~*~
Igniss siedział z matką na wielkiej, drewnianej
ławce w oranżerii, na której leżało mnóstwo poduch, dzięki czemu nie była tak
twarda. Podziwiał mały brzuch ciążowy, który pojawił się u matki. Dotknął
brzucha kobiety, uśmiechając się do niej szeroko.
– Promieniejesz… Wyglądasz cudownie –
powiedział, nie przestając gładzić matkę po brzuchu. – Znasz już płeć?
Wymarzona córcia czy trzeci chłopak do kolekcji?
– Chłopiec – odparła, sama dotykając warkocza. –
Trzeba ci będzie go poprawić, zniszczył się po całym dniu machania z
niedowierzaniem głową.
– Ja mu poprawię – zaproponował młodszy blondyn,
zbliżając się do nich szybkim krokiem.
– Poważnie, Draco… Już sam nie wiem, czy jesteś
niecierpliwy czy po prostu nie zrozumiałeś pojęcia “wielkie wejście” –
skwitował Syriusz, wchodząc razem z Harrym do pomieszczenia.
– Bardzo śmieszne – prychnął chłopak, chwilę
przed tym jak przytulił brata.
Syriusz podszedł wpierw do Narcyzy, pochylając
się i całując ją na przywitanie w skroń.
– Cześć, Cyziu. Przespałaś się w końcu?
Kobieta pokręciła głową z zakłopotanym
uśmiechem.
– Wybacz, urwisie.
Syriusz spochmurniał.
– Musimy to naprawić.
– Dobra, bracie mój najlepszy i już nie tak
całkiem najmłodszy… puść mnie w końcu. – Ig poklepał brata po plecach.
Gdy Syriusz odsunął się od żony, przywitała się
z Harrym i teraz obaj patrzyli, jak Draco niechętnie odkleja się od bliźniaka.
– Um eee cześć Ig…
– Ty jesteś Harry Potter! – Ig wskazał na niego
palcem, rozdziawiając usta. – Dasz mi autograf na klacie? – parsknął cicho, nie
mogąc się powstrzymać. – Twoja mina była przekomiczna. Cześć, Harry.
– Oj, odczep się… – bąknął zażenowany.
– Widzicie wy go? Ledwo się obudziłem, a ten już
próbuje się mnie pozbyć.
– Wcale nie! – zaoponował.
– Harry, nie masz za grosz wyczucia ironii, co?
– Syriusz spojrzał na chrześniaka z rozbawieniem.
– Cześć, Syriuszu. Słyszałem, że ja i ten drugi
ja wyciągnęliśmy cię zza podartej zasłonki.
– Ariam, nie drugi ty, nie masz rozdwojenia
jaźni… Szkoda, co? Byłoby ciekawie. – Uniósł brew wyzywająco, a na ustach
błąkał mu się uśmieszek.
– Gorzej, gdybym w trakcie jakiegoś ważnego
zdarzenia zamienił się z tym drugim miejscami… na przykład w sypialni… A potem
twoja połówka porównuje, który z nas jest lepszy… Tragedia.
– Być zazdrosnym o samego siebie… brzmi, jak coś
do czego Harry byłby zdolny. – Spojrzał z ukosa na chrześniaka, na co Potter
sapnął z niedowierzaniem.
– No wiesz?!
– W sumie, nie zdziwiłbym się – dodał Draco z
rozbawieniem.
Zielone oczy zmrużyły się, gdy Harry chwycił
Draco za przód koszuli i nachylił mu się do ucha.
– To by oznaczało, że musiałbyś kochać mnie w
każdej wersji, wiesz? Obsesja?
– Będą się bić? – spytał matkę z udawaną
konspiracją.
– Kocham cię w każdej wersji, nawet jak
chrapiesz i się ślinisz.
Gryfon prychnął, wciąż mówił mu do ucha, ale
Syriusz i tak dokładnie wszystko słyszał.
– To ty
się ślinisz, już nie zrzucaj na mnie wszystkiego.
– Obaj się ślinicie na każdej przerwie i co
drugim posiłku, a teraz skończcie te flirty, bo nie mogę was już słuchać.
Syriusz usiadł obok Narcyzy. Draco prychnął
urażony, odsuwając się od Harry’ego i stanął za bratem, zgarniając jego włosy
do tyłu. Ściągnął gumkę, by rozsupłać warkocz i zawiązać go na nowo.
– Dzięki, Draco… Jak tam szkoła? Dają wycisk
już? – spytał charłak, patrząc ciekawsko na Harry’ego.
– Co niektórzy. – Gryfon spojrzał na swojego
opiekuna.
– Jesteś wymagającym nauczycielem? Nie powiedziałbym.
– Jedyne czego wymagam od uczniów to myślenie.
Najwyraźniej nie wszystkim to odpowiada.
– Biedny Harry…
– Akurat jemu dobrze idzie, marudzi, ale nadąża.
Najgorzej w sumie radzą sobie Krukoni. Dla nich wyjście poza to, co wyczytają w
książkach jest ciężką próbą.
– A Draco jak sobie radzi? – spytał, jakby jego
brata w ogóle tu nie było. A Draco na pewno tu był, biorąc pod uwagę chociażby
to, że pociągnął go za włosy ostrzegająco.
Syriusz spojrzał na Ślizgona.
– Całkiem nieźle. Chciałbym, żeby dawał się
trochę bardziej ponieść fantazji, ale poza tym nie mam większych zastrzeżeń.
Logicznego, strategicznego myślenia nie można mu odmówić.
– Dzięki, Syriuszu – mruknął blondyn, kończąc
zaplatać warkocz. Przerzucił go bratu przez ramię, a sam podszedł do Harry’ego,
siadając mu na kolanach. – Zostawię jednak Harry’emu pole do popisu.
– Taa… szkoda, że znowu utknęliśmy z animagią.
– Harry, naprawdę nie masz się czym martwić.
Doszliśmy do najtrudniejszej części. Okroiliśmy możliwości do minimum, teraz
czekamy na moment aż uda ci się wczuć. W odpowiednie zwierzę.
– Uczysz się animagii? Ekstra! – Ucieszył się
Igniss.
– Pracujemy nad nią już ponad trzy miesiące.
– Krótko.
– No krótko, a ten niecierpliwy dzieciak się
wkurza, że jeszcze jej nie opanował.
– Harry, nie od razu Rzym zbudowano – zaśmiał
się Ig.
– Oj no wiem! Ale ja tak naprawdę zacząłem się
tego uczyć jakiś rok temu… chociaż póki Syriusz nie zaczął mnie prowadzić, moje
postępy były zerowe. Tylko lepiej się wysypiałem – stwierdził kwaśno.
– Myślę, że i teraz masz problemy ze snem. Draco
dalej kopie w nocy czy nauczył się trzymać nogi przy sobie?
– Ig! – fuknął cicho Draco, zażenowany tekstem
bliźniaka.
Harry zachichotał.
– Nie kopie, ale raz mi przywalił przez sen z
łokcia. Aż się obudziłem.
– Co? Nieprawda!
– Prawda, tylko ci wcześniej nie mówiłem, bo nie
było okazji. – Wzruszył ramionami.
– Nie wierzę w to! – burknął zły. – A ty, Ig,
zaraz się doigrasz.
– Oj, chowajcie mnie. Tak się go boooję~! –
zarechotał starszy nastolatek, rzucając bratu rozbawiono-wyzywające spojrzenie.
Harry mocniej oplótł Draco ramionami i przesunął
nosem po jego szyi.
– Zobaczysz… – Zadrżał, ale nie pozwolił sobie,
by głos zdradził go przez resztą. – Niech tylko skończy ci się taryfa ulgowa.
– O co się tak złościsz? – spytał cicho Harry,
mrukliwie kończąc słowa. – Przecież tylko my tu jesteśmy.
– O nic się nie złoszczę.
– Tylko spróbuj młody, a rozłożę cię na łopatki.
Jak zawsze.
– Lepiej nie, bo wtedy będę musiał go pomścić. –
Harry spojrzał z lekkim uśmiechem na swojego nie-do-końca-szwagra.
– Ciebie też rozłożę na łopatki. Nie boję się
ciebie i twojej magiczności – powiedział z pewnością siebie.
– Wiem, że trenowałeś… – szukał w pamięci słowa,
nieudolnie – jakieś tam sztuki walki.
– Jakieś tam – prychnął z rozbawieniem. –
Trenowałem głównie samoobronę i taekwondo. Plus wziąłem kilka lekcji z boksu.
Potter wzruszył ramionami.
– Jakby się nie nazywały i tak nie chciałbym się
z tobą bić. Lubię cię.
– Och… Uważaj Draco, bo jeszcze ci go odbiję
– Tylko byś spróbował…
Igniss wzruszył ramionami.
– Po namyślę stwierdzam, że jednak nie będę
próbować.
//*//
Narcyza przeprosiła chłopców, chcąc spędzić
troszkę czasu sam na sam z mężem. Tym samym zostawili trójkę nastolatków samych
sobie. Kobieta poprosiła jedynie, by nie zamęczali zbytnio Ignissa.
– Mama wygląda cudownie w ciąży – rzucił
chłopak, jak tylko kobieta odeszła z mężem.
– Jeszcze lepiej wyglądała na ślubie, pokazywała
ci zdjęcia? – zagadnął Harry.
– Nie, jeszcze nie. Do czasu obiadu próbowała mi
o wszystkim opowiedzieć. W końcu rok mi minął jak mrugnięcie okiem. – Mrugnął
do Harry’ego z uśmiechem.
– No wiem, po prostu pomyślałem, że może przy
okazji… No mniejsza. Na korytarzu w okolicy czerwonego salonu wisi zdjęcie,
które sobie z nimi zrobiliśmy. Narcyza wspominała, że niedługo będzie też mieć
cały album.
– O, pójdziemy tam? Chcę to zobaczyć...
Draco posłał chłopakowi wściekłe spojrzenie.
– Ig miał się nie przemęczać. Słyszałeś Laela
jak przyszliśmy – wypomniał mu zły.
– Przecież nie mówiłem, że teraz ma iść je
oglądać – obruszył się brunet. – Będzie miał multum czasu, by się tam wybrać.
– Ale ja chcę tam pójść teraz… – bąknął Ig, na
co Draco przewrócił oczami.
– Zejdź. – Harry poklepał siedzącego mu na
kolanach Draco po udzie. – Idziemy zobaczyć zdjęcie.
– Harry! – sapnął blondyn, ale posłusznie zszedł
z niego.
Gryfon kucnął przed Igiem, zerkając na niego
przez ramię.
– Wchodź, zaniosę cię. – Wyszczerzył się wesoło,
widząc jego zdumienie. – Dam radę. Już tak chodziłem z Draco po ogrodzie, bo mu
się po pijaku zamarzył spacerek.
– Wcale nie!
– To słodkie – powiedział w tym samym czasie
Igniss.
– Wchodzisz czy nie, niewygodnie mi – pospieszył
go Gryfon.
– Już, już. – Przytulił się do jego pleców i
zaśmiał, kiedy Harry podniósł się z nim. – Nie masz przypadkiem brata
bliźniaka? Chciałbym mieć takiego cud chłopaka jak ty.
– Też się kiedyś nad tym zastanawiałem, ale w
sumie dobrze, że jestem jedyny. Draco nie ma na kogo się przerzucić –
stwierdził swobodnie, jakby mówił o pogodzie.
– A jakiegoś fajnego kolegę masz w takim razie?
Harry spojrzał smutno na swojego chłopaka. Obaj
z pewnością myśleli teraz o tej samej osobie.
– Prędzej Draco mógłby ci kogoś znaleźć, moi
znajomi wolą dziewczyny.
– Ja nikogo ci szukać nie będę, Ig. Jesteś dużym
chłopcem.
– Żadnego pożytku nie mam z tego brata… – rzucił
z udawanym smutkiem. – Jedyna nadzieja w tobie, Harry.
Zaczęli się wspinać po schodach na wyższe
piętro.
– Na mnie też nie licz, swojego narzeczonego
najpierw zwyzywałem i pobiłem, zanim przyznałem, że mi na nim zależy. Raczej
nie powinienem brać się za swatanie.
– Mój jedyny facet lubił tylko moje usta, a kiedy
chciałem się z nim kochać, zwyzywał mnie od dziwek… Raczej nie mam wysokich
standardów.
– Mówi o naszym krawcu, jakby co.
– Lou jest waszym krawcem?
– Ta, szyje szaty dla prefektów.
Harry przygryzł wargę. Korciło go, by powiedzieć
Ignissowi o Charliem, ale Draco kategorycznie mu tego zabronił. Nie rozumiał
tego. Na miejscu Charliego chciałby, żeby Ig się z nim skontaktował, a potem
rzuciłby wszystko, by z nim być…
Tak by zrobił, gdyby to on i Draco byli na
miejscu Iga i Charliego.
Z ulgą stanął na piętrze. Ig nie był zbyt
ciężki, po tak długim czasie w śpiączce był wychudzony, ale wchodzenie z takim
obciążeniem po schodach, dawało trochę w kość. Podrzucił chłopaka, poprawiając
chwyt i ruszył powoli przed siebie.
– Ej, a może któryś z bliźniaków Weasley? Dobrze
się z nimi dogadywałeś i w sumie są całkiem przystojni… Eeee… – zaciął się, gdy
Draco zatrzymał się gwałtownie, przez co omal nie wpadł mu na plecy.
– Nie ma mowy. Żaden Weasley – powiedział
stanowczo.
– Oho, czyżby jakiś konflikt?
– Tak, pobiłeś ich najmłodszego brata.
– I dlatego tak dobrze dogadywałem się z tymi
bliźniakami?
– Nie, oni sami dokuczają Ronowi, bo eee… lubią
się wygłupiać? Wiesz, mają swój sklep z psikusami na Pokątnej. Śmialiście się,
że jesteś ich zaginionym trzecim bliźniakiem.
– O, to w takim razie chcę ich poznać. –
Uśmiechnął się lekko.
//*//
– Jesteśmy
w komplecie? – Rudzielec zwrócił się do opiekunki gromadki przedszkolaków.
– Tak,
dwanaście sztuk – przytaknęła Rumunka.
Skinął głową, po czym kucnął i popatrzył po
dziecięcych twarzyczkach.
– No,
smyki, zaraz zaczynamy wycieczkę, ale najpierw jedno ważne pytanie. Czy
ktokolwiek z was lubi oglądać ściany?
Dzieci zaśmiały się z głupiego pytania i
zaprzeczyły. Przedszkolanka spoglądała na Charliego z niezrozumieniem.
– A czy
lubicie się dobrze bawić?
Tym razem odpowiedział mu zgodny chórek „tak”.
– W takim
razie trzymajcie się swoich par i trzymajcie się blisko mnie. Jeśli się
porozbiegacie, to zamiast dobrze się ze wszystkimi bawić, będziecie samotnie
oglądać nudne ściany dłuuugaśnych korytarzy. To jak? Będziecie się pilnować?
Znów przytaknęły.
– Ostatnia
sprawa. Nikt nie idzie przede mną.
– Czemu?
– Bo – urwał na moment i rozejrzał się szybko na boki, po czym nachylił ku
nim – jest kilka tajnych przejść, którymi
chcę was poprowadzić. – Rozległo się parę podekscytowanych pisków. – Ciii!
– Przyłożył palec do ust. – To tajemnica!
– rzucił głośnym szeptem, a dzieci które zapiszczały zasłoniły usta i spojrzały
po sobie wyraźnie podekscytowane. – To
jak, moi przyszli łowcy smoków, zaczynamy przygodę?!
//*//
– Nie
chcę! Boję się! – załkała dziewczynka, stojąc przed wiszącym mostem. Nie
był zbyt długi, miał co najwyżej z trzy i pół łokcia długości i był bardziej
atrakcją niż koniecznością, choć faktycznie pod nim była przepaść. Chyba
właśnie przez to czterolatkę zwyczajnie przerósł.
– Kasjo,
nie ma się czego bać. Złap mnie za rękę, przejdziemy razem.
– Nie!
– Kasjo,
to tylko parę kroków – próbowała ją przekonać opiekunka. – Patrz, wszyscy na nas czekają. Amelia też
jest już po drugiej stronie. Nie chcesz dołączyć do siostry?
Dziewczynka pokręciła gwałtownie głową,
ścierając rączkami łzy z policzków.
Charlie spojrzał na gromadkę koło siebie, potem
na histeryzującą dziewczynkę, na ich bezradną opiekunkę i znów na gromadkę koło
siebie.
– Ekipo,
wygląda na to, sytuacja zrobiła się poważna. Nadszedł czas na pierwszą próbę
dla przyszłych łowców. Poszukuję ochotników do akcji ratunkowej. – Dzieci
spojrzały na niego część ze zdziwieniem, inne z determinacją. Kilka rączek
wystrzeliło w górę. – Wspaniale! Widzę,
że będą z was dzielni łowcy. Jest nas póki co troje, czy znajdą się jeszcze
inni śmiałkowie, którzy będą mieli odwagę ruszyć waszej koleżance na ratunek?!
– Spojrzał po reszcie dzieciaków. Kolejne kilka rąk wystrzeliło do góry. – Kasjo, poczekaj tam na nas spokojnie. Mamy
siedmiu nieustraszonych przyszłych łowców smoków, którzy pomogą ci pokonać ten
straszliwy most.
– Ale jak
mamy jej pomóc?
– W takich
sytuacjach trzeba działać zespołowo. Stworzymy ludzką linę. – Ochotnicy spojrzeli po sobie niepewnie.
– Ale jak?
– Musimy
po prostu chwycić się za ręce. Ja będę was ubezpieczał z tej strony mostu, a wy
wspólnymi siłami sięgnięcie Kasjo.
Na dziecięce twarzyczki wpłynęły zdeterminowane
miny. Chwycili się mocno za dłonie i gęsiego weszli na most. Charlie trzymając
ostatnie z dzieci za rączkę, objął ramieniem stalagmit niedaleko mostku.
Nawiązał kontakt wzrokowy z opiekunką i mrugnął do niej, po chwili przybierając
niemal równie poważną minę jak idące “uratować” koleżankę przedszkolaki.
Niedługo potem pociągająca nosem Kasjo wraz z resztą stanęła po drugiej
stronie. Charlie kucnął przed nią i pogłaskał po głowie.
– Dzielna
dziewczyna. Nie było wcale tak strasznie, prawda? – Spojrzał na “ekipę
ratunkową”. – Dobra robota. Niestety to
nie koniec waszego zadania na dziś. Czeka nas jeszcze jeden taki most, ale
myślę że jak znów będziemy współpracować, to jakoś damy sobie z tym radę,
prawda, drużyno?
Dzieci krzyknęły z entuzjazmem.
– Hej, hej! – rzucił głośnym szeptem, unosząc
uspokajająco dłonie – ale ciszej troszkę.
Pamiętajcie, że tu żyją smoki. Nie chcemy ich denerwować.
//*//
– Dawni
czarodzieje wierzyli, że pazury Krystali Karkonoskich mają zdolność chronienia
przed chorobami a nawet śmiercią. Więc je im kradli. – Wraz z dziećmi
spojrzał na ciemnogranatowego smoka o dość szczupłym, wydłużonym ciele
przywodzącym na myśl żyrafę z krótkimi nogami. Poza gabarytami w oczy rzucały
się załamujące i potęgujące nawet najniklejsze światło mlecznobiałe szpony. – Polowali na nie tak długo, aż z
ooogrooomnej kolonii – zakreślił rękoma w powietrzu szerokie koło – zostało jedynie kilkanaście smoków. Mniej
więcej tyle ile was tu jest. Krystale są z natury dość ufne i łagodne, ale po
tak wielu atakach zraziły się do ludzi. Przez lata kryły się w górskich grotach
i atakowały każdego, kto się do nich zbliżył. Wreszcie ludzie przestali na nie
polować. Wiele lat walczyły ze swoim strachem, nim znów odważyły się opuścić
najgłębsze podziemia i wróciły do płycej położonych grot. Ludzie, którzy
zdążyli zapomnieć o wymyślonych ochronnych właściwościach pazurów, nie
próbowali więcej na nie polować. Dlatego teraz można się czasem na jakiegoś
natknąć, zwiedzając dzikie jaskinie.
– Te
wierzenia miały jakiekolwiek podstawy? – Kobieta zbliżyła się do bariery,
przystając tuż obok Charliego. Przyglądała się gadom z zainteresowaniem.
– W sumie
tak, ale szukano w złym miejscu. Choć nadzwyczaj piękne, to nie pazury mają
lecznicze właściwości a ich ślina. Jest składnikiem paru współczesnych
eliksirów i maści leczniczych, nawet takich które podawane są innym smokom.
Zerknął na dzieci, które z ożywieniem prowadziły
między sobą dyskusję. Nagle jeden z nich spojrzał na niego i krzyknął oburzony:
– Pan teś
polował na smoki?!
– Nie
jestem kłusownikiem – odparł skołowany.
– Kto to
klusonik?
– Kłusownik
– poprawiła dziewczynkę przedszkolanka – to taki zły człowiek, który poluje na zwierzęta dla zabawy. Zabiera je
z ich domów dla własnej przyjemności albo zysku, a nie dlatego że musi.
– Razem z
innymi pracownikami rezerwatu, jeśli zabieramy smoki z ich domów, to tylko gdy
potrzebują naszej pomocy. Tylko jeśli – podkreślił – nie ma szans, by przeżyły o własnych siłach. Czemu myślisz, że
polowałem na smoki?
Palec chłopca wystrzelił w górę, wskazując na
szyję Brytyjczyka.
– Pan teś
ukladł jakiemuś smokowi pazul!
– Maurycy! – zganiła go cicho opiekunka. – Przecież
pan ci powiedział, że oni tu pomagają smokom.
– W
porządku, mogę to wytłumaczyć. – Uśmiechnął się uspokajająco do
przedszkolanki. – Nie ukradłem mu go. I
to nie jest pazur a ząb. Jest taki gatunek smoka, który co jakiś czas zmienia
zęby. Tak jak wam pewnie niedługo zaczną wypadać mleczaki, żeby na ich miejsce
mogły wyrosnąć nowe ząbki, tak samo temu gatunkowi wypadają. Mój podopieczny po
prostu go zgubił. To był pierwszy smok, jakim się zajmowałem, więc zachowałem
go na pamiątkę.
– Widzisz?
Z góry założyłeś, że pan Charlie jest zły. Z pewnością jest mu teraz przykro.
Powinieneś go przeprosić. – Palce kobiety delikatnie spoczęły na jego
bicepsie. Zerknął na przedszkolankę, ale jej wzrok utkwiony był w chłopcu.
– ...
– Maurycy,
no dalej. To przecież nie boli.
–
Psieplaszam…
–
Przeprosiny przyjęte. – Kucnął i wyciągnął dłoń w jego
kierunku. Chłopiec zacisnął wilgotną rączkę na jego palcach.
– Następnym
razem najpierw się upewnij, czy masz rację, a dopiero później idź walczyć ze
złem – nauczycielka posłała podopiecznemu ciepły uśmiech.
Charlie musiał oddać kobiecie, że w tym momencie
wyglądała naprawdę pięknie.
//*//
Nim wycieczka dobiegła końca, byli już umówieni
na spotkanie. Dwa dni później po skończonej pracy oboje odświeżeni i odstawieni
spotkali się w mieście niedaleko ośrodka, w którym mieszkała Adara.
–
Myślałem, że na wycieczce wyglądałaś ślicznie, ale zmuszony jestem to cofnąć.
– Adara aż otworzyła usta, na co Charles zaśmiał się lekko. – Porównując to z tym, jak się prezentujesz w
tej sukience. – Mrugnął do niej, na co Adara prychnęła rozbawiona.
– Ale z
ciebie czaruś.
Charlie wzruszył ramionami.
– Może
trochę. Ale naprawdę tak myślę.
Kobieta nic nie mogła poradzić na to, że uśmiech
cisnął jej się na usta.
– Dziękuję.
Więc, gdzie idziemy?
– Znam tu
niedaleko całkiem przyjemną kawiarnię.
W kawiarni siedzieli póki ich kelner nie
wyprosił przez zbliżające się zamknięcie. Wieczór wciąż był dość wczesny, więc
wybrali się na spacer
– Nie
znoszę rozrabiaków – odparła na pytanie o swój typ. – Mam ich wystarczająco dużo w pracy, więc poza nią staram się ich
unikać. Kiedy wracam do domu marzy mi się spokój, nie chcę niańczyć dużego
dziecka.
– Hmm
wydaje mi się, że jestem w takim razie bezpieczny. Roznosi mnie co prawda
energia, ale większość udaje mi się zużyć w pracy albo na siłowni. Chociaż
lubię droczyć się z ludźmi, których lubię… czy to mnie zalicza do rozrabiaków?
– Troszkę –
uśmiechnęła się przepraszająco. – Zależy jeszcze jak często i natarczywie to
robisz.
Charlie pomyślał o bliźniakach.
– Myślę,
że mieszczę się jeszcze w granicach normy. Na pewno nie przebijam moich
młodszych braci. Robienie kawałów mają do tego stopnia we krwi, że produkują i
sprzedają własne magiczne psikusy – stwierdził nie bez słyszalnej dumy.
– Musisz
ich bardzo kochać.
– Oczywiście.
Mogą być nawet wcielonymi poltergeistami, ale i tak ich kocham. Zresztą
pozostałych też, mam bardzo liczną rodzinę.
– I
wszyscy zostali w Wielkiej Brytanii?
– Niestety.
Ale wymieniam się listami ze starszym bratem, rodzicami i siostrą.
– A młodsi
bracia?
– Dowiadują
się wszystkiego pocztą pantoflową, a ty? Masz rodzeństwo?
– Nie,
jestem jedynaczką, ale mam kuzynkę, która jest dla mnie jak siostra…
Na podobnych rozmowach minął im cały spacer, aż
w końcu późna pora zmusiła ich do rozstania. Charlie odprowadził ją pod dom.
– Mogę
liczyć na kolejną randkę? – spytał, zatrzymując się w stosownej odległości.
Kobieta uśmiechnęła się i zrobiła krok w jego
stronę, by chwycić go za rękę. Ścisnęła ją lekko.
– Z
przyjemnością wybiorę się z tobą na kolejną randkę. – Puściła go i cofnęła
się. – Dobranoc, Charlie. Napiszę do
ciebie.
~*~
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz