~*~
Blondynka poczuła silne uderzenie w
plecy, które zwaliło ją z nóg. Krzyknęła cicho, zaskoczona, lądując na ziemi.
Natychmiast też odwróciła się w stronę napastników z różdżką w dłoni. Ale
kolejne zaklęcie wroga odrzuciło ją z dala od niej.
Spojrzała z chłodną wrogością na
trzech śmierciożerców.
– Nawet nie myślcie, że ujdzie wam
to na sucho – wycedziła, nie podnosząc się z ziemi. Z doświadczenia (i relacji
członków Zakonu) wiedziała, że natychmiast klątwą zmuszą ją do nie ruszania się
z miejsca.
– Z ust mi to wyjęłaś, Narcyzo –
odezwał się pierwszy, ściągając kaptur i maskę. Długie platynowe włosy i
arystokratycznie blada twarz kontrastowały na tle stroju i nocy. – Długo
musiałem cię szukać, moja droga. Nie znudziła ci się już zabawa ze mną w kotka
i myszkę? Wracamy do domu.
– Do domu? To nie jest mój dom –
prychnęła. Mężczyzna zacisnął nieznacznie usta, niezadowolony z jej odpowiedzi.
– Nie bądź niemądra, Narcyzo.
Wystarczająco dużo dałem ci wolności. Nie możesz wiecznie wymagać ode mnie
wyrozumiałości.
– Nie prosiłam o twoją
wyrozumiałość. Wydaje mi się, że dałam ci jasno do zrozumienia, że odchodzę od
ciebie i nie mam zamiaru już wracać.
– Proszę… Nie utrudniajmy tego sobie
– powiedział blondyn i zamilkł, kiedy obok niego pojawili się nowi
śmierciożercy. Ci również mieli kogoś ze sobą. Tęga kobieta z rudymi lokami
mogła być tylko...
Molly Weasley!
Choć była obezwładniona przez
śmierciożerców, Narcyza cieszyła się, że przynajmniej żyła. Straciła ją z oczu
jakieś dwadzieścia minut wcześniej, gdy napadli je w drodze powrotnej z
kolejnej misji dyplomatycznej. Podwójnie nieudanej, patrząc po ich obecnej
sytuacji.
– Po co mi ją przyprowadziliście? –
spytał mężczyzna, mrużąc nieznacznie oczy. – Trzeba było ją zabrać tam, gdzie
zawsze – rzucił chłodniejszym tonem. – Przecież nie będę wydzierał z niej
informacji na ulicy. Zabrać ją do…
Blondynka poruszyła się nieznacznie,
ściągając na siebie różdżkę stojącego z boku śmierciożercy. Nie sprawiło to, że
zamarła i stała się potulniejsza.
Musiała działać. W innym wypadku zabiorą
tę dobroduszną kobietę do swojej kryjówki, gdzie będą ją katować, dopóki nie
pęknie lub nie wyzionie ducha.
– Widzę, że wielki z ciebie teraz
przywódca, drogi mężu – wycedziła, skupiając na sobie uwagę blondyna. Wstała
powoli, nawet nie próbując sięgnąć po leżącą dalej różdżkę. I tak by jej na to
nie pozwolili. – W końcu masz posłuch, którego pragnąłeś, czyż nie? – Ruszyła
powoli w kierunku Malfoya, z ulgą dostrzegając, że Molly jeszcze nie została
zabrana dalej. – W jaki sposób go zdobyłeś? Iloma Cruciatusami ich
poczęstowaaa... Ach!
Pragnienie śmierci pojawia się w
głowie Narcyzy, kiedy ona sama wrzeszczy. Czuje się jednocześnie rozrywana na
drobne kawałeczki i miażdżona w bezkształtną masę. Podpalana i chłodzona lodem.
Cięta, przebijana, łamana.
Jej zmysły szalały. Miała wrażenie,
że dochodzi do niej zapach palonego mięsa. Próbowała się skulić, ale nie mogła
zmusić się do ucieczki. Czuła krew, ale nie potrafiła określić jak. Węch czy
smak?
Lucjusz przerwał zaklęcie, a ulga
jaka z tym szła, wyrwała z kobiety westchnięcie. Obserwował przez chwilę
dygoczącą blondynkę. Oddychała urywanie przez rozchylone usta. Jej twarz była
mokra od niepowstrzymanych łez oraz od śliny z krwią spływającej kącikiem ust.
Musiała w konwulsjach przegryźć sobie język.
Przez dzwonienie w uszach przebijał
się do jej świadomości jakiś natarczywy dźwięk. Kilka sekund zajęło jej
zrozumienie, że to Molly wykrzykuje wiązanki obelg pod adresem Lucjusza. Krzyki
nagle ustały, ucięte krótkim stęknięciem. Chciała spojrzeć w kierunku starszej
kobiety, ale ruch niedaleko jej głowy przypomniał jej, że powinna bardziej
martwić się o siebie.
Lucjusz kucnął, patrząc na nią
wzrokiem niezadowolonego rodzica, który karci dziecko.
– Chciałem być dla ciebie –
delikatnym ruchem starł mokry ślad krwi – naprawdę wyrozumiały, Narcyzo. –
Czule przeniósł dłoń z policzka pod głowę kobiety i pomógł jej ją unieść.
Zachowywał się jak troskliwy mąż. Nie jak osoba, która była odpowiedzialna za
jej cierpienie. – Czy to takie trudne, droga żono? Pozwoliłbym ci do siebie
wrócić. Wystarczy jedynie okazać skruchę…
Narcyza skupiła zmęczony wzrok na
mężu, doszukując się podstępu. Lucjusz zawsze był dla niej miły, kiedy czegoś
od niej chciał. Co tym razem mogła mu dać? Informacje na temat Zakonu? Czy może
jej osobą chce wywołać posłuszeństwo u Draco?
Draco. Tak bardzo chciała go
zobaczyć i przekonać się, że nic mu nie jest. Że te potwory nie robią krzywdy
jej ukochanemu synkowi. Że nie robią mu tego wszystkiego, co zainsynuowała
tamtego dnia Bellatrix. Na Salazara, jak bardzo chciała wierzyć, że to wszystko
jedynie stek bzdur. Że Lucjusz nie dopuścił się takiej zbrodni… na własnym
dziecku…
Zachrypiała cicho, próbując ułożyć
słowa w całość. Gardło w pierwszej chwili odmówiło posłuszeństwa.
– Lu… Lucjuszu… – wycharczała z
trudem, biorąc bolesne wdechy. Blondyn spojrzał na nią z prawie łagodnym
uśmiechem. – ...mój… kochany… – Uśmiech na twarzy Malfoya powiększył się. Wyraz
tryumfu zdradzał jego pewność co do wygranej. – Proszę… Zdechnij!
Wściekłość wylała się na obliczu Lucjusza.
Place wczesane we włosy blondynki zacisnęły się, szarpiąc je. Cisnął głową żony
o ziemię. Trzask pękających kości towarzyszył bolesnemu stęknięciu kobiety.
– Ty… Ty niewdzięczna szmato! –
warknął, podnosząc jej głowę na minimalną wysokość i znów uderzając jej twarzą
o twardą powierzchnię. Krew buchnęła ze złamanego nosa, oblewając policzki i
brodę kobiety, by spadać dużymi kroplami na ziemię.
– Ogarnij się kobieto! – krzyknął w
tym samym czasie jeden ze śmierciożerców na szarpiącą się i bluzgającą Molly.
Pchnął kobietę na ziemię, chcąc posłać w jej stronę jakąś okrutną klątwę. Z
rękawa ciemnobrązowej szaty wyleciała mała kulka, na którą zarówno ona jak i
śmierciożerca spojrzeli. – Co… – nim skończył pytanie, kulka pękła na dwie
równe części wyzwalając z siebie ogłuszający wrzask przypominający płacz
mandragory. Śmierciożercy zasłonili uszy, próbując uwolnić się od tego
wdzierającego się do mózgu dźwięku.
Molly oceniła szybko sytuację. Nie
da rady uciekać z nieprzytomną Narcyzą na plecach, nie było też w pobliżu nic
co mogłaby transmutować w nosze. A ludzi nie da się lewitować…
Musi tu zostać.
Przysunęła się jak najbliżej Narcyzy
i ustawiła dookoła nich najpotężniejszą barierę, na jaką mogła sobie pozwolić.
Przez jakiś czas powinny być bezpieczne, ale jeśli cała piątka będzie atakować
naraz, długo nie wytrzymają...
Oby posiłki szybko nadeszły.
//*//
– Znajdę was i zabiję! – Lucjusz
rzucił kobietom nienawistne spojrzenie nim – jako pierwszy – teleportował się z
uliczki. Inni śmierciożercy, chroniąc się przed zaklęciami członków Zakonu,
poszli w jego ślady.
Miały ogromne szczęście, że ratunek
tak szybko nadszedł.
Molly ściągnęła barierę, pozwalając,
aby Tonks mogła do nich podejść i sprawdzić tragiczny stan blondynki. Narcyza
wyglądała jak siedem nieszczęść. Krew na jej twarzy przysłaniała zranione
miejsca, przez co nie można było jednoznacznie określić ogromu obrażeń.
Artur, który również był obecny
wśród ekipy ratunkowej, podbiegł do żony i przytulił ją z wyrazem ulgi.
– Jak dobrze, że nic ci nie jest –
szepnął we włosy kobiety, przesuwając dłońmi po jej drżących plecach.
– Jej własny mąż... Lucjusz tak ją
załatwił – powiedziała cicho, zerkając na ciało kobiety, przenoszonej na nosze.
– Wiedziałam, że to drań, ale… Jak można być aż takim potworem? – Pani
Weasley wyglądała, jakby wahała się między wybuchnięciem płaczem a bluzganiem
na Malfoya.
Artur chwycił ją pod ramię, ujmując
za rękę. Gładził jej wierzch uspokajająco.
– Na szczęście już od niego odeszła.
A na przyszłość będziemy ostrożniejsi, żeby nie zetknęła się z nim sama.
Najlepiej żeby w ogóle się z nim nie spotkała…
– Tonks – Molly zwróciła się do
kobiety, która rzucała na Narcyzę zaklęcia powstrzymujące krwotok. – Na pewno
ma połamany nos… co pewnie zauważyłaś, ale może mieć też wstrząs mózgu. Kilka
razy uderzył jej głową o bruk – wyjaśniła z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy.
– Będziemy w takim razie potrzebować
pomocy specjalisty. Póki co przetransportujmy ją do kwatery. Dedalus pilnuje,
żeby żadni mugole się tu nie dostali. Bombka waszych synów wywołała spore
zamieszanie, na szczęście do tej uliczki nie tak łatwo się dostać z głównej
ulicy. Ale nie uda mu się trzymać ich z dala w nieskończoność.
– Nie wiadomo też czy nie wrócą tu z
posiłkami, więc im szybciej się wyniesiemy tym lepiej – zauważyła Emmelina
Vance. – Tobie, Molly, nic nie zrobili?
– Nic, czym trzeba by się przejmować.
Ot, kilka zadrapań. – Wzruszyła ramionami.
Uśmiechnęła się uspokajająco do
męża, gdy wyczuła na sobie jego badawcze spojrzenie. Nie musiał wiedzieć, że
trzęsie się tak nie przez nerwy, a na skutek klątw. Albo może już wiedział. To
by tłumaczyło, dlaczego dotykał jej tak delikatnie.
//*//
Przebudziła się nagle, czując silną
potrzebę ucieczki. Zerwała się do siadu, otwierając gwałtownie oczy. Zakręciło
jej się w głowie. Przyłożyła drżące dłonie do twarzy, przymykając na chwilę
powieki. Gdy je znów rozchyliła, rozejrzała się powoli po pomieszczeniu.
Znajdowała się w swoim pokoju. W
domu Blacków. Była bezpieczna.
Galopujące dotąd w piersi serce,
zwolniło swój bieg. Uspokajało się i wracało do poprawnego, podstawowego rytmu.
Uśmiechnęła się półgębkiem do siebie,
przesuwając ostrożnie palcami po wrażliwej i obolałej skórze twarzy. Sprawdzała
opuszkami strukturę, szukała odczuwalnych zmian.
Ciągle pamiętała ból towarzyszący
każdemu uderzeniu męża. Nie. On już nie miał prawa nosić tego miana.
Powoli przesunęła się w stronę
brzegu łóżka. Odsunęła kołdrę i postawiła bose stopy na zimnej podłodze.
Zadrżała.
Wstała, podpierając się asekuracyjne
o blat szafki nocnej. Była w samej koszuli nocnej sięgającej do kolana, dlatego
przez chwilę rozgląda się w poszukiwaniu jasnego, kremowego materiału. Nigdzie
go nie widziała. Zrezygnowała więc z dalszych poszukiwań i wyszła z sypialni.
//*//
Myjąc dłonie, przygląda się swojej
twarzy. Oprócz zmęczenia i chorobliwej bladości nic jej nie było. Jej nos nie
był zakrzywiony w jakimś dziwnym kierunku. Nie był też nawet opuchnięty.
Musiała przespać pewnie z dobę albo i lepiej, że wszystkie obrażenia, których
doznała, nie zostawiły po sobie śladu.
Jej odbicie uśmiechnęło się do niej
i dopiero w tym momencie uświadomiła sobie, że to nie zwidy, a ona sama
wykrzywia wargi w ironicznym uśmiechu. Natychmiast spoważniała. Odgarnęła
rozpuszczone włosy do tyłu i odwróciła wzrok od lustra. Czas wracać do siebie.
//*//
Siedziała na łóżku – wsparta o
poduszki i przykryta w nogach kołdrą – spoglądając ze znużeniem w szary widok
za oknem. Nie spała od jakichś dwóch godzin, a już miała dość tej stagnacji i
ciszy.
– Stworku – zawołała znudzona
skrzata, który pojawił się niemal w tej samej chwili, w której jest usta
wymawiały ostatnią głoskę jego imienia.
– Madame wzywała…
– Poinformuj Molly, że już nie śpię
i chciałabym się z nią zobaczyć – powiedziała powoli, jakby od niechcenia. – I
przynieś nam ciepłą herbatę różaną i do tego jakieś ciasteczka. Och, mam ochotę
na kawałek łososia z nutką mięty i puree z batatów. Tylko nie każ mi czekać.
Minęły może ze dwie minuty od
zniknięcia skrzata, gdy rozległo się pukanie. Chwilę później do pokoju weszła
pulchna kobieta.
– Dzień dobry, Molly. – Narcyza
uśmiechnęła się do gościa. – Jak się czujesz?
– Ja? Całkiem dobrze, kochana. I jak
widzę z tobą też już lepiej. – Weasley przysiadła na łóżku i uścisnęła
delikatnie dłoń Narcyzy. – Ale czego się spodziewać, miałaś najlepszą opiekę. –
Mrugnęła do niej.
– Miałam szczęście, że oprócz
Cruciatusa stosował rękoczyny. W innym wypadku nawet najlepsi lekarze mieliby
problem.
– Tak, urazy poczarnomagiczne
niechętnie się goją.
– A oni niestety mają ich troszkę w
swoim arsenale. Szczególnie Nott i moja siostra siedzą w poszukiwaniach co
dziwniejszych klątw.
– O umiejętnościach tej wiedźmy wiem
całkiem sporo...
– Ja niestety też. To ona zabiła
mojego teścia i z chęcią torturowała więzionych w lochach ludzi.
– Nie wątpię, że sprawiało jej to
niewyobrażalną przyjemność. Jeśli ktokolwiek byłby w stanie to lubić, to z
pewnością ona. Szaleństwo już dawno odebrało jej człowieczeństwo. Chyba że od
początku go nie miała?
– Kiedyś była inna. Szalona, owszem,
ale również czuła. Gdy przychodziło co do czego, zawsze stawała w mojej
obronie. Nie pozwalała też zanadto zbliżać się do mnie nieodpowiednim chłopcom,
którym zależało jedynie na jednym. Po szkole, tuż po tym jak wyszła za mąż,
strasznie się zmieniła.
– Czy to wtedy dołączyła do czarnej
strony?
– Chyba tak. Tak mi się wydaje.
– Utrzymywałyście po tym kontakt?
Poza tymi chwilami, gdy śmierciożercy kręcili się po twoim domu.
– Sporadycznie przed moim ślubem. Po
tym jak wyszłam za Lucjusza spotkania odbywały się częściej, ale to już nie
było to samo. Wymyślam różne wymówki, by to ominąć. Nawet wyjeżdżałam na dłużej
do Francji czy Włoch. Kiedy śmierciożercy zaczęli przebywać non-stop w
rezydencji, zamykałam się w swojej sypialni albo w bibliotece. Wolałam unikać
ich i ich niesmacznych komentarzy.
– Jesteś niesamowicie silną kobietą,
Narcyzo. Żyć przez tyle lat wśród członków kręgu i zachować przy tym własne
poglądy jak i zdrowy umysł.
Narcyza zaśmiała się lekko.
– Przeceniasz mnie, Molly. Nie
jestem silna, jest wręcz na odwrót. Uciekałam przed nimi. Chowałam się i miałam
nadzieję, że nie zwrócą na mnie uwagi.
– Gdybyś była słaba, zamiast kryć
się i narażać na jeszcze gorsze docinki, dałabyś się wciągnąć do kręgu popleczników
i grzecznie robiła, co od ciebie wymagali. W końcu swoich tak chętnie nie
ruszają. Oczywiście nie mam na myśli przekomarzanek, ale na pewno nie
groziłyby ci klątwy czy przemoc fizyczna.
– Może tak… Chociaż oni sami dość
często rzucają klątwy na niżej postawionych śmierciożerców. W ten sposób
zyskują posłuszeństwo wśród nich. I uznanie innych stojących bliżej Czarnego
Pana.
– Jaka banda zwierząt! – sapnęła.
– Dokładnie tak.
W pokoju rozległ się trzask
aportacji i niedaleko kobiet pojawił się Stworek ze srebrną tacą.
– Nie spieszyłeś się – zauważyła
kobieta.
– Zrobienie ciastek jest długim
zajęciem, Madame – odparł oschle skrzat, stawiając parujące kubki i talerzyk z
ciastkami na szafce nocnej.
– I dalej jesteś pyskaty. Ciotce byś
tak nie odpowiedział. Mam cię traktować równie surowo jak ona?
Szpiczaste uszy położyły się a
kościste plecy zgarbiły, gdy Stworek spojrzał na Narcyzę z przestrachem.
– Nie trzeba, Madame. Stworek będzie
się bardziej starał. Czy Madame życzy sobie czegoś jeszcze? – zaskrzeczał
przymilnie.
– Tak.
– Stworek słucha.
– Danie, o którym wcześniej ci
mówiłam. Tylko dwie porcje.
– …Zaraz będzie gotowe, pani.
– Liczę na to. – Kiedy skrzat
zniknął, zwróciła się do Molly. – Nie dałabym mu żadnej kary, to nie w moim
stylu. Jednak o tym nie musi wiedzieć.
Molly zaśmiała się pod nosem.
//*//
Mężczyzna jęknął cicho, poruszając
się nieznacznie na materacu. Czuł się, jakby był przeżuty przez trolla, chociaż
to i tak za słabe określenie.
– Obudziłeś się wreszcie? – padło
pytanie z boku. Otworzył z trudem oczy, spoglądając na swojego rozmówcę. – Nie
spieszyłeś się.
Czarnowłosy nastolatek bujał się na
krześle obok łóżka. Uśmiechał się pogodnie, chociaż ciepło uśmiechu nie
docierało do jego oczu.
~*~
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, no, no cudownie Lucjusz pokazał że żona nic nie znaczy, ale dzielnie wytrzymały a zabawki bliźniaków się sprawdzają...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia