~*~
Harry
z Draco weszli do jednego z rzadziej używanych salonów w pobliżu biblioteki,
korzystali z niej, by napisać swoje eseje i akurat zrobili przerwę na
wylegiwanie się przed kominkiem.
Gryfon
usiadł na kanapie i pociągnął na siebie Ślizgona, przysysając się zaraz do
skóry na wewnętrznej stronie jego nadgarstka.
– Jak mogłeś? Teraz będę musiał chodzić w
długim rękawie w taki upał!
–
Jest dużo mniejsza niż tamta którą miałeś na szyi, nie musisz jej ukrywać. Albo
przełóż bransoletę na drugi nadgarstek. – Spojrzał na niego wyzywająco.
Doskonale wiedział, że Draco jej nie przełoży. – Nie będzie się tak rzucać w
oczy twojej mamie, kiedy wróci, ale wciąż będzie widoczna, jak się ktoś
przypatrzy. Choć wolałem tę na twojej szyi, którą usunąłeś…
–
Ona cały czas była na mojej szyi, ciołku! Specjalnie ukryłem ją podkładem, a
nie usunąłem zaklęciem!
–
Jakbyś ją usunął, to serio bym ci więcej żadnej zrobił. Ale wciąż nie było jej
widać i w tym problem.
–
Serio? Będziesz robił mi wyrzut o to, że nie pokazuje swojej malinki? A co ona
miała pokazywać? Teren prywatny, nie ruszaj?
Harry
wyszczerzył się wesoło. Draco z kolei prychnął rozłoszczony, opierając głowę na
jego ramieniu.
– W
sumie możemy to też załatwić inaczej… Wyjdź za mnie, wtedy nikt nie będzie miał
wątpliwości, że jesteś mój. A ja twój.
–
Przecież już mi się oświadczałeś, głupku… – bąknął zażenowany.
–
Wiem, ale od tamtego razu nie poruszyłeś tego tematu, a przecież nawet mi
wprost nie odpowiedziałeś.
Draco
przez chwilę nie wiedział, co odpowiedzieć.
–
Zróbmy sobie kolację… przy świecach… i wtedy, no wiesz...
–
Wtedy co?
–
Merlinie, daj mi sił… wtedy oficjalnie przyjmę twoje oświadczyny, skoro tamtych
nie uznajesz.
–
Och… eee jasne. Jestem za.
Aż
podskoczyli, słysząc, jak ktoś odchrząknął, wyjrzeli przez oparcie kanapy,
ściskając różdżki w dłoniach. Dopiero teraz dostrzegli siedzącego w fotelu
Syriusza, który odłożył na kolana podręcznik, który chłopcy przerabiali w tym
roku.
–
Zastanawiam się, czy pogratulować wam teraz, czy jak postanowicie oficjalnie
nas o tym poinformować.
–
Już wróciliście? Jak było?
–
Pięknie, gorąco i tłum ludzi. Dokładnie tak jak się spodziewaliśmy – stwierdził
pogodnie.
–
Dlaczego my nie możemy się nigdzie wybrać? – Draco szturchnął swojego chłopaka
w bok. – Mam pomysł! Szykuj się na odjechany wyjazd. Zabieram cię na urodzinową
randkę do Wenecji. Dzisiaj.
–
Przecież wczoraj miałem urodziny, chyba ciężko to podciągnąć pod urodzinową.
–
Harry… Zabieram cię na randkę… Tak ciężko ci się z tego powodu cieszyć?
–
Nie. Po prostu chciałem być dokładny. – Wyszczerzył się. – Chętnie dam się
porwać na randkę z tobą… gdziekolwiek. – Przybliżył się, całując go w kącik
ust. – Wybór ubrań od razu zostawiam tobie, będzie szybciej, niż jakbyś miał
potem jeszcze jechać po moim wyborze.
–
Więc na co czekamy? Chodźmy do pokoju, kotku.
Jakiś
czas później Syriusz wszedł do sypialni, gdzie szykowała się jego cudowna
narzeczona.
–
Chłopców nie będzie dziś na obiedzie.
–
Jak to?
–
Wybrali się do Wenecji… Malfoyowie mają tam jakąś rezydencję, że tak szybko
mogli to zorganizować?
–
Dwie. – Zaśmiała się, widząc minę mężczyzny. – Plus jedna należąca do Blacków,
ale o niej Draco nie wie.
– A
faktycznie, coś kojarzę. Będę musiał kiedyś przyjrzeć się spisowi… Mniejsza o
to. Oby tylko zdążyli wrócić, zanim będzie trzeba iść na King Cross. – Porwał
ukochaną w ramiona, całując w szyję. – Tymczasem nasz miesiąc miodowy właśnie
się niespodziewanie przedłużył.
//*//
Uczta
powitalna zapowiadała się ponura jak nigdy. Przy stołach brakowało wielu osób,
co ich znajomi dotkliwie odczuwali. Niektórzy w walce zostali okaleczeni do
końca życia, jak Puchonka z piątego roku, która straciła prawą rękę.
Ludzie
wciąż się schodzili, lecz pomimo ich liczebności w pomieszczeniu panowała
względna cisza. W porównaniu ze zwyczajowym harmidrem, można by pomyśleć, że
znajdował się tu raptem jeden a nie siedem roczników. Jednak do czasu.
Podczas
gdy przez główne wrota napływała nieprzerwana fala uczniów, bocznymi drzwiami
wszedł niewielki pochód. Na jego czele szedł dyrektor, za nim profesorowie
Flitwick, Sprout, Snape, a także Malfoy. Pochód zamykali Syriusz wraz z
drobniutką blondynką wyglądającą na co najwyżej trzydzieści lat.
Miejsce
przy prawym boku Dumbledore’a zajął Flitwick, blondynka usiadła obok Malfoya, a
pozostali na swoich zwyczajowych miejscach. Syriusz usiadł tam, gdzie dawniej
zasiadał nauczyciel zaklęć. Przywitał się z siedzącą po jego lewej profesor
Vector od numerologii. Po drugiej stronie miał Pomonę. Z pokerową miną
rozejrzał się po sali. Osobliwie było spoglądać na nią z tej strony. Było to
tym dziwniejsze, że nigdzie już nie było śladu po zniszczeniach powstałych w
trakcie bitwy.
Wiele
głów było zwróconych w ich stronę. Sporo gapiów, szczególnie płci męskiej,
patrzyło w kierunku nowej nauczycielki obrony, lecz i Łapa nie mógł narzekać na
brak zainteresowania. Zastanawiał się, co też te wszystkie dzieciaki sobie
teraz myślą. Uśmiechnął się do przyjaciół Harry’ego, którzy w przeciwieństwie
do reszty najwyraźniej zostali ostrzeżeni, po czym zaczął zabawiać rozmową
siedzącą obok niego Vector.
Parę
minut później dyrektor podniósł się ze swojego miejsca, a rozmowy powoli
wyciszyły się.
– Na
wstępie chciałbym przeprosić, za ściągnięcie was tu miesiąc przed czasem. Pragnę
też podziękować za waszą sumienność przez minione miesiące, gdy dzielnie
przysyłaliście swoje eseje. Większość była na bieżąco sprawdzana i ich wyniki
poznacie w najbliższych dniach. Niestety z transmutacji i obrony przed czarną
magią dopiero znaleźliśmy nowych nauczycieli, więc sądzę, że damy im trochę
czasu na nadrobienie zaległości.
Syriusz
spojrzał z niedowierzaniem na dyrektora. Wiedział od dobrych dwóch miesięcy, że
ma tę posadę! Nie mógł wcześniej przekierować do niego tych esejów?! Przecież
tego musiały się całe sterty nagromadzić! Jakichś dwustu pięćdziesięciu
uczniów… no dobra z dwustu dwudziestu, bo odpadły zeszłoroczne siódme klasy.
Każdy pisał jeden esej na tydzień, od jakoś połowy kwietnia… Wiedział! Po
prostu wiedział, że dyrektor nie zgodził się dać mu wolnego weekendu, by mógł
wziąć ślub z Narcyzą, ot tak za ładne oczy!
Odetchnął
głęboko. Już on się z nim potem rozmówi…
– W
tym roku udział w dodatkowych zajęciach nie jest już obowiązkowy. Proszę,
byście do jutrzejszego wieczoru przekazali opiekunom domów swoje decyzje w tej
sprawie. Jednocześnie zaznaczam, że minimalna liczba uczestników wymagana do
uruchomienia koła wynosi trzy. Kolejne odwołanie dotyczy nocnych dyżurów
nauczycieli i prefektów, lecz godziny ciszy nocnej pozostają bez zmian.
Ktokolwiek między dziesiątą wieczorem a szóstą rano będzie na korytarzu, musi
się liczyć ze szlabanem. Prefekci są z ciszy nocnej zwolnieni, wierzę jednak
głęboko, że swojego przywileju nie będą nadużywać. – Po sali przeszedł pełen niezadowolenia
szmer. – Jeśli komuś marzą się podobne przywileje, zachęcam do ciężkiej pracy w
tym roku, a może w kolejnym czekać będzie na was nagroda w postaci większej
swobody. Także w wyborze szat. – Mrugnął do nich. – Z pewnością czekacie, aż
dam wam wreszcie w spokoju zjeść, ale niestety jeszcze nie teraz. Przed nami
wciąż dwie ważne sprawy, lecz tylko pierwszą zajmiemy się teraz. Drugą
pozostawiam na sam koniec, gdy już się wszyscy najecie. – Zawiesił na moment
głos. – Od teraz wasze zajęcia z obrony przed czarną magią prowadzić będzie –
Syriusz z trudem powstrzymał się przed prychnięciem, gdy większość głów
zwróciła się ku niemu. A więc to sobie myśleli… No tak, czym innym mógłby
zajmować się “psychopatyczny Black”, ale jeszcze wybije im to skojarzenie z
głowy. Dawał sobie na to jakieś… trzy miesiące – profesor Anselma Bertolini. –
Kobieta podniosła się i skłoniła lekko głowę. – Z kolei stanowisko nauczyciela
transmutacji obejmie profesor Syriusz Black. Oprócz tego pod jego szczególną
opiekę oddaję wychowanków domu Gryffindora. – Podniosła się wrzawa, dyrektor
pozwolił im przez chwilę na wyrażanie swoich opinii, po czym uniósł ręce,
uciszając tłum. – Rozumiem wasze poruszenie, ale zapewniam, że ze spokojnym
sercem mianowałem go jednym z czterech opiekunów. Jestem przekonany, że szybko
się do niego przekonacie.
Po
tych słowach szatyn podniósł się ze swojego miejsca i uśmiechając się skłonił
się lekko, dystyngowanie. Arystokratyczne wychowanie czasem bywało przydatne.
Usiadł
z powrotem, a Albus życzył wszystkich smacznego i rozpoczęła się uczta.
//*//
Gdy
większość już tylko siedziała i rozmawiała, dyrektor wstał i stuknął widelcem w
kielich, ściągając na siebie uwagę.
–
Moi drodzy, pozostał nam do spełnienia jeden obowiązek – oznajmił z poważną
miną. W pomieszczeniu zaległa cisza. – Wojna odebrała nam wielu. Trzydziestu
siedmiu uczniów i dwoje nauczycieli oddało życie w obronie swoich bliskich, ich
przyszłości. – Gdzieś w sali rozległo się ciche łkanie. – Chciałbym uczcić
pamięć każdego z nich, poprzez ich wywołanie.
Nauczyciele
wstali ze swoich miejsc, wyciągając ku górze różdżki, których końce świeciły
lekko. Po chwili w ich ślady poszli wszyscy uczniowie. Jednocześnie świece
lewitujące pod sufitem zgasły. W pomieszczeniu panowały półmrok i cisza
przerywana od czasu do czasu siąknięciem.
– Ku
pamięci profesor Minerwy McGonagall. – Głos Dumbledore’a przeszył wszystkich
zebranych.
– Ku
pamięci! – odpowiedział mu chórek nauczycieli i części uczniów, którzy znali
ten zwyczaj.
– Ku
pamięci profesora Haruse Yoshizawy.
– Ku
pamięci! – Tym razem odpowiedzieli mu wszyscy.
W
ten sam sposób wymieniał kolejnych uczniów i uczennice. Im więcej nazwisk
padało, tym rzewniejsze i bardziej ponure stawały się odpowiedzi. Parę osób
opłakiwało cicho swoich przyjaciół. Wśród wywoływanych znaleźli się między
innymi Pansy Parkinson, Dean Thomas, Seamus Finnigan, prefekt Hufflepuffu Jake
Bentley i Katie Bell. Uroczyste pożegnanie trwało ponad pół godziny, a kiedy
dobiegło końca, uczniowie w milczeniu opuścili Wielką Salę.
//*//
–
Słyszałam, że zostałeś nauczycielem… – rzuciła opryskliwie Gruba Dama na widok
Syriusza. – Doprawdy, co też ten dyrektor sobie myśli...
–
Pewnie właśnie rozważa, czy zrobił wystarczająco duży zapas cytrynowych
dropsów, żeby starczył mu na półroczny semestr… – mruknął nieco zgryźliwie Ron,
który wraz z siostrą, Hermioną i Harrym towarzyszyli Syriuszowi w drodze do
wieży.
Dama
posłała mu oburzone spojrzenie.
–
Nie przejmuj się, Ron. Ma prawo się gniewać – oznajmił, siląc się na
nonszalancki ton. – Przepraszam, że cię pociąłem. Przyrzekam, że to się już
więcej nie powtórzy – zwrócił się z pozorną pokorą do obrazu, po czym dorzucił
pod nosem: – Teraz już znam hasło. – Dama sapnęła oburzona, a on
kontynuowałbojowym głosem: – I mam uprawnienia opiekuna domu, więc musisz mnie
przepuścić, czy ci się to podoba czy nie.
Hermiona,
widząc obrażoną minę kobiety, podała pospiesznie hasło i cała czwórka weszła do
środka.
–
Nie powinieneś robić sobie z niej wroga.
–
Nigdy mnie nie lubiła, więc to żadna różnica. – Wzruszył ramionami. – Za często
wymykałem się nocami. – Uśmiechnął się półgębkiem.
Wszedł
swobodnie do głównej części pokoju wspólnego, rozglądając się po nim. Lecz
bynajmniej nie podziwiał nostalgicznego wnętrza. Przyglądał się gromadzie
nastolatków spoglądających ku niemu z rezerwą. Czuł się zawiedziony. Wyobrażał
sobie nieco cieplejsze powitanie, ale raczej nie mógł się skarżyć. Był dla nich
kompletnie obcy i miał nieciekawą opinię, która ciągnęła się za nim od lat. I
nieistotne było, że oczyszczono go ze wszystkich zarzutów. Samo spędzenie
dwunastu lat w Azkabanie wystarczyło, by ludzie uważali go za świra. I w pewnym
sensie mieli rację. Na szczęście polepszyło mu się, od kiedy stamtąd uciekł. Z
drugiej strony niektóre nawyki pozostały i nie zamierzał z nimi walczyć, jak
częste przemiany. Uwielbiał psi sposób postrzegania rzeczywistości – był dużo
szerszy niż ludzki. I jednocześnie paradoksalnie wszystko stawało się prostsze.
–
Domyślam się, że sporo osób kojarzy mnie z listów gończych – rzucił w ramach
przywitania. Hermiona aż otworzyła usta, porażona tą bezpośredniością.
Zwłaszcza że wiele osób patrzyło teraz na Syriusza spode łba, niektórzy wręcz z
obawą. Zapowiadała się cięższa walka o ich zaufanie, niż zakładał. – Niektórym
może też umknął fakt, że zostałem uniewinniony.
–
Skoro niby byłeś niewinny, to czemu spędziłeś tyle lat w Azkabanie? – padło z
tłumu.
– Po
pierwsze, nie “ty” a “profesorze Black” – wypaliła karcąco Hermiona, postępując
o krok. – Po drugie, został wrobiony.
–
Hermiono, pozwól, że sam się tym zajmę.
Szatynka
splotła ręce na piersi, ale umilkła.
Łapa
odetchnął głęboko. Nie lubił poruszać tego tematu.
– W
dużym skrócie. Człowiek, którego uważałem za przyjaciela, sprzedał rodzinę
Potterów Voldemortowi, więc w ramach zemsty postanowiłem wysłać go do nich, by
się wytłumaczył, ale przechytrzył mnie, wyrżnął przy tym kilkunastu mugoli i
spieprzył jak ostatni tchórz, zostawiając mi na głowie bandę aurorów i stos
trupów.
–
Jak to wysłać do Potterów? Przecież byli martwi… – odezwał się słabym głosem
jakiś piątoklasista.
–
Pomyśl. Odpowiedź jest tylko jedna. Od razu wyjaśnię kolejną gryzącą was myśl.
Włamałem się tutaj właśnie po to, by dokończyć swoją zemstę. Przez trzy lata
mieszkał z wami morderca pod postacią szczura – tłum sapnął przestraszony –
niestety wtedy znów udało mu się zwiać, ale dobre wieści są takie, że w trakcie
wojny wreszcie osiągnąłem cel.
–
Więc zabił go pan??
–
Jego i paru innych śmierciożerców. Z tego nie będę się przed wami tłumaczył,
nie widzę takiej potrzeby, skoro wszyscy doskonale wiecie, co się działo w
trakcie bitwy.
–
Skoro umie pan walczyć, to czemu nie został pan nauczycielem OPCM?
–
Powody są dwa. Łatwiej znaleźć dobrego specjalistę od obrony niż od
transmutacji, to po pierwsze. Po drugie, chcielibyście co roku mieć nowego
opiekuna? O ile znalazłoby się tylu speców od OPCM będących jednocześnie
Gryfonami… – Umilkł na chwilę. – W sumie są trzy powody. Transmutacja jest
zabawniejsza niż OPCM.
Nie
wyglądali, jakby mu wierzyli.
–
Ostatnia sprawa zanim pójdę do siebie. Nie życzę sobie tytułowania mnie
“profesorem Blackiem”, jestem Syriusz.
//*//
W
czasie śniadania do sali wleciały sowy. Wśród nich była płomykówka, która
zostawiła list przed młodym Malfoyem i pomknęła dalej z drugim listem. A ten
trafił do opiekuna Gryfonów. Sówka przysiadła na chwilę na oparciu fotela,
przeczyściła piórka, zjadła nagrodę, po czym wzbiła się w powietrze, odlatując
z innymi sowami.
“Urwisie,
chociaż minął tylko jeden
dzień, odczułam jak bardzo mi Ciebie brakuje.
Muszę na nowo przyzywyczaić
się do spania samej w wielkim łóżku. Muszę pamiętać, że wieczorem nikt nie będzie
zabierać mi szczotki i nie będzie rozczesywać moich włosów.
Nie mam ci za złe podjętej
pracy – nawet
nie próbuj tak myśleć.
Cały wczorajszy dzień
spędziłam u Ignissa. Jego stan ciągle pozostaje bez zmian. Lael twierdzi, że
nawet jeśli medalion zadziała, mogą minąć tygodnie do najmniejszej zmiany.
Marudził, że ciągle siedzę u
syna i przeszkadzam mu pracować.
Ciekawa jestem co będzie
mówić, jak zagrożę mu niższym wynagrodzeniem? Pewnie nagle moja obecność będzie
najlepszym, co go spotkało!
Prychnął
pod nosem rozbawiony. Cyzia miała dar przekonywania.
“Jednak to sprawdzę, jak
jeszcze raz będzie próbował mnie wygonić z pokoju syna.
W tygodniu planuję odwiedzić
mieszkanie Ignissa. Przez te wszystkie zamieszania, sprawę z przeprowadzką,
naszymi zaręczynami, ciążą i lekarzem dla Iga, całkowcie zapomniałam, że
chłopak ma własne mieszkanie. Wypadałoby sprawdzić, czy jest całe. Tym bardziej,
że i tak nie mam w najbliższym czasie niczego ciekawego do roboty. Trzeba jakoś
wypełnić ten czas do Twojego powrotu.
Napiszę, gdybym znalazła tam
coś ciekawego.
Udanego pierwszego dnia z
nauczaniem dzieci.
Kocham
Twoja
przyszła żona
Ps. Tęsknię za Tobą.”
Uśmiechnął
się i złożył list. Doskonale rozumiał, co czuła. Był w zupełnie obcym łóżku,
całkiem sam… Świeżo wyprana pościel, choć pachniała przyjemnie, irytowała go.
Brakowało na niej zapachu Narcyzy. Nim wreszcie udało mu się zasnąć, rozważał
nawet podkradnięcie jej perfum, jak wróci do domu. Nie rozwiązałoby to
problemu, ale może chociaż udałoby mu się wmówić sobie…
Gdy
się obudził i przypomniał sobie wczorajsze rozmyślania, aż wybuchnął gorzkim
śmiechem. Podejmując się pracy w Hogwarcie, wiedział, że będzie tu spędzał
większość czasu. Przystał na to, więc teraz powinien po prostu to znieść bez
marudzenia. Sypiał w dużo gorszych
warunkach, także sam. W dodatku wtedy w pobliżu nie miał żadnej bliskiej osoby,
czasem nawet żadnej ludzkiej. Gdyby
się uparł, mógłby nawet wymknąć się nocą do domu. Choć na parę chwil. Zdawał
sobie jednakże sprawę, że wtedy mógłby pewnie już tam zostać. Nadużyłby
cierpliwości dyrektora i, co gorsze, zawiódłby jego zaufanie. A tego za nic nie
chciał uczynić.
Podobała
mu się wizja pracy z dzieciakami. Zawsze je lubił, w dodatku całkiem nieźle
radził sobie z nastolatkami. W gruncie rzeczy, sam wciąż czuł się trochę jak
nastolatek. No dobra, bardziej dwudziestolatek, ale to niewiele zmieniało.
Z
nauką też nigdy nie miał problemów. Fakt, że nie miał ze wszystkiego
najwyższych ocen, był spowodowany jedynie jego lenistwem. Zawsze wolał wygłupy
od ślęczenia nad książkami jak Lunatyk. Jedynie kilku przedmiotów uczył się z
pasją. Pierwszym była oczywiście obrona przed czarną magią, większość osób się
wtedy do niej przykładała, drugim była właśnie transmutacja. Była przydatna w
kontekście animagii, ciekawa i zwyczajnie dobrze mu szła.
–
Czyżby list od dziewczyny? – zagadnęła profesor Vector, zerkając na niego kątem
oka.
–
Oczywiście, że nie – prychnął. – Od narzeczonej.
–
Więc ten artykuł, to była prawda?? – sapnęła Sprout, łapiąc go za przedramię.
–
Gdyby kłamali, najpóźniej kolejnego dnia na pierwszej stronie zamieściliby
sprostowanie wraz z oficjalnymi przeprosinami. Niedługo bierzemy ślub.
–
Nigdy bym nie zgadła, że ze wszystkich mężczyzn, akurat ty zostaniesz
pantoflarzem, Syriuszu.
–
Skąd ten pomysł?? – spojrzał zdumiony na nauczycielkę zielarstwa.
–
Miałeś tak rozanielony uśmiech, jakbyś się opił eliksiru miłosnego. A pamiętam,
jak latałeś za spódniczkami.
–
Zamieniłem kilka niskiej jakości, na jedną ekskluzywną. – Wzruszył ramionami.
–
Oszczędź nam tego, Black – burknął Severus, zniesmaczony tym, że chcąc nie
chcąc musiał wszystkiego słuchać.
–
Och, wybacz… – rzucił beznamiętnie. – Jakoś tak zapomniałem, że istniejesz.
Niestety rzeczywistość jest brutalna, a szkoda, bo świat przez chwilę wydawał
się miłym miejscem.
–
Dalej za sobą nie przepadacie, jak słyszę – zaskrzeczał Flitwick.
To
była jedyna rzecz, w jakiej byli zgodni.
//*//
–
Jak tam wczorajsza rozmowa z podopiecznymi? – zagadnął go Erydan. – Dali ci już
w kość?
–
Nie było tak źle, myślę, że się dogadamy – skłamał gładko. Nie zamierzał
otwarcie przyznawać, że raczej go nie polubili, nie ufali mu i chyba wciąż
uważali za dziwaka. – Obawiam się za to trochę dzisiejszych zajęć. Jeszcze
nigdy żadnych nie prowadziłem dla tylu osób, więc trochę się stresuję. –
Uśmiechnął się z lekkim zakłopotaniem.
–
Może wypijesz jakiś eliksir uspokajający przed zajęciami? – zaproponowała
Anselma.
Snape
podniósł na nich wzrok, mając przy tym taką miną, jakby usłyszał wyjątkowo
niesmaczny żart. Albo zjadł cytrynę. W obu przypadkach tak samo by się
skrzywił.
–
Nie będę przygotowywał żadnych eliksirów, bo Black trzęsie portkami przed bandą
dzieciaków. Zresztą nie wiem, czy psom można podawać jakiekolwiek eliksiry. Nie
chcę, by Potter oskarżył mnie potem o zatrucie jego ukochanego opiekuna.
– I
tak nie tknąłbym nic, przy czym się kręciłeś, bo prawdopodobnie do mojej porcji
przypadkiem wpadłyby jakieś zbłąkane
kolce tentakuli.
–
Szkoda byłoby takiego drogiego składnika na bezpańskiego psa.
–
Profesorze Snape, proszę… – zaczął Erydan, jednak jego słowa utonęły w
odpowiedzi Blacka.
–
Dla ciebie to z pewnością spory wydatek – takie kilka galeonów. Chociaż z
drugiej strony… nie potrzeba nawet trującej rośliny. Wystarczy, że kichniesz
nad kociołkiem, Severusie.
Snape
podniósł się gwałtownie ze swojego miejsca, robiąc przy tym trochę hałasu.
Część uczniów skupiło na nich swoją uwagę.
–
Nie mam zamiaru słuchać żałosnego ujadania niewychowanego kundla – wycedził
przez zęby.
–
Skończyłbyś już z tym kundlem, co? Myślisz, że mnie obrażasz, bo nazywasz mnie
psem? – Syriusz dalej siedział na swoim miejscu, jak gdyby nigdy nic. Lecz pod
stołem zaciskał dłoń w pięść. Wkurzało go, gdy ktoś nazywał go kundlem, ale tym
tekstem mógł jeszcze mocniej zagrać na nerwach Smarkerusowi, więc z pełną
satysfakcją to wykorzystał.
//*//
“Cyziu,
też za tobą szalenie tęsknię.
Wiele bym dał, by móc się nocami do ciebie wymykać, jednak byłoby to
nieodpowiedzialne.
Masz rację, nawet jak na mnie.
Gryfoni są w stosunku do mnie
nieufni, ale spodziewałem się tego. Oby chociaż spodobał im się sposób, w jaki
zamierzam prowadzić lekcje.
Wieczorem napiszę, jak minął
mój pierwszy dzień. Teraz niestety muszę już kończyć, bo właśnie siedzę w sali
lekcyjnej, czekając na pierwsze zajęcia… Nie sądziłem, że będę się tak
stresował!
Kocham i
całuję
Syriusz
PS. Erydan przesyła
pozdrowienia.
PS2. Jeszcze nie pozabijaliśmy
się ze Snapem, wiem że się o to martwisz.”
~*~
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, "Nie życzę sobie tytułowania mnie “profesorem Blackiem”, jestem Syriusz." - a ja sobie wyobraziłam reakcje Hermiony na to jakie takie oburzenie... na pewno Syriusz przekona do siebie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Monika