środa, 27 maja 2020

Historia Psa 19


~*~
Harry z Draco weszli do jednego z rzadziej używanych salonów w pobliżu biblioteki, korzystali z niej, by napisać swoje eseje i akurat zrobili przerwę na wylegiwanie się przed kominkiem.
Gryfon usiadł na kanapie i pociągnął na siebie Ślizgona, przysysając się zaraz do skóry na wewnętrznej stronie jego nadgarstka.
 – Jak mogłeś? Teraz będę musiał chodzić w długim rękawie w taki upał!
– Jest dużo mniejsza niż tamta którą miałeś na szyi, nie musisz jej ukrywać. Albo przełóż bransoletę na drugi nadgarstek. – Spojrzał na niego wyzywająco. Doskonale wiedział, że Draco jej nie przełoży. – Nie będzie się tak rzucać w oczy twojej mamie, kiedy wróci, ale wciąż będzie widoczna, jak się ktoś przypatrzy. Choć wolałem tę na twojej szyi, którą usunąłeś…
– Ona cały czas była na mojej szyi, ciołku! Specjalnie ukryłem ją podkładem, a nie usunąłem zaklęciem!
– Jakbyś ją usunął, to serio bym ci więcej żadnej zrobił. Ale wciąż nie było jej widać i w tym problem.
– Serio? Będziesz robił mi wyrzut o to, że nie pokazuje swojej malinki? A co ona miała pokazywać? Teren prywatny, nie ruszaj?
Harry wyszczerzył się wesoło. Draco z kolei prychnął rozłoszczony, opierając głowę na jego ramieniu.
– W sumie możemy to też załatwić inaczej… Wyjdź za mnie, wtedy nikt nie będzie miał wątpliwości, że jesteś mój. A ja twój.
– Przecież już mi się oświadczałeś, głupku… – bąknął zażenowany.
– Wiem, ale od tamtego razu nie poruszyłeś tego tematu, a przecież nawet mi wprost nie odpowiedziałeś.
Draco przez chwilę nie wiedział, co odpowiedzieć.
– Zróbmy sobie kolację… przy świecach… i wtedy, no wiesz...
– Wtedy co?
– Merlinie, daj mi sił… wtedy oficjalnie przyjmę twoje oświadczyny, skoro tamtych nie uznajesz.
– Och… eee jasne. Jestem za.
Aż podskoczyli, słysząc, jak ktoś odchrząknął, wyjrzeli przez oparcie kanapy, ściskając różdżki w dłoniach. Dopiero teraz dostrzegli siedzącego w fotelu Syriusza, który odłożył na kolana podręcznik, który chłopcy przerabiali w tym roku.
– Zastanawiam się, czy pogratulować wam teraz, czy jak postanowicie oficjalnie nas o tym poinformować.
– Już wróciliście? Jak było?
– Pięknie, gorąco i tłum ludzi. Dokładnie tak jak się spodziewaliśmy – stwierdził pogodnie.
– Dlaczego my nie możemy się nigdzie wybrać? – Draco szturchnął swojego chłopaka w bok. – Mam pomysł! Szykuj się na odjechany wyjazd. Zabieram cię na urodzinową randkę do Wenecji. Dzisiaj.
– Przecież wczoraj miałem urodziny, chyba ciężko to podciągnąć pod urodzinową.
– Harry… Zabieram cię na randkę… Tak ciężko ci się z tego powodu cieszyć?
– Nie. Po prostu chciałem być dokładny. – Wyszczerzył się. – Chętnie dam się porwać na randkę z tobą… gdziekolwiek. – Przybliżył się, całując go w kącik ust. – Wybór ubrań od razu zostawiam tobie, będzie szybciej, niż jakbyś miał potem jeszcze jechać po moim wyborze.
– Więc na co czekamy? Chodźmy do pokoju, kotku.
Jakiś czas później Syriusz wszedł do sypialni, gdzie szykowała się jego cudowna narzeczona.
– Chłopców nie będzie dziś na obiedzie.
– Jak to?
– Wybrali się do Wenecji… Malfoyowie mają tam jakąś rezydencję, że tak szybko mogli to zorganizować?
– Dwie. – Zaśmiała się, widząc minę mężczyzny. – Plus jedna należąca do Blacków, ale o niej Draco nie wie.
– A faktycznie, coś kojarzę. Będę musiał kiedyś przyjrzeć się spisowi… Mniejsza o to. Oby tylko zdążyli wrócić, zanim będzie trzeba iść na King Cross. – Porwał ukochaną w ramiona, całując w szyję. – Tymczasem nasz miesiąc miodowy właśnie się niespodziewanie przedłużył.
//*//
Uczta powitalna zapowiadała się ponura jak nigdy. Przy stołach brakowało wielu osób, co ich znajomi dotkliwie odczuwali. Niektórzy w walce zostali okaleczeni do końca życia, jak Puchonka z piątego roku, która straciła prawą rękę.
Ludzie wciąż się schodzili, lecz pomimo ich liczebności w pomieszczeniu panowała względna cisza. W porównaniu ze zwyczajowym harmidrem, można by pomyśleć, że znajdował się tu raptem jeden a nie siedem roczników. Jednak do czasu.
Podczas gdy przez główne wrota napływała nieprzerwana fala uczniów, bocznymi drzwiami wszedł niewielki pochód. Na jego czele szedł dyrektor, za nim profesorowie Flitwick, Sprout, Snape, a także Malfoy. Pochód zamykali Syriusz wraz z drobniutką blondynką wyglądającą na co najwyżej trzydzieści lat.
Miejsce przy prawym boku Dumbledore’a zajął Flitwick, blondynka usiadła obok Malfoya, a pozostali na swoich zwyczajowych miejscach. Syriusz usiadł tam, gdzie dawniej zasiadał nauczyciel zaklęć. Przywitał się z siedzącą po jego lewej profesor Vector od numerologii. Po drugiej stronie miał Pomonę. Z pokerową miną rozejrzał się po sali. Osobliwie było spoglądać na nią z tej strony. Było to tym dziwniejsze, że nigdzie już nie było śladu po zniszczeniach powstałych w trakcie bitwy.
Wiele głów było zwróconych w ich stronę. Sporo gapiów, szczególnie płci męskiej, patrzyło w kierunku nowej nauczycielki obrony, lecz i Łapa nie mógł narzekać na brak zainteresowania. Zastanawiał się, co też te wszystkie dzieciaki sobie teraz myślą. Uśmiechnął się do przyjaciół Harry’ego, którzy w przeciwieństwie do reszty najwyraźniej zostali ostrzeżeni, po czym zaczął zabawiać rozmową siedzącą obok niego Vector.
Parę minut później dyrektor podniósł się ze swojego miejsca, a rozmowy powoli wyciszyły się.
– Na wstępie chciałbym przeprosić, za ściągnięcie was tu miesiąc przed czasem. Pragnę też podziękować za waszą sumienność przez minione miesiące, gdy dzielnie przysyłaliście swoje eseje. Większość była na bieżąco sprawdzana i ich wyniki poznacie w najbliższych dniach. Niestety z transmutacji i obrony przed czarną magią dopiero znaleźliśmy nowych nauczycieli, więc sądzę, że damy im trochę czasu na nadrobienie zaległości.
Syriusz spojrzał z niedowierzaniem na dyrektora. Wiedział od dobrych dwóch miesięcy, że ma tę posadę! Nie mógł wcześniej przekierować do niego tych esejów?! Przecież tego musiały się całe sterty nagromadzić! Jakichś dwustu pięćdziesięciu uczniów… no dobra z dwustu dwudziestu, bo odpadły zeszłoroczne siódme klasy. Każdy pisał jeden esej na tydzień, od jakoś połowy kwietnia… Wiedział! Po prostu wiedział, że dyrektor nie zgodził się dać mu wolnego weekendu, by mógł wziąć ślub z Narcyzą, ot tak za ładne oczy!
Odetchnął głęboko. Już on się z nim potem rozmówi…
– W tym roku udział w dodatkowych zajęciach nie jest już obowiązkowy. Proszę, byście do jutrzejszego wieczoru przekazali opiekunom domów swoje decyzje w tej sprawie. Jednocześnie zaznaczam, że minimalna liczba uczestników wymagana do uruchomienia koła wynosi trzy. Kolejne odwołanie dotyczy nocnych dyżurów nauczycieli i prefektów, lecz godziny ciszy nocnej pozostają bez zmian. Ktokolwiek między dziesiątą wieczorem a szóstą rano będzie na korytarzu, musi się liczyć ze szlabanem. Prefekci są z ciszy nocnej zwolnieni, wierzę jednak głęboko, że swojego przywileju nie będą nadużywać. – Po sali przeszedł pełen niezadowolenia szmer. – Jeśli komuś marzą się podobne przywileje, zachęcam do ciężkiej pracy w tym roku, a może w kolejnym czekać będzie na was nagroda w postaci większej swobody. Także w wyborze szat. – Mrugnął do nich. – Z pewnością czekacie, aż dam wam wreszcie w spokoju zjeść, ale niestety jeszcze nie teraz. Przed nami wciąż dwie ważne sprawy, lecz tylko pierwszą zajmiemy się teraz. Drugą pozostawiam na sam koniec, gdy już się wszyscy najecie. – Zawiesił na moment głos. – Od teraz wasze zajęcia z obrony przed czarną magią prowadzić będzie – Syriusz z trudem powstrzymał się przed prychnięciem, gdy większość głów zwróciła się ku niemu. A więc to sobie myśleli… No tak, czym innym mógłby zajmować się “psychopatyczny Black”, ale jeszcze wybije im to skojarzenie z głowy. Dawał sobie na to jakieś… trzy miesiące – profesor Anselma Bertolini. – Kobieta podniosła się i skłoniła lekko głowę. – Z kolei stanowisko nauczyciela transmutacji obejmie profesor Syriusz Black. Oprócz tego pod jego szczególną opiekę oddaję wychowanków domu Gryffindora. – Podniosła się wrzawa, dyrektor pozwolił im przez chwilę na wyrażanie swoich opinii, po czym uniósł ręce, uciszając tłum. – Rozumiem wasze poruszenie, ale zapewniam, że ze spokojnym sercem mianowałem go jednym z czterech opiekunów. Jestem przekonany, że szybko się do niego przekonacie.
Po tych słowach szatyn podniósł się ze swojego miejsca i uśmiechając się skłonił się lekko, dystyngowanie. Arystokratyczne wychowanie czasem bywało przydatne.
Usiadł z powrotem, a Albus życzył wszystkich smacznego i rozpoczęła się uczta.
//*//
Gdy większość już tylko siedziała i rozmawiała, dyrektor wstał i stuknął widelcem w kielich, ściągając na siebie uwagę.
– Moi drodzy, pozostał nam do spełnienia jeden obowiązek – oznajmił z poważną miną. W pomieszczeniu zaległa cisza. – Wojna odebrała nam wielu. Trzydziestu siedmiu uczniów i dwoje nauczycieli oddało życie w obronie swoich bliskich, ich przyszłości. – Gdzieś w sali rozległo się ciche łkanie. – Chciałbym uczcić pamięć każdego z nich, poprzez ich wywołanie.
Nauczyciele wstali ze swoich miejsc, wyciągając ku górze różdżki, których końce świeciły lekko. Po chwili w ich ślady poszli wszyscy uczniowie. Jednocześnie świece lewitujące pod sufitem zgasły. W pomieszczeniu panowały półmrok i cisza przerywana od czasu do czasu siąknięciem.
– Ku pamięci profesor Minerwy McGonagall. – Głos Dumbledore’a przeszył wszystkich zebranych.
– Ku pamięci! – odpowiedział mu chórek nauczycieli i części uczniów, którzy znali ten zwyczaj.
– Ku pamięci profesora Haruse Yoshizawy.
– Ku pamięci! – Tym razem odpowiedzieli mu wszyscy.
W ten sam sposób wymieniał kolejnych uczniów i uczennice. Im więcej nazwisk padało, tym rzewniejsze i bardziej ponure stawały się odpowiedzi. Parę osób opłakiwało cicho swoich przyjaciół. Wśród wywoływanych znaleźli się między innymi Pansy Parkinson, Dean Thomas, Seamus Finnigan, prefekt Hufflepuffu Jake Bentley i Katie Bell. Uroczyste pożegnanie trwało ponad pół godziny, a kiedy dobiegło końca, uczniowie w milczeniu opuścili Wielką Salę.
//*//
– Słyszałam, że zostałeś nauczycielem… – rzuciła opryskliwie Gruba Dama na widok Syriusza. – Doprawdy, co też ten dyrektor sobie myśli...
– Pewnie właśnie rozważa, czy zrobił wystarczająco duży zapas cytrynowych dropsów, żeby starczył mu na półroczny semestr… – mruknął nieco zgryźliwie Ron, który wraz z siostrą, Hermioną i Harrym towarzyszyli Syriuszowi w drodze do wieży.
Dama posłała mu oburzone spojrzenie.
– Nie przejmuj się, Ron. Ma prawo się gniewać – oznajmił, siląc się na nonszalancki ton. – Przepraszam, że cię pociąłem. Przyrzekam, że to się już więcej nie powtórzy – zwrócił się z pozorną pokorą do obrazu, po czym dorzucił pod nosem: – Teraz już znam hasło. – Dama sapnęła oburzona, a on kontynuowałbojowym głosem: – I mam uprawnienia opiekuna domu, więc musisz mnie przepuścić, czy ci się to podoba czy nie.
Hermiona, widząc obrażoną minę kobiety, podała pospiesznie hasło i cała czwórka weszła do środka.
– Nie powinieneś robić sobie z niej wroga.
– Nigdy mnie nie lubiła, więc to żadna różnica. – Wzruszył ramionami. – Za często wymykałem się nocami. – Uśmiechnął się półgębkiem.
Wszedł swobodnie do głównej części pokoju wspólnego, rozglądając się po nim. Lecz bynajmniej nie podziwiał nostalgicznego wnętrza. Przyglądał się gromadzie nastolatków spoglądających ku niemu z rezerwą. Czuł się zawiedziony. Wyobrażał sobie nieco cieplejsze powitanie, ale raczej nie mógł się skarżyć. Był dla nich kompletnie obcy i miał nieciekawą opinię, która ciągnęła się za nim od lat. I nieistotne było, że oczyszczono go ze wszystkich zarzutów. Samo spędzenie dwunastu lat w Azkabanie wystarczyło, by ludzie uważali go za świra. I w pewnym sensie mieli rację. Na szczęście polepszyło mu się, od kiedy stamtąd uciekł. Z drugiej strony niektóre nawyki pozostały i nie zamierzał z nimi walczyć, jak częste przemiany. Uwielbiał psi sposób postrzegania rzeczywistości – był dużo szerszy niż ludzki. I jednocześnie paradoksalnie wszystko stawało się prostsze.
– Domyślam się, że sporo osób kojarzy mnie z listów gończych – rzucił w ramach przywitania. Hermiona aż otworzyła usta, porażona tą bezpośredniością. Zwłaszcza że wiele osób patrzyło teraz na Syriusza spode łba, niektórzy wręcz z obawą. Zapowiadała się cięższa walka o ich zaufanie, niż zakładał. – Niektórym może też umknął fakt, że zostałem uniewinniony.
– Skoro niby byłeś niewinny, to czemu spędziłeś tyle lat w Azkabanie? – padło z tłumu.
– Po pierwsze, nie “ty” a “profesorze Black” – wypaliła karcąco Hermiona, postępując o krok. – Po drugie, został wrobiony.
– Hermiono, pozwól, że sam się tym zajmę.
Szatynka splotła ręce na piersi, ale umilkła.
Łapa odetchnął głęboko. Nie lubił poruszać tego tematu.
– W dużym skrócie. Człowiek, którego uważałem za przyjaciela, sprzedał rodzinę Potterów Voldemortowi, więc w ramach zemsty postanowiłem wysłać go do nich, by się wytłumaczył, ale przechytrzył mnie, wyrżnął przy tym kilkunastu mugoli i spieprzył jak ostatni tchórz, zostawiając mi na głowie bandę aurorów i stos trupów.
– Jak to wysłać do Potterów? Przecież byli martwi… – odezwał się słabym głosem jakiś piątoklasista.
– Pomyśl. Odpowiedź jest tylko jedna. Od razu wyjaśnię kolejną gryzącą was myśl. Włamałem się tutaj właśnie po to, by dokończyć swoją zemstę. Przez trzy lata mieszkał z wami morderca pod postacią szczura – tłum sapnął przestraszony – niestety wtedy znów udało mu się zwiać, ale dobre wieści są takie, że w trakcie wojny wreszcie osiągnąłem cel.
– Więc zabił go pan??
– Jego i paru innych śmierciożerców. Z tego nie będę się przed wami tłumaczył, nie widzę takiej potrzeby, skoro wszyscy doskonale wiecie, co się działo w trakcie bitwy.
– Skoro umie pan walczyć, to czemu nie został pan nauczycielem OPCM?
– Powody są dwa. Łatwiej znaleźć dobrego specjalistę od obrony niż od transmutacji, to po pierwsze. Po drugie, chcielibyście co roku mieć nowego opiekuna? O ile znalazłoby się tylu speców od OPCM będących jednocześnie Gryfonami… – Umilkł na chwilę. – W sumie są trzy powody. Transmutacja jest zabawniejsza niż OPCM.
Nie wyglądali, jakby mu wierzyli.
– Ostatnia sprawa zanim pójdę do siebie. Nie życzę sobie tytułowania mnie “profesorem Blackiem”, jestem Syriusz.
//*//
W czasie śniadania do sali wleciały sowy. Wśród nich była płomykówka, która zostawiła list przed młodym Malfoyem i pomknęła dalej z drugim listem. A ten trafił do opiekuna Gryfonów. Sówka przysiadła na chwilę na oparciu fotela, przeczyściła piórka, zjadła nagrodę, po czym wzbiła się w powietrze, odlatując z innymi sowami.
Urwisie,
chociaż minął tylko jeden dzień, odczułam jak bardzo mi Ciebie brakuje.
Muszę na nowo przyzywyczaić się do spania samej w wielkim łóżku. Muszę pamiętać, że wieczorem nikt nie będzie zabierać mi szczotki i nie będzie rozczesywać moich włosów.
Nie mam ci za złe podjętej pracy nawet nie próbuj tak myśleć.
Cały wczorajszy dzień spędziłam u Ignissa. Jego stan ciągle pozostaje bez zmian. Lael twierdzi, że nawet jeśli medalion zadziała, mogą minąć tygodnie do najmniejszej zmiany.
Marudził, że ciągle siedzę u syna i przeszkadzam mu pracować.
Ciekawa jestem co będzie mówić, jak zagrożę mu niższym wynagrodzeniem? Pewnie nagle moja obecność będzie najlepszym, co go spotkało!
Prychnął pod nosem rozbawiony. Cyzia miała dar przekonywania.
“Jednak to sprawdzę, jak jeszcze raz będzie próbował mnie wygonić z pokoju syna.
W tygodniu planuję odwiedzić mieszkanie Ignissa. Przez te wszystkie zamieszania, sprawę z przeprowadzką, naszymi zaręczynami, ciążą i lekarzem dla Iga, całkowcie zapomniałam, że chłopak ma własne mieszkanie. Wypadałoby sprawdzić, czy jest całe. Tym bardziej, że i tak nie mam w najbliższym czasie niczego ciekawego do roboty. Trzeba jakoś wypełnić ten czas do Twojego powrotu.
Napiszę, gdybym znalazła tam coś ciekawego.
Udanego pierwszego dnia z nauczaniem dzieci.

Kocham
Twoja przyszła żona
Ps. Tęsknię za Tobą.
Uśmiechnął się i złożył list. Doskonale rozumiał, co czuła. Był w zupełnie obcym łóżku, całkiem sam… Świeżo wyprana pościel, choć pachniała przyjemnie, irytowała go. Brakowało na niej zapachu Narcyzy. Nim wreszcie udało mu się zasnąć, rozważał nawet podkradnięcie jej perfum, jak wróci do domu. Nie rozwiązałoby to problemu, ale może chociaż udałoby mu się wmówić sobie…
Gdy się obudził i przypomniał sobie wczorajsze rozmyślania, aż wybuchnął gorzkim śmiechem. Podejmując się pracy w Hogwarcie, wiedział, że będzie tu spędzał większość czasu. Przystał na to, więc teraz powinien po prostu to znieść bez marudzenia. Sypiał w dużo gorszych warunkach, także sam. W dodatku wtedy w pobliżu nie miał żadnej bliskiej osoby, czasem nawet żadnej ludzkiej. Gdyby się uparł, mógłby nawet wymknąć się nocą do domu. Choć na parę chwil. Zdawał sobie jednakże sprawę, że wtedy mógłby pewnie już tam zostać. Nadużyłby cierpliwości dyrektora i, co gorsze, zawiódłby jego zaufanie. A tego za nic nie chciał uczynić.
Podobała mu się wizja pracy z dzieciakami. Zawsze je lubił, w dodatku całkiem nieźle radził sobie z nastolatkami. W gruncie rzeczy, sam wciąż czuł się trochę jak nastolatek. No dobra, bardziej dwudziestolatek, ale to niewiele zmieniało.
Z nauką też nigdy nie miał problemów. Fakt, że nie miał ze wszystkiego najwyższych ocen, był spowodowany jedynie jego lenistwem. Zawsze wolał wygłupy od ślęczenia nad książkami jak Lunatyk. Jedynie kilku przedmiotów uczył się z pasją. Pierwszym była oczywiście obrona przed czarną magią, większość osób się wtedy do niej przykładała, drugim była właśnie transmutacja. Była przydatna w kontekście animagii, ciekawa i zwyczajnie dobrze mu szła.
– Czyżby list od dziewczyny? – zagadnęła profesor Vector, zerkając na niego kątem oka.
– Oczywiście, że nie – prychnął. – Od narzeczonej.
– Więc ten artykuł, to była prawda?? – sapnęła Sprout, łapiąc go za przedramię.
– Gdyby kłamali, najpóźniej kolejnego dnia na pierwszej stronie zamieściliby sprostowanie wraz z oficjalnymi przeprosinami. Niedługo bierzemy ślub.
– Nigdy bym nie zgadła, że ze wszystkich mężczyzn, akurat ty zostaniesz pantoflarzem, Syriuszu.
– Skąd ten pomysł?? – spojrzał zdumiony na nauczycielkę zielarstwa.
– Miałeś tak rozanielony uśmiech, jakbyś się opił eliksiru miłosnego. A pamiętam, jak latałeś za spódniczkami.
– Zamieniłem kilka niskiej jakości, na jedną ekskluzywną. – Wzruszył ramionami.
– Oszczędź nam tego, Black – burknął Severus, zniesmaczony tym, że chcąc nie chcąc musiał wszystkiego słuchać.
– Och, wybacz… – rzucił beznamiętnie. – Jakoś tak zapomniałem, że istniejesz. Niestety rzeczywistość jest brutalna, a szkoda, bo świat przez chwilę wydawał się miłym miejscem.
– Dalej za sobą nie przepadacie, jak słyszę – zaskrzeczał Flitwick.
To była jedyna rzecz, w jakiej byli zgodni.
//*//
– Jak tam wczorajsza rozmowa z podopiecznymi? – zagadnął go Erydan. – Dali ci już w kość?
– Nie było tak źle, myślę, że się dogadamy – skłamał gładko. Nie zamierzał otwarcie przyznawać, że raczej go nie polubili, nie ufali mu i chyba wciąż uważali za dziwaka. – Obawiam się za to trochę dzisiejszych zajęć. Jeszcze nigdy żadnych nie prowadziłem dla tylu osób, więc trochę się stresuję. – Uśmiechnął się z lekkim zakłopotaniem.
– Może wypijesz jakiś eliksir uspokajający przed zajęciami? – zaproponowała Anselma.
Snape podniósł na nich wzrok, mając przy tym taką miną, jakby usłyszał wyjątkowo niesmaczny żart. Albo zjadł cytrynę. W obu przypadkach tak samo by się skrzywił.
– Nie będę przygotowywał żadnych eliksirów, bo Black trzęsie portkami przed bandą dzieciaków. Zresztą nie wiem, czy psom można podawać jakiekolwiek eliksiry. Nie chcę, by Potter oskarżył mnie potem o zatrucie jego ukochanego opiekuna.
– I tak nie tknąłbym nic, przy czym się kręciłeś, bo prawdopodobnie do mojej porcji przypadkiem wpadłyby jakieś zbłąkane kolce tentakuli.
– Szkoda byłoby takiego drogiego składnika na bezpańskiego psa.
– Profesorze Snape, proszę… – zaczął Erydan, jednak jego słowa utonęły w odpowiedzi Blacka.
– Dla ciebie to z pewnością spory wydatek – takie kilka galeonów. Chociaż z drugiej strony… nie potrzeba nawet trującej rośliny. Wystarczy, że kichniesz nad kociołkiem, Severusie.
Snape podniósł się gwałtownie ze swojego miejsca, robiąc przy tym trochę hałasu. Część uczniów skupiło na nich swoją uwagę.
– Nie mam zamiaru słuchać żałosnego ujadania niewychowanego kundla – wycedził przez zęby.
– Skończyłbyś już z tym kundlem, co? Myślisz, że mnie obrażasz, bo nazywasz mnie psem? – Syriusz dalej siedział na swoim miejscu, jak gdyby nigdy nic. Lecz pod stołem zaciskał dłoń w pięść. Wkurzało go, gdy ktoś nazywał go kundlem, ale tym tekstem mógł jeszcze mocniej zagrać na nerwach Smarkerusowi, więc z pełną satysfakcją to wykorzystał.
//*//
“Cyziu,
też za tobą szalenie tęsknię. Wiele bym dał, by móc się nocami do ciebie wymykać, jednak byłoby to nieodpowiedzialne.
Masz rację, nawet jak na mnie.
Gryfoni są w stosunku do mnie nieufni, ale spodziewałem się tego. Oby chociaż spodobał im się sposób, w jaki zamierzam prowadzić lekcje.
Wieczorem napiszę, jak minął mój pierwszy dzień. Teraz niestety muszę już kończyć, bo właśnie siedzę w sali lekcyjnej, czekając na pierwsze zajęcia… Nie sądziłem, że będę się tak stresował!
Kocham i całuję
Syriusz
PS. Erydan przesyła pozdrowienia.
PS2. Jeszcze nie pozabijaliśmy się ze Snapem, wiem że się o to martwisz.”
 ~*~

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, "Nie życzę sobie tytułowania mnie “profesorem Blackiem”, jestem Syriusz." - a ja sobie wyobraziłam reakcje Hermiony na to jakie takie oburzenie... na pewno Syriusz przekona do siebie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń