Łoooo matko, dawno nic nie wrzucałyśmy. To już z pięć miesięcy! Ale spokojnie, żyjemy, piszemy, mamy multum rozdziałów i sukcesywnie będziemy je publikować. W najbliższym czasie przynajmniej kilka, by nadrobić zaległości.
To tyle z ogłoszeń, smacznego! ;D
~*~
– Widziałeś ich miny? – spytała z
rozbawieniem, kiedy zamykał za nimi drzwi do swojej sypialni.
– Czyś ty kompletnie oszalała?
Wiesz, na jakie niebezpieczeństwo się narażasz?
– Zdaję sobie z tego sprawę. A ty
wiesz, jakie bezpieczeństwo ci właśnie dałam?
Draco patrzył na nią przez chwilę,
szukając sensu jej wypowiedzi, ukrytego dna… Och.
Nie tkną jej, bo jest córką
Severusa. Do tego jako jego narzeczona będzie miała względy u Lucjusza. Tym
bardziej, kiedy wyskoczyła z ich domniemanym dzieckiem w drodze. Lucjusz nie
pozwoli zrobić jej krzywdy. A mając plecy dwóch najbliższych ludzi Czarnego
Pana stała się wręcz nietykalna. Tak samo jak on przy okazji.
Na Salazara, ona była genialna!
– Jesteś cudowna – wykrztusił w
końcu, przyciągając do siebie dziewczynę. Kilka razy pocałował ją w policzek,
wdzięczny za jej pomoc. – Ale wiesz, że będziesz musiała spać u mnie?
– Ty się ciesz, że jestem w ciąży i
nie musimy już ze sobą sypiać.
Blondyn parsknął cicho, nie mogąc
się powstrzymać. Z Verą u boku może to jakoś wytrzymać.
//*//
Blondyn obserwował z okna swojego
ojca, który miotał się w ogrodzie, rzucając na kogo popadnie klątwy. No, może
niezupełnie. Ciotce Belli czy tym dwóm śmierciożercom, z którymi wczoraj wrócił
z rajdu nic nie robił, natomiast cała reszta musiała się mieć na baczności.
Najprawdopodobniej wczorajszy rajd
nie skończył się za dobrze.
Pozwolił sobie na lekki uśmiech. I
dobrze ci tak, ojcze.
Lucjusz zatrzymał się nagle,
podnosząc głowę i patrząc wprost w jego okno. Jakby same myśli Draco
przyciągnęły uwagę ojca.
Nastolatek jęknął, wycofując się
szybko, chociaż i tak był niemalże pewien, że ojciec go dojrzał. A tym samym
skazał na siebie karę. Jakże głupi był, że tak długo wyglądał przez to okno.
– Co się stało? – spytała Vera,
podnosząc na niego wzrok z czytanej książki. – Draco? – Natychmiast do niego
podeszła, dotykając ramienia blondyna. – Wszystko w porządku? Co zobaczyłeś?
Chciała wyjrzeć przez okno, ale
Draco złapał ją za nadgarstek odciągając o okrok.
– Ojciec – mruknął, cały blady. –
Ojciec mnie zauważył.
– No i? To zbrodnia?
– Nie rozumiesz… Przez cały mój
pobyt tutaj starałem się nie wchodzić mu w drogę. Zresztą co chwilę Nicolas
ściągał mnie do siebie na lekcje, a ojciec z kolei co chwilę był wysyłany na
kolejne rajdy.
– Wyolbrzymiasz… Chyba nie sądzisz,
że nagle cię dojrzał, o ile dojrzał… i przypomni sobie, że dawno nie rozmawialiście?
No daj na wstrzy…
Krótkie pukanie, wyprzedziło wejście
Lucjusza do pokoju. Draco zamarł, nie mogąc się ruszyć. Vera z kolei zrobiła
krok przed chłopaka.
Mężczyzna spojrzał na nich bez śladu
jakiejkolwiek emocji.
– Draco…
– ...T-tak, ojcze? – spytał, w duchu
bluzgając na siebie, że tak mu się załamał głos.
– Chodź za mną. Do mojego gabinetu –
powiedział i wyszedł, nie czekając na odpowiedź. Nie musiał. Przecież obydwoje
dobrze wiedzieli, czym skończyłaby się niesubordynacja Draco.
//*//
Dogonił ojca w połowie schodów na
niższe piętro. Zrównał z nim krok, zerkając na niego niepewnie.
– Draco…
– Tak, ojcze?
– Nasz Pan ma wobec nas wielkie
plany – zaczął, idąc korytarzem w stronę gabinetu. – Już niedługo staniemy do
ostatecznej walki. Jesteśmy po stronie zwycięzców. Do tego jesteśmy naprawdę
blisko naszego Pana, więc ostatecznie będziemy najlepiej postawionym rodem w
całej magicznej Anglii. Gdyby tylko twoja matka nabrała rozumu do swojej pustej
głowy.
Draco poderwał głowę na wzmiankę o
mamie. Czyżby jego ojciec coś wiedział? Znalazł ją… Ale wtedy przecież by ją
tutaj przywlókł, prawda?
– Widziałeś się z matką, ojcze? –
Zaryzykował pytanie.
– Widziałem? Już prawie ją miałem w
swoich rękach. Gdyby nie ta żałosna Weasley, już dawno byłaby tutaj.
Zatrzymał się przed drzwiami,
wyciągając różdżkę i machając nią w sekwencji hasła. Draco bardzo dobrze je
znał, ale i tak nie mógł go używać. Nie, dopóki pierścień głowy rodu nie
spoczywał na jego palcu.
– Co się tam stało, ojcze?
Lucjusz usiadł w fotelu, tłumiąc w
sobie westchnienie. Przywołał do siebie gestem Draco, na co chłopak spiął się.
Czyżby wzmianka o matce była tylko przykrywką?
Podszedł do ojca na drżących nogach.
– Klęknij… Musisz mi pomóc się
odstresować, rozumiesz?
Draco kiwnął głową, opadając powoli
na kolana.
– Tak, ojcze – dodał, by brakiem
werbalnej odpowiedzi nie rozsierdzić bardziej mężczyzny. Położył drżące ręce na
udach Malfoya.
Lucjusz zaczął opowiadać, a Draco z
rosnącą gulą w gardle wziął się do roboty.
//*//
Chłopak wszedł do najbliższej
łazienki, zamykając za sobą drzwi kilkoma zaklęciami. Podszedł do kranu,
odkręcając kurki. Chwilę patrzył bez emocji w swoje odbicie, nim nabrał wody w
dłonie i pochylając się nad zlewem, chlusnął sobie w twarz. A potem jeszcze raz
i jeszcze.
Oparł się o zlew, zaciskając palce
na białym kamieniu.
Kiedyś mu za to odpłaci. Zemści się
za te wszystkie lata zniewagi i gwałty.
Podniósł ponownie wzrok, patrząc z
nienawiścią w lustro. Jego oczy lśniły przez odblokowaną pieczęć. Wykorzysta
ją. Wykorzysta wszystko, by pozbyć się tego śmiecia raz na zawsze z tego
padołu.
Lucjusz Malfoy już nikomu więcej nie
będzie zagrażał.
//*//
Osiemnaście dni minęło od zniknięcia
Draco Malfoya. Niecały tydzień po nim zniknął Igniss Black, a po paru
następnych dniach – Elena Prince. Nic więc dziwnego, że w szkole na każdym
kroku dało się wyczuć napięcie. Nikt o tym głośno nie mówił, ale wszyscy
podejrzewali, że szykuje się coś większego. Dyrektor postawił wszystkich
członków Zakonu w stan gotowości. Z własnych źródeł wiedział, że Tom planuje w
niedługim czasie wprowadzić swoje plany w życie.
Pośród tego wszystkiego tkwił Harry
również mimowolnie odliczający dni. Właśnie rozpoczął się dwudziesty drugi
dzień, odkąd Draco go porzucił. Od tamtej pory przeżył to rozstanie już setki
razy, czasem kilkanaście razy w ciągu jednej nocy. Czuł się jak, co tu dużo
mówić, sklątkowe łajno. Na lekcjach właściwie nie kontaktował, co chwilę
opuszczał treningi, a jak ich nie opuszczał to był i tak bezużyteczny. Profesor
McGonagall nawet umieściła go na noc w Skrzydle Szpitalnym, każąc Poppy napoić
do eliksirami nasennymi i regenerującymi, ale po paru dniach chłopak znów
doprowadził się do opłakanego stanu. Choć naprawdę starał się jeść i spać, to
po prostu nie dało rady. Czegokolwiek by nie wziął do ust – nie miało dla niego
smaku i stawało mu w gardle. A każde przymknięcie powiek kończyło się
przeżywaniem na nowo rozstania.
Hermiona i Ron z niepokojem
obserwowali swoistą powtórkę z zeszłego roku – mało jadł i często przesiadywał
w Pokoju Życzeń, gdzie ćwiczył do upadłego. Kilkukrotnie próbował wyjść
pobiegać na dworze, ale Hermionie udało się go przed tym powstrzymać. Pogoda była
paskudna nawet jak na Anglię. Na szczęście tym razem nie odcinał się od nich aż
tak mocno, nie wściekał się też. Czasem nawet z nimi rozmawiał, ale pusty wzrok
i zmęczony głos nie były dużo lepszą alternatywą. Ron każdej nocy nasłuchiwał,
ale nigdy nie usłyszał, aby jego przyjaciel płakał. Wciąż tylko dręczyły go
koszmary.
Przekręcił się na drugi bok i
sprawdził godzinę. Druga nad ranem. Ponad pół godziny temu zbudził się i za nic
nie mógł z powrotem zapaść w sen. Wysunął się z łóżka cicho, by nie zbudzić
współlokatorów i otworzył kufer w nadziei, że znajdzie tam jakąś zbłąkaną
czystą koszulkę do ćwiczeń. Zamiast ubrania znalazł zawiniątko. Okazały się nim
zapomniane psikusy Weasleyów, w które zaopatrzył się jeszcze w czasie wakacji –
kilka krwotoczków truskawkowch, karmelków gorączkowych i coś, czego w pierwszej
chwili nie rozpoznał. Niewielki cukierek zawinięty w biało-tęczowy papierek
dopiero po rozwinięciu rozwiał jego wątpliwości. Na wewnętrznej stronie była
najwyraźniej napisana inkantacja, choć w słabym świetle księżyca nie mógł jej
odczytać. Ale to wystarczyło, by wiedział, że ma w ręce zaklęcie snu na jawie.
Skoro nie mógł spać, to mógł
skorzystać chociaż z tego. Już nawet wiedział, o czym będzie chciał śnić...
Wrócił do łóżka i połknąwszy cukierek,
w świetle różdżki odczytał inkantację. Z radością dał się wciągnąć w senną
krainę.
Zatęchłe pomieszczenie. Kilka
płonących świec rozświetla mrok. Ale to tylko potęguje wyczuwalną tu grozę.
Chwiejne światło odbija się w stojącym pośrodku metalowym stole z kajdanami, w
wiszących na ścianach narzędziach tortur. Ludzie skuleni w kącie, leżący na
stole. Krew w około. I krzyki. Płacz i rozpaczliwe błagania. Ten pokój jest tak
niesamowicie zimny i przerażający.
Znów prawie ta sama scena, lecz są
tu inni ludzie i więcej krwi. I jeszcze, i jeszcze…
Próbował zmienić to, co widział, ale
nie potrafił. Chciał samodzielnie wybrać swoje sny, ale najwyraźniej przyszło
mu po raz kolejny przeżywać te same koszmary.
Następna wizja wypełniła jego umysł.
Znowu lochy! Znów przerażające
wrzaski przeszywają jego umysł na wskroś. Ale tym razem wizja trochę się różni.
Nie ma metalowego stołu. Nie ma kulących się w kącie przerażonych więźniów.
Choć jakaś postać leży na ziemi… Chyba jest skuta łańcuchami. Nie widzi
wyraźnie. Obraz przysłania mu jakaś srebrna mgła, która… kumuluje się nad
cierpiącą postacią? Nie, bardziej jakby… wchodziła w nią. Nie jest w stanie
stwierdzić.
Dopiero po chwili zdaje sobie sprawę
z obecności kilku zakapturzonych postaci stojących obok kręgu, w którym leży…
ten ktoś. Próbuje dostrzec, kogo tym razem torturują, ale na marne. Mgła jest
zbyt gęsta…
Przynajmniej tak powinno być. Tak
było poprzednim razem. Teraz mimo mgły rozpoznał osobę w kręgu.Wszędzie by go
rozpoznał! I choć nie dręczył go ból głowy, miał ochotę wrzeszczeć. Jak Draco,
który cierpiał u jego stóp.
Skończcie już! Jakim prawem go
torturujecie?! Potwory! Bezduszne bestie! Nie wybaczę wam!!
Mgła rozpłynęła się, zniknął obraz
leżącego w kręgu Draco, ucichły jego wrzaski. Czuł, jakby zapadał się jeszcze
głębiej w sen. Na moment pociemniało mu przed oczami a w następnej chwili...
Biegnie. Nie wie, dokąd zmierza ani
gdzie jest. W Hogwarcie? Możliwe. Pamięta zamykające się drzwi Wielkiej Sali, a
później już tylko bieg. Czuje się jak w labiryncie. Droga co chwilę się
rozgałęzia, mija kolejne boczne korytarze, ale z jakiegoś powodu wie, gdzie
skręcać. Coś podpowiada mu, jaka jest prawidłowa droga. Musi jedynie nią
podążać. Nie wie, ile tak gnał, w końcu jednak trafił na drzwi. Popycha je,
wpadając do jakiegoś pokoju, który okazuje się być sypialnią. Zatrzymuje się
pośrodku przestronnego pomieszczenia, wpatrując w puste łóżko. Czuje zawód,
choć nie wie, dlaczego. Czyżby oczekiwał, że kogoś tu znajdzie?
Nagle odnosi wrażenie, że ktoś za
nim stoi. Nie boi się, jest raczej podekscytowany. Z jakiegoś powodu wie, że
ten ktoś nie zrobi mu krzywdy. Czuje delikatny dotyk chłodnych palców na swoich
nagich plecach. Odwraca się powoli, a jego spojrzenie natrafia na piękną
blondwłosą postać. Tak dobrze mu znane niebieskie tęczówki wpatrują się
intensywnie w jego, gdy z ust Malfoya padają słowa:
– Czekałem na ciebie, Harry.
Wyrywa się do przodu, pragnąc
przytulić Draco, ale natrafia na pustkę i zaczyna spadać. Zamyka oczy, czekając
na upadek, ale zamiast tego czuje, że się unosi, jakby znalazł się w wodzie.
Jęki odbijały się echem od
kamiennych ścian, przyprawiając go o dreszcze. Woda falowała poruszana
kołysaniem zanurzonych w niej rozpalonych ciał. Czuł dłonie zaciskające się na
jego ramionach, gorący oddech na policzku i… Och! Tak cudowną jedwabistą,
gorącą ciasnotę obejmującą jego członek. Szczupłe nogi zaciskały się kurczowo
na jego biodrach. Ciało pod nim wygięło się mocno do tyłu, kładąc na brzegu
ogromnej wanny i zacisnęło się jeszcze mocniej wokół penisa, doprowadzając go
na szczyt. Otworzył oczy, napawając się widokiem dochodzącego Draco, który
właśnie wyszeptał jego imię.
Draco sięgnął dłonią jego twarzy,
gładząc ją czule. Zamknął oczy, poddając się pieszczocie, a gdy ponownie je
otworzył...
Stał przed wejściem do szatni. Na
prawo ciągnął się korytarz prowadzący do części przeznaczonej dla Krukonów i
Ślizgonów a na lewo – Gryfonów i Puchonów. Po tylu latach odruchowo skręcał w
odpowiedni korytarz, jednak tym razem się zawahał. Skręcił w prawo. Jego kroki,
z początku spokojne i miarowe, przyspieszały, im bliżej celu się znajdował.
Złapał za klamkę. Przymknął oczy, wsłuchując się w szum wody. Otworzył drzwi.
Przemierzył pomieszczenie w kilku krokach, by móc wreszcie znaleźć się tam,
gdzie chciał. Łazienka Ślizgonów. A w niej tylko jeden Wąż.
Jego Wąż.
Stał odwrócony do niego tyłem,
kompletnie nieświadomy jego obecności. A może był świadomy i tylko udawał, że
go nie zauważa…? To by do niego pasowało. Zdjął z siebie ubrania i najciszej
jak mógł, zaszedł go od tyłu. Draco jednak zamiast drgnąć z zaskoczenia, złapał
za dłonie, które spoczęły na jego biodrach. Odchylił głowę na jego ramię i
spojrzał na niego kątem oka, przygryzając przy tym lekko wargę. Harry nie
potrzebował lepszej zachęty. Chwycił go pewnie za szczękę i odchyliwszy jego
głowę w bok, zaczął lizać ucho. Drugą ręką oplótł go w pasie, by blondyn
przypadkiem nie upadł. Ręce Ślizgona powędrowały na pośladki i uda Harry’ego i
zaczęły zmysłowo po nich błądzić. Po chwili takiej pieszczoty, odsunął od
siebie gwałtownie Draco i obrócił. Blondyn oparł się plecami o wykafelkowaną
ścianę i przyciągnął go do pocałunku. Ciepła woda lała mu się na plecy, ale nie
zwracał na to zbyt dużej uwagi. Zdecydowanie bardziej zajmujące były smukłe
dłonie sunące wzdłuż jego kręgosłupa. No i ten gorący język wsuwający się w
jego usta. Krew pulsowała mu w żyłach i gromadziła się w okolicach krocza.
Chciał więcej. Więcej pocałunków, więcej dotykania, więcej wrażeń. Więcej
Draco. Chciał znów poczuć każdy centymetr jego ciała! Oderwał się od ust i
niemal od razu zajął sterczącymi już sutkami. Słyszał ciche westchnienia nad
głową. Czuł niecierpliwe dłonie przesuwające się po jego rozgrzanym ciele. Ale
to wciąż było za mało. Więcej. Więcej! Upadł na kolana i chwyciwszy
sztywniejący penis kochanka, przesunął po nim kilka razy dłonią, by wreszcie
wziąć go do ust. Ciche westchnienia zamieniły się w jęki. O tak. Tak
zdecydowanie lepiej. Ale to wciąż za mało. Krzyk. Chciał słyszeć, jak Draco
krzyczy z rozkoszy. Jak krzyczy jego imię głosem pełnym pożądania. Pragnął
czuć, jak napina wszystkie mięśnie, dochodząc w jego ustach. Jak zaciska się na
jego palcach. Oooo taaak...! Spojrzał w górę, a serce zatrzepotało mu w piersi.
Niebieskie oczy spoglądały na niego czule z zarumienionej twarzy. W niczym nie
przypominały tej nienawistnej wersji, która tak długo go dręczyła po nocach. To
właśnie jest jego Draco. Jego ukochany Draco.
Choć sen się skończył, leżał jeszcze
przez chwilę z zamkniętymi oczami. Bał się, że jeśli je otworzy, obraz
ukochanej twarzy Draco zniknie bezpowrotnie.
Właściwie, czemu miałby otwierać
oczy? Wciąż była noc, a on był tak bardzo zmęczony…
Przekręcił się na bok i na granicy
świadomości rejestrując mokrą plamę na poduszcze, zapadł w głęboki sen.
//*//
– Witaj, Harry. Cóż cię do mnie
sprowadza?
– Wiem, kim była osoba z moich wizji
– wypalił, tradycyjnie pomijając jakiekolwiek uprzejmości. – Ta z magicznego
kręgu. To Draco Malfoy. – Brunet spodziewał się, że zaskoczy starca, ale tamten
nawet nie mrugnął. – Eeem, dyrektorze, słyszał pan?
– Tak, Harry, słyszałem – przytaknął
cierpliwie starzec. – Wiem to już od dłuższego czasu, niemniej dziękuję, że się
tu pofatygowałeś.
– Skoro pan wiedział, to czemu
pozwolił mu opuścić zamek?!
– Uznałem, że będzie to
porównywalnie bezpieczna opcja, co każda inna.
– Porównywalnie bezpieczna?! Zabrali
go śmierciożercy!
– Spokojnie, Harry. O ile mnie
pamięć nie myli, obiecałem, że postaram się zapewnić mu bezpieczeństwo. Zdaję
sobie też sprawę, jak ważny będzie w nadchodzącym starciu z Voldemortem. Póki
co jest bezpieczny w takim samym a może nawet i w większym stopniu, niż gdyby
był tutaj. Nie mogę ci wyjawić szczegółów, musisz mi uwierzyć na słowo.
Zaręczam, że robię co w mojej mocy, żebyśmy wygrali, ponosząc jak najmniejsze
straty.
– Więc nie uważa go pan za zdrajcę…
– mruknął z ulgą, rozluźniając się. Przyszedł tu w sumie z dwóch powodów:
poinformować dyrektora o swoim odkryciu i przekonać go, że Draco nie mógł
przejść na stronę Voldemorta. Że to zwyczajnie niemożliwe. Ale najwidoczniej w
ogóle nie musiał tu przychodzić.
– Nie uważam. W każdym razie, dobrze
że przyszedłeś, bo i tak planowałem w najbliższym czasie cię tu zaprosić…
Chciałbym, żebyś się z kimś spotkał, Harry.
– Z kim?
– Dowiesz się w swoim czasie. A
dokładniej – pojutrze po kolacji.
//*//
W piątkowy wieczór Harry znów
znalazł się w gabinecie dyrektora. Co chwilę zakrywał usta, maskując ziewanie.
Choć nie wierzył już w zdradę Draco, wciąż niezbyt dobrze sypiał. Żałował, że
nie wziął więcej tych snów na jawie…
Dyrektor pojawił się dopiero po
chwili i od razu podszedł do kominka, gestem zapraszając do siebie Harry’ego.
– Za chwilę na parę minut odblokuję
ten kominek, ponownie będziesz mógł z niego skorzystać równo o dwudziestej
pierwszej, postaraj się nie przegapić okazji. Żeby tu wrócić wystarczy powiedzieć
Okrąglak, Hogwart.
– Okrąglak?
– “Gabinet dyrektora” byłby zbyt
oczywisty, nie uważasz?
Brunet skinął lekko głową.
– Ale gdzie mam się udać?
– Na Grimmauld Place 12. Jest tam
ktoś, kto chciałby się z tobą zobaczyć.
– Profesor Lupin? – spytał z nadzieją
Harry. Nie widział go już od tak dawna…
Dumbledore uśmiechnął się do niego
dobrotliwie, podstawiając szkatułkę z proszkiem Fiuu.
Chwilę później Harry zniknął w
płomieniach.
~*~
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńfantastyczny rozdział, biedny Harry bardzo cierpi przez moment myślałam że to "śnienie" będzie długie i będzie potrzebna na przykład interwencja pielegniarki... no i zastanawiam się kto czeka na Grimuland, przez monement myślałam że to będzie Draco albo Ignis ale raczej to żaden z nich a prędzej Syriusz...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia