~*~
Leo wszedł do domku i odetchnął z ulgą.
– Wreszcie wolne! Cherry, jak mnie obudzisz
jutro przed południem, to ci wsadzę różdżkę w dupsko i uwierz, to wcale nie
będzie miłe!
Zmarszczył brwi, gdy nie otrzymał żadnej
odpowiedzi. Cherry nigdy nie zostawiał otwartego domku, jeśli Leo nie było w
środku. Czyżby spał?
Podszedł do jego pokoju, a gdy klamka ustąpiła
pod naciskiem, otworzył je na oścież, zastygając w tej pozycji.
Szatynka spojrzała na niego zaskoczona i wstała
szybko z łóżka, na którym siedziała.
– Charlie
wyszedł porozmawiać z przełożonym. Niedługo wróci…
– Jesteś
jego nową dziewczyną, jak sądzę? Jak ci tam było? Ra…? Re…? Da…?
– Blisko.
Adara.
– O
właśnie. Jestem Leonardo, jego współlokator. – Znów pewny siebie, mężczyzna
wszedł do pokoju przyjaciela jak do własnego i przyciągnął krzesło, stawiając
je obok łóżka. Usiadł na nim, zakładając nogę na nogę. – Dawno wyszedł?
– Z parę
minut temu… – odparła niepewnie, patrząc na niego nieufnie.
– Spokojnie,
spokojnie, nie rzucę się na ciebie. – Machnął ręką. – Wolę żeby na mnie się rzucali. Mężczyźni. Skoro dopiero co wyszedł, to
mamy sporo czasu na rozmowę.
– O?
– O
Charliem, oczywiście. Widzisz, chcę się upewnić, czy traktujesz to
wystarczająco poważnie. Jeśli zależy ci jedynie na zaliczeniu go, to nie ma
potrzeby bawić się w randki. Powiedz mu, czego chcesz, a z przyjemnością spełni
twoje fantazje.
Kobietę zatkało, patrzyła osłupiała na
Amerykanina i chyba nie bardzo docierało do niej, co właściwie usłyszała.
– Hmmm… po
twojej minie wnioskuję, że jednak nie chodzi ci tylko o seks. To dobrze, bo
jemu też nie…
– Mogę
zapytać, dlaczego w ogóle się w to wtrącasz?
– Cherry
to mój przyjaciel od wielu lat. Znam go lepiej niż on sam siebie. I widzę, jak
mu zależy, by wreszcie wyrwać się z pełnego przygód życia i osiąść.
– Wiem o
tym, mówił mi. Mi też zależy na znalezieniu kogoś na stałe.
Leo uśmiechnął się.
– Coraz
lepiej. A wiesz, co się kryje pod tym “pełnym przygód życiem”? Z iloma osobami
sypiał? Ilu kutafonów go spławiło? Cała masa, zaręczam ci.
– Teraz
odnoszę wrażenie, że próbujesz mnie do niego zniechęcić.
– A
czujesz się zniechęcona?
– Nie…
– Na
pewno? Nie wyglądasz na przekonaną.
– Po
prostu nie rozumiem, czemu ty mi to mówisz, a nie on!
– Bo on
będzie się z tobą obchodził jak z jajkiem. Wygląda na to, że zaczęło mu na
tobie zależeć, a jakoś tak się składa, że zawsze jak mu na kimś zależy, to po
paru tygodniach dają mu kopa w tyłek.
– To
musieli być dziwni ludzie. Przecież Charlie jest świetny.
Leo przełożył nogi.
– Masz
rację. Ze świecą szukać kogoś tak oddanego, uczciwego i przy tym zajebistego w
łóżku… Nie patrz tak na mnie, wiem o tym doskonale, od lat z nim sypiam, gdy
nikogo akurat nie ma. I tutaj dochodzimy do listy najczęstszych powodów, przez
które go rzucano.
– Twoje
wścibstwo?
– Nieee?
Po prawdzie pierwszy raz tak się wyrwałem…
– Może
więc powinieneś sobie darować?
Leo
uśmiechnął się.
– Nie.
//*//
Blondyn podszedł do wejścia dla pracowników,
gdzie czekała na niego dwudziestoparoletnia kobieta. Przywitał się krótko i
wraz z nią przeszedł przez barierę.
– Liczyłem na to, że zobaczę się z osobą, która
jest odpowiedzialna za Galenę – mruknął nagle, po kilku minutach marszu w
ciszy.
– Nie ma tutaj smoka, za którego odpowiedzialna
jest jedna osoba. Głupotą jest myśleć inaczej.
– Jeśli mnie pani teraz próbowała obrazić… –
zawiesił groźne głos.
– Oczywiście, że nie. Wyrażałam jedynie swoją
opinię na temat przypisywania jednej osoby do jednego smoka. Oczywiście, jeśli
czuje się pan urażony, może pan wystosować do mojego szefostwa specjalne pismo,
które zostanie rozpatrzone w przeciągu…
– Po prostu chodźmy dalej. – Wciął się w słowa
kobiety, z irytacją dostrzegając mały, zwycięski uśmiech na twarzy Angliczki. –
Dostała się ostatecznie na sektor ogólny? Czy dalej trzymacie ją w tym samym
miejscu?
– Nie jest agresywna w stosunku do innych
smoków, więc od jakiegoś czasu tam przebywa. Szczególnie spodobał jej się teren
smoków leśnych.
– Mogłem się tego spodziewać – mruknął, znów
idąc z kobietą przez dłuższy czas w ciszy.
W końcu znaleźli się w sektorze, w którym
przebywała smoczyca blondyna.
– Domyślam się, że teren jest dość rozległy. –
Nie skomentował jej wzroku który wyrażał: “brawo, geniuszu”. – Macie jakieś
zabezpieczenia przed ewentualnym atakiem innych smoków?
– Masz na myśli bójki wewnątrz bariery?
– Na przykład.
– Staramy się, żeby smoki żyjące w tym obszarze
czuły się jak najswobodniej. Oczywiście mamy pełno ludzi, którzy nad nimi
czuwają, ale wychodzimy z założenia że lepiej zapobiegać niż potem wchodzić
między walczące smoki. Stąd osobny sektor dla szczególnie niebezpiecznych
osobników. Tak rozległy teren umożliwia życie obok siebie tym wszystkim
gatunkom we względnej harmonii.
– Hmm… – mruknął cicho, wkładając dwa palce do
ust i gwiżdżąc tak jak zawsze.
– Co robisz?! – sapnęła oburzona, zapominając o
kurtuazji.. – Nie powinieneś hałasować w tym miejscu.
– Wołam psa… – sarknął, a w tym samym momencie w
oddali dało się słyszeć ryk smoka. – Jak inaczej chciałaś przyciągnąć tu
Galenę?
– Pójść w pobliże jej legowiska.
– Za dużo zachodu. Zresztą zobacz – wskazał z
wyniosłym uśmiechem zbliżająca się samicę. – Psina sama leci.
– A teraz popatrz na prawo, co jeszcze wyszło z
tamtych krzaków zwabione twoim gwizdem – wskazała głową na małe stadko smoków
przypominających trochę kangury w gadziej skórze. Żaden z nich nie miał więcej
niż trzy stopy wzrostu, ale podwójny rząd igiełkowatych kłów i szybkość z jaką
się poruszały wywoływały nieprzyjemne ciarki.
– Od takich sytuacji ty tu jesteś, czyż nie? –
spytał, ruszając w stronę Galeny. Mimo wszystko prawą dłoń miał w pobliżu
schowanej jeszcze różdżki.
Smoczyca z warkotem wylądowała kawałek przed
blondynem i w kilku susach zmniejszyła dzielącą ich odległości. Pyskiem trąciła
ramię Ślizgona, z zadowoleniem pozwalając się poklepywać po szyi i boku.
Kobieta wymamrotała pod nosem wiązankę
przekleństw na rozpieszczonego paniczyka, przeplataną kilkukrotnie powtórzonym
zaklęciem. Z końca jej różdżki wystrzeliwały złociste kulki, które po
zetknięciu z ziemią przyjmowały postać kurczaczków i przemykając pod nogami
zbliżającej się gadziej rodzinki, pognały w stronę zarośli. Kanguro-jaszczury
rzuciły się za nimi w pościg, wkrótce znikając w roślinnym gąszczu.
– Dobrze wyglądasz, maleńka – mówił chłopak do
Galeny, pieszcząc teraz leżącą na boku smoczycę. Próbując sięgnąć do jej
grzbietu, praktycznie na niej leżał, chociaż to było najmniejszym zmartwieniem.
Galena bowiem nie chciała biernie dawać się rozpieszczać i próbowała swoich
sił. Dlatego wiła się i trącała go łapą, co skutkowało tym, że bardziej
odtrącała od siebie Draco tracącego raz po raz równowagę. – Ej, Gal! Spokojnie…
– zawołał cicho z udawanym oburzeniem. Galena zastygła na moment, po czym
wróciła do przekomarzań. Z jej gardła uciekał ciągle cichy, zadowolony warkot,
który stawał się głośniejszy, kiedy samica udawała, że próbuje chwycić go
zębami. A jedyne co robiła to zostawianie na jego skórze i ubraniach drobinek
śliny.
Smokolog obserwowała ich z dystansu z obojętną
miną. Nawet jeśli widok był niecodzienny, to nie należała do osób, które łatwo
zaskoczyć. Zresztą jej zadaniem było pilnowanie, by żaden podopieczny rezerwatu
nie zrobił krzywdy paniczykowi. Jego smok – jak to w ogóle idiotycznie
brzmiało! – był jego problemem. Miała nadzieję, że nie będą długo się tak
wydurniać, miała ważniejsze rzeczy do roboty niż sterczenie w strefie i
pilnowanie żeby smoki nie zeżarły jakiegoś gówniarza.
Blondyn jeszcze przez chwilę pozwalał samicy
łasić się do siebie, po czym zdecydowanym ruchem odsunął się od niej.
– Już, spokój – powiedział, kładąc dłoń na pysku
i gładząc przez chwilę błękitne łuski. Zerknął w stronę kobiety, po czym znów
skupił uwagę na Galenie. – Co powiesz na chwilę zabawy w powietrzu? –
powiedział ciszej, by przypadkiem smokolog go nie usłyszała. Prawdę mówiąc była
za daleko, by go usłyszeć, ale kto ją tam wiedział...
Smoczyca zaczęła wydawać z siebie zadowolone
pomruki. Rozłożyła szeroko skrzydła, a widząc karcące spojrzenie blondyna,
uspokoiła się i zniżyła, aby Ślizgon mógł ją bez przeszkód dosiąść.
Samica ryknęła cicho, kiedy wstała na równe łapy
i biorąc krótki rozpęd wzbiła się w powietrze. Na twarzy blondyna zakwitł
szeroki uśmiech, kiedy znalazł się na wysokości parunastu jardów.
– Hej! Co ty wyprawiasz?! Wracaj na ziemię!
Malfoy zerknął w dół na kobietę, próbując nie
uśmiechnąć się szerzej. Poklepał samicę po szyi, nakazując, by poleciała
kawałek przed siebie. Nie musiał dwa razy prosić. Galena z radością latała,
niosąc go na swoim grzbiecie. Zadowolone pomruki raz po raz uciekały z jej gardła.
Z takiej wysokości miał niezły widok na smoki w
okolicy. Z zapartym tchem obserwował stadko niedaleko nich. Galena zbliżyła się
w tamtą stronę, ale Draco wolał nie ryzykować za bardzo i zmienił kierunek,
skupiając się na innych mieszkańcach tego sektora.
Po kwadransie takiego latania w końcu nakazał
Galenie wylądować w pobliżu kobiety.
– Nawet nie sądziłem, że mieszkają tu takie
smoki! – zawołał z rumieńcami na policzkach, nie schodząc grzbietu smoczy.
– Mam nadzieję, że nacieszyłeś się tym widokiem,
bo więcej go nie ujrzysz. Masz cholerne szczęście, że żaden się wami nie
zainteresował.
– Były świadome pewnie naszej obecności, ale im
nie zagrażaliśmy, więc nie widzę w tym problemu.
– Ty może nie widzisz, ale ja tak. Jak chcesz
sobie latać na swojej smoczycy, to ją stąd zabierz. Póki jesteście pod naszą
opieką, odpowiadamy za was i jakby cokolwiek się stało, my będziemy za to
odpowiadać.
– Jesteś przewrażliwiona. – Malfoy wzruszył
ramionami, schodząc na ziemię. Cały czas gładził samicę po szyi i boku.
– Słuchaj no, dzieciaku. Może ci to wygląda na
zoo dla dzieci i może twój smok jest wobec ciebie potulny...
– Oj daruj sobie tego typu pogadanki. I tak
wiemy, że mnie to nie obchodzi, a ciebie to wkurza. Omińmy to i przejdźmy do
meritum. Na razie Galena zostaje w rezerwacie.
– Zostać może, ale więcej jej na takich
warunkach jak teraz nie odwiedzisz.
– Następnym razem po prostu poproszę o kogoś
innego. Żaden problem… No mała, zmykaj – zwrócił się do smoczycy, która
wydawała z siebie żałosne skomlenie. Powoli wycofała się i wzbiła w powietrze,
wracając do swojego tymczasowego legowiska.
– Nikt nie będzie nadstawiał za ciebie karku.
Nawet teraz nikt nie chciał.
– Myślę, że ten Amerykanin nie będzie miał nic
przeciwko. W najgorszym wypadku zadowolę się Weasleyem.
– Orwell nie znosi niepotrzebnego ryzyka, więc
wątpię by tu z tobą przyszedł. Ale z Weasleyem może ci się uda, o ile
odciągniesz go od jego roboty.
– Do mnie przyjdzie z merdającym ogonem. Wracamy
czy chcesz tu zostać? – spytał, kierując się w stronę granicy bariery.
//*//
Igniss zsunął się z łóżka, nie mogąc złapać
oddechu. Towarzyszące temu zawroty głowy nie pomagały zachować jasności umysłu.
Pojawiające się w głowie głosy przerażały go.
Słyszał urywki swoich rozmów z osobami, których nie poznawał.
Spróbował wstać, ale nogi ugięły się pod nim i
runął na ziemię, rozbijając nos. W ostatniej chwili pocieszył się ponuro, że
przynajmniej nie słyszał chrzęstu łamanej kości.
– Nie
gwarantuję, że będziesz pamiętał o wszystkim – odezwał się mężczyzna, kucając
przed leżącym na ziemi i skutym nastolatkiem. – Możesz stracić cenne
wspomnienia. Szczególnie o Charliem. Może lepiej byłoby…
– NIEE! –
zaoponował gwałtownie. Szarpnął łańcuchem ze słabym skutkiem. – Nie tak się
umawialiśmy, Ariam!
– Spokojnie.
Dotrzymam obietnicy i opuszczę po wszystkim twoje ciało. – Chwycił szczękę
blondyna, przyglądając mu się przez chwilę. – Bezwarunkowo zakochałeś się w
mężczyźnie, który mógł zainteresować się tobą tylko i wyłącznie ze względu na
twoją wyjątkowość magiczną i… Przepraszam..! – zawołał ze śmiechem – ale to
śmieszne… Mogła go zaciekawić moja gra,
Ignissie.
– Charlie
taki nie…
– Nie
zdziw się – wciął mu się w zdanie – kiedy po wybudzeniu okaże się, że Charlie
cię nie chce, bo znów jesteś słabym charłaczkiem.
– Przestań!
Robisz z niego okrutną osobę!
– Bo
właśnie tacy są ludzie. Okrutni. Nie widzisz tego? Spójrz chociaż na swojego
ojca. W czasie jutrzejszej bitwy możemy się go pozbyć i wyrwać twoją drogą
matkę z jego łap. Ale o tym potem. Ten smoczy pracoholik zostawi cię. Powie ci
to tuż po wybudzeniu albo bez słowa znajdzie sobie lepszą partię. Magiczną.
Igniss
poczuł, jak łzy spłynęły po policzkach. Starł je gniewnie, zły na siebie, że
pokazał, jak go to dotknęło.
– Charlie
chodził też z mugolami.
– I jak
długo trwały te związki? Jedną noc? Dwie? To tylko podkreśla, kim będziesz dla
niego po moim odejściu. Głupiutkim dzieciakiem do przelecenia. Nic więcej.
Nawet nigdy nie byłeś w typie jego upodobań.
– Zamknij
się!
– Prawda
boli, co? – Podniósł się z kucek i zrobił kilka kroków w tył. – Mielibyśmy go,
gdybyś tylko pozwolił mi zostać.
– Żebyś
znów nim manipulował jak wcześniej?! Skąd mam wiedzieć czy nie zmusisz go do
zakochania się we mnie? Jak odejdziesz, to magia karmiąca się twoją obecnością
również zniknie i wtedy będę miał pewność, co on do mnie naprawdę czuje.
– Ha! Jedyne, co od niego otrzymasz, jeśli uda
ci się wybudzić to: “Lubię cię, Ig. Ale moje lubię nie jest twoim kocham” –
powiedział głosem lubego blondyna. – On cię nie kocha i nigdy nie będzie. Co
najwyżej pożąda twojego ciała. Ale i tak odejdzie, kiedy dowie się o mnie.
Zostaniesz sam, Ignissie. Bez niego i beze mnie.
//*//
Z ledwością otworzył oczy, czując, jak drży na
ciele. Było mu niedobrze i za gorąco. Czemu tu jest tak gorąco?
– ...Do cholery, Ig! ….Zaraz będzie wszystko…
Czyjaś chłodna dłoń dotknęła jego czoła.
Dotknęła? Czy musnęła? Jaka siła była użyta? Wzór na siłę to…
– Narcyza mnie zabije, jak się…
Mama… Jest w ciąży, nie powinna się denerwować.
Co by było, gdyby urodziła bliźniaki? Prawdopodobieństwo urodzenia bliźniaków
jest bardzo małe… cztery tysięczne… albo coś koło tego.
Jęknął z niezadowoleniem, kiedy ciało oderwało
się od chłodnej powierzchni. On nie chciał gdzieś indziej! Tam mu było dobrze!
Znał tamtą powierzchnię!
– …Nie jęcz! Co ty, dziec…?!
Został położony na łóżku. Chyba nawet przykryty.
Duża dłoń znów wylądowała na jego czole. Powoli przesunęła się na policzek.
Palce
leniwie przesunęły się w stronę ucha, gładząc przez chwilę płatek, nim – straciwszy zainteresowanie –
pomknęły w stronę wyeksponowanej szyi.
– Podoba
ci się, prawda? Mam ochotę zassać się na niej i zostawić tak duży ślad, by – jak już wrócisz do Hogwartu – był jak neon, informujący wszystkich , że
jesteś mój!
– Cha...charlie! – zaskomlał, próbując chwycić
dłoń ukochanego mężczyzny. Co było wspomnieniem, co fantazją? A co dzieje się
teraz?
– Leż
spokojnie…!
– Char…
– Spokojnie, Ig… Jesteśmy tylko ty i ja… Pij –
powiedział ktoś i chwilę później poczuł na języku coś gorzkiego. Krtań
zacisnęła się samoistnie. Chyba zaraz rzygnie. – No przełknij, dawaj...
Jednak nie rzygnął. A szkoda… Ostatkiem
świadomości zrozumiał, że to nie Charlie.
To tylko Lael.
//*//
– Mówiłem,
że to głupi pomysł. Trzeba było dać sobie z nim spokój...
– Nie!
Jeszcze jest szansa! Sam widziałeś, jak zareagował!
–
Szczerze? Nie mam zamiaru już się w to więcej bawić.
– Co?!
Ariam! Masz władzę nad moim ciałem! Możesz robić praktycznie co zechcesz! Ja
tylko w zamian chciałem móc się zakochać!
– O nie.
Twoje krzyki nic nie zmienią. Może ty jesteś spaczonym masochistą, ale nie ja.
Nie jestem spaczony!
– Ha! Więc
zostaje ci sam masochista?
– Masochistą
też nie! Nie łap mnie za słówka, gówniarzu, bo się doigrasz.
– Niby
jak?!
– Niby
jak? Zaknebluję cię… Albo nie, zabiję – to lepszy sposób. Będę miał wtedy
święty spokój od gównarzerii, którą reprezentujesz. – Milczał przez chwilę, by
uśmiechnąć się z ironią. – Albo mam jeszcze lepszy pomysł. Zdobędę u ciebie
posłuch. Będziesz na każde moje skinienie.
– Pfff… z
pewnością będę bawić się w twojego pieska.
– Wątpisz
w moje słowa? To może zacznę od twojej matki, hmm?
– Co? Nie
odważysz się… – powiedział, samemu tracąc wiarę w to, co mówi.
– Ależ
oczywiście, że się odważę. Wkurz mnie tylko, a to zrobię.
– Ale… Nie
taka była nasza umowa.
– Umowy
się łamie. Tak jak ty łamałeś obietnice. Sprzeciw mi się jeszcze raz, a nie
ręczę za siebie.
//*//
– Co się
stało? Cały się miotasz.
– Miotam…
Dziwisz się? Sprawdziłem stan mojego ciała…
–
Właściwie to mojego.
– …okazało
się, że jest coraz słabsze. Magia wpływa na nie szybciej, niż na początku
zakładałem.
– Uwolnij
mnie i będzie po problemie.
Ariam zmaterializował
się przy nim, łapiąc boleśnie za szczękę.
– Tak, a
swoim odejściem zabiję ciebie, Draco i zaprzepaszczę jedną, jedyną szansę
uratowania twojego idola – wycedził powoli, pozwalając, by magia otuliła jego i
Iga. Nastolatek zaczął ciężej oddychać.
Mag
zmarszczył brwi… Czyżby ta przestrzeń wpływała na niego gorzej niż zakładał?
– Kiedy
się to zaczęło? – spytał, znikając. Zaczął niespiesznie wertować książkę.
– Kiedy
się zaczęło co?
– Nie
strugaj idioty. Doskonale wiesz, o co mi chodzi.
– Nie
wiem. Chyba jakoś po świętach.
Cholera. A
miał częściej robić kontrolę.
– Śpij.
Musisz zregenerować siły. W innym wypadku wszystko pójdzie na marne. Śpij…
śpij…
//*//
– Nie!!
Ariam, nie rób tego!
Zerwał się
na równe nogi i upadł, ciśnięty magią na twardą ścianę.
– Leż
spokojnie. W końcu chcę cię uratować.
Obserwował,
jak Ariam unosi miecz nad bratem. Patrzył na przerażenie w oczach brata. To
poczucie zdrady.
Zawył
rozdzierająco w momencie, kiedy miecz zagłębił się w ciele brata.
– Nie!
Ariam! Dość! Błagam, przestań! Zostaw go, weź moje ciało! Zabij mnie! Mnie
zabij, Ariam!
Ariam
kopnął Draco, pozbawiając go przytomności i zakrył jego ciało. Wysłał Galenę do
walki, a sam ruszył w stronę schodów.
– Co mi z
twojego ciała? Zapomniałeś, że umierasz? Jesteś bezużytecznym ścierwem.
– Nie tak
się umawialiśmy!
– Ah, mój
drogi. Właśnie tak się umawialiśmy. Jak będzie po wszystkim to opuszczę twoje
ciało. Nie mówiłem ci tylko, gdzie się wybiorę.
– Nie! Nie
zgadzam się.
– Nie
obchodzi mnie to. Draco jest silny. Udźwignie mnie. Chyba że wolisz bym go
jednak zabił.
– Masz go
zostawić w spokoju, gnoju!
Ariam
zachichotał opętańczo.
– Nie mam
najmniejszego zamiaru rezygnować z szansy, która stoi przede mną niczym prezent
pod choinką.
Igniss
krzyknął, szarpiąc łańcuchem. W tej chwili jedyne co chciał to zabić gnoja.
//*//
– Co jest?
– usłyszał zaskoczony głos Harry’ego.
– Daruj
sobie – wycedził powoli Ariam, po czym zaśmiał się głośno. – Magia
najwidoczniej przywraca mi mój prawdziwy wygląd. Zdradzić ci coś przed
śmiercią?
Igniss
otworzył szerzej oczy.
– Nie,
Ariam. Nie rób tego. Nie tak się umawiałeś z Syriuszem! – krzyknął, zrywając
się na równe nogi.
–
Śmiercią? Czyją śmiercią? – spytał zagubiony Potter.
– Nie,
Ariam! Błagam! Będziesz tego żałować.
– Niczego
nie żałuję, Ig – zwrócił się do niego, by odpowiedzieć Potterowi. – Twoją,
Harry… – Złapał go za szyję, a Igniss zawył, błagając go o puszczenie
przyjaciela. – Gdybyś znienawidził Draco, tak jak tego chciałem, nie musiałbym
teraz tego robić. – Harry otwierał usta jak ryba wyciągnięta z wody w niemym
krzyku, próbując dostarczyć płucom chociaż najmniejszy łyk powietrza. –
Naprawdę nie chciałem pozbawiać cię życia, w końcu jesteś ukochanym
chrześniakiem Syriusza, a zależy mi na moim sukcesorze.
– Nie,
Ariam! Syriusz ci tego nie wybaczy! Proszę, nie rób tego!
– Zamknij
się, szczeniaku. Syriusz…
– Zabije
cię! On cię zabije! Dług życia czy nie, dorwie cię i zabije!
– Nie
dorwie mnie. Nie zdąży… – Ariam uśmiechnął się tajemniczo.
– Po
prostu go zostaw! – poprosił, czując gorące łzy spływające na nowo po jego
policzkach. – Błagam! Nie zabijaj go!
//*//
– Nie patrz tak na mnie! – Ciche syknięcie. – To
nie ja kazałem mu chorować.
– Wiem przecież. – Kobieta westchnęła cicho. –
Teraz już nic mu nie będzie, prawda? Nie wpadł w kolejną śpiączkę?
– Nie wpadł, inaczej by nie gadał do mnie przez
gorączkę.
– Ale na pewno nic mu nie będzie?
– Na pewno jeszcze żyję... – mruknął słabo
nastolatek, nie otwierając jeszcze oczu.
– Iggy – szepnęła matka, a materac po jego
prawej ugiął się pod ciężarem kobiety. – Jak się czujesz, kochanie?
– Tak se…
– Powinieneś odpocząć. Sen ci dobrze zrobi.
– Mamo…?
– Tak, Iggy?
– Przepraszam…
Narcyza przełknęła ślinę, czując ucisk w piersi
na pełen bólu głos syna.
– Za co przepraszasz, Iggy? – spytała, siląc się
na ciepły uśmiech. Chłopak leżał ciągle z zamkniętymi oczami, ale kobieta
bardzo chciała, by widział jej uśmiech, jeśli tylko postanowi na nią spojrzeć.
– Nie… nie potrafiłem go powstrzymać – wyszeptał
drżącym głosem, w końcu spoglądając na matkę. Jego wzrok był pełen poczucia
winy i bólu. – Prosiłem go, błagałem, by tego nie robił, ale nie mogłem go
powstrzymać.
– Ig. Nikt nie ma ci tego za złe. Nikt –
powiedziała z pewnością w głosie Narcyza. – Ani Draco, ani Harry nie mają do
ciebie pretensji.
– Prawie zabiłem Draco! – krzyknął. – Mamo! To
nie jest coś, nad czym przechodzi się do porządku dziennego!
– Ig, to nie byłeś ty!
– Ja, nie ja… Co to za różnica, jak Draco
widział moją twarz!? Patrzył na mnie przerażony i zdradzony, a jego ciało
przebijał miecz. Co to za różnica?! To mnie widział. To JA zadałem mu ten ból!
– Ból mu zadasz, kiedy dowie się, że się o to
obwiniasz. Iggy, skarbie. Myślisz, że gdyby on lub Harry chociaż trochę cię
nienawidzili, to przyszliby cię odwiedzić? Pomyśl nad tym.
– Może chcieli robić pozory? Dobrą minę do złej
gry? Nie wiem! Nic nie wiem. Prawie za… – Kobieta podniosła rękę, uderzając
syna w policzek. Ten spojrzał na nią wzrokiem pełnym łez i niedowierzania.
– Uspokoiłeś się już? – spytała, przesuwając
łagodnie palcami po powstającym zaczerwienieniu. – Jestem pewna, że żaden z
nich nie udaje przed tobą. Oboje cię kochają i wiedzą, że to nie ty, a Ariam
próbował ich skrzywdzić. Tak samo jak skrzywdził ciebie. To on jest potworem,
nie ty.
//*//
Narcyza poczekała, aż Igniss zaśnie dzięki
eliksirowi słodkiego snu, a następnie zostawiła go z Laelem. Sama z kolei udała
się do swojej sypialni, gdzie przebrała się w wyjściową szatę i po otrzymaniu
pozwolenia od dyrektora przeniosła się za pomocą fiuu do Hogwartu.
Porozmawiała przez chwilę z dyrektorem, dzieląc
się z nim drobnymi informacjami na temat ciąży i stanu Ignissa. Nie odmówiła również
cukierka, którego zaproponował jej starszy czarodziej.
Kilka minut przed końcem zajęć poprzedzających
przerwę obiadową czekała pod klasą Syriusza. Jednak ten najwidoczniej szybciej
skończył zajęcia, bo nie minęło kilka sekund, jak drzwi się otworzyły, a
siódmoroczni Gryfoni i Ślizgoni zaczęli opuszczać pomieszczenie, rzucając
kobiecie zainteresowane spojrzenia.
– Pięknie pani wygląda, pani Black. – Zabini
wyszczerzył się do niej, na co kilka osób spojrzało na niego dziwnie.
– Dziękuję, Blaise.
– Narcyza? – Harry jako pierwszy ją wypatrzył i
pociągnął za sobą ku niej Draco. – Coś się stało?
– Coś musiało się stać, żebym was odwiedziła?
– Przecież dopiero co Draco był w domu… No
przecież! – mruknął, jakby doznał oświecenia. – Syriusz musiał zostać przez
weekend.
– Wejdziecie ze mną do niego?
– A będziecie się przy nas całować? – spytał
cicho Draco, bardziej do siebie niż do reszty. Harry jednak go usłyszał, tak
więc Draco zarobił kuksańca od swojego narzeczonego. – Auć!
– Po prostu chodźcie – odparła, jako pierwsza
wchodząc do klasy. Spojrzała na Syriusza, który przysiadł na biurku, obserwując
z uśmiechem wejście.
– Mógłbym tak częściej kończyć zajęcia.
– Parę minut przed planowanym końcem? – spytała,
podchodząc do niego na wyciągnięcie ręki. – Czy chodzi ci może o to, że ja tu
jestem?
– No nie wiem, zastanówmy się… – Zsunął się z
blatu i objął ją w talii, całując w skroń. – No dobrze, a teraz co cię tu…
– Wiedziałem, że będą się do siebie zalecać –
burknął cicho Draco, opierając się plecami o pierś Harry’ego.
– Nie masz prawa nam tego wypominać, gdyby nie
to że obaj jesteście prefektami, mielibyście już parę szlabanów za
obściskiwanie się na korytarzach.
– To się nazywa niespodziewane profity w związku
z objętym stanowiskiem.
– Draco... proszę.
– No już jestem cicho – mruknął, chwytając
dłonie bruneta i splótł je na swoim brzuchu.
Syriusz prychnął na ten widok.
– Cyziu, to co cię tu sprowadza? Chciałbym
wierzyć, że się po prostu za mną stęskniłaś, ale rozsądek podpowiada, że to
niewystarczający powód.
– Chodzi o Ignissa – powiedziała po chwili. –
Dostał czegoś w rodzaju ataku wspomnień, a przynajmniej tak twierdzi Lael.
– Czyli przypomniał sobie wszystko?! – spytał z
nadzieją Harry.
– Tak – przytaknęła kobieta. – Jednak tu pojawia
się problem. Nie przyjął tego dobrze. – Streściła im w kilku zdaniach rozmowę z
synem. – Właśnie dlatego postanowiłam osobiście was o tym poinformować.
– Według tej logiki, ci którymi Ariam
manipulował powinni czuć się winni, że dali mu się manipulować. To głupie.
– Oczywiście, że to głupie. Ale nawet jeśli on
sam nie miał nad tym kontroli, to z waszego punktu widzenia, to był Ig.
– Tak właściwie, to jak Ariam przyszedł mnie
zabić, był transmutowany w Draco. A jakoś nie mam do niego żalu. To w sumie
podobna sytuacja. Może i ciało Ignissa, ale kto inny był w środku.
– Ja też wiedziałem, że to nie on. Ariam wyjawił
mi, co planuje ze mną zrobić, jak i to, że nie jest Igiem.
– Tylko problem polega na tym, że Ig nie do
końca wierzy w to, że był ofiarą – odezwała się Narcyza. – Utożsamia się w
jakiś sposób z Ariamem, bierze jego winy.
– Myślę, że mogę na to coś poradzić – stwierdził
Syriusz. – Od początku wiedziałem, że ciałem Iga steruje Ariam, znam całkiem
nieźle jego charakter… co mi przypomina – pamiętasz jak się na mnie obraziłaś,
że chciałem zrobić mu portret? Stwierdziłaś, że tą propozycją uśmierciłem
przedwcześnie Iga, a ja po prostu rozmawiałem z Ariamem… – Jego oczy zwęziły
się, a usta wykrzywiły nienawistnie. – Chociaż już nie planuję sukinsynowi wieszać
portretu. Nie po tym, jak mnie zdradził.
~*~
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz