~*~
Draco jako jeden z
nielicznych nie ruszył się ze swojego miejsca, zostając u boku Czarnego Pana.
Zerknął na niego powoli, z niepokojem.
– Czy nie lepiej by
było, gdybym dołączył do walki? – spytał, wracając spojrzeniem na pole bitwy.
– Nie bądź taki
niecierpliwy. Będziesz walczył, ale nie różdżką. Nicolasie, na co czekasz!
Nim mężczyzna zbliżył
się do blondyna, po błoniach rozległ się ryk smoka. Widząc zdezorientowane miny
stojących obok magów, Draco zobaczył w tym swoją szansę.
– Nikt nic nie mówił
o jebanych smokach! – krzyknął nastolatek, wyszarpując różdżkę i mierząc nią we
wszystkich kierunkach.
– Nie panikuj! –
warknął Nicolas, próbując podejść do Malfoya. Chociaż nie chciał się głupio
narazić na klątwę spanikowanego nastolatka. Jeszcze tego mu brakowało.
– Jak mam być
spokojny, kiedy oni mają smoka po swojej…! LECI TU! – wrzasnął, rzucając się do
ucieczki.
– Łapać dzieciaka! –
rozkazał swoim ludziom Voldemort, samemu posyłając klątwę w kierunku gada.
Avada jednak rozprysła się na smoczych łuskach, jedynie mocniej rozdrażniając
bestię.
I nie trzeba było
długo czekać na pochwycenie blondyna. Jednak to nie śmierciożerca go złapał, a
błękitny smok. Z głośnym rykiem chwycił Draco za ramiona, porywając go w
kierunku zamku.
//*//
Draco krzyknął, kiedy
smoczyca skręciła gwałtownie jednocześnie rozczapierzając pazury. Impet jej
ruchu sprawił, że chłopak wleciał do wieży astronomicznej. Z bolesnym jękiem
przeturlał się po kamiennej posadzce. Chyba wybił sobie bark.
– To się nazywa ładne
lądowanie. – Zamarł, słysząc nad sobą czyjś głos. Zadarł głowę, patrząc na
drwiący uśmiech bliźniaka.
– Nie strasz mnie
tak, Ig! – warknął, podnosząc się na klęczki. – Chyba wybiłem bark.
– Nie jęcz.
Igniss powoli
podszedł do brata, pomagając mu usiąść.
– Będzie bolało…
Bardzo – mruknął, układając dłonie w odpowiedniej pozycji, by nastawić bark. –
Na trzy… gotowy? – Draco kiwnął szybko głową. – Raz…
Blondyn krzyknął,
napinając całe ciało.
– Miało być na trzy…
– Tak było zabawniej
– odparł, stając przed bliźniakiem. – Nie zdążyli wyciągnąć jeszcze miecza,
prawda?
– Nim Nicolas do mnie
podszedł pojawiła się Galena. Uznałem, że to dobra okazja, by im się wywinąć.
Black kiwnął głową.
– W takim razie ja go
wyciągnę, dobrze?
– Nie znasz
inkantacji…
– Wierz mi, znam.
Nawet lepiej niż ci się wydaje – mruknął, a jego oczy zalśniły fioletowym
blaskiem. Zupełnie jak oczy Draco, kiedy nieświadomie ściągał pieczęć i
korzystał z mocy miecza.
– I… – Głos uwiązł mu
w gardle, wypełniając się czymś, przez co trudniej było mu złapać porządny
oddech. Igniss mamrotał jakieś słowa, których nie potrafił zrozumieć.
Lewą dłoń wczesał w
blond włosy, łapiąc za nie i odchylając głowę brata. Drugą z kolei złapał
wychodzącą z gardła fioletową mgłę i pociągnął, jakby tym ruchem chciał
przyśpieszyć cały proces. Ku zdziwieniu Draco, udało mu się.
Brunet stał, ważąc
miecz w dłoni. Zacisnął palce na klindze, uśmiechając się zwycięsko. W ogóle
nie przejął się, że na powierzchni ostrza co rusz dochodziło do dziwnych
wyładowań magii.
– I o to właśnie
chodziło – szepnął, wykonując serię szybkich cięć. – Całkiem nieźle, nie? –
spytał, spoglądając na brata. Nakierował na niego ostrze, obserwując z
satysfakcją, jak ten zamiera. Chyba dopiero teraz doszło do niego, że może być
dla niego podobnym zagrożeniem co Riddle we własnej osobie. – To cacuszko
będzie idealne, by pozwolić jednemu z nas opuścić ten żałosny padół.
Draco otworzył
szerzej oczy, obserwując jak jego brat, jak Igniss uniósł miecz nad głowę, z
zamiarem zadania ostatecznego ciosu.
Na Salazara, Ig
chciał go zabić!
Nim zdążył wydobyć z
siebie żałosne błaganie, Galena z rykiem wylądowała na murku wieży. Samica
musiała wyczuć strach swojego pana, bo od razu z warkotem zionęła ogniem.
Draco w ostatnim
momencie odturlał się, zaciskając zęby na ból, który nasilił się przy tym
ruchu. Mógł się spodziewać, że nastawiony bark dalej będzie dawał o sobie znać.
Ig z kolei nie ruszył
się o cal, spoglądając jedynie z irytacją na smoczycę. Powietrze wokół niego
zafalowało, nim błękitny płomień pokrył całe jego ciało.
– Ig! – czknął przerażony, ze zgrozą
obserwując, jak ogień leci dalej, podpalając jedną ze skrzyń, w której
nauczyciel astronomii przechowywał część materiałów potrzebnych do
przeprowadzania lekcji.
Samica z warkotem
zamknęła paszczę, chcąc sprawdzić swoje dzieło. Zeszła z murku, ruszając w
stronę Iga, który w milczeniu płonął.
– Iggy… – wyszeptał
blondyn. Nie mógł przyjąć do świadomości, że właśnie był świadkiem śmierci
własnego brata. Szczegół, że ten dosłownie chwilę temu sam próbował go zabić.
Galena zareagowała zgodnie z instynktem i bardzo dobrze, bo w innym wypadku
pewnie byłby martwy… Ale mimo wszystko… To był jego brat.
Drgnął, kiedy z
miejsca, gdzie stał Ig dobiegł do niego rozbawiony śmiech. Ogień prawie cały
zniknął, ukazując bruneta całego i zdrowego. Przy końcówce ostrza zebrały się
resztki ognia, formując w błękitną kulę. Wystarczył lekki ruch nadgarstka, by
kula poleciała wprost na Galenę. Ta z rykiem zaczęła machać łbem na boki,
próbując zrzucić z siebie to ogniste coś, które zdawało się zmienić formę i
mnożyć na jej karku. Widać było, że jej to nie raniło, tylko bardziej
dezorientowało.
Blondyn zerkał w
stronę samicy, z wypisanym na twarzy niepokojem, kiedy nagle jego brat zasłonił
mu widok. Stęknął, czując jak bok zaczyna promieniować strasznym bólem.
Nieprzytomnym wzrokiem spojrzał w dół, patrząc na ostrze przeszywające jego
ciało i powoli rozumiejąc, że to właśnie przez nie czuje się jakby miał zaraz
umrzeć. Wczepił palce w szatę brata, wlepiając w niego niedowierzające
spojrzenie.
– Ig… – Czemu?, pytały jego oczy, wypełniając
się zdradzieckimi łzami.
– Wybacz, Draco.
Jeden z nas musi umrzeć, a naprawdę nie mogę to być ja.
– C-co… ty…? –
– Zdradzę ci
tajemnicę… – szepnął przysuwając twarz do ucha blondyna. – Nie jestem twoim
bratem. Od chwili nakładania pieczęci władam jego ciałem. Ale nie martw się,
kiedy przejmę we władanie twoje ciało, jest szansa, że on przeżyje. To nieduża
cena, co?
Wyszarpał miecz,
strzepując z niego krew. Draco zachwiał się i gdyby nie Ig (nie, przecież to
nie był Ig) upadłby jak długi.
– Poczekaj tu
grzecznie, aż pozbędę się Toma i Harry’ego…
– Nie… waż się…
– Zrobię co chcę, a
ty mnie z pewnością nie powstrzymasz…
Pozwolił mu położyć
się na ziemi i z uśmiechem przesunął palcami po ranie, by zatopić w niej palce.
Draco krzyknął urywanie, obraz się przed nim załamał.
Ariam przyzwał do
siebie eliksir i uniósł rękę, pozwalając, by kilka kropel krwi spłynęło po
palcach i wpadło do flakonika.
– Wiedziałeś, że
jeśli zamiast włosa dodasz krwi ofiary do eliksiru wielosokowego, to jego
efekty potrafią wydłużyć się nawet do kilku godzin? Nieźle nie? Sev to odkrył.
Energicznie
przechylił eliksir na boki, pozwalając mu się wymieszać i wypił jego zawartość.
Nie trzeba było długo czekać na efekt. Jako bliźniacy byli uderzająco podobni
do siebie. Ale dopiero teraz byli identyczni.
//*//
Harry nie zamierzał
pozwolić, żeby Voldemort zniknął mu z oczu. Nie zamierzał więcej tańczyć, tak
jak on mu zagra. Gdy tylko zaczęła się walka, ruszył prosto na niego.
Zignorował wołanie przyjaciół. Parł przez tłum, co jakiś czas unikając lub
broniąc się przed zabłąkanymi zaklęciami.
Galena zabrała Draco,
więc przynajmniej o jego bezpieczeństwo nie musiał się martwić.
– Tak ci śpieszno do
grobu, chłopcze? – zadrwił Voldemort, dostrzegając zbliżającego się chłopaka. –
Nie bądź taki w gorącej wodzie kąpany i na ciebie przyjdzie pora. Najpierw ten
denerwujący starzec.
– Nie obchodzą mnie
twoje plany, Tom. Mam zamiar odpłacić ci się za krzywdy, które wyrządziłeś moim
bliskim. – Zielone oczy płonęły wściekłością. Aż knykcie mu pobielały, tak
mocno ściskał różdżkę. – Rictusempra!
Voldemort odbił
zaklęcie.
– Proszę cię, Harry.
Jak już zamierzasz mnie atakować, to użyj czegoś porządnego. Jak... Crucio!
Harry spodziewał się
tego ataku. Adrenalina krążąca w jego żyłach jak i naturalnie szybki refleks
pozwoliły mu uniknąć trafienia klątwą. Ledwo złapał równowagę po odskoczeniu na
bok, a już celował różdżką w swojego przeciwnika.
– Bombarda maxima! Bombarda! Drętwota! –
rzucał jedno za drugim, tak szybko jak tylko był w stanie. Voldemort z trudem
ale jednak obronił się przed wszystkimi trzema.
– Crucio! – krzyknęli jednocześnie, a
zaklęcia zderzyły się pomiędzy nimi, wywołując po chwili silną eksplozję.
Gdy oszołomienie
minęło, Harry desperacko próbował dostrzec w opadającym kurzu Voldemorta, ale
mag zniknął. Potter zaklął, obiecując sobie, że dopadnie go, jak szybko będzie
w stanie. Póki co musiał pomóc przyjaciołom.
//*//
Severus postawił
tarczę przed dwójką siódmoklasistów z Ravenclaw, w ostatniej chwili ratując ich
przez paskudną klątwą Macnaira. Świrnięty kat miał zbyt wiele wolnego czasu, by
dopracować swoje klątwy. Śmierciożerca rzucił mu pełne furii spojrzenie, całą
uwagę skupiając na nim.
– Co jest, Snape?
Zmieniasz strony, zdrajco? – warknął, zbliżając się niebezpiecznie blisko do
Mistrza Eliksirów.
– Jakbyś był
uważniejszy, zauważyłbyś, że za dzieciakami kryje się jeszcze dwóch w
pogotowiu. Chodzą w trzy-czteroosobowych grupach. Miej to na uwadze.
Macnair czekał tylko
na chwilę nieuwagi ze strony Snape’a. Jeśli tylko na nią trafi…
Jednak Severus
spodziewał się takiego obrotu spraw. Gdy tylko śmierciożerca nakierował koniec
różdżki, nauczyciel natychmiast rzucił zaklęcie rozbrajające. A różdżka
Macnaira pomknęła w jego stronę.
– Widzę, że nie uda mi się przemówić ci do
rozumu.
– Oddawaj, Snape!
– Niestety, chyba za
mocno ją trzymałem – mruknął tuż przed tym, jak złamał różdżkę w dłoniach.
Śmierciożerca rzucił się na niego, ale Severus tym razem nie pozwolił mu się
zbliżyć, zaklęciem zatrzymując go w miejscu. – Skoro znasz już moją prawdziwą
tożsamość, nie mogę wypuścić cię do naszych.
Przy okazji, nie tylko ty miałeś czas, by opracowywać zaklęcia. Z tym, że ja
tworzyłem własne. Fervesangus!
– Czego tu jeszcze
szukacie?! – warknął przez ramię do zdumionych uczniów. – Biegnijcie szukać
kolejnych!
* Fervesangus - Ferveret - wrzący, gotowany; sanguis - krew
//*//
Dumbledore wbrew
kpinie Voldemorta wcale się nie chował. W czasie gdy śmierciożercy wdarli się
na teren szkoły, kończył ustawiać wraz z nauczycielami bariery ochronne i
pułapki, mające powstrzymać wroga przed wdarciem się w głąb zamku. Musiał także
kierować swoimi ludźmi, zarówno tymi którzy już tu byli, jak i posiłkami, które
mogły w każdej chwili nadejść. Walcząc bezpośrednio, mógł zadać spore straty
przeciwnikowi, ale po jego stronie zapanowałby chaos, a na to nie mógł
pozwolić.
Raz po raz przy jego
boku aportował się jakiś skrzat, przynosząc raport i czekając na rozkazy. Choć
walka dopiero się zaczęła, liczebna przewaga Voldemorta już kładła cień na ich
zwycięstwo. W końcu większą część jego własnej “armii” stanowiły dzieci…
//*//
Blondyn zaśmiał się,
wykrzywiając twarz w sadystycznym uśmiechu.
To był chyba pierwszy
raz, kiedy widział w sobie (pod którego skórą ukrywał się uzurpator) kopię
własnego ojca. Zatrząsł się wewnętrznie na samą myśl. Nigdy nie chciał być
postrzegany w tych samych kategoriach co Lucjusz.
– Draco… czemu robisz
taką minę? – spytał sobowtór, nachylając się nad rannym ślizgonem. – Czemu
wyglądasz, jakbyś był tutaj jedyną ofiarą? A, a, a… nie odpowiadaj. – Pogroził
mu palcem z mściwym uśmiechem. Zerknął na smoczycę, upewniając się, że ta dalej
zaciekle walczy ze skaczącymi po jej grzbiecie płomieniami. – Nie chcemy chyba,
by Galcia ogłupiała widzą dwóch tatusiów, prawda? Przyznam, że ostatnim, czego
chcę to pozbawienie się tak potężnego chowańca.
Draco stęknął, kiedy
coś, co ewidentnie przypominało knebel, znalazło się między jego wargami.
Próbował ze wszystkich wypchnąć go za pomocą języka, ale nie dał rady.
Jedyne, co mógł
zrobić w tej sytuacji, to posłać sobowtórowi nienawistne spojrzenie, w myślach
mordując go na co najmniej kilka sposobów.
– No, no… To mi się
podoba – szepnął, machnięciem ręki transmutując swój strój, żeby był dokładnie
taki sam jak Malfoya. – Brakuje mi teraz tylko jednej rzeczy – dodał, sięgając
po różdżkę Draco. Chłopak próbował złapać jego rękę, nim ten wyciągnie różdżkę
do końca, ale i tym razem Ig okazał
się być szybszy. – O wiele lepiej. Bądź tak dobry i poczekaj grzecznie, aż
skończę z tymi dwoma głupcami.
Wziął zamach i kopnął
go w głowę, na jakiś czas pozbawiając przytomności.
Przyzwał do siebie
pelerynę niewidkę i szczelnie przykrył nią ciało nastolatka. Cmoknął z
zadowoleniem jak na dobrze wykonaną pracę. Stanął tak, że nieprzytomny chłopak
znajdował się akurat między jego nogami.
Ściągnął z Galeny
zaklęcie, na co ta wydała z siebie zaskoczony ryk.
– Galena! – krzyknął,
skupiając na sobie uwagę smoczycy. Obserwował, jak jej nozdrza falują, kiedy
nieufnie badała otoczenie. – Gal! – zawołał znów, coraz bardziej
przyzwyczajając się do intonowania głosek, jak robił to Draco. – Musimy pomóc
innym! Spalisz dla mnie kilka śmierciożerczych tyłków? – Uśmiechnął się, na jej
przeciągły ryk. Taaaak, taka broń była cudowna. – Więc dalej! Nie każ im
czekać!
Galena w kilku susach
wyskoczyła z wieży. Rozpostarła skrzydła i poleciała w stronę najbliżej
położonej wrogiej grupy.
Ariam uśmiechnął się
na ten widok z dziką satysfakcją. Niespiesznym krokiem ruszył w stronę wyjścia
z wieży astronomicznej. Czas najwyższy wziąć udział w zabawie.
//*//
– Snape! Tutaj!
Severus ruszył w
stronę skulonej pod murem zamku postaci. W pierwszej chwili wydawało mu się, że
leży tam trup.
Dołohow patrzył na
niego jednym okiem, poruszając się z ociąganiem. Usiadł z syknięciem.
– Udajesz trupa?
– Zamknij się i
poskładaj mnie do kupy!
Snape spojrzał na
zmasakrowaną rękę. Westchnął i uklęknął przy mężczyźnie.
– Co się stało?
– Smoczysko się stało
– warknął. – Przyleciała cholera i zaatakowała ogniem. Ale kiedy ogarnęła, że
zasłoniłem się tarczą to wyskoczyła na mnie z zębami. I oto efekt. Szczęście,
że mi jej nie urwała.
– To ten smok, co
porwał Draco? – spytał, chociaż znał już chyba odpowiedź. Aż za dobrze
pamiętał, jak wyglądała skóra Ignissa po ugryzieniu Galeny.
Śmierciożerca skinął
ponuro głową.
– Jest źle?
– Może być jadowity.
– Kurwa…
//*//
Schylił się, unikając
lecącego ku niemu zaklęcia i wystrzelił ze swojej różdżki. Zaklęcie ugodziło
śmierciożercę, odbierając mu czucie w ręce, przez co upuścił różdżkę.
Potwornie ciężko było
się przedrzeć przez tłum walczących. Harry rozejrzał się szybko dookoła,
odszukując Rona i Hermionę.
– Voldemort poszedł
szukać Dumbledore'a! – krzyknął, ustawiając się za plecami przyjaciół.
– To co ty tu jeszcze
robisz?! Idź za nim! – odkrzyknął Ron.
– Przecież was nie
zostawię samych!
– Damy sobie radę –
zapewniła go przyjaciółka – nie możesz pozwolić żeby Voldemort i dyrektor
zaczęli walczyć. Przecież Dumbledore wszystkimi kieruje, nie można go
rozpraszać!
//*//
Minęła może z godzina
od rozpoczęcia bitwy, a już stracił Rona i Hermionę z zasięgu wzroku – celowo,
ale jednak. Z kolei pozostałych współlokatorów ostatni raz widział w wieży. Był
sam, w dodatku nie miał pojęcia ani gdzie jest Dumbledore, ani gdzie jest
Voldemort. Musiał więc biegać po zamku na oślep, licząc na znalezienie jednego
albo drugiego…
Tylko że nie miał
czasu na bieganie na oślep.
Myśl, Harry, skąd
dyrektor może dowodzić bitwą? Ze swojego gabinetu? Nie, to zbyt oczywiste. Z
miejsca skąd ma dobry widok. Wieża astronomiczna jest zbyt wysoka, nie
zauważyłby co się dzieje na błoniach…Wybiegł na środek błoni i starając się nie
oberwać żadną klątwą, rzucił okiem na zamek. Balkon odpadał, byłby zbyt
widoczny. Z okna widok byłby zbyt ograniczony. To powinno być coś jak blanki,
ale bardziej osłonięte…
Jest!
Dostrzegł dosłownie
skraj szaty, który akurat zafalował na wietrze, odbijając zimne światło
księżyca. Tylko teraz jak dostać się tam przed Voldemor...
Wzdrygnął się,
słysząc za plecami wycie. Nie był to typowy odgłos wilkołaka, ale je
przypominał. Najwidoczniej banda Greybacka walczyła gdzieś w pobliżu. Odwrócił
się, gotowy do obrony, a za nim była jedynie gromada walczących aurorów i
śmierciożerców. Za to ponad ich głowami dostrzegł wybiegające z lasu centaury w
towarzystwie Hagrida i co większych dzieci Aragoga. Cieszył się, że było już po
pełni… i miał nadzieję, że Ron znajduje się jak najdalej od lasu.
Ustawił przed sobą
tarczę, gdy kątem oka dostrzegł mknące ku niemu zaklęcie. Natychmiast
kontratakował i skulił się, by nie dostać w głowę odłamkami ziemi, gdy czyjeś
zbłąkane zaklęcie uderzyło niedaleko niego.
Prawie podskoczył,
gdy zobaczył przed sobą skrzata, którego jeszcze chwilę temu tu nie było.
– Dyrektor kazał
przekazać, że “Tom Riddle robi wyrwę w pułapkach na dziedzińcu od strony
boiska. Tamtędy będzie najszybciej”. Czy Harry Potter zrozumiał?
Harry szybko
odtworzył w pamięci otoczenie dziedzińca i prowadzące do niego drogi, po czym
skinął głową i pognał w stronę zamku, mając nadzieję, że wymyślony skrót
pozwoli mu dogonić Voldemorta.
//*//
– Macnair zniknął.
– Pewnie znalazł
jakieś dzieciaki do skatowania – odparł bez wyrazu, na szybko smarując maścią
własnej receptury i opatrując sponiewierane ramię Dołohowa.
– Nigdy go nie
lubiłeś, nie? Przyznaj się… ughh! Za grosz delikatności. – Uśmiechnął się
szeroko. – Uważasz jego metody za gorsze w stosunku do twoich. Myślisz, że
dobry eliksir zdziała cuda.
– Przy dobrych
warunkach samymi oparami z dobrego
eliksiru można uśmiercić mieszkańców kilku ulic.
Antonin zmarszczył
brwi.
– To czemu nigdy tego
nie próbowaliśmy?
– Bo nasz Pan woli
zagrywki stosowane przez Macnaira.
Przesunął palcami po
opatrunku mężczyzny, zerkając na niego, gdy ten wciągnął powietrze z
syknięciem.
– Coś jest chyba nie
tak… Rana mi wcześniej tak nie płonęła…
– Ja mimo wszystko
wolę działać w dziedzinie, która znam najlepiej. Wiedziałeś, że dodany w
odpowiednim momencie śluz fligusa afrykańskiego nie zmienia działania eliksiru,
tylko go zagęszcza do postaci maści? Dzięki temu odkryciu mogłem wsmarować w
ciebie eliksir pożogi. Autorski przepis. W zestawieniu z trucizną smoka da ci
posmakować tego, co robiłeś innym.
Wstał, rzucając na
mężczyznę drętwotę, po czym ruszył dalej. Im więcej w ten sposób unieszkodliwi
najgorszych śmierciożerców tym lepiej.
//*//
Notta seniora znalazł
w najlepszym momencie.
Facet akurat
przykrywał całym ciałem piątoklasistkę z Gryffindoru, z uwielbieniem mówiąc
jej, co zrobi, jak tylko ściągnie z niej spodnie.
Snape'owi krew
zawrzała na ten widok. Świadomość tego ile razy gnębił w ten sposób Draco tylko
potęgowała jego gniew. Jak zmuszony był do braku reakcji, kiedy jego
chrześniakowi ewidentnie działa się krzywda.
Koniec z tym.
Nott ledwo dotknął
paska od jej spodni, kiedy Severus posłał w jego kierunku klątwę.
– Sectumsempra! – wymruczał z mściwą
satysfakcją.
Następnie w kilku
krokach znalazł się przy krwawiącym mężczyźnie. Złapał go za fraki i
szarpnięciem ściągnął z przerażonego dzieciaka.
– Nie zdążył ci nic
zrobić?
Dziewczyna z twarzą
zalaną łzami szybko zaprzeczyła. Błękitne oczy od razu skojarzyły się
mężczyźnie z chrześniakiem.
– Zaprowadzę cię do
lochów, do reszty. Zrobiłaś już wystarczająco dużo dzisiaj, dzielna dziewczyno…
Zignorował zaskoczone
spojrzenie Gryfonki i pomógł jej wstać. Następnie uważając na wrogów
zaprowadził ją do reszty niezdolnych do walki dzieci.
//*//
Pierwszy raz w życiu
Harry ucieszył się na widok tego szpetnego czarnoksiężnika. Dzięki wskazówkom
skrzata, szybko odnalazł dziurę w zabezpieczeniach rozstawionych chyba w całym
zamku. Bał się, że przez walki w które był wcześniej wciągany, stracił zbyt
dużo czasu i Voldemort już dawno dotarł do dyrektora, ale najwyraźniej pułapki
znacząco go spowolniły.
Nie czekał, aż Tom go
sam zauważy, nie było na to czasu. Zresztą już dawno stracił cierpliwość. Wciąż
biegnąc, cisnął w jego kierunku pierwszą klątwę. Liczył trochę, że zaskoczy
Toma, przez co nie zdoła się obronić, ale prosił o zbyt wiele.
– No, no, Harry…
Bawisz się teraz w ataki od tyłu? Niezbyt to honorowe – jego karykaturalny
ganiący głos poniósł się echem po opustoszałym dziedzińcu.
– Musiałeś słyszeć
moje kroki, Tom, w końcu się obroniłeś.
– Wydawało mi się, że
nie takiego pojedynkowania się cię uczyłem.
– Niczego mnie nie
uczyłeś! – warknął, zwalniając. Zatrzymał się, dopiero gdy stali parę łokci od
siebie. – Wciągnąłeś mnie w walkę, teraz ja wciągam ciebie. Wyzywam cię na
pojedynek, Tom! Jeśli tak cenisz honorowe pojedynki, to nie zignorujesz
wyzwania, prawda?
– Doprawdy,
niecierpliwy z ciebie chłopiec. Aż tak znudziło ci się życie? A może je
znienawidziłeś, gdy dowiedziałeś się, że nie jesteś jedynym, który posiadł
Draco?
– Crucio! – zaklęcie wyrwało się z gardła
Harry’ego, nim zdążył się zastanowić, co właściwie chce rzucić. Zadziałał
impuls. Chciał, by ten bydlak cierpiał, by odpokutował za łzy, które Draco
przez niego wylał. Miał paść na kolana i błagać o przebaczenie!!
Przebaczenie, którego
nie otrzyma.
Voldemort stęknął,
trafiony klątwą. Zacisnął zęby i zgiął się wpół, ale nie wydał z siebie więcej
dźwięków. Po kilku sekundach uniósł drżącą ręką różdżkę, posyłając w kierunku
Harry’ego zaklęcie wybuchające. Potter, robiąc unik, przerwał klątwę,
uwalniając swojego przeciwnika z morza bólu.
– Jakie to wzruszające,
gdy dzieci dorastają – wysyczał jadowicie. – Musisz tylko jeszcze trochę
poćwiczyć nad skutecznością. Pozwól, że zademonstruję… Crucio!!
~*~
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńfantastyczne, piękne Draco się zmył ;) i ta panika na widok smoka fantastycznie zagrana, Ariam czemu tak...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Monika
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, pięknie Draco się zmył, ta panika na widok smoka fantastyczne wyszła...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia