego bracia ze sobą sypiali, ale widząc tych dwóch nieustraszonych
wesołków na skraju załamania nerwowego, poczuł się przede wszystkim zmęczony.
– I co my mamy… – zaczął, ale
starszy brat wciął mu się w zdanie.
– Skończcie z tym
natychmiast!
– Nie – bąknął cicho Fred,
pociągając nosem. – To nie takie łatwe.
– Trudniejsze niż pieprzenie
własnego brata? – warknął Bill, a Charlie naprawdę nie potrafił go winić za
utratę panowania nad sobą. – Wiem, że wy wszystko zawsze robicie razem, ale
przesadziliście!
– Kocham go! – rozbrzmieli w
duecie, patrząc hardo na starszych braci.
– Może tylko wam się tak
wydaje – zasugerował Bill tonem świadczącym, że chce by to było prawdą.
– Jesteśmy ze sobą…
– …od kiedy się tu
przenieśliśmy.
– To na pewno nie jest po
prostu… wygodne? – spytał Charlie, przyciągając sobie krzesło. Usiadł na nim okrakiem,
opierając się łokciem o oparcie.
– Jesteśmy ze sobą od jakichś
dwóch lat, ale kocham go o wiele dłużej.
– Ja to samo. Mam wrażenie,
że od zawsze.
– Przestańcie… Wiem, że nie
umiecie bez siebie żyć, ale to za wiele. – Bill usiadł przy stole, dystansując
się od braci.
– Jak mamy przestać?? – Głos
Freda zadrżał, gdy patrzył z pretensją na najstarszego brata. – Potrafiłbyś
przestać kochać Fleur, bo ktoś ci tak kazał?!
– Nie oczekujemy, że nas
zaakceptujecie – oznajmił słabym głosem George. – A-ale…
– Ale co? – Charlie spojrzał
na niego wyczekująco.
– Nie chcemy was stracić…
– Nie możecie powiedzieć rodzicom! Mama by
tego nie zniosła! Zabiłaby nas!
Fred zerwał się z miejsca i
wycelował różdżką w Billa. Chwilę później George celował w Charliego. Bill też stał
już z wyciągniętą różdżką, za to Charlie patrzył po braciach w szoku.
– Czy wyście poszaleli?! –
krzyknął. – Bill opuść tę cholerną różdżkę, to twoi bracia! Wy też nie lepsi!
– To oni pierwsi…
– Gówno mnie to obchodzi!
Chowaj ją, bo ci przywalę! – Spojrzał zły na bliźniaków. – A wy co
zamierzaliście zrobić? Zabić nas czy odebrać wspomnienia?!
– Jasne że odebrać
wspomnienia! – zawołali.
– Z ostatniej doby?! Roku?! A
może mielibyśmy w ogóle zapomnieć, że istniejecie?! – Trzasnął ręką w oparcie
przed sobą. Bliźniacy spuścili wzrok speszeni. Charlie rzadko aż tak się
denerwował.
Smokolog wstał, z hukiem
odstawił krzesło na bok i stanął naprzeciwko nich. Był o jakieś dwa cale
niższy, ale o wiele bardziej umięśniony. Najprawdopodobniej zdjąłby każdego z
nich jednym ciosem.
– Opuście je. Przyszliśmy z
wami rozmawiać a nie się bić.
– Ciężko ci uwierzyć, gdy tak
na nas patrzysz…
Przymknął na moment oczy i
odetchnął uspokajająco. Gdy znów je otworzył, zarzucił każdemu rękę na szyję,
przyciągając bliźniaków do siebie.
– Nie ma szans, żebym
zaakceptował wasz związek. Ale… George, Fred, dalej was kocham. Jak braci. –
Nie mógł się powstrzymać przed powiedzeniem tego. – Bill niech się wypowie we
własnym imieniu… Ej, no co wy, chłopaki! – sapnął, gdy obaj zaczęli mu płakać
na ramieniu. – Usłyszeliście pierwszą część prawda? Według mnie, wasz związek
nie powinien istnieć.
– Wiemy, po prostu…
– …baliśmy się, że się nas
wyrzekniesz.
Charlie spojrzał ponad głową
Freda na Billa.
– To zdecydowanie za mało,
żebym się was wyrzekł.
Najstarszy z braci odwrócił
wzrok.
– Będę udawał, że o was nie
wiem.
– Jakoś tego nie widzę, Bill.
Kiepsko ci wychodzą takie udawania – wytknął mu Charles.
– …Nie uznaję ich związku,
ale nie chcę stracić kolejnych braci.
//*//
– …to pewnie Blackie wrócił
już z Anglii.
Koreańczyk wyszedł na
korytarz z kubeczkiem piwa. Jego uśmiech zamarł, gdy skupił wzrok na koledze.
– Wyglądasz jakbyś zobaczył
ducha – zagaił Igniss, odwieszając kurtkę. Chwycił rączkę walizki i ruszył w
stronę swojego pokoju. – Ogarnę się i do was dołączę, co?
– Coś ty zrobił?
– Co?
– Ej, co tak długo? – W
korytarzu pojawił się Edward, patrząc na Ignissa przez chwilę bez wyrazu. – Coś
ty ze sobą najlepszego zrobił?
– Poszedłem po rozum do
głowy. Zaraz wam opowiem – zaśmiał się i zamknął za sobą drzwi od pokoju.
Zapalił światło, od razu spoglądając na drzwi szafy w całości składające się z
lustrzanej tafli. Patrzył na niego wysoki, idealnie szczupły chłopak.
Podkreślone oczy, wyprofilowane brwi. Kolczyki w uszach, które były idealnie
widoczne przez krótko ścięte włosy. Tak, w końcu się zdecydował. Już nikt nigdy
nie zobaczy go w długich włosach. Od teraz był nowy Ig. Zacznie nowe życie, a
brak długich kłaków był tego doskonałym początkiem.
A jak już się przyzwyczai do
takich włosów, to ściągnie industriala, który obecnie odpowiadał za jego
fryzurę (obecnie wsuwka pod włosami nie zdałaby egzaminu) i poprosi mugolskiego
fryzjera o zmianę.
Musi tylko ruszyć naprzód.
A małe kroczki też będą
dobre.
//*//
– ...wybacz, mamo.
Wiem, że nastawiłaś się na ten weekend, ale naprawdę nie dam rady wyrwać się z
pracy. No i nie dolecę samolotem na czas.
– Iggy… załatwię ci
świstoklik. Wszyscy tu będą. Draco chciał pomóc tobie z wyborem garnituru, bo
dalej nie potwierdziłeś, że znalazłeś taki, o jaki cię prosił.
– Mamo. Nie. Naprawdę
nic nie uda się zdziałać. Mamy sesję i nie mogę ich teraz wystawić do wiatru.
Tym bardziej, że w listopadzie miałem dwa tygodnie wolnego. Przepraszam – dodał
ze skruchą w głosie. – Obiecuję, że święta i Sylwestra spędzę już w domu i
nawet wezmę dłuższe wolne. Odbijemy to sobie z nawiązką.
//*//
Blondyn wyszedł z
pokoju, kierując się od razu do średniej wielkości salonu połączonego z
kuchnią. W pomieszczeniu przed telewizorem siedział Si-Woo z Eddym, oglądając
powtórkę serialu.
– Już skończyłeś
wypłakiwać się matulce do telefonu? – spytał starszy o dwa lata chłopak, kiedy
rozsiadł się między nimi.
– Oczywiście –
prychnął, podbierając popcorn Si-woo. – Jednocześnie poprosiłem ją o zapas
chusteczek dla mnie i kolegów, bo zamierzamy przez cały weekend walić konia na
sesji do playboya.
– Fuuj, Blackie. –
Koreańczyk spojrzał na równolatka zgorszony. – Odkąd wróciłeś z Anglii po
wolnym zrobiłeś się strasznie wyszczekany.
– Wziąłem sobie do
serca słowa, że za dużo przepraszam.
Eddy rzucił mu
zainteresowane spojrzenie.
– Wystarczyło, że
pojechałeś do Anglii i od razu poszedłeś po rozum do głowy? No pięknie. Święta
przyszły wcześniej!
– Normalnie, gdyby nie
twój parszywy charakter to mógłbym się nawet tobą zauroczyć. – Nim Edward
zdążył coś odpowiedzieć, Igniss objął ramionami chichoczącego Koreańczyka. –
Szczęśliwie nie musisz się niczym martwić. Bardziej od ciebie i tak wolę
Si-Woo.
– Gadaj se ile wlezie.
I tak wiem, że ci się podobam – burknął, wracając do serialu, którego znaczną
część i tak już przegapili.
//*//
Planował tę randkę od
długiego czasu, prawie od miesiąca. Zarezerwował dla nich stolik w restauracji
i pokój w hotelu. Nie miał dla niej zbyt wiele czasu w grudniu, szczególnie w
okresie świątecznym, ale uprzedził ją o tym ze sporym wyprzedzeniem, jak i o tym
że w zamian chce z nią spędzić sylwestra i kilka dni po Nowym Roku. Wziął
specjalnie urlop i nawet kupił nową koszulę i nowy garnitur, bo jego stary był
przyciasny w ramionach.
Chciał tego wieczora
mieć wszystko dopięte na ostatni guzik, a że Adara uwielbiała filmy
romantyczne, miał doskonały wyznacznik, jak zapewnić jej wieczór marzeń.
O osiemnastej pojawił
się u niej z kwiatami, by porwać ją w miejsce, w którym jeszcze nie była. Na
trasie pomiędzy miejscem aportacji a restauracją mieli niewielki park pięknie
przyozdobiony światełkami. Przeszli tamtędy spacerkiem, nie rozmawiając zbyt
wiele. Niecałe pół godziny zajęło im dotarcie na miejsce, gdzie rozmowa toczyła
się już gładko.
Byli już po jedzeniu i
popijali spokojnie wino, ciesząc się rozmową i muzyką na żywo, gdy Charlie
sięgnął do kieszeni marynarki.
Adara patrzyła w
zdumieniu, jak klęka przed nią, otwierając pudełeczko z pierścionkiem. Zaczęła
kręcić delikatnie głową. Nie pojmowała, co właśnie się dzieje.
Rozmowy dookoła nich
ucichły. Jedynie zespół dalej przygrywał.
– Wiem, że
nie znamy się zbyt długo, ale te trzy miesiące wystarczyły, żebym upewnił się,
że to z tobą…
– Charlie –
rzuciła cicho, wciąż minimalnie kręcąc głową.
– …chcę
spędzić resztę życia.
Czuł się jakby pikował prosto w skalną rozpadlinę
goniony przez błyskoszczeta górskiego. Serce tłukło mu się w piersi ze strachu
i euforii jednocześnie. Chyba jeszcze nigdy aż tak nie przejmował się rozmową z drugim człowiekiem.
– Charlie…
– Adaro,
wyjdziesz za mnie?
Kobieta wyciągnęła dłoń, kładąc palce na wieczku
i naparła, zamykając je. Już nie kręciła głową, ale jej spojrzenie było
chłodne. Weasley patrzył na nią z niezrozumieniem, czując na plecach
nieprzyjemny dreszcz. Już kiedyś był w podobnej sytuacji – gdy obudził Iga
pocałunkiem, a kontrolę nad ciałem miał Ariam. Wątpił, by ona też była opętana,
ale dezorientacja i ból, jakie niósł ze sobą ten wzrok, były podobne.
– Ty to
masz tupet. Oświadczasz mi się, choć
nie jestem jedyną osobą, którą kochasz.
– C-co?? O
czym ty mówisz?
– Usiądź…
przyciągasz za dużo uwagi.
Charlie podniósł się, ale ani myślał siadać na
poprzednim miejscu. Był zły i czuł się upokorzony. Ale głównie zły.
– Skąd
pomysł, że nie jesteś jedyna? Leo znowu ci coś nagadał?! Nigdy nikogo nie
zdradziłem i ty nie jesteś wyjątkiem – rzucił cicho, ściskając w pięści
pudełko.
– Nie
powiedziałam, że mnie zdradziłeś. Powiedziałam, że jest jeszcze ktoś. Teraz
może i ja jestem ważniejsza, ale nie chcę żyć w obawie, że w którymś momencie
jednak mnie dla niego zostawisz.
– Dla kogo
niby?! Leo?? Chyba oszala…
– Iga.
– On nie
chce mnie już znać – warknął. – Nawet
nie mam szansy odnowić z nim kontaktu, a co dopiero do niego wrócić.
Zakładając, że bym tego chciał.
– Na moje
oko – chcesz. Zmieniłeś się po
wizycie w domu. I… – Zrobiła zbolałą minę. – Zdarzyło ci się w półśnie nazwać mnie jego imieniem.
Charlie otworzył usta, ale nie był w stanie nic
na to powiedzieć. Naprawdę to zrobił?
– Chciałam
za ciebie wyjść, nie, dalej chcę. Ale nie mogę przyjąć twoich oświadczyn. Nie
zniosłabym tej niepewności. Powinieneś coś o tym wiedzieć, prawda?
– To
głupie. Kocham cię, ty mnie też. Chcesz się zgodzić, więc się zgódź.
– Nie,
Charlie.
– Jeśli
nie będzie cię obok, to jak mam o nim zapomnieć?? – Panika wkradła się w
jego serce. Właśnie wyślizgiwała mu się z rąk osoba, którą tak mocno pokochał…
Czy musiał przechodzić przez to po raz kolejny?
– Jestem
obok, a i tak o nim pamiętasz. To koniec tej rozmowy, wracajmy.
//*//
Wszedł do pokoju Leo,
ale nie było go tam. Poszedł do domku Paulo, ale tam też nikogo nie zastał.
Wyciągnął telefon i wybrał numer przyjaciela, kierując się ku wyjściu z
rezerwatu.
– Charlie? A ty nie powinieneś się teraz
migdalić ze swoją narzeczoną gdzieś na Słowacji?
– Gdzie jesteś? Chcę się z tobą pieprzyć. Ostro,
szybko, teraz.
– Właśnie idę z… jak masz na imię? – padło pytanie jakby z oddali – Danielem do jego
mieszkania. Poczekaj. Hej, może dołączyć
mój przyjaciel? Ma ogromną chcicę na mój tyłek. Niezły przystojniak z niego i
zabójczo całuje. – Charlie nie był w stanie zrozumieć, co tamten
odpowiedział, ale najwyraźniej się zgodził. – Poczekamy na ciebie pod klubem,
tylko się pos…
Nie zdołał dokończyć, bo połączenie zerwało się
w momencie deportacji.
//*//
– Widzisz?
Mówiłem, że był na randce. Nawet się w garnitur wbił. Same problemy z babami,
powinien sobie dać z nimi spokój, skoro i tak bardziej ciągnie go do męskiego
ciała.
– Wygląda
jakby był wściekły a nie napalony… – zauważył z lekką
obawą Daniel.
–
Nieopatrznie zrobiłem z niego maszynę do seksu, która silne emocje wyładowuje,
pieprząc się z innymi. – Wzruszył ramionami. – Nie żebym narzekał, uwielbiam ostre
ruchanie i jego kutasa w swoim tyłku.
– Żebyście
tylko nie zostawili mnie samego!
– Nie bój
nic, nawet jeśli ominie cię jedna kolejka, będą kolejne. Wątpię by któryś z nas
dwóch poszedł spać przed świtem.
– Nie dam
mu dupy – zastrzegł zdecydowanie. – Jakbym chciał dawać dupy, to bym nie szukał
kota.
– Wyluzuj,
nie musisz. Niech cię zadowoli ustami, obaj będziecie się świetnie bawić.
Gwarantuję.
//*//
Daniel przestraszył
się nie na żarty, gdy Charlie dosłownie rzucił Leo na jego łóżko. Gdyby nie
było takie solidne, z pewnością pękłaby przynajmniej jedna deska. Amerykanin
stęknął, ale nie zaprotestował. Nawet gdy rudzielec chwycił go za kostki i
szarpnięciem przyciągnął bliżej siebie.
– Ej,
opanuj się, jeszcze zrobisz mu krzywdę!
Charlie spojrzał na trzeciego mężczyznę
pociemniałymi od pożądania oczami.
– Znam
jego granice. Leo lubi być sponiewierany, więc nie muszę się wstrzymywać.
Wrócił spojrzeniem do przyjaciela i jednym
ruchem podciągnął mu koszulkę, kończąc ruch tuż przy jego szyi, na której
zacisnął palce. Przesunął językiem po delikatnej skórze w okolicy biodra, w
następnej chwili gryząc ją mocno. Leo wierzgnął biodrami, zaciskając palce na
pościeli.
– Chcesz
na razie popatrzeć, jak go pieprzę czy od razu się przyłączasz?
Leo wyciągnął rękę ku
Danielowi, charcząco wciągając powietrze przez przygniatane gardło.
– Popatrz,
Leo błaga żebyś go wypieprzył w usta. Uwielbia być brany z dwóch stron naraz…
To jak, wysłuchasz jego błagania?
Charlie oblizał wargi, obserwując, jak Daniel
zrzuca z siebie kolejne ubrania. Sam też pozbył się marynarki i rozpiął koszulę,
by było mu wygodniej. Chwilę później osaczyli Leo, którego erekcja już mocno
odznaczała się w obcisłych spodniach.
//*//
Do rezerwatu wrócili
krótko przed południem. Daniel i Leo chcieli dłużej pospać, ale Charlie
zarządził powrót. Z tego powodu odnosił teraz na wpół śpiącego przyjaciela do
jego pokoju, by mógł się znów położyć.
– Poczekaj tu chwilę, pójdę do swojego pokoju po
maść. Mocno cię w nocy sponiewierałem…
– Jakbym planował się ruszać chociażby o
centymetr – prychnął sennym głosem, wtulając twarz w poduszkę.
Gdy Charlie wrócił po niecałej minucie, Leo już
spał. Nie obudził się nawet, gdy Charlie rozbierał go od pasa w dół ani gdy
smarował go zagęszczonym eliksirem na otarcia. W duchu zaśmiał się, że pewnie
mógłby w niego nawet wejść, a ten i tak by dalej spał.
Nie, żeby miał siły. Tyle razy w nocy doszedł,
że przez jakiś czas chyba mu nawet nie stanie. Chyba.
No i nie zamierzał potem uciekać przed jego
klątwami. Na wiele mógł sobie z nim pozwolić, ale wzięcie przez sen to byłby
zwyczajny gwałt. Leo jasno wyznaczył tę granicę.
Przykrył go szczelnie kołdrą i cicho zamknął za
sobą drzwi, po czym przebrał się w ubrania robocze i wyszedł z domku. Niby miał
wolne, ale na pewno gdzieś potrzebowali dodatkowej pary rąk.
//*//
– Charlie! – usłyszał za plecami, po czym do
jego stolika dosiadła się Andreea. – A ty nie wziąłeś przypadkiem urlopu??
– Jakoś tak wyszło…
– Wyglądasz okropnie, wiesz? Spałeś ty coś w
ogóle? Ja wiem, że Nowy Rok i tak dalej, ale… Właśnie. Przecież mówiłeś, że w
sylwestra chcesz się oświadczyć tej swojej dziewczynie.
– Oświadczyłem się. I teraz jestem tutaj.
Wniosek wyciągnij sama – oznajmił sucho, ze złością nabijąjąc na widelec
kawałek kiełbasy.
Położyła pocieszająco dłoń na jego ramieniu.
– Przykro mi, Charlie. Choć tak sądziłam, że to
dla niej za szybko…
Pokręcił głową i streścił koleżance ich rozmowę.
– A to prawda? Dalej go kochasz?
– Nie! Jestem mu zwyczajnie wdzięczny, w końcu
tak wiele dla mnie zrobił. I lubię go jako człowieka, świetnie spędzało mi się
z nim czas. Mam do niego słabość, ale to nie miłość!
– A z Adarą to już całkiem koniec?
– Pieprzyłem się w nocy z dwoma facetami, jeśli
jej odmowa to nie był koniec naszego związku, to zdradziłem ją w wielkim stylu.
– Ych, nie chciałam tego wiedzieć. Nie pojmuję,
jak możesz sypiać z przypadkowymi osobami.
– Jednym z nich był Leo.
– A tej waszej relacji to już kompletnie nie
pojmuję. Ale mniejsza… Co teraz planujesz?
– W ciągu dnia będę się zajmował smokami,
wieczorami Leo…
– Nie o
to pytam. Chcesz spróbować raz jeszcze z nią albo z nim? Czy szukasz kogoś
nowego?
– Andreea, czy ty się słyszysz? Oboje nie chcą
mnie w swoim życiu, więc jak mam spróbować…!
Chwila. Igniss chciał, aby usunął go ze swojego
życia pewnie po to, by mógł ruszyć dalej. Chciał o nim zapomnieć, skoro nie
mógł z nim być. Co prawda już dawno mógł sobie kogoś znaleźć, ale jeśli nie?
Jeśli wciąż coś do niego czuje??
Dał sobie mentalnego liścia. Charlie ty płytki,
żałosny dzieciaku. Dziewczyna cię rzuciła, to teraz chcesz wracać do byłego,
choć właśnie zaprzeczyłeś, że go kochasz? Tak bardzo boisz się samotności, że
chcesz być z kimkolwiek?
Oczywiście, że chciał. W końcu od zawsze taki
był, samotność przerażała go tak bardzo, że chciał być kochany przez kogokolwiek,
tylko że okazywało się, że jednak to nie może być ktokolwiek, bo taki
ktokolwiek do niego nie pasował… Lub raczej że to on do nikogo nie pasował.
Prawie.
– ...rlie? Charlie??
Podniósł zagubione spojrzenie na przyjaciółkę.
– Nie wiem, co mam zrobić. Myślę, że chcę do
niego wrócić, bo może mnie dalej chcieć, a ja nie chcę być sam. – Zapiekły go
oczy, więc spuścił wzrok. – To żałosne i pewnie tylko znów go zranię. I siebie
też.
– Masz rację, to żałosne. Ale ludzie już tacy
są. Boimy się być sami, więc ciągnie nas do ludzi, którzy nas chcą. Mówisz, że
dalej masz do niego słabość. Wcześniej doprowadziłeś się do opłakanego stanu,
bo go nie było. Czyli może ci naprawdę na nim zależeć. A jeśli jemu też dalej
zależy, to nie widzę przeszkód, byście jeszcze raz spróbowali.
– Jak nie wyjdzie, to tylko na nowo rozdrapię
jego podleczone rany. To okrutne.
– A jeśli wyjdzie, to je całkiem zaleczysz. A
może się mylę?
Przemilczał tę uwagę.
– Masz pięćdziesiąt procent szans na każdą z
opcji. Charlie, którego znam, mając dużo mniejszy procent szansy i tak rzuciłby
się na łeb na szyję, starając się osiągnąć sukces.
– Nie porównuj tej sytuacji do akcji w terenie.
– Czemu nie? Od obu może zależeć twoje życie,
prawda?
~*~
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz