czwartek, 9 kwietnia 2020

Rozdział 94.


~*~
Harry chciał doskoczyć do leżącego na ziemi Draco, ale postać oszusta po raz drugi sprawiła, że zastygł skołowany. Obserwował z konsternacją Ignissa zastygniętego w dziwnej pozie, zesztywniał cały, z rozchylonych warg wydostała się fioletowa mgła. Gdy pomknęła w stronę miecza i scaliła się z nim, bezwładne ciało Ignissa przechyliło się i uderzyło z głuchym łomotem o ziemię.
Dopiero teraz Harry pojął, czemu ten fioletowy błysk w oczach Ignissa wydał mu się tak niepokojący. Nie potrafił tylko pojąć, czemu mgła była w ciele Ignissa, skoro to w Draco zapieczętowano miecz.
– Co tu się stało? – spytał z niedowierzaniem Ślizgon, drżąc na ciele. Powoli podniósł się, dociskając rękę do rany i podszedł do bezwładnego ciała bliźniaka. Opadł na klęczki, wolną rękę kładąc na piersi brata. Z szaleńczo bijącym sercem błagał, by poczuć cokolwiek. – Nie zabiłem go. Ig! – krzyknął z bezsilności, czując jak mdli go z nerwów. – Błagam… żyj – szepnął rozgorączkowanym tonem.
Harry rozejrzał się szybko dookoła. Byli tu sami. Nie da rady zanieść Ignissa do punktu medycznego, sam ledwo trzymał się na trzęsących kolanach. Draco z kolei nie powinien się w ogóle ruszać. Gdyby była tu Hermiona z pewnością potrafiłaby zatamować krwawienie, ale on kompletnie nie znał się na zaklęciach leczniczych.
Cholera, gdyby chociaż mógł ich teleportować…!
– Zgredku! – zawołał w przypływie natchnienia.
Skrzat po chwili aportował się koło nich.
– Harry Potter potrzebuje Zgredka? Och! – stworzonko pisnęło z przestrachem – Harry Potter wygląda okropnie! – Dopiero teraz stworzenie zobaczyło, że ma obok siebie dwóch Malfoyów. Cofnęło się, patrząc z nienawiścią na Draco. Wytknęło oskarżycielsko palcem blondyna. – Czy to panicz Draco tak skrzywdził Harry Pottera?!
– Co!? Jak śmiesz tak mnie oskarżać! – krzyknął ślizgon, posyłając skrzatowi nienawistne spojrzenie.
– Nie, Zgredku, to sprawka Voldemorta i… – urwał. Jeśli powie, że to “Igniss” przyczynił się do jego stanu, skrzat może odmówić pomocy. – To sprawka Voldemorta.
Stworzonko jeszcze przez chwilę patrzyło nieufnie na bliźniaków, dopiero po tym skupiając się na Potterze.
– Zgredek ma zabrać Harry Pottera do pielęgniarki?
– Chcę, żebyś na razie zabrał tam Draco i Ignissa, ja jeszcze mam tu coś do zrobienia...
– Ale Harry Potter potrzebuje magomedyka! – zapiszczało stworzonko.
– Zabierz tam wpierw jego! – zawołał w tym samym czasie Malfoy.
– To tylko powierzchowne zranienia…
– Potter, kretynie! Masz mnie za idiotę? Widzę efekty Cruciatusa!
– A ja je czuję! Ale nie mogę stąd odejść! – W jego głosie pobrzmiewały nuty desperacji. – Jak zmartwychwstanie, muszę go znów zabić!
Szare oczy rozszerzyły się w przerażeniu.
– Zmartwychwstanie?!!
Harry przytaknął ponuro.
– Zapowiedział mi to dzisiejszej nocy. Powiedział, że rozdzielił swoją duszę na kilka części. Na ile – nie wiem. Ale będę go zabijać tak wiele razy, aż nie będzie miał już z czego się odradzać. Nie pozwolę, by znów skrzywdził – spojrzał intensywnie na Draco – …kogokolwiek.
Szkoda tylko, że nie wiedział, kiedy wróci do życia. Za kilka minut skoro jego ciało wciąż istnieje? Czy może za kilka lub kilkanaście lat jak ostatnim razem?
– A-ale jak? To… to jest w ogóle możliwe? Wuj ani ojciec nigdy nic o tym nie mówili… a obo… – zamilkł zagubiony. Był aż tak nieważny dla Severusa, że nawet go nie ostrzegł przed czymś takim?
– Możliwe. Jednego horkruksa już zniszczyłem, ale ma ich więcej. Pewności nie mam, ale może oficjalnie jego ludzie o tym nie wiedzieli. Nawet twój ojciec, choć to on podrzucił jednego z nich Ginny.
– Co? – Blondyn posłał mu niedowierzające spojrzenie.
Harry spojrzał z przerażeniem na kilka kropli krwi, które kapnęły na ziemię przy Draco.
– Innym razem ci wszystko opowiem – odparł pospiesznie. – Zgredku, zabierz Draco i Ignissa do pielęgniarki, byle szybko. Potem możesz po mnie wrócić, zgoda?? – spytał ugodowo choć nerwowo.
Skrzat nie sprzeczał się dłużej. Dotknął bliźniaków i we trzech zniknęli.
//*//
Harry podźwignął się znów na nogi i trochę nimi powłócząc, podszedł do smoczycy.
– Gal, zrobisz coś dla mnie?
Samica z gardłowym pomrukiem potarła pyskiem ramię nastolatka.
– Draco jest już bezpieczny, ja też… Ale nie wiem jak moi przyjaciele. Pamiętasz ich? Tę trójkę, którą do ciebie przyprowadziłem. Oni wciąż tam walczą. Po śmierci Voldemorta pewnie na zewnątrz wybuchł jeszcze większy chaos i martwię się o nich. Zaopiekujesz się nimi, póki sytuacja się nie uspokoi? Potem możesz wrócić do swojego gniazda.
Samica odsunęła się, machając łbem z cichym, niezadowolonym warkotem. Jednak posłusznie wzbiła się w powietrze i odleciała.
Harry podszedł do ciała Voldemorta, po drodze podnosząc z ziemi różdżkę Draco. Z odrazą dotknął czarnoksiężnika, sprawdzając, czy aby na pewno nie żyje. Martwy wzrok był dość obiecujący, ale dopiero chłód jego ciała trochę uspokoił Pottera. Najwyraźniej nie zmartwychwstanie tak szybko.
Podniósł wzrok, słysząc przed sobą trzask pojawiającego się skrzata.
– Zgre… – zamilkł, gdy nie rozpoznał w stworzeniu swojego przyjaciela.
– Muszek dostał polecenie. Muszek ma zabrać ciało Toma Riddle’a do dyrektora, sir.
– Nie. – Co jeśli to któryś ze śmierciożerców go przysłał?
– Dyrektor ostrzegł Muszka, że Harry Potter może stawiać opór. Harry Potter może pójść z Muszkiem.
Brunet zacisnął dłoń na swojej różdżce. To wciąż mógł być podstęp, ale przynajmniej będzie miał szansę jakoś zareagować, prawda?
//*//
Z ulgą dostrzegł przed sobą plecy dyrektora. To naprawdę Dumbledore przysłał skrzata.
– Stałeś się ostrożniejszy, cieszy mnie to. Na szczęście to już koniec, możesz się zrelaksować. – Starszy mężczyzna odwrócił się w jego kierunku, przestając na chwilę obserwować błonia. Białe brwi zmarszczyły się z troską. – I zobaczyć z panią Pomfrey, twoja szyja wygląda okropnie. Sądziłem, że Tom uznaje walkę jedynie w formie pojedynków.
– To nie Voldemort, dyrektorze. To Igniss… znaczy ktoś, kto eee opętał jego ciało.
Harry opowiedział dyrektorowi całe zdarzenie. Starzec gładził przez chwilę brodę w zamyśleniu.
– Wygląda na to, że miecz przyciągnął jego duszę. Możliwe, że ciało Ignissa było już tak słabe, że tylko powrót do artefaktu gwarantował mu przetrwanie. A może ma silne powinowactwo do duszy swojego pana.
Tym razem to nastolatek się zamyślił.
– Myśli dyrektor, że może tak robić też z cudzą duszą?
– To znaczy?
– Nim pojawił się Draco, Igniss zranił tym mieczem Voldemorta. Po tym ta sama eee... fioletowa mgła zaczęła napływać do ciała Voldemorta takimi ummm porcjami. Z kolei z mieczem i Ignissem nic się nie stało.
– Czy Igniss mówił ci coś tuż przed lub po tym jak go pociął?
– Powiedział, że decydujący cios będzie należał do mnie. I zaraz po swoim ataku, kazał mi go zabić. Chociaż użył trochę innego określenia.
– Jakiego?
– Yyyy… to było chyba “wykończ go”.
Dumbledore skinął kilkukrotnie głową, jakby potwierdziły się jego przypuszczenia.
– Muszę się jeszcze upewnić, ale bardzo możliwe, że twoje podejrzenia były słuszne. Widzisz, człowiek, który opętał Ignissa zadeklarował, że pomoże nam pokonać Voldemo…
– TO PAN WIEDZIAŁ?! – uniósł się nastolatek. – I pozwolił mu ot tak przez ponad pół roku chodzić z nami do szkoły?! To psychol!
Koło dyrektora pojawił się skrzat i zniknął, gdy tylko otrzymał kolejne polecenie.
– Przypomnę ci tylko, chłopcze, że ten psychopata wyciągnął twojego ojca chrzestnego z przedsionka zaświatów. Miał swoje cele i w zamian za możliwość ich realizacji zaoferował swoją pomoc. To potężny sojusznik, którego nie mogłem zignorować.
– Który opętał ciało nastolatka!
– Uratował mu tym życie. Zresztą nie tylko jemu. Obaj bliźniacy by zginęli, gdyby nie zrobił tego, co zrobił.
– Co z tego, skoro potem chciał zabić Iga i przejąć władzę nad ciałem Draco! Mnie też chciał zabić, bo mu w tym przeszkadzałem! Czemu pan zawsze wchodzi w układy z takimi podejrzanymi typami?!
– Możesz nie akceptować moich decyzji, ale nie uważam bym postąpił niewłaściwie. Starałem się zminimalizować ofiary do minimum. Przykro mi, że zagrożone były akurat osoby bliskie twojemu sercu.
Harry spojrzał na dyrektora z pogardą i wyminął go, wyglądając na pole bitwy. Bez większego problemu dostrzegł Hagrida i smoki, choć Galeny nigdzie nie dostrzegał. Widział też aurorów goniących uciekających śmierciożerców i… wilka? Psa? Choć nigdy nie słyszał, by czarodzieje mieli coś takiego jak psy bojowe, więc jedynym logicznym wytłumaczeniem był jego przemieniony chrzestny. Czymkolwiek lub kimkolwiek by ten zwierz nie był, co do jednego miał pewność – śmierciożercy panicznie się go bali. Widząc, jak rzuca się do gardła jednemu z nich, stało się jasne, skąd ten strach.
Rozglądał się dalej, w poszukiwaniu przyjaciół, lecz ciężko mu było rozpoznać w tym gąszczu i z tej odległości poszczególne osoby. Wydawało mu się, że dostrzegł w jednym miejscu Weasleyów stłoczonych w grupkę, ale nie miał pewności czy zwyczajnie sobie tego nie wmówił.
– …rry. Zgredek po ciebie przyszedł. Powinieneś dać mu się zaprowadzić do Wielkiej Sali. Niedługo wszyscy się tam zbiorą, wtedy na spokojnie będziesz mógł spotkać się z przyjaciółmi.
//*//
Tu już nie było słychać odgłosów walki. Szlochy i rozmowy, odgłosy bólu i ulgi, masa dźwięków zlewała się w jeden głośny szum. Bez trudu wyłapał w tłumie Draco. Zawsze potrafił go wypatrzyć. Podszedł do niego tak szybko, jak tylko był w stanie, a blondyn widząc jak się zbliża, podniósł się na łokciach, za co został skrzyczany przez matkę.
– Miałeś się nie ruszać, bo znów otworzysz ranę!
– Daj spokój, przecież nie tak łatwo… – zamilkł, spoglądając na bruneta.
Gryffon rzucił mu jego różdżkę na koc, którym był przykryty, po czym opadł na kolana tuż przy nim i chwycił go za przód koszuli.
– Jestem ranny! Nie możesz bić rannego! – zawołał z niepokojem. Wiedział, że zasłużył, ale i tak nie chciał dostać bęcków. I to na oczach matki…
– Kocham cię, dupku. Jeszcze raz mnie zostawisz, a nie ręczę za siebie – warknął, pochylając się nad Ślizgonem.
Blondyn zastygł, patrząc na niego z rozchylonymi ustami. Przesłyszał się! Przesłyszał się, prawda!?
– Kochasz? – powtórzył za nim. – A nie nienawidzisz?
– Sam sobie odpowiedz, idioto. Ty też masz mi chyba coś do powiedzenia, co? Myślę, że mi się należy, po tym co odstawiłeś…
– Przepraszam – wyszeptał, patrząc mu prosto w oczy.
– Nie chcę twoich przeprosin.
– Nie chciałem...
– Wiem, że nie chciałeś – wciął mu się w zdanie. – Czekam na coś innego.
– Zamknij się i daj mi dokończyć – syknął zniecierpliwiony. Kiedy Harry nie odpowiedział, kontynuował – Nie chciałem wtedy mówić tego wszystkiego, co powiedziałem i nic nie wynagrodzi ci bólu… Wiem, że cię zraniłem i sam też czuję…
– Draco. Wiem to wszystko, naprawdę i puszczę to w niepamięć, jeśli powiesz...
– Och, zamknij się! Czemu pięciu minut nie możesz usiedzieć, nie otwierając ust!?
– Bo przedłużasz! Chcę cię wreszcie pocałować!
– Hmpf! A ja nie chcę! Nie zasłużyłeś… – Harry aż otworzył usta. Że niby on nie zasłużył?? – Czemu w ogóle cię kocham, co?!
Gryffon nachylił się jeszcze bardziej, tak że prawie stykali się wargami.
– Mógłbym powiedzieć to samo – zaczął oskarżycielsko, po czym jego ton znacząco zmiękł – misiu.
Blondyn zrobił się cały czerwony, kiedy usłyszał pieszczotliwe określenie. Nie miał jednak szansy na odpowiedź, bo Harry pocałował go mocno, wciąż zaciskając pięść na jego koszuli. Po kilku sekundach przerwał pieszczotę i odsunął się odrobinę, by móc swobodnie spojrzeć w oczy swojego chłopaka. Trwali tak w milczeniu kolejne kilka a może i kilkanaście sekund, a z każdą chwilą spojrzenie bruneta nabierało na cieple i czułości. Przybliżył się raz jeszcze, całując Draco w kącik ust. Dopiero po tym puścił go i wyprostował się ze zdeterminowanym wyrazem twarzy.
– Skoro już sobie wszystko wyjaśniliśmy, muszę znaleźć przyjaciół...
– Co? Ale dopiero co przyszedłeś. – Draco nie krył zawodu w swoim głosie. Jak mógł go zostawić w takim momencie!
– Wiem już że ty jesteś bezpieczny, ale o nich wciąż się martwię. Nie widziałem ich od kilku godzin.
Spróbował się podnieść, ale kolana tak mu się trzęsły, że momentalnie znów na nie upadł. Skrzywił się z bólu.
– Myślę, że powinieneś odpocząć, Harry – odezwała się kobieta. Ruchem głowy wskazała chłopakowi wolne miejsce obok jej syna. – Przyjaciele ci nie uciekną. Zaraz też przyjdzie Poppy i się tobą zajmie. Ma przy sobie spory zapas eliksirów łagodzących skutki Cruciatusa.
– Odpocznę, jak to wszystko się skończy – odparł i raz jeszcze spróbował się podnieść. Tym razem podźwignął się na nogi. – Póki nie upewnię się, że nic im nie jest…
– Harry. – Narcyza posłała nastolatkowi ostrzegawcze spojrzenie. – To nie są negocjacje.
– Całkowicie się z panią zgadzam. Idę.
Odwrócił się i zaczął człapać w stronę wyjścia. Kobieta szybkim krokiem poszła za chłopakiem i stanęła przed nim z wyciągnięta różdżką. Draco krzyknął cicho na matkę, nie wierząc w to, co widział.
– Nie pozwolę ci ruszyć się choćby krok dalej. Musisz odpocząć.
Harry wyciągnął swoją różdżkę, nie zamierzał dać się nastraszyć. Dookoła nagle zaległa cisza. Znajdujące się w ich pobliżu osoby patrzyły w napięciu na ich dwoje.
– W swoim stanie jedynie dodasz im zmartwień – dodała bezlitośnie. – Naprawdę chcesz widzieć ból na ich twarzach? Ból, który spowodujesz właśnie ty?
– Co z wami wszystkimi?! To tylko powierzchowne rany, wciąż żyję i wciąż mogę walczyć!
– Obrażasz mnie, sądząc, że takimi słówkami zamydlisz mi oczy. Naprawdę masz mnie za idiotkę, która nie potrafi rozpoznać efektu Cruciatusa?
Harry zacisnął na moment zęby. Nie musieli mu o tym wciąż przypominać. Doskonale robił to ból i drżenie każdego pojedynczego mięśnia w jego ciele.
– Muszę wytrzymać, póki nie upewnię się, że moi bliscy są cali.
– Zrobię to za ciebie. Musisz dać sobie pomóc. Zrobiłeś już wystarczająco dużo, zabijając Czarnego Pana.
Tym razem dookoła zrobił się szum.
– Naprawdę ci się udało, Potter? – spytał siedzący niedaleko nich Krukon.
– Był martwy, jak go przekazywałem dyrektorowi.
– Właśnie dlatego możesz odpocząć. Masz moje słowo, że znajdę twoich przyjaciół i sprowadzę ich tutaj.
– To nie tylko Ron i Hermiona. Pozostali Weasleyowie i…
– Domyślam się – wcięła mu się w słowo. – Możesz mi zaufać – dodała ciszej, kiedy podeszła do Harry’ego i obróciła go w stronę syna.
– Wydaje mi się, że jego też widziałem na polu bitwy. Gonił śmierciożerców próbujących uciec do lasu.
– To niemożliwe. Został w domu, dyrektor zabronił mu walczyć – powiedziała zaraz. – Jesteś pewien, że z nikim go nie pomyliłeś?
Posadziła go na wolnym posłaniu obok Draco. Blondyn spojrzał na nich zmęczonym wzrokiem. Widać było, że powstrzymuje się od zasłużonego odpoczynku w postaci snu.
– Przypilnuj, żeby zasnął dobrze? Ciągle się wierci niespokojnie, nie bacząc na to, że może znów otworzyć ranę. Jakby nie stracił już wystarczająco dużo krwi – dodała z ewidentną naganą do syna.
– Nie zasnę przy tylu ludziach – bąknął z niezadowoleniem.
Harry przesiadł się na posłanie blondyna i oparł się plecami o ścianę, kładąc dłoń przy jego policzku. Pogładził go palcami.
– Spróbuj, posiedzę przy tobie póki się nie obudzisz. – Spojrzał na panią Malfoy. – Wysłałem Galenę, by pomogła moim przyjaciołom, chyba powinna pani o tym wiedzieć.
Kobieta skinęła lekko głową.
– Wrócę najszybciej, jak się da – obiecała.
//*//
Przeszła może połowę drogi prowadzącej do wyjścia na błonia, gdy dostrzegła idących w jej kierunku Weasleyów. Jeden z synów niósł swojego brata, który najwyraźniej był nieprzytomny. Albo martwy.
– Molly! Arturze! – zawołała cicho, podchodząc do nich szybszym krokiem.
– Jeśli chcesz wrócić do walki, to odpuść – poradziła jej kobieta. – Aurorzy i członkowie Zakonu załatwili już większość śmierciożerców.
– Prawdę mówiąc, wyszłam was szukać – wyznała, kiedy była na wyciągnięcie ręki. – Chciałam sprawdzić, czy wszystko z wami w porządku.
Ginny spuściła głowę, pozwalając włosom zasłonić jej twarz. Ścisnęła dłoń matki.
Narcyza zerknęła na nastolatkę, a potem jej wzrok ponownie spoczął na niesionym mężczyźnie. Zrozumienie spłynęło na jej twarz.
– Och, Molly – szepnęła, podchodząc do starszej czarownicy i przytuliła ją.
– Jak twoi synowie? Są cali? – spytała po chwili ciszy.
– Można tak powiedzieć. Draco cudem się nie wykrwawił, a Ig… – zamilkła.
– Co z nim? – spytał trzymający w ramionach brata Charlie. Był wyraźnie przejęty. – Żyje, prawda?
– Żyje, ale jest w ciężkim stanie. Kiedy trafił w ręce jednego z medyków, ledwo oddychał i był nieprzytomny. Wolał nie ryzykować i przekazał go jako jednego z pierwszych do Świętego Munga. Więcej nie wiem. Draco, chociaż był z nim, nabrał wody w usta.
//*//
– Pani Malfoy! – Ron odwrócił się, nim oddalili się za bardzo od blondynki. – Sy… znaczy pani kuzynowi nic nie jest, mijaliśmy go w drodze tutaj. Jest z profesorem Lupinem i Tonks.
Kobieta podziękowała mu krótko i ponowiła kroku.
Była całkiem pewna, że Syriusz został w domu z dala od walk i niebezpieczeństwa.
Jednak może Harry miał rację i naprawdę widział swojego chrzestnego? To byłoby wręcz normalne. Syriusz zawsze miał niebywale lekki stosunek do jakichkolwiek zakazów czy nakazów.
Niech no tylko spotka na swojej drodze tego urwisa. Pokaże mu, co myśli o takich akcjach.
//*//
– Ron!
Harry chciał podnieść się ze swojego miejsca i podejść do Weasleyów, ale przypomniał sobie, co obiecał Draco. Dlatego jedynie wskazał swoje wolne posłanie, by niosący Percy’ego Charlie mógł go na nim ułożyć. Ale Charlie zignorował zaproszenie, idąc z bratem aż na sam koniec sali, gdzie na podwyższeniu układano poległych. Gardło Harry’ego ścisnęło się na ten widok.
– Na miecz Godryka, Harry! – sapnęła Molly, gdy ruda rodzina podeszła bliżej.
– Tak, wiem, że kiepsko wyglądam, pani Wesleay – mruknął. – Jak…?
– Zginął, broniąc Ginny przed zaklęciem uśmiercającym – wyjaśnił cicho Charlie, podchodząc do niego i Draco. Nie wyglądał na zadowolonego z faktu, że blondyn śpi. – Odepchnął ją, niestety sam nie zdążył się już odsunąć.
– Zawsze miał kiepski refleks…
– …twierdził, że to nie kłopot, skoro…
– …rzuca perfekcyjne zaklęcia.
– Dlatego nie powinien był mnie bronić! – chlipnęła Ginny.
– Głupia. Każdy z nas zrobiłby to samo na jego miejscu dla kogokolwiek z rodziny, to odruch bezwarunkowy. – Bill położył siostrze rękę na ramieniu.
– Nie obwiniaj się, zrobił, co uważał za słuszne. Jesteśmy z mamą dumni, że nasz syn okazał się tak odważny.
– Ile tu siedzisz? – spytał Bill, taksując wzrokiem bruneta.
– Będzie pewnie z dziesięć minut.
– Dziesięć minut i jeszcze nikt się tobą nie zajął?! Co oni sobie myślą?! – oburzył się Charlie, rozglądając się na boki. Wyłapał wzrokiem przyjaciela opatrującego jakiegoś aurora. – Chris! Podejdź no tutaj!
Łysy mężczyzna o surowym wyrazie twarzy obejrzał się na smokologa, by bez słowa wrócić do opatrywania aurora.
– Wiem, że wygląda jak bandyta, ale to świetny magomedyk, zaraz postawi cię na nogi.
– Mogę jeszcze poczekać… Ron, gdzie jest Hermiona?
– Nie wiem, rozdzieliliśmy się niedługo po tym jak poleciałeś za Voldemortem.
– Zostawiłeś ją samą?
– Nie, poszła z Zabinim i Alice. Ja byłem z Padmą i Nevillem ale jak smoki zaczęły atakować śmierciożerców koło nas, to się rozbiegliśmy i już nie mogliśmy się odnaleźć. Więc zostałem sam, potem pani Malfoy mnie znalazła.
– Potem zostawiła go ze mną – wtrącił się w opowieść Bill – a sama poszła szukać Draco i Ignissa. Jeśli chodzi o Hermionę, to nikt z nas jej nie widział.
– Jak byłem u Dumbledore’a, to nie mogłem wypatrzyć Galeny, jeśli wy już nie walczyliście, to powinna być przy niej…
Miał ochotę znów przyzwać Zgredka, żeby sprowadził tu jego przyjaciółkę, ale nie mógł tak ryzykować jego życiem. Zresztą później by się nasłuchał o wysługiwaniu się skrzatami. Pewnie nawet nie zgodziłaby się przyjść tu ze Zgredkiem…
– Galena? Mówisz o chowańcu Draco? – Smokolog spojrzał na bruneta. – Czemu miałby przejmować się nami albo Hermioną?
– Bo kazałem jej zaopiekować się Ronem, Ginny i Hermioną.
– Ty jej kazałeś?? I posłuchała??
– Wołałeś mnie, Charles – rozległ się za nimi niski męski głos.
– Wreszcie! – postanowił na chwilę odłożyć rozmowę o smoku. Ale nie zamierzał puścić jej w niepamięć. – Ktoś powinien się w końcu zająć Harrym. Siedzi tu już kilkanaście minut.
– Myślisz, że my tu drinki z palemką pijemy? – spytał opryskliwie. – Rozejrzyj się dookoła. Ludzie nam umierają w rękach, jak ktoś może poczekać, to niech czeka.
Otaksował spojrzeniem bruneta, chwilę dłużej zatrzymując wzrok na jego czole i szyi. Wyciągnął z jednej z przyczepionych do pasa sakiew buteleczkę eliksiru i podał ją nastolatkowi.
– Wypij to, a ja się zajmę śladem po duszeniu i większymi ranami.
Harry zerknął na Charliego, po czym wykonał polecenie. Po kilku minutach drżenie mięśni wreszcie ustało, podobnie jak wszechogarniający go ból. Nie był tak obezwładniający jak ten powodowany przez bliznę, więc był w stanie go wytrzymać, ale zdecydowanie lepiej było go nie czuć.
//*//
Gdy tylko ich pan został pokonany, śmierciożercy rzucili się do ucieczki. Części udało się zbiec, lecz większość nie miała tyle szczęścia, bo jasna strona dość szybko się z nimi rozprawiła. Z pewnością zbiegów też z czasem wyłapią.
Dumbledore spojrzał po raz ostatni na pustoszejące pole bitwy, po czym przeniósł się wraz z ciałem Voldemorta do swojego gabinetu. Choć dla większości czarodziejów walka się skończyła, jego walka – batalia z urzędnikami ministerstwa – tak naprawdę dopiero miała się zacząć.
~*~

2 komentarze:

  1. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, ale czy Narcyza nie wie naprawdę pod jaką postacią animagiczną jest Syriusz bo to on uratował ją przed Belatrix i Lucjuszem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, ale czy Narcyza nie wie naprawdę pod jaką postacią animagiczna jest Syriusz bo to on uratował ją przed Belatrix i Lucjuszem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń