niedziela, 5 kwietnia 2020

Rozdział 93.


~*~
Hermiona przeniosła wzrok z opatrywanej siódmoklasistki na Zabiniego, który aktualnie pełnił rolę jej ochroniarza. Ślizgon obrócił się w stronę ścieżki prowadzącej ku wejściu na teren Hogwartu, najwidoczniej coś dostrzegając.
– Nasi czy więcej wrogów? – spytała krótko, po czym wróciła do rzucania zaklęć leczniczych.
– Sądząc po włosach, to nasi z rodziną twojego Wiewióra na czele.
– Nawet w takiej chwili nie możesz sobie darować uszczypliwości? – Pokręciła głową.
– Znasz mnie, to silniejsze ode mnie – zaśmiał się krótko.
Gdy pomogła wstać Krukonce, podeszła do Ślizgona i ścisnęła go lekko za ramię.
– Tak trzymaj. Dobrze jest mieć w tym chaosie coś znajomego, to uspokaja. A teraz zbieramy się. Alice – zwróciła się do drugiej Ślizgonki – rozmawiałaś ze Świergotką... Gdzie teraz mamy się kierować?

//*//
Ciemne do tej pory błonia oświetlane słabym blaskiem nielicznych gwiazd i niepełnego księżyca rozświetlił pomarańczowy blask ognia. Parę osób krzyknęło z zaskoczenia, inne wrzeszczały z bólu, gdy ich ciała trawił smoczy ogień. Nad walczącymi przelecieli na miotłach dwaj czarodzieje w towarzystwie trzech co prawda niewielkich ale zwinnych smoków. Gady leciały u boku swoich opiekunów na komendę zionąc ogniem w cel.
– Do tej pory jedynie zabawiali ludzi, którzy nas odwiedzali, ale najwyraźniej w walce ich wyczyny sprawdzają się równie skutecznie, no nie Leo? – zagadnął rudzielec, gdy biegli ku błoniom.
– Zamiast podziwiać, jak oni sobie radzą, może skupiłbyś się na sobie, co? Mówiłeś, że jest tu parę osób, które chcesz odnaleźć.
– Daj spokój, jeszcze nie walczymy. Co ci szkodzi nacieszyć się dobrze wykonaną robotą?
– W przeciwieństwie do ciebie, nie podnieca mnie niebezpieczeństwo, psycholu!
– Nie bój się. Póki będziesz się mnie trzymał, to będę cię bronił.
– Spadaj, Cherry. Będę dużo bezpieczniejszy z dala od ciebie. Masz się skupić na obronie swoich bliskich. Tu się rozdzielamy! Nie waż mi się umierać!
Charlie zaśmiał się krótko.
– Do zobaczenia, Leo! – odkrzyknął i podobnie jak przyjaciel, wbiegł w tłum walczących.
//*//
Kobieta biegła, unikając zbłąkanych klątw i następstw ich uderzeń. W głowie miała tylko jeden cel. Znaleźć Lucjusza.
Dostrzegła go po dłuższej chwili. Mężczyzna właśnie posłał zaklęcie uśmiercające w stronę jakiejś szóstoklasistki z Hufflepuffu. Dziewczyna zdążyła jedynie z cichym okrzykiem zasłonić twarz ramieniem, nim Avada trafiła ją w brzuch.
W pobliżu blondyna kręciła się Bellatrix, co rusz posyłając kolejne klątwy w duecie z histerycznym śmiechem. To właśnie ona jako pierwsza dostrzegła przybycie siostry.
– Narcyza! W końcu! Długo na ciebie trzeba było czekać! Gotowa do akcji po wakacjach?
– I to jak – wycedziła wolno, wymierzając różdżkę w starszą kobietę, która najwidoczniej nie widziała w niej zagrożenia.
– Ej, Narcyzka! Co jest? Kierunki ci się pomyliły? – Powtórzyła gest siostry i wymierzyła swoją różdżkę w Narcyzę.
Lucjusz spojrzał na nie z politowaniem.
– Nie wygłupiaj się, Narcyzo i stań po stronie zwycięzców.
– Stoję po ich stronie… – Nim którakolwiek z kobiet zdążyła wziąć wdech przed wypowiedzeniem inkantacji, coś na kształt ponuraka rzuciło się na śmierciożerczynię, wywracając ją z łoskotem. Jej różdżka odleciała kilka stóp dalej.
– ...Ał… AAa! Po...aaa! mocy! Uuu…! – krzyczała cicho, próbując zepchnąć z siebie warczące, agresywne zwierzę.
Narcyza, wykorzystując okazję, wymierzyła w męża, który przygotowany na taki obrót sytuacji, posyłał już w jej stronę niewybaczalne.
Crucio!
Narcyza zagryzła wargę do krwi, kiedy próbowała ze wszystkich sił nie zacząć krzyczeć z bólu. Upadła na kolana, zaciskając palce na kępie trawy. Krzyknęła urywanie, czując uderzenie gorąca w okolicach jej brzucha.
Lucjusz z perfidnym uśmiechem ją kopnął. Jednak uśmiech szybko spełzł mu z twarzy, gdy usłyszał charczenie miotającej się szwagierki, któremu towarzyszył chrzęst pękających kości.
– Co do…? – zerknął w tamtą stronę, krzywiąc się na widok, jaki zastał. Jego zaklęcie straciło na sile, co skrzętnie wykorzystała Narcyza, unosząc na niego różdżkę.
Avada Kedavra…!
Spojrzała zaskoczona na koniec swojej różdżki, z którego wydostał się jedynie malutki obłoczek zielonego strumienia magii. Czemu nie mogła się na nim zemścić!? Przecież go nienawidziła! Pragnęła jego śmierci, więc dlaczego!?
– Ha… Jak zwykle jesteś słaba, Narcyzo. Pokażę ci, jak to się robi poprawnie… Ava…!
Powietrze uleciało z jego płuc, gdy leciał na ziemię powalony w taki sam sposób jak wcześniej Bellatrix. Narcyza obserwowała ze zgrozą, jak parę łokci od niej zwierzę w dokładnie taki sam sposób pozbawia życia krzyczącego i wierzgającego nogami mężczyznę. Ponurak warczał przez chwilę nad nieruchomym ciałem, wpatrując się w rozszarpane gardło. Odwrócił się ku blondynce. Ślina zmieszana z krwią skapywała z posklejanego futra na ziemię. Obserwował ją, jakby zastanawiając się, czy ją też zaatakować, czy jednak odpuścić.
Tak przynajmniej odebrałby to ktoś, kto nie wiedział, że pod postacią tego przypominającego ponuraka psa skrywał się Syriusz. Tak naprawdę animag próbował się zorientować, jak trzyma się jego ukochana. Ruszył powoli w jej kierunku, ale zatrzymał się po paru krokach. Słyszał łomotanie jej serca i wyczuwał lęk, choć wokół nie było już nikogo poza nimi...
Odwrócił się i pobiegł w kierunku lasu, szybko ginąc w mroku.
//*//
Albus obserwował, jak dwie grupki skrzatów znoszą kolejnych rannych do zamku. Do tej pory zniosły już dziesiątki ciężko rannych czarodziejów – dzieci i dorosłych – niezdolnych do walki. Na szczęście odkąd przybyły posiłki z innych krajów i oni zadawali dotkliwe straty ludziom Voldemorta. Ta szybka lecz niezmiernie krwawa bitwa powoli dobiegała końca. Już mniej niż połowa zgromadzonych czarodziejów była zdolna do walki. W dodatku wyglądało na to, że Harry dotarł wreszcie do Toma, którego skutecznie udało się spowolnić licznymi pułapkami, które Albus już wcześniej osobiście porozstawiał na wszystkich trasach prowadzących do jego schronienia.
Stojąc w kamiennym oknie, spojrzał na pole bitwy. Pstryknął palcami, przywołując dwa skrzaty.
– Kłaczku, powiedz Remusowi Lupinowi żeby teraz ze swoją grupą szli w stronę jeziora. Nutko, zaprowadź oddział z Japonii bliżej chatki gajowego.
Skrzaty zniknęły, by przekazać rozkazy.
//*//
Chłopak drgnął, wybudzając się. Spojrzał przed siebie, by zorientować się, że patrzy przez jakiś ciężki, ale prawie przezroczysty materiał. Peleryna niewidka. Od razu rozpoznał z czym ma do czynienia. W końcu Harry wiele razy przychodził do niego ukryty pod tym materiałem. Nigdy nie zapomni miękkości tkaniny ani zapachu Harry’ego którym przesiąkła.
Złapał ją i powoli ściągnął z siebie, zaczynając od twarzy. W tym samym czasie uświadomił sobie, że knebel zdążył już zniknąć, co uznał za dobry znak.
Bok dawał o sobie znać mocniej niż na samym początku. Pulsował bólem i był strasznie gorący. Mokry też, stwierdził, kiedy w końcu położył rękę na ranie, uciskając ją tak mocno jak był w stanie.
Jak długo był nieprzytomny?
Ile stracił krwi?
Sięgnął powoli do kieszeni szaty, z której wyciągnął małej wielkości saszetę. Severus dał mu ją kilka dni temu, mówiąc: “bylebyś nie musiał z tego korzystać”. Jego wuj ciągle wierzył, że jakimś cudem Draco nie odniesie ran, ukryty w bezpiecznym miejscu. Taki był początkowy plan.
Z trudem otworzył saszetę, wkładając palce do środka i wyciągając pierwszy flakonik. Przysunął go do twarzy, by móc zobaczyć etykietę. Eliksir przejrzystego myślenia. Dobrze… ale nie tego w tej chwili szukał. Odłożył flakonik blisko siebie, by w razie czego móc zawsze po niego sięgnąć. Jeśli zacznie odpływać nim znajdzie to, czego szukał, eliksir ten strasznie mu się przyda.
Wyciągał skrupulatnie flakonik po flakoniku, by w końcu z – krzywym przez ból – uśmiechem triumfu znaleźć ten właściwy.
Eliksir krzepnącej krwi. Wiedział, że Severus zaopatrzy go w niego na wszelki wypadek.
Ostrożnie podwinął koszulę, odsłaniając ranę. Skrzywił się z odrazą. Musiała wyglądać ohydnie. Miał nadzieję, że nie zostanie mu po niej żadna blizna.
Zębami odkorkował flakonik i wylał ostrożnie jego zawartość na ranę. Krzyknął urywanie, nie mogąc się powstrzymać.
Odczekał chwilę i znów wrócił do poszukiwań. Tym razem szczęście mu sprzyjało. Już przy drugim podejściu znalazł eliksir regenerujący, który zaraz wypił.
Wiedział, że to nie uzdrowi cudownie jego rany, ale da mu niezbędny czas do odnalezienia swojego sobowtóra i uratowania Harry'ego.
Przyłożył palce do ust i zagwizdał. Oby Galena to usłyszała i przyleciała tutaj. Z jej pomocą będzie w stanie szybciej działać.
– No dawaj, Gal. Chodź tutaj! – krzyknął z nadmiaru emocji.
Ryk smoczycy przeszył niebo. Niedługo później smoczyca wylądowała na murku i w kilku susach znalazła się przy nastolatku.
– Cześć, maleńka. Pomożesz mi wstać? – rzucił w ramach przywitania. Samica zasklomlała głucho, przysuwając pysk do jego rany. – Nie, maleńka. Nie ruszaj. Dopiero co się jako tako poskładałem.
Z trudem, opierając się o smoczycę podźwignął się na nogi. Późnej, uważając na swoją ranę, wdrapał się na jej grzbiet.
– No dobra. To teraz ostrożnie lecimy i szukamy Harry'ego – mruknął, przytulając się ostrożnie do szyi Galeny.
Smoczyca z warkotem skoczyła ku wyjściu z wieży. Draco jęknął urywanie. Jeśli ruchy Galeny go nie zabiją, to chyba już nic tego nie zrobi.
//*//
Kiedy Narcyza po dłuższej chwili podźwignęła się z kolan, podeszła powoli do ciała męża, patrząc na niego z nieskrywaną odrazą. Rozszarpane gardło, twarz wykrzywiona w przerażeniu i bólu. Krew na policzkach i platynowych kosmykach. Otaczający ją duszący zapach krwi.
Przez chwilę była jak nieświadoma niczego lalka. Wyciągnęła dłoń, przesuwając ją po stygnącej skórze. Wzdrygnęła się, kiedy palce przejechały po gęstej posoce, która nie idąc dalej, zaczęła leniwie twardnieć.
Odsunęła się na bok i zwymiotowała, nie mogąc powstrzymać torsji. Kiedy widzi się martwe ciała z daleka, do tego tylko dotknięte klątwą, to spotyka się to bardziej z obojętnością. Jednak sprawa ma się inaczej, kiedy w grze pojawia się krew, widok mięsa, odór spalenizny, jak to pewnie miało miejsce w przypadku smoków.
Wytarła usta rękawem szaty, prostując się i idąc szybszym krokiem w stronę najbliższych walczących. Wyciągnęłą przed siebie różdżkę, atakując klątwą pierwszego śmierciożercę, którego ujrzała. Chwilę później kolejne dość paskudne klątwy padły na jego dwóch towarzyszy.
Zerknęła na Gryfona, któremu tym sposobem uratowała życie.
– Jesteś gdzieś ranny? – spytała natychmiast, kiedy upewniła się, że są bezpieczni i podeszła do rudzielca.
– Nieszczególnie – odparł nie do końca zgodnie z prawdą. Nie była to śmiertelna rana, ale czasem odczuwał ją przy gwałtowniejszych ruchach.
– To dobrze – mruknęła. – Nie widzę nigdzie twoich towarzyszy. Rozdzieliliście się?
– Jak tylko zaczęło się to piekło. – Otarł rękawem spocone czoło, patrząc na walczących przed nimi. – Cały czas próbuję ich znaleźć, ale bez skutku.
– W takim razie, powinieneś zostać przy mnie – zawyrokowała, rzucając mu lekki uśmiech. – We dwójkę mamy większe szanse.
– Dzięki. – Posłał jej szczery choć blady uśmiech i ruszył do przodu, po paru krokach upewniając się, czy idzie za nim.
//*//
Masaki krzyknęła cicho, kiedy zaklęcie śmignęło tuż obok jej twarzy.
Kiku, Koku, na nich! – zawołała do dwóch lisów wielkości małych smoków, a te natychmiast rzuciły się na zgraję nieprzemienionych wilkołaków.
Maki, chcesz ich wszystkich pozabijać?! Wśród nich są nasi!
To niech uciekają! Nie daruję gnojom!
Chwilę wcześniej jeden z olbrzymów dorwał jej brata i zacisnął masywną dłoń na karku azjaty. Haruse tylko raz się szarpnął, nim zwiotczał i upadł martwy na ziemię.
– Oddział z Zakonu, wycofać się! – wrzasnął Yuusuke, z zadowoleniem rejestrując, że ci niezwłocznie zaczęli wykonywać jego polecenie. Bardzo dobrze, bo w następnej chwili boskie chowańce zaczęły siać spustoszenie wśród wilkołaków. Wściekłość ich pani sprawiała, że lisy zachowywały się bardziej jak bestie, uzewnętrzniając gniew kobiety.
Po chwili teren obok chatki przy Zakazanym Lesie był oczyszczony z wrogów. Kiku i Koku nikogo nie oszczędziły.
//*//
Charlie przemierzał pole bitwy ramię w ramię z napotkanym parę minut wcześniej Percym. Na ile tylko mogli, pomagali grupkom napotkanych uczniów, ale obaj mieli konkretny cel – odnaleźć resztę rodziny. Od Percy’ego dowiedział się, że Bill i bliźniacy walczą w okolicy lasu, z kolei rodzice walczyli wraz z Lupinem nad jeziorem. Tylko ich najmłodszy brat i najdroższa siostrzyczka nie mieli wsparcia, a im dłużej nie mogli ich znaleźć, tym bardziej się niepokoili.
Trzyosobowe zespoły może i dawały dzieciakom większą szansę na przeżycie, ale to wciąż były tylko dzieci. Wystarczająco boleśnie obrazowały to ciała poległych uczniów, które mijali.
//*//
Huk i odłamki kamienia. Kurz i rozbryzgi ziemi. Wrzask bólu, wykrzyczana klątwa, zaklęcia jedno po drugim przelatujące przez dziedziniec. Zdarte gardła i przyspieszone oddechy. Harry trząsł się cały, sam już nie wiedział czy z gniewu, czy ze zmęczenia, czy był to skutek tych trzech Cruciatusów, którymi poczęstował go Voldemort. Coraz ciężej było mu wycelować, na szczęście nie był w tym sam. Jego pierwsze niewybaczalne może nie było wystarczająco skuteczne, ale lekcja, którą dał mu Tom, odświeżyła w jego pamięci więcej nieprzyjemnych wspomnień. Za drugim podejściem, Riddle nie był w stanie utrzymać kontroli nad swoim głosem. Trzeciej próby zdołał uniknąć.
Krążyli powoli po okręgu, z trudem łapiąc oddechy i raz po raz posyłając w stronę przeciwnika ofensywne zaklęcia. Porzucili walkę na cruciatusy, nie miała sensu. Szybsza była walka na zwykłe zaklęcia. Łatwiej było przechytrzyć przeciwnika, łatwiej przebić się przez jego gardę.
Dynamiczna walka dawała większą satysfakcję. Gdy odłamki kamieni trafiały w ciało, gdy z ran sączyła się krew, gdy wybuchy odrzucały przeciwnika do tyłu… Może nie cierpiał tak jak od niewybaczalnego, ale systematyczne widoczne osłabianie wroga było znacznie bardziej satysfakcjonujące. A gdy przeciwnik będzie już u kresu wytrzymałości, dokona się słodkiej zemsty i pośle się go na tamten świat, by już nigdy nie przeszkodził w realizacji planów i marzeń. By już nie mógł skrzywdzić drogich osób.
Przynajmniej przez jakiś czas.
Bombar…!
Harry nie dokończył zaklęcia, przez co z jego różdżki wysypały się iskry zamiast światła. Zakaszlał, próbując tym zamarkować swoje zdziwienie. Ale Voldemort nie dał się zmylić. Doskonale widział emocje malujące się na twarzy jego przeciwnika. Spojrzał za siebie, dostrzegając stojącego niedaleko wyjścia z korytarza najmłodszego Malfoya. Uśmiechnął się paskudnie.
– Przyszedłeś oddać mi moją własność, Draco? Dobrze cię wytresowałem.
Harry chciał cisnąć w Toma klątwą, ale przy jego obecnej celności było zbyt duże ryzyko, że trafi Draco. Stał więc tylko w milczeniu, obserwując rozwój wydarzeń. Patrzył, jak blondyn w ciszy podchodzi do Voldemorta. Prawą dłoń zaciskał na rękojeści miecza.
– Panie. – Spojrzał na Voldemorta bez strachu w oczach. – To nigdy nie była i nie będzie twoja własność… Enqua ma jednego właściciela, a tak się składa, że to ja nim jestem.
– Draco, odsuń się od niego. – Za nic nie chciał, by jego chłopak przebywał w pobliżu tej kanalii. Zrobił kilka kroków w ich kierunku...
– Stój, Harry!
– Czemu? – Brunet ściągnął brwi, niezadowolony.
Draco posłał mu ciepłe spojrzenie.
– Bo teraz to ja będę bronić ciebie – odparł, nim zamachnął się na Toma.
– Myślisz, że ci na to pozwolę?! To ja muszę go zabić!
– Ostatni cios należeć będzie do ciebie – zawołał, pozwalając magii wspomóc jego ciało.
Voldemort cofnął się o parę kroków, celując różdżką w Draco. Harry nie zamierzał czekać, aż Tom zabije Draco tuż pod jego nosem.
Avada…!
Crucio! – krzyknął, przerywając czarnoksiężnikowi rzucanie zaklęcia. Był szybszy. Voldemort wrzasnął, zginając się w pół.
Blondyn wykorzystał ten czas, by znaleźć się tuż za mężczyzną i z cichym okrzykiem przeorać ostrzem jego plecy.
Harry zamarł, obserwując jak dziwna mgła porcjami skupia się dookołą klęczącej teraz postaci, w zastraszającym tempie zmniejszając swoją objętość, jakby wsiąkała w jego ciało
– Nie stój tak! Wykończ go! – krzyknął Draco, skupiając uwagę Gryfona.
Zrobił jeszcze dwa kroki, celując dokładnie różdżką. Gdy Voldemort podniósł na niego wzrok, zacisnął mocniej długie palce na swojej różdżce. Znów zadziałał impuls:
– Avada kedavra!
//*//
Harry wypuścił powoli powietrze. Naprawdę to zrobił, użył zaklęcia śmierci i zabił tego bydlaka. To powinna być radosna chwila, ale świadomość, że na świecie jest jeszcze kilka cząstek duszy Toma skutecznie odbierała Harry’emu ochotę do świętowania.
Coś lub raczej ktoś poruszył się za ciałem, skupiając na sobie uwagę bruneta. Voldemort nie wyglądał, jakby szybko miał zmartwychwstać, więc Potter mógł wreszcie poświęcić chwilę swojemu – byłemu – chłopakowi.
– Udało ci się, Harry! – zawołał, podchodząc do niego szybkim krokiem. Objął go lewą ręką za szyję i pocałował mocno.
Potter objął go w pasie, odpowiadając na pieszczotę. Tak mu brakowało jego ust! Jego ciepła! Po tym jak go tak idiotycznie rzucił!...
Trybiki w głowie Pottera zaskoczyły. Nie mógł dać się tak ponieść, nie tym razem, nie wybaczy mu tak łatwo! Odepchnął blondyna od siebie i wbił w niego twarde spojrzenie, z chwili na chwilę coraz bardziej zły.
– Ty…! Co ty sobie wyobrażasz, co?!
– O co ci chodzi, Harry? Przerażasz mnie – sapnął, cofając się o krok.
O co mi chodzi?! Myślisz, że po tym co zrobiłeś, możesz sobie tak po prostu się na mnie rzucić bez słowa?! – Chwycił go jednocześnie za kołnierz i nadgarstek i przyciągnął blisko, tak że ich twarze dzieliły może ze dwa cale.
– Zrobiłem to, by cię chronić – szepnął łagodnie, patrząc na niego z uczuciem.
– Wiem, idioto i to nie na przeprosiny… – Urwał, marszcząc brwi. Kątem oka widział błyszący się pierścień, ale nie czuł pod palcami bransolety. Draco nigdy jej nie przekładał, twierdził, że dobrze prezentuje się tylko na lewym nadgarstku.
– Co się stało? – spytał zaskoczony ciszą ze strony bruneta.
Odsunął go od siebie i dla pewności spojrzał na drugą rękę. Ani śladu bransolety.
– Ig, mówiłeś, że musisz zdobyć miecz, ale nie było ani słowa o podszywaniu się pod Draco. Ani tym bardziej całowaniu mnie – burknął. – Po co ten pokaz?
 – Tssk… Jak ogarnąłeś, że to ja? – spytał, przybierając poważny wyraz twarzy.
– Nie masz bransolety, którą podarowałem Draco. A na bank ma ją cały czas założoną.
Uniósł sugestywnie dłoń, na której nosił pierścień. Mimochodem spojrzał na kamienie i zamarł. Niepewność i zmartwienie ogarnęły jego serce. Pierścień niezmiennie jarzył się czerwienią strachu, lecz teraz stanowiła ona tylko cienki paseczek, wyzierający spomiędzy jasnoszarych kamieni. Musiał być koszmarnie zmęczony… lub ranny.
– Skoro masz miecz, musiałeś niedawno się z nim widzieć. Gdzie był? – spytał ponaglającym tonem. – Chyba nie najlepiej z nim… jest potwornie wyczerpany.
Igniss nie wyglądał na przejętego stanem swojego brata.
– Przeżyje – wywrócił oczami.
Harry’ego zszokowała ta reakcja.
– Nie martwisz się o niego?? Przecież mogli go dopaść…! – Nie wiedział jedynie kto miałby to zrobić. Czy większym wrogiem dla Draco byli obecnie śmierciożercy czy aurorzy.
– Nie sądzę, nałożyłem sporo zabezpieczeń przed wejściem do…. nieważne…
– Zamknąłeś go gdzieś?
– Tak. Musi grzecznie czekać tylko na mój powrót.
Potter obejrzał się na ciało Voldemorta. Wciąż wyglądał na tak samo martwego.
– Zabierz mnie do niego.
– Nie ma takiej opcji. To zepsułoby mój cały plan.
– Jaki znowu plan? Ig! Chcę się zobaczyć z Draco, potrzebuje mnie.
– Przecież mnie widzisz… I to jedyne co dostaniesz.
– Nie gadaj głupot, wiem, co się działo w Malfoy Manor. Muszę. Się. Z nim. Zobaczyć – wycedził, tracąc cierpliwość. Przyjaciel przyjacielem i brat bratem, ale Igniss w tym momencie go wkurzał.
Blondyn przechylił głowę na bok, patrząc na niego ze znudzeniem.
– Co? Dobrali mu się do tyłka? – Znów wywrócił oczami.
Potter, nim zdążył pomyśleć, zamachnął się, uderzając go z pięści w twarz. Głowa blondyna odskoczyła w bok pod wpływem siły uderzenia.
– Nie pozwalaj sobie, gnojku! – warknął Ig.
Odepchnął go siłą magii, przez co Harry prawie się przewrócił na plecy. W ostatniej chwili podparł się ręką, złapał równowagę i spojrzał na Iga wściekły. Ig odwzajemnił spojrzenie, a jego tęczówki stały się ciemnofioletowe. To zbiło Harry’ego z tropu.
– Co jest…? – bąknął i ścisnął mocniej różdżkę, trzymając ją w pogotowiu. Poczuł niepokój na widok jego oczu.
– Daruj sobie – wycedził niższym głosem i w tym momencie musiał zrozumieć coś, bo zaśmiał się kręcąc głową. – Magia najwidoczniej przywraca mi mój prawdziwy wygląd – odparł z dumą, spoglądając na Harry’ego. – Zdradzić ci sekret przed śmiercią?
– Śmiercią? Czyją śmiercią?
– Twoją, Harry… – szepnął, tuż po tym nad podszedł do Harry'ego i nagłym szarpnięciem wyrwał mu różdżkę. Odrzucił ją gdzieś w bok, łapiąc bruneta za szyję. – Gdybyś znienawidził Draco, tak jak tego chciałem, nie musiałbym teraz tego robić.
Potter chciał mu coś odpowiedzieć, ale ściśnięte gardło wypuszczało z siebie jedynie charczące dźwięki. Nawet powietrza nie mógł porządnie nabrać. Prawie w ogóle nie mógł oddychać… Próbował odciągnąć duszącą go dłoń, ale żelazny uścisk był nie do pokonania.
– Naprawdę nie chciałem pozbawiać cię życia, w końcu jesteś ukochanym chrześniakiem Syriusza, a zależy mi na moim sukcesorze.
Kopnął Ignissa, licząc, że dzięki temu uścisk się poluźni, ale nieskutecznie. Nie działało też wbijanie paznokci, drapanie czy coraz bardziej rozpaczliwe bicie po ręce. Oczy zaszły mu łzami a w uszach powoli zaczynało dzwonić.
– To nic nie da. Zadajesz ból Ignissowi, ale nie mi.
Ryk smoka dotarł do ich uszu, tuż przed tym jak smoczyca wylądowała i zionęła ogniem od strony pleców Ignissa. Następnie zaszarżowała na niego, co zmusiło blondyna do działania.
Odpychając od siebie gwałtownie Harry’ego, zablokował płomienie tarczą. Od biegnącej smoczycy odskoczył, przetaczając się po trawniku i zrywając na równe nogi.
Harry w tym czasie próbował zacząć normalnie oddychać, ale ból jaki temu towarzyszył, nie ułatwiał sprawy. A do tego jeszcze był bezbronny! Jego różdżka walała się gdzieś po ziemi, a ten ktoś potrafił używać magii bezróżdżkowej.
Poderwał głowę, słysząc bolesny jęk Draco.
Blondyn zeskoczył z Galeny, stając dokładnie między nim a swoim sobowtórem. Akurat przy jego nogach leżał miecz, więc podniósł go, czując, jak jego ciężar dostosowuje się do niego.
– Nie daruję ci tego – powiedział, mierząc w Iga mieczem.
Harry nie słyszał już nic więcej. Wyłączył się, widząc ogromną plamę krwi na białej koszuli swojego chłopaka. Strach i wściekłość starły się w nim, dodając mu sił. Wstał powoli i wyciągnął przed siebie rękę, w myślach przywołując swoją różdżkę, jak to wielokrotnie robił z miotłą.
– Jeszcze się nie wykrwawiłeś? – Ariam najwyraźniej nie zauważył, co zrobił Harry. Albo zwyczajnie go zignorował, uznając, że nie stanowi dla niego zagrożenia. – Silny jesteś. Tym bardziej chcę teraz to ciało.
– Nic nie dostaniesz! – krzyknął Draco, ruszając w stronę zdrajcy.
– A co mi zrobisz? – spytał, pstrykając palcami i posyłając w stronę Malfoya podmuch gorącego powietrza.
Protego! – Harry wyczarował tarczę przed blondynem. Stan jego gardła wciąż pozostawiał wiele do życzenia, ale nie mógł milczeć.
Draco zerknął na niego, wykrzywiając kącik ust w słabym uśmiechu, po czym znów skupił się na swoim przeciwniku.
– Honorowy pojedynek! – zawołał, patrząc wyzywająco na sobowtóra. – Chyba że zdrajca taki jak ty nie zna znaczenia tego słowa!
Igniss uśmiechnął się szeroko, wyczarowując miecz w swojej ręce.
– Chyba oszalałeś! Nie będziesz walczyć! Ledwo trzymasz się na nogach!
Draco ewidentnie nie miał w planach go słuchać. Ruszył na Iga, atakując jako pierwszy. Ten z rozbawieniem sparował cios.
– Tak bardzo lubisz, jak przebijam cię mieczem, Draco? Z chęcią dam ci tego więcej – powiedział, nim drasnął policzek chłopaka, który dzięki zachwianiu do tyłu uniknął cięcia w gardło.
Krew w Harrym zawrzała. Miał gdzieś zasady pojedynku. Jeśli on krzywdzi Draco, nie zasługuje na grę fair play.
Drętwota!
Ariam spojrzał na niego z gniewem.
– Nie wtrącaj się – warknął, odbijając zaklęcie, a następnie odepchnął go dalej.
Draco w tym czasie doskoczył do przeciwnika, zamachując się mieczem.
Nagły ból rozszedł się od strony rany, wyrywając z jego gardła głośne stęknięcie. Atak stracił na sile, kiedy on sam stracił równowagę.
Drasnął go jedynie w ramię, uświadomił sobie nim upadł na ziemię. To za mało.
Poderwał głowę, nie chcąc dać draniowi satysfakcji.
Zginie z podniesioną głową!
~*~

2 komentarze:

  1. Hejeczka,
    walka och, cieszę się że pojawił się Draco bo w sama porę... Harry szybko zorientował się że to Ignis...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, walka och, cieszę się że pojawił się Draco bo w sama porę... Harry szybko zorientowal się że to Ignis...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń