wtorek, 18 sierpnia 2020

Historia Smoka 23

 ~*~
Leo wszedł do domku i odetchnął z ulgą.
– Wreszcie wolne! Cherry, jak mnie obudzisz jutro przed południem, to ci wsadzę różdżkę w dupsko i uwierz, to wcale nie będzie miłe!
Zmarszczył brwi, gdy nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Cherry nigdy nie zostawiał otwartego domku, jeśli Leo nie było w środku. Czyżby spał?
Podszedł do jego pokoju, a gdy klamka ustąpiła pod naciskiem, otworzył je na oścież, zastygając w tej pozycji.
Szatynka spojrzała na niego zaskoczona i wstała szybko z łóżka, na którym siedziała.
Charlie wyszedł porozmawiać z przełożonym. Niedługo wróci…
Jesteś jego nową dziewczyną, jak sądzę? Jak ci tam było? Ra…? Re…? Da…?
Blisko. Adara.
O właśnie. Jestem Leonardo, jego współlokator. – Znów pewny siebie, mężczyzna wszedł do pokoju przyjaciela jak do własnego i przyciągnął krzesło, stawiając je obok łóżka. Usiadł na nim, zakładając nogę na nogę. – Dawno wyszedł?
Z parę minut temu… – odparła niepewnie, patrząc na niego nieufnie.
Spokojnie, spokojnie, nie rzucę się na ciebie. – Machnął ręką. – Wolę żeby na mnie się rzucali. Mężczyźni. Skoro dopiero co wyszedł, to mamy sporo czasu na rozmowę.
O?
O Charliem, oczywiście. Widzisz, chcę się upewnić, czy traktujesz to wystarczająco poważnie. Jeśli zależy ci jedynie na zaliczeniu go, to nie ma potrzeby bawić się w randki. Powiedz mu, czego chcesz, a z przyjemnością spełni twoje fantazje.
Kobietę zatkało, patrzyła osłupiała na Amerykanina i chyba nie bardzo docierało do niej, co właściwie usłyszała.
Hmmm… po twojej minie wnioskuję, że jednak nie chodzi ci tylko o seks. To dobrze, bo jemu też nie…
Mogę zapytać, dlaczego w ogóle się w to wtrącasz?
Cherry to mój przyjaciel od wielu lat. Znam go lepiej niż on sam siebie. I widzę, jak mu zależy, by wreszcie wyrwać się z pełnego przygód życia i osiąść.
Wiem o tym, mówił mi. Mi też zależy na znalezieniu kogoś na stałe.
Leo uśmiechnął się.
Coraz lepiej. A wiesz, co się kryje pod tym “pełnym przygód życiem”? Z iloma osobami sypiał? Ilu kutafonów go spławiło? Cała masa, zaręczam ci.
Teraz odnoszę wrażenie, że próbujesz mnie do niego zniechęcić.
A czujesz się zniechęcona?
Nie…
Na pewno? Nie wyglądasz na przekonaną.
Po prostu nie rozumiem, czemu ty mi to mówisz, a nie on!
Bo on będzie się z tobą obchodził jak z jajkiem. Wygląda na to, że zaczęło mu na tobie zależeć, a jakoś tak się składa, że zawsze jak mu na kimś zależy, to po paru tygodniach dają mu kopa w tyłek.
To musieli być dziwni ludzie. Przecież Charlie jest świetny.
Leo przełożył nogi.
Masz rację. Ze świecą szukać kogoś tak oddanego, uczciwego i przy tym zajebistego w łóżku… Nie patrz tak na mnie, wiem o tym doskonale, od lat z nim sypiam, gdy nikogo akurat nie ma. I tutaj dochodzimy do listy najczęstszych powodów, przez które go rzucano.
Twoje wścibstwo?
Nieee? Po prawdzie pierwszy raz tak się wyrwałem…
Może więc powinieneś sobie darować?
Leo uśmiechnął się.
Nie.
//*//
Blondyn podszedł do wejścia dla pracowników, gdzie czekała na niego dwudziestoparoletnia kobieta. Przywitał się krótko i wraz z nią przeszedł przez barierę.
– Liczyłem na to, że zobaczę się z osobą, która jest odpowiedzialna za Galenę – mruknął nagle, po kilku minutach marszu w ciszy.
– Nie ma tutaj smoka, za którego odpowiedzialna jest jedna osoba. Głupotą jest myśleć inaczej.
– Jeśli mnie pani teraz próbowała obrazić… – zawiesił groźne głos.
– Oczywiście, że nie. Wyrażałam jedynie swoją opinię na temat przypisywania jednej osoby do jednego smoka. Oczywiście, jeśli czuje się pan urażony, może pan wystosować do mojego szefostwa specjalne pismo, które zostanie rozpatrzone w przeciągu…
– Po prostu chodźmy dalej. – Wciął się w słowa kobiety, z irytacją dostrzegając mały, zwycięski uśmiech na twarzy Angliczki. – Dostała się ostatecznie na sektor ogólny? Czy dalej trzymacie ją w tym samym miejscu?
– Nie jest agresywna w stosunku do innych smoków, więc od jakiegoś czasu tam przebywa. Szczególnie spodobał jej się teren smoków leśnych.
– Mogłem się tego spodziewać – mruknął, znów idąc z kobietą przez dłuższy czas w ciszy.
W końcu znaleźli się w sektorze, w którym przebywała smoczyca blondyna.
– Domyślam się, że teren jest dość rozległy. – Nie skomentował jej wzroku który wyrażał: “brawo, geniuszu”. – Macie jakieś zabezpieczenia przed ewentualnym atakiem innych smoków?
– Masz na myśli bójki wewnątrz bariery?
– Na przykład.
– Staramy się, żeby smoki żyjące w tym obszarze czuły się jak najswobodniej. Oczywiście mamy pełno ludzi, którzy nad nimi czuwają, ale wychodzimy z założenia że lepiej zapobiegać niż potem wchodzić między walczące smoki. Stąd osobny sektor dla szczególnie niebezpiecznych osobników. Tak rozległy teren umożliwia życie obok siebie tym wszystkim gatunkom we względnej harmonii.
– Hmm… – mruknął cicho, wkładając dwa palce do ust i gwiżdżąc tak jak zawsze.
– Co robisz?! – sapnęła oburzona, zapominając o kurtuazji.. – Nie powinieneś hałasować w tym miejscu.
– Wołam psa… – sarknął, a w tym samym momencie w oddali dało się słyszeć ryk smoka. – Jak inaczej chciałaś przyciągnąć tu Galenę?
– Pójść w pobliże jej legowiska.
– Za dużo zachodu. Zresztą zobacz – wskazał z wyniosłym uśmiechem zbliżająca się samicę. – Psina sama leci.
– A teraz popatrz na prawo, co jeszcze wyszło z tamtych krzaków zwabione twoim gwizdem – wskazała głową na małe stadko smoków przypominających trochę kangury w gadziej skórze. Żaden z nich nie miał więcej niż trzy stopy wzrostu, ale podwójny rząd igiełkowatych kłów i szybkość z jaką się poruszały wywoływały nieprzyjemne ciarki.
– Od takich sytuacji ty tu jesteś, czyż nie? – spytał, ruszając w stronę Galeny. Mimo wszystko prawą dłoń miał w pobliżu schowanej jeszcze różdżki.
Smoczyca z warkotem wylądowała kawałek przed blondynem i w kilku susach zmniejszyła dzielącą ich odległości. Pyskiem trąciła ramię Ślizgona, z zadowoleniem pozwalając się poklepywać po szyi i boku.
Kobieta wymamrotała pod nosem wiązankę przekleństw na rozpieszczonego paniczyka, przeplataną kilkukrotnie powtórzonym zaklęciem. Z końca jej różdżki wystrzeliwały złociste kulki, które po zetknięciu z ziemią przyjmowały postać kurczaczków i przemykając pod nogami zbliżającej się gadziej rodzinki, pognały w stronę zarośli. Kanguro-jaszczury rzuciły się za nimi w pościg, wkrótce znikając w roślinnym gąszczu.
– Dobrze wyglądasz, maleńka – mówił chłopak do Galeny, pieszcząc teraz leżącą na boku smoczycę. Próbując sięgnąć do jej grzbietu, praktycznie na niej leżał, chociaż to było najmniejszym zmartwieniem. Galena bowiem nie chciała biernie dawać się rozpieszczać i próbowała swoich sił. Dlatego wiła się i trącała go łapą, co skutkowało tym, że bardziej odtrącała od siebie Draco tracącego raz po raz równowagę. – Ej, Gal! Spokojnie… – zawołał cicho z udawanym oburzeniem. Galena zastygła na moment, po czym wróciła do przekomarzań. Z jej gardła uciekał ciągle cichy, zadowolony warkot, który stawał się głośniejszy, kiedy samica udawała, że próbuje chwycić go zębami. A jedyne co robiła to zostawianie na jego skórze i ubraniach drobinek śliny.
Smokolog obserwowała ich z dystansu z obojętną miną. Nawet jeśli widok był niecodzienny, to nie należała do osób, które łatwo zaskoczyć. Zresztą jej zadaniem było pilnowanie, by żaden podopieczny rezerwatu nie zrobił krzywdy paniczykowi. Jego smok – jak to w ogóle idiotycznie brzmiało! – był jego problemem. Miała nadzieję, że nie będą długo się tak wydurniać, miała ważniejsze rzeczy do roboty niż sterczenie w strefie i pilnowanie żeby smoki nie zeżarły jakiegoś gówniarza.
Blondyn jeszcze przez chwilę pozwalał samicy łasić się do siebie, po czym zdecydowanym ruchem odsunął się od niej.
– Już, spokój – powiedział, kładąc dłoń na pysku i gładząc przez chwilę błękitne łuski. Zerknął w stronę kobiety, po czym znów skupił uwagę na Galenie. – Co powiesz na chwilę zabawy w powietrzu? – powiedział ciszej, by przypadkiem smokolog go nie usłyszała. Prawdę mówiąc była za daleko, by go usłyszeć, ale kto ją tam wiedział...
Smoczyca zaczęła wydawać z siebie zadowolone pomruki. Rozłożyła szeroko skrzydła, a widząc karcące spojrzenie blondyna, uspokoiła się i zniżyła, aby Ślizgon mógł ją bez przeszkód dosiąść.
Samica ryknęła cicho, kiedy wstała na równe łapy i biorąc krótki rozpęd wzbiła się w powietrze. Na twarzy blondyna zakwitł szeroki uśmiech, kiedy znalazł się na wysokości parunastu jardów.
– Hej! Co ty wyprawiasz?! Wracaj na ziemię!
Malfoy zerknął w dół na kobietę, próbując nie uśmiechnąć się szerzej. Poklepał samicę po szyi, nakazując, by poleciała kawałek przed siebie. Nie musiał dwa razy prosić. Galena z radością latała, niosąc go na swoim grzbiecie. Zadowolone pomruki raz po raz uciekały z jej gardła.
Z takiej wysokości miał niezły widok na smoki w okolicy. Z zapartym tchem obserwował stadko niedaleko nich. Galena zbliżyła się w tamtą stronę, ale Draco wolał nie ryzykować za bardzo i zmienił kierunek, skupiając się na innych mieszkańcach tego sektora.
Po kwadransie takiego latania w końcu nakazał Galenie wylądować w pobliżu kobiety.
– Nawet nie sądziłem, że mieszkają tu takie smoki! – zawołał z rumieńcami na policzkach, nie schodząc grzbietu smoczy.
– Mam nadzieję, że nacieszyłeś się tym widokiem, bo więcej go nie ujrzysz. Masz cholerne szczęście, że żaden się wami nie zainteresował.
– Były świadome pewnie naszej obecności, ale im nie zagrażaliśmy, więc nie widzę w tym problemu.
– Ty może nie widzisz, ale ja tak. Jak chcesz sobie latać na swojej smoczycy, to ją stąd zabierz. Póki jesteście pod naszą opieką, odpowiadamy za was i jakby cokolwiek się stało, my będziemy za to odpowiadać.
– Jesteś przewrażliwiona. – Malfoy wzruszył ramionami, schodząc na ziemię. Cały czas gładził samicę po szyi i boku.
– Słuchaj no, dzieciaku. Może ci to wygląda na zoo dla dzieci i może twój smok jest wobec ciebie potulny...
– Oj daruj sobie tego typu pogadanki. I tak wiemy, że mnie to nie obchodzi, a ciebie to wkurza. Omińmy to i przejdźmy do meritum. Na razie Galena zostaje w rezerwacie.
– Zostać może, ale więcej jej na takich warunkach jak teraz nie odwiedzisz.
– Następnym razem po prostu poproszę o kogoś innego. Żaden problem… No mała, zmykaj – zwrócił się do smoczycy, która wydawała z siebie żałosne skomlenie. Powoli wycofała się i wzbiła w powietrze, wracając do swojego tymczasowego legowiska.
– Nikt nie będzie nadstawiał za ciebie karku. Nawet teraz nikt nie chciał.
– Myślę, że ten Amerykanin nie będzie miał nic przeciwko. W najgorszym wypadku zadowolę się Weasleyem.
– Orwell nie znosi niepotrzebnego ryzyka, więc wątpię by tu z tobą przyszedł. Ale z Weasleyem może ci się uda, o ile odciągniesz go od jego roboty.
– Do mnie przyjdzie z merdającym ogonem. Wracamy czy chcesz tu zostać? – spytał, kierując się w stronę granicy bariery.
//*//
Igniss zsunął się z łóżka, nie mogąc złapać oddechu. Towarzyszące temu zawroty głowy nie pomagały zachować jasności umysłu.
Pojawiające się w głowie głosy przerażały go. Słyszał urywki swoich rozmów z osobami, których nie poznawał.
Spróbował wstać, ale nogi ugięły się pod nim i runął na ziemię, rozbijając nos. W ostatniej chwili pocieszył się ponuro, że przynajmniej nie słyszał chrzęstu łamanej kości.
Nie gwarantuję, że będziesz pamiętał o wszystkim – odezwał się mężczyzna, kucając przed leżącym na ziemi i skutym nastolatkiem. – Możesz stracić cenne wspomnienia. Szczególnie o Charliem. Może lepiej byłoby…
NIEE! – zaoponował gwałtownie. Szarpnął łańcuchem ze słabym skutkiem. – Nie tak się umawialiśmy, Ariam!
Spokojnie. Dotrzymam obietnicy i opuszczę po wszystkim twoje ciało. – Chwycił szczękę blondyna, przyglądając mu się przez chwilę. – Bezwarunkowo zakochałeś się w mężczyźnie, który mógł zainteresować się tobą tylko i wyłącznie ze względu na twoją wyjątkowość magiczną i… Przepraszam..! – zawołał ze śmiechem – ale to śmieszne… Mogła go zaciekawić moja gra, Ignissie.
Charlie taki nie…
Nie zdziw się – wciął mu się w zdanie – kiedy po wybudzeniu okaże się, że Charlie cię nie chce, bo znów jesteś słabym charłaczkiem.
Przestań! Robisz z niego okrutną osobę!
Bo właśnie tacy są ludzie. Okrutni. Nie widzisz tego? Spójrz chociaż na swojego ojca. W czasie jutrzejszej bitwy możemy się go pozbyć i wyrwać twoją drogą matkę z jego łap. Ale o tym potem. Ten smoczy pracoholik zostawi cię. Powie ci to tuż po wybudzeniu albo bez słowa znajdzie sobie lepszą partię. Magiczną.
Igniss poczuł, jak łzy spłynęły po policzkach. Starł je gniewnie, zły na siebie, że pokazał, jak go to dotknęło.
Charlie chodził też z mugolami.
I jak długo trwały te związki? Jedną noc? Dwie? To tylko podkreśla, kim będziesz dla niego po moim odejściu. Głupiutkim dzieciakiem do przelecenia. Nic więcej. Nawet nigdy nie byłeś w typie jego upodobań.
Zamknij się!
Prawda boli, co? – Podniósł się z kucek i zrobił kilka kroków w tył. – Mielibyśmy go, gdybyś tylko pozwolił mi zostać.
Żebyś znów nim manipulował jak wcześniej?! Skąd mam wiedzieć czy nie zmusisz go do zakochania się we mnie? Jak odejdziesz, to magia karmiąca się twoją obecnością również zniknie i wtedy będę miał pewność, co on do mnie naprawdę czuje.
Ha! Jedyne, co od niego otrzymasz, jeśli uda ci się wybudzić to: “Lubię cię, Ig. Ale moje lubię nie jest twoim kocham” – powiedział głosem lubego blondyna. – On cię nie kocha i nigdy nie będzie. Co najwyżej pożąda twojego ciała. Ale i tak odejdzie, kiedy dowie się o mnie. Zostaniesz sam, Ignissie. Bez niego i beze mnie.
//*//
Z ledwością otworzył oczy, czując, jak drży na ciele. Było mu niedobrze i za gorąco. Czemu tu jest tak gorąco?
– ...Do cholery, Ig! ….Zaraz będzie wszystko…
Czyjaś chłodna dłoń dotknęła jego czoła. Dotknęła? Czy musnęła? Jaka siła była użyta? Wzór na siłę to…
– Narcyza mnie zabije, jak się…
Mama… Jest w ciąży, nie powinna się denerwować. Co by było, gdyby urodziła bliźniaki? Prawdopodobieństwo urodzenia bliźniaków jest bardzo małe… cztery tysięczne… albo coś koło tego.
Jęknął z niezadowoleniem, kiedy ciało oderwało się od chłodnej powierzchni. On nie chciał gdzieś indziej! Tam mu było dobrze! Znał tamtą powierzchnię!
– …Nie jęcz! Co ty, dziec…?!
Został położony na łóżku. Chyba nawet przykryty. Duża dłoń znów wylądowała na jego czole. Powoli przesunęła się na policzek.
Palce leniwie przesunęły się w stronę ucha, gładząc przez chwilę płatek, nim straciwszy zainteresowanie pomknęły w stronę wyeksponowanej szyi.
Podoba ci się, prawda? Mam ochotę zassać się na niej i zostawić tak duży ślad, by jak już wrócisz do Hogwartu był jak neon, informujący wszystkich , że jesteś mój!
– Cha...charlie! – zaskomlał, próbując chwycić dłoń ukochanego mężczyzny. Co było wspomnieniem, co fantazją? A co dzieje się teraz?
 – Leż spokojnie…!
– Char…
– Spokojnie, Ig… Jesteśmy tylko ty i ja… Pij – powiedział ktoś i chwilę później poczuł na języku coś gorzkiego. Krtań zacisnęła się samoistnie. Chyba zaraz rzygnie. – No przełknij, dawaj...
Jednak nie rzygnął. A szkoda… Ostatkiem świadomości zrozumiał, że to nie Charlie.
To tylko Lael.
//*//
– Mówiłem, że to głupi pomysł. Trzeba było dać sobie z nim spokój...
– Nie! Jeszcze jest szansa! Sam widziałeś, jak zareagował!
– Szczerze? Nie mam zamiaru już się w to więcej bawić.
– Co?! Ariam! Masz władzę nad moim ciałem! Możesz robić praktycznie co zechcesz! Ja tylko w zamian chciałem móc się zakochać!
– O nie. Twoje krzyki nic nie zmienią. Może ty jesteś spaczonym masochistą, ale nie ja. Nie jestem spaczony!
– Ha! Więc zostaje ci sam masochista?
– Masochistą też nie! Nie łap mnie za słówka, gówniarzu, bo się doigrasz.
– Niby jak?!
– Niby jak? Zaknebluję cię… Albo nie, zabiję – to lepszy sposób. Będę miał wtedy święty spokój od gównarzerii, którą reprezentujesz. – Milczał przez chwilę, by uśmiechnąć się z ironią. – Albo mam jeszcze lepszy pomysł. Zdobędę u ciebie posłuch. Będziesz na każde moje skinienie.
– Pfff… z pewnością będę bawić się w twojego pieska.
– Wątpisz w moje słowa? To może zacznę od twojej matki, hmm?
– Co? Nie odważysz się… – powiedział, samemu tracąc wiarę w to, co mówi.
– Ależ oczywiście, że się odważę. Wkurz mnie tylko, a to zrobię.
– Ale… Nie taka była nasza umowa.
– Umowy się łamie. Tak jak ty łamałeś obietnice. Sprzeciw mi się jeszcze raz, a nie ręczę za siebie.
//*//
– Co się stało? Cały się miotasz.
– Miotam… Dziwisz się? Sprawdziłem stan mojego ciała…
– Właściwie to mojego.
– …okazało się, że jest coraz słabsze. Magia wpływa na nie szybciej, niż na początku zakładałem.
– Uwolnij mnie i będzie po problemie.
Ariam zmaterializował się przy nim, łapiąc boleśnie za szczękę.
– Tak, a swoim odejściem zabiję ciebie, Draco i zaprzepaszczę jedną, jedyną szansę uratowania twojego idola – wycedził powoli, pozwalając, by magia otuliła jego i Iga. Nastolatek zaczął ciężej oddychać.
Mag zmarszczył brwi… Czyżby ta przestrzeń wpływała na niego gorzej niż zakładał?
– Kiedy się to zaczęło? – spytał, znikając. Zaczął niespiesznie wertować książkę.
– Kiedy się zaczęło co?
– Nie strugaj idioty. Doskonale wiesz, o co mi chodzi.
– Nie wiem. Chyba jakoś po świętach.
Cholera. A miał częściej robić kontrolę.
– Śpij. Musisz zregenerować siły. W innym wypadku wszystko pójdzie na marne. Śpij… śpij…
//*//
– Nie!! Ariam, nie rób tego!
Zerwał się na równe nogi i upadł, ciśnięty magią na twardą ścianę.
– Leż spokojnie. W końcu chcę cię uratować.
Obserwował, jak Ariam unosi miecz nad bratem. Patrzył na przerażenie w oczach brata. To poczucie zdrady.
Zawył rozdzierająco w momencie, kiedy miecz zagłębił się w ciele brata.
– Nie! Ariam! Dość! Błagam, przestań! Zostaw go, weź moje ciało! Zabij mnie! Mnie zabij, Ariam!
Ariam kopnął Draco, pozbawiając go przytomności i zakrył jego ciało. Wysłał Galenę do walki, a sam ruszył w stronę schodów.
– Co mi z twojego ciała? Zapomniałeś, że umierasz? Jesteś bezużytecznym ścierwem.
– Nie tak się umawialiśmy!
– Ah, mój drogi. Właśnie tak się umawialiśmy. Jak będzie po wszystkim to opuszczę twoje ciało. Nie mówiłem ci tylko, gdzie się wybiorę.
– Nie! Nie zgadzam się.
– Nie obchodzi mnie to. Draco jest silny. Udźwignie mnie. Chyba że wolisz bym go jednak zabił.
– Masz go zostawić w spokoju, gnoju!
Ariam zachichotał opętańczo.
– Nie mam najmniejszego zamiaru rezygnować z szansy, która stoi przede mną niczym prezent pod choinką.
Igniss krzyknął, szarpiąc łańcuchem. W tej chwili jedyne co chciał to zabić gnoja.
//*//
– Co jest? – usłyszał zaskoczony głos Harry’ego.
– Daruj sobie – wycedził powoli Ariam, po czym zaśmiał się głośno. – Magia najwidoczniej przywraca mi mój prawdziwy wygląd. Zdradzić ci coś przed śmiercią?
Igniss otworzył szerzej oczy.
– Nie, Ariam. Nie rób tego. Nie tak się umawiałeś z Syriuszem! – krzyknął, zrywając się na równe nogi.
– Śmiercią? Czyją śmiercią? – spytał zagubiony Potter.
– Nie, Ariam! Błagam! Będziesz tego żałować.
– Niczego nie żałuję, Ig – zwrócił się do niego, by odpowiedzieć Potterowi. – Twoją, Harry… – Złapał go za szyję, a Igniss zawył, błagając go o puszczenie przyjaciela. – Gdybyś znienawidził Draco, tak jak tego chciałem, nie musiałbym teraz tego robić. – Harry otwierał usta jak ryba wyciągnięta z wody w niemym krzyku, próbując dostarczyć płucom chociaż najmniejszy łyk powietrza. – Naprawdę nie chciałem pozbawiać cię życia, w końcu jesteś ukochanym chrześniakiem Syriusza, a zależy mi na moim sukcesorze.
– Nie, Ariam! Syriusz ci tego nie wybaczy! Proszę, nie rób tego!
– Zamknij się, szczeniaku. Syriusz…
– Zabije cię! On cię zabije! Dług życia czy nie, dorwie cię i zabije!
– Nie dorwie mnie. Nie zdąży… – Ariam uśmiechnął się tajemniczo.
– Po prostu go zostaw! – poprosił, czując gorące łzy spływające na nowo po jego policzkach. – Błagam! Nie zabijaj go!
//*//
– Nie patrz tak na mnie! – Ciche syknięcie. – To nie ja kazałem mu chorować.
– Wiem przecież. – Kobieta westchnęła cicho. – Teraz już nic mu nie będzie, prawda? Nie wpadł w kolejną śpiączkę?
– Nie wpadł, inaczej by nie gadał do mnie przez gorączkę.
– Ale na pewno nic mu nie będzie?
– Na pewno jeszcze żyję... – mruknął słabo nastolatek, nie otwierając jeszcze oczu.
– Iggy – szepnęła matka, a materac po jego prawej ugiął się pod ciężarem kobiety. – Jak się czujesz, kochanie?
– Tak se…
– Powinieneś odpocząć. Sen ci dobrze zrobi.
– Mamo…?
– Tak, Iggy?
– Przepraszam…
Narcyza przełknęła ślinę, czując ucisk w piersi na pełen bólu głos syna.
– Za co przepraszasz, Iggy? – spytała, siląc się na ciepły uśmiech. Chłopak leżał ciągle z zamkniętymi oczami, ale kobieta bardzo chciała, by widział jej uśmiech, jeśli tylko postanowi na nią spojrzeć.
– Nie… nie potrafiłem go powstrzymać – wyszeptał drżącym głosem, w końcu spoglądając na matkę. Jego wzrok był pełen poczucia winy i bólu. – Prosiłem go, błagałem, by tego nie robił, ale nie mogłem go powstrzymać.
– Ig. Nikt nie ma ci tego za złe. Nikt – powiedziała z pewnością w głosie Narcyza. – Ani Draco, ani Harry nie mają do ciebie pretensji.
– Prawie zabiłem Draco! – krzyknął. – Mamo! To nie jest coś, nad czym przechodzi się do porządku dziennego!
– Ig, to nie byłeś ty!
– Ja, nie ja… Co to za różnica, jak Draco widział moją twarz!? Patrzył na mnie przerażony i zdradzony, a jego ciało przebijał miecz. Co to za różnica?! To mnie widział. To JA zadałem mu ten ból!
– Ból mu zadasz, kiedy dowie się, że się o to obwiniasz. Iggy, skarbie. Myślisz, że gdyby on lub Harry chociaż trochę cię nienawidzili, to przyszliby cię odwiedzić? Pomyśl nad tym.
– Może chcieli robić pozory? Dobrą minę do złej gry? Nie wiem! Nic nie wiem. Prawie za… – Kobieta podniosła rękę, uderzając syna w policzek. Ten spojrzał na nią wzrokiem pełnym łez i niedowierzania.
– Uspokoiłeś się już? – spytała, przesuwając łagodnie palcami po powstającym zaczerwienieniu. – Jestem pewna, że żaden z nich nie udaje przed tobą. Oboje cię kochają i wiedzą, że to nie ty, a Ariam próbował ich skrzywdzić. Tak samo jak skrzywdził ciebie. To on jest potworem, nie ty.
//*//
Narcyza poczekała, aż Igniss zaśnie dzięki eliksirowi słodkiego snu, a następnie zostawiła go z Laelem. Sama z kolei udała się do swojej sypialni, gdzie przebrała się w wyjściową szatę i po otrzymaniu pozwolenia od dyrektora przeniosła się za pomocą fiuu do Hogwartu.
Porozmawiała przez chwilę z dyrektorem, dzieląc się z nim drobnymi informacjami na temat ciąży i stanu Ignissa. Nie odmówiła również cukierka, którego zaproponował jej starszy czarodziej.
Kilka minut przed końcem zajęć poprzedzających przerwę obiadową czekała pod klasą Syriusza. Jednak ten najwidoczniej szybciej skończył zajęcia, bo nie minęło kilka sekund, jak drzwi się otworzyły, a siódmoroczni Gryfoni i Ślizgoni zaczęli opuszczać pomieszczenie, rzucając kobiecie zainteresowane spojrzenia.
– Pięknie pani wygląda, pani Black. – Zabini wyszczerzył się do niej, na co kilka osób spojrzało na niego dziwnie.
– Dziękuję, Blaise.
– Narcyza? – Harry jako pierwszy ją wypatrzył i pociągnął za sobą ku niej Draco. – Coś się stało?
– Coś musiało się stać, żebym was odwiedziła?
– Przecież dopiero co Draco był w domu… No przecież! – mruknął, jakby doznał oświecenia. – Syriusz musiał zostać przez weekend.
– Wejdziecie ze mną do niego?
– A będziecie się przy nas całować? – spytał cicho Draco, bardziej do siebie niż do reszty. Harry jednak go usłyszał, tak więc Draco zarobił kuksańca od swojego narzeczonego. – Auć!
– Po prostu chodźcie – odparła, jako pierwsza wchodząc do klasy. Spojrzała na Syriusza, który przysiadł na biurku, obserwując z uśmiechem wejście.
– Mógłbym tak częściej kończyć zajęcia.
– Parę minut przed planowanym końcem? – spytała, podchodząc do niego na wyciągnięcie ręki. – Czy chodzi ci może o to, że ja tu jestem?
– No nie wiem, zastanówmy się… – Zsunął się z blatu i objął ją w talii, całując w skroń. – No dobrze, a teraz co cię tu…
– Wiedziałem, że będą się do siebie zalecać – burknął cicho Draco, opierając się plecami o pierś Harry’ego.
– Nie masz prawa nam tego wypominać, gdyby nie to że obaj jesteście prefektami, mielibyście już parę szlabanów za obściskiwanie się na korytarzach.
– To się nazywa niespodziewane profity w związku z objętym stanowiskiem.
– Draco... proszę.
– No już jestem cicho – mruknął, chwytając dłonie bruneta i splótł je na swoim brzuchu.
Syriusz prychnął na ten widok.
– Cyziu, to co cię tu sprowadza? Chciałbym wierzyć, że się po prostu za mną stęskniłaś, ale rozsądek podpowiada, że to niewystarczający powód.
– Chodzi o Ignissa – powiedziała po chwili. – Dostał czegoś w rodzaju ataku wspomnień, a przynajmniej tak twierdzi Lael.
– Czyli przypomniał sobie wszystko?! – spytał z nadzieją Harry.
– Tak – przytaknęła kobieta. – Jednak tu pojawia się problem. Nie przyjął tego dobrze. – Streściła im w kilku zdaniach rozmowę z synem. – Właśnie dlatego postanowiłam osobiście was o tym poinformować.
– Według tej logiki, ci którymi Ariam manipulował powinni czuć się winni, że dali mu się manipulować. To głupie.
– Oczywiście, że to głupie. Ale nawet jeśli on sam nie miał nad tym kontroli, to z waszego punktu widzenia, to był Ig.
– Tak właściwie, to jak Ariam przyszedł mnie zabić, był transmutowany w Draco. A jakoś nie mam do niego żalu. To w sumie podobna sytuacja. Może i ciało Ignissa, ale kto inny był w środku.
– Ja też wiedziałem, że to nie on. Ariam wyjawił mi, co planuje ze mną zrobić, jak i to, że nie jest Igiem.
– Tylko problem polega na tym, że Ig nie do końca wierzy w to, że był ofiarą – odezwała się Narcyza. – Utożsamia się w jakiś sposób z Ariamem, bierze jego winy.
– Myślę, że mogę na to coś poradzić – stwierdził Syriusz. – Od początku wiedziałem, że ciałem Iga steruje Ariam, znam całkiem nieźle jego charakter… co mi przypomina – pamiętasz jak się na mnie obraziłaś, że chciałem zrobić mu portret? Stwierdziłaś, że tą propozycją uśmierciłem przedwcześnie Iga, a ja po prostu rozmawiałem z Ariamem… – Jego oczy zwęziły się, a usta wykrzywiły nienawistnie. – Chociaż już nie planuję sukinsynowi wieszać portretu. Nie po tym, jak mnie zdradził.
~*~

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz