~*~
Hermiona przeniosła
wzrok z opatrywanej siódmoklasistki na Zabiniego, który aktualnie pełnił rolę
jej ochroniarza. Ślizgon obrócił się w stronę ścieżki prowadzącej ku wejściu na
teren Hogwartu, najwidoczniej coś dostrzegając.
– Nasi czy więcej
wrogów? – spytała krótko, po czym wróciła do rzucania zaklęć leczniczych.
– Sądząc po włosach,
to nasi z rodziną twojego Wiewióra na czele.
– Nawet w takiej
chwili nie możesz sobie darować uszczypliwości? – Pokręciła głową.
– Znasz mnie, to
silniejsze ode mnie – zaśmiał się krótko.
Gdy pomogła wstać
Krukonce, podeszła do Ślizgona i ścisnęła go lekko za ramię.
– Tak trzymaj. Dobrze
jest mieć w tym chaosie coś znajomego, to uspokaja. A teraz zbieramy się. Alice
– zwróciła się do drugiej Ślizgonki – rozmawiałaś ze Świergotką... Gdzie teraz
mamy się kierować?
//*//
Ciemne do tej pory
błonia oświetlane słabym blaskiem nielicznych gwiazd i niepełnego księżyca
rozświetlił pomarańczowy blask ognia. Parę osób krzyknęło z zaskoczenia, inne wrzeszczały
z bólu, gdy ich ciała trawił smoczy ogień. Nad walczącymi przelecieli na
miotłach dwaj czarodzieje w towarzystwie trzech co prawda niewielkich ale
zwinnych smoków. Gady leciały u boku swoich opiekunów na komendę zionąc ogniem
w cel.
– Do tej pory jedynie
zabawiali ludzi, którzy nas odwiedzali, ale najwyraźniej w walce ich wyczyny
sprawdzają się równie skutecznie, no nie Leo? – zagadnął rudzielec, gdy biegli
ku błoniom.
– Zamiast podziwiać,
jak oni sobie radzą, może skupiłbyś się na sobie, co? Mówiłeś, że jest tu parę
osób, które chcesz odnaleźć.
– Daj spokój, jeszcze
nie walczymy. Co ci szkodzi nacieszyć się dobrze wykonaną robotą?
– W przeciwieństwie
do ciebie, nie podnieca mnie niebezpieczeństwo, psycholu!
– Nie bój się. Póki
będziesz się mnie trzymał, to będę cię bronił.
– Spadaj, Cherry.
Będę dużo bezpieczniejszy z dala od ciebie. Masz się skupić na obronie swoich
bliskich. Tu się rozdzielamy! Nie waż mi się umierać!
Charlie zaśmiał się
krótko.
– Do zobaczenia, Leo!
– odkrzyknął i podobnie jak przyjaciel, wbiegł w tłum walczących.
//*//
Kobieta biegła, unikając zbłąkanych klątw i następstw ich uderzeń. W
głowie miała tylko jeden cel. Znaleźć Lucjusza.
Dostrzegła go po
dłuższej chwili. Mężczyzna właśnie posłał zaklęcie uśmiercające w stronę
jakiejś szóstoklasistki z Hufflepuffu. Dziewczyna zdążyła jedynie z cichym
okrzykiem zasłonić twarz ramieniem, nim Avada trafiła ją w brzuch.
W pobliżu blondyna
kręciła się Bellatrix, co rusz posyłając kolejne klątwy w duecie z histerycznym
śmiechem. To właśnie ona jako pierwsza dostrzegła przybycie siostry.
– Narcyza! W końcu!
Długo na ciebie trzeba było czekać! Gotowa do akcji po wakacjach?
– I to jak –
wycedziła wolno, wymierzając różdżkę w starszą kobietę, która najwidoczniej nie
widziała w niej zagrożenia.
– Ej, Narcyzka! Co
jest? Kierunki ci się pomyliły? – Powtórzyła gest siostry i wymierzyła swoją
różdżkę w Narcyzę.
Lucjusz spojrzał na
nie z politowaniem.
– Nie wygłupiaj się,
Narcyzo i stań po stronie zwycięzców.
– Stoję po ich
stronie… – Nim którakolwiek z kobiet zdążyła wziąć wdech przed wypowiedzeniem
inkantacji, coś na kształt ponuraka rzuciło się na śmierciożerczynię,
wywracając ją z łoskotem. Jej różdżka odleciała kilka stóp dalej.
– ...Ał… AAa!
Po...aaa! mocy! Uuu…! – krzyczała cicho, próbując zepchnąć z siebie warczące,
agresywne zwierzę.
Narcyza,
wykorzystując okazję, wymierzyła w męża, który przygotowany na taki obrót
sytuacji, posyłał już w jej stronę niewybaczalne.
– Crucio!
Narcyza zagryzła
wargę do krwi, kiedy próbowała ze wszystkich sił nie zacząć krzyczeć z bólu.
Upadła na kolana, zaciskając palce na kępie trawy. Krzyknęła urywanie, czując
uderzenie gorąca w okolicach jej brzucha.
Lucjusz z perfidnym
uśmiechem ją kopnął. Jednak uśmiech szybko spełzł mu z twarzy, gdy usłyszał
charczenie miotającej się szwagierki, któremu towarzyszył chrzęst pękających
kości.
– Co do…? – zerknął w
tamtą stronę, krzywiąc się na widok, jaki zastał. Jego zaklęcie straciło na
sile, co skrzętnie wykorzystała Narcyza, unosząc na niego różdżkę.
– Avada Kedavra…!
Spojrzała zaskoczona
na koniec swojej różdżki, z którego wydostał się jedynie malutki obłoczek
zielonego strumienia magii. Czemu nie mogła się na nim zemścić!? Przecież go
nienawidziła! Pragnęła jego śmierci, więc dlaczego!?
– Ha… Jak zwykle
jesteś słaba, Narcyzo. Pokażę ci, jak to się robi poprawnie… Ava…!
Powietrze uleciało z
jego płuc, gdy leciał na ziemię powalony w taki sam sposób jak wcześniej
Bellatrix. Narcyza obserwowała ze zgrozą, jak parę łokci od niej zwierzę w
dokładnie taki sam sposób pozbawia życia krzyczącego i wierzgającego nogami
mężczyznę. Ponurak warczał przez chwilę nad nieruchomym ciałem, wpatrując się w
rozszarpane gardło. Odwrócił się ku blondynce. Ślina zmieszana z krwią
skapywała z posklejanego futra na ziemię. Obserwował ją, jakby zastanawiając
się, czy ją też zaatakować, czy jednak odpuścić.
Tak przynajmniej
odebrałby to ktoś, kto nie wiedział, że pod postacią tego przypominającego ponuraka
psa skrywał się Syriusz. Tak naprawdę animag próbował się zorientować, jak
trzyma się jego ukochana. Ruszył powoli w jej kierunku, ale zatrzymał się po
paru krokach. Słyszał łomotanie jej serca i wyczuwał lęk, choć wokół nie było
już nikogo poza nimi...
Odwrócił się i
pobiegł w kierunku lasu, szybko ginąc w mroku.
//*//
Albus obserwował, jak
dwie grupki skrzatów znoszą kolejnych rannych do zamku. Do tej pory zniosły już
dziesiątki ciężko rannych czarodziejów – dzieci i dorosłych – niezdolnych do
walki. Na szczęście odkąd przybyły posiłki z innych krajów i oni zadawali
dotkliwe straty ludziom Voldemorta. Ta szybka lecz niezmiernie krwawa bitwa
powoli dobiegała końca. Już mniej niż połowa zgromadzonych czarodziejów była
zdolna do walki. W dodatku wyglądało na to, że Harry dotarł wreszcie do Toma,
którego skutecznie udało się spowolnić licznymi pułapkami, które Albus już
wcześniej osobiście porozstawiał na wszystkich trasach prowadzących do jego
schronienia.
Stojąc w kamiennym
oknie, spojrzał na pole bitwy. Pstryknął palcami, przywołując dwa skrzaty.
– Kłaczku, powiedz
Remusowi Lupinowi żeby teraz ze swoją grupą szli w stronę jeziora. Nutko,
zaprowadź oddział z Japonii bliżej chatki gajowego.
Skrzaty zniknęły, by
przekazać rozkazy.
//*//
Chłopak drgnął, wybudzając się. Spojrzał przed siebie, by zorientować
się, że patrzy przez jakiś ciężki, ale prawie przezroczysty materiał. Peleryna
niewidka. Od razu rozpoznał z czym ma do czynienia. W końcu Harry wiele razy
przychodził do niego ukryty pod tym materiałem. Nigdy nie zapomni miękkości
tkaniny ani zapachu Harry’ego którym przesiąkła.
Złapał ją i powoli
ściągnął z siebie, zaczynając od twarzy. W tym samym czasie uświadomił sobie,
że knebel zdążył już zniknąć, co uznał za dobry znak.
Bok dawał o sobie
znać mocniej niż na samym początku. Pulsował bólem i był strasznie gorący.
Mokry też, stwierdził, kiedy w końcu położył rękę na ranie, uciskając ją tak
mocno jak był w stanie.
Jak długo był
nieprzytomny?
Ile stracił krwi?
Sięgnął powoli do
kieszeni szaty, z której wyciągnął małej wielkości saszetę. Severus dał mu ją
kilka dni temu, mówiąc: “bylebyś nie musiał z tego korzystać”. Jego wuj ciągle
wierzył, że jakimś cudem Draco nie odniesie ran, ukryty w bezpiecznym miejscu.
Taki był początkowy plan.
Z trudem otworzył
saszetę, wkładając palce do środka i wyciągając pierwszy flakonik. Przysunął go
do twarzy, by móc zobaczyć etykietę. Eliksir przejrzystego myślenia. Dobrze…
ale nie tego w tej chwili szukał. Odłożył flakonik blisko siebie, by w razie
czego móc zawsze po niego sięgnąć. Jeśli zacznie odpływać nim znajdzie to,
czego szukał, eliksir ten strasznie mu się przyda.
Wyciągał skrupulatnie
flakonik po flakoniku, by w końcu z – krzywym przez ból – uśmiechem triumfu
znaleźć ten właściwy.
Eliksir krzepnącej
krwi. Wiedział, że Severus zaopatrzy go w niego na wszelki wypadek.
Ostrożnie podwinął
koszulę, odsłaniając ranę. Skrzywił się z odrazą. Musiała wyglądać ohydnie.
Miał nadzieję, że nie zostanie mu po niej żadna blizna.
Zębami odkorkował flakonik
i wylał ostrożnie jego zawartość na ranę. Krzyknął urywanie, nie mogąc się
powstrzymać.
Odczekał chwilę i
znów wrócił do poszukiwań. Tym razem szczęście mu sprzyjało. Już przy drugim
podejściu znalazł eliksir regenerujący, który zaraz wypił.
Wiedział, że to nie
uzdrowi cudownie jego rany, ale da mu niezbędny czas do odnalezienia swojego
sobowtóra i uratowania Harry'ego.
Przyłożył palce do
ust i zagwizdał. Oby Galena to usłyszała i przyleciała tutaj. Z jej pomocą
będzie w stanie szybciej działać.
– No dawaj, Gal.
Chodź tutaj! – krzyknął z nadmiaru emocji.
Ryk smoczycy przeszył
niebo. Niedługo później smoczyca wylądowała na murku i w kilku susach znalazła
się przy nastolatku.
– Cześć, maleńka.
Pomożesz mi wstać? – rzucił w ramach przywitania. Samica zasklomlała głucho,
przysuwając pysk do jego rany. – Nie, maleńka. Nie ruszaj. Dopiero co się jako
tako poskładałem.
Z trudem, opierając
się o smoczycę podźwignął się na nogi. Późnej, uważając na swoją ranę, wdrapał
się na jej grzbiet.
– No dobra. To teraz ostrożnie
lecimy i szukamy Harry'ego – mruknął, przytulając się ostrożnie do szyi Galeny.
Smoczyca z warkotem
skoczyła ku wyjściu z wieży. Draco jęknął urywanie. Jeśli ruchy Galeny go nie
zabiją, to chyba już nic tego nie zrobi.
//*//
Kiedy Narcyza po dłuższej
chwili podźwignęła się z kolan, podeszła powoli do ciała męża, patrząc na niego
z nieskrywaną odrazą. Rozszarpane gardło, twarz wykrzywiona w przerażeniu i
bólu. Krew na policzkach i platynowych kosmykach. Otaczający ją duszący zapach
krwi.
Przez chwilę była jak nieświadoma niczego lalka. Wyciągnęła dłoń, przesuwając ją po stygnącej skórze. Wzdrygnęła się, kiedy palce przejechały po gęstej posoce, która nie idąc dalej, zaczęła leniwie twardnieć.
Przez chwilę była jak nieświadoma niczego lalka. Wyciągnęła dłoń, przesuwając ją po stygnącej skórze. Wzdrygnęła się, kiedy palce przejechały po gęstej posoce, która nie idąc dalej, zaczęła leniwie twardnieć.
Odsunęła się na bok i
zwymiotowała, nie mogąc powstrzymać torsji. Kiedy widzi się martwe ciała z
daleka, do tego tylko dotknięte klątwą, to spotyka się to bardziej z
obojętnością. Jednak sprawa ma się inaczej, kiedy w grze pojawia się krew,
widok mięsa, odór spalenizny, jak to pewnie miało miejsce w przypadku smoków.
Wytarła usta rękawem
szaty, prostując się i idąc szybszym krokiem w stronę najbliższych walczących.
Wyciągnęłą przed siebie różdżkę, atakując klątwą pierwszego śmierciożercę,
którego ujrzała. Chwilę później kolejne dość paskudne klątwy padły na jego
dwóch towarzyszy.
Zerknęła na Gryfona,
któremu tym sposobem uratowała życie.
– Jesteś gdzieś
ranny? – spytała natychmiast, kiedy upewniła się, że są bezpieczni i podeszła
do rudzielca.
– Nieszczególnie –
odparł nie do końca zgodnie z prawdą. Nie była to śmiertelna rana, ale czasem
odczuwał ją przy gwałtowniejszych ruchach.
– To dobrze –
mruknęła. – Nie widzę nigdzie twoich towarzyszy. Rozdzieliliście się?
– Jak tylko zaczęło
się to piekło. – Otarł rękawem spocone czoło, patrząc na walczących przed nimi.
– Cały czas próbuję ich znaleźć, ale bez skutku.
– W takim razie,
powinieneś zostać przy mnie – zawyrokowała, rzucając mu lekki uśmiech. – We
dwójkę mamy większe szanse.
– Dzięki. – Posłał
jej szczery choć blady uśmiech i ruszył do przodu, po paru krokach upewniając
się, czy idzie za nim.
//*//
Masaki krzyknęła
cicho, kiedy zaklęcie śmignęło tuż obok jej twarzy.
– Kiku, Koku, na nich! – zawołała do dwóch
lisów wielkości małych smoków, a te natychmiast rzuciły się na zgraję
nieprzemienionych wilkołaków.
– Maki, chcesz ich wszystkich pozabijać?!
Wśród nich są nasi!
– To niech uciekają! Nie daruję gnojom!
Chwilę wcześniej
jeden z olbrzymów dorwał jej brata i zacisnął masywną dłoń na karku azjaty.
Haruse tylko raz się szarpnął, nim zwiotczał i upadł martwy na ziemię.
– Oddział z Zakonu,
wycofać się! – wrzasnął Yuusuke, z zadowoleniem rejestrując, że ci niezwłocznie
zaczęli wykonywać jego polecenie. Bardzo dobrze, bo w następnej chwili boskie
chowańce zaczęły siać spustoszenie wśród wilkołaków. Wściekłość ich pani
sprawiała, że lisy zachowywały się bardziej jak bestie, uzewnętrzniając gniew
kobiety.
Po chwili teren obok
chatki przy Zakazanym Lesie był oczyszczony z wrogów. Kiku i Koku nikogo nie
oszczędziły.
//*//
Charlie przemierzał
pole bitwy ramię w ramię z napotkanym parę minut wcześniej Percym. Na ile tylko
mogli, pomagali grupkom napotkanych uczniów, ale obaj mieli konkretny cel –
odnaleźć resztę rodziny. Od Percy’ego dowiedział się, że Bill i bliźniacy
walczą w okolicy lasu, z kolei rodzice walczyli wraz z Lupinem nad jeziorem.
Tylko ich najmłodszy brat i najdroższa siostrzyczka nie mieli wsparcia, a im
dłużej nie mogli ich znaleźć, tym bardziej się niepokoili.
Trzyosobowe zespoły
może i dawały dzieciakom większą szansę na przeżycie, ale to wciąż były tylko
dzieci. Wystarczająco boleśnie obrazowały to ciała poległych uczniów, które
mijali.
//*//
Huk i odłamki kamienia. Kurz i rozbryzgi ziemi. Wrzask bólu,
wykrzyczana klątwa, zaklęcia jedno po drugim przelatujące przez dziedziniec.
Zdarte gardła i przyspieszone oddechy. Harry trząsł się cały, sam już nie
wiedział czy z gniewu, czy ze zmęczenia, czy był to skutek tych trzech
Cruciatusów, którymi poczęstował go Voldemort. Coraz ciężej było mu wycelować,
na szczęście nie był w tym sam. Jego pierwsze niewybaczalne może nie było
wystarczająco skuteczne, ale lekcja, którą dał mu Tom, odświeżyła w jego
pamięci więcej nieprzyjemnych wspomnień. Za drugim podejściem, Riddle nie był w
stanie utrzymać kontroli nad swoim głosem. Trzeciej próby zdołał uniknąć.
Krążyli powoli po
okręgu, z trudem łapiąc oddechy i raz po raz posyłając w stronę przeciwnika
ofensywne zaklęcia. Porzucili walkę na cruciatusy, nie miała sensu. Szybsza
była walka na zwykłe zaklęcia. Łatwiej było przechytrzyć przeciwnika, łatwiej
przebić się przez jego gardę.
Dynamiczna walka
dawała większą satysfakcję. Gdy odłamki kamieni trafiały w ciało, gdy z ran
sączyła się krew, gdy wybuchy odrzucały przeciwnika do tyłu… Może nie cierpiał
tak jak od niewybaczalnego, ale systematyczne widoczne osłabianie wroga było
znacznie bardziej satysfakcjonujące. A gdy przeciwnik będzie już u kresu
wytrzymałości, dokona się słodkiej zemsty i pośle się go na tamten świat, by
już nigdy nie przeszkodził w realizacji planów i marzeń. By już nie mógł
skrzywdzić drogich osób.
Przynajmniej przez
jakiś czas.
– Bombar…!
Harry nie dokończył
zaklęcia, przez co z jego różdżki wysypały się iskry zamiast światła.
Zakaszlał, próbując tym zamarkować swoje zdziwienie. Ale Voldemort nie dał się
zmylić. Doskonale widział emocje malujące się na twarzy jego przeciwnika.
Spojrzał za siebie, dostrzegając stojącego niedaleko wyjścia z korytarza
najmłodszego Malfoya. Uśmiechnął się paskudnie.
– Przyszedłeś oddać
mi moją własność, Draco? Dobrze cię wytresowałem.
Harry chciał cisnąć w
Toma klątwą, ale przy jego obecnej celności było zbyt duże ryzyko, że trafi
Draco. Stał więc tylko w milczeniu, obserwując rozwój wydarzeń. Patrzył, jak
blondyn w ciszy podchodzi do Voldemorta. Prawą dłoń zaciskał na rękojeści miecza.
– Panie. – Spojrzał
na Voldemorta bez strachu w oczach. – To nigdy nie była i nie będzie twoja
własność… Enqua ma jednego właściciela, a tak się składa, że to ja nim jestem.
– Draco, odsuń się od
niego. – Za nic nie chciał, by jego chłopak przebywał w pobliżu tej kanalii.
Zrobił kilka kroków w ich kierunku...
– Stój, Harry!
– Czemu? – Brunet
ściągnął brwi, niezadowolony.
Draco posłał mu
ciepłe spojrzenie.
– Bo teraz to ja będę
bronić ciebie – odparł, nim zamachnął się na Toma.
– Myślisz, że ci na
to pozwolę?! To ja muszę go zabić!
– Ostatni cios
należeć będzie do ciebie – zawołał, pozwalając magii wspomóc jego ciało.
Voldemort cofnął się
o parę kroków, celując różdżką w Draco. Harry nie zamierzał czekać, aż Tom
zabije Draco tuż pod jego nosem.
– Avada…!
– Crucio! – krzyknął, przerywając
czarnoksiężnikowi rzucanie zaklęcia. Był szybszy. Voldemort wrzasnął, zginając
się w pół.
Blondyn wykorzystał
ten czas, by znaleźć się tuż za mężczyzną i z cichym okrzykiem przeorać ostrzem
jego plecy.
Harry zamarł,
obserwując jak dziwna mgła porcjami skupia się dookołą klęczącej teraz postaci,
w zastraszającym tempie zmniejszając swoją objętość, jakby wsiąkała w jego
ciało
– Nie stój tak!
Wykończ go! – krzyknął Draco, skupiając uwagę Gryfona.
Zrobił jeszcze dwa
kroki, celując dokładnie różdżką. Gdy Voldemort podniósł na niego wzrok,
zacisnął mocniej długie palce na swojej różdżce. Znów zadziałał impuls:
– Avada kedavra!
//*//
Harry wypuścił powoli
powietrze. Naprawdę to zrobił, użył zaklęcia śmierci i zabił tego bydlaka. To
powinna być radosna chwila, ale świadomość, że na świecie jest jeszcze kilka
cząstek duszy Toma skutecznie odbierała Harry’emu ochotę do świętowania.
Coś lub raczej ktoś poruszył się za ciałem, skupiając
na sobie uwagę bruneta. Voldemort nie wyglądał, jakby szybko miał
zmartwychwstać, więc Potter mógł wreszcie poświęcić chwilę swojemu – byłemu –
chłopakowi.
– Udało ci się,
Harry! – zawołał, podchodząc do niego szybkim krokiem. Objął go lewą ręką za
szyję i pocałował mocno.
Potter objął go w
pasie, odpowiadając na pieszczotę. Tak mu brakowało jego ust! Jego ciepła! Po
tym jak go tak idiotycznie rzucił!...
Trybiki w głowie
Pottera zaskoczyły. Nie mógł dać się tak ponieść, nie tym razem, nie wybaczy mu
tak łatwo! Odepchnął blondyna od siebie i wbił w niego twarde spojrzenie, z
chwili na chwilę coraz bardziej zły.
– Ty…! Co ty sobie
wyobrażasz, co?!
– O co ci chodzi,
Harry? Przerażasz mnie – sapnął, cofając się o krok.
– O co mi chodzi?! Myślisz, że po tym co
zrobiłeś, możesz sobie tak po prostu się na mnie rzucić bez słowa?! – Chwycił
go jednocześnie za kołnierz i nadgarstek i przyciągnął blisko, tak że ich
twarze dzieliły może ze dwa cale.
– Zrobiłem to, by cię
chronić – szepnął łagodnie, patrząc na niego z uczuciem.
– Wiem, idioto i to
nie na przeprosiny… – Urwał, marszcząc brwi. Kątem oka widział błyszący się
pierścień, ale nie czuł pod palcami bransolety. Draco nigdy jej nie przekładał,
twierdził, że dobrze prezentuje się tylko na lewym nadgarstku.
– Co się stało? –
spytał zaskoczony ciszą ze strony bruneta.
Odsunął go od siebie
i dla pewności spojrzał na drugą rękę. Ani śladu bransolety.
– Ig, mówiłeś, że
musisz zdobyć miecz, ale nie było ani słowa o podszywaniu się pod Draco. Ani tym
bardziej całowaniu mnie – burknął. – Po co ten pokaz?
– Tssk… Jak ogarnąłeś, że to ja? – spytał,
przybierając poważny wyraz twarzy.
– Nie masz
bransolety, którą podarowałem Draco. A na bank ma ją cały czas założoną.
Uniósł sugestywnie
dłoń, na której nosił pierścień. Mimochodem spojrzał na kamienie i zamarł.
Niepewność i zmartwienie ogarnęły jego serce. Pierścień niezmiennie jarzył się
czerwienią strachu, lecz teraz stanowiła ona tylko cienki paseczek, wyzierający
spomiędzy jasnoszarych kamieni. Musiał być koszmarnie zmęczony… lub ranny.
– Skoro masz miecz,
musiałeś niedawno się z nim widzieć. Gdzie był? – spytał ponaglającym tonem. –
Chyba nie najlepiej z nim… jest potwornie wyczerpany.
Igniss nie wyglądał
na przejętego stanem swojego brata.
– Przeżyje – wywrócił
oczami.
Harry’ego zszokowała
ta reakcja.
– Nie martwisz się o
niego?? Przecież mogli go dopaść…! – Nie wiedział jedynie kto miałby to zrobić.
Czy większym wrogiem dla Draco byli obecnie śmierciożercy czy aurorzy.
– Nie sądzę,
nałożyłem sporo zabezpieczeń przed wejściem do…. nieważne…
– Zamknąłeś go
gdzieś?
– Tak. Musi grzecznie
czekać tylko na mój powrót.
Potter obejrzał się
na ciało Voldemorta. Wciąż wyglądał na tak samo martwego.
– Zabierz mnie do
niego.
– Nie ma takiej
opcji. To zepsułoby mój cały plan.
– Jaki znowu plan?
Ig! Chcę się zobaczyć z Draco, potrzebuje mnie.
– Przecież mnie
widzisz… I to jedyne co dostaniesz.
– Nie gadaj głupot,
wiem, co się działo w Malfoy Manor. Muszę. Się. Z nim. Zobaczyć – wycedził,
tracąc cierpliwość. Przyjaciel przyjacielem i brat bratem, ale Igniss w tym
momencie go wkurzał.
Blondyn przechylił
głowę na bok, patrząc na niego ze znudzeniem.
– Co? Dobrali mu się
do tyłka? – Znów wywrócił oczami.
Potter, nim zdążył
pomyśleć, zamachnął się, uderzając go z pięści w twarz. Głowa blondyna
odskoczyła w bok pod wpływem siły uderzenia.
– Nie pozwalaj sobie,
gnojku! – warknął Ig.
Odepchnął go siłą
magii, przez co Harry prawie się przewrócił na plecy. W ostatniej chwili
podparł się ręką, złapał równowagę i spojrzał na Iga wściekły. Ig odwzajemnił
spojrzenie, a jego tęczówki stały się ciemnofioletowe. To zbiło Harry’ego z
tropu.
– Co jest…? – bąknął
i ścisnął mocniej różdżkę, trzymając ją w pogotowiu. Poczuł niepokój na widok
jego oczu.
– Daruj sobie –
wycedził niższym głosem i w tym momencie musiał zrozumieć coś, bo zaśmiał się
kręcąc głową. – Magia najwidoczniej przywraca mi mój prawdziwy wygląd – odparł
z dumą, spoglądając na Harry’ego. – Zdradzić ci sekret przed śmiercią?
– Śmiercią? Czyją
śmiercią?
– Twoją, Harry… –
szepnął, tuż po tym nad podszedł do Harry'ego i nagłym szarpnięciem wyrwał mu
różdżkę. Odrzucił ją gdzieś w bok, łapiąc bruneta za szyję. – Gdybyś
znienawidził Draco, tak jak tego chciałem, nie musiałbym teraz tego robić.
Potter chciał mu coś
odpowiedzieć, ale ściśnięte gardło wypuszczało z siebie jedynie charczące
dźwięki. Nawet powietrza nie mógł porządnie nabrać. Prawie w ogóle nie mógł
oddychać… Próbował odciągnąć duszącą go dłoń, ale żelazny uścisk był nie do
pokonania.
– Naprawdę nie
chciałem pozbawiać cię życia, w końcu jesteś ukochanym chrześniakiem Syriusza,
a zależy mi na moim sukcesorze.
Kopnął Ignissa, licząc,
że dzięki temu uścisk się poluźni, ale nieskutecznie. Nie działało też wbijanie
paznokci, drapanie czy coraz bardziej rozpaczliwe bicie po ręce. Oczy zaszły mu
łzami a w uszach powoli zaczynało dzwonić.
– To nic nie da.
Zadajesz ból Ignissowi, ale nie mi.
Ryk smoka dotarł do
ich uszu, tuż przed tym jak smoczyca wylądowała i zionęła ogniem od strony
pleców Ignissa. Następnie zaszarżowała na niego, co zmusiło blondyna do
działania.
Odpychając od siebie
gwałtownie Harry’ego, zablokował płomienie tarczą. Od biegnącej smoczycy
odskoczył, przetaczając się po trawniku i zrywając na równe nogi.
Harry w tym czasie
próbował zacząć normalnie oddychać, ale ból jaki temu towarzyszył, nie ułatwiał
sprawy. A do tego jeszcze był bezbronny! Jego różdżka walała się gdzieś po
ziemi, a ten ktoś potrafił używać
magii bezróżdżkowej.
Poderwał głowę,
słysząc bolesny jęk Draco.
Blondyn zeskoczył z
Galeny, stając dokładnie między nim a swoim sobowtórem. Akurat przy jego nogach
leżał miecz, więc podniósł go, czując, jak jego ciężar dostosowuje się do
niego.
– Nie daruję ci tego
– powiedział, mierząc w Iga mieczem.
Harry nie słyszał już
nic więcej. Wyłączył się, widząc ogromną plamę krwi na białej koszuli swojego
chłopaka. Strach i wściekłość starły się w nim, dodając mu sił. Wstał powoli i
wyciągnął przed siebie rękę, w myślach przywołując swoją różdżkę, jak to
wielokrotnie robił z miotłą.
– Jeszcze się nie
wykrwawiłeś? – Ariam najwyraźniej nie zauważył, co zrobił Harry. Albo
zwyczajnie go zignorował, uznając, że nie stanowi dla niego zagrożenia. – Silny
jesteś. Tym bardziej chcę teraz to ciało.
– Nic nie dostaniesz!
– krzyknął Draco, ruszając w stronę zdrajcy.
– A co mi zrobisz? –
spytał, pstrykając palcami i posyłając w stronę Malfoya podmuch gorącego
powietrza.
– Protego! – Harry wyczarował tarczę przed
blondynem. Stan jego gardła wciąż pozostawiał wiele do życzenia, ale nie mógł
milczeć.
Draco zerknął na
niego, wykrzywiając kącik ust w słabym uśmiechu, po czym znów skupił się na
swoim przeciwniku.
– Honorowy pojedynek!
– zawołał, patrząc wyzywająco na sobowtóra. – Chyba że zdrajca taki jak ty nie
zna znaczenia tego słowa!
Igniss uśmiechnął się
szeroko, wyczarowując miecz w swojej ręce.
– Chyba oszalałeś!
Nie będziesz walczyć! Ledwo trzymasz się na nogach!
Draco ewidentnie nie
miał w planach go słuchać. Ruszył na Iga, atakując jako pierwszy. Ten z
rozbawieniem sparował cios.
– Tak bardzo lubisz,
jak przebijam cię mieczem, Draco? Z chęcią dam ci tego więcej – powiedział, nim
drasnął policzek chłopaka, który dzięki zachwianiu do tyłu uniknął cięcia w
gardło.
Krew w Harrym
zawrzała. Miał gdzieś zasady pojedynku. Jeśli on krzywdzi Draco, nie zasługuje
na grę fair play.
– Drętwota!
Ariam spojrzał na
niego z gniewem.
– Nie wtrącaj się –
warknął, odbijając zaklęcie, a następnie odepchnął go dalej.
Draco w tym czasie
doskoczył do przeciwnika, zamachując się mieczem.
Nagły ból rozszedł
się od strony rany, wyrywając z jego gardła głośne stęknięcie. Atak stracił na
sile, kiedy on sam stracił równowagę.
Drasnął go jedynie w
ramię, uświadomił sobie nim upadł na ziemię. To za mało.
Poderwał głowę, nie
chcąc dać draniowi satysfakcji.
Zginie z podniesioną
głową!
~*~
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwalka och, cieszę się że pojawił się Draco bo w sama porę... Harry szybko zorientował się że to Ignis...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Monika
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, walka och, cieszę się że pojawił się Draco bo w sama porę... Harry szybko zorientowal się że to Ignis...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia