~*~
Grupa
około dwudziestu piątoklasistów tłoczyła się pod otwartą klasą, a korytarz
huczał od ich nerwowych rozmów. Przedziwna wydała się nagła fala ciszy
rozprzestrzeniająca się od początku korytarza ku jego końcowi. Dopiero gdy
ucichły ostatnie głosy, wpatrzeni w jeden punkt uczniowie dosłyszeli cichy
odgłos stąpania. Syriusz, nie zatrzymując się, powiódł wzrokiem po ich
twarzach.
–
Czemu sterczycie na zewnątrz? Już szerzej tych drzwi nie dało się otworzyć.
Gdy
wciąż nikt nawet nie drgnął, wzniósł oczy ku górze i mijając wszystkich, wszedł
do środka. Dopiero będąc w połowie drogi do swojego biurka, usłyszał za plecami
niepewne kroki. Nawet krzesła odsuwali, jakby głośniejsze stuknięcie miało
aktywować jakąś bombę.
Zaśmiał
się pod nosem. Odwrócił się ku klasie i oparł niedbale o stojące na
podwyższeniu biurko.
–
Zabawni jesteście. Patrzycie na mnie z takim przerażeniem, jakbym miał was
zaraz pozabijać. – Jakaś dziewczyna z drugiej ławki pisnęła cichutko, co w
nagle niemej klasie było doskonale słyszalne. Syriusz podszedł do niej. – Jak
masz na imię?
–
J-jane Jons-s-son, profesorze Black.
–
Syriuszu – poprawił ją.
–
Co? – sapnęła zbita z tropu.
–
Nie podoba mi się tytuł “profesora Blacka”. Wolałbym żebyście mówili mi po
imieniu. Oczywiście w zamian ja też będę się tak do was zwracał.
W
klasie zrobiło się na chwilę głośno.
–
Ale tak nie wypada, profesorze – zwrócił uwagę jeden z Krukonów.
– A
co mnie obchodzi, co wypada a co nie... – zawiesił głos, póki Krukon nie podał
mu swojego imienia – Carl? Mam innowacyjne podejście do życia. To że coś się
utarło, nie znaczy, że jest najlepszym rozwiązaniem… Widzę, że nie czujecie się
przekonani. Jak ktoś bardzo potrzebuje, może mówić “panie Syriuszu”. Za każdego
“profesora Blacka” będą leciały punkty, rozumiemy się?
Uczniowie
spoglądali po sobie, wyraźnie nie wiedząc, czy brać jego słowa na poważnie czy
też nie.
–
Odbieram tę ciszę za “tak”. Wracając do ciebie, Jane. Uważasz, że dyrektor
pozwoliłby jakiemuś psychopatycznemu mordercy uczyć swoich drogich uczniów? –
spytał znudzonym głosem.
–
Trzymał tu przez rok wilkołaka!
–
Błąd. Przez osiem lat, licząc czas, gdy Remus… profesor Lupin sam był uczniem.
I przez ten czas nikomu nic się nie stało.
–
Skąd pan to może wiedzieć?
– Po
pierwsze, byłoby o tym głośno i z pewnością wydalonoby go ze szkoły jeszcze
tego samego dnia. Albo nawet by go uśmiercili, kto ich tam wie. Po drugie,
razem z przyjaciółmi pilnowałem go w trakcie pełni. Z kolei gdy uczył OPCM,
przed pełnią raczył się eliksirem tojadowym, więc też nie był dla nikogo zagrożeniem.
–
Nie zawsze. Noc przed tym jak złożył wypowiedzenie, słyszeliśmy jego wycie!
–
Taa… To była nieudana noc. Na wiele sposobów. – Zacisnął szczęki na samo
wspomnienie ucieczki Petera.
–
Skąd mamy mieć pewność, że nie stanowisz dla nas zagrożenia? Niby oczyszczono
cię z wszelkich zarzutów, ale… – Carl umilkł, jakby bał się dokończyć myśl.
–
Ale co? Wciąż mogę mieć nierówno pod sufitem, to chcesz powiedzieć? – Syriusz
przeszedł bardziej na środek klasy, odganiając przykre wspomnienia.
Najważniejsze że ten zdrajca już nie żyje. – Zła wiadomość jest taka, że nigdy
nie pasowałem do definicji normalnego. – Uśmiechnął się, widząc ich zmieszane
miny. – Żeby być bardziej obrazowym… razem z przyjaciółmi byliśmy trochę jak
bliźniacy Weasley. Sądzę, że ci dwaj są wam dobrze znani.
–
Wszystko pięknie, ale coś mi się tu nie klei. – Ciągnął Carl, żądny wiedzy jak
na Krukona przystało. – Pilnowałeś profesora Lupina razem z przyjaciółmi w
trakcie waszej nauki tutaj, tak? – Syriusz skinął głową. – Nie zażywał wywaru
tojadowego, prawda?
–
Nie został jeszcze wtedy wynaleziony – przytaknął.
– I
wciąż twierdzisz, że “nikomu nic się nie stało”? To jakaś ściema! Widziałem w
trakcie bitwy, jak silne są nawet nieprzemienione wilkołaki. Niemożliwe
żebyście stanęli z nim twarzą w twarz i przeżyli.
Syriusz
przeczesał palcami swoje długie kręcone włosy.
–
Radzę ci w takim razie odświeżyć wiedzę z transmutacji z poprzednich lat, Carl.
Dokładnie z końcówki trzeciej klasy. – Syriusz machnął różdżką, mrucząc pod
nosem zaklęcie. Po chwili w jego ręce wylądował egzemplarz podręcznika.
Otworzył na jednej z zakładek które porobił. – Gdzieś to tu… o, jest. Masz,
czytaj od trzeciego akapitu.
–
“Jak wiadomo, po przemianie stworzenia te wykazują szczególną agresję w
stosunku do ludzi. Istnieją jednak doniesienia, że ich ataki omijały animagów.
Czyżby uważały ich za pobratymców, skoro i oni posiadają w sobie coś
zwierzęcego? A może to zwykłe zbiegi okoliczności? Jest też duże
prawdopodobieństwo, że historie te wymyślili sami animagowie, chcąc w ten
sposób jeszcze mocniej wywyższyć się ponad czarodziejów niezdolnych do praktykowania
tej zaawansowanej sztuki magicznej”.
–
Wystarczy.
–
Chcesz nam wmówić, że razem z kolegami byliście animagami, gdy chodziliście do
szkoły? Przecież to absurdalne! Wykwalifikowanemu czarodziejowi opanowanie
animagii zajmuje całe lata! Mój brat potrzebował na to pięciu lat
profesjonalnego kursu!
– A
my potrzebowaliśmy jakichś trzech lat potajemnej nauki w pustych klasach,
zazdrościsz? – Kilkoro uczniów parsknęło śmiechem. – Jeśli chodzi o rzeczy
niebezpieczne i nielegalne to mieliśmy do nich dryg. W dodatku mieliśmy silną
motywację w postaci cierpiącego przyjaciela.
–
Cierpiącego? – padło pytanie z tyłu klasy.
–
Likantropia to straszny wrzód na tyłku. Przypuszczam, że akurat kobiety powinny
to choć trochę rozumieć. Cały tydzień, gdy wszystko cię drażni. Do tego
wilkołaka razi nawet przyćmione światło, ciche rozmowy w pokoju wspólnym brzmią
jak wrzaski kibiców na meczu quidditcha. A to wszystko tylko przedsmak dnia
przemiany.
Ruszył
powolnym krokiem między rzędami ławek.
–
Przedsmak dwóch minut rodem z piekła podczas których łamią się wszystkie kości
w twoim ciele. W tym czasie bicie serca myszy chowającej się pod kredensem
brzmi jak dzwoneczek, którym ktoś nerwowo potrząsa tuż przy twoim uchu. A gdy
już myślisz że gorzej być nie może – tracisz kontrolę nad własnym ciałem,
przestajesz rozpoznawać twarze przyjaciół, a agresja oraz paranoiczna żądza
krwi wypełniają twój umysł. Potem urywa ci się film.
– To
chyba dobrze, prawda?
Black
spojrzał smutno na Puchonkę i pokręcił powoli głową.
–
Budzisz się rano w środku lasu w strzępkach ubrań. Boli cię każda kość, każdy
mięsień oraz dziesiątki mniejszych i większych ran na całym ciele. A ty boisz
się spojrzeć na własne odbicie, bo jeśli dojrzysz na nim krew, pojawi się
pytanie – czyja jest? Twoja? Zwierzęcia? ...
Zawiesił
głos, pozwalając by trzecie, niewypowiedziane pytanie rozbrzmiało im w sercach.
W klasie zapadła ciężka cisza.
–
Przecież twierdziłeś, że nikomu nie zrobił krzywdy!
– Na
pewno nie w trakcie pobytu w Hogwarcie, w końcu go pilnowaliśmy. Dlatego co
najwyżej ubrudzony był własną krwią. Ale każda kolejna pełnia to nowy stres. –
Syriusz roześmiał się, ruszając żwawym już krokiem w stronę biurka. – Dobrze!
Trochę was nastraszyłem, ale nie ma się już czym przejmować. W końcu teraz jest
wywar tojadowy a Smarkerus jest na tyle kompetentny, że potrafi przygotować dla
Remiego porcyjkę… Co tacy zdziwieni jesteście?
–
Smarkerus?
–
Ups, siła przyzwyczajenia. – Mężczyzna wzruszył nonszalancko ramionami. –
Miałem oczywiście na myśli profesora
Snape’a.
– Znacie się?
–
Niestety byliśmy na tym samym roku. Nie lubimy się, jeśli jeszcze nie
zauważyliście po dzisiejszym śniadaniu. Na tym koniec pogawędki – dodał, gdy
Jane znów otworzyła usta. – Przegadaliśmy pierwszą połowę zajęć, teraz trzeba
się zabrać za coś pożytecznego.
–
Dlaczego w ogóle próbowaliście? Przecież nie mieliście pewności, że was nie
pozabija!
–
Ach, typowe myślenie Krukona…
–
Słucham?! – Chłopak z czwartej ławki był wyraźnie oburzony. Podobnie kilku
innych przedstawicieli jego domu.
Syriusz
znów uniósł wzrok do sufitu. Czuł, że jeszcze wielokrotnie powtórzy dziś ten
gest.
–
Spokojnie, dzieciaki, nie zamierzałem was obrazić. Chodzi mi tylko o to, że wam
do działania potrzebne są konkretne powody. Kalkulujecie wszystkie za i
przeciw. A my byliśmy kompletnymi Gryfonami. Był przyjaciel w potrzebie,
wyzwanie i pełna garść niebezpieczeńswa i zakazów. – Uśmiechnął się zawadiacko.
– Do tego cień szansy, że zdołamy mu pomóc i zanim się obejrzeliśmy,
siedzieliśmy w pustej klasie. Nie liczyło się, że któryś z nas mógł do końca
życia mieć płetwy zamiast rąk, gdybyśmy spaprali przemianę. Tylko Remus łamał
sobie głowę, co będzie, jeśli się na nas rzuci.
– I
co, faktycznie was nie atakował?
–
Czasem nie chciał współpracować, ale stoję tu przed wami i mięso nie jest
jedynym czego mi na talerzu potrzeba do szczęścia. To chyba wystarczająca
odpowiedź.
– Co
do tego ma jedzenie, które pan lubi?
Syriusz
posłał Puchonce pełne dezaprobaty spojrzenie.
–
Sądziłem, że przepadło wam tylko kilka ostatnich miesięcy piątej klasy, a tu
się okazuje, że trzeba powtórzyć z wami materiał nawet z trzeciej. Na przyszłe
zajęcia każdy nauczy się sześciu oznak, po których można poznać wilkołaka.
–
Syriuszu, ale w podręczniku było podanych tylko pięć!
Wyprostował
się i zmierzył wzrokiem wszystkich po kolei.
–
Jestem w stanie w tej chwili podać wam, moment, niech policzę – ostentacyjnie
rozprostowywał kolejne palce – co najmniej dziewięć. Lub dziesięć, bo jedną
można w sumie rozdzielić na dwie. Nie wymagam od was żadnej tajemnej wiedzy. Ta
szósta cecha jest banalnie łatwa do odgadnięcia, ale musicie zacząć sami myśleć
zamiast klepać wyuczone formułki. I lepiej przyzwyczajcie się do tego.
Transmutacja to sztuka kreatywności. Tu nie musicie kroić mandragory na
dwucalowe paski. Macie puścić wodze fantazji i myśleć nieszablonowo, ale
logicznie. Jeśli zależy wam na czymś wyższym niż Zadowalający, traktujcie
książki tylko jako kierunkowskazy i pozwólcie mi was poprowadzić.
//*//
Syriusz
opadł z westchnieniem na wysiedziany fotel. Kończył się dopiero drugi dzień
roku szkolnego, a już miał dosyć. Jedyne o czym marzył to wrócić do domu i
wtulić się w Cyzię, chowając twarz w jej dekolcie. Otoczony jej ciepłem i
zapachem mógł nie myśleć o niczym. Przy niej nie był uciekinierem z Azkabanu,
szurniętym facetem, który włamał się do zamku ani oszustem, który sfingował
własną śmierć, żeby zdobyć rozgłos.
Różnych
rzeczy nasłuchał się o sobie przez te dwa dni. Oczywiście zdecydowana większość
nie miała odwagi powiedzieć mu tego prosto w twarz, ale miał wystarczająco
dobry słuch, by wyłapać takie niuanse na korytarzach. Dlatego każdą lekcję
rozpoczynał szopką podobną do tej z lekcji Puchonów i Krukonów z piątego roku.
Wciąż byli tacy, którzy patrzyli na niego nieufnie, ale wyglądało na to, że
sporą część uczniów udało mu się do siebie przekonać. Dużą zasługę mieli tu z
pewnością Harry i jego przyjaciele, którzy zagadywali do niego, kiedy tylko się
dało. Draco z kolei pozostał neutralny, nie odzywając się do niego sam z
siebie, chociaż słyszał, jak uciszał jednego ze Ślizgonów ze swojego roku,
który zaczął niezbyt przychylnie o nim mówić.
To i
tak więcej, niż się po nim spodziewał.
Sięgnął
po pierwszy z góry esej. Wczoraj nie miał za wiele siły i sprawdził ich jedynie
pięć. Więcej nie był w stanie przeczytać. I nie chodziło nawet o jego
zmęczenie, po prostu czytanie w kółko tych samych zdań przepisanych z książki,
nierzadko z błędami, było katorgą. Koniecznie musi ich nauczyć swobodnego
myślenia, bo skończą jako pionki Ministerstwa, którzy łykną wszystko, co Prorok
im zaserwuje.
//*//
– No
proszę, jesteście pierwszą klasą, której nie musiałem posyłać specjalnego
zaproszenia do sali. Zastanawia mnie tylko, czy to kwestia przyzwyczajenia, czy
oni serio myśleli że zaczarowałem krzesła, by ich ugryzły w tyłki, jeśli wejdą
przede mną. – Syriusz zatrzymał się przy swoim biurku. Część klasy mogła
zobaczyć jego zamyśloną minę, która szybko ustąpiła miejsca zadowolonemu
uśmieszkowi. Kiedy odwrócił się przodem do wszystkich, nie było śladu po żadnej
z tych min.
–
Wierzę, że doszła już do was ta wiadomość, ale dla dopełnienia formalności –
nie chcę słyszeć od was żadnego “profesorze Black”. Jeśli potrzebujecie powodu,
to taki mam po prostu kaprys. Jak komuś nie pasuje zwracanie się do mnie po
imieniu, “bo tak nie wypada” i inne bzdety, to do imienia możecie dodać pan.
– To
z odejmowaniem punktów to na poważnie?
–
Tak, Neville, na poważnie. Ale bez obaw, wiem że przyzwyczajenia są parszywą
sprawą, więc za pierwszym razem będzie tylko ostrzeżenie. Za drugim leci jeden
punkt, za trzecim dwa i tak dalej. Odpowiedzialność zbiorowa, więc obojętnie
czy jedna osoba zapomni się kilka razy, czy kilka osób z tego samego domu
zapomni się raz. W trakcie jednych zajęć, oczywiście.
–
Moje kondolencje, Gryfoni, z Longbottomem w klasie będziecie się żegnać z
punktami pewnie na każdych zajęciach – rzucił Zabini. Pozostali Ślizgoni
uśmiechnęli się wesoło na jego słowa.
– Ja
myślę, że to raczej wy, Ślizgoni prędzej stracicie punkty. W końcu wasze guru i
Syriusz najwyraźniej za sobą nie przepadają – zauważyła Lavender. – Będziecie w
stanie zwracać się do niego po imieniu?
–
Przynajmniej do was nie musimy zwracać się poufale, Brown.
–
Prędzej bym się rzuciła z wieży niż pozwoliła ci zwracać się do siebie po
imieniu, Zabini.
– O
proszę. Przynajmniej w czymś się zgadzamy.
–
Jak już skończyliście flirtować, to pozwolicie, że przejdę do kolejnego punktu?
–
Flirtować? Z nim?? Syriuszu, nie insynuuj takich obrzydliwości!
–
Chyba właśnie dostałem wewnętrznego rzygotoku – westchnął cierpiętniczo Blaise.
Siedzący kawałek dalej Draco wywrócił na to oczami.
–
Blaise, zachowujesz się jak na końskich zalotach.
–
Fuj, Draco… Jej to bym nawet kijem nie tknął..!
–
Odezwał się piękniś. Mógłbyś chociaż czasem mydła użyć, a nie tylko perfumy na
siebie wylewasz wiadrem.
–
Ej, dzieciaki, dosyć tych przekomarzanek...
– Ty
z kolei mogłabyś czasem nałożyć mniejszą szpachlę na twarz, bo ta maska jest
tragiczna.
–
Blaise, daruj sobie. To było nieeleganckie z twojej strony – odezwał się
znudzonym głosem Malfoy. – Nie możesz tak wprost obrażać kobiety. Nawet jeśli
jest w tych słowach ziarnko prawdy.
–
Jak jesteś takim znawcą, to może zademonstrujesz, jak prawidłowo robić makijaż?
Pewnie sam spędzasz codziennie z dwie godziny, pindrząc się przed lustem.
–
Bez przesady. Zajmuje mu to tylko godzinę.
–
Potter! – syknął blondyn, patrząc gniewnie na swojego chłopaka/narzeczonego?.
– I
co się tak jeżysz? Przecież to prawda.
–
Prawda, nieprawda – sarknął. – Nie wszyscy musieli o tym wiedzieć. Zresztą
skłamałeś z tą godziną. To czterdzieści siedem minut czystej perfekcji.
– I
bez tego wyglądasz perfekcyjnie.
Potter
wyszczerzył się do niego. Sięgnął po leżącą na blacie dłoń Draco. Gdy tylko
dotknął jej opuszkami, nad ich głowami rozległo się głośne “buuum!” a biurko
zasypało złote konfetti.
Wszyscy
patrzyli w konsternacji na opadające powoli błyszczące skrawki papieru. Dopiero
po chwili cichy szelest ściągnął ich uwagę na przód klasy. Syriusz siedział na
swoim biurku i kończył składać papierowy samolot. Obok niego leżały jeszcze dwa
takie.
Widząc
na sobie spojrzenia uczniów, zeskoczył z biurka.
–
Skoro wreszcie przypomnieliście sobie o mojej obecności, to pozwolicie, że będę
kontynuował zajęcia.
//*//
Kochana Cyziu,
nie sądziłem, że aż tak trudno
przyciągnąć uwagę dzieciaków. Ludzie zawsze zwracali na mnie uwagę. Dziwnie się
czuję, jak muszę walczyć, by zamiast gadać na lekcji, wysłuchali, co mam do
powiedzenia. Oczywiście znalazłem już na nich sposób. Jakby drogą pantoflową
doszły cię słuchy, że wysadzam na lekcjach uczniów, to im nie wierz. Wysadzam,
ale nie uczniów, tylko papierowe samoloty. Nad ich głowami. Nie znoszą
towarzyszącego temu huku. Bardzo mnie to cieszy.
Powoli zmniejsza się stos
esejów, które od czasu bitwy nadsyłały dzieciaki, a które teraz muszę
sprawdzić. Zastanawia mnie, czy jak sami byliśmy w szkole, to uczniowie też
byli tacy głupi. Miałem szczęście obracać się w elitarnej grupie, której poziom
zdecydowanie zaniżał Peter, na szczęści Remus nadrabiał jego braki. Nie waż się
mu tego powtórzyć, nie może wiedzieć, że uważam go za mądrzejszego i
inteligentniejszego ode mnie. Choć może już to wie, skoro zdarzało się, że
sprawdzał moje wypracowania…
Już za dwa dni znów cię
zobaczę, czekam na ten moment. Chciałbym obiecać, że spędzę z tobą każdą
minutę, najlepiej w łóżku, lecz wciąż muszę się jak najszybciej uporać z tymi
esejami, więc niestety zabieram je do domu. Obiecuję jednak, że posiłki jak i
sobotni wieczór rezerwuję tylko dla ciebie.
Kocham i
całuję
Syriusz
PS. Myślałem, że obecność
Draco i Harry’ego w szkole będzie mi dodawała otuchy, ale zżera mnie zazdrość,
jak się tak do siebie ciągle lepią. Też chcę móc tak się do ciebie lepić.
//*//
Syriusz
emanując zadowoleniem, wziął z toaletki szczotkę i zabrał się za rozczesywanie
jasnych włosów.
–
Jak ja za tym tęskniłem!
–
Tylko za tym? – spytała z uśmiechem, obserwując jego odbicie w lustrze.
–
Nie bądź niemądra. To po prostu bardzo przyjemny wieczorny rytuał. – Przytknął
nos do jej włosów i wciągnął powietrze, po czym pocałował ją w głowę i wrócił
do przerwanego zajęcia.
–
Tęskniłam za tobą. Ten tydzień był torturą. Nie miałam żadnego pożytku z Laela.
–
Mam ambiwalentne uczucia odnośnie tego stwierdzenia.
–
Głuptas, miałam przez to na myśli…
–
Wiem co miałaś na myśli, ale jestem bardzo terytorialny i zazdrosny. Wiem, że
nie ma wobec ciebie żadnych zamiarów ani ty wobec niego, dlatego może tu mieszkać.
I dlatego nie robię scen jak zazdrosny nastolatek. Mam swoją godność.
–
Cieszy mnie, że mi ufasz – mruknęła, zabierając mężczyźnie szczotkę i
odkładając ją na blat. – Chodźmy do łóżka.
Objął
ją w barkach i pocałował w szczękę.
–
Cyziu? – Przesunął wargami po jej skórze, kierując się ku uchu. – Mogę cię o
coś prosić?
–
Prosić zawsze możesz, urwisie.
Odetchnął
głębiej.
–
Daj mi swoje perfumy. Chcę je zabrać do Hogwartu.
–
Słucham? Nie ma takiej opcji. – Kobieta uniosła brew. – Zresztą po co ci one w
szkole?
–
Bo… – Wiedział, że to było żałosne. Trzeba było trzymać język za zębami. –
Byłoby miło mieć jakąś namiastkę ciebie w tygodniu… – mruknął mało
przekonująco.
–
Namiastkę mnie?
–
Słyszałaś.
–
Skarbie. To jest naprawdę rozkoszne. Jednak to dalej nie przekonuje mnie, bym
oddała ci swoje perfumy. Tym bardziej, że chyba moje perfumy nie są jedynym, co
ci się ze mną kojarzy, prawda?
–
Cieszą mnie twoje listy, jeśli do tego pijesz.
–
Nie piję do tego, skarbie. Myślałam, że myślisz też o naszym dziecku. W końcu
noszę je w sobie… a przez to też będziesz myślał o mnie. – Przymknęła na chwilę
oczy, biorąc krótki wdech. – Wybacz, chyba już dopadają mnie wahania nastrojów.
Nie chciałam zabrzmieć…
–
Jakby mnie nie obchodziło? Niestety tak to zabrzmiało – oznajmił kwaśno. – Ty
to ty, ono to ono. O tobie teraz rozmawiamy. To ciebie brakuje mi, gdy wracam
do komnat, które mi przydzielono.
–
Tak, wiem… Wybacz. – Pokręciła głową. – Też za tobą tęsknie… Ale dalej nie
zgadzam się na oddanie ci swoich perfum.
– No
dobrze, jakoś bez nich przeżyję.
–
Żeby nie było, nie dam ci ich, nie dlatego, że chcę zrobić na złość. Po prostu
obawiam się, że mając je, w końcu ten zapach ci zbrzydnie.
–
Uważam, że nie jest to prawdopodobne, ale uznaję twój argument. Dlatego też nie
zabiorę ci poduszki.
–
Chciałeś zabrać mi poduszkę?
– To
miał być plan awaryjny, gdybyś nie dała mi perfum, ale nie zrealizuję go.
Świadomie skazuję się na kolejne noce spędzone w łóżku pachnącym jedynie
proszkiem do prania – mówił zbyt teatralnie, by brzmiało to szczerze. – Może
dzięki temu będę mieć większą motywację do pracy, by móc na weekend wracać do
ciebie..
–
Oooch, no dobrze – zawołała równie teatralnym głosem. – Coś wymyślę, byś tak
nie cierpiał w swojej pracy… Ale teraz, cieszmy się sobą. Chodźmy do łóżka, co?
~*~
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, dobrze Syriusz radzi sobie jako nauczyciel, odejmowane punkty za nazwaniem go "profesorem Blackiem", przesadziłeś z tą godziną to tylko czterdziesci siedem miniut perfekcji... ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Monika