czwartek, 2 kwietnia 2020

Rozdział 92.


~*~
Draco jako jeden z nielicznych nie ruszył się ze swojego miejsca, zostając u boku Czarnego Pana. Zerknął na niego powoli, z niepokojem.
– Czy nie lepiej by było, gdybym dołączył do walki? – spytał, wracając spojrzeniem na pole bitwy.
– Nie bądź taki niecierpliwy. Będziesz walczył, ale nie różdżką. Nicolasie, na co czekasz!
Nim mężczyzna zbliżył się do blondyna, po błoniach rozległ się ryk smoka. Widząc zdezorientowane miny stojących obok magów, Draco zobaczył w tym swoją szansę.
– Nikt nic nie mówił o jebanych smokach! – krzyknął nastolatek, wyszarpując różdżkę i mierząc nią we wszystkich kierunkach.
– Nie panikuj! – warknął Nicolas, próbując podejść do Malfoya. Chociaż nie chciał się głupio narazić na klątwę spanikowanego nastolatka. Jeszcze tego mu brakowało.
– Jak mam być spokojny, kiedy oni mają smoka po swojej…! LECI TU! – wrzasnął, rzucając się do ucieczki.
– Łapać dzieciaka! – rozkazał swoim ludziom Voldemort, samemu posyłając klątwę w kierunku gada. Avada jednak rozprysła się na smoczych łuskach, jedynie mocniej rozdrażniając bestię.
I nie trzeba było długo czekać na pochwycenie blondyna. Jednak to nie śmierciożerca go złapał, a błękitny smok. Z głośnym rykiem chwycił Draco za ramiona, porywając go w kierunku zamku.
//*//
Draco krzyknął, kiedy smoczyca skręciła gwałtownie jednocześnie rozczapierzając pazury. Impet jej ruchu sprawił, że chłopak wleciał do wieży astronomicznej. Z bolesnym jękiem przeturlał się po kamiennej posadzce. Chyba wybił sobie bark.
– To się nazywa ładne lądowanie. – Zamarł, słysząc nad sobą czyjś głos. Zadarł głowę, patrząc na drwiący uśmiech bliźniaka.
– Nie strasz mnie tak, Ig! – warknął, podnosząc się na klęczki. – Chyba wybiłem bark.
– Nie jęcz.
Igniss powoli podszedł do brata, pomagając mu usiąść.
– Będzie bolało… Bardzo – mruknął, układając dłonie w odpowiedniej pozycji, by nastawić bark. – Na trzy… gotowy? – Draco kiwnął szybko głową. – Raz…
Blondyn krzyknął, napinając całe ciało.
– Miało być na trzy…
– Tak było zabawniej – odparł, stając przed bliźniakiem. – Nie zdążyli wyciągnąć jeszcze miecza, prawda?
– Nim Nicolas do mnie podszedł pojawiła się Galena. Uznałem, że to dobra okazja, by im się wywinąć.
Black kiwnął głową.
– W takim razie ja go wyciągnę, dobrze?
– Nie znasz inkantacji…
– Wierz mi, znam. Nawet lepiej niż ci się wydaje – mruknął, a jego oczy zalśniły fioletowym blaskiem. Zupełnie jak oczy Draco, kiedy nieświadomie ściągał pieczęć i korzystał z mocy miecza.
– I… – Głos uwiązł mu w gardle, wypełniając się czymś, przez co trudniej było mu złapać porządny oddech. Igniss mamrotał jakieś słowa, których nie potrafił zrozumieć.
Lewą dłoń wczesał w blond włosy, łapiąc za nie i odchylając głowę brata. Drugą z kolei złapał wychodzącą z gardła fioletową mgłę i pociągnął, jakby tym ruchem chciał przyśpieszyć cały proces. Ku zdziwieniu Draco, udało mu się.
Brunet stał, ważąc miecz w dłoni. Zacisnął palce na klindze, uśmiechając się zwycięsko. W ogóle nie przejął się, że na powierzchni ostrza co rusz dochodziło do dziwnych wyładowań magii.
– I o to właśnie chodziło – szepnął, wykonując serię szybkich cięć. – Całkiem nieźle, nie? – spytał, spoglądając na brata. Nakierował na niego ostrze, obserwując z satysfakcją, jak ten zamiera. Chyba dopiero teraz doszło do niego, że może być dla niego podobnym zagrożeniem co Riddle we własnej osobie. – To cacuszko będzie idealne, by pozwolić jednemu z nas opuścić ten żałosny padół.
Draco otworzył szerzej oczy, obserwując jak jego brat, jak Igniss uniósł miecz nad głowę, z zamiarem zadania ostatecznego ciosu.
Na Salazara, Ig chciał go zabić!
Nim zdążył wydobyć z siebie żałosne błaganie, Galena z rykiem wylądowała na murku wieży. Samica musiała wyczuć strach swojego pana, bo od razu z warkotem zionęła ogniem.
Draco w ostatnim momencie odturlał się, zaciskając zęby na ból, który nasilił się przy tym ruchu. Mógł się spodziewać, że nastawiony bark dalej będzie dawał o sobie znać.
Ig z kolei nie ruszył się o cal, spoglądając jedynie z irytacją na smoczycę. Powietrze wokół niego zafalowało, nim błękitny płomień pokrył całe jego ciało.
 – Ig! – czknął przerażony, ze zgrozą obserwując, jak ogień leci dalej, podpalając jedną ze skrzyń, w której nauczyciel astronomii przechowywał część materiałów potrzebnych do przeprowadzania lekcji.
Samica z warkotem zamknęła paszczę, chcąc sprawdzić swoje dzieło. Zeszła z murku, ruszając w stronę Iga, który w milczeniu płonął.
– Iggy… – wyszeptał blondyn. Nie mógł przyjąć do świadomości, że właśnie był świadkiem śmierci własnego brata. Szczegół, że ten dosłownie chwilę temu sam próbował go zabić. Galena zareagowała zgodnie z instynktem i bardzo dobrze, bo w innym wypadku pewnie byłby martwy… Ale mimo wszystko… To był jego brat.
Drgnął, kiedy z miejsca, gdzie stał Ig dobiegł do niego rozbawiony śmiech. Ogień prawie cały zniknął, ukazując bruneta całego i zdrowego. Przy końcówce ostrza zebrały się resztki ognia, formując w błękitną kulę. Wystarczył lekki ruch nadgarstka, by kula poleciała wprost na Galenę. Ta z rykiem zaczęła machać łbem na boki, próbując zrzucić z siebie to ogniste coś, które zdawało się zmienić formę i mnożyć na jej karku. Widać było, że jej to nie raniło, tylko bardziej dezorientowało.
Blondyn zerkał w stronę samicy, z wypisanym na twarzy niepokojem, kiedy nagle jego brat zasłonił mu widok. Stęknął, czując jak bok zaczyna promieniować strasznym bólem. Nieprzytomnym wzrokiem spojrzał w dół, patrząc na ostrze przeszywające jego ciało i powoli rozumiejąc, że to właśnie przez nie czuje się jakby miał zaraz umrzeć. Wczepił palce w szatę brata, wlepiając w niego niedowierzające spojrzenie.
– Ig… – Czemu?, pytały jego oczy, wypełniając się zdradzieckimi łzami.
– Wybacz, Draco. Jeden z nas musi umrzeć, a naprawdę nie mogę to być ja.
– C-co… ty…? –
– Zdradzę ci tajemnicę… – szepnął przysuwając twarz do ucha blondyna. – Nie jestem twoim bratem. Od chwili nakładania pieczęci władam jego ciałem. Ale nie martw się, kiedy przejmę we władanie twoje ciało, jest szansa, że on przeżyje. To nieduża cena, co?
Wyszarpał miecz, strzepując z niego krew. Draco zachwiał się i gdyby nie Ig (nie, przecież to nie był Ig) upadłby jak długi.
– Poczekaj tu grzecznie, aż pozbędę się Toma i Harry’ego…
– Nie… waż się…
– Zrobię co chcę, a ty mnie z pewnością nie powstrzymasz…
Pozwolił mu położyć się na ziemi i z uśmiechem przesunął palcami po ranie, by zatopić w niej palce. Draco krzyknął urywanie, obraz się przed nim załamał.
Ariam przyzwał do siebie eliksir i uniósł rękę, pozwalając, by kilka kropel krwi spłynęło po palcach i wpadło do flakonika.
– Wiedziałeś, że jeśli zamiast włosa dodasz krwi ofiary do eliksiru wielosokowego, to jego efekty potrafią wydłużyć się nawet do kilku godzin? Nieźle nie? Sev to odkrył.
Energicznie przechylił eliksir na boki, pozwalając mu się wymieszać i wypił jego zawartość. Nie trzeba było długo czekać na efekt. Jako bliźniacy byli uderzająco podobni do siebie. Ale dopiero teraz byli identyczni.
//*//
Harry nie zamierzał pozwolić, żeby Voldemort zniknął mu z oczu. Nie zamierzał więcej tańczyć, tak jak on mu zagra. Gdy tylko zaczęła się walka, ruszył prosto na niego. Zignorował wołanie przyjaciół. Parł przez tłum, co jakiś czas unikając lub broniąc się przed zabłąkanymi zaklęciami.
Galena zabrała Draco, więc przynajmniej o jego bezpieczeństwo nie musiał się martwić.
– Tak ci śpieszno do grobu, chłopcze? – zadrwił Voldemort, dostrzegając zbliżającego się chłopaka. – Nie bądź taki w gorącej wodzie kąpany i na ciebie przyjdzie pora. Najpierw ten denerwujący starzec.
– Nie obchodzą mnie twoje plany, Tom. Mam zamiar odpłacić ci się za krzywdy, które wyrządziłeś moim bliskim. – Zielone oczy płonęły wściekłością. Aż knykcie mu pobielały, tak mocno ściskał różdżkę. – Rictusempra!
Voldemort odbił zaklęcie.
– Proszę cię, Harry. Jak już zamierzasz mnie atakować, to użyj czegoś porządnego. Jak... Crucio!
Harry spodziewał się tego ataku. Adrenalina krążąca w jego żyłach jak i naturalnie szybki refleks pozwoliły mu uniknąć trafienia klątwą. Ledwo złapał równowagę po odskoczeniu na bok, a już celował różdżką w swojego przeciwnika.
– Bombarda maxima! Bombarda! Drętwota! – rzucał jedno za drugim, tak szybko jak tylko był w stanie. Voldemort z trudem ale jednak obronił się przed wszystkimi trzema.
Crucio! – krzyknęli jednocześnie, a zaklęcia zderzyły się pomiędzy nimi, wywołując po chwili silną eksplozję.
Gdy oszołomienie minęło, Harry desperacko próbował dostrzec w opadającym kurzu Voldemorta, ale mag zniknął. Potter zaklął, obiecując sobie, że dopadnie go, jak szybko będzie w stanie. Póki co musiał pomóc przyjaciołom.
//*//
Severus postawił tarczę przed dwójką siódmoklasistów z Ravenclaw, w ostatniej chwili ratując ich przez paskudną klątwą Macnaira. Świrnięty kat miał zbyt wiele wolnego czasu, by dopracować swoje klątwy. Śmierciożerca rzucił mu pełne furii spojrzenie, całą uwagę skupiając na nim.
– Co jest, Snape? Zmieniasz strony, zdrajco? – warknął, zbliżając się niebezpiecznie blisko do Mistrza Eliksirów.
– Jakbyś był uważniejszy, zauważyłbyś, że za dzieciakami kryje się jeszcze dwóch w pogotowiu. Chodzą w trzy-czteroosobowych grupach. Miej to na uwadze.
Macnair czekał tylko na chwilę nieuwagi ze strony Snape’a. Jeśli tylko na nią trafi…
Jednak Severus spodziewał się takiego obrotu spraw. Gdy tylko śmierciożerca nakierował koniec różdżki, nauczyciel natychmiast rzucił zaklęcie rozbrajające. A różdżka Macnaira pomknęła w jego stronę.
 – Widzę, że nie uda mi się przemówić ci do rozumu.
– Oddawaj, Snape!
– Niestety, chyba za mocno ją trzymałem – mruknął tuż przed tym, jak złamał różdżkę w dłoniach. Śmierciożerca rzucił się na niego, ale Severus tym razem nie pozwolił mu się zbliżyć, zaklęciem zatrzymując go w miejscu. – Skoro znasz już moją prawdziwą tożsamość, nie mogę wypuścić cię do naszych. Przy okazji, nie tylko ty miałeś czas, by opracowywać zaklęcia. Z tym, że ja tworzyłem własne. Fervesangus!
– Czego tu jeszcze szukacie?! – warknął przez ramię do zdumionych uczniów. – Biegnijcie szukać kolejnych!
* Fervesangus - Ferveret - wrzący, gotowany; sanguis - krew
//*//
Dumbledore wbrew kpinie Voldemorta wcale się nie chował. W czasie gdy śmierciożercy wdarli się na teren szkoły, kończył ustawiać wraz z nauczycielami bariery ochronne i pułapki, mające powstrzymać wroga przed wdarciem się w głąb zamku. Musiał także kierować swoimi ludźmi, zarówno tymi którzy już tu byli, jak i posiłkami, które mogły w każdej chwili nadejść. Walcząc bezpośrednio, mógł zadać spore straty przeciwnikowi, ale po jego stronie zapanowałby chaos, a na to nie mógł pozwolić.
Raz po raz przy jego boku aportował się jakiś skrzat, przynosząc raport i czekając na rozkazy. Choć walka dopiero się zaczęła, liczebna przewaga Voldemorta już kładła cień na ich zwycięstwo. W końcu większą część jego własnej “armii” stanowiły dzieci…
//*//
Blondyn zaśmiał się, wykrzywiając twarz w sadystycznym uśmiechu.
To był chyba pierwszy raz, kiedy widział w sobie (pod którego skórą ukrywał się uzurpator) kopię własnego ojca. Zatrząsł się wewnętrznie na samą myśl. Nigdy nie chciał być postrzegany w tych samych kategoriach co Lucjusz.
– Draco… czemu robisz taką minę? – spytał sobowtór, nachylając się nad rannym ślizgonem. – Czemu wyglądasz, jakbyś był tutaj jedyną ofiarą? A, a, a… nie odpowiadaj. – Pogroził mu palcem z mściwym uśmiechem. Zerknął na smoczycę, upewniając się, że ta dalej zaciekle walczy ze skaczącymi po jej grzbiecie płomieniami. – Nie chcemy chyba, by Galcia ogłupiała widzą dwóch tatusiów, prawda? Przyznam, że ostatnim, czego chcę to pozbawienie się tak potężnego chowańca.
Draco stęknął, kiedy coś, co ewidentnie przypominało knebel, znalazło się między jego wargami. Próbował ze wszystkich wypchnąć go za pomocą języka, ale nie dał rady.
Jedyne, co mógł zrobić w tej sytuacji, to posłać sobowtórowi nienawistne spojrzenie, w myślach mordując go na co najmniej kilka sposobów.
– No, no… To mi się podoba – szepnął, machnięciem ręki transmutując swój strój, żeby był dokładnie taki sam jak Malfoya. – Brakuje mi teraz tylko jednej rzeczy – dodał, sięgając po różdżkę Draco. Chłopak próbował złapać jego rękę, nim ten wyciągnie różdżkę do końca, ale i tym razem Ig okazał się być szybszy. – O wiele lepiej. Bądź tak dobry i poczekaj grzecznie, aż skończę z tymi dwoma głupcami.
Wziął zamach i kopnął go w głowę, na jakiś czas pozbawiając przytomności.
Przyzwał do siebie pelerynę niewidkę i szczelnie przykrył nią ciało nastolatka. Cmoknął z zadowoleniem jak na dobrze wykonaną pracę. Stanął tak, że nieprzytomny chłopak znajdował się akurat między jego nogami.
Ściągnął z Galeny zaklęcie, na co ta wydała z siebie zaskoczony ryk.
– Galena! – krzyknął, skupiając na sobie uwagę smoczycy. Obserwował, jak jej nozdrza falują, kiedy nieufnie badała otoczenie. – Gal! – zawołał znów, coraz bardziej przyzwyczajając się do intonowania głosek, jak robił to Draco. – Musimy pomóc innym! Spalisz dla mnie kilka śmierciożerczych tyłków? – Uśmiechnął się, na jej przeciągły ryk. Taaaak, taka broń była cudowna. – Więc dalej! Nie każ im czekać!
Galena w kilku susach wyskoczyła z wieży. Rozpostarła skrzydła i poleciała w stronę najbliżej położonej wrogiej grupy.
Ariam uśmiechnął się na ten widok z dziką satysfakcją. Niespiesznym krokiem ruszył w stronę wyjścia z wieży astronomicznej. Czas najwyższy wziąć udział w zabawie.
//*//
– Snape! Tutaj!
Severus ruszył w stronę skulonej pod murem zamku postaci. W pierwszej chwili wydawało mu się, że leży tam trup.
Dołohow patrzył na niego jednym okiem, poruszając się z ociąganiem. Usiadł z syknięciem.
– Udajesz trupa?
– Zamknij się i poskładaj mnie do kupy!
Snape spojrzał na zmasakrowaną rękę. Westchnął i uklęknął przy mężczyźnie.
– Co się stało?
– Smoczysko się stało – warknął. – Przyleciała cholera i zaatakowała ogniem. Ale kiedy ogarnęła, że zasłoniłem się tarczą to wyskoczyła na mnie z zębami. I oto efekt. Szczęście, że mi jej nie urwała.
– To ten smok, co porwał Draco? – spytał, chociaż znał już chyba odpowiedź. Aż za dobrze pamiętał, jak wyglądała skóra Ignissa po ugryzieniu Galeny.
Śmierciożerca skinął ponuro głową.
– Jest źle?
– Może być jadowity.
– Kurwa…
//*//
Schylił się, unikając lecącego ku niemu zaklęcia i wystrzelił ze swojej różdżki. Zaklęcie ugodziło śmierciożercę, odbierając mu czucie w ręce, przez co upuścił różdżkę.
Potwornie ciężko było się przedrzeć przez tłum walczących. Harry rozejrzał się szybko dookoła, odszukując Rona i Hermionę.
– Voldemort poszedł szukać Dumbledore'a! – krzyknął, ustawiając się za plecami przyjaciół.
– To co ty tu jeszcze robisz?! Idź za nim! – odkrzyknął Ron.
– Przecież was nie zostawię samych!
– Damy sobie radę – zapewniła go przyjaciółka – nie możesz pozwolić żeby Voldemort i dyrektor zaczęli walczyć. Przecież Dumbledore wszystkimi kieruje, nie można go rozpraszać!
//*//
Minęła może z godzina od rozpoczęcia bitwy, a już stracił Rona i Hermionę z zasięgu wzroku – celowo, ale jednak. Z kolei pozostałych współlokatorów ostatni raz widział w wieży. Był sam, w dodatku nie miał pojęcia ani gdzie jest Dumbledore, ani gdzie jest Voldemort. Musiał więc biegać po zamku na oślep, licząc na znalezienie jednego albo drugiego…
Tylko że nie miał czasu na bieganie na oślep.
Myśl, Harry, skąd dyrektor może dowodzić bitwą? Ze swojego gabinetu? Nie, to zbyt oczywiste. Z miejsca skąd ma dobry widok. Wieża astronomiczna jest zbyt wysoka, nie zauważyłby co się dzieje na błoniach…Wybiegł na środek błoni i starając się nie oberwać żadną klątwą, rzucił okiem na zamek. Balkon odpadał, byłby zbyt widoczny. Z okna widok byłby zbyt ograniczony. To powinno być coś jak blanki, ale bardziej osłonięte…
Jest!
Dostrzegł dosłownie skraj szaty, który akurat zafalował na wietrze, odbijając zimne światło księżyca. Tylko teraz jak dostać się tam przed Voldemor...
Wzdrygnął się, słysząc za plecami wycie. Nie był to typowy odgłos wilkołaka, ale je przypominał. Najwidoczniej banda Greybacka walczyła gdzieś w pobliżu. Odwrócił się, gotowy do obrony, a za nim była jedynie gromada walczących aurorów i śmierciożerców. Za to ponad ich głowami dostrzegł wybiegające z lasu centaury w towarzystwie Hagrida i co większych dzieci Aragoga. Cieszył się, że było już po pełni… i miał nadzieję, że Ron znajduje się jak najdalej od lasu.
Ustawił przed sobą tarczę, gdy kątem oka dostrzegł mknące ku niemu zaklęcie. Natychmiast kontratakował i skulił się, by nie dostać w głowę odłamkami ziemi, gdy czyjeś zbłąkane zaklęcie uderzyło niedaleko niego.
Prawie podskoczył, gdy zobaczył przed sobą skrzata, którego jeszcze chwilę temu tu nie było.
– Dyrektor kazał przekazać, że “Tom Riddle robi wyrwę w pułapkach na dziedzińcu od strony boiska. Tamtędy będzie najszybciej”. Czy Harry Potter zrozumiał?
Harry szybko odtworzył w pamięci otoczenie dziedzińca i prowadzące do niego drogi, po czym skinął głową i pognał w stronę zamku, mając nadzieję, że wymyślony skrót pozwoli mu dogonić Voldemorta.
//*//
– Macnair zniknął.
– Pewnie znalazł jakieś dzieciaki do skatowania – odparł bez wyrazu, na szybko smarując maścią własnej receptury i opatrując sponiewierane ramię Dołohowa.
– Nigdy go nie lubiłeś, nie? Przyznaj się… ughh! Za grosz delikatności. – Uśmiechnął się szeroko. – Uważasz jego metody za gorsze w stosunku do twoich. Myślisz, że dobry eliksir zdziała cuda.
– Przy dobrych warunkach samymi oparami z dobrego eliksiru można uśmiercić mieszkańców kilku ulic.
Antonin zmarszczył brwi.
– To czemu nigdy tego nie próbowaliśmy?
– Bo nasz Pan woli zagrywki stosowane przez Macnaira.
Przesunął palcami po opatrunku mężczyzny, zerkając na niego, gdy ten wciągnął powietrze z syknięciem.
– Coś jest chyba nie tak… Rana mi wcześniej tak nie płonęła…
– Ja mimo wszystko wolę działać w dziedzinie, która znam najlepiej. Wiedziałeś, że dodany w odpowiednim momencie śluz fligusa afrykańskiego nie zmienia działania eliksiru, tylko go zagęszcza do postaci maści? Dzięki temu odkryciu mogłem wsmarować w ciebie eliksir pożogi. Autorski przepis. W zestawieniu z trucizną smoka da ci posmakować tego, co robiłeś innym.
Wstał, rzucając na mężczyznę drętwotę, po czym ruszył dalej. Im więcej w ten sposób unieszkodliwi najgorszych śmierciożerców tym lepiej.
//*//
Notta seniora znalazł w najlepszym momencie.
Facet akurat przykrywał całym ciałem piątoklasistkę z Gryffindoru, z uwielbieniem mówiąc jej, co zrobi, jak tylko ściągnie z niej spodnie.
Snape'owi krew zawrzała na ten widok. Świadomość tego ile razy gnębił w ten sposób Draco tylko potęgowała jego gniew. Jak zmuszony był do braku reakcji, kiedy jego chrześniakowi ewidentnie działa się krzywda.
Koniec z tym.
Nott ledwo dotknął paska od jej spodni, kiedy Severus posłał w jego kierunku klątwę.
Sectumsempra! – wymruczał z mściwą satysfakcją.
Następnie w kilku krokach znalazł się przy krwawiącym mężczyźnie. Złapał go za fraki i szarpnięciem ściągnął z przerażonego dzieciaka.
– Nie zdążył ci nic zrobić?
Dziewczyna z twarzą zalaną łzami szybko zaprzeczyła. Błękitne oczy od razu skojarzyły się mężczyźnie z chrześniakiem.
– Zaprowadzę cię do lochów, do reszty. Zrobiłaś już wystarczająco dużo dzisiaj, dzielna dziewczyno…
Zignorował zaskoczone spojrzenie Gryfonki i pomógł jej wstać. Następnie uważając na wrogów zaprowadził ją do reszty niezdolnych do walki dzieci.
//*//
Pierwszy raz w życiu Harry ucieszył się na widok tego szpetnego czarnoksiężnika. Dzięki wskazówkom skrzata, szybko odnalazł dziurę w zabezpieczeniach rozstawionych chyba w całym zamku. Bał się, że przez walki w które był wcześniej wciągany, stracił zbyt dużo czasu i Voldemort już dawno dotarł do dyrektora, ale najwyraźniej pułapki znacząco go spowolniły.
Nie czekał, aż Tom go sam zauważy, nie było na to czasu. Zresztą już dawno stracił cierpliwość. Wciąż biegnąc, cisnął w jego kierunku pierwszą klątwę. Liczył trochę, że zaskoczy Toma, przez co nie zdoła się obronić, ale prosił o zbyt wiele.
– No, no, Harry… Bawisz się teraz w ataki od tyłu? Niezbyt to honorowe – jego karykaturalny ganiący głos poniósł się echem po opustoszałym dziedzińcu.
– Musiałeś słyszeć moje kroki, Tom, w końcu się obroniłeś.
– Wydawało mi się, że nie takiego pojedynkowania się cię uczyłem.
– Niczego mnie nie uczyłeś! – warknął, zwalniając. Zatrzymał się, dopiero gdy stali parę łokci od siebie. – Wciągnąłeś mnie w walkę, teraz ja wciągam ciebie. Wyzywam cię na pojedynek, Tom! Jeśli tak cenisz honorowe pojedynki, to nie zignorujesz wyzwania, prawda?
– Doprawdy, niecierpliwy z ciebie chłopiec. Aż tak znudziło ci się życie? A może je znienawidziłeś, gdy dowiedziałeś się, że nie jesteś jedynym, który posiadł Draco?
Crucio! – zaklęcie wyrwało się z gardła Harry’ego, nim zdążył się zastanowić, co właściwie chce rzucić. Zadziałał impuls. Chciał, by ten bydlak cierpiał, by odpokutował za łzy, które Draco przez niego wylał. Miał paść na kolana i błagać o przebaczenie!!
Przebaczenie, którego nie otrzyma.
Voldemort stęknął, trafiony klątwą. Zacisnął zęby i zgiął się wpół, ale nie wydał z siebie więcej dźwięków. Po kilku sekundach uniósł drżącą ręką różdżkę, posyłając w kierunku Harry’ego zaklęcie wybuchające. Potter, robiąc unik, przerwał klątwę, uwalniając swojego przeciwnika z morza bólu.
– Jakie to wzruszające, gdy dzieci dorastają – wysyczał jadowicie. – Musisz tylko jeszcze trochę poćwiczyć nad skutecznością. Pozwól, że zademonstruję… Crucio!!
~*~

2 komentarze:

  1. Hejeczka,
    fantastyczne, piękne Draco się zmył ;) i ta panika na widok smoka fantastycznie zagrana, Ariam czemu tak...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, pięknie Draco się zmył, ta panika na widok smoka fantastyczne wyszła...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń