~*~
Harry chciał
doskoczyć do leżącego na ziemi Draco, ale postać oszusta po raz drugi sprawiła,
że zastygł skołowany. Obserwował z konsternacją Ignissa zastygniętego w dziwnej
pozie, zesztywniał cały, z rozchylonych warg wydostała się fioletowa mgła. Gdy
pomknęła w stronę miecza i scaliła się z nim, bezwładne ciało Ignissa
przechyliło się i uderzyło z głuchym łomotem o ziemię.
Dopiero teraz Harry
pojął, czemu ten fioletowy błysk w oczach Ignissa wydał mu się tak niepokojący.
Nie potrafił tylko pojąć, czemu mgła była w ciele Ignissa, skoro to w Draco
zapieczętowano miecz.
– Co tu się stało? –
spytał z niedowierzaniem Ślizgon, drżąc na ciele. Powoli podniósł się,
dociskając rękę do rany i podszedł do bezwładnego ciała bliźniaka. Opadł na
klęczki, wolną rękę kładąc na piersi brata. Z szaleńczo bijącym sercem błagał,
by poczuć cokolwiek. – Nie zabiłem go. Ig! – krzyknął z bezsilności, czując jak
mdli go z nerwów. – Błagam… żyj – szepnął rozgorączkowanym tonem.
Harry rozejrzał się
szybko dookoła. Byli tu sami. Nie da rady zanieść Ignissa do punktu medycznego,
sam ledwo trzymał się na trzęsących kolanach. Draco z kolei nie powinien się w
ogóle ruszać. Gdyby była tu Hermiona z pewnością potrafiłaby zatamować
krwawienie, ale on kompletnie nie znał się na zaklęciach leczniczych.
Cholera, gdyby
chociaż mógł ich teleportować…!
– Zgredku! – zawołał
w przypływie natchnienia.
Skrzat po chwili
aportował się koło nich.
– Harry Potter
potrzebuje Zgredka? Och! – stworzonko pisnęło z przestrachem – Harry Potter
wygląda okropnie! – Dopiero teraz stworzenie zobaczyło, że ma obok siebie dwóch
Malfoyów. Cofnęło się, patrząc z nienawiścią na Draco. Wytknęło oskarżycielsko
palcem blondyna. – Czy to panicz Draco tak skrzywdził Harry Pottera?!
– Co!? Jak śmiesz tak
mnie oskarżać! – krzyknął ślizgon, posyłając skrzatowi nienawistne spojrzenie.
– Nie, Zgredku, to
sprawka Voldemorta i… – urwał. Jeśli powie, że to “Igniss” przyczynił się do
jego stanu, skrzat może odmówić pomocy. – To sprawka Voldemorta.
Stworzonko jeszcze
przez chwilę patrzyło nieufnie na bliźniaków, dopiero po tym skupiając się na
Potterze.
– Zgredek ma zabrać
Harry Pottera do pielęgniarki?
– Chcę, żebyś na
razie zabrał tam Draco i Ignissa, ja jeszcze mam tu coś do zrobienia...
– Ale Harry Potter
potrzebuje magomedyka! – zapiszczało stworzonko.
– Zabierz tam wpierw
jego! – zawołał w tym samym czasie Malfoy.
– To tylko
powierzchowne zranienia…
– Potter, kretynie!
Masz mnie za idiotę? Widzę efekty Cruciatusa!
– A ja je czuję! Ale
nie mogę stąd odejść! – W jego głosie pobrzmiewały nuty desperacji. – Jak
zmartwychwstanie, muszę go znów zabić!
Szare oczy
rozszerzyły się w przerażeniu.
– Zmartwychwstanie?!!
Harry przytaknął
ponuro.
– Zapowiedział mi to
dzisiejszej nocy. Powiedział, że rozdzielił swoją duszę na kilka części. Na ile
– nie wiem. Ale będę go zabijać tak wiele razy, aż nie będzie miał już z czego
się odradzać. Nie pozwolę, by znów skrzywdził – spojrzał intensywnie na Draco –
…kogokolwiek.
Szkoda tylko, że nie
wiedział, kiedy wróci do życia. Za kilka minut skoro jego ciało wciąż istnieje?
Czy może za kilka lub kilkanaście lat jak ostatnim razem?
– A-ale jak? To… to
jest w ogóle możliwe? Wuj ani ojciec nigdy nic o tym nie mówili… a obo… –
zamilkł zagubiony. Był aż tak nieważny dla Severusa, że nawet go nie ostrzegł
przed czymś takim?
– Możliwe. Jednego
horkruksa już zniszczyłem, ale ma ich więcej. Pewności nie mam, ale może
oficjalnie jego ludzie o tym nie wiedzieli. Nawet twój ojciec, choć to on
podrzucił jednego z nich Ginny.
– Co? – Blondyn
posłał mu niedowierzające spojrzenie.
Harry spojrzał z
przerażeniem na kilka kropli krwi, które kapnęły na ziemię przy Draco.
– Innym razem ci
wszystko opowiem – odparł pospiesznie. – Zgredku, zabierz Draco i Ignissa do
pielęgniarki, byle szybko. Potem możesz po mnie wrócić, zgoda?? – spytał
ugodowo choć nerwowo.
Skrzat nie sprzeczał
się dłużej. Dotknął bliźniaków i we trzech zniknęli.
//*//
Harry podźwignął się
znów na nogi i trochę nimi powłócząc, podszedł do smoczycy.
– Gal, zrobisz coś
dla mnie?
Samica z gardłowym
pomrukiem potarła pyskiem ramię nastolatka.
– Draco jest już
bezpieczny, ja też… Ale nie wiem jak moi przyjaciele. Pamiętasz ich? Tę trójkę,
którą do ciebie przyprowadziłem. Oni wciąż tam walczą. Po śmierci Voldemorta
pewnie na zewnątrz wybuchł jeszcze większy chaos i martwię się o nich.
Zaopiekujesz się nimi, póki sytuacja się nie uspokoi? Potem możesz wrócić do
swojego gniazda.
Samica odsunęła się,
machając łbem z cichym, niezadowolonym warkotem. Jednak posłusznie wzbiła się w
powietrze i odleciała.
Harry podszedł do
ciała Voldemorta, po drodze podnosząc z ziemi różdżkę Draco. Z odrazą dotknął czarnoksiężnika,
sprawdzając, czy aby na pewno nie żyje. Martwy wzrok był dość obiecujący, ale dopiero chłód jego ciała
trochę uspokoił Pottera. Najwyraźniej nie zmartwychwstanie tak szybko.
Podniósł wzrok,
słysząc przed sobą trzask pojawiającego się skrzata.
– Zgre… – zamilkł,
gdy nie rozpoznał w stworzeniu swojego przyjaciela.
– Muszek dostał
polecenie. Muszek ma zabrać ciało Toma Riddle’a do dyrektora, sir.
– Nie. – Co jeśli to
któryś ze śmierciożerców go przysłał?
– Dyrektor ostrzegł
Muszka, że Harry Potter może stawiać opór. Harry Potter może pójść z Muszkiem.
Brunet zacisnął dłoń
na swojej różdżce. To wciąż mógł być podstęp, ale przynajmniej będzie miał
szansę jakoś zareagować, prawda?
//*//
Z ulgą dostrzegł
przed sobą plecy dyrektora. To naprawdę Dumbledore przysłał skrzata.
– Stałeś się
ostrożniejszy, cieszy mnie to. Na szczęście to już koniec, możesz się
zrelaksować. – Starszy mężczyzna odwrócił się w jego kierunku, przestając na
chwilę obserwować błonia. Białe brwi zmarszczyły się z troską. – I zobaczyć z
panią Pomfrey, twoja szyja wygląda okropnie. Sądziłem, że Tom uznaje walkę
jedynie w formie pojedynków.
– To nie Voldemort,
dyrektorze. To Igniss… znaczy ktoś, kto eee opętał jego ciało.
Harry opowiedział
dyrektorowi całe zdarzenie. Starzec gładził przez chwilę brodę w zamyśleniu.
– Wygląda na to, że
miecz przyciągnął jego duszę. Możliwe, że ciało Ignissa było już tak słabe, że
tylko powrót do artefaktu gwarantował mu przetrwanie. A może ma silne
powinowactwo do duszy swojego pana.
Tym razem to
nastolatek się zamyślił.
– Myśli dyrektor, że
może tak robić też z cudzą duszą?
– To znaczy?
– Nim pojawił się
Draco, Igniss zranił tym mieczem Voldemorta. Po tym ta sama eee... fioletowa
mgła zaczęła napływać do ciała Voldemorta takimi ummm porcjami. Z kolei z
mieczem i Ignissem nic się nie stało.
– Czy Igniss mówił ci
coś tuż przed lub po tym jak go pociął?
– Powiedział, że
decydujący cios będzie należał do mnie. I zaraz po swoim ataku, kazał mi go
zabić. Chociaż użył trochę innego określenia.
– Jakiego?
– Yyyy… to było chyba
“wykończ go”.
Dumbledore skinął
kilkukrotnie głową, jakby potwierdziły się jego przypuszczenia.
– Muszę się jeszcze
upewnić, ale bardzo możliwe, że twoje podejrzenia były słuszne. Widzisz,
człowiek, który opętał Ignissa zadeklarował, że pomoże nam pokonać Voldemo…
– TO PAN WIEDZIAŁ?! –
uniósł się nastolatek. – I pozwolił mu ot tak przez ponad pół roku chodzić z
nami do szkoły?! To psychol!
Koło dyrektora
pojawił się skrzat i zniknął, gdy tylko otrzymał kolejne polecenie.
– Przypomnę ci tylko,
chłopcze, że ten psychopata wyciągnął twojego ojca chrzestnego z przedsionka
zaświatów. Miał swoje cele i w zamian za możliwość ich realizacji zaoferował
swoją pomoc. To potężny sojusznik, którego nie mogłem zignorować.
– Który opętał ciało
nastolatka!
– Uratował mu tym
życie. Zresztą nie tylko jemu. Obaj bliźniacy by zginęli, gdyby nie zrobił
tego, co zrobił.
– Co z tego, skoro
potem chciał zabić Iga i przejąć władzę nad ciałem Draco! Mnie też chciał
zabić, bo mu w tym przeszkadzałem! Czemu pan zawsze wchodzi w układy z takimi
podejrzanymi typami?!
– Możesz nie
akceptować moich decyzji, ale nie uważam bym postąpił niewłaściwie. Starałem
się zminimalizować ofiary do minimum. Przykro mi, że zagrożone były akurat
osoby bliskie twojemu sercu.
Harry spojrzał na
dyrektora z pogardą i wyminął go, wyglądając na pole bitwy. Bez większego
problemu dostrzegł Hagrida i smoki, choć Galeny nigdzie nie dostrzegał. Widział
też aurorów goniących uciekających śmierciożerców i… wilka? Psa? Choć nigdy nie
słyszał, by czarodzieje mieli coś takiego jak psy bojowe, więc jedynym
logicznym wytłumaczeniem był jego przemieniony chrzestny. Czymkolwiek lub
kimkolwiek by ten zwierz nie był, co do jednego miał pewność – śmierciożercy
panicznie się go bali. Widząc, jak rzuca się do gardła jednemu z nich, stało
się jasne, skąd ten strach.
Rozglądał się dalej,
w poszukiwaniu przyjaciół, lecz ciężko mu było rozpoznać w tym gąszczu i z tej
odległości poszczególne osoby. Wydawało mu się, że dostrzegł w jednym miejscu
Weasleyów stłoczonych w grupkę, ale nie miał pewności czy zwyczajnie sobie tego
nie wmówił.
– …rry. Zgredek po
ciebie przyszedł. Powinieneś dać mu się zaprowadzić do Wielkiej Sali. Niedługo
wszyscy się tam zbiorą, wtedy na spokojnie będziesz mógł spotkać się z
przyjaciółmi.
//*//
Tu już nie było
słychać odgłosów walki. Szlochy i rozmowy, odgłosy bólu i ulgi, masa dźwięków
zlewała się w jeden głośny szum. Bez trudu wyłapał w tłumie Draco. Zawsze
potrafił go wypatrzyć. Podszedł do niego tak szybko, jak tylko był w stanie, a
blondyn widząc jak się zbliża, podniósł się na łokciach, za co został
skrzyczany przez matkę.
– Miałeś się nie
ruszać, bo znów otworzysz ranę!
– Daj spokój,
przecież nie tak łatwo… – zamilkł, spoglądając na bruneta.
Gryffon rzucił mu
jego różdżkę na koc, którym był przykryty, po czym opadł na kolana tuż przy nim
i chwycił go za przód koszuli.
– Jestem ranny! Nie
możesz bić rannego! – zawołał z niepokojem. Wiedział, że zasłużył, ale i tak
nie chciał dostać bęcków. I to na oczach matki…
– Kocham cię, dupku.
Jeszcze raz mnie zostawisz, a nie ręczę za siebie – warknął, pochylając się nad
Ślizgonem.
Blondyn zastygł,
patrząc na niego z rozchylonymi ustami. Przesłyszał się! Przesłyszał się,
prawda!?
– Kochasz? –
powtórzył za nim. – A nie nienawidzisz?
– Sam sobie
odpowiedz, idioto. Ty też masz mi chyba coś do powiedzenia, co? Myślę, że mi
się należy, po tym co odstawiłeś…
– Przepraszam –
wyszeptał, patrząc mu prosto w oczy.
– Nie chcę twoich
przeprosin.
– Nie chciałem...
– Wiem, że nie
chciałeś – wciął mu się w zdanie. – Czekam na coś innego.
– Zamknij się i daj
mi dokończyć – syknął zniecierpliwiony. Kiedy Harry nie odpowiedział,
kontynuował – Nie chciałem wtedy mówić tego wszystkiego, co powiedziałem i nic
nie wynagrodzi ci bólu… Wiem, że cię zraniłem i sam też czuję…
– Draco. Wiem to
wszystko, naprawdę i puszczę to w niepamięć, jeśli powiesz...
– Och, zamknij się!
Czemu pięciu minut nie możesz usiedzieć, nie otwierając ust!?
– Bo przedłużasz!
Chcę cię wreszcie pocałować!
– Hmpf! A ja nie
chcę! Nie zasłużyłeś… – Harry aż otworzył usta. Że niby on nie zasłużył?? –
Czemu w ogóle cię kocham, co?!
Gryffon nachylił się
jeszcze bardziej, tak że prawie stykali się wargami.
– Mógłbym powiedzieć
to samo – zaczął oskarżycielsko, po czym jego ton znacząco zmiękł – misiu.
Blondyn zrobił się
cały czerwony, kiedy usłyszał pieszczotliwe określenie. Nie miał jednak szansy
na odpowiedź, bo Harry pocałował go mocno, wciąż zaciskając pięść na jego
koszuli. Po kilku sekundach przerwał pieszczotę i odsunął się odrobinę, by móc
swobodnie spojrzeć w oczy swojego chłopaka. Trwali tak w milczeniu kolejne
kilka a może i kilkanaście sekund, a z każdą chwilą spojrzenie bruneta
nabierało na cieple i czułości. Przybliżył się raz jeszcze, całując Draco w
kącik ust. Dopiero po tym puścił go i wyprostował się ze zdeterminowanym wyrazem
twarzy.
– Skoro już sobie
wszystko wyjaśniliśmy, muszę znaleźć przyjaciół...
– Co? Ale dopiero co
przyszedłeś. – Draco nie krył zawodu w swoim głosie. Jak mógł go zostawić w takim momencie!
– Wiem już że ty
jesteś bezpieczny, ale o nich wciąż się martwię. Nie widziałem ich od kilku
godzin.
Spróbował się
podnieść, ale kolana tak mu się trzęsły, że momentalnie znów na nie upadł.
Skrzywił się z bólu.
– Myślę, że
powinieneś odpocząć, Harry – odezwała się kobieta. Ruchem głowy wskazała
chłopakowi wolne miejsce obok jej syna. – Przyjaciele ci nie uciekną. Zaraz też
przyjdzie Poppy i się tobą zajmie. Ma przy sobie spory zapas eliksirów
łagodzących skutki Cruciatusa.
– Odpocznę, jak to
wszystko się skończy – odparł i raz jeszcze spróbował się podnieść. Tym razem
podźwignął się na nogi. – Póki nie upewnię się, że nic im nie jest…
– Harry. – Narcyza
posłała nastolatkowi ostrzegawcze spojrzenie. – To nie są negocjacje.
– Całkowicie się z
panią zgadzam. Idę.
Odwrócił się i zaczął
człapać w stronę wyjścia. Kobieta szybkim krokiem poszła za chłopakiem i
stanęła przed nim z wyciągnięta różdżką. Draco krzyknął cicho na matkę, nie
wierząc w to, co widział.
– Nie pozwolę ci
ruszyć się choćby krok dalej. Musisz odpocząć.
Harry wyciągnął swoją
różdżkę, nie zamierzał dać się nastraszyć. Dookoła nagle zaległa cisza.
Znajdujące się w ich pobliżu osoby patrzyły w napięciu na ich dwoje.
– W swoim stanie
jedynie dodasz im zmartwień – dodała bezlitośnie. – Naprawdę chcesz widzieć ból
na ich twarzach? Ból, który spowodujesz właśnie ty?
– Co z wami
wszystkimi?! To tylko powierzchowne rany, wciąż żyję i wciąż mogę walczyć!
– Obrażasz mnie,
sądząc, że takimi słówkami zamydlisz mi oczy. Naprawdę masz mnie za idiotkę,
która nie potrafi rozpoznać efektu Cruciatusa?
Harry zacisnął na moment
zęby. Nie musieli mu o tym wciąż przypominać. Doskonale robił to ból i drżenie
każdego pojedynczego mięśnia w jego ciele.
– Muszę wytrzymać,
póki nie upewnię się, że moi bliscy są cali.
– Zrobię to za
ciebie. Musisz dać sobie pomóc. Zrobiłeś już wystarczająco dużo, zabijając
Czarnego Pana.
Tym razem dookoła
zrobił się szum.
– Naprawdę ci się
udało, Potter? – spytał siedzący niedaleko nich Krukon.
– Był martwy, jak go
przekazywałem dyrektorowi.
– Właśnie dlatego
możesz odpocząć. Masz moje słowo, że znajdę twoich przyjaciół i sprowadzę ich
tutaj.
– To nie tylko Ron i
Hermiona. Pozostali Weasleyowie i…
– Domyślam się –
wcięła mu się w słowo. – Możesz mi zaufać – dodała ciszej, kiedy podeszła do Harry’ego
i obróciła go w stronę syna.
– Wydaje mi się, że jego też widziałem na polu bitwy. Gonił
śmierciożerców próbujących uciec do lasu.
– To niemożliwe.
Został w domu, dyrektor zabronił mu walczyć – powiedziała zaraz. – Jesteś
pewien, że z nikim go nie pomyliłeś?
Posadziła go na
wolnym posłaniu obok Draco. Blondyn spojrzał na nich zmęczonym wzrokiem. Widać
było, że powstrzymuje się od zasłużonego odpoczynku w postaci snu.
– Przypilnuj, żeby
zasnął dobrze? Ciągle się wierci niespokojnie, nie bacząc na to, że może znów
otworzyć ranę. Jakby nie stracił już wystarczająco dużo krwi – dodała z
ewidentną naganą do syna.
– Nie zasnę przy tylu
ludziach – bąknął z niezadowoleniem.
Harry przesiadł się
na posłanie blondyna i oparł się plecami o ścianę, kładąc dłoń przy jego
policzku. Pogładził go palcami.
– Spróbuj, posiedzę
przy tobie póki się nie obudzisz. – Spojrzał na panią Malfoy. – Wysłałem
Galenę, by pomogła moim przyjaciołom, chyba powinna pani o tym wiedzieć.
Kobieta skinęła lekko
głową.
– Wrócę najszybciej,
jak się da – obiecała.
//*//
Przeszła może połowę
drogi prowadzącej do wyjścia na błonia, gdy dostrzegła idących w jej kierunku
Weasleyów. Jeden z synów niósł swojego brata, który najwyraźniej był
nieprzytomny. Albo martwy.
– Molly! Arturze! –
zawołała cicho, podchodząc do nich szybszym krokiem.
– Jeśli chcesz wrócić
do walki, to odpuść – poradziła jej kobieta. – Aurorzy i członkowie Zakonu
załatwili już większość śmierciożerców.
– Prawdę mówiąc,
wyszłam was szukać – wyznała, kiedy była na wyciągnięcie ręki. – Chciałam
sprawdzić, czy wszystko z wami w porządku.
Ginny spuściła głowę,
pozwalając włosom zasłonić jej twarz. Ścisnęła dłoń matki.
Narcyza zerknęła na
nastolatkę, a potem jej wzrok ponownie spoczął na niesionym mężczyźnie.
Zrozumienie spłynęło na jej twarz.
– Och, Molly –
szepnęła, podchodząc do starszej czarownicy i przytuliła ją.
– Jak twoi synowie?
Są cali? – spytała po chwili ciszy.
– Można tak
powiedzieć. Draco cudem się nie wykrwawił, a Ig… – zamilkła.
– Co z nim? – spytał
trzymający w ramionach brata Charlie. Był wyraźnie przejęty. – Żyje, prawda?
– Żyje, ale jest w
ciężkim stanie. Kiedy trafił w ręce jednego z medyków, ledwo oddychał i był
nieprzytomny. Wolał nie ryzykować i przekazał go jako jednego z pierwszych do
Świętego Munga. Więcej nie wiem. Draco, chociaż był z nim, nabrał wody w usta.
//*//
– Pani Malfoy! – Ron
odwrócił się, nim oddalili się za bardzo od blondynki. – Sy… znaczy pani
kuzynowi nic nie jest, mijaliśmy go w drodze tutaj. Jest z profesorem Lupinem i
Tonks.
Kobieta podziękowała
mu krótko i ponowiła kroku.
Była całkiem pewna,
że Syriusz został w domu z dala od walk i niebezpieczeństwa.
Jednak może Harry
miał rację i naprawdę widział swojego chrzestnego? To byłoby wręcz normalne. Syriusz
zawsze miał niebywale lekki stosunek do jakichkolwiek zakazów czy nakazów.
Niech no tylko spotka
na swojej drodze tego urwisa. Pokaże mu, co myśli o takich akcjach.
//*//
– Ron!
Harry chciał podnieść
się ze swojego miejsca i podejść do Weasleyów, ale przypomniał sobie, co
obiecał Draco. Dlatego jedynie wskazał swoje wolne posłanie, by niosący
Percy’ego Charlie mógł go na nim ułożyć. Ale Charlie zignorował zaproszenie,
idąc z bratem aż na sam koniec sali, gdzie na podwyższeniu układano poległych. Gardło
Harry’ego ścisnęło się na ten widok.
– Na miecz Godryka,
Harry! – sapnęła Molly, gdy ruda rodzina podeszła bliżej.
– Tak, wiem, że
kiepsko wyglądam, pani Wesleay – mruknął. – Jak…?
– Zginął, broniąc
Ginny przed zaklęciem uśmiercającym – wyjaśnił cicho Charlie, podchodząc do
niego i Draco. Nie wyglądał na zadowolonego z faktu, że blondyn śpi. –
Odepchnął ją, niestety sam nie zdążył się już odsunąć.
– Zawsze miał kiepski
refleks…
– …twierdził, że to
nie kłopot, skoro…
– …rzuca perfekcyjne
zaklęcia.
– Dlatego nie
powinien był mnie bronić! – chlipnęła Ginny.
– Głupia. Każdy z nas
zrobiłby to samo na jego miejscu dla kogokolwiek z rodziny, to odruch
bezwarunkowy. – Bill położył siostrze rękę na ramieniu.
– Nie obwiniaj się,
zrobił, co uważał za słuszne. Jesteśmy z mamą dumni, że nasz syn okazał się tak
odważny.
– Ile tu siedzisz? –
spytał Bill, taksując wzrokiem bruneta.
– Będzie pewnie z
dziesięć minut.
– Dziesięć minut i
jeszcze nikt się tobą nie zajął?! Co oni sobie myślą?! – oburzył się Charlie,
rozglądając się na boki. Wyłapał wzrokiem przyjaciela opatrującego jakiegoś
aurora. – Chris! Podejdź no tutaj!
Łysy mężczyzna o
surowym wyrazie twarzy obejrzał się na smokologa, by bez słowa wrócić do
opatrywania aurora.
– Wiem, że wygląda
jak bandyta, ale to świetny magomedyk, zaraz postawi cię na nogi.
– Mogę jeszcze
poczekać… Ron, gdzie jest Hermiona?
– Nie wiem,
rozdzieliliśmy się niedługo po tym jak poleciałeś za Voldemortem.
– Zostawiłeś ją samą?
– Nie, poszła z
Zabinim i Alice. Ja byłem z Padmą i Nevillem ale jak smoki zaczęły atakować
śmierciożerców koło nas, to się rozbiegliśmy i już nie mogliśmy się odnaleźć.
Więc zostałem sam, potem pani Malfoy mnie znalazła.
– Potem zostawiła go
ze mną – wtrącił się w opowieść Bill – a sama poszła szukać Draco i Ignissa.
Jeśli chodzi o Hermionę, to nikt z nas jej nie widział.
– Jak byłem u
Dumbledore’a, to nie mogłem wypatrzyć Galeny, jeśli wy już nie walczyliście, to
powinna być przy niej…
Miał ochotę znów przyzwać
Zgredka, żeby sprowadził tu jego przyjaciółkę, ale nie mógł tak ryzykować jego
życiem. Zresztą później by się nasłuchał o wysługiwaniu się skrzatami. Pewnie
nawet nie zgodziłaby się przyjść tu ze Zgredkiem…
– Galena? Mówisz o
chowańcu Draco? – Smokolog spojrzał na bruneta. – Czemu miałby przejmować się
nami albo Hermioną?
– Bo kazałem jej
zaopiekować się Ronem, Ginny i Hermioną.
– Ty jej kazałeś?? I
posłuchała??
– Wołałeś mnie,
Charles – rozległ się za nimi niski męski głos.
– Wreszcie! –
postanowił na chwilę odłożyć rozmowę o smoku. Ale nie zamierzał puścić jej w
niepamięć. – Ktoś powinien się w końcu zająć Harrym. Siedzi tu już kilkanaście
minut.
– Myślisz, że my tu
drinki z palemką pijemy? – spytał opryskliwie. – Rozejrzyj się dookoła. Ludzie
nam umierają w rękach, jak ktoś może poczekać, to niech czeka.
Otaksował spojrzeniem
bruneta, chwilę dłużej zatrzymując wzrok na jego czole i szyi. Wyciągnął z
jednej z przyczepionych do pasa sakiew buteleczkę eliksiru i podał ją nastolatkowi.
– Wypij to, a ja się
zajmę śladem po duszeniu i większymi ranami.
Harry zerknął na
Charliego, po czym wykonał polecenie. Po kilku minutach drżenie mięśni wreszcie
ustało, podobnie jak wszechogarniający go ból. Nie był tak obezwładniający jak ten
powodowany przez bliznę, więc był w stanie go wytrzymać, ale zdecydowanie
lepiej było go nie czuć.
//*//
Gdy tylko ich pan
został pokonany, śmierciożercy rzucili się do ucieczki. Części udało się zbiec,
lecz większość nie miała tyle szczęścia, bo jasna strona dość szybko się z nimi
rozprawiła. Z pewnością zbiegów też z czasem wyłapią.
Dumbledore spojrzał
po raz ostatni na pustoszejące pole bitwy, po czym przeniósł się wraz z ciałem
Voldemorta do swojego gabinetu. Choć dla większości czarodziejów walka się
skończyła, jego walka – batalia z urzędnikami ministerstwa – tak naprawdę
dopiero miała się zacząć.
~*~
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, ale czy Narcyza nie wie naprawdę pod jaką postacią animagiczną jest Syriusz bo to on uratował ją przed Belatrix i Lucjuszem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Monika
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, ale czy Narcyza nie wie naprawdę pod jaką postacią animagiczna jest Syriusz bo to on uratował ją przed Belatrix i Lucjuszem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia