Ostrzeżenie - czytać dopiero jeśli przeczytało się 96 rozdział UW. (Uprzedzam na wypadek, gdyby ktoś nie czytał na bieżąco i przegapił informację w rozpisce rozdziałów :* )
Pierwsza scena to taka powiedzmy retrospekcja.
~*~
Nie miał
pojęcia, który to już raz próbował się do niego dodzwonić, od kiedy dowiedział
się, że Igniss uciekł ze szkoły. Okej, dostał przez ten czas kilka wiadomości,
że nic mu nie jest, że załatwia sprawy dla dyrektora i nie, nie przeszedł na ciemną
stronę mocy, ale dopóki nie usłyszy jego głosu, będzie się martwił. Mógł to
napisać tylko po to, by Charlie się o niego (o ironio) nie martwił, choć może
właśnie działo się coś złego, albo może nawet to nie on wysyłał te wiadomości…
Chris co prawda kpił, że za bardzo się przejmuje. W końcu po co ktoś miałby
sobie zadawać trud, żeby podszyć się pod Ignissa i wysyłać do niego wiadomości?
Jakby był jeszcze kimś ważnym w tej wojnie, samym Dumbledorem na przykład, to
by miało jakiś sens, ale jest jedynie szarym żołnierzem.
Co nie zmieniało
faktu, że chciał usłyszeć głos swojego chłopaka, bo się za nim stęsknił i
potwornie o niego martwił.
Odetchnął z
ulgą, kiedy tym razem usłyszał dźwięk odbieranego połączenia.
– Nie masz
pracy, smoczy maniaku? – Usłyszał zaraz. – Przepraszam, że wczoraj nie
zareagowałem na twoje telefony i wiadomości… Mam pewnego niesfornego psa na
głowie.
– Wczoraj? Od
tygodnia próbuję się do ciebie dodzwonić!
– Załatwiałem
sprawy dla dyra. To wymagało ode mnie skupienia i ciszy.
Charlie odetchnął
uspokajająco. Okej, niektórzy faktycznie w trakcie zadań przepadali na dłuższy
czas bez śladu. Chociażby Lupin, o którym od jakiegoś roku nie słyszał nic poza
“załatwia sprawy dla Dumbledore’a”. Nie wszyscy pracowali dla niego jak on –
dorywczo między własnymi zajęciami.
– Wybacz, że
przeze mnie się zamartwiałeś, kocie.
– O jakim psie
mówiłeś? – spytał, postanawiając po prostu zamknąć tamten temat. Najważniejsze,
że rozmawiali teraz jak zawsze.
– O Łapie. Twoi
rodzice mogą tego głupiego psa kojarzyć. Robi co chce i nikogo się nie słucha,
a jak już… uch! Łapo! Mówię prawdę! Myślisz, że dlaczego masz bana na wyjścia!
– Moi rodzice?
Psa? Ig, z każdym twoim słowem coraz mniej rozumiem.
W tle rozległo
się ujadanie, z każdą chwilą coraz głośniejsze aż w końcu brzmiało jakby pies
szczekał prosto do słuchawki.
– Łapo! Do
cholery! Złaź ze mnie, pchlarzu! Bo cię wykastruję tępym narzędziem!
Teraz każde
szczeknięcie rozpoczynał ostrzegawczy warkot. Chyba psu nie spodobała się
groźba.
– Brzmi, jakby
miał ci się zaraz rzucić do gardła.
Nagle szczekanie
ustało, a pies prychnął, po czym wszystko ucichło.
– Nie rzuci. Ma
wobec mnie dług życia, w końcu go uratowałem.
Charlie
zmarszczył brwi. Dług życia?
– Tylko
czarodziej może mieć wobec kogoś dług życia.
– Dodawaj dwa do
dwóch i znajdziesz rozwiązanie. A jak spytasz rodziców o Łapę to już w ogóle
dowiesz się wszystkiego.
Czyli był tam z
jakimś czarodziejem. Może Dumbledore kazał mu kogoś zwerbować? Takie pierwsze
zadanie dla nowego członka, czy coś...
– Ig, skarbie,
kończ już tę rozmowę. Samotnie mi bez ciebie – usłyszał w tle męski głos. Zaraz
potem w pomieszczeniu coś się roztrzaskało o ścianę.
– Ig, co tam się
wyprawia?
– Uzmysławiam
Łapie, że takie żarty mnie nie śmieszą… Łapo, jeszcze raz zrobisz coś, co
będzie dziwnie dwuznacznie dla mojego faceta, a wrzucę cię tam jeszcze raz. Rozumiemy się?
– A co boisz
się, że ci nie ufa i da się nabrać na tak stary numer?
– Nie, nie boję
się. Ale od samego rana mnie irytujesz i naprawdę powstrzymuję się, by nie
zrobić ci czegoś paskudnego.
– Widzę, że
niewesoło tam masz. Jakbyś chciał trochę spokojniejszego towarzystwa, to
odezwij się do mnie, co?
– Musiałbym cały
czas być z tobą na linii, żeby dał mi spokój.
Charlie zaśmiał
się lekko.
– Całkiem miła
perspektywa. A teraz wybacz, ale jak zaraz nie skończę, to spóźnię się do
pracy...
– Do usłyszenia
jutro, skarbie.
– Do jutra,
małpko.
Igniss zaśmiał
się wesoło, nim zakończył połączenie.
//*//
Nigdy nie lubił
się jakoś szczególnie z Percym. Na wiele tematów mieli odmienne zdania, inne
rzeczy ich ciekawiły, inne irytowały.
Żadne ciało nie
ciążyło mu w ramionach tak jak to należące do Percy’ego.
Widział wiele
poległych w walce dzieci, które jeszcze nie zdążyły zaznać życia, ale bardziej
żałował, że ze świata odszedł ten niespełna dwudziestojednoletni chłopak. Jego
sztywny, uparty, pyskaty, ukochany, odważny młodszy braciszek.
Merlin mu
świadkiem, że był z niego dumny.
I Merlin mu
świadkiem, że żałował, że nie stał bliżej, że to nie on odepchnął Ginny. Był
znacznie szybszy od tego kujona…
Był z niego
dumny i by oddać mu hołd, nie pozwolił sobie na żadną łzę w dniu bitwy.
Zapłakał dopiero na pogrzebie, gdy jego prochy zatonęły w stawie na terenie
Nory.
Tydzień minął mu
w oka mgnieniu i jednocześnie ciągnął się w nieskończoność, gdy każdy dzień
krążył wokół opłakiwania brata i przesłuchań w Ministerstwie.
Razem z Billem
wzięli na siebie podtrzymywanie wszystkich na duchu. Ginny, Ron, Fred i George
mocno przeżyli utratę brata, z którym w końcu spędzali najwięcej czasu. Rodzice
z kolei, opłakując śmierć własnego dziecka, potrzebowali wsparcia równie mocno
jak ci najmłodsi.
A oni? Oni mieli
siebie nawzajem.
//*//
– Ten smok chyba oszalał. Nie można w ogóle
wejść do bariery go nakarmić, bo od razu rzuca się na człowieka albo zionie.
– O jakim smoku mówicie?
Charlie dosiadł
się do kolegów. Dopiero w nocy wrócił do kraju. Wojna skończyła się ponad
tydzień temu, ale nie mógł od razu wrócić zatrzymany obowiązkami.
– O tej hybrydzie. Zdecydowanie odziedziczył
charakterek po norweskim kolczastym.
– Galena? Nie może być, przecież ona jest
przyja… zna. – Siedzący na prawo od niego mężczyzna spojrzał sugestywnie na
swoje zabandażowane ramię. – Oczywiście
że będzie szaleć, bez swojego pana w pobliżu… – mruknął pod nosem, jakby
upominał sam siebie. – Kto dziś ma się
nią zająć?
– Ja.
Charlie spojrzał
na krótko obciętego Rumuna.
– Nie wchodź do środka. Ustaw barierę
przepustową…
– Ty wiesz ile zajmuje jej ustawienie?!
Zresztą to piekielnie ciężkie. Nie chcę żeby było na mnie jak sypnie się cała
jej klatka!
– Fakt… Wybacz, ciężko mi się skupić. Od
tygodnia prawie nie sypiam… Zrobimy inaczej. Jak będzie pora karmienia, to
przyjdź po mnie. Galena mnie zna, nie zaatakuje mnie.
– Jeśli się mylisz i wejdziesz do niej w
takim stanie, zabije cię.
– Nic mi nie będzie. Nie tak łatwo się mnie
pozbyć.
Oczywiście że
robił dobrą minę do złej gry. Bał się o swoje życie, ale Draco uczynił go
odpowiedzialnym za smoczycę. Tak po prawdzie, to Charlie nakłonił Harry’ego by
przedstawił jej jeszcze Leo, na wypadek gdyby jemu coś się stało. Ale Leo dziś
nie mógł się u niej zjawić, bo od trzech dni odnawiali bariery. Niezależnie od
swojego stanu, musiał do niej iść. Z pewnością była przerażona i wściekła.
//*//
Odetchnął
uspokajająco i czując na sobie spojrzenie Rumuna, przeszedł przez barierę.
Ledwo postawił
stopę po drugiej stronie, rozległ się ostrzegawczy ryk, a gdy się nie wycofał,
wprost na niego poleciał strumień ognia. Odskoczył na bok, odpychając zaklęciem
część płomieni, lecz nogi mu się zaplątały i upadł na kolano.
– Weasley!
Smoczyca
zaryczała i ruszyła susami w jego kierunku.
– Nie wchodź! Galena! Siad!! – ryknął,
dźwigając się na nogi.
Gad zatrzymał
się na ułamek sekundy zdziwiony. To Charliemu wystarczyło. Ruszył w jej
kierunku, trzymając w pogotowiu różdżkę, ale nie celował w smoczycę. Odległość
między nimi kurczyła się w zastraszającym tempie. Serce Brytyjczyka uderzało
mocno napędzane potężną dawką adrenaliny.
– Źle ci bez
Draco, co? On też chciałby tu być, ale rodzina go potrzebuje. Harry go
potrzebuje – starał się mówić głośno, ale warkot smoczycy go zagłuszał.
Zatrzymał się i
z uniesioną głowa czekał na ruch gada. Patrzył mu na pysk, prosząc w duchu, by
go nie ugryzła.
Wyczarował
tarczę przed sobą i spojrzał Galenie prowokująco w oczy.
– Nie poznajesz
mnie, mała? A może jak nie ma Draco obok, to myślisz, że możesz robić wszystko
i on się o tym nie dowie?
Słyszał za sobą
krzyki kolegi z pracy, ale tylko wystawił uspokajająco rękę. Nie chciał go w
środku.
Patrzył teraz
prosto w pysk Galeny, która zatrzymała się z nosem przy jego tarczy. Dyszała i
powarkiwała, ale nie zaatakowała go.
– Słuchaj, Gal,
usunę zaraz tarczę. Wiem że tęsknisz za Draco, ale musisz to przetrzymać. Tak
jak ja muszę jakoś wytrzymać, że Igniss leży w śpiączce. Jeśli mimo wszystko
zdecydujesz się mnie zaatakować… skopię ci zadek.
Przerwał
zaklęcie.
Stali w bezruchu
przez kilka sekund. Galena dyszała mu prosto w twarz, ale nawet się nie
skrzywił. Przez lata pracy przyzwyczaił się do odoru smoczego oddechu. Choć
trochę dusił.
Nagle smoczyca
jakby nigdy nic skierowała nos ku jego torbie, w której trzymał martwego
kurczaka. Draco przyzwyczaił ją do tego rytuału, więc nie miał wyjścia – musiał
go kontynuować.
Uniósł powoli
klapę i wyciągnął połówkę kury. Galena ugięła łapy, jakby szykowała się do skoku.
Podrzucił mięso, pozwalając, by chwyciła je w powietrzu. Połknęła je bez
gryzienia i szturchnęła torbę, żądając więcej. Podał jej pozostałe półtorej
kury i pogłaskał po szyi.
– Już się
uspokoiłaś, malutka?
Samica mlasnęła
językiem tuż po tym, jak połknęła ostatnią część. Wydała z siebie zadowolony
pomruk, łapiąc zębami za materiał torby i pociągnęła. Odsunęła się na chwilę,
przerywając tym samym nikłą pieszczotę. Uniosła przednie łapy, dzięki czemu
przewyższała teraz dwukrotnie Weasleya. Przez chwilę patrzyła za niego, na
Rumuna, który dalej znajdował się za barierą. Rudzielec obejrzał się za siebie,
też na niego zerkając.
Galena
wykorzystała ten moment, by łapą szturchnąć mężczyznę i pozbawić go równowagi.
Zaryczała z zadowoleniem, opadając z powrotem na ziemię.
– Galena! Co ty
wyczyniasz? – spytał z wyrzutem, rozcierając obity łokieć.
Smoczyca rzucała
łbem na boki, wydając z siebie zadowolone pomruki. Zaraz jednak spojrzała znów
na Weasleya, opuszczając się na przednich łapach. Ogonem majtała powoli na
boki.
Mężczyzna
podniósł się i otrzepał spodnie.
– Chcesz się
pobawić, co? Też bym chciał, ale nie teraz. Urwałem się z pracy, żeby przyjść
się z tobą przywitać. Zaraz muszę wracać.
Samica zaryczała
niepocieszona. Rozłożyła gwałtownie skrzydła, machając nimi przez chwilę, po
czym znów je schowała. Tym razem wydała z siebie dźwięk, który przypominał
skomlenie.
– Przyjdę
później, obiecuję. – Pogłaskał ją między nozdrzami.
Smoczyca wtuliła
pysk w jego brzuch, nie przestając wydawać z siebie tego zawodzącego dźwięku.
Objął jej łeb i
nachylił się, przytulając ją.
– Gal,
spokojnie, to tylko kilka godzin i przyjdę z tobą dłużej posiedzieć. Ale mam
jeden warunek. Jeśli ktoś przychodzi do ciebie z jedzeniem, to nie atakuj go od
razu. Ci ludzie tu pracują i mają za zadanie dbać o wszystkie mieszkające tu
smoki.
Samica wydała z
siebie krótki pomruk, który Weasley bardzo chciał wziąć jako znak zgody.
//*//
Charlie
oparł się plecami o ściankę prysznica. Gorące strumienie obmywały spocone
ciało, ale nie przynosiły ukojenia. Przynajmniej nie tego, którego tak pragnął.
W chwili gdy wychodził z pracy i wracał myślami do rzeczywistości, jego
wnętrzności ponownie zaczynały się skręcać. Tłumione smutek i złość, umierająca
nadzieja i rezygnacja – nie potrafił się od nich uwolnić. Z każdą kolejną
wiadomością od Draco, mówiącą że Ig wciąż jest nieprzytomny, negatywne uczucia
coraz bardziej go przytłaczały.
Przed
wszystkimi robił dobrą minę do złej gry i nie chciał przyznać, nawet przed
samym sobą, że…
Poderwał
głowę, słysząc łomotanie do drzwi. Ku swojej dezorientacji siedział na dnie
kabiny, obolały i przemarznięty, bo do jego ciała docierały jedynie pojedyncze
kropelki ciepłej wody. Spróbował się podnieść, ale nie był w stanie, całkiem
zdrętwiał.
Leo otworzył
zaklęciem drzwi i wpadł do środka.
– Do ciężkiej
cholery! Wołam cię i wołam! Wyciszy… Cherry?! – sapnął zaniepokojony.
Dopadł do
przyjaciela, nie przejmując się, że moczy sobie ubrania i zalewa pół łazienki.
Gdy tylko dotknął wychłodzonego ciała, sięgnął po słuchawkę i skierował gorący
strumień na rudzielca. Ten jedynie zamknął oczy i skrzywił się na uczucie
gorąca.
– Planujesz się
zaharować na śmierć?! Jesteś na dobrej drodze! Choć może prędzej niż z
przepracowania umrzesz przez utonięcie pod cholernym prysznicem… Nie mów, że
dopiero wróciłeś z pracy.
– A co miałem
innego robić?
Spojrzał na
niego spod półprzymkniętych powiek. Miał mocno przekrwione, podkrążone oczy i
mętne spojrzenie. Leo od czasu tej pieprzonej bitwy rzadko widywał go w łóżku.
Ostatnio sypiał, tylko gdy padł z wycieńczenia. Przesypiał wtedy kilkanaście
godzin, potem się budził i znów zaczynał maraton pracy. Leo często zaglądał do
niego w nocy, by sprawdzić, czy jest, czy śpi. Jeśli już go zastał śpiącego,
często słyszał, jak woła imię tego szczeniaka. Nie dziwił się, że Charlie nie
chciał spać, skoro potem budził się i wyglądał, jakby dopiero co chłopak umarł
mu na rękach. Potem szedł do pracy i zaharowywał się jeszcze mocniej niż miał w
zwyczaju, potem znów spotykał się z nim w snach, znów harował, potem odpuszczał
spanie i harował jeszcze więcej, żyjąc tylko dzięki krótkim drzemkom w ciągu
dnia, a potem znów go ścinało na kilkanaście godzin. Ostatnio coraz częściej go
tak ścinało, bo najwidoczniej jego ciało przestawało wytrzymywać tempo życia,
które sobie narzucał.
– Pszeciesz nie
moge… pszegonić myśli, piepsząc się… – wybełkotał, ledwo poruszając bladymi
wargami.
Leo zacisnął
wargi, widząc minę przyjaciela.
– Możesz –
szepnął i położył mu rękę na karku, przytulając lekko. Myślał, że jest jak
wielokrotnie do tej pory, ale było gorzej. O wiele gorzej. Powinien był
interweniować wcześniej. – Czekałeś na niego cztery miesiące, Cherry. Już
wystarczy. Nawet nie wiesz, czy on cię będzie pamiętał.
– Jeśli by nie
pamięta..., to nic… rozkocha...bym go w sobie... na nowo – wymamrotał, dopiero
w końcówkę zdania wkładając więcej energii – desperacji.
Serce Leo
ścisnęło się boleśnie. Zacisnął pięść na jego włosach i odchylił mu głowę, by
skrzyżowali spojrzenia.
– Pamiętaj o
nim, ale zrozum, że ten związek już się skończył i musisz ruszyć naprzód.
– Jeste... dziś
dla mnie na… – ziewnął – ...dzwyczaj miły. – Próbował patrzeć na Amerykanina,
ale jego wzrok co chwilę się rozjeżdżał, a powieki opadały.
– Bo jesteś w
rozsypce.
– Więc to
litoś...?
– Troska o
przyjaciela.
– No no... nie
spodziewałem się po... – znowu ziewnął – tobie takiej... wielkodusz… ności –
rzucił cicho i pociągnął nosem, walcząc o utrzymanie otwartych oczu. Gdyby nie
palce trzymające jego włosy, jego głowa pewnie odleciałaby do tyłu, uderzając o
ścianę prysznica.
– Tylko się we
mnie nie zakochaj.
Charlie trochę
się rozbudził.
– Masz mnie… za
idiotę? – spytał zmęczonym głosem. – Doskonale wiem… że interesuje… cię tylko
mój kutas.
– Skoro już o
tym wspomniałeś… Idź do mojego łóżka. Zadbam żebyś się dobrze rozgrzał i
wyspał.
– Nie chcę się z
tobą pieprzyć. I to chyba nie idzie w parze…
Jego taktyka
najwyraźniej działała. Gdyby nie zdołał go rozbudzić, musiałby prosić kogoś o
pomoc w przetaszczeniu tej góry mięsa do sypialni. Sam za nic by go nie
podniósł.
Zignorował
pierwszą uwagę.
– Idzie, bo
jutro nie wypuszczę cię z domu. Jak próbowałeś się tu nabawić zapalenia płuc,
to przyszła notka, że masz się jutro nie pokazywać koło smoków, bo stwarzasz
zagrożenie dla siebie i otoczenia. Nie wiem, co takiego odwaliłeś, ale po tym
jak zasnąłeś pod prysznicem, już nic mnie nie zdziwi.
//*//
Blondyn
wyprostował się, oddając świstoklik pracownikowi rezerwatu.
– Domyślam się,
że jak ostatnio… Wejście pracownicze i ktoś będzie na mnie czekać? – spytał.
– Tak, Weasley
na ciebie czeka – odparł mężczyzna łamaną angielszczyzną.
Malfoy kiwnął
głową, opuszczając malutkie pomieszczenie i skierował się do przejścia
pracowniczego, położonego jakieś pół mili dalej. Na miejscu pokazał innemu
pracownikowi swoją przepustkę od dyrekcji, dzięki czemu chwilę później był już
na terenie rezerwatu.
– Weasley! –
zawołał, dostrzegając rudzielca, który rozmawiał z dwójką innych pracowników.
Jednym z nich był ten cały Amerykaniec, który też miał zajmować się jego
smoczycą.
Poza nimi stała
tam jakaś kobieta, której nie znał. Gdy się zbliżał, ona i Amerykanin odeszli i
teraz czekał na niego sam rudzielec.
– Cześć, jak
podróż? – zagadnął, podając mu rękę na przywitanie.
– W porządku.
Jak praca? – spytał, przyjmując ofiarowaną rękę.
– Jak zawsze nawał
roboty, ale nie narzekam.
Kiwnął głową, by
blondyn szedł za nim.
– Jak
powiedziałem Gal, że przyjeżdżasz, to przez dobre pół godziny tarzała się ze
szczęścia. Zadziwia mnie jej zachowanie.
– A już
myślałem, że zrobię jej niespodziankę.
– Nie tym razem.
Musiałem jakoś jej poprawić humor, bo po ostatniej wizycie była strasznie
posępna. Zastanawiam się nad zasugerowaniem jej przeniesienia do innych smoków,
ale jej początkowa agresja utrudnia podjęcie decyzji.
– Nie wiem, jak
będzie zachowywać się z innymi smokami. Oprócz bitwy, nie miała nigdy z żadnym
styczności.
Charlie zasłonił
usta, ziewając.
– Sorki.
Rozumiem. I tak musielibyśmy przeprowadzić jej przeniesienie zgodnie z
procedurami, ale dobrze wiedzieć, na czym stoimy.
– Jak wyglądają
te procedury?
– Nie będę ci
ich szczegółowo opisywał, ale całość przygotowań do przeniesienia dzieli się na
kilka etapów i ciągnie się tygodniami. Nie możemy ryzykować wprowadzeniem na
strefę smoka, który zacznie zabijać inne. Albo na którego tamte się rzucą.
Szli jeszcze przez
dobre dziesięć minut, nim dotarli do bariery wyznaczającej teren przeznaczony
dla Galeny. W tylnej części rosło na nim teraz sporo krzaków, nie było ich, gdy
Draco był tu poprzednim razem.
– Dodaliście te
krzaki czy przenieśliście ją kawałek dalej?
– Dodaliśmy.
Pomyśleliśmy z Leo, że skoro siedziała cały czas w lesie, to będzie
spokojniejsza, mogąc schować się w zaroślach. Siedzi w nich, to na pewno, ale
jak już mówiłem – znów ziewnął – miała taki kiepski humor po twoim wyjeździe,
że ciężko powiedzieć, czy naprawdę jej się to spodobało.
– Nie jesteś za
bardzo zmęczony? Ciągle ziewasz…
Charlie machnął
zbywająco ręką.
– To nic.
Wyciągnął
różdżkę, przepuszczając ich przez barierę. Nie minęła chwila, jak dotarł do
nich cichy, ostrzegający warkot.
– No co ty, Gal?
Mnie nie poznajesz? – zawołał Draco, a chwilę później Gal wyskoczyła, układając
się prawie przy ziemi. Znów wydobyła z siebie głuchy warkot. – Naprawdę, Gal?
Boczysz się? Mam sobie iść?
Zrobił krok w
stronę bariery, a samica zaryczała cicho, w kilku susach znajdując się przy
nim. Charlie odsunął się od nich na odległość kilkunastu kroków i oparł się
plecami o barierę. Nie zamierzał wpraszać się w ich zabawę. Przy okazji
przymknie na chwilę oczy…
Samica okrążyła
chłopaka, by stanąć mu na drodze do przejścia. Następnie otarła się o niego z
głośnym pomrukiem. Draco zaśmiał się cicho, gładząc samicę, która tym razem
zaryczała. Odskoczyła na bok, odbiegając od niego, by znów powrócić, prawie
otrzeć się o chłopaka i ponownie uskoczyć na kilka metrów.
– Ej, Gal! Gdzie
uciekasz? – zawołał ze śmiechem blondyn, podążając kilka kroków za samicą.
Smoczyca
zaryczała ponownie, przystając na dwóch łapach i rozkładając maksymalnie
skrzydła. Zionęła ogniem w górę i ryknęła krótko.
– Co jest?
Myślisz, że jak tak zrobisz, to jesteś straszna? – spytał nastolatek, zbliżając
się do niej jeszcze bardziej. Galena machnęła skrzydłami, ale to nie
powstrzymało chłopaka, od przytulenia się do jej brzucha.
Samica runęła na
bok, ciągnąc za sobą zaskoczonego chłopaka, który opadł z cichym okrzykiem.
Przez chwilę zarówno Draco, jak i Galena nie ruszali się, zostając w tej
dziwacznej pozycji.
Galena wydała z
siebie długi pomruk, unosząc łeb i trącając wargami zmierzwioną fryzurę.
Zastygła, czekając na reakcję, a kiedy ta nie nadeszła, zamruczała znowu,
ponawiając czynność. Kiedy i tym razem nie przyniosło to skutku, podniosła się
ostrożnie, skomląc.
Charlie otworzył
jedno oko, kontrolując sytuację, ale nie ruszył się spod bariery.
Smoczyca,
ostrożnie dotknęła pyskiem brzucha Draco i ryknęła, kiedy ręce wystrzeliły w
jej stronę, obejmując jej pysk. Samica potrząsnęła łbem bardziej dla zasady, niż
by naprawdę uwolnić się od rąk blondyna.
Weasley
uśmiechnął się pod nosem na ten obrazek. W trakcie tych zabaw dzieciak w ogóle
nie wyglądał na dziedzica Malfoyów… Raczej jak zwykły nastolatek. Jak Ig.
Splótł ramiona
na piersi, przyciskając je do siebie mocno, gdy jego klatkę przeszył ból.
– Wstajemy, Gal
– mruknął nagle Draco, obejmując ją mocniej, a Galena majtając ogonem na boki,
uniosła się, tym samym podnosząc chłopaka do pionu. – Grzeczna dziewczynka –
dodał, puszczając jej pysk, w zamian za to gładząc ją po szyi i przedniej
łapie.
Odwrócił się w
stronę Weasleya.
– Chcesz się
dołączyć? – spytał, posyłając mu zawadiackie spojrzenie.
Mężczyzna
pokręcił głową.
– Odpuszczę
sobie tym razem.
– Gal, idź go
ugryź w ten sztywny tyłek! – zaśmiał się Draco, ale nie spodziewał się, że
samica wyszarżuje na Weasleya. – Gal! Żartowałem!
Charlie
natychmiast się rozbudził i odskoczył od bariery, by mieć pole do manewru.
Tarcza już przed nim wisiała, gdy obserwował zbliżającą się w zastraszającym
tempie smoczycę.
– Gal! Stój!
Smoczyca
zatrzymała się przed rudzielcem, wydając z siebie zadowolone pomruki. Kłapnęła
raz szczękami i podskoczyła, machając ogonem na boki.
– Chciałaś mnie
nastraszyć, co? – spytał, dopiero po chwili opuszczając tarczę. – Udało ci się,
perfekcyjnie… – odetchnął głęboko, czując kroplę potu spływającą mu po plecach.
Po zmęczeniu nie było śladu.
Ryknęła cicho,
ewidentnie zadowolona. Spojrzała w stronę podbiegającego do nich Draco i
położyła się na trawie, nie przestając mruczeć.
– Gal! Co to
miało być? – warknął blondyn, kładąc rękę na jej głowie. Pacnął ją, ale z
pewnością nie zadał jej w ten sposób bólu. – Przepraszam, Charlie. Wcale nie
planowałem jej na ciebie naszczuć.
Galena otarła
się pyskiem o chłopaka, nie widząc nic złego w swoim zachowaniu.
– Postaraj się
pamiętać, że to nie jest pies – poprosił cierpko. – I że twoje rozkazy znaczą
dla niej więcej niż to, czy kogoś zna. – Podszedł do smoczycy i poklepał ją po
szyi. – Szczególnie jak uwielbia temu komuś dokuczać, prawda, Gal?
Zaryczała cicho,
kończąc ryk długim pomrukiem.
– Taka z ciebie
łobuziara, Gal? – spytał Draco, na co Galena zaczęła jeszcze głośniej mruczeć.
– Jeszcze raz przepraszam.
Mężczyzna
odwrócił się i poczochrał go lekko po włosach. Draco wywrócił na to oczami,
gorzej od efektu zabawy z Gal być nie mogło.
– Nie gniewam
się. Po prostu pamiętaj, że ona jest stworzona do zabijania.
– Wcześniej taka
nie była.
– Dorasta, to
normalne. Ma już rok, jej dzieciństwo powoli dobiega końca. Te wszystkie jej
skoki, szarże, nawet to jak podcina ludzi ogonem – na razie to jeszcze zabawa.
Jak w pełni obudzą się jej instynkty, to będzie sposób polowania. – Spojrzał na
smoczycę, głaszcząc ją po pysku. Uśmiechnął się. – Wie już jak się poruszać, by
zastraszyć ofiarę. To jedna z ostatnich umiejętności jakie smok wykształca
przed osiągnięciem dojrzałości.
– Będę musiał na
to bardziej uważać, kiedy zabiorę ją do Black Garden.
– To nie
mieszkacie w Malfoy Manor?
– Matka z
Syriuszem zmienili nazwę. – Draco uśmiechnął się lekko.
Mężczyzna
spojrzał na niego zaskoczony.
– Zaręczyli się
– dodał w ramach wyjaśnienia.
– Jak ci się
podoba wizja Syriusza w roli twojego ojczyma?
– Nie wiem.
Jestem trochę...
– Zagubiony?
– Cóż tak…
Znałem go tylko z opowieści mamy i z tego, że Ig miał fioła na jego punkcie.
– Przypadkiem
nie mieszkacie teraz razem?
– Mieszkamy, ale
sądziłem, że to wszystko między nimi będzie rozwijać się wolniej.
– Nie znam
Syriusza zbyt dobrze, ale o ile wiem, ma opinię bardzo… niecierpliwego
człowieka.
– Wiem, ale to
nie wszystko, pod koniec sierpnia biorą ślub… no i… mama spodziewa się dziecka.
– … Już
rozumiem, skąd zażalenia do ich tempa. – Spojrzał z ukosa na nastolatka. –
Przykro ci, że już nie będziesz najmłodszy?
– Czemu wszyscy
martwią się, że o to mi chodzi? – burknął zły. – Nie, przykro mi, że to
wszystko ma miejsce bez udziału Iga.
Charlie zastygł
na moment, po czym spojrzał znów na głaskaną smoczycę.
– Skoro już o
nim mowa, nie… chcę dłużej śledzić jego stanu.
Draco patrzył na
niego przez chwilę bez wyrazu, po czym uśmiechnął się rozumiejąco.
– Jasne, lepiej
jest pójść naprzód.
Mężczyzna ledwo
zauważalnie skinął głową.
– Rozumiem to,
serio. Czekanie musiało być straszne.
– Nie masz mi
tego za złe? – spytał cicho, zbierając się w sobie i odwracając w stronę
nastolatka.
– Czemu miałbym
mieć? To twoje życie, Charlie. Nie mogę ci kazać, byś na niego czekał Merlin
wie ile.
Znów lekkie
skinienie.
– Dzięki, Draco.
~*~
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Narcyza w ciąży no to pięknie, ale żal mi Charliego cierpi, mam nadzieję że Ignis obudzi się już nie długo, a Galena o tak pieszczoch z niej...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Monika