wtorek, 5 maja 2020

Rozdział 102

Gdyby nie moja mania poprawiania wszystkiego i zmieniania kluczowych zdarzeń (sorry Yunoha!), pewnie stworzenie UW zajęłoby nam góra rok. A tak cóż... dziś mija 9 lat odkąd wpadłyśmy na jego pomysł. Ostateczna forma jest wypadkową dziesiątek konwencji, ale myślę, że wyszło nieźle. Żyłyśmy tym opowiadaniem prawie dekadę i świetnie się przy tym bawiłyśmy.
Wciąż czeka nas trochę zabawy przy historiach pobocznych, ale coraz zdecydowaniej zbliża się czas, gdy będziemy musiały zostawić za sobą świat Harry'ego Pottera i ruszyć dalej.
Dziękujemy, że wytrwaliście z nami do tego miejsca i zachęcamy do zajrzenia do "Historii", jeśli chcecie bliżej poznać losy innych par ;)

~*~
Krocząc przez ogromne wysokie sale, Harry z początku czuł się dziwnie, lecz już po godzinie przywykł do tej rozległej przestrzeni i czuł się po prostu wolny. Miał dużo przestrzeni, nic go nie ograniczało. Nawet wszechobecny przepych już mniej go drażnił. Wciąż był nieco dziwny, nie pasował do niego, ale do Draco i Narcyzy już tak. Gdy uświadomił sobie, że Draco spędził tu całe życie, zaczynał dostrzegać go w każdej z komnat. Kilkuletni piękny chłopczyk wspinający się na wielki miękki fotel, by spojrzeć, co leży na wysokim, masywnym biurku. Nastolatek przemierzający lekkim krokiem sale z obrazami w pozłacanych ramach, przeglądający się w sięgających sufitu kilkumetrowych lustrach. Tak. Taki przepych zdecydowanie mu pasował.
Już się pogubił, ile pomieszczeń obejrzeli – pięknie urządzone salony, niektóre mniejsze i dość przytulne, inne całkiem przestronne. Cisza i delikatny stukot jego kroków uspokajały go. Nie było echa w pustych komnatach, były odpowiednio wyciszone, dzięki czemu nie wydawały się takie przytłaczające. Nie mógł sobie wyobrazić, że wśród tych pięknych ścian chodzili śmierciożercy.
– Harry?
Blondyn złapał chłopaka za rękę, splatając palce. Miał cholernie zimne dłonie. Spojrzał na niego uważnie.
– Co jest?
– Pójdziesz gdzieś ze mną? Chciałbym coś sprawdzić, ale sam… nie dam rady...
Harry ani myślał puścić swojego chłopaka gdziekolwiek samego, gdy miał taką minę, dlatego kilka minut później popychali ogromne dwuskrzydłowe drzwi, a ich oczom ukazało się ogromne, niemalże puste pomieszczenie. Stała tam tylko jedna rzecz, na środku, choć bliżej drugiego końca sali. Światło słońca zalewało drewniany parkiet i złociło wytapetowane ściany. Padało też na majestatyczny czarny fortepian.
– Trochę tu… pusto. Co to w ogóle za miejsce??
– To… – Draco zrobił kilka kroków w głąb pomieszczenia – sala balowa.
Podszedł do fortepianu, patrząc na niego z nostalgią. Pamiętał, jak w czasie ósmych urodzin grał na nim wszystkim gościom. Czysta muzyka, zachwycone szepty i ten aplauz.
– Kiedy śmierciożercy zajęli rezydencję, na początku Czarny Pan zwoływał zebrania w lochach. Tam miał swoją komnatę i… tron. Ale potem chyba było to dla niego za mało. Bo w lutym, jak tu przybyłem, to pomieszczenie stało się jego salą tronową. – Spojrzał na Harry’ego, ze wszystkich sił starając się nie pokazać, jak bardzo bał się tamtych wspomnień. – Na miejscu fortepianu stał wielki tron… Wydaje mi się, że transmutował go właśnie z niego. – Przesunął palcami po drewnie. – Podłoga i ściany… były pokryte prawdopodobnie krwią. Pamiętam, że buty kleiły się do niej… chociaż wtedy byłem zbyt przerażony, by o tym myśleć.
Harry nie potrafił znaleźć słów, by odpowiedzieć swojemu chłopakowi, więc jedynie objął go mocno, tłumiąc w sobie gniew. W końcu już się zemścił na Voldemorcie, nie mógł go zabić po raz drugi.
//*//
Salony może i były całkiem przytulne, ale w ogromnej jadalni, siedząc we czwórkę przy stole mogącym spokojnie pomieścić pewnie ponad dwadzieścia osób, czuł się nieswojo. Trochę jak w tej włoskiej restauracji. W Hogwarcie stoły też były długie, nawet dłuższe, ale tam zawsze było pełno ludzi. Nawet gdy zostawał na święta, wszyscy siadali przy jednym stole, więc było dość tłoczno.
– Coś nie tak, Harry? – spytała troskliwie Narcyza.
– Och, eee nie. Jest okej.
– Brzmiałeś bardzo wiarygodnie – zironizował Syriusz.
– Jeżeli coś ci się nie podoba, postaram się temu zaradzić – powiedziała kobieta, ignorując słowa kuzyna.
– To nic takiego, naprawdę – zapewnił zakłopotany. – Po prostu dziwnie jeść w cztery osoby w tak wielkiej sali.
– Przyzwyczaisz się – zapewnił Syriusz. – A niedługo wrócisz do Hogwartu i znów będziesz jadł w towarzystwie tłumu dzieciaków.
– Jutro możemy zjeść w innym pomieszczeniu… Każę skrzatom przerobić jeden z salonów na małą jadalnię – zaproponowała matka Draco.
– Nie trzeba, naprawdę.
– Harry – syknął cicho Draco. – Nie odmawia się mojej matce dwa razy. Po prostu się zgódź.
– No ale…
– Tak właściwie, to niegłupi pomysł. Najlepiej gdzieś bliżej środka domu, bo chodzenie na koniec skrzydła na posiłek na dłuższą metę będzie upierdliwe. Taki układ może i sprawdza się w przypadku wystawnych obiadów, ale na domowy użytek nie ma większego sensu.
– Albo to już nie ta kondycja – wyrwało się blondynowi.
– Draconie! – fuknęła kobieta, patrząc z naganą na syna. Ten natychmiast wymamrotał przeprosiny.
Syriusz tylko prychnął rozbawiony.
Spokojnie, Cyziu, Draco ma trochę racji. Kobieta jedynie posłała mu lekki uśmiech. Naprawdę nie chciała, by Syriusz zraził się w jakikolwiek sposób do jej syna. Zasiedziałem się w ostatnich miesiącach. Na szczęście przestrzeni tu pod dostatkiem.
– W sumie ja też dawno już nie biegałem. Nie ma też treningów quidditcha, skoro nie jesteśmy w szkole… Jak tak dalej pójdzie, to jak zacznie się nowy sezon, nie dam rady nadążyć za treningami Kate.
– Nie martw się, Harry. I tak przegrasz mecz z nami. No i czy Kate przypadkiem nie jest teraz absolwentką?
– Och, fakt… Ciekawe, kto w takim razie zostanie kapitanem.
– Niech zgadnę, ich mały bohater? Iskierka Nadziei? Złoty Chłopiec?
 – Spadaj, Biały Książę. Nie chcę być kapitanem. Ron dużo lepiej by się nadawał.
– Co tu dużo mówić. Jestem biały. Jestem księciem… a raczej byłbym, gdybym poślubił swoją narzeczoną, szwedzką księżniczkę.
Harry wyraźnie sposępniał.
– Oj, przymknij się. Albinosem nie jesteś, więc ani z ciebie książę, ani biały. Za to Kapitan Narcyzów byłby jak ulał.
– I tak na mnie lecisz – odparł z pewnością siebie.
Potter uśmiechnął się, nie mogąc się powstrzymać.
– Tak mnie zastanawia – zagadnął Black – jak wy wytrzymacie ten rok w szkole? Jeden w lochach, drugi w wieży…
– Jak to jak? Harry będzie spał u mnie, żadna nowość. – Draco wyszczerzył się zadowolony do swojego chłopaka. – Prawda?
– A mam inny wybór? Przecież ty do wieży nie przyjdziesz… Wygodniej by było, jakbym się w ogóle do ciebie przeniósł, ale nie chcę się wyprowadzać od chłopaków… Nie żeby to w ogóle było możliwe. Musiałbym dom zmienić… – Harry umilkł, uświadamiając coś sobie. – Ciekawe, kto zostanie naszym opiekunem… Bo poza dyrektorem i McGonagall chyba nie było innych Gryfonów wśród kadry.
– Jeden podobno ma w tym roku dołączyć.
– Skąd to wiesz? – spytał podejrzliwie Draco, doszukując się ukrytego dna.
– Rozmawiałem o tym wczoraj z dyrektorem.
– Czemu akurat z tobą?
– Zastanówmy się… Dlatego że świetnie znam się na transmutacji i, kto by pomyślał, jestem Gryfonem.
– Nie mówisz poważnie...
– Syriuszu, nie nabijaj się – poprosiła Narcyza.
– Nie nabijam się.
Kobiet posłała mu wymowne spojrzenie tuż po tym, jak napiła się wina.
– Czyli że… będziesz uczył w Hogwarcie?
– Niepewność w twoim głosie mnie rani, Harry. Wątpisz w mojej umiejętności?
– Nie! Po prostu nie byłem pewny, czy… Cieszę się, Syriuszu, serio.
– No ja myślę. Mam nadzieję, że twoi przyjaciele też się ucieszą, bo będę potrzebował waszej pomocy, by zyskać zaufanie Gryfonów.  
– Nie wiem, jak mielibyśmy ci pomóc, ale możesz na nas liczyć.
– Użyj czasem mózgu, Harry. Wszyscy, którzy nie znają Syriusza, mają go za wariata i mordercę. Nagłe zmartwychwstanie i oczyszczenie z zarzutów nie sprawiło cudownie, że zmienili o nim zdanie na lepsze. Dlatego, jeśli pokażecie z przyjaciółmi, że mu ufacie, to jest szansa, że i inni zaczną.
– Wydaje wam się chyba, że mam jakąś super siłę przekonywania, ale jakoś ludzie nie chcieli mi wierzyć, gdy utrzymywałem, że Draco nie jest śmierciożercą.
– Nikt?
– Nie no, parę osób mi uwierzyło…
– Tyle wystarczy. Nie liczę na cud, Harry. Na zdobycie zaufania trzeba zapracować, a na odzyskanie zaufania pracuje się podwójnie. Wystarczy, że nie będę musiał zaczynać od zera. – Posłał chrześniakowi lekki uśmiech.
//*//
Harry przez cały dzień próbował przekonać swojego chłopaka, że wcale nie musi kupować nowych ubrań i specjalnie iść do fryzjera – Suzanne oczywiście – nim wybiorą się do Dursleyów. No ale jak on się na coś uprze…! Więc dzień przed wizytą wybrali się do Londynu i chodzili od sklepu do sklepu, aż Draco uznał, że w nowych ubraniach wygląda reprezentatywnie. Harry osobiście nie widział większej różnicy między tym jak wyglądał w rzeczach, które już miał w szafie, a tymi które dopiero do niej wkładał, ale dla widoku Draco lustrującego jego ciało z głodem w oczach, warto było się przez te kilka godzin przemęczyć.
Teraz szli we trzech przez Privet Drive i z każdym krokiem Harry był coraz pewniejszy, że podjął dobrą decyzję. Zarówno jeśli chodziło o przyjście tu, jak i zabranie ze sobą chłopaka i chrzestnego. Oby tylko wszyscy trzej nie stracili nad sobą panowania…
– Harry? To są te tak zwane mieszkania pracownicze? – spytał w pewnym momencie blondyn, rozglądając się niepostrzeżenie po osiedlu.
– Eee raczej nie. To domki jednorodzinne.
Draco zmarszczył wyprofilowane brwi.
– To jest jakaś biedniejsza część osiedla w takim razie?
– Raczej na odwrót. Widzisz ten dom z numerem cztery? Tam mieszkają. I od kiedy pamiętam wuj rywalizował z sąsiadem o to, kto ma lepsze sprzęty. Wiesz, radio, telewizor, samochód…
– Czyli wystawiali sprzęty przed dom i porównywali, który ma lepszy?
Harry aż się zakrztusił ze śmiechu.
– Czasem sobie wyobrażałem, że kiedyś tak zrobią. Nie, po prostu się chwalili co i za ile ostatnio kupili. Dursleyowie mierzą świat i ludzi pieniędzmi.
– Aż żałuję, że nie sprawdziłem, ile tysięcy galeonów jest warta nasza letnia rezydencja we Francji… Em, znaczy franków.
– Funtów.
– We Francji płaci się frankami, skarbie.
– Wątpię, by wuj orientował się, jaki jest przelicznik z franków na funty.
– Myślę, że jakbym mu rzucił kwotą kilku milionów, to i tak by załapał.
– Dobra już, niech ci będzie. Tylko nie zacznij się tam z nim licytować. Nie potrzebuję powtórki z rozrywki z sąsiedzkich walk kogutów.
– Proszę cię, i bez tej licytacji wiem, że wszystko mam lepsze, droższe i większe od niego.
– Ego z pewnością – wytknął mu Syriusz. – Ale nie zgodzę się z Harrym. Powinieneś jakoś zgrabnie w rozmowę wpleść, że nie dorasta ci do pięt pod względem fortuny. Harry’emu zresztą także. Nic go tak nie zaboli jak ta uwaga. – Syriusz uśmiechnął się paskudnie.
Parę minut później Vernon z ewidentnie niezadowoloną miną wpuścił ich do środka.
– Po co ci ta świta, co? Sam mówić nie umiesz?
– Mówiłem ci, Harry. Twoje dobre maniery marnują się tu jak perły w chlewie.
– Istotnie, twój wuj nie zna najwidoczniej pojęcia savoir vivre – dodał Draco z przekąsem, spoglądając na mężczyznę z chłodem i elegancją godną Malfoya. – Widocznie za dużo oczekiwałem, biorąc pod uwagę twoją ogładę, Harry.
Vernon zmiął w ustach przekleństwo i wprowadził ich do salonu, gdzie przywitała ich – niezbyt zadowolona – Petunia.
– Widzę, że jak zawsze od początku musisz robić zamieszanie… Co to za pilna sprawa, że przyjechałeś do nas w środku roku szkolnego?
– Powinniście się domyślić po zobaczeniu Syriusza.
– Syriusza…? – Kobieta przyjrzała się Blackowi i podobnie jak jej mąż znacznie poblada. Pamiętała go jak przez mgłę z chrztu Harry'ego, znacznie mocniej w pamięć zapadły jej listy gończe. Wyglądał na nich inaczej, mizerniej i bardziej jak wariat, ale imię nie pozostawiało wątpliwości.
– Jak napisałem w liście, nie zajmę wam dużo czasu. Chciałem tylko przekazać wam, że Syriusz oficjalnie został moim opiekunem, więc więcej się nie zobaczymy. Nie będę próbował się z wami kontaktować i wy też nie próbujcie…
– A po co mielibyśmy się z tobą kontaktować?
– A bo ja wiem? Po prostu upewniam się, że w tym momencie urywa się nasz kontakt. Nie będę wam zabierał więcej czasu… – Nie zamierzał mówić "do widzenia", więc po prostu odwrócił się i kiwnął towarzyszom na znak, że mogą już wychodzić, ale ledwo przekroczył próg salonu, jak rozpętała się burza.
– I to tyle co masz nam do powiedzenia po tych wszystkich latach?! Zero wdzięczności, żadnego głupiego dziękuję?!
– Daj spokój, Vernon, moja siostra była taka sama, nie doceniała, co inni…
Harry cieszył się, że zablokował sobą wejście, inaczej rozgniewany Syriusz mógłby zrobić coś nieprzemyślanego. A tak jedynie krzyknął w kierunku salonu:
– Hipokryci głosu nie mają, zazdrosna harpio! Wyzywałaś Lily od dziwaków, a zwyczajnie byłaś zazdrosna, bo wszyscy wiedzieli, że jest od ciebie lepsza. We wszystkim! Mądrzejsza, zdolniejsza, milsza, bardziej lubiana, silniejsza charakterem i oczywiście piękniejsza. Musiało być ciężko być tobą, gdy miałaś idealną siostrę, co?! – Odtrącił przytrzymującą go rękę Draco i cofnął się, by spojrzeć wprost na kobietę. – Nawet fakt, że nie pozwalała źle o tobie mówić, stawiał ją ponad ciebie.
Jeśli Harry choć przez chwilę liczył, że wreszcie mogą stąd wyjść, to się grubo przeliczył. Cała trójka zaczęła na siebie wrzeszczeć i za nic nie szło ich uspokoić. Ani argumenty, ani ciągnięcie za rękę Syriusza nic nie pomogło. Nawet wspominanie o matce Draco wyjątkowo nie zdało egzaminu. Dopiero gdy cała trójka się zasapała i zrobili przerwę na wściekłe dyszenie i mordercze spojrzenia, Harry doszedł do głosu.
– Za co mam wam dziękować? Jedyne co wam zawdzięczam, to magię ochronną dzięki więzom krwi. Mam wam dziękować za magiczną ochronę? – Obydwoje zapowietrzyli się, jakby oskarżył ich o paranie się czymś tak absurdalnym i nienormalnym jak magia. – To może za to, że musiałem się nauczyć gotować, sprzątać, kosić trawnik? Że musiałem nauczyć się bić?
– Zamiast dopominać się przeprosin, cieszcie się, że Harry nie chce was pozwać. Ale jeśli kiedyś zmieni zdanie, zabierzemy wam wszystko. – Syriusz uśmiechnął się mściwie. – Pieniądze, pozycję i oczywiście wolność.
– Syriusz, nie strasz ich. Wystarczy mi że więcej nie pojawią się w moim życiu.
Vernon wyglądał, jakby zaczął się w sobie gotować.
– Daliśmy ci dach nad głową, szczeniaku! Jadłeś przy naszym stole! Jedyne czego w zamian od ciebie chcieliśmy to pomoc w domowych obowiązkach!
– Dach nad głową – Harry parsknął śmiechem. – Mówisz o komórce pod schodami czy o złomowisku zabawek Dudleya? Już wolałbym…
– O jakiej komórce mówisz, Harry? – spytał grobowym tonem Malfoy.
Chłopak obrócił się i wskazał na niewielkie drzwiczki, które sięgały im mniej więcej do piersi. Draco odsunął zasuwę i otworzył je gwałtownie, a widok jaki się ukazał jego oczom, odebrał mu na chwilę mowę. Na chwilę, bo przecież Malfoy nie zapomina języka w gębie.
I znów wszyscy zaczęli na siebie wrzeszczeć i gdyby nie fakt, że Harry wciąż stał w drzwiach jak szlaban, pewnie jego towarzysze rzuciliby się na jego wujostwo.
– Nie ujdzie wam to na sucho! – krzyknął wściekły blondyn. – Moi prawnicy zniszczą was! Oskubią was do ostatniego centa! Do tego nagłośnią to, by wszyscy wasi sąsiedzi mogli was dodatkowo ocenić. Założę się, że sąsiad z piątki pod tym względem jest od was lepszy!
– Draco, proszę…! – Potter próbował przekrzyczeć wrzawę, ale bezskutecznie.
Burza trwała jeszcze dobre parę minut, nim udało mu się wreszcie wypchnąć Syriusza i Draco z domu wuja. Sam też był wściekły i jedynie strach, że któryś z tych dwóch zrobi coś, czego potem nie uda się odkręcić, pozwalał mu zachować jako takie opanowanie.
Które zostało ponownie wystawione na próbę, ledwo minęli ich trawnik.
– Harry!
– A ten to kto? – Widząc minę swojego chłopaka, Draco wyszedł kawałek przed niego, mając zamiar go bronić.
– Harry, możemy pogadać?
Chłopak wyglądał na ich rówieśnika chociaż pulchna aparycja i małe oczka mocniej wskazywały na przynależność do świń niż ludzi.
– O czym?
Dudley spojrzał na wrogo nastawionych mężczyzn stojących obok jego kuzyna.
– Wolałbym na osobności.
– Nie ma mowy!
– Spokojnie, Draco, odejdę z nim tylko kawałek. – Uśmiechnął się uspokajająco do swojego chłopaka, ściskając jego dłoń. Dudley zezował na ten gest, ale nijak go nie skomentował. – Mów, tylko szybko, dopiero rozmawialiśmy z twoimi rodzicami i są trochę wyprowadzeni z równowagi. – Spojrzał znacząco na swoich towarzyszy.
– Co tu w ogóle…
– Mów, co chciałeś i miejmy to za sobą – prychnął. Naprawdę miał już dosyć tego dnia, ten ulicy i przede wszystkim tej rodziny…
Tym razem to Harry zagapił się z niezrozumieniem na dłoń kuzyna. Wyciągniętą. W jego stronę.
– Chciałem cię przeprosić.
– Co?
– Przepraszam, Harry.
– Hę?? Jaja sobie robisz?
Dudley wyraźnie się zmieszał.
– Nie…
– To skąd ci się to wzięło?
– Bo widzisz… spotykam się ostatnio z dziewczyną. – Harry aż zakrztusił się śliną. Dudley zaczerwienił się zakłopotany. – Też nie mogłem uwierzyć, ale się zgodziła. I widzisz… dużo z nią gadam. I zrozumiałem, że moi rodzice nie zawsze mają rację.
– Prawie nigdy – wyrwało mu się.
– Bez przesady. Chociaż jeśli chodzi o magiczny świat i ogólnie ciebie, to zawsze byli… uprzedzeni. Ja też ci dokuczałem, a ty mimo to potrafiłeś przyjść mi z pomocą… Dlatego przepraszam. I eee w te wakacje nie będę ci dokuczał.
– Z pewnością nie będziesz, bo już nigdy tu nie wrócę. Mieszkam teraz z chrzestnym.
– Eeee to fajnie…
Stali przez chwilę w milczeniu, nie wiedząc, co powiedzieć. Wreszcie Harry wyciągnął dłoń.
– Przyjmuję twoje przeprosiny. Ale więcej nie chcę mieć z wami nic wspólnego.
Uścisnęli sobie dłonie, po czym Harry wrócił do swoich towarzyszy i wyjaśnił im sytuację.
– Przeprosił cię? – spytał podejrzliwie blondyn, zerkając w stronę domu, w którym zniknął Dudley.
– Za to że mi eee dokuczał. W sumie od zawsze.
Draco prychnął cicho, ewidentnie niezadowolony. Jak dla niego Harry był za łagodny.
– Nie powinieneś mu wybaczać. – Syriusz nie wstrzymywał się przed podzieleniem się swoją opinią. – Daj nam się nimi zająć.
Harry mimo usilnych namów ze strony chrzestnego nie zamierzał robić nic ponad to, co już zrobili.
//*//
Wieczorem Harry wsunął się pod kołdrę, od razu przysuwając do Draco. Patrzyli przez chwilę na siebie w milczeniu, aż w końcu Potter pogładził go po policzku.
– Przejmujesz się tym bardziej ode mnie. Powinieneś cieszyć się razem ze mną, że się od nich uwolniłem.
– Przejmuję? Jesteś dupkiem, Harry! – warknął cicho, patrząc na niego gniewnie. – Jak mogłeś zapomnieć powiedzieć nam o tym, jak oni cię traktowali!? Jak mogłes przemilczeć to przede mną!? Hipokryta zakłamany! Ode wymagasz szczerości, a sam lepszy nie jesteś!
– Gdybyście wiedzieli, to by się skończyło jatką! Nawet by nie doszło do żadnej rozmowy, tylko pewnie byście tam wparowali i ich przeklęli – fuknął. – Nie żebym sam nie miał momentami na to ochoty… – Mimo tłumaczeń, Harry z chwili na chwilę czuł rosnące poczucie winy. – … Przepraszam, to nie było fair.
– Nie było – przyznał Draco.
– Jeśli… jeśli chcesz, to mogę ci teraz wszystko opowiedzieć. Wiem, że trochę na to późno, ale…
– I tak nie jestem śpiący, głupiutki Gryfiaku… i jeśli chcesz, mogę wezwać Mini po jakiś alkohol. Jeśli tak będzie ci łatwiej...
Harry pokręcił głową.
– Nie trzeba.
I zaczął opowiadać. Od najwcześniejszych wspomnień o dokuczającym mu kuzynie, o surowej ciotce, o popsutych zabawkach, które dostawał po Dudleyu, o karach za jego przejawy magii, o zamykaniu w komórce pod schodami, o przymusowym wstawaniu przed wszystkimi, by im zrobić śniadanie, o samotnym świętowaniu urodzin, o wciskaniu sąsiadom jakoby był obłąkany i wielu innych mniejszych i większych zadziorach w jego sercu, które z każdym padającym z jego ust słowem leczyły się jak za dotknięciem różdżki.
Draco słuchał go uważnie, nie śmiejąc mu przerwać. Z każdym kolejnym słowem, zastanawiał się, dlaczego mając tak okropne dzieciństwo, nie skończył jako nienawidzący mugolskiego społeczeństwa szaleniec. Że nie skończył jak Voldemort… Jego cudowny Harry był zbyt dobry.
– Draco? Słuchasz mnie?
– Słucham.
– Wyglądałeś, jakbyś odpłynął myślami.
– Jestem po prostu pełen podziwu dla ciebie… – szepnął, czując, jak oczy zaczynają się szklić.
– Hę? Niby za co? Przecież nic nie zrobiłem.
– Nie wiem, jakim cudem, mając tak okropne dzieciństwo, mogłeś pozostać nieskazitelnie dobry.
– Nieskazitelnie dobry??
– A nie?
– Przesadzasz. Czasem się mściłem. Napompowałem siostrę wuja, bo obrażała moją rodzinę. Albo wdawałem się w bójki z wujem, jak mnie wkurzył. Wcale nie jestem taki dobry… Tym bardziej gdy to nie mi, tylko komuś mi bliskiemu dzieje się krzywda. Gdybym był dobry, nie byłbym w stanie rzucić Avady na Voldemorta.
– Rzuciłeś Avadę na największą szuję tego świata, nie na niewinnego noworodka jak on próbował.
Zapadło kilkuminutowe milczenie, podczas którego po prostu się w siebie wtulali.
– Bywają chwile, gdy się siebie boję, więc… przypomnij mi to, jeśli znów będę, okej?
– Zawsze będę ci przypominał, że jesteś cudownym człowiekiem, nie musisz mnie o to prosić.
– Trzymam cię za słowo. I wiesz, teraz tym bardziej nigdy więcej nie pozwolę ci się ode mnie oddalić. Jesteś na mnie skazany do końca życia. Jakieś zażalenia?
Draco mruknął w odpowiedzi coś co brzmiało jak “nie”.
Gryfon podniósł głowę i spojrzał ciepło na zapłakaną twarz Ślizgona.
– Mógłbyś się trochę wysilić i odpowiedzieć jakoś ładniej. W końcu właśnie ci się oświadczyłem.
– Jesteś dupkiem, Harry – mruknął, pociągając nosem i posyłając mu łagodny uśmiech. – I przyjmę oświadczyny, kiedy dasz mi pierścionek. Do tego czasu dalej musisz być skazany na miano mojego chłopaka, a nie przyszłego męża.
Brunet zaśmiał się cicho i pocałował swojego jeszcze-nie-przyszłego-męża w kącik ust.
//*KONIEC*//
 

2 komentarze:

  1. Hejeczka,
    pi tak dlugim czasie wracam (niestety brak dostępu do internetu) a tutaj tak dużo rozdziałów czeka na mnie ;) mam co teraz czytać... choć smutno, że ta historia dobiegła do końca, ale będą i inne z tego co pamiętam, a ja zabieram się za czytanie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, cudowne naprawdę zakończenie, Dudley zrozumiał co robił i przeprosił choć liczyłam na moment, że powie że ta dziewczyna to czarownica ;) ale też fajne byłoby stwierdzenie Malfloya że jego domek letniskowy jest więcej wart niż ten ich domek...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń