Tym razem trochę dłuższy rozdział. Powoli zbliżamy się do końca głównej historii. Smutni? A może się cieszycie, że to nie będzie (aż taki) tasiemiec? My tam się cieszymy.
Yunoha: Już
niedługo finish!!!!! <3 <3 <3
To
na tyle od nas, smacznego!
~*~
Kobieta weszła do
surowej celi. A raczej klitki, bo inne słowa nie były w stanie oddać w pełni
znaczenia maleńkości pomieszczenia. Jedynie metalowa prycza, sedes i misa z
wodą tuż obok. Oczywiście, było odrobinę wolnej przestrzeni – tak, aby mogła
wstać i podejść krok do drzwi.
Czy Draco również
zostanie zamknięty w takiej ciasnocie?
– Apartament idealny
dla pani – zjadliwie odezwała się stojąca za nią aurorka. Jeśli próbowała ją w
ten sposób sprowokować, to musiała się bardziej postarać.
Przekroczyła próg, z
zaskoczeniem zauważając, że temperatura w środku celi była o kilka stopni
niższa niż na korytarzu. Z kolei stary pled miał służyć jej za kołdrę… Cudnie.
– Czy Draco…? –
zaczęła, ale głośne trzaśnięcie skutecznie ją uciszyło. Westchnęła, siadając na
niewygodnej pryczy. Zapowiadały się trudne dni.
//*//
Syriusz stał przed
umywalką już czwarty raz tej “nocy”, choć tak naprawdę był już ranek. Trzeci
raz obudziło go wspomnienie gęstej, ciepłej krwi obmywającej wnętrze jego
pyska. Czwarty raz płukał usta i gardło. Czwarty raz czyścił nitką zęby, choć
wiedział, że niemożliwe jest, by tkwiły mu gdzieś resztki ścięgien czy
chrząstek. Lecz ilekroć zamykał oczy i zapadał w płytki sen, tylekroć pochylał
się nad charczącą kuzynką, bulgoczącym Lucjuszem, kwiczącym Peterem, nieznanymi
z imienia wilkołakami... Dławili się własną krwią, tą samą która pozlepiała w
strąki futro na jego pysku. Gdy adrenalina i agresja zniknęły, to co wcześniej
go napędzało, teraz było obrzydliwym koszmarem, o którym wolałby zapomnieć.
Wycierając twarz,
usłyszał skrzypienie desek na korytarzu. Najwidoczniej nie tylko jego dręczyła
bezsenność.
Zszedł do salonu,
odnajdując Harry’ego na dywanie przed dogasającym paleniskiem. Chłopak siedział
skulony i wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w żar. Nie spojrzał w stronę
Syriusza, nawet gdy pod ciężarem mężczyzny zaskrzypiała podłoga. Nie zareagował
też, gdy chrzestny okrył go kocem. Dopiero gdy Syriusz usiadł obok, przysunął
się, jakby chciał się do niego przytulić, ale zrezygnował w ostatniej chwili. Zostawił
między nimi półcalowy odstęp.
– Harry...
– Boję się, Syriuszu
– oznajmił cicho, nie podnosząc głowy. – Jeśli wsadzą Draco za kratki, mogę
zrobić się niebezpieczny.
– O czym ty mówisz?
– Zrozumiałem
dzisiaj, że jestem w stanie posunąć się daleko, naprawdę bardzo daleko dla
Draco. Dla niego rzucałem niewybaczalnymi, dla niego pragnąłem torturować
Voldemorta. Dla niego chciałem zabijać Voldemorta raz za razem, by odpokutował
za każdą wyrządzoną Draco krzywdę. Byłem gotowy przeklnąć aurorów w jego obronie
i gdyby nie Tonks i profesor Lupin, z pewnością bym to zrobił.
– Nie masz się czego
bać, Harry. Możesz pragnąć spalić świat, który go krzywdzi, ale w ostatniej
chwili powstrzyma cię myśl, że wtedy go stracisz.
Harry pokręcił głową.
– Nie byłbym tego
taki pewny. Przecież wiesz, że ja najpierw działam. Jeśli nie będzie obok mnie
Draco, by mnie powstrzymał…
Syriusz objął
ramieniem chrześniaka.
– Nie zabiorą ci go.
Mogą próbować, ale profesor Dumbledore nie pozwoli drugi raz Ministerstwu na
przekręty. Ma teraz jeszcze większe wpływy niż kilkanaście lat temu, w dodatku
tym razem wie, czego się po tych konowałach spodziewać.
– Jak możesz mu tak
ufać? Przecież on co chwilę popełnia błędy! Obiecuje chronić ludzi, a potem
pozwala, by działa im się krzywda!!
– Robi wiele, więc
popełnia błędy. Harry, dyrektor jest tylko człowiekiem. Co nie zmienia faktu,
że radzi sobie o wiele lepiej niż ktokolwiek inny na jego miejscu. Ufam mu
całkowicie, nie zawsze się z nim zgadzam, ale wierzę w niego.
– Tak wiele od niego
zależy, nie może popełniać błędów!
Syriusz odetchnął
uspokajająco.
– Zarówno Draco jak i
Narcyza są niewinni. Jeśli przeprowadzą przesłuchanie zgodnie z prawem, zostaną
wypuszczeni. Jeśli jednak będą ich próbowali zapuszkować… Wtedy wypowiemy im
wojnę. Nie pozwolę, by Narcyza spędziła choć pięć sekund w Azkabanie, więc
jeśli nie ufasz dyrektorowi, to zaufaj mi.
– Chcesz wypowiedzieć
wojnę Ministerstwu??
– Jeśli mnie do tego
zmuszą. – Nie zawahał się nawet na sekundę. – A ty chcesz żyć w społeczeństwie,
gdzie władza nie przestrzega prawa?
– Oczywiście że nie!
– Harry spojrzał z determinacją na chrzestnego.
– Skoro już mamy
wojnę, to nic nie stoi na przeszkodzie, by ją pociągnąć i pozbyć się wszystkich
śmieci z naszego świata… Ale to tylko w wypadku, gdyby profesor Dumbledore nie
zdołał sam ich przywołać do porządku. Za bardzo polubiłem wizję wolności, by niepotrzebnie
ściągać na siebie aurorską obławę.
Syriusz podniósł się
z ziemi i podszedł do barku, wyciągając stamtąd butelkę rumu i dwie szklanki.
– Przydałoby się
trochę przespać, niestety nie posiadam tutaj żadnych eliksirów nasennych…
Dotrzymasz mi towarzystwa?
– Jestem jeszcze
niepełnoletni…
– Gadanie… Też byłem
nastolatkiem, wiesz?
//*//
W sali, do której został wepchnięty, czekali na niego dwaj mężczyźni.
Niewątpliwie musieli być ze sobą spokrewnieni.
Starszy twarz miał
pooraną bruzdami i zmarszczkami. Patrzył na niego z chłodem i pogardą, siedząc
na jednym z dwóch krzeseł przy metalowym stole. Drugi z mężczyzn stał w rogu
pomieszczenia, z rękami splecionymi na piersi. Był stosunkowo młody, miał może
trzydzieści parę lat i jego twarz ciągle pozostawała świeża. Efekt psuły
jedynie trzy blizny ciągnące się od szyi do lewego kącika ust. Ciasno zapięta
szata nie ujawniała, gdzie blizny miały swój dokładny początek.
– Proszę siadać –
warknął nieprzychylnie, wskazując wolne miejsce po drugiej stronie. – Proszę
się sprężać, bo zapewniam, że mamy lepsze rzeczy do roboty niż przesłuchiwanie
śmierciojada.
Draco powolnym
krokiem podszedł do wyznaczonego krzesła. Zaciskając mocniej zęby, usiadł, nie
pozwalając sobie na żaden gest zdradzający, że świeżo uleczona rana dawała mu w
kość.
– Skoro już łaskawie
się pan rozgościł, panie Malfoy, to możemy zacząć przesłuchanie – odezwał się
starszy z mężczyzn. Draco dał sobie rękę uciąć, że facet musiał był ojcem tego
drugiego. – Nazywam się Rufus Axton, starszy auror z Departamentu
Przestrzegania Prawa Czarodziejów – przedstawił się. W tym momencie leżące
dotąd na blacie pióro ożyło i zaczęło wściekle notować słowa aurora. – Ze mną
jest młodszy auror, Tobias Axton. – Czyli
miałem rację, uśmiechnął się pod nosem Malfoy. Jeśli któryś z nich to
zauważył, nie skomentował tego w żaden sposób. – Dzisiaj mamy sobotę,
dwudziesty dziewiąty marca. Jest godzina jedenasta czterdzieści dwie.
Przesłuchiwany to Draco Malfoy. Z racji na niezbite dowody, że był pan po stronie
Sami-Wiemy-Kogo, będziemy działać jak w przypadku postępowań ze
śmierciożercami. – Tobias podszedł do stołu, stawiając na blacie trzymany dotąd
w zaciśniętej dłoni flakonik z eliksirem.
Blondyn otworzył
szerzej oczy, od razu rozpoznając z czym ma do czynienia.
– Nie! Nie zgadzam
się! – krzyknął, przesuwając się z krzesłem gwałtownie do tyłu. – Powołuję się
na prawo do odmowy zażycia veritaserum! – To nie zrobiło wrażenia na żadnym z
mężczyzn.
– Pan Malfoy odmawia
przyjęcia podstawowej trzykroplowej dawki Veritaserum – powiedział zaraz
mężczyzna. – W normalnych okolicznościach zdanie czarodzieja na temat przyjęcia
eliksiru prawdy jest świętością. – Serce Draco napuchło w nadziei, że nie
zostanie zmuszony do niczego. Auror musiał dostrzec zmianę w postawie
nastolatka, bo uśmiechnął się kącikiem ust. – Jednakże… – dodał nagle, a
blondyn zamarł. – Pan chyba nie zdaje sobie sprawy, jakie ciążą na panu
oskarżenia. I przez wzgląd na ich ciężar nie może pan powoływać się na prawo
odmowy przyjęcia veritaserum. Co więcej, mimo młodego wieku, to jest
nieukończenia przez pana siedemnastu lat, będzie pan odpowiadał za swoje czyny
jak osoba dorosła. Rozumie pan, co powiedziałem?
Malfoy kiwnął powoli
głową, niezdolny do werbalnej odpowiedzi. Słowa aurora krążyły po jego głowie,
jak dementor wysysając z niego resztki nadziei. Nie chciał eliksiru. Nie
wiadomo, o co by się go spytali… A gdyby jakimś cudem wymusili odpowiedź o…
Nawet nie chciał o tym myśleć.
– Panie Malfoy… –
westchnął teatralnie mężczyzna. – Musi pan wyraźnie powiedzieć, czy pan
zrozumiał czy nie. Pióro nie zapisuje pana gestów, a słowa.
– Rozumiem –
wymamrotał. To najwidoczniej było wciąż za mało, bo Rufus zacmokał ze
zniecierpliwieniem. – Tak. Zrozumiałem, co mi pan przekazał, starszy aurorze
Axton.
Pióro bezlitośnie
skrobało po papierze, spisując każde słowo z ust blondyna.
Axton (ten starszy)
wyciągnął różdżkę i machnął ku stojącej na małym stoliczku w kącie karafce z
wodą i szklance. Szkło napełniło się płynem, po czym, po kolejnym machnięciu,
przelewitowało w stronę Draco. Odkorkował buteleczkę i wlał dokładnie trzy
krople eliksiru.
– Śmiało, panie
Malfoy. Przecież to nie trucizna – zachęcił go zgryźliwie młodszy auror. Draco
posłał mu nienawistne spojrzenie. Chwycił szklankę gwałtownie, wypijając jej
zawartość duszkiem.
Rufus w kilku słowach
zrelacjonował sytuację.
– Dobrze, a teraz
zaczniemy od paru podstawowych pytań na rozruszanie. Jak się nazywasz?
– Draco Lucjusz
Malfoy.
– Kiedy i gdzie się
urodziłeś?
– Piątego czerwca
tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego roku, w szpitalu świętego Mungo.
– Masz jakieś
rodzeństwo?
– Starszego brata
Ignissa – odpowiedział natychmiast. – Bliźniaka – dodał, czując specyficzne
mrowienie na języku informujące, że eliksir domaga się więcej. – Został
wydziedziczony przez ojca, bo urodził się niemagiczny, dlatego nie on jest
dziedzicem, a ja.
Przez chwilę pytali o
jakieś mało znaczące szczegóły z jego życia, czego kompletnie nie rozumiał.
– Co sądzisz o swojej
matce? – spytał nagle.
Draco nie zrozumiał
sensu pytania, ale i tak odpowiedział:
– Jest piękną
kobietą. Czułą, delikatną… Nie odzywała się za dużo w obecności ojca, nie
podważała jego słów.
– Czyli była
wpatrzona w niego jak w obrazek.
– Nie. Napewno nie.
– To jakie były
relacje między twoimi rodzicami?
– Nie wiem… Nie
kochali się. Matka unikała konfrontacji z ojcem, a ojciec zawsze ją w jakiś
sposób gnębił. Obrażał ją, czasem bił. – Nienawidził się za to co mówił, ale
eliksir wyciągał z niego kolejne słowa. – Rzucał na nią Cruciatusa.
– Zostańmy przy tym.
Widziałeś to?
– Tak.
– Jak to przebiegało?
Więc Draco
opowiedział ze łzami w oczach o kilku przypadkach, których był świadkiem. Jego
opowieść pociągnęła za sobą kolejne pytania o innych członków jego rodziny, w
tym o Bellatrix, o japońską część rodziny.
A przynajmniej do
chwili, w której eliksir przestał działać.
Zakończyli przesłuchanie
i odprowadziwszy do celi, obiecali, że następnego dnia będą dalej się z nim
bawić.
//*//
Obudzili się w
salonie dopiero koło czwartej popołudniu i z niezadowoleniem odkryli, że w
spiżarni mają jedynie pół bochenka czerstwego chleba i resztkę konfitury. Harry
z trudem powstrzymał chrzestnego przed poturbowaniem niekompetentnego skrzata,
zamiast tego proponując wspólne zakupy. Syriuszowi spodobał się ten pomysł,
nawet jeśli musiał przybrać swoją animagiczną postać. Wciąż jeszcze był
oficjalnie martwy, więc nie chcieli robić zbytniego zamieszania. Choć nawet w
mugolskiej części Londynu nastolatek z sięgającym mu do pasa psem przyciągał
nieco uwagę.
Po którymś
podekscytowanym komentarzu „patrz, jaki wielki!” animag zaczął merdać ogonem.
Kiedy Harry to dostrzegł, nie był w stanie powstrzymać rozbawionego
prychnięcia. Syriusz szczeknął, jakby mówił „odczep się” i wysforował kawałek
przed swojego chrześniaka.
– Łapo, chyba się nie
obraziłeś? Nie śmiałem się z ciebie, to… po prostu było urocze. Łapo, słyszysz mnie?
Łapo, a jeśli cię jakiś hycel wypatrzy?
Czarne psisko
zatrzymało się gwałtownie i obejrzało na chłopaka. Mierzyli się przez chwilę
spojrzeniami.
– Nie masz smyczy ani
chociaż obroży, więc jeśli za bardzo się oddalisz, będziesz wyglądał na
bezpańskiego kundla… wybacz to określenie. No i ja…aaa… eeem. – Spuścił wzrok
na chodnik. – Nieważne.
Syriusz zawrócił i
podskoczył, opierając się przednimi łapami o jego pierś. Znów mierzyli się
spojrzeniami. Kilku przechodniów przyglądało im się ciekawsko. Pies, wciąż
utrzymując kontakt wzrokowy, bardzo powoli zbliżył łeb do twarzy Harry’ego.
– Co…?
Nie zdołał dokończyć
pytania, bo po jego twarzy prześlizgnął się wielki jęzor.
– Fuj! Łapo! –
sapnął, odwracając gwałtownie głowę.
Teraz ataki lądowały
raz za razem na jego policzku i czasem nawet uchu. Próbował odepchnąć od siebie
obślinioną bestię, ale Syriusz był zbyt silny. Wreszcie sam się cofnął i
przysiadł, z zadowoleniem obserwując swoje dzieło. Harry wycierał rękawem
twarz, mrucząc raz po raz pod nosem „ohyda” i “już wolałem smarki trolla”.
– Nabijasz się ze
mnie, prawda? Wcześniej też się tylko ze mną droczyłeś?
Syriusz szczeknął
kilkukrotnie, nieprzerwanie merdając ogonem. Harry pokręcił lekko głową,
uśmiechając się wreszcie.
– Co powiesz na
dłuższy spacer, nim pójdziemy na zakupy?
//*//
– Wybacz, Harry, gdy
jesteśmy poza domem jestem kompletnie nieprzydatny. W dodatku póki mnie
oficjalnie nie ożywią, będziesz nas musiał utrzymywać.
– Daj spokój
Syriuszu. Dobrze się bawiłem. Poza momentem jak mi obśliniłeś pół twarzy. To
było obrzydliwe.
Mężczyzna zaśmiał się
lekko.
– Nie obiecuję, że
tego nie powtórzę. Twoja reakcja była cudowna.
– Czyli skończę jako
obiekt twoich psikusów? Super... Przynajmniej dotrzymam Ronowi towarzystwa w
jego roli królika doświadczalnego żartownisiów.
Postawili siatki z
zakupami na stole w kuchni. I zabrali za ich rozpakowywanie.
– Aż tak źle nie
będzie. Nie mogę ci za często dokuczać, bo jeszcze się uodpornisz. Nie
przewiduję śmierci żadnego z nas w przeciągu najbliższych stu lat, więc to
byłaby ogromna strata.
– Chcesz powiedzieć,
że jeśli nie możesz mi skutecznie dokuczać, to nie lubisz ze mną przebywać?
Syriusz puknął go
lekko w zmarszczone czoło.
– Zauważ, że do tej
pory jeszcze nigdy ci nie dokuczałem, a i tak lubiłem twoje towarzystwo. Nie
żebyśmy mieli na to czas… Ale to nie zmienia faktu, że byłeś do tej pory
bezpieczny. Lecz koniec z taryfą ulgową. – Uśmieszek wygiął jego wargi. –
Niedługo nie będę musiał się już ukrywać, nikt mnie nie ściga ani nie wisi nade
mną groźba śmierci, więc czas znów zacząć normalnie żyć.
– Na początku jak cię
poznałem, bardziej zachowywałeś się, jakbyś próbował mi ojcować – zauważył
cicho Harry, zerkając niepewnie na chrzestnego.
– Wiesz… Niedługo
będziesz pełnoletni, Harry. Już trochę za późno na pojawienie się w twoim życiu
imitacji ojca. Choć jak chcesz, to mogę spróbować wbić się w rolę. Niemniej,
bycie twoim przyjacielem wydaje mi się rozsądniejsze, bo niespecjalnie widzę się
w roli odpowiedzialnego ojca.
– Fakt, dużo lepiej
pasuje do ciebie rola wesołego wujka. I przyjaciela.
Uśmiechnęli się do
siebie.
– A co do
utrzymywania nas… Zapisałeś mi w spadku własną skrytkę, więc to i tak twoje
pieniądze, masz do nich pełne prawo. Do domu także, swoją drogą. No i naprawdę
mnie kasa nie obchodzi. Nigdy nie rozumiałem i nie zrozumiem, czemu ludzie
przykładają do niej aż taką wagę. Poza tym jesteśmy rodziną, prawda? Nie jestem
jak Dursleyowie, by oczekiwać czegokolwiek w zamian. No, może tylko twojego
towarzystwa…
– Ej, bo się obrażę!
To zabrzmiało, jakbyś musiał kupować sobie moją uwagę. A ja nie jestem na
sprzedaż.
– Och, eee wybacz. To
nie miało tak zabrzmieć. Przepraszam.
Syriusz chwycił go za
głowę i przycisnąwszy skronią do swojej piersi, potargał mu lekko włosy.
– Za to z własnej
woli będę spędzał z tobą tyle czasu, aż będziesz miał mnie dość. Bądź na to
przygotowany, mój drogi chrześniaku.
Harry uniósł powoli
ramiona i objął Syriusza, zaciskając dłonie na koszuli na jego plecach. Zamknął
oczy, wtulając się w niego.
– Kocham cię,
Syriuszu. Cieszę się, że znów jesteś obok.
Black spojrzał z
rozczuleniem na czarną czuprynę. Również otoczył chłopaka ramionami i po
krótkim wahaniu ucałował go w głowę. Chłopak ścisnął go jeszcze mocniej.
– Też cię kocham. A
teraz trzeba zrobić coś do jedzenia. Niestety na ten znerwicowany worek kości
nie ma co liczyć, gdy nie ma w pobliżu Narcyzy, więc musimy się zadowolić
jajecznicą.
– Ja mogę przygotować
obiad. Kupiłem wszystkie potrzebne składniki, więc to nie problem.
– Wygląda na to, że
jesteś bardziej zaradny ode mnie. To dobrze. W takim razie zostawiam posiłki w
twoich rękach.
– Tak myślisz? Chyba
większą zaradnością ty się wykazałeś, skoro nie umarłeś z głodu, gdy się
ukrywałeś.
– Nie wiem czy
ganianie za gryzoniami i ptakami można nazwać zaradnością.
– Jeśli to nie jest
zaradność, to ja nie wiem, czym miałaby ona być… A dobre chociaż były?
Syriusz szczeknął
krótkim śmiechem.
– Nie smakowały jak
kurczak, jeśli o to ci chodzi. Ale były całkiem niezłe. Szczególnie dzikie
kaczki.
Harry umył dłonie i
spojrzał na przygotowane na stole składniki.
– Nie chciałbyś mi
pomóc? We dwóch szybciej się z tym uporamy.
Twarz mężczyzny
pojaśniała, gdy ze słabo skrywanym uśmiechem zakasał rękawy.
//*//
Zakręcił kran i
wybiegł z łazienki, pędząc w dół po schodach.
– Syriusz!! Syriusz!!
Mężczyzna wypadł z
salonu, prawie zderzając się z chrześniakiem.
– Co się stało?
– Draco! On… Coś mu
się stało!
– Coś? Co takiego? I
skąd ten pomysł?
– Pierścień… mój
pierścień pokazuje jego emocje. Normalnie jest kolorowy, a teraz… – ścisnął
swoją lewą dłoń – jest czarny. Czarny!
– Czy on nie był cały
czas czarny? – spytał skonsternowany.
– Dla mnie nie. Są
tylko dwie sytuacje, gdy może być czarny – gdy jest nieprzytomny lub nie… nie
żyje – zająknął się przy ostatnim. – Co jeśli go wysłali do Az…
– Nie wysłali go –
oznajmił twardo Syriusz, łapiąc go za ramiona. – Nie zdołaliby go tak szybko
osądzić… Zresztą jest niewinny – dodał, widząc rosnące przerażenie na twarzy
nastolatka.
– To w takim razie
jego rana…
– Jak w ogóle działa
ten pierścień? Skąd wiesz, że to akurat jego emocje odbierasz? Nie ma
ograniczenia odległościowego? A może bariery ministerstwa ograniczają jego
pracę?
– Nie wiem… ale
działał nawet gdy ja byłem w Hogwarcie a Draco w Malfoy Manor…
– Okej, to teoria z
barierami raczej odpada. Z odległością też. A co z moim pierwszym pytaniem?
– Draco nosi
połączoną z moim pierścieniem bransoletę...
– Czyli jak jej nie
nosi, to pierścień nie działa?
Harry skinął głową.
– Ale on jej nigdy
nie ściąga! Nigdy!
– Aurorzy mogli mu ją
ściągnąć. Jeśli jest obłożona jakimikolwiek zaklęciami, a skoro jest sprzężona
z twoim pierścieniem, to na pewno jest, to nie może jej mieć w trakcie
przesłuchania ani pobytu w areszcie.
– Czemu? To tylko
bransoleta!
– Nikt się nie bawi w
analizę czy pod powierzchownymi zaklęciami nie są ukryte jakieś inne, które na
przykład pozwolą aresztowanemu uciec. Albo które pozwoliłby mu składać fałszywe
zeznania pod veritaserum lub podszyć mu się pod kogoś innego. Możliwości jest
wiele.
Harry w dalszym ciągu
nie wyglądał na przekonanego.
– Nic mu nie jest.
Dumbledore nie pozwoli go zesłać.
– Ale on był poważnie
ranny!
Syriusz spojrzał na
niego ciężkim wzrokiem.
– …Chcą go skazać za
współpracę z Voldemortem, nie pozwolą, by umarł im w celi.
//*//
Bok rwał go
niemiłosiernie.
Wieczorem przyszedł
do niego jakiś medyk z urzędu i sprawdził jego stan. Był jeszcze mniej
delikatny niż ten cały przyjaciel Weasleya, jednak cieszył się, że w ogóle
kogoś do niego wysłali.
– Mam nadzieję, że
współpracujesz na przesłuchaniach.
– To chyba nie pańska
sprawa.
– Trochę tak, trochę
nie. Powinien zająć się tobą specjalista, ja jedynie działam tymczasowo.
Zostałeś ranny przez jakiś artefakt i dlatego rana zaczęła się jątrzyć, to
przez to czujesz ból przy każdym ruchu. Jeśli w ciągu czterech, pięciu dni nie
uzyskasz lepszej opieki, zostanie ci ogromna blizna.
– Byłoby lepiej,
gdyby pozwolili mi na przerwę w przesłuchaniach. Wtedy nie byłoby problemów.
– Problemu nie będzie
też wtedy, kiedy zaczniesz współpracować – odparł mężczyzna, kładąc rękę na
biodrze blondyna, a drugą wsmarowując w ranę jakąś maść. Draco stęknął,
próbując zostać w miejscu i nie uciekać od ohydnego dotyku medyka.
//*//
Płacz.
Dzięki rzucanych klątw…
i rozpadających się ścian budynków.
Urwany śmiech siostry.
Warkot czarnego stworzenia.
Obserwuje jak rzuca się na Bellę. Jak rozrywa jej gardło.
Z mlaśnięciem szczęk odsuwa pysk. Oblizuje kły z zadowoleniem. Po czym
obraca głowę w jej stronę i patrzy.
Jedna śmierć to dla niego za mało.
Chce więcej.
Chce polować.
I wybiera właśnie ją.”
//*//
Krzyk zamarł w
połowie, kiedy kobieta zerwała się do siadu. Próbowała uspokoić rozszalałe
serce, biorąc dłuższe wdechy, które nie pomagały. Dopiero wtedy zorientowała
się, że dygocze. Nie wiedziała tylko, czy to z zimna, czy z przerażenia
spowodowanego snem. Czy może przez obie te rzeczy naraz.
Dalej nie mogła
uwierzyć, że bestia z jej snu i ukochany, uroczy kuzyn to jedna i ta sama
istota.
Objęła się ramionami
w namiastce otuchy, którą mogła teraz dostać jedynie od siebie. Tak bardzo
chciała, żeby Syriusz tu był i mógł ją przytulić.
Nie wiedziała, ile ją
tu trzymali. Kilka dni? Dwa, maksymalnie trzy. A przynajmniej wnioskowała tak
po liczbie przyniesionych posiłków. Pięć. Tyle ich dostała. Każdy składał się z
tej samej dziwnej w smaku brei, kromki ciemnego chleba i kubka nieświeżej wody.
Prawdopodobnie
wieczorami do środka wchodził jakiś mężczyzna. Podawał jej tacę z kolacją,
każąc wracać na łóżko, kiedy sam zabierał się do pracy. Transmutował miskę w
średniej wielkości balię, która zajmowała prawie całą wolną przestrzeń.
Napełniał ją zimną wodą, dawał jej stary ręcznik i kostkę szarego mydła.
Następnie zostawiał ją samą, by po godzinie przyjść i wszystko przywrócić do
pierwotnego stanu.
Przynajmniej tyle
dobrego. Bała się na początku, że będą rzucać na nią zaklęcia czyszczące. Oni
rzucają je jedynie na jej ubrania.
– On. Jest. Niewinny.
Harry powtórzył to
zdanie już chyba dwudziesty raz dzisiaj. A może i trzydziesty. Przesłuchujący
go auror z uporem przedstawiał przewinienia, o które oskarżali Draco. Brak
postępu nie do końca był winą urzędnika. Harry co prawda odpowiadał szczerze na
pytania, jednak nie podawał żadnych konkretów. Bo jakby mógł? Jak mógłby
opowiedzieć tym obcym ludziom tak intymne i przerażające szczegóły życia jego
chłopaka? Wiedział, że mało który auror patrzył bez uprzedzenia na Malfoyów – w
końcu od dawna byli podejrzewani o współpracę z Czarnymi Panami, a Lucjusz
tylko dzięki swojemu sprytowi i pieniądzom oczyszczał się z podejrzeń. A teraz
gdy jest martwy, gdy potwierdzono mroczny znak na jego ramieniu jak i czynne
działanie na rzecz Voldemorta, nie było obrony. Zresztą dużo osób widziało
Draco u boku Voldemorta. Harry wiedział, że od jego zeznań może sporo zależeć.
Nie dało się ukryć, że jako osoba z centrum wydarzeń, jak i bohater wojenny
miał siłę przebicia. Sami mu to powiedzieli. Dlaczego więc nie wystarczały jego
zapewnienia, że Draco jest niewinny?!
– Panie Potter,
słyszałem to już dziś wielokrotnie. Ale dlaczego?
Jakie ma pan dowody na jego niewinność? Samo stwierdzenie, że ktoś jest winny
lub niewinny nie wystarczy. Co więcej jest pan powiązany z oskarżonym, co
umniejsza wiarygodność pańskich słów.
– Wcześniej
twierdziłeś coś innego – warknął, patrząc wilkiem na aurora.
– I to podtrzymuję.
Pańskie zdanie ma dla nas wielką wagę. Ale w tym przypadku sprawa prezentuje
się nieco inaczej.
Drzwi otworzyły się i
do środka wszedł drugi auror, który opuścił ich jakieś pół godziny wcześniej.
– Jak ci idzie?
Powiedział coś konkretnego?
– Niestety.
– W takim razie
zamieniamy się. Miałeś dobre chęci, ale najwidoczniej pan Potter nie chce
współpracować po dobroci. – Wyciągnął z kieszeni niewielki flakonik z
przezroczystym bezbarwnym płynem.
Harry poderwał się z
krzesła, które upadło z hukiem na posadzkę.
– Nie zgadzam się!
Mówiliście, że go na mnie nie użyjecie!
– Warunkiem była
twoja dobrowolna współpraca, panie Potter. To pan pierwszy nie dotrzymał swojej
części umowy.
– Mówiłem prawdę!
– Lakoniczne „jest
niewinny” niczego nie wnosi do sprawy. Skoro jest niewinny, to dlaczego pojawił
się razem ze śmierciożercami? Dlaczego to w nim zapieczętowana była broń,
której użył Voldemort? Chcesz nam wmówić, że wybrał na naczynie swojego wroga?
To raczej mało prawdopodobne…
Auror zbliżył się do
Pottera, uwalniając korek. Harry wyprostował się bardziej, ale nie cofnął.
Mężczyzna wlał kilka kropel do połowicznie napełnionego wodą kubka. Gestem
wskazał Harry’emu, żeby się napił. Gryfon posłał mu nienawistne spojrzenie.
Przeniósł wzrok na naczynie i chwyciwszy je gwałtownie, duszkiem wychylił
zawartość. Miał ochotę cisnąć kubkiem w ścianę. I zrobił to. Aurorzy nawet nie
drgnęli. Jeden machnięciem różdżki uprzątnął odłamki, drugi podniósł krzesło do
pionu i z powrotem usadził na nim Harry’ego. Gryfon postanowił, że choćby miał
się zwijać z bólu, nie powie im nic, czego Draco nie chciałby im wyznać.
– Jak się pan nazywa?
Padło pierwsze
pytanie, wwiercając się w jego umysł. Pozwolił odpowiedzi wypłynąć z jego ust:
– Harry James Potter.
Z uporem patrzył na
przesłuchującego go człowieka. Nie będzie odwracał wzroku.
– Czy Draco Malfoy jest
winny współpracy z Voldemortem?
Harry chciał
zaprzeczyć, ale żadne słowo nie opuściło jego gardła. Szarpnął się, czując
jakby coś zgniatało mu umysł. Nie był w stanie jednoznacznie odpowiedzieć na to
pytanie.
– Czy Draco Malfoy
dobrowolnie współpracował z Voldemortem? – Auror szybko zmienił pytanie, widząc
reakcję chłopaka.
– NIE!
– Kto go do niej
zmuszał?
– Lucjusz Malfoy i
Voldemort – wycedził te słowa przez zaciśnięte zęby.
Spodziewał się, jakie
zaraz padnie pytanie. Nie chciał na nie odpowiadać.
– Wiesz, jak go
zmuszali?
– Wiem.
Wspomnienia zalały
jego głowę. Magiczna aura wokół niego zgęstniała, a ciało drżało. Krew uderzyła
do głowy, a utkwione przed siebie spojrzenie ciskało piorunami w coś, co tylko
on mógł zobaczyć. Zaciskał dłonie na podłokietnikach, aż zbielały mu knykcie.
Aurorzy wymienili
szybkie spojrzenia.
– Jak Lucjusz Malfoy
i Voldemort zmuszali Draco Malfoya do współpracy?
~*~
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńfantastyczny rozdział, Syriusz pod postacią psa na spacerze to było po prostu cudowne, wzbudzał wielkie zainteresowanie... ci aurorzy aż mam... a Narcyza z tekstem że Potter w takim razie też jest śmierciożercą super...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Monika