piątek, 24 kwietnia 2020

Rozdział 98.


~*~
Syriusz poderwał się z krzesła i podszedł szybkim krokiem do czerwonego na twarzy chrześniaka. Szkliste oczy i widoczne pod światło ścieżki na policzkach były bolesnym widokiem. Rzucił nieprzyjemne spojrzenie dwóm aurorom.
– Sy-iusz? – wychrypiał. Prawie godzina krzyków mocno nadwyrężyła jego struny głosowe. – Cały czas tu byłeś?
Black zignorował jego pytanie.
– Wracamy do domu, Harry.
Gryfon skinął głową i pociągnął nosem.
– Pan Potter będzie musiał stawić się na jeszcze kilka przesłuchań.
– CO?! Tyle go tam trzymaliście, że zdążyłby wam dwa razy opowiedzieć historię pierwszej wojny gnomów!
– Nie nasza wina, że nie chciał odpowiednio jasno odpowiadać na pytania.
– I co, zamierzacie za każdym razem doprowadzać go do takiego stanu? Wiem, że taktowny auror to oksymoron, ale moglibyście chociaż udawać, że nie jesteście skończonymi…!
– Syriusz…
– …służbistami – dokończył, choć wyraźnie nie tego słowa planował początkowo użyć.
– Gdyby z nami współpracował, nie musielibyśmy się posuwać do użycia eliksiru prawdy.
Black aż się cały zjeżył. Gdyby nie dłoń Harry’ego na jego rękawie pewnie rzuciłby się na nich.
– Myślałem, że stosujecie go tylko na podejrzanych o zbrodnie?! Chyba że uratowanie tyłków waszych i kilku milionów innych ludzi uważacie za zbrodnię?!!
– Syriuszu… – Tym razem złapał chrzestnego bezpośrednio za ramię i pociągnął lekko. – Chodźmy…
Black jeszcze raz obrzucił mężczyzn pogardliwym spojrzeniem, po czym objął chrześniaka w barkach, prowadząc go szybkim krokiem ku wyjściu.
//*//
– Co oni ci tam zrobili?! – naskoczył na Harry’ego, gdy tylko znaleźli się w kwaterze.
– Próbowali ze mnie wyciągnąć informacje.
– Tyle to wiem, ale w jaki sposób??
– Zadawali pytania… Ale nie chciałem odpowiadać.
– ...co?
– Próbowali ze mnie wyciągnąć, jak Voldemort i Lucjusz zastraszali Draco… Nie mogłem im tego powiedzieć. Nikomu tego nie powiem! Draco na pewno nie chciałby, żeby ktokolwiek o tym wiedział!
Syriusz podprowadził chrześniaka do kanapy i usadził go na niej.
– Ile kropel ci podali?
– Co? Nie wiem? Na początku było pół kubka…
– To była woda. Ile do niej wlali eliksiru… NA POCZĄTKU?!
Harry skrzywił się na ten nagły krzyk.
– Później dali mi znów pół kubka i tam wlali jedną… może dwie krople. Nie przyglądałem się, ale coś do niej szybko dolali.
Syriusz zdusił w sobie potrzebę zabluzgania. Nie będzie tym teraz dodatkowo męczył Harry’ego, ale nie omieszka powiedzieć o wszystkim dyrektorowi.
– Harry, na Draco też użyli veritaserum. Z pewnością już go o to wypytali, ale szukają potwierdzenia jego wersji u innych.
– Skoro on im to zeznał pod veritaserum, to po co jeszcze mnie o to pytali?!
– Bo inni podobnie jak ty mogliby próbować przeciwstawić się eliksirowi… – Nie, żeby mieli na to duże szanse, ale jakiś rodzynek mógł się zawsze trafić. – Ale nie do tego piję. Harry. Czegokolwiek Draco padł ofiarą, nie jest to powód do wstydu. Nikt normalny nie będzie obwiniał ofiary o to, co jej zrobiono.
Harry zacisnął zęby i pociągnął nosem.
– Ale Draco jest tak absurdalnie dumny…!
– I dlatego na pewno chciałby mieć to jak najszybciej za sobą, wrócić do ciebie i o wszystkim zapomnieć. Veritaserum to paskudny eliksir, ale daje też szansę na szybkie zakończenie przesłuchania. Jeśli nie będziesz się mu przeciwstawiał, pod warunkiem że nie nadużywają sytuacji, to zadziała jedynie na twoją i twoich bliskich korzyść.
– Nie rozumiem…
– Walcząc z eliksirem pokazujesz im, że twoje zeznania nie są szczere i kompletne, przez co tracą swoją wiarygodność. A twoje słowa nie mogą stracić na wiarygodności, Harry. Wiesz bardzo dużo, a oni muszą kupić wszystko, co im powiesz, żeby to piekło szybko się skończyło.
– Draco mi tego nie wybaczy…
– Draco ci nie wybaczy, jeśli nie zeznasz na jego korzyść zgodnie z prawdą.
//*//
Martwe ciało siostry już nie przyprawia jej o odruchy wymiotne.
Podobnie było z rozszarpanym ciałem męża, którego nie była w stanie nigdzie zlokalizować. Przecież zginął tuż obok Belli!
– Kogo szukasz? – Usłyszała tuż przy uchu zimny szept. Wzdrygnęła się i odsunęła gwałtownie, spoglądając na Lucjusza. Żywego. Z nietkniętym gardłem.
Mężczyzna machnął ręką, odrzucając trzymane dotąd za kark truchło czarnego psa.
Nie udało mu się?!
– Czemu jesteś taka zdziwiona? – spytał Lucjusz, robiąc krok w jej stronę. Narcyza wydała z siebie cichy jęk, cofając się o taką samą odległość. Kolana zaczęły drżeć, sprawiając wrażenie, jakby zrobione były z waty. – Spodziewałaś się, że ten kundel coś mi zrobi? – Złapał ją boleśnie za nadgarstek, pociągając ku sobie.
Blondynka wpadła w ramiona męża, dygocząc ze strachu. Do jej nozdrzy dotarł zapach ziemi. Dlatego odepchnęła się, spoglądając na wilgotny czarnoziem. Zerknęła na umorusane dłonie, a następnie na boki. Praktycznie zewsząd otaczała ją ziemia.
– Dobrze się bawisz?
Poderwała głowę ku górze, patrząc na zadowolonego męża. Lucjusz stał przy krawędzi dołu, w którym – jak stwierdziła ze zgrozą – była uwięziona. Jej różdżka leżała w jego dłoni.
– To będzie twój grób.
Machnął jej różdżką, a fałdy ziemi zaczęły wpadać do dołu, by pogrzebać ją żywcem.
//*//
Szczęk zamka poprzedził otwarcie drzwi. Kobieta spojrzała na nieznanego aurora z ukrytym zainteresowaniem. Puste dłonie tylko utwierdziły ją w przekonaniu, że było za wcześnie na “drugi” posiłek.
– Wstań powoli z łóżka i zbliż się. Tylko bez gwałtownych ruchów. Wolniej, powiedziałem! Głupia baba!
Narcyza powstrzymała się od zgryźliwego komentarza. Nie chciała w żaden sposób kusić losu.
Podeszła do niego powoli i dała spętać nadgarstki zaklęciem – mocna lina ciasno związała się wokół przegubów. Blondynka skrzywiła się nieznacznie, kiedy iskierka bólu uciekła w stronę łokcia. Nie odezwała się jednak słowem. Pewnie i tak nie dostanie od niego odpowiedzi, na jaką czeka.
– Idziemy – złapał kobietę mocno za ramię i pociągnął. Przez chwilę prowadził ją wąskimi korytarzami, mijając kolejne cele innych więźniów. Narcyza próbowała dyskretnie przyglądać się poszczególnym drzwiom, mając nadzieję, że jakimś cudem rozpozna te, za którymi uwięziony był jej syn.
– Szybciej! Nie mamy dla ciebie wieczności, Wasza Wysokość!
Zacisnęła wargi, po raz kolejny nie odpowiadając. Tym bardziej, że właśnie jej brak odpowiedzi jeszcze bardziej złościł maga.
– Jaka szkoda, że takich zołz jak ty nie możemy traktować specjalnie – warczał pod nosem. – Powinnaś poczuć ból swoich ofiar…! Śmierciojady jak ty powinny bez przesłuchania trafiać do Azkabanu, psia wasza mać. A nie, żerujecie jeszcze na naszych pieniądzach i żyjecie sobie nie nękani przez nikogo. Zabiliście moje młodsze siostry! Moja żona ledwo uszła z życiem, ale będzie niezdolna do chodzenia do końca życia! Co to za sprawiedliwość?! Powinniście odpowiedzieć po stokroć. Gdybym to ja…
Biadolił w ten sposób przez całą drogę do sali przesłuchań. Otworzył z rozmachem drzwi i z brutalną premedytacją wepchnął ją do środka.
– Dziękuję, Patricku – odezwał się flegmatycznie jeden z dwóch aurorów czekających w środku. Drugą osobą była znana Narcyzie kobieta, która odprowadzała ją pierwszego dnia do celi i nieudolnymi testami próbowała sprowokować do pyskówki. Za którą z pewnością chciała ją ukarać.
Patrick skinął głową i bluzgając pod nosem, zamknął za sobą szczelnie drzwi.
– Proszę spocząć, pani Malfoy. – Wskazał krzesło po drugiej stronie stołu, które bez protestu zajęła. Zignorowała prychnięcie aurorki.
– Nie musisz być tak miły dla tej wywłoki – powiedziała, łypiąc na nią nieprzychylnie.
Narcyza nie prezentowała się teraz jakoś szczególnie. Niepielęgnowane włosy straciły część swego blasku, rozczesywane nie szczotką tylko palcami nie były rozczesane tak, jak być powinny. Nienawilżana skóra stała się nieznośnie wysuszona. A mimo to czuła się pięknie w obecności młodszej kobiety. Ciemne, brązowe włosy przypominały siano. Nie mówiąc już o przesuszonej, zaniedbanej – z własnej winy, jak widać, nie z przymusu – skóry.
– Chciałem chociaż przez chwilę stworzyć pozory miłego. – Wzruszył ramionami. Postawił przed Narcyzą szklankę wody, do której wlał trzy krople eliksiru prawdy. Kobieta przyjęła ją bez słowa i powoli, niespiesznie wypiła jego zawartość. – A więc zacznijmy przesłuchanie. – Machnął różdżką w stronę leżącego przed nim samopiszącego pióra, które natychmiast się podniosło. Drżało nieznacznie, jakby niecierpliwie oczekiwało pierwszych słów, które dane mu będzie zapisać. – Przesłuchanie w sprawie oskarżonej Narcyzy Malfoy. Mamy godzinę trzynastą czterdzieści osiem. Dzień pierwszy kwietnia dziewięćdziesiątego siódmego roku. Przesłuchują James Cornwood i Samantha Woles. Dla potwierdzenia… Nazywa się pani…?
– Narcyza Malfoy – odpowiedziała natychmiast.
– Brała pani udział w bitwie, nie musi pani odpowiadać – dodał z nieszczerym uśmiechem, widząc, jak otwiera usta. – Pani obecność na miejscu zdarzenia jest wystarczającym dowodem.
– Pewnie ciskała klątwy w niewinne dzieci.
– Nie robiłam tego…
– Nie oszukasz nas! Dokładnie sprawdziliśmy twoją różdżkę. Sporo się klątw narzucałaś, nie ma co. O niektórych nawet nie słyszałam… Ale tak to jest ze śmierciożercami.
– Może po prostu pani edukacja była uboga? – spytała, nim zdążyła się powstrzymać. Twarz Woles zaczerwieniła się od gniewu.
– Rzucała pani również zaklęcia niewybaczalne? – spytał James.
– Tak jak większość uczestników bitwy.
– Masz na myśli śmierciożerców, nie? Tylko oni byli w stanie rzucać bezkarnie niewybaczalnymi na prawo i lewo.
– Nie wiedziałam więc, że Harry Potter jest śmierciożercą – odparła z satysfakcją Narcyza. Samantha zapowietrzyła się, niezdolna do jakiejkolwiek innej reakcji.
– Wykreśl dwie ostatnie wypowiedzi – mruknął w stronę pióra, które natychmiast zaczęło zakreślać poprzednie zdania w taki sposób, by nie dało się ich odczytać. – Z racji tego, że odpowiedzi na kolejne pytania najwięcej wniosą do sprawy, radziłbym odpowiadać na nie szczerze i szczegółowo, jeśli tego zażądamy. Czy to jasne?
– Tak.
– Dobrze. – Cornwood pochylił się nieznacznie w jej stronę. – Z czasu bitwy zarejestrowaliśmy siedem zaklęć niewybaczalnych. – Narcyza uniosła ma to jedną brew. Ona sama pamiętała co najwyżej o dwóch, jeśli miała też liczyć nieudane zaklęcie tuż przed śmiercią jej męża. – Same Cruciatusy oraz szczątkowe zaklęcie uśmiercające. Skupmy się właśnie na tym, bo to ciekawe. Nie zdążyła go pani rzucić? Kto panią powstrzymał?
Nie uwierzą mi, pomyślała, nim odpowiedź ułożyła się w jej głowie.
– Przed kompletnym rzuceniem Avady na mojego przeciwnika, powstrzymałam się sama. Nie byłam w stanie rzucić zaklęcia…
Woles prychnęła w niedowierzaniu.
– W kogo pani celowała? – dociekał mężczyzna.
– W mojego męża, Lucjusza Malfoya.
Przez chwilę w pomieszczeniu panowała cisza.
– Mam to rozwinąć?
– Nie trzeba… Mamy już wystarczający obraz sytuacji. – Czyżby?, mówiło spojrzenie blondynki, które auror zignorował. – Próbowała pani zabić męża. – Powiedział to w taki sposób, jakby uważał to za dobry żart. – Jednak nie była pani w stanie rzucić zaklęcia. Dobrze, że z pomocą przyszło pani jakieś stworzenie, które skutecznie pozbawiło pani problemu, rozrywając mu gardło. To bardzo ciekawe, bo chwilę wcześniej w ten sam sposób zginęła pani siostra. Zbieg okoliczności?
Narcyza zagryzła boleśnie wargę, nie będąc w stanie odpowiedzieć na pytanie.
– Czy to pani nasłała to stworzenie na brata i siostrę? – zlitował się w końcu nad nią auror.
– Nie.
– Skąd się w takim razie tam wzięło w dodatku tak idealnie zgrane z pani nieudanym zaklęciem uśmiercającym?
Kobieta znów nie była w stanie odpowiedzieć. Szarpnęła się do tyłu, zaciskając zęby na dolnej wardze. Nawet nie poczuła momentu, kiedy ją przegryzła, za bardzo skupiona na bólu wywoływanym przez eliksir.
– Co to było? – Znów zlitował się nad kobietą. W końcu nie mógł pozwolić, aby blondynka zrobiła sobie jakąś trwałą krzywdę, bo to on za to tylko beknie. Tym bardziej, że jak na razie nie mieli na nią zbyt wiele.
– Pies wyglądający jak ponurak. – To nie było wystarczające dla eliksiru, skoro poznała prawdę. – Animagiczna postać Syriusza Blacka.
– Ten, który wpadł za Zasłonę Śmierci?
– Dokładnie tak.
– Bzdura! Eliksir musiał przestać działać! Dodajmy jej jeszcze trzy krople.
– To nielegalne, aurorko Woles.
– Ale…!
– W takim razie na dzisiaj kończymy – odparł mężczyzna. – Jutro będziemy kontynuować, by wszystko odbywało się zgodnie z prawem.
//*//
– Dyrektorze, to chyba jakiś żart! – Black naskoczył na starca, gdy tylko ten stanął w salonie. Harry spał w swoim pokoju, mimo że było popołudnie. Od wczorajszego przesłuchania był potwornie przemęczony i wstawał tylko po to, by coś zjeść. – Ci ludzie są nienormalni! Rozumiem, że we mnie na wejściu mogą wlać veritaserum, w końcu od dawna mam na pieńku z prawem…
– Całkowicie niezasłużenie, mój drogi Syriuszu.
– Tak, oboje to wiemy, ale nie o tym teraz mowa. Oni użyli tego cholerstwa na Harrym! Tak nie można! Dzieciak wystarczająco dużo przeszedł, nie mają prawa tak go traktować!
– Wiem doskonale, że Harry bywa strasznie zamknięty w sobie. Skoro nie chciał współpracować, mieli pełne prawo nakłonić go…
– PODALI MU DODATKOWĄ DAWKĘ! – ryknął, nie przejmując się karcącym spojrzeniem starszego maga. – Do tej pory dochodzi do siebie! Wiesz, jak wyglądał, jak go wreszcie wypuścili?! Wykończony, zapłakany, ze zdartym gardłem… – Jego twarz wykrzywił grymas bólu. – Ludzie nie wytrzymują nacisku trzech kropli, a ten głupi dzieciak walczył ze zwiększoną dawką. Założę się, że nawet Smarkerus nie byłby w stanie przewidzieć wszystkich skutków ubocznych, a ci debile ze szczątkową wiedzą…!
– Syriuszu, dosyć. Możesz być pewny, że prowadzący jego przesłuchanie aurorzy odpowiedzą za narażenie zdrowia Harry’ego. Postaram się też, by kolejni byli bardziej kompetentni, ale to może trochę potrwać. Muszę działać ostrożnie, jednocześnie w bardzo szerokim zakresie i kompleksowo… Niemniej jestem na dobrej drodze do opanowania sytuacji w Ministerstwie. Przygotowywałem się do tego od dłuższego czasu. Bardzo współczuję młodemu Harry’emu, ale z tego co widziałem, już wszystko z nim w porządku. Obecnie i tak jest w lepszej sytuacji niż ci, którzy są pod stałą obserwacją Ministerstwa. To o nich w pierwszej kolejności muszę się zatroszczyć.
– Mówi pan poważnie?! Więc zamierza pan siedzieć i patrzeć, jak Harry…
– Nie słuchałeś mnie, Syriuszu – zwrócił mu uwagę mocniejszym tonem. – Interweniuję w tej sprawie, więcej nie będą z niego na siłę wyciągać informacji. O ile się orientuję, kolejne przesłuchanie ma w czwartek w południe, prawda? Do tego czasu rozmówię się z odpowiednimi osobami. Jak to nie pomoże, to znajdę inny sposób, by trzymać pieczę nad przebiegiem przesłuchania.
Nie sądził, że Dumbledore będzie znał aż takie szczegóły… Jednak jak zawsze trzymał rękę na pulsie, ta świadomość uspokoiła.
– Przepraszam, dałem się ponieść emocjom.
– Przeprosiny przyjęte. Jak już powiedziałem, rozumiem twoje wzburzenie. Skoro sprawę twojego chrześniaka mamy już rozwiązaną, teraz czas na ciebie. Stwierdziłeś, że pewnie i na tobie użyją eliksiru prawdy… Najprawdopodobniej tak. Nie ze względu na twoją przeszłość, ale na skomplikowaną sytuację.
Syriusz skrzywił się i podszedł do barku. Gestem zaproponował dyrektorowi szklaneczkę whiskey. Machnął różdżką, posyłając butelkę i szklanki na stolik. Drugie machnięcie sprawiło, że w każdej znalazła się spora bryłka lodu, a trzecie – napełniło naczynia bursztynowym płynem. Zajął fotel naprzeciw swojego gościa i pociągnął spory łyk.
– Nie da się tego jakoś ominąć?
– Uwierz, że taki tok wydarzeń będzie korzystniejszy. Przygotowałem listę pytań, które tobie zadadzą. Niewykluczone, że zapytają o coś spoza niej, ale jest na tyle wyczerpująca, że powinni przestać myśleć i ślepo za nią podążyć.
– Czyli rozumiem, że mam im wyśpiewać wszystko, co wiem o Ariamie?
– Nie do końca wszystko, ale z pewnością to, co będzie nam potrzebne, by szybko zakończyć wasze rozprawy.
– A mój udział w bitwie? Mogę mieć kłopoty, jak dowiedzą się, do czego wykorzystałem swoją animagiczną postać.
Tym razem to dyrektor pociągnął łyk ognistej.
– Nie będziesz miał kłopotów.
– A jeśli uznają mnie za niepoczytalnego – znowu – i zabronią zbliżać się do Harry’ego?
– Nie zabronią. Dopilnuję tego. Nie ty jeden zabiłeś kogoś tamtej nocy. To była pełnoprawna wojenna bitwa. Obowiązują wtedy zupełnie inne zasady moralne. Walczyłeś po naszej stronie, wykorzystałeś swoje atuty, wypełniałeś moje polecenie, znacznie zredukowałeś liczbę naszych ofiar – te rzeczy są ważniejsze niż naruszenie umownych zasad wykorzystania animagicznej postaci.
//*//
Drzwi zamknęły się z trzaskiem, kiedy Narcyza wyłamywała sobie palce. Usiadła na twardej, trzeszczącej pryczy, próbując uspokoić szalejące emocje. To nie mogła być prawda!
Twój syn przyznał się do służenia Sami-Wiemy-Komu. Jak sądzisz, zobaczy kiedykolwiek blask słońca zza krat Azkabanu?
Skuliła się. Palce wczepiła we włosy, szarpiąc za nie. Nawet nie zarejestrowała, że wyrywa je z głowy.
Wydała z siebie bliżej nieokreślony dźwięk – coś na kształt jęku niedowierzania i bólu.
Twoi synowie to wierne kopie Lucjusza, prawda? Biorąc pod uwagę, jak obydwoje próbowali się zabić
Co się tam stało?! Czy Draco naprawdę walczył z Ignissem? To przez Iga prawie się wykrwawił?
Ale co w takim razie zrobił Draco, że Igniss skończył w takim stanie?!
I kim do cholery był Ariam?!
W którym momencie z ich ust wychodziły oszczerstwa? Gdzie ma doszukiwać się podstępu?
Ciałem kobiety wstrząsnął płacz.
Zrozpaczony krzyk wypełnił małe pomieszczenie, odbijając się od ścian i wracając do niej ze zdwojoną siłą.
//*//
Cornwood oderwał wzrok od pliku dokumentów i przeniósł go na szeroko uśmiechniętą partnerkę.
– Przystałem na tą taktykę, bo liczyłem na nowe informacje. A ona nie dość, że nie powiedziała nic więcej, to jeszcze nabrała wody w usta… kosztem własnego zdrowia. – rzucił niezadowolonym tonem. – Teraz musimy odczekać trzy dni, zanim znów weźmiemy ją na przesłuchanie.
– Ale widzisz jak się załamała? To idealnie się składa, zostawimy ją tak jeszcze przez jakiś czas i wtedy przyciśniemy. Nie sądzisz, że za okruchy informacji o którymś z synów, zdradzi nam wszystko z najdrobniejszymi szczegółami?
– To wbrew zasadom. I zakrawa o znęcanie nad więźniem – zauważył.
Woles machnęła ręką.
– Przecież jej nie dotknę.
– Znęcanie psychiczne.
– Oj, daj spokój! Wierzysz w te brednie, że niby odeszła od męża i przyłączyła się do Dumbledore’a?
– Nie wierzę, ale nie znaczy to, że możesz podawać jej nieprawdziwe wiadomości dla własnej satysfakcji.
– Że niby kiedy to zrobiłam? – warknęła, patrząc na niego z wyzwaniem.
– W chwili, kiedy powiedziałaś o wyroku młodszego syna. Nie mamy wglądu w jego sprawę.
– To tylko kwestia czasu, nim skażą chłopaka. Co z tego, że wyprzedzam fakty.
//*//
– Malfoy, wstawaj!
Blondyn podniósł się, zaciskając zęby. Maść od gogusia w ogóle mu nie pomagała. Zupełnie jakby jego organizm przyzwyczaił się i przestał reagować na tak słaby bodziec.
Spojrzał na nieznanego mężczyznę, spinając się bezwarunkowo.
– Kim…?
– Zamknij się i wstawaj – warknął czarodziej, zniecierpliwiony, że Draco nie wykonuje jego poleceń od razu. – Oczyścili cię z zarzutów.
Wstał pośpiesznie, zapominając o ranie, dopóki ból nie przeszył jego ciała.
– Pójdziemy odebrać twoją różdżkę, a potem odprowadzę cię do magomedyka w świętym Mungo. I żadnych pytań – dodał ostro, widząc, że otwiera usta. – I tak nie udzielę ci odpowiedzi.
//*//
Kobieta, która miała się nim zająć, była przerażona stanem jego rany. Podzieliła się z nim swoim zdaniem na ten temat. Gdyby Draco trafił do niej od razu wystarczyłoby parę godzin na wyleczenie rany, choć ból mógłby odczuwać jeszcze przez kilka kolejnych dni. A tak to trzeba oczyścić ranę i dopiero przyśpieszać jej gojenie. Jak nic dwa dni roboty. No, może trzy. Do tego doliczyć przynajmniej tydzień uważania na siebie i wychodzi na to, że będą musieli obchodzć się z nim jak z jajkiem.
Świetnie.
Chociaż z drugiej strony, może Harry będzie mógł posiedzieć troszkę przy nim i pobawić się jego włosami. Albo porobić cokolwiek, co było związane z obecnością Gryfiaka.
//*//
Minęło pięć dni od bitwy. Od trzech dni Syriusz i Harry wpadali do ministerstwa z nadzieją, że może dziś wrócą z Draco lub Narcyzą, ale nadaremno. Zarówno drugie przesłuchanie Harry’ego jak i pierwsze przesłuchanie Syriusza miały się odbyć dziś w okolicy południa, więc obaj obudzili się skoro świt i właśnie jedli śniadanie w iście wisielczych humorach.
Jakie było ich zdziwienie, gdy w kuchni pojawił się Artur Weasley.
– Widzieliście już poranne wydanie Proroka?
– Nie czytam tego rynsztokowego pisadła – prychnął Syriusz.
– Tak sądziłem… Mam radosną wiadomość do przekazania. Knot podał się do dymisji!
– To kto wejdzie na jego miejsce?? – spytał zdumiony Harry.
– Kingsley Shacklebolt i już wszedł. Od pół godziny jest nowym ministrem magii. Już w pierwszych minutach swojej kadencji wydał rozporządzenie, zgodnie z którym do każdego przesłuchania ma zostać wyznaczony trzeci auror wybrany osobiście przez przesłuchiwanego lub przydzielony losowo w celu nadzorowania prawidłowego przebiegu przesłuchania.
– Czy to nie podważa kompetencji tych, co już je przeprowadzają? – Harry spojrzał po dorosłych.
– Owszem, dlatego wszyscy szykują się na burzę. Ale Kingsley ją wytrzyma, wie o co i z czym walczy.
– Chcesz powiedzieć, że teraz wyglądają jak kilkanaście lat temu…?
– Chyba nie jest aż tak źle, ale wiem, że dyrektor walczy, by odsunąć od przesłuchań tych najgorszych. Wciska naszych ludzi, gdzie się da. Tonks już praktycznie nie opuszcza ministerstwa. Dzień w dzień przekazuję jej posiłki od Molly.
– Wiesz co z Remusem? Jego też już wzięli na przesłuchania i za nic nie chcą udzielić mi o nim informacji...
– Póki co trzymają go w areszcie. Jego nie dotyczy nasze prawo, więc traktują go jak chcą. I nawet Tonks nie może wziąć udziału w jego przesłuchaniach, bo są ze sobą zbyt blisko. Na szczęście przydzielili mu człowieka, którego i tobie polecam.
– Czyli naprawdę mogę wybrać kogoś, kto będzie nadzorował moje przesłuchanie? – Syriusz spojrzał z nadzieją na starszego czarodzieja.
– Przecież dopiero co to powiedziałem. Tak, Syriuszu, niestety nasi aurorzy mają już pełne grafiki, jednak Smith, którego ci polecam to porządny auror z mocnym kręgosłupem moralnym.
– A co z Harrym? Jemu też musimy kogoś znaleźć.
– U niego będzie to wyglądało nieco inaczej. Za twoje – zwrócił się bezpośrednio do nastolatka – przesłuchanie będą odpowiedzialni nasi, a jedynie auror nadzorujący będzie osobą z zewnątrz. Będziesz w dobrych rękach, Harry.
– Ale to że będą cię przesłuchiwać nasi, nie oznacza, że jesteś zwolniony z zeznawania – przestrzegł chrześniaka Black.
Harry odsunął od siebie prawie pełny talerz. Stracił ochotę na jedzenie, nie żeby wcześniej ją miał.
– Rozumiem…
//*//
Kobieta z hukiem wpadła do gabinetu kolegi.
– Zabrali nam sprawę!
Odłożył filiżankę herbaty na spodek i spojrzał na rozszalałą szatynkę.
– Wiem. Zostałem poinformowany o tym tak samo jak ty.
– Więc czemu jesteś taki spokojny? Już prawie ją mieliśmy! Gdyby dali nam troszkę czasu…
– To już nie nasza sprawa. Możesz jedynie poprosić aurorkę Tonks, by pozwoliła ci towarzyszyć jej w przesłuchaniach.
– Ona jest za młoda! Czemu akurat jej dostała się ta sprawa?!
– Spytaj ministra. To Kingsley przekazał jej sprawę Narcyzy Malfoy. Moody zajmie się Snapem i jego córką. A za dalsze przesłuchiwanie Harry’ego Pottera będzie odpowiadał sam minister wraz z Tonks.
– Że co?! Przypadnie jej jeszcze przesłuchiwania Pottera?!
– Cóż… To i tak już nie nasza sprawa.
//*//
Syriusz łypał nienawistnie na stojących przed nim aurorów. Pamiętał ich aż za dobrze choć ostatni raz widział ich jakieś piętnaście lat temu, gdy właściwie bez przesłuchania skazali go na Azkaban. No, nie licząc McLagena którego widział parę dni temu… Bydlak śmiał podnieść rękę na jego kobietę. Gdyby nie przytrzymujący go z tyłu za ubranie Lupin, rzuciłby się wtedy na niego. Na szczęście dziś była tu tylko ta dwójka. I nadzorujący wszystko auror Smith.
– Pretchett i Shortleg, to wy wciąż tu pracujecie? Myślałem, że zwolnią was za niekompetencję i wtrącenie niewinnego do Azkabanu. Musicie mieć mocne plecy. Ale nie martwcie się, gdy tylko zostanę przywrócony oficjalnie do życia, zadbam by sprawiedliwości stało się zadość.
– Śmiesz grozić pracownikom Ministerstwa, Black?
Syriusz założył nogę na nogę i odchylił się na krześle. Uśmiechnął się paskudnie.
– To nie groźba, to przysługa. Wytoczę wam w pełni legalny proces i zniszczę was prawem, którego przysięgaliście dopełniać.
– Gdzie ty tu widzisz przysługę? – rzucił cierpko pobladły mężczyzna na oko z sześć lata starszy od Syriusza.
– Przecież pomogę wam zaprowadzić sprawiedliwość. Z waszym wyczuciem moralności, o którym tyle pieprzyliście na mojej rozprawie, z pewnością strasznie cierpieliście przez ostatnie piętnaście lat. W końcu pozostawaliście bezkarni wobec własnej zbrodni. Wobec zniszczenia życia niewinnemu człowiekowi.
Stojący z tyłu sali mężczyzna w podeszłym wieku uśmiechnął się lekko i pokręcił głową. Gdy na wyraźną prośbę Blacka został wyznaczony do nadzorowania jego przesłuchania, spodziewał się wrzasków i rozróby. O Syriuszu Blacku wiedział jedynie z opowieści i nie były to zbyt pochlebne opinie. Tymczasem siedzący przed nim mężczyzna nie wyglądał wcale na szaleńca. Za to zdecydowanie zaszachował tych dwóch nadgorliwców.
Podszedł do siedzącego na krześle świadka i podstawił mu pustą szklankę, do której na jego oczach wlał wodę oraz trzy krople bezbarwnego eliksiru. Syriusz patrzył na szkło z nieukrywanym obrzydzeniem.
– Proponuję zacząć przesłuchanie, panie Black. Im szybciej zaczniemy, tym szybciej będzie pan mógł wrócić do domu.
– Wypiję to tylko dlatego, że pan tu jest, aurorze Smith. Artur ręczył za pana, więc wierzę, że wszystko przebiegnie, jak powinno. Jednak jeśli nadużyjecie sytuacji – górna warga drgnęła jakby miał zaraz zawarczeć – zadbam, żebyście żałowali tego do końca życia.
Nie czekając na odpowiedź, wypił duszkiem zawartość szklanki.
– W takim razie, zacznijmy przesłuchanie.
Smith wrócił na swoje miejsce, obserwując, jak pozostali dwaj aurorzy siadają po drugiej stronie stołu. Wyraźnie stracili resztki humoru. Shortleg wręcz zaczął się pocić.
Samopiszące pióro zawisło w pogotowiu nad zwojem pergaminu. Pretchett spojrzał na przesłuchiwanego znad zwoju z pytaniami.
– Kim pan jest?
– Mężczyzną, artystą dowcipów, Gryfonem, czarodziejem, synem Oriona Blacka i Walburgi Black z domu Black, a zatem nieoficjalną – bo podobno martwą – głową rodu Blacków, człowiekiem, psem… dużo tego – wyliczał wypranym z emocji głosem, pozwalając eliksirowi działać. – W skrócie, Syriuszem III Blackiem.
– Psem? – powtórzył Shortleg, unosząc brwi. – Żartuje sobie pan?
– Nie – znów monotonna odpowiedź. – Wielki czarny pies podobno przypominający ponuraka to moja animagiczna forma. Sądziłem, że kto jak kto, ale osoby, które wtrąciły mnie do więzienia, będą zainteresowane moją rozprawą oczyszczającą. Ujawniłem wtedy tę informację.
– Ponurak, co?
– Tak.
– To nie było pytanie.
Syriusz uśmiechnął się kpiąco.
– Kontynuujcie porządnie przesłuchanie, musimy się zmieścić w czasie trwania tej dawki. Chyba nie muszę wam przypominać, że podanie dwóch pod rząd jest nielegalne, prawda? – Smith upomniał młodszych kolegów po fachu. – Dostaliście listę z pytaniami, trzymajcie się jej.
Pretchett prychnął niezadowolony, ale spojrzał na zapisany arkusz. Było na nim przynajmniej z kilkadziesiąt, jak nie ponad sto szczegółowych pytań. Nawet gdyby się sprężyli, wątpił, czy zdążą z całością przed wyczerpaniem działania veritaserum. Czekało ich więc przynajmniej kilka sesji z tym cholernym żartownisiem.
~*~

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, ci cholerni aurorzy powinni zostać wyrzuceni, ale nowy minister i nowe zasady więc już prawo nie będzie łamane czy naginane... ale Syriusz pięknie poradził sobie z tą dwójką aurorów...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń