Chronologicznie ten rozdział pokrywa się z akcją 100 UW, powinien być po nim czytany. Trochę się zagapiłam xD Ale wierzę, że ogarniecie co i jak.
~*~
~*~
Syriusz cieszył
się, że przyszło mu walczyć w psiej postaci. Choć hałas pola bitwy go drażnił,
to łatwiej było mu się po niej poruszać. W dodatku był wolny od ludzkich
emocji. Nastawiony na walkę biegł od jednego wroga do drugiego i bez wahania rzucał
się do ich gardeł, rozkoszując się ich agonalnym charczeniem. Jeden po drugim
ginęli za jego sprawą ludzie, których nienawidził.
Na pierwszy ogień
poszedł Peter. W chwili gdy go wypatrzył, przestał istnieć dla niego cały
świat. Gdy tylko znalazł się sam, rzucił się ku niemu pełnym pędem i zaatakował
go z zaskoczenia. Ach! Jak piękne były jego przerażone wrzaski! Muzyką dla jego
wrażliwych uszu bo galopujące z przerażenia serce, odurzał się zapachem jego
przerażenia, gdy zaciskał potężne szczęki na jego krótkim grubym gardle. Na
szczęście miał długi pysk, inaczej mógłby mieć z nim problem. Ale nie – jego
szczęka wydawała się stworzona do tego, by rozszarpać gardło Glizdogona.
Skakał z radości
dookoła powiększającej się plamy krwi, a gdy serce Petera całkiem ustało, nie
omieszkał jeszcze obsikać jego zwłok i przykryć ziemią, jakby był psią kupą,
którą wypadałoby zakryć przed ludzkim wzrokiem.
Kolejna na jego
liście była Bella, której musiał podziękować,
za wepchnięcie w zaświaty. Los się do niego uśmiechnął, że zgromadził trzy jego
kolejne cele w jednym miejscu. Choć jeden z nich miał bronić a nie zabić.
Nie chcąc dłużej
straszyć swojej ukochanej, pobiegł do kolejnej osoby, którą miał odnaleźć –
Lupina. Oddział jego przyjaciela miał za zadanie walczyć z wilkołakami, co dla
zwykłego człowieka stanowiło spore wyzwanie. Byli obecnie dużo szybsi,
silniejsi i bardziej wytrzymali niż zwykły człowiek. Ale w tej postaci Syriusz
był od nich lepszy. Na czterech łapach łatwiej było się poruszać, widział i
słyszał jeszcze więcej niż oni, w dodatku wyostrzony węch pomagał mu się
swobodnie poruszać i rozróżniać wrogów i sojuszników nawet jeśli nieustannie
przecinające powietrze zaklęcia oślepiały w mroku nocy.
Choć ta forma
miała też swoje wady. Jako zwierzę całkowicie podporządkowywał się swojemu
instynktowi, co będąc z początku zaletą, po dłuższym czasie stało się
problemem. Rzucający się na niego przeciwnicy, śmigające nad głową zaklęcia,
stan zagrożenia bliskich mu osób… Wszystkie te rzeczy sprawiały, że bez zawahania
zadawał śmiertelne rany, nierzadko dosłownie rzucając się ludziom do gardeł.
Pozostawiony sam sobie z pewnością w pewnym momencie wpadłby w szał. Na
szczęście Remus raz po raz przywoływał go do porządku. Gdyby nie trwająca
walka, Lupin zasypałby go milionem pytań, ale nie mieli na to czasu.
Przynajmniej nie póki Voldemort żył.
Gdy tylko pojmali
znajdujących się najbliżej śmierciożerców, wilkołak odwrócił się ku
przyjacielowi, ale dostrzegł jedynie, jak wbiega między drzewa Zakazanego Lasu.
Mimo zmęczenia, rzucił się za nim w pościg, pozostawiając jeńców pod okiem
Tonks i paru znajomych.
– Łapo!
Rozglądał się
uważnie, wypatrując czy to psa, czy człowieka. Suche runo zaszeleściło gdzieś z
boku. Odwrócił się gwałtownie, celując różdżką w nastroszonego zwierza obnażającego
zakrwawione kły.
– Chyba wreszcie
wiem, jak wy się czuliście w trakcie pełni… Syriuszu, skup się. Przyjaciela nie
poznajesz?
Wyciągnął przed
siebie rękę i zrobił krok w stronę psa. Zwierzę w pierwszym odruchu pochyliło
bardziej łeb i ugięło łapy, szykując się do ataku. Zapach wilkołaka niepokoił
go, w końcu taki same mieli ci, których jeszcze chwilę temu zabijał. Choć
jednocześnie było w nim coś znajomego. Poznawał też jego głos. Dlatego nie mógł
zdecydować, co zrobić, gdy mężczyzna szedł prosto na niego.
– Syriuszu,
uspokój się. – Zatrzymał się jakieś dwa kroki od niego. Mógłby spróbować rzucić
na niego zaklęcie przywracające do ludzkiej postaci, ale byłoby to bardzo
ryzykowne. Gdyby Łapa zrobił unik, z pewnością rzuciłby się na niego jak na wroga.
– Syriuszu, to ja, Remus. Remus Lupin. Lunatyk. Luniaczek… Mówi ci to coś?
Wargi z powrotem
przysłoniły kły, animag sprawiał wrażenie, jakby się zastanawiał. Lupin kucnął
powoli.
– Wiem, że czuć
mnie wilkołakiem, ale nic na to nie poradzę. – Uśmiechnął się krzywo. Milczał
przez chwilę, obserwując, jak nastroszone futro na karku stopniowo się
wygładza. – To jak, wrócisz do ludzkiej formy?
Zwierzę rozluźniło
się widocznie, a w następnej chwili zaczęło przybierać ludzką postać. Gdy tylko
do niej wrócił, padł na kolana i zwymiotował. Twarz miał całą umazaną we krwi.
– Wybacz,
Luniaczku – wychrypiał, siadając ciężko na ziemi i opierając się plecami o pień
drzewa.
– Nie przejmuj się
tym, rozumiem.
– Miałem na myśli
to, że cię nie poznałem.
– A ja oba.
Milczeli przez
chwilę.
– Nie spieszyłeś
się z powrotem do nas, co? Aż tak ci się spodobało w wilkołaczej norze?
– Miałem ich
początkowo nakłonić do współpracy, ale skoro nie chcieli, to zostałem i ich
szpiegowałem… Większość z nich nie jest zbyt inteligentna. Chyba życie w dziczy
nie służy rozwojowi umysłowemu.
– Słyszałem jak
cię wyzywali.
Syriusz odkleił
włosy od policzka i spróbował zaczesać je ręką do tyłu. Dał sobie spokój w
połowie ruchu, nie chcąc ich powyrywać. Wolał też nie myśleć o tym, co je tak
pozlepiało.
– Jakim cudem...?
– Nie wytrzymał w końcu i wyrzucił z siebie nurtujące go pytanie.
– Wywrzaskiwali mi te obelgi wprost do ucha, gdy się na nich…
– Wiesz, że nie o
tym mówię.
– Nic nie jest w
stanie mnie zabić ani zniszczyć, przyjacielu. Skoro ani wilkołak, ani
dementorzy nie dali rady, to jak mogłaby mi zaszkodzić jakaś głupia firanka?
Lupin wbrew woli
wybuchnął śmiechem. Zbliżył się do przyjaciela i zdecydowanie ujął jego twarz w
dłonie, patrząc prosto w szare oczy.
– Widziałem… ciało
Petera.
– Ładny mu pogrzeb
sprawiłem, prawda?
– Niewątpliwie
wyszukany. Ucieszyłem się, że Peter odpowiedział w końcu za zdradę, ale myśl,
że jestem ostatnim żyjącym członkiem naszej paczki, była smutna… Dobrze, że
znów jesteś, Syriuszu.
– Ty egocentryczny
draniu, cieszysz się, bo nie będziesz sam, a nie dlatego że jednak żyję?! –
zawołał słabo, ale z dozą czułości poklepał trzymające go dłonie. – To była
udana noc, Luniaczku. Pomściłem wreszcie Jamesa i Lily. Pomściłem własną
prawie-śmierć. I wreszcie odpłaciłem Lucjuszowi za wszystko, co zrobił Cyzi…
– Cyzi? Widzę, że
czeka nas długa rozmowa, Syriuszu.
– Nie rozmawiałeś
ze swoją dziewczyną?
– Spotkaliśmy się
dopiero tutaj, nie było czasu na rozmowy.
– W takim razie
oszczędzaj gardło, przyjacielu.
– Myślę, że ty
masz mi równie dużo do opowiedzenia. No, ale teraz trzeba cię opatrzyć. Mi też
by się przydało co nieco pozszywać…
//*//
Czas na rozmowę
mieli dopiero trzeciego kwietnia, niecały tydzień po bitwie. Po tym jak Remus
wyciszył salon, by nie słyszeli kłótni nastolatków, Syriusz zwięźle opowiedział
o tym, co się u niego działo od chwili wyciągnięcia zza Zasłony Śmierci.
Powtarzał to już tyle razy różnym ludziom, nawet nie tak dawno na
przesłuchaniu, więc miał wszystko dokładnie ułożone w głowie. Rozmowa zaczęła się
wydłużać, gdy przyszła kolej Remusa na opowiadanie. A miał go naprawdę dużo.
Syriusz kazał mu nawet streścić, co robił przez dwanaście lat jego odsiadki, bo
tak naprawdę wcześniej nie było czasu na takie rozmowy. Remus ganiał z miejsca
na miejsce, wypełniając polecenia dyrektora. Któregoś razu w trakcie
wypełniania takiego polecenia towarzyszyła mu Tonks. I jakoś tak się polubili.
Tonks zagadywała go, gdy tylko na siebie wpadli. Czasem po powrocie z dłużej
misji znajdował w swoim domu krótkie liściki od niej, które sowa wrzucała przez
kominek. Raz były na nich jedynie pozdrowienia, innym razem, gdy nie było go
przez dłuższy czas, wyrażały jej troskę. Raz nawet pełne były pretensji, że nie
spotkał się z nią, choć był w domu kilka dni. Gdy wyjaśnił jej, że to przez
pełnię, zmieszała się okropnie i przez resztę dnia go przepraszała.
– Co ona, nie
wiedziała że obrastasz w futerko? Ciemna jakaś? Wiem, że potworna z niej
niezdara, ale do tej pory…
– Nie jest głupia,
Syriuszu – wciął się przyjacielowi w słowo, nim ten palnął coś, co by go
zezłościło. – Po prostu nie zwracała na to uwagi. Najwyraźniej nie wszyscy żyją
cyklem księżycowym… Dziwne, prawda? – Uśmiechnął się. – Ale od tamtej pory była
czujna. Czasem nawet wpadała do mnie tuż przed pełnią, zawsze z tabliczką
czekolady w ręce. – Tym razem uśmiech nabrał na czułości. – Przeważnie jest
bardzo energiczna i nierzadko głośna, ale w takich chwilach, ku mojemu
szczeremu zdumieniu, zachowywała się spokojnie.
– I wszystko jasne
– zdobyła twoją miłość czekoladą i głaskaniem po zmęczonej łepetynie.
Przebiegła mała.
– Zdobyła moją
miłość swoim dobrym sercem, pogodą ducha i optymizmem.
– A ty się jeszcze
jej nie oświadczyłeś.
– Pilnuj swojego
nosa.
– Pilnuję. Nie
licz, że nie będę się wtrącał w twoje życie miłosne.
Patrzyli na siebie
przez chwilę w ciężkiej ciszy, doskonale wiedząc, jakie słowa mogły w tym
momencie paść.
– A jeśli ona by
ci się oświadczyła?
– Czemu miałaby to
zrobić?
– Bo jesteś
najwyraźniej idiotą… – Remus spojrzał na przyjaciela zdumiony i już otwierał usta,
ale Black nagle zmienił temat: – Do tej pory spędzałeś pełnie, kiedy nie miał
kto cię pilnować?
– Praktycznie od
bitwy w ministerstwie byłem u wilkołaków, więc przechodziłem je razem z nimi.
Nie atakujemy za bardzo siebie nawzajem. No, przynajmniej nie zabijamy, bo
chyba jakieś przepychanki się działy – zawsze budziliśmy się mniej lub bardziej
poranieni. Ale ciężko mi powiedzieć, wiesz jak to jest.
Syriusz skinął
głową.
– A gdy byłeś w
mieście?
– Kiedy się dało,
wyjeżdżałem poza miasto na jakieś odludzie, ale to zawsze było spore ryzyko.
Ktoś mógł mi się nawinąć lub mnie zaatakować. Odkąd pracowałem w Hogwarcie
zamawiałem u Severusa eliksir tojadowy. Mam przez niego wycięty jakiś tydzień z
miesiąca, zamiast trzech dni więc nie lubię go przyjmować, ale jak go brałem,
to wystarczyła moja piwnica w domu. Barykadowałem się, obkładałem drzwi
zaklęciami i jakoś dawałem radę.
– Twój ton
sugeruje, że będzie zaraz jakieś “ale”.
Lunatyk uśmiechnął
się oszczędnie.
– Czasem nie był w
stanie go dla mnie uwarzyć. Między innymi w tym miesiącu nie dostanę eliksiru.
Severus nie będzie miał czasu go przygotować. Podobno ma w tej chwili sporo na
głowie, a to bardzo czasochłonny proces.
– Więc znów musisz
uciec w plener? – Gdy Remus niechętnie przytaknął, Syriusz chwycił go pewnie za
ramię. – Mam lepszą propozycję.
//*//
Kobieta otworzyła
drzwi, zduszając w sobie okrzyk zaskoczenia.
– Syriuszu! –
fuknęła cicho, wchodząc do środka i zamykając za sobą drzwi.
– Naprawdę się
mnie tu nie spodziewałaś czy to takie oburzenie dla zasady?
– Sądziłam, że
przyjdziesz trochę później – odparła, kierując się do toaletki. Usiadła na
taboreciku.
Nim zdążyła
sięgnąć po szczotkę, Syriusz już ją trzymał w garści.
– Nudziło mi się.
– Jak widzę, już
znalazleś sobie zajęcie – powiedziała, kiedy bez pośpiechu zaczął rozczesywać
blond kosmyki.
– Uwielbiam bawić
się twoimi włosami.
– A ja uwielbiam
jak ktoś się nimi bawi.
Brunet jedynie
uśmiechnął się w odpowiedzi, w ciszy poświęcając się zadaniu. Nie spieszył się,
a pociągnięcia szczotki były dokładne i spokojne. Narcyza widziała w lustrze,
jak cały czas uśmiecha się przy tym delikatnie. Wreszcie przymknęła oczy,
pozwalając sobie na chwilę relaksu. Z lekkim zawodem przyjęła stukot odkładanej
na blat szczotki i zgarnięcie włosów na jedną stronę – niezawodny znak, że
Syriusz skończył zabawę jej włosami. Właśnie otwierała oczy, czy poczuła jego
usta na swojej szczęce. Zadrżała. Jeden delikatny choć zdecydowany pocałunek za
drugim niespiesznie kreślił ścieżkę ku uchu, by w jednej chwili przenieść się na
odsłoniętą szyję.
Zadrżała, kuląc
nieznacznie ramiona. Sama nie wiedziała, czy chciała to przerwać, czy jednak
pozwolić mu dalej działać.
– Łaskocze cię to?
– spytał wciąż z ustami przy jej skórze.
– Nie wiem… –
szepnęła, bojąc się podnieść głos chociażby o pół tonu. – To przyjemne, ale...
– Ale? – Objął ją
ramionami za szyję i oparł na nich brodę, spoglądając przez lustro na jej
twarz.
– Boję się, że
idziemy za szybko… Nie, to nie tak… – Zmarszczyła lekko brwi, uchylając powieki
i spojrzała w oczy kuzyna w odbiciu. – Myślisz, że mogę w pełni skupić się na
przyjemności, jaką mi ofiarowujesz, chociaż nie minął nawet tydzień od jego
śmierci?
– Popraw mnie,
jeśli się mylę, ale chyba byliście małżeństwem jedynie na papierze.
– Nie mylisz się, ale…
– Nie ma żadnych
“ale”, Cyziu. Nie pozwól żeby nawet zza grobu cię ograniczał. Zresztą jesteśmy
tu tylko my dwoje, prawda? Kto miałby cię oceniać? Ja z pewnością nie, sam cię
atakuję. – Przesunął nosem po jej szyi i znów spojrzał na jej odbicie. –
Pozostajesz tylko ty. Jeśli czujesz, że będą cię dręczyły wyrzuty sumienia,
jeśli pozwolisz mi się dotykać… przestanę. Wiedz jednak, że będzie mnie to
kosztowało wiele samozaparcia.
– … Nie przestawaj – mruknęła cicho.
Mężczyzna
uśmiechnął się i odgarnął sobie włosy za ucho, by mu nie przeszkadzały. Zabrał
ręce i chwycił Narcyzę pod brodę, obracając ją i całując w usta. Wolną dłoń
położył tuż ponad jej dekoltem, obejmując ją w ten sposób i bardziej do siebie
przytulając.
Nie pogłębiał
pocałunku, nie chciał być aż tak nachalny, jedynie niespiesznie pieścił jej
wargi własnymi. Narcyza sapnęła cicho, odpowiadając z lekkim ociąganiem na
pieszczotę. Położyła drobne dłonie na jego przedramieniu, po prostu tam je
zostawiając jakby w formie asekuracji. Pozycja nie należała do
najwygodniejszych, więc wkrótce przerwał pocałunek, nie zabrał jednak ręki.
Oparł brodę na czubku jej głowy, znów spoglądając na nią w lustrze.
– Chodź do łóżka,
nie chciałbym żebyś zmarzła, bo cię tu trzymam.
//*//
Ledwo znaleźli się
pod kołdrą, Syriusz obrócił Narcyzę plecami do siebie i objął ją mocno.
Odszukał jej dłoń i schował we własną.
– Już zdążyłaś się
wychłodzić – zauważył. – Dzisiaj zamieniamy się rolami, w końcu przeważnie to
ty jesteś tą co grzeje – paplał bez skrępowania, rozkoszując się faktem że
trzyma ją w ramionach.
– Jesteś
niemożliwy – szepnęła, rozluźniona. – Założę się, że rano i tak skończymy w
twojej ulubionej pozycji.
– Byłoby miło, ale
ta też mi się podoba. Mam idealny dostęp do twojego karku.
Na potwierdzenie
swoich słów pocałował go i wtulił w niego nos, wciągając głęboko powietrze, by
zaraz wypuścić je z oczywistą satysfakcją.
Zachichotała.
– Naprawdę jesteś
niemożliwy. Jednak między innymi za to cię kocham – dodała ciszej.
Przesunął wargami
po jej szyi, na koniec muskając ucho. Przez chwilę pieścił ją delikatnie, jakby
bał się ją skrzywdzić, ale gdy tylko puls mu przyspieszył, przestał się
hamować. Chwycił ją pod brodę i zadarł ją do góry, eksponując mocniej szyję,
którą teraz pieścił dużo intensywniej. Przełożył rękę pod jej ciałem, jeszcze
szczelniej do niej przylegając i gładził jej brzuch i uda, póki co wciąż
omijając najwrażliwsze miejsce. Póki co wciąż przez ubrania.
Puścił jej brodę i
naciągnął kołnierz jej koszuli nocnej, by przejść z pieszczotami na bark. Za
mało. Przesunął dłonią w dół jej ciała, prawie do skraju przypadkowo
podwiniętej koszuli, by zaraz przejść w górę przez brzuch do jej piersi. Przez
moment drażnił je po bokach czubkami palców, jakby niemo ostrzegał Narcyzę, co
zaraz nastąpi, po czym zdecydowanie ujął jedną z nich.
Kobieta wciągnęła
mocniej powietrze, zaraz przykładając dłoń do ust, by uciszyć w sobie
jakikolwiek dźwięk. Syriusz jedynie mruknął wyraźnie zadowolony, ugniatając
swoją nową zdobycz, jednocześnie drugą ręką powoli zapędzał się z głaskaniem
coraz bliżej wnętrza jej ud. Ścisnął jej sutek, jednocześnie wsuwając palce
między uda, tak by dotykały jej bielizny.
– S-Syriuszu...
– Słucham? –
wymruczał i zassał się na jej małżowinie. – Jeśli coś by ci się nie podobało,
to powiedz, spróbuję to wziąć pod uwagę.
Zadrżała
niekontrolowanie.
– To… za dużo.
Syriusz zmarszczył
brwi, ale nie zmienił pozycji.
– Czego za dużo?
Bodźców czy masz na myśli, że przekraczam granicę?
– Przepraszam… –
Potrząsnęła lekko głową, postanawiając wziąć się w garść. – Nic, już nic.
– Cyziu, nie rób
tak. Co pomyślałaś w tamtej chwili? – Przesunął nosem po jej karku. – Przecież
możesz mi powiedzieć.
– Że to za szybko… ale…
Syriusz wyciągnął
dłoń spomiędzy jej ud i położył na jej biodrze, drugą z kolei pogładził
trzymaną pierś.
– Tę też mam
zabrać?
– Nie… – zaśmiała
się wymuszenie. – Tak dawno nie byłam przez nikogo dotykana, że się denerwuję.
– Zdradzić ci coś?
Ostatni raz byłem z kimkolwiek tuż po ukończeniu Hogwartu.
– Odkąd zaszłam w
ciążę, nikt nie dzielił ze mną łoża, więc chyba jednak mamy podobnie…
– Hmm… mam liczyć
spanie w jednej jaskini z hipogryfem jako dzielenie łoża?
– Słucham? –
szepnęła zaskoczona.
– Nic, nic, kiedyś
ci to opowiem, ale nie teraz. Tak sobie tylko żartowałem. Naprawdę lecimy na
tej samej miotle, więc nie musisz się tak przejmować. Zachowuję się tak pewnie,
bo tak już mam, nawet jeśli do pewności mi daleko.
– Brzmisz i
zachowujesz się na pewnego siebie – szepnęła, odwracając się przodem do
mężczyzny. Przez to jego dłoń przeszła z piersi na plecy kobiety. – Przez to
mam wrażenie, że cofnęłam się do czasów szkolnych, kiedy każdy dotyk innego
chłopca wprawiał mnie w zakłopotanie.
– Więc mam
rozumieć, że w tej chwili poniekąd stanowię zagrożenie dla twojego dziewictwa,
Cyziu?
– Jakbym była
dziewicą pewnie byś stanowił – zaśmiała się z lekkością.
– Skoro peszy cię
mój dotyk, to mentalnie najwyraźniej tak. –Uśmiechnął się i pogładził jej
policzek. – Pojęcia nie masz, jak absurdalnie mocno cię kocham. Tylko z tego
powodu jestem w stanie dostosować się do twojego tempa, więc niczym się nie
martw.
– W innym wypadku
nie zważałbyś na moje ale, czy przerzucił zainteresowanie na inną kobietę?
– Jeśli moja
nachalność by nie zdała egzaminu, to przerzuciłbym zainteresowanie. Ale
musiałabyś wtedy nie być sobą – zastrzegł po czym dodał, widząc jej minę: –
Żadna z dziewczyn, które tak potraktowałem, tak naprawdę mnie nie interesowała,
były tylko zastępstwem, tak tylko ci przypominam.
– Czyli
wykorzystałeś każdą kobietę, z którą byłeś? – spytała wyciągając dłoń i kładąc
ją na piersi bruneta. Przesunęła opuszkami na materiale piżamy.
– Nie. Czasem
naprawdę sądziłem, że je lubię. Czasem układ był jasny i chodziło jedynie o
seks. Szczególnie później, kiedy dla części dziewczyn stałem się po prostu
punktem do zaliczenia.
– Kobiety
zaliczające mężczyzn? No ładne rzeczy opowiadasz.
– Zdziwiłabyś się,
ile ich się znalazło w tak małej szkole. Szczególnie wśród Krukonek.
– Poza nią z
pewnością jeszcze więcej – dodała, unosząc brew.
– Lubiliśmy z
Jamesem wychodzić w wakacje w różne miejsca, gdzie zbierali się młodzi ludzie –
odparł wymijająco. – Tylko nie pomyśl sobie zaraz, że chwytałem się każdej
okazji. Nie przesadzajmy, musiały spełniać pewne kryteria.
– Kryteria?
Opowiedz mi o tym – zachęciła go z lekkim uśmiechem.
– Naprawdę chcesz
słuchać o tym, z jakimi dziewczynami sypiałem?
– Byłam ciekawa,
czy spełniam twoje kryteria, ot co. – Przesunęła dłoń na ramię i szyję
mężczyzny.
– Cyziu, błagam,
jak ty mnie słuchasz? To ty byłaś punktem odniesienia dla nich wszystkich.
Przygryzła wargę,
patrząc na niego zadziornie.
– Tyyy podstępna
kobieto, specjalnie tak to rozegrałaś, żebym to powiedział, co? – Uśmiechnął
się szeroko.
– Nie wiem o czym
mówisz – szepnęła odwracając wzrok na swoją rękę, którą dotykała karku
mężczyzny.
– Nie wymiguj się,
widziałem to spojrzenie. Chciałaś, żebym przyznał – znowu – że szalałem za tobą
nawet wtedy.
– To pochlebiające
słyszeć, że mężczyzna jest tobą zainteresowany.
Syriusz westchnął
bezgłośnie, słysząc tę bezpieczną ogólnikową odpowiedź.
– To miłe jak mnie
tak muskasz po karku, ale włóż w to trochę więcej siły, to będzie jeszcze
przyjemniej – zmienił temat, przesuwając się, by wtulić twarz w jej szyję.
Skubnął zaczepnie delikatną skórę wagami.
Narcyza posłusznie
zaczęła wkładać więcej siły w dotychczasową czynność.
– Cieszy mnie, że
w końcu nie jestem sama.
– Cieszyłabyś się
tak samo, gdyby zamiast mnie leżał tu inny mężczyzna?
– Nie –
powiedziała stanowczo. – Innym mężczyznom nie ufam jak tobie.
– Więc powinnaś
powiedzieć, że cieszysz się, że w końcu jestem z tobą. To by było bardziej
urocze.
– Wybacz, ale
wydaje mi się, że wspominałam coś o tym, że nie potrafię być urocza.
– Nie martw się, za to też cię kocham. Chciałem po prostu usłyszeć, że…
– Za moją
sztywność? Nie sądzę – zaśmiała się. – Cieszy mnie, że jesteś obok. W areszcie
było strasznie zimno… i co noc śnił mi się Lucjusz.
– Jeśli doda ci to
jakoś otuchy, to przez ten czas też miałem trudne noce.
– Dlatego mam
wielką nadzieję, że z tobą u boku zaznam spokojnej nocy.
//*//
Kobieta weszła do
restauracji, i nie czekając aż podejdzie do niej ktoś z obsługi, ruszyła w
stronę zarezerwowanego stolika.
Od lat stolik ten
był rezerwowany przez jej nieświętej pamięci męża i nawet jeśli nikt się nie
pojawiał, ten stolik zawsze czekał z plakietką na stole “rezerwacja”. Zresztą,
biorąc pod uwagę, że to była czarodziejska restauracja nikt nie ośmieliłby się
zająć miejsce Malfoyom, co Narcyza postanowiła wykorzystać.
Przy stole czekała
na nią czwórka czarodziei. Jedyni ze zwerbowanych przez nią ludzi, którzy
przeżyli bitwę. Podeszła do nich, witając się z każdym. Remy próbował pocałować
ją w usta, jednak wystarczył nieznaczny ruch głowy, by ostatecznie jego wargi
musnęły policzek. Posłała mu lekki uśmiech, siadając na wolnym miejscu między
Regisem – czarodziejem w dość zaawansowanym wieku, a Aletheą – przyjaciółką ze
szkolnych lat.
– Jak się mają
twoi synowie, Narcyzo? – zapytał uprzejmie starszy czarodziej, drżącą ręką
chwytając za jej dłoń. Regis Richelieu, który we Francji był Mistrzem
Różdżkarstwa znany był z tego, że wszystkich znajomych traktował praktycznie
jak rodzinę. Robił poufałe gesty, przytulał. Jednak robił to wszystko w
granicach rozsądku. Wiedział, kiedy mógł sobie na coś pozwolić, a kiedy nie.
Narcyza pamiętała
go już od czasu, gdy była małą dziewczynką. Dziadek Pollux zabrał ją ze sobą,
ośmioletnią panienkę, na spotkanie z przyjacielem. Pamiętała jak mężczyzna ją
oczarował. Pokazał jej swoją pracownię, różnokolorowe różdżki na specjalne
zamówienia… Nawet żartobliwie obiecywał, że specjalnie dla niej wprowadzi
różdżki, które zmieniają kolor, by dopasować się do ubrania. To był naprawdę
dobry człowiek. Narcyza wtedy bardzo liczyła na to, że jej różdżka znajdzie się
właśnie w jego salonie… Szkoda tylko, że kiedy przyszedł czas na wybór różdżki,
jej matka uparła się, żeby pójść do Ollivandera.
– Draco ma się
dobrze. Wyszedł z aresztu kilka dni przede mną, a po jego ranie nie ma śladu –
powiedziała, odwracając swoją dłoń tak, by mogła ścisnąć delikatnie palce
Regisa. – Gorzej jest z Ignissem, ciągle się nie wybudził, a magomedycy nie
mają pojęcia kiedy może być jakakolwiek zmiana.
– Masz silnych
synów, Narcyzo – dodała od siebie Alethea. Jej twarz ukryta za woalką czarnego
kapelusza nie wyrażała żadnych emocji. – Tym bardziej Ig. Ten dzieciak jest
naprawdę silny.
– Wiem, Aletheo. –
Kiwnęła głową przyjaciółce. – Jak wasze przesłuchania? Nie mieliście żadnych
problemów?
– Popytali, ja
poodpowiadałam. Nic ciekawego. – Wdowa Blythe sięgnęła po kieliszek wina i
upiła sporą część trunku.
– Moje
przesłuchanie trwało około dwóch, trzech godzin – powiedziała Blanche. –
Podobnie było z Remym. Potem tylko, kiedy ja wspomagałam magomedyków w Mungo,
mój leniwy brat podrywał pielęgniarki w recepcji.
– Co? Nieprawda! –
zapowietrzył się mężczyzna. Zerknął na Narcyzę, na co ta odpowiedziała
uniesieniem brwi.
– Bardziej wierzę
jakoś Blanche.
– Masz ciekawych
przyjaciół, Narcyzo – odezwał się znów stary czarodziej.
– A jak było z
panem, panie Regisie?
– Ja się trzymam.
Oberwałem jakąś klątwą, której nikt z medyków nie zna. Na szczęście Merlina
mogli złagodzić jej efekty, dlatego teraz lewa ręka drży mi jak staremu
dziadowi. Chociaż wolę to drżenie, bo dzięki temu wiem, że wrócę do moich
cudownych wnuczek, Astor i Anny.
//*//
Syriusz był
zazdrosnym mężczyzną. Nawet bardzo zazdrosnym. Szczególnie gdy rzecz tyczyła
się spotkania jego kobiety z jakimś niższej kategorii umysłowej zakompleksionym
histerykiem, który nawet po przekroczeniu trzydziestki wciąż trzymał się
siostrzanej spódnicy. Gardził tym facetem i za nic nie mógł zdzierżyć, że jego
parszywe usta dotknęły warg jego kobiety. A teraz jeszcze miał czelność spędzać
z nią czas?!
Nie było więc
niczym dziwnym, że usłyszawszy tę nowinę, jego dobry humor nagromadzony podczas
spędzania czasu z przyjacielem i jego dziewczyną – musieli nadrobić stracony
czas, a wyjście Narcyzy z domu było do tego idealnym momentem – prysł jak czar
pod wpływem Finite incantatem.
Jednak nie mógł
tego okazać w tak oczywisty sposób, bo Narcyza zaraz by go wyśmiała, że
przesadza. W końcu nie była tam z nim sama.
Jakby to miało
jakiekolwiek znaczenie. Już on wiedział, co się w tej wyżelowanej głowie kłębi!
Narcyza była wciąż zbyt nieświadoma, zbyt niepewna siebie, by zauważyć takie
rzeczy, choćby działy się tuż pod jej nosem. I by wziąć na poważnie
jakiekolwiek jego ostrzeżenie.
Więc zamiast
ostrzegać – upewni się, że zapomni o istnieniu tamtej pomyłki natury. O
istnieniu wszystkich pomyłek natury, które się mogą wokół niej kręcić – teraz
lub w przyszłości.
~*~
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Syriusz pięknie potraktował Petera to było coś no i jaki zazdrośnik z niego...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Monika