poniedziałek, 20 kwietnia 2020

Rozdział 97.


Tym razem trochę dłuższy rozdział. Powoli zbliżamy się do końca głównej historii. Smutni? A może się cieszycie, że to nie będzie (aż taki) tasiemiec? My tam się cieszymy.
Yunoha: Już niedługo finish!!!!! <3 <3 <3

To na tyle od nas, smacznego!

~*~
Kobieta weszła do surowej celi. A raczej klitki, bo inne słowa nie były w stanie oddać w pełni znaczenia maleńkości pomieszczenia. Jedynie metalowa prycza, sedes i misa z wodą tuż obok. Oczywiście, było odrobinę wolnej przestrzeni – tak, aby mogła wstać i podejść krok do drzwi.
Czy Draco również zostanie zamknięty w takiej ciasnocie?
– Apartament idealny dla pani – zjadliwie odezwała się stojąca za nią aurorka. Jeśli próbowała ją w ten sposób sprowokować, to musiała się bardziej postarać.
Przekroczyła próg, z zaskoczeniem zauważając, że temperatura w środku celi była o kilka stopni niższa niż na korytarzu. Z kolei stary pled miał służyć jej za kołdrę… Cudnie.
– Czy Draco…? – zaczęła, ale głośne trzaśnięcie skutecznie ją uciszyło. Westchnęła, siadając na niewygodnej pryczy. Zapowiadały się trudne dni.
//*//
Syriusz stał przed umywalką już czwarty raz tej “nocy”, choć tak naprawdę był już ranek. Trzeci raz obudziło go wspomnienie gęstej, ciepłej krwi obmywającej wnętrze jego pyska. Czwarty raz płukał usta i gardło. Czwarty raz czyścił nitką zęby, choć wiedział, że niemożliwe jest, by tkwiły mu gdzieś resztki ścięgien czy chrząstek. Lecz ilekroć zamykał oczy i zapadał w płytki sen, tylekroć pochylał się nad charczącą kuzynką, bulgoczącym Lucjuszem, kwiczącym Peterem, nieznanymi z imienia wilkołakami... Dławili się własną krwią, tą samą która pozlepiała w strąki futro na jego pysku. Gdy adrenalina i agresja zniknęły, to co wcześniej go napędzało, teraz było obrzydliwym koszmarem, o którym wolałby zapomnieć.
Wycierając twarz, usłyszał skrzypienie desek na korytarzu. Najwidoczniej nie tylko jego dręczyła bezsenność.
Zszedł do salonu, odnajdując Harry’ego na dywanie przed dogasającym paleniskiem. Chłopak siedział skulony i wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w żar. Nie spojrzał w stronę Syriusza, nawet gdy pod ciężarem mężczyzny zaskrzypiała podłoga. Nie zareagował też, gdy chrzestny okrył go kocem. Dopiero gdy Syriusz usiadł obok, przysunął się, jakby chciał się do niego przytulić, ale zrezygnował w ostatniej chwili. Zostawił między nimi półcalowy odstęp.
– Harry...
– Boję się, Syriuszu – oznajmił cicho, nie podnosząc głowy. – Jeśli wsadzą Draco za kratki, mogę zrobić się niebezpieczny.
– O czym ty mówisz?
– Zrozumiałem dzisiaj, że jestem w stanie posunąć się daleko, naprawdę bardzo daleko dla Draco. Dla niego rzucałem niewybaczalnymi, dla niego pragnąłem torturować Voldemorta. Dla niego chciałem zabijać Voldemorta raz za razem, by odpokutował za każdą wyrządzoną Draco krzywdę. Byłem gotowy przeklnąć aurorów w jego obronie i gdyby nie Tonks i profesor Lupin, z pewnością bym to zrobił.
– Nie masz się czego bać, Harry. Możesz pragnąć spalić świat, który go krzywdzi, ale w ostatniej chwili powstrzyma cię myśl, że wtedy go stracisz.
Harry pokręcił głową.
– Nie byłbym tego taki pewny. Przecież wiesz, że ja najpierw działam. Jeśli nie będzie obok mnie Draco, by mnie powstrzymał…
Syriusz objął ramieniem chrześniaka.
– Nie zabiorą ci go. Mogą próbować, ale profesor Dumbledore nie pozwoli drugi raz Ministerstwu na przekręty. Ma teraz jeszcze większe wpływy niż kilkanaście lat temu, w dodatku tym razem wie, czego się po tych konowałach spodziewać.
– Jak możesz mu tak ufać? Przecież on co chwilę popełnia błędy! Obiecuje chronić ludzi, a potem pozwala, by działa im się krzywda!!
– Robi wiele, więc popełnia błędy. Harry, dyrektor jest tylko człowiekiem. Co nie zmienia faktu, że radzi sobie o wiele lepiej niż ktokolwiek inny na jego miejscu. Ufam mu całkowicie, nie zawsze się z nim zgadzam, ale wierzę w niego.
– Tak wiele od niego zależy, nie może popełniać błędów!
Syriusz odetchnął uspokajająco.
– Zarówno Draco jak i Narcyza są niewinni. Jeśli przeprowadzą przesłuchanie zgodnie z prawem, zostaną wypuszczeni. Jeśli jednak będą ich próbowali zapuszkować… Wtedy wypowiemy im wojnę. Nie pozwolę, by Narcyza spędziła choć pięć sekund w Azkabanie, więc jeśli nie ufasz dyrektorowi, to zaufaj mi.
– Chcesz wypowiedzieć wojnę Ministerstwu??
– Jeśli mnie do tego zmuszą. – Nie zawahał się nawet na sekundę. – A ty chcesz żyć w społeczeństwie, gdzie władza nie przestrzega prawa?
– Oczywiście że nie! – Harry spojrzał z determinacją na chrzestnego.
– Skoro już mamy wojnę, to nic nie stoi na przeszkodzie, by ją pociągnąć i pozbyć się wszystkich śmieci z naszego świata… Ale to tylko w wypadku, gdyby profesor Dumbledore nie zdołał sam ich przywołać do porządku. Za bardzo polubiłem wizję wolności, by niepotrzebnie ściągać na siebie aurorską obławę.
Syriusz podniósł się z ziemi i podszedł do barku, wyciągając stamtąd butelkę rumu i dwie szklanki.
– Przydałoby się trochę przespać, niestety nie posiadam tutaj żadnych eliksirów nasennych… Dotrzymasz mi towarzystwa?
– Jestem jeszcze niepełnoletni…
– Gadanie… Też byłem nastolatkiem, wiesz?
//*//
W sali, do której został wepchnięty, czekali na niego dwaj mężczyźni. Niewątpliwie musieli być ze sobą spokrewnieni.
Starszy twarz miał pooraną bruzdami i zmarszczkami. Patrzył na niego z chłodem i pogardą, siedząc na jednym z dwóch krzeseł przy metalowym stole. Drugi z mężczyzn stał w rogu pomieszczenia, z rękami splecionymi na piersi. Był stosunkowo młody, miał może trzydzieści parę lat i jego twarz ciągle pozostawała świeża. Efekt psuły jedynie trzy blizny ciągnące się od szyi do lewego kącika ust. Ciasno zapięta szata nie ujawniała, gdzie blizny miały swój dokładny początek.
– Proszę siadać – warknął nieprzychylnie, wskazując wolne miejsce po drugiej stronie. – Proszę się sprężać, bo zapewniam, że mamy lepsze rzeczy do roboty niż przesłuchiwanie śmierciojada.
Draco powolnym krokiem podszedł do wyznaczonego krzesła. Zaciskając mocniej zęby, usiadł, nie pozwalając sobie na żaden gest zdradzający, że świeżo uleczona rana dawała mu w kość.
– Skoro już łaskawie się pan rozgościł, panie Malfoy, to możemy zacząć przesłuchanie – odezwał się starszy z mężczyzn. Draco dał sobie rękę uciąć, że facet musiał był ojcem tego drugiego. – Nazywam się Rufus Axton, starszy auror z Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów – przedstawił się. W tym momencie leżące dotąd na blacie pióro ożyło i zaczęło wściekle notować słowa aurora. – Ze mną jest młodszy auror, Tobias Axton. – Czyli miałem rację, uśmiechnął się pod nosem Malfoy. Jeśli któryś z nich to zauważył, nie skomentował tego w żaden sposób. – Dzisiaj mamy sobotę, dwudziesty dziewiąty marca. Jest godzina jedenasta czterdzieści dwie. Przesłuchiwany to Draco Malfoy. Z racji na niezbite dowody, że był pan po stronie Sami-Wiemy-Kogo, będziemy działać jak w przypadku postępowań ze śmierciożercami. – Tobias podszedł do stołu, stawiając na blacie trzymany dotąd w zaciśniętej dłoni flakonik z eliksirem.
Blondyn otworzył szerzej oczy, od razu rozpoznając z czym ma do czynienia.
– Nie! Nie zgadzam się! – krzyknął, przesuwając się z krzesłem gwałtownie do tyłu. – Powołuję się na prawo do odmowy zażycia veritaserum! – To nie zrobiło wrażenia na żadnym z mężczyzn.
– Pan Malfoy odmawia przyjęcia podstawowej trzykroplowej dawki Veritaserum – powiedział zaraz mężczyzna. – W normalnych okolicznościach zdanie czarodzieja na temat przyjęcia eliksiru prawdy jest świętością. – Serce Draco napuchło w nadziei, że nie zostanie zmuszony do niczego. Auror musiał dostrzec zmianę w postawie nastolatka, bo uśmiechnął się kącikiem ust. – Jednakże… – dodał nagle, a blondyn zamarł. – Pan chyba nie zdaje sobie sprawy, jakie ciążą na panu oskarżenia. I przez wzgląd na ich ciężar nie może pan powoływać się na prawo odmowy przyjęcia veritaserum. Co więcej, mimo młodego wieku, to jest nieukończenia przez pana siedemnastu lat, będzie pan odpowiadał za swoje czyny jak osoba dorosła. Rozumie pan, co powiedziałem?
Malfoy kiwnął powoli głową, niezdolny do werbalnej odpowiedzi. Słowa aurora krążyły po jego głowie, jak dementor wysysając z niego resztki nadziei. Nie chciał eliksiru. Nie wiadomo, o co by się go spytali… A gdyby jakimś cudem wymusili odpowiedź o… Nawet nie chciał o tym myśleć.
– Panie Malfoy… – westchnął teatralnie mężczyzna. – Musi pan wyraźnie powiedzieć, czy pan zrozumiał czy nie. Pióro nie zapisuje pana gestów, a słowa.
– Rozumiem – wymamrotał. To najwidoczniej było wciąż za mało, bo Rufus zacmokał ze zniecierpliwieniem. – Tak. Zrozumiałem, co mi pan przekazał, starszy aurorze Axton.
Pióro bezlitośnie skrobało po papierze, spisując każde słowo z ust blondyna.
Axton (ten starszy) wyciągnął różdżkę i machnął ku stojącej na małym stoliczku w kącie karafce z wodą i szklance. Szkło napełniło się płynem, po czym, po kolejnym machnięciu, przelewitowało w stronę Draco. Odkorkował buteleczkę i wlał dokładnie trzy krople eliksiru.
– Śmiało, panie Malfoy. Przecież to nie trucizna – zachęcił go zgryźliwie młodszy auror. Draco posłał mu nienawistne spojrzenie. Chwycił szklankę gwałtownie, wypijając jej zawartość duszkiem.
Rufus w kilku słowach zrelacjonował sytuację.
– Dobrze, a teraz zaczniemy od paru podstawowych pytań na rozruszanie. Jak się nazywasz?
– Draco Lucjusz Malfoy.
– Kiedy i gdzie się urodziłeś?
– Piątego czerwca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego roku, w szpitalu świętego Mungo.
– Masz jakieś rodzeństwo?
– Starszego brata Ignissa – odpowiedział natychmiast. – Bliźniaka – dodał, czując specyficzne mrowienie na języku informujące, że eliksir domaga się więcej. – Został wydziedziczony przez ojca, bo urodził się niemagiczny, dlatego nie on jest dziedzicem, a ja.
Przez chwilę pytali o jakieś mało znaczące szczegóły z jego życia, czego kompletnie nie rozumiał.
– Co sądzisz o swojej matce? – spytał nagle.
Draco nie zrozumiał sensu pytania, ale i tak odpowiedział:
– Jest piękną kobietą. Czułą, delikatną… Nie odzywała się za dużo w obecności ojca, nie podważała jego słów.
– Czyli była wpatrzona w niego jak w obrazek.
– Nie. Napewno nie.
– To jakie były relacje między twoimi rodzicami?
– Nie wiem… Nie kochali się. Matka unikała konfrontacji z ojcem, a ojciec zawsze ją w jakiś sposób gnębił. Obrażał ją, czasem bił. – Nienawidził się za to co mówił, ale eliksir wyciągał z niego kolejne słowa. – Rzucał na nią Cruciatusa.
– Zostańmy przy tym. Widziałeś to?
– Tak.
– Jak to przebiegało?
Więc Draco opowiedział ze łzami w oczach o kilku przypadkach, których był świadkiem. Jego opowieść pociągnęła za sobą kolejne pytania o innych członków jego rodziny, w tym o Bellatrix, o japońską część rodziny.
A przynajmniej do chwili, w której eliksir przestał działać.
Zakończyli przesłuchanie i odprowadziwszy do celi, obiecali, że następnego dnia będą dalej się z nim bawić.
//*//
Obudzili się w salonie dopiero koło czwartej popołudniu i z niezadowoleniem odkryli, że w spiżarni mają jedynie pół bochenka czerstwego chleba i resztkę konfitury. Harry z trudem powstrzymał chrzestnego przed poturbowaniem niekompetentnego skrzata, zamiast tego proponując wspólne zakupy. Syriuszowi spodobał się ten pomysł, nawet jeśli musiał przybrać swoją animagiczną postać. Wciąż jeszcze był oficjalnie martwy, więc nie chcieli robić zbytniego zamieszania. Choć nawet w mugolskiej części Londynu nastolatek z sięgającym mu do pasa psem przyciągał nieco uwagę.
Po którymś podekscytowanym komentarzu „patrz, jaki wielki!” animag zaczął merdać ogonem. Kiedy Harry to dostrzegł, nie był w stanie powstrzymać rozbawionego prychnięcia. Syriusz szczeknął, jakby mówił „odczep się” i wysforował kawałek przed swojego chrześniaka.
– Łapo, chyba się nie obraziłeś? Nie śmiałem się z ciebie, to… po prostu było urocze. Łapo, słyszysz mnie? Łapo, a jeśli cię jakiś hycel wypatrzy?
Czarne psisko zatrzymało się gwałtownie i obejrzało na chłopaka. Mierzyli się przez chwilę spojrzeniami.
– Nie masz smyczy ani chociaż obroży, więc jeśli za bardzo się oddalisz, będziesz wyglądał na bezpańskiego kundla… wybacz to określenie. No i ja…aaa… eeem. – Spuścił wzrok na chodnik. – Nieważne.
Syriusz zawrócił i podskoczył, opierając się przednimi łapami o jego pierś. Znów mierzyli się spojrzeniami. Kilku przechodniów przyglądało im się ciekawsko. Pies, wciąż utrzymując kontakt wzrokowy, bardzo powoli zbliżył łeb do twarzy Harry’ego.
– Co…?
Nie zdołał dokończyć pytania, bo po jego twarzy prześlizgnął się wielki jęzor.
– Fuj! Łapo! – sapnął, odwracając gwałtownie głowę.
Teraz ataki lądowały raz za razem na jego policzku i czasem nawet uchu. Próbował odepchnąć od siebie obślinioną bestię, ale Syriusz był zbyt silny. Wreszcie sam się cofnął i przysiadł, z zadowoleniem obserwując swoje dzieło. Harry wycierał rękawem twarz, mrucząc raz po raz pod nosem „ohyda” i “już wolałem smarki trolla”.
– Nabijasz się ze mnie, prawda? Wcześniej też się tylko ze mną droczyłeś?
Syriusz szczeknął kilkukrotnie, nieprzerwanie merdając ogonem. Harry pokręcił lekko głową, uśmiechając się wreszcie.
– Co powiesz na dłuższy spacer, nim pójdziemy na zakupy?
//*//
– Wybacz, Harry, gdy jesteśmy poza domem jestem kompletnie nieprzydatny. W dodatku póki mnie oficjalnie nie ożywią, będziesz nas musiał utrzymywać.
– Daj spokój Syriuszu. Dobrze się bawiłem. Poza momentem jak mi obśliniłeś pół twarzy. To było obrzydliwe.
Mężczyzna zaśmiał się lekko.
– Nie obiecuję, że tego nie powtórzę. Twoja reakcja była cudowna.
– Czyli skończę jako obiekt twoich psikusów? Super... Przynajmniej dotrzymam Ronowi towarzystwa w jego roli królika doświadczalnego żartownisiów.
Postawili siatki z zakupami na stole w kuchni. I zabrali za ich rozpakowywanie.
– Aż tak źle nie będzie. Nie mogę ci za często dokuczać, bo jeszcze się uodpornisz. Nie przewiduję śmierci żadnego z nas w przeciągu najbliższych stu lat, więc to byłaby ogromna strata.
– Chcesz powiedzieć, że jeśli nie możesz mi skutecznie dokuczać, to nie lubisz ze mną przebywać?
Syriusz puknął go lekko w zmarszczone czoło.
– Zauważ, że do tej pory jeszcze nigdy ci nie dokuczałem, a i tak lubiłem twoje towarzystwo. Nie żebyśmy mieli na to czas… Ale to nie zmienia faktu, że byłeś do tej pory bezpieczny. Lecz koniec z taryfą ulgową. – Uśmieszek wygiął jego wargi. – Niedługo nie będę musiał się już ukrywać, nikt mnie nie ściga ani nie wisi nade mną groźba śmierci, więc czas znów zacząć normalnie żyć.
– Na początku jak cię poznałem, bardziej zachowywałeś się, jakbyś próbował mi ojcować – zauważył cicho Harry, zerkając niepewnie na chrzestnego.
– Wiesz… Niedługo będziesz pełnoletni, Harry. Już trochę za późno na pojawienie się w twoim życiu imitacji ojca. Choć jak chcesz, to mogę spróbować wbić się w rolę. Niemniej, bycie twoim przyjacielem wydaje mi się rozsądniejsze, bo niespecjalnie widzę się w roli odpowiedzialnego ojca.
– Fakt, dużo lepiej pasuje do ciebie rola wesołego wujka. I przyjaciela.
Uśmiechnęli się do siebie.
– A co do utrzymywania nas… Zapisałeś mi w spadku własną skrytkę, więc to i tak twoje pieniądze, masz do nich pełne prawo. Do domu także, swoją drogą. No i naprawdę mnie kasa nie obchodzi. Nigdy nie rozumiałem i nie zrozumiem, czemu ludzie przykładają do niej aż taką wagę. Poza tym jesteśmy rodziną, prawda? Nie jestem jak Dursleyowie, by oczekiwać czegokolwiek w zamian. No, może tylko twojego towarzystwa…
– Ej, bo się obrażę! To zabrzmiało, jakbyś musiał kupować sobie moją uwagę. A ja nie jestem na sprzedaż.
– Och, eee wybacz. To nie miało tak zabrzmieć. Przepraszam.
Syriusz chwycił go za głowę i przycisnąwszy skronią do swojej piersi, potargał mu lekko włosy.
– Za to z własnej woli będę spędzał z tobą tyle czasu, aż będziesz miał mnie dość. Bądź na to przygotowany, mój drogi chrześniaku.
Harry uniósł powoli ramiona i objął Syriusza, zaciskając dłonie na koszuli na jego plecach. Zamknął oczy, wtulając się w niego.
– Kocham cię, Syriuszu. Cieszę się, że znów jesteś obok.
Black spojrzał z rozczuleniem na czarną czuprynę. Również otoczył chłopaka ramionami i po krótkim wahaniu ucałował go w głowę. Chłopak ścisnął go jeszcze mocniej.
– Też cię kocham. A teraz trzeba zrobić coś do jedzenia. Niestety na ten znerwicowany worek kości nie ma co liczyć, gdy nie ma w pobliżu Narcyzy, więc musimy się zadowolić jajecznicą.
– Ja mogę przygotować obiad. Kupiłem wszystkie potrzebne składniki, więc to nie problem.
– Wygląda na to, że jesteś bardziej zaradny ode mnie. To dobrze. W takim razie zostawiam posiłki w twoich rękach.
– Tak myślisz? Chyba większą zaradnością ty się wykazałeś, skoro nie umarłeś z głodu, gdy się ukrywałeś.
– Nie wiem czy ganianie za gryzoniami i ptakami można nazwać zaradnością.
– Jeśli to nie jest zaradność, to ja nie wiem, czym miałaby ona być… A dobre chociaż były?
Syriusz szczeknął krótkim śmiechem.
– Nie smakowały jak kurczak, jeśli o to ci chodzi. Ale były całkiem niezłe. Szczególnie dzikie kaczki.
Harry umył dłonie i spojrzał na przygotowane na stole składniki.
– Nie chciałbyś mi pomóc? We dwóch szybciej się z tym uporamy.
Twarz mężczyzny pojaśniała, gdy ze słabo skrywanym uśmiechem zakasał rękawy.
//*//
Zachłysnął się powietrzem, patrząc na swoją dłoń. Nie, to nie może być prawda…!
Zakręcił kran i wybiegł z łazienki, pędząc w dół po schodach.
– Syriusz!! Syriusz!!
Mężczyzna wypadł z salonu, prawie zderzając się z chrześniakiem.
– Co się stało?
– Draco! On… Coś mu się stało!
– Coś? Co takiego? I skąd ten pomysł?
– Pierścień… mój pierścień pokazuje jego emocje. Normalnie jest kolorowy, a teraz… – ścisnął swoją lewą dłoń – jest czarny. Czarny!
– Czy on nie był cały czas czarny? – spytał skonsternowany.
– Dla mnie nie. Są tylko dwie sytuacje, gdy może być czarny – gdy jest nieprzytomny lub nie… nie żyje – zająknął się przy ostatnim. – Co jeśli go wysłali do Az…
– Nie wysłali go – oznajmił twardo Syriusz, łapiąc go za ramiona. – Nie zdołaliby go tak szybko osądzić… Zresztą jest niewinny – dodał, widząc rosnące przerażenie na twarzy nastolatka.
– To w takim razie jego rana…
– Jak w ogóle działa ten pierścień? Skąd wiesz, że to akurat jego emocje odbierasz? Nie ma ograniczenia odległościowego? A może bariery ministerstwa ograniczają jego pracę?
– Nie wiem… ale działał nawet gdy ja byłem w Hogwarcie a Draco w Malfoy Manor…
– Okej, to teoria z barierami raczej odpada. Z odległością też. A co z moim pierwszym pytaniem?
– Draco nosi połączoną z moim pierścieniem bransoletę...
– Czyli jak jej nie nosi, to pierścień nie działa?
Harry skinął głową.
– Ale on jej nigdy nie ściąga! Nigdy!
– Aurorzy mogli mu ją ściągnąć. Jeśli jest obłożona jakimikolwiek zaklęciami, a skoro jest sprzężona z twoim pierścieniem, to na pewno jest, to nie może jej mieć w trakcie przesłuchania ani pobytu w areszcie.
– Czemu? To tylko bransoleta!
– Nikt się nie bawi w analizę czy pod powierzchownymi zaklęciami nie są ukryte jakieś inne, które na przykład pozwolą aresztowanemu uciec. Albo które pozwoliłby mu składać fałszywe zeznania pod veritaserum lub podszyć mu się pod kogoś innego. Możliwości jest wiele.
Harry w dalszym ciągu nie wyglądał na przekonanego.
– Nic mu nie jest. Dumbledore nie pozwoli go zesłać.
– Ale on był poważnie ranny!
Syriusz spojrzał na niego ciężkim wzrokiem.
– …Chcą go skazać za współpracę z Voldemortem, nie pozwolą, by umarł im w celi.
//*//
Bok rwał go niemiłosiernie.
Wieczorem przyszedł do niego jakiś medyk z urzędu i sprawdził jego stan. Był jeszcze mniej delikatny niż ten cały przyjaciel Weasleya, jednak cieszył się, że w ogóle kogoś do niego wysłali.
– Mam nadzieję, że współpracujesz na przesłuchaniach.
– To chyba nie pańska sprawa.
– Trochę tak, trochę nie. Powinien zająć się tobą specjalista, ja jedynie działam tymczasowo. Zostałeś ranny przez jakiś artefakt i dlatego rana zaczęła się jątrzyć, to przez to czujesz ból przy każdym ruchu. Jeśli w ciągu czterech, pięciu dni nie uzyskasz lepszej opieki, zostanie ci ogromna blizna.
– Byłoby lepiej, gdyby pozwolili mi na przerwę w przesłuchaniach. Wtedy nie byłoby problemów.
– Problemu nie będzie też wtedy, kiedy zaczniesz współpracować – odparł mężczyzna, kładąc rękę na biodrze blondyna, a drugą wsmarowując w ranę jakąś maść. Draco stęknął, próbując zostać w miejscu i nie uciekać od ohydnego dotyku medyka.
//*//
Krzyki.
Płacz.
Dzięki rzucanych klątw…
i rozpadających się ścian budynków.
Urwany śmiech siostry.
Warkot czarnego stworzenia.
Obserwuje jak rzuca się na Bellę. Jak rozrywa jej gardło.
Z mlaśnięciem szczęk odsuwa pysk. Oblizuje kły z zadowoleniem. Po czym obraca głowę w jej stronę i patrzy.
Jedna śmierć to dla niego za mało.
Chce więcej.
Chce polować.
I wybiera właśnie ją.
//*//
Krzyk zamarł w połowie, kiedy kobieta zerwała się do siadu. Próbowała uspokoić rozszalałe serce, biorąc dłuższe wdechy, które nie pomagały. Dopiero wtedy zorientowała się, że dygocze. Nie wiedziała tylko, czy to z zimna, czy z przerażenia spowodowanego snem. Czy może przez obie te rzeczy naraz.
Dalej nie mogła uwierzyć, że bestia z jej snu i ukochany, uroczy kuzyn to jedna i ta sama istota.
Objęła się ramionami w namiastce otuchy, którą mogła teraz dostać jedynie od siebie. Tak bardzo chciała, żeby Syriusz tu był i mógł ją przytulić.
Nie wiedziała, ile ją tu trzymali. Kilka dni? Dwa, maksymalnie trzy. A przynajmniej wnioskowała tak po liczbie przyniesionych posiłków. Pięć. Tyle ich dostała. Każdy składał się z tej samej dziwnej w smaku brei, kromki ciemnego chleba i kubka nieświeżej wody.
Prawdopodobnie wieczorami do środka wchodził jakiś mężczyzna. Podawał jej tacę z kolacją, każąc wracać na łóżko, kiedy sam zabierał się do pracy. Transmutował miskę w średniej wielkości balię, która zajmowała prawie całą wolną przestrzeń. Napełniał ją zimną wodą, dawał jej stary ręcznik i kostkę szarego mydła. Następnie zostawiał ją samą, by po godzinie przyjść i wszystko przywrócić do pierwotnego stanu.
Przynajmniej tyle dobrego. Bała się na początku, że będą rzucać na nią zaklęcia czyszczące. Oni rzucają je jedynie na jej ubrania.
//*//
– On. Jest. Niewinny.
Harry powtórzył to zdanie już chyba dwudziesty raz dzisiaj. A może i trzydziesty. Przesłuchujący go auror z uporem przedstawiał przewinienia, o które oskarżali Draco. Brak postępu nie do końca był winą urzędnika. Harry co prawda odpowiadał szczerze na pytania, jednak nie podawał żadnych konkretów. Bo jakby mógł? Jak mógłby opowiedzieć tym obcym ludziom tak intymne i przerażające szczegóły życia jego chłopaka? Wiedział, że mało który auror patrzył bez uprzedzenia na Malfoyów – w końcu od dawna byli podejrzewani o współpracę z Czarnymi Panami, a Lucjusz tylko dzięki swojemu sprytowi i pieniądzom oczyszczał się z podejrzeń. A teraz gdy jest martwy, gdy potwierdzono mroczny znak na jego ramieniu jak i czynne działanie na rzecz Voldemorta, nie było obrony. Zresztą dużo osób widziało Draco u boku Voldemorta. Harry wiedział, że od jego zeznań może sporo zależeć. Nie dało się ukryć, że jako osoba z centrum wydarzeń, jak i bohater wojenny miał siłę przebicia. Sami mu to powiedzieli. Dlaczego więc nie wystarczały jego zapewnienia, że Draco jest niewinny?!
– Panie Potter, słyszałem to już dziś wielokrotnie. Ale dlaczego? Jakie ma pan dowody na jego niewinność? Samo stwierdzenie, że ktoś jest winny lub niewinny nie wystarczy. Co więcej jest pan powiązany z oskarżonym, co umniejsza wiarygodność pańskich słów.
– Wcześniej twierdziłeś coś innego – warknął, patrząc wilkiem na aurora.
– I to podtrzymuję. Pańskie zdanie ma dla nas wielką wagę. Ale w tym przypadku sprawa prezentuje się nieco inaczej.
Drzwi otworzyły się i do środka wszedł drugi auror, który opuścił ich jakieś pół godziny wcześniej.
– Jak ci idzie? Powiedział coś konkretnego?
– Niestety.
– W takim razie zamieniamy się. Miałeś dobre chęci, ale najwidoczniej pan Potter nie chce współpracować po dobroci. – Wyciągnął z kieszeni niewielki flakonik z przezroczystym bezbarwnym płynem.
Harry poderwał się z krzesła, które upadło z hukiem na posadzkę.
– Nie zgadzam się! Mówiliście, że go na mnie nie użyjecie!
– Warunkiem była twoja dobrowolna współpraca, panie Potter. To pan pierwszy nie dotrzymał swojej części umowy.
– Mówiłem prawdę!
– Lakoniczne „jest niewinny” niczego nie wnosi do sprawy. Skoro jest niewinny, to dlaczego pojawił się razem ze śmierciożercami? Dlaczego to w nim zapieczętowana była broń, której użył Voldemort? Chcesz nam wmówić, że wybrał na naczynie swojego wroga? To raczej mało prawdopodobne…
Auror zbliżył się do Pottera, uwalniając korek. Harry wyprostował się bardziej, ale nie cofnął. Mężczyzna wlał kilka kropel do połowicznie napełnionego wodą kubka. Gestem wskazał Harry’emu, żeby się napił. Gryfon posłał mu nienawistne spojrzenie. Przeniósł wzrok na naczynie i chwyciwszy je gwałtownie, duszkiem wychylił zawartość. Miał ochotę cisnąć kubkiem w ścianę. I zrobił to. Aurorzy nawet nie drgnęli. Jeden machnięciem różdżki uprzątnął odłamki, drugi podniósł krzesło do pionu i z powrotem usadził na nim Harry’ego. Gryfon postanowił, że choćby miał się zwijać z bólu, nie powie im nic, czego Draco nie chciałby im wyznać.
– Jak się pan nazywa?
Padło pierwsze pytanie, wwiercając się w jego umysł. Pozwolił odpowiedzi wypłynąć z jego ust:
– Harry James Potter.
Z uporem patrzył na przesłuchującego go człowieka. Nie będzie odwracał wzroku.
– Czy Draco Malfoy jest winny współpracy z Voldemortem?
Harry chciał zaprzeczyć, ale żadne słowo nie opuściło jego gardła. Szarpnął się, czując jakby coś zgniatało mu umysł. Nie był w stanie jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie.
– Czy Draco Malfoy dobrowolnie współpracował z Voldemortem? – Auror szybko zmienił pytanie, widząc reakcję chłopaka.
– NIE!
– Kto go do niej zmuszał?
– Lucjusz Malfoy i Voldemort – wycedził te słowa przez zaciśnięte zęby.
Spodziewał się, jakie zaraz padnie pytanie. Nie chciał na nie odpowiadać.
– Wiesz, jak go zmuszali?
– Wiem.
Wspomnienia zalały jego głowę. Magiczna aura wokół niego zgęstniała, a ciało drżało. Krew uderzyła do głowy, a utkwione przed siebie spojrzenie ciskało piorunami w coś, co tylko on mógł zobaczyć. Zaciskał dłonie na podłokietnikach, aż zbielały mu knykcie.
Aurorzy wymienili szybkie spojrzenia.
– Jak Lucjusz Malfoy i Voldemort zmuszali Draco Malfoya do współpracy?
~*~

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    fantastyczny rozdział, Syriusz pod postacią psa na spacerze to było po prostu cudowne, wzbudzał wielkie zainteresowanie... ci aurorzy aż mam... a Narcyza z tekstem że Potter w takim razie też jest śmierciożercą super...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń