sobota, 16 maja 2020

Historia Psa 12


Chronologicznie ten rozdział pokrywa się z akcją 100 UW, powinien być po nim czytany. Trochę się zagapiłam xD Ale wierzę, że ogarniecie co i jak.
~*~
Syriusz cieszył się, że przyszło mu walczyć w psiej postaci. Choć hałas pola bitwy go drażnił, to łatwiej było mu się po niej poruszać. W dodatku był wolny od ludzkich emocji. Nastawiony na walkę biegł od jednego wroga do drugiego i bez wahania rzucał się do ich gardeł, rozkoszując się ich agonalnym charczeniem. Jeden po drugim ginęli za jego sprawą ludzie, których nienawidził.
Na pierwszy ogień poszedł Peter. W chwili gdy go wypatrzył, przestał istnieć dla niego cały świat. Gdy tylko znalazł się sam, rzucił się ku niemu pełnym pędem i zaatakował go z zaskoczenia. Ach! Jak piękne były jego przerażone wrzaski! Muzyką dla jego wrażliwych uszu bo galopujące z przerażenia serce, odurzał się zapachem jego przerażenia, gdy zaciskał potężne szczęki na jego krótkim grubym gardle. Na szczęście miał długi pysk, inaczej mógłby mieć z nim problem. Ale nie – jego szczęka wydawała się stworzona do tego, by rozszarpać gardło Glizdogona.
Skakał z radości dookoła powiększającej się plamy krwi, a gdy serce Petera całkiem ustało, nie omieszkał jeszcze obsikać jego zwłok i przykryć ziemią, jakby był psią kupą, którą wypadałoby zakryć przed ludzkim wzrokiem.
Kolejna na jego liście była Bella, której musiał podziękować, za wepchnięcie w zaświaty. Los się do niego uśmiechnął, że zgromadził trzy jego kolejne cele w jednym miejscu. Choć jeden z nich miał bronić a nie zabić.
Nie chcąc dłużej straszyć swojej ukochanej, pobiegł do kolejnej osoby, którą miał odnaleźć – Lupina. Oddział jego przyjaciela miał za zadanie walczyć z wilkołakami, co dla zwykłego człowieka stanowiło spore wyzwanie. Byli obecnie dużo szybsi, silniejsi i bardziej wytrzymali niż zwykły człowiek. Ale w tej postaci Syriusz był od nich lepszy. Na czterech łapach łatwiej było się poruszać, widział i słyszał jeszcze więcej niż oni, w dodatku wyostrzony węch pomagał mu się swobodnie poruszać i rozróżniać wrogów i sojuszników nawet jeśli nieustannie przecinające powietrze zaklęcia oślepiały w mroku nocy.
Choć ta forma miała też swoje wady. Jako zwierzę całkowicie podporządkowywał się swojemu instynktowi, co będąc z początku zaletą, po dłuższym czasie stało się problemem. Rzucający się na niego przeciwnicy, śmigające nad głową zaklęcia, stan zagrożenia bliskich mu osób… Wszystkie te rzeczy sprawiały, że bez zawahania zadawał śmiertelne rany, nierzadko dosłownie rzucając się ludziom do gardeł. Pozostawiony sam sobie z pewnością w pewnym momencie wpadłby w szał. Na szczęście Remus raz po raz przywoływał go do porządku. Gdyby nie trwająca walka, Lupin zasypałby go milionem pytań, ale nie mieli na to czasu. Przynajmniej nie póki Voldemort żył.
Gdy tylko pojmali znajdujących się najbliżej śmierciożerców, wilkołak odwrócił się ku przyjacielowi, ale dostrzegł jedynie, jak wbiega między drzewa Zakazanego Lasu. Mimo zmęczenia, rzucił się za nim w pościg, pozostawiając jeńców pod okiem Tonks i paru znajomych.
– Łapo!
Rozglądał się uważnie, wypatrując czy to psa, czy człowieka. Suche runo zaszeleściło gdzieś z boku. Odwrócił się gwałtownie, celując różdżką w nastroszonego zwierza obnażającego zakrwawione kły.
– Chyba wreszcie wiem, jak wy się czuliście w trakcie pełni… Syriuszu, skup się. Przyjaciela nie poznajesz?
Wyciągnął przed siebie rękę i zrobił krok w stronę psa. Zwierzę w pierwszym odruchu pochyliło bardziej łeb i ugięło łapy, szykując się do ataku. Zapach wilkołaka niepokoił go, w końcu taki same mieli ci, których jeszcze chwilę temu zabijał. Choć jednocześnie było w nim coś znajomego. Poznawał też jego głos. Dlatego nie mógł zdecydować, co zrobić, gdy mężczyzna szedł prosto na niego.
– Syriuszu, uspokój się. – Zatrzymał się jakieś dwa kroki od niego. Mógłby spróbować rzucić na niego zaklęcie przywracające do ludzkiej postaci, ale byłoby to bardzo ryzykowne. Gdyby Łapa zrobił unik, z pewnością rzuciłby się na niego jak na wroga. – Syriuszu, to ja, Remus. Remus Lupin. Lunatyk. Luniaczek… Mówi ci to coś?
Wargi z powrotem przysłoniły kły, animag sprawiał wrażenie, jakby się zastanawiał. Lupin kucnął powoli.
– Wiem, że czuć mnie wilkołakiem, ale nic na to nie poradzę. – Uśmiechnął się krzywo. Milczał przez chwilę, obserwując, jak nastroszone futro na karku stopniowo się wygładza. – To jak, wrócisz do ludzkiej formy?
Zwierzę rozluźniło się widocznie, a w następnej chwili zaczęło przybierać ludzką postać. Gdy tylko do niej wrócił, padł na kolana i zwymiotował. Twarz miał całą umazaną we krwi.
– Wybacz, Luniaczku – wychrypiał, siadając ciężko na ziemi i opierając się plecami o pień drzewa.
– Nie przejmuj się tym, rozumiem.
– Miałem na myśli to, że cię nie poznałem.
– A ja oba.
Milczeli przez chwilę.
– Nie spieszyłeś się z powrotem do nas, co? Aż tak ci się spodobało w wilkołaczej norze?
– Miałem ich początkowo nakłonić do współpracy, ale skoro nie chcieli, to zostałem i ich szpiegowałem… Większość z nich nie jest zbyt inteligentna. Chyba życie w dziczy nie służy rozwojowi umysłowemu.
– Słyszałem jak cię wyzywali.
Syriusz odkleił włosy od policzka i spróbował zaczesać je ręką do tyłu. Dał sobie spokój w połowie ruchu, nie chcąc ich powyrywać. Wolał też nie myśleć o tym, co je tak pozlepiało.
– Jakim cudem...? – Nie wytrzymał w końcu i wyrzucił z siebie nurtujące go pytanie.
– Wywrzaskiwali mi te obelgi wprost do ucha, gdy się na nich…
– Wiesz, że nie o tym mówię.
– Nic nie jest w stanie mnie zabić ani zniszczyć, przyjacielu. Skoro ani wilkołak, ani dementorzy nie dali rady, to jak mogłaby mi zaszkodzić jakaś głupia firanka?
Lupin wbrew woli wybuchnął śmiechem. Zbliżył się do przyjaciela i zdecydowanie ujął jego twarz w dłonie, patrząc prosto w szare oczy.
– Widziałem… ciało Petera.
– Ładny mu pogrzeb sprawiłem, prawda?
– Niewątpliwie wyszukany. Ucieszyłem się, że Peter odpowiedział w końcu za zdradę, ale myśl, że jestem ostatnim żyjącym członkiem naszej paczki, była smutna… Dobrze, że znów jesteś, Syriuszu.
– Ty egocentryczny draniu, cieszysz się, bo nie będziesz sam, a nie dlatego że jednak żyję?! – zawołał słabo, ale z dozą czułości poklepał trzymające go dłonie. – To była udana noc, Luniaczku. Pomściłem wreszcie Jamesa i Lily. Pomściłem własną prawie-śmierć. I wreszcie odpłaciłem Lucjuszowi za wszystko, co zrobił Cyzi…
– Cyzi? Widzę, że czeka nas długa rozmowa, Syriuszu.
– Nie rozmawiałeś ze swoją dziewczyną?
– Spotkaliśmy się dopiero tutaj, nie było czasu na rozmowy.
– W takim razie oszczędzaj gardło, przyjacielu.
– Myślę, że ty masz mi równie dużo do opowiedzenia. No, ale teraz trzeba cię opatrzyć. Mi też by się przydało co nieco pozszywać…
//*//
Czas na rozmowę mieli dopiero trzeciego kwietnia, niecały tydzień po bitwie. Po tym jak Remus wyciszył salon, by nie słyszeli kłótni nastolatków, Syriusz zwięźle opowiedział o tym, co się u niego działo od chwili wyciągnięcia zza Zasłony Śmierci. Powtarzał to już tyle razy różnym ludziom, nawet nie tak dawno na przesłuchaniu, więc miał wszystko dokładnie ułożone w głowie. Rozmowa zaczęła się wydłużać, gdy przyszła kolej Remusa na opowiadanie. A miał go naprawdę dużo. Syriusz kazał mu nawet streścić, co robił przez dwanaście lat jego odsiadki, bo tak naprawdę wcześniej nie było czasu na takie rozmowy. Remus ganiał z miejsca na miejsce, wypełniając polecenia dyrektora. Któregoś razu w trakcie wypełniania takiego polecenia towarzyszyła mu Tonks. I jakoś tak się polubili. Tonks zagadywała go, gdy tylko na siebie wpadli. Czasem po powrocie z dłużej misji znajdował w swoim domu krótkie liściki od niej, które sowa wrzucała przez kominek. Raz były na nich jedynie pozdrowienia, innym razem, gdy nie było go przez dłuższy czas, wyrażały jej troskę. Raz nawet pełne były pretensji, że nie spotkał się z nią, choć był w domu kilka dni. Gdy wyjaśnił jej, że to przez pełnię, zmieszała się okropnie i przez resztę dnia go przepraszała.
– Co ona, nie wiedziała że obrastasz w futerko? Ciemna jakaś? Wiem, że potworna z niej niezdara, ale do tej pory…
– Nie jest głupia, Syriuszu – wciął się przyjacielowi w słowo, nim ten palnął coś, co by go zezłościło. – Po prostu nie zwracała na to uwagi. Najwyraźniej nie wszyscy żyją cyklem księżycowym… Dziwne, prawda? – Uśmiechnął się. – Ale od tamtej pory była czujna. Czasem nawet wpadała do mnie tuż przed pełnią, zawsze z tabliczką czekolady w ręce. – Tym razem uśmiech nabrał na czułości. – Przeważnie jest bardzo energiczna i nierzadko głośna, ale w takich chwilach, ku mojemu szczeremu zdumieniu, zachowywała się spokojnie.
– I wszystko jasne – zdobyła twoją miłość czekoladą i głaskaniem po zmęczonej łepetynie. Przebiegła mała.
– Zdobyła moją miłość swoim dobrym sercem, pogodą ducha i optymizmem.
– A ty się jeszcze jej nie oświadczyłeś.
– Pilnuj swojego nosa.
– Pilnuję. Nie licz, że nie będę się wtrącał w twoje życie miłosne.
Patrzyli na siebie przez chwilę w ciężkiej ciszy, doskonale wiedząc, jakie słowa mogły w tym momencie paść.
– A jeśli ona by ci się oświadczyła?
– Czemu miałaby to zrobić?
– Bo jesteś najwyraźniej idiotą… – Remus spojrzał na przyjaciela zdumiony i już otwierał usta, ale Black nagle zmienił temat: – Do tej pory spędzałeś pełnie, kiedy nie miał kto cię pilnować?
– Praktycznie od bitwy w ministerstwie byłem u wilkołaków, więc przechodziłem je razem z nimi. Nie atakujemy za bardzo siebie nawzajem. No, przynajmniej nie zabijamy, bo chyba jakieś przepychanki się działy – zawsze budziliśmy się mniej lub bardziej poranieni. Ale ciężko mi powiedzieć, wiesz jak to jest.
Syriusz skinął głową.
– A gdy byłeś w mieście?
– Kiedy się dało, wyjeżdżałem poza miasto na jakieś odludzie, ale to zawsze było spore ryzyko. Ktoś mógł mi się nawinąć lub mnie zaatakować. Odkąd pracowałem w Hogwarcie zamawiałem u Severusa eliksir tojadowy. Mam przez niego wycięty jakiś tydzień z miesiąca, zamiast trzech dni więc nie lubię go przyjmować, ale jak go brałem, to wystarczyła moja piwnica w domu. Barykadowałem się, obkładałem drzwi zaklęciami i jakoś dawałem radę.
– Twój ton sugeruje, że będzie zaraz jakieś “ale”.
Lunatyk uśmiechnął się oszczędnie.
– Czasem nie był w stanie go dla mnie uwarzyć. Między innymi w tym miesiącu nie dostanę eliksiru. Severus nie będzie miał czasu go przygotować. Podobno ma w tej chwili sporo na głowie, a to bardzo czasochłonny proces.
– Więc znów musisz uciec w plener? – Gdy Remus niechętnie przytaknął, Syriusz chwycił go pewnie za ramię. – Mam lepszą propozycję.
//*//
Kobieta otworzyła drzwi, zduszając w sobie okrzyk zaskoczenia.
– Syriuszu! – fuknęła cicho, wchodząc do środka i zamykając za sobą drzwi.
– Naprawdę się mnie tu nie spodziewałaś czy to takie oburzenie dla zasady?
– Sądziłam, że przyjdziesz trochę później – odparła, kierując się do toaletki. Usiadła na taboreciku.
Nim zdążyła sięgnąć po szczotkę, Syriusz już ją trzymał w garści.
– Nudziło mi się.
– Jak widzę, już znalazleś sobie zajęcie – powiedziała, kiedy bez pośpiechu zaczął rozczesywać blond kosmyki.
– Uwielbiam bawić się twoimi włosami.
– A ja uwielbiam jak ktoś się nimi bawi.
Brunet jedynie uśmiechnął się w odpowiedzi, w ciszy poświęcając się zadaniu. Nie spieszył się, a pociągnięcia szczotki były dokładne i spokojne. Narcyza widziała w lustrze, jak cały czas uśmiecha się przy tym delikatnie. Wreszcie przymknęła oczy, pozwalając sobie na chwilę relaksu. Z lekkim zawodem przyjęła stukot odkładanej na blat szczotki i zgarnięcie włosów na jedną stronę – niezawodny znak, że Syriusz skończył zabawę jej włosami. Właśnie otwierała oczy, czy poczuła jego usta na swojej szczęce. Zadrżała. Jeden delikatny choć zdecydowany pocałunek za drugim niespiesznie kreślił ścieżkę ku uchu, by w jednej chwili przenieść się na odsłoniętą szyję.
Zadrżała, kuląc nieznacznie ramiona. Sama nie wiedziała, czy chciała to przerwać, czy jednak pozwolić mu dalej działać.
– Łaskocze cię to? – spytał wciąż z ustami przy jej skórze.
– Nie wiem… – szepnęła, bojąc się podnieść głos chociażby o pół tonu. – To przyjemne, ale...
– Ale? – Objął ją ramionami za szyję i oparł na nich brodę, spoglądając przez lustro na jej twarz.
– Boję się, że idziemy za szybko… Nie, to nie tak… – Zmarszczyła lekko brwi, uchylając powieki i spojrzała w oczy kuzyna w odbiciu. – Myślisz, że mogę w pełni skupić się na przyjemności, jaką mi ofiarowujesz, chociaż nie minął nawet tydzień od jego śmierci?
– Popraw mnie, jeśli się mylę, ale chyba byliście małżeństwem jedynie na papierze.
– Nie mylisz się, ale…
– Nie ma żadnych “ale”, Cyziu. Nie pozwól żeby nawet zza grobu cię ograniczał. Zresztą jesteśmy tu tylko my dwoje, prawda? Kto miałby cię oceniać? Ja z pewnością nie, sam cię atakuję. – Przesunął nosem po jej szyi i znów spojrzał na jej odbicie. – Pozostajesz tylko ty. Jeśli czujesz, że będą cię dręczyły wyrzuty sumienia, jeśli pozwolisz mi się dotykać… przestanę. Wiedz jednak, że będzie mnie to kosztowało wiele samozaparcia.
– … Nie przestawaj – mruknęła cicho.
Mężczyzna uśmiechnął się i odgarnął sobie włosy za ucho, by mu nie przeszkadzały. Zabrał ręce i chwycił Narcyzę pod brodę, obracając ją i całując w usta. Wolną dłoń położył tuż ponad jej dekoltem, obejmując ją w ten sposób i bardziej do siebie przytulając.
Nie pogłębiał pocałunku, nie chciał być aż tak nachalny, jedynie niespiesznie pieścił jej wargi własnymi. Narcyza sapnęła cicho, odpowiadając z lekkim ociąganiem na pieszczotę. Położyła drobne dłonie na jego przedramieniu, po prostu tam je zostawiając jakby w formie asekuracji. Pozycja nie należała do najwygodniejszych, więc wkrótce przerwał pocałunek, nie zabrał jednak ręki. Oparł brodę na czubku jej głowy, znów spoglądając na nią w lustrze.
– Chodź do łóżka, nie chciałbym żebyś zmarzła, bo cię tu trzymam.
//*//
Ledwo znaleźli się pod kołdrą, Syriusz obrócił Narcyzę plecami do siebie i objął ją mocno. Odszukał jej dłoń i schował we własną.
– Już zdążyłaś się wychłodzić – zauważył. – Dzisiaj zamieniamy się rolami, w końcu przeważnie to ty jesteś tą co grzeje – paplał bez skrępowania, rozkoszując się faktem że trzyma ją w ramionach.
– Jesteś niemożliwy – szepnęła, rozluźniona. – Założę się, że rano i tak skończymy w twojej ulubionej pozycji.
– Byłoby miło, ale ta też mi się podoba. Mam idealny dostęp do twojego karku.
Na potwierdzenie swoich słów pocałował go i wtulił w niego nos, wciągając głęboko powietrze, by zaraz wypuścić je z oczywistą satysfakcją.
Zachichotała.
– Naprawdę jesteś niemożliwy. Jednak między innymi za to cię kocham – dodała ciszej.
Przesunął wargami po jej szyi, na koniec muskając ucho. Przez chwilę pieścił ją delikatnie, jakby bał się ją skrzywdzić, ale gdy tylko puls mu przyspieszył, przestał się hamować. Chwycił ją pod brodę i zadarł ją do góry, eksponując mocniej szyję, którą teraz pieścił dużo intensywniej. Przełożył rękę pod jej ciałem, jeszcze szczelniej do niej przylegając i gładził jej brzuch i uda, póki co wciąż omijając najwrażliwsze miejsce. Póki co wciąż przez ubrania.
Puścił jej brodę i naciągnął kołnierz jej koszuli nocnej, by przejść z pieszczotami na bark. Za mało. Przesunął dłonią w dół jej ciała, prawie do skraju przypadkowo podwiniętej koszuli, by zaraz przejść w górę przez brzuch do jej piersi. Przez moment drażnił je po bokach czubkami palców, jakby niemo ostrzegał Narcyzę, co zaraz nastąpi, po czym zdecydowanie ujął jedną z nich.
Kobieta wciągnęła mocniej powietrze, zaraz przykładając dłoń do ust, by uciszyć w sobie jakikolwiek dźwięk. Syriusz jedynie mruknął wyraźnie zadowolony, ugniatając swoją nową zdobycz, jednocześnie drugą ręką powoli zapędzał się z głaskaniem coraz bliżej wnętrza jej ud. Ścisnął jej sutek, jednocześnie wsuwając palce między uda, tak by dotykały jej bielizny.
– S-Syriuszu...
– Słucham? – wymruczał i zassał się na jej małżowinie. – Jeśli coś by ci się nie podobało, to powiedz, spróbuję to wziąć pod uwagę.
Zadrżała niekontrolowanie.
– To… za dużo.
Syriusz zmarszczył brwi, ale nie zmienił pozycji.
– Czego za dużo? Bodźców czy masz na myśli, że przekraczam granicę?
– Przepraszam… – Potrząsnęła lekko głową, postanawiając wziąć się w garść. – Nic, już nic.
– Cyziu, nie rób tak. Co pomyślałaś w tamtej chwili? – Przesunął nosem po jej karku. – Przecież możesz mi powiedzieć.
– Że to za szybko… ale…
Syriusz wyciągnął dłoń spomiędzy jej ud i położył na jej biodrze, drugą z kolei pogładził trzymaną pierś.
– Tę też mam zabrać?
– Nie… – zaśmiała się wymuszenie. – Tak dawno nie byłam przez nikogo dotykana, że się denerwuję.
– Zdradzić ci coś? Ostatni raz byłem z kimkolwiek tuż po ukończeniu Hogwartu.
– Odkąd zaszłam w ciążę, nikt nie dzielił ze mną łoża, więc chyba jednak mamy podobnie…
– Hmm… mam liczyć spanie w jednej jaskini z hipogryfem jako dzielenie łoża?
– Słucham? – szepnęła zaskoczona.
– Nic, nic, kiedyś ci to opowiem, ale nie teraz. Tak sobie tylko żartowałem. Naprawdę lecimy na tej samej miotle, więc nie musisz się tak przejmować. Zachowuję się tak pewnie, bo tak już mam, nawet jeśli do pewności mi daleko.
– Brzmisz i zachowujesz się na pewnego siebie – szepnęła, odwracając się przodem do mężczyzny. Przez to jego dłoń przeszła z piersi na plecy kobiety. – Przez to mam wrażenie, że cofnęłam się do czasów szkolnych, kiedy każdy dotyk innego chłopca wprawiał mnie w zakłopotanie.
– Więc mam rozumieć, że w tej chwili poniekąd stanowię zagrożenie dla twojego dziewictwa, Cyziu?
– Jakbym była dziewicą pewnie byś stanowił – zaśmiała się z lekkością.
– Skoro peszy cię mój dotyk, to mentalnie najwyraźniej tak. –Uśmiechnął się i pogładził jej policzek. – Pojęcia nie masz, jak absurdalnie mocno cię kocham. Tylko z tego powodu jestem w stanie dostosować się do twojego tempa, więc niczym się nie martw.
– W innym wypadku nie zważałbyś na moje ale, czy przerzucił zainteresowanie na inną kobietę?
– Jeśli moja nachalność by nie zdała egzaminu, to przerzuciłbym zainteresowanie. Ale musiałabyś wtedy nie być sobą – zastrzegł po czym dodał, widząc jej minę: – Żadna z dziewczyn, które tak potraktowałem, tak naprawdę mnie nie interesowała, były tylko zastępstwem, tak tylko ci przypominam.
– Czyli wykorzystałeś każdą kobietę, z którą byłeś? – spytała wyciągając dłoń i kładąc ją na piersi bruneta. Przesunęła opuszkami na materiale piżamy.
– Nie. Czasem naprawdę sądziłem, że je lubię. Czasem układ był jasny i chodziło jedynie o seks. Szczególnie później, kiedy dla części dziewczyn stałem się po prostu punktem do zaliczenia.
– Kobiety zaliczające mężczyzn? No ładne rzeczy opowiadasz.
– Zdziwiłabyś się, ile ich się znalazło w tak małej szkole. Szczególnie wśród Krukonek.
– Poza nią z pewnością jeszcze więcej – dodała, unosząc brew.
– Lubiliśmy z Jamesem wychodzić w wakacje w różne miejsca, gdzie zbierali się młodzi ludzie – odparł wymijająco. – Tylko nie pomyśl sobie zaraz, że chwytałem się każdej okazji. Nie przesadzajmy, musiały spełniać pewne kryteria.
– Kryteria? Opowiedz mi o tym – zachęciła go z lekkim uśmiechem.
– Naprawdę chcesz słuchać o tym, z jakimi dziewczynami sypiałem?
– Byłam ciekawa, czy spełniam twoje kryteria, ot co. – Przesunęła dłoń na ramię i szyję mężczyzny.
– Cyziu, błagam, jak ty mnie słuchasz? To ty byłaś punktem odniesienia dla nich wszystkich.
Przygryzła wargę, patrząc na niego zadziornie.
– Tyyy podstępna kobieto, specjalnie tak to rozegrałaś, żebym to powiedział, co? – Uśmiechnął się szeroko.
– Nie wiem o czym mówisz – szepnęła odwracając wzrok na swoją rękę, którą dotykała karku mężczyzny.
– Nie wymiguj się, widziałem to spojrzenie. Chciałaś, żebym przyznał – znowu – że szalałem za tobą nawet wtedy.
– To pochlebiające słyszeć, że mężczyzna jest tobą zainteresowany.
Syriusz westchnął bezgłośnie, słysząc tę bezpieczną ogólnikową odpowiedź.
– To miłe jak mnie tak muskasz po karku, ale włóż w to trochę więcej siły, to będzie jeszcze przyjemniej – zmienił temat, przesuwając się, by wtulić twarz w jej szyję. Skubnął zaczepnie delikatną skórę wagami.
Narcyza posłusznie zaczęła wkładać więcej siły w dotychczasową czynność.
– Cieszy mnie, że w końcu nie jestem sama.
– Cieszyłabyś się tak samo, gdyby zamiast mnie leżał tu inny mężczyzna?
– Nie – powiedziała stanowczo. – Innym mężczyznom nie ufam jak tobie.
– Więc powinnaś powiedzieć, że cieszysz się, że w końcu jestem z tobą. To by było bardziej urocze.
– Wybacz, ale wydaje mi się, że wspominałam coś o tym, że nie potrafię być urocza.
– Nie martw się, za to też cię kocham. Chciałem po prostu usłyszeć, że…
– Za moją sztywność? Nie sądzę – zaśmiała się. – Cieszy mnie, że jesteś obok. W areszcie było strasznie zimno… i co noc śnił mi się Lucjusz.
– Jeśli doda ci to jakoś otuchy, to przez ten czas też miałem trudne noce.
– Dlatego mam wielką nadzieję, że z tobą u boku zaznam spokojnej nocy.
//*//
Kobieta weszła do restauracji, i nie czekając aż podejdzie do niej ktoś z obsługi, ruszyła w stronę zarezerwowanego stolika.
Od lat stolik ten był rezerwowany przez jej nieświętej pamięci męża i nawet jeśli nikt się nie pojawiał, ten stolik zawsze czekał z plakietką na stole “rezerwacja”. Zresztą, biorąc pod uwagę, że to była czarodziejska restauracja nikt nie ośmieliłby się zająć miejsce Malfoyom, co Narcyza postanowiła wykorzystać.
Przy stole czekała na nią czwórka czarodziei. Jedyni ze zwerbowanych przez nią ludzi, którzy przeżyli bitwę. Podeszła do nich, witając się z każdym. Remy próbował pocałować ją w usta, jednak wystarczył nieznaczny ruch głowy, by ostatecznie jego wargi musnęły policzek. Posłała mu lekki uśmiech, siadając na wolnym miejscu między Regisem – czarodziejem w dość zaawansowanym wieku, a Aletheą – przyjaciółką ze szkolnych lat.
– Jak się mają twoi synowie, Narcyzo? – zapytał uprzejmie starszy czarodziej, drżącą ręką chwytając za jej dłoń. Regis Richelieu, który we Francji był Mistrzem Różdżkarstwa znany był z tego, że wszystkich znajomych traktował praktycznie jak rodzinę. Robił poufałe gesty, przytulał. Jednak robił to wszystko w granicach rozsądku. Wiedział, kiedy mógł sobie na coś pozwolić, a kiedy nie.
Narcyza pamiętała go już od czasu, gdy była małą dziewczynką. Dziadek Pollux zabrał ją ze sobą, ośmioletnią panienkę, na spotkanie z przyjacielem. Pamiętała jak mężczyzna ją oczarował. Pokazał jej swoją pracownię, różnokolorowe różdżki na specjalne zamówienia… Nawet żartobliwie obiecywał, że specjalnie dla niej wprowadzi różdżki, które zmieniają kolor, by dopasować się do ubrania. To był naprawdę dobry człowiek. Narcyza wtedy bardzo liczyła na to, że jej różdżka znajdzie się właśnie w jego salonie… Szkoda tylko, że kiedy przyszedł czas na wybór różdżki, jej matka uparła się, żeby pójść do Ollivandera.
– Draco ma się dobrze. Wyszedł z aresztu kilka dni przede mną, a po jego ranie nie ma śladu – powiedziała, odwracając swoją dłoń tak, by mogła ścisnąć delikatnie palce Regisa. – Gorzej jest z Ignissem, ciągle się nie wybudził, a magomedycy nie mają pojęcia kiedy może być jakakolwiek zmiana.
– Masz silnych synów, Narcyzo – dodała od siebie Alethea. Jej twarz ukryta za woalką czarnego kapelusza nie wyrażała żadnych emocji. – Tym bardziej Ig. Ten dzieciak jest naprawdę silny.
– Wiem, Aletheo. – Kiwnęła głową przyjaciółce. – Jak wasze przesłuchania? Nie mieliście żadnych problemów?
– Popytali, ja poodpowiadałam. Nic ciekawego. – Wdowa Blythe sięgnęła po kieliszek wina i upiła sporą część trunku.
– Moje przesłuchanie trwało około dwóch, trzech godzin – powiedziała Blanche. – Podobnie było z Remym. Potem tylko, kiedy ja wspomagałam magomedyków w Mungo, mój leniwy brat podrywał pielęgniarki w recepcji.
– Co? Nieprawda! – zapowietrzył się mężczyzna. Zerknął na Narcyzę, na co ta odpowiedziała uniesieniem brwi.
– Bardziej wierzę jakoś Blanche.
– Masz ciekawych przyjaciół, Narcyzo – odezwał się znów stary czarodziej.
– A jak było z panem, panie Regisie?
– Ja się trzymam. Oberwałem jakąś klątwą, której nikt z medyków nie zna. Na szczęście Merlina mogli złagodzić jej efekty, dlatego teraz lewa ręka drży mi jak staremu dziadowi. Chociaż wolę to drżenie, bo dzięki temu wiem, że wrócę do moich cudownych wnuczek, Astor i Anny.
//*//
Syriusz był zazdrosnym mężczyzną. Nawet bardzo zazdrosnym. Szczególnie gdy rzecz tyczyła się spotkania jego kobiety z jakimś niższej kategorii umysłowej zakompleksionym histerykiem, który nawet po przekroczeniu trzydziestki wciąż trzymał się siostrzanej spódnicy. Gardził tym facetem i za nic nie mógł zdzierżyć, że jego parszywe usta dotknęły warg jego kobiety. A teraz jeszcze miał czelność spędzać z nią czas?!
Nie było więc niczym dziwnym, że usłyszawszy tę nowinę, jego dobry humor nagromadzony podczas spędzania czasu z przyjacielem i jego dziewczyną – musieli nadrobić stracony czas, a wyjście Narcyzy z domu było do tego idealnym momentem – prysł jak czar pod wpływem Finite incantatem.
Jednak nie mógł tego okazać w tak oczywisty sposób, bo Narcyza zaraz by go wyśmiała, że przesadza. W końcu nie była tam z nim sama.
Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Już on wiedział, co się w tej wyżelowanej głowie kłębi! Narcyza była wciąż zbyt nieświadoma, zbyt niepewna siebie, by zauważyć takie rzeczy, choćby działy się tuż pod jej nosem. I by wziąć na poważnie jakiekolwiek jego ostrzeżenie.
Więc zamiast ostrzegać – upewni się, że zapomni o istnieniu tamtej pomyłki natury. O istnieniu wszystkich pomyłek natury, które się mogą wokół niej kręcić – teraz lub w przyszłości.
~*~

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, Syriusz pięknie potraktował Petera to było coś no i jaki zazdrośnik z niego...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń