wtorek, 25 lutego 2020

Historia Psa 05

~*~
Wszędzie było ciemno. Żadnego przejaśnienia, a mimo to był w stanie stwierdzić, że za nim i po jego lewej stronie znajduje się ściana.
– Nie jest tu przytulnie, ale nie ja tu przebywam na co dzień. – Głos osoby, która to powiedziała, nie należał do Ignissa. Odwrócił się gwałtownie w prawo, patrząc na zmierzającego ku niemu mężczyznę. Długie czarne włosy spływały po jego ramionach, przysłaniając zdobienia na czerwonej szacie. Kolejnym co rzucało się w oczy był fioletowy blask w oczach maga.
– Skoro nie ty, Ariamie, to by znaczyło, że Igniss żyje. A przecież powiedziałeś, że Lucjusz posłał go na śmierć.
– Chcesz z nim porozmawiać? – spytał beztrosko, wskazując na miejsce za Syriuszem. – Może on ci opowie.
Kiedy Łapa odwrócił się po raz kolejny, dojrzał skulonego pod ścianą nastolatka. Igniss patrzył na niego z ziemi, nawet nie próbując się podnieść. Na jego kostce mógł zobaczyć ciężkie kajdany. Ruszył w jego kierunku, jednak już po paru krokach musiał się zatrzymać, by nie zderzyć się z barierą.
– Ignissie?
Nastolatek zerknął na Ariama i kiwnął powoli głową.
– Słyszę cię – dodał zachrypniętym głosem.
– Przed chwilą strasznie się wydzierał – wyjaśnił uczeń Merlina.
– Czemu jest w tej… klatce?
– W ten sposób mam nad nim władzę.
– Więc naprawdę go opętałeś. Widzę, że Blackowie byli zwichrowani od samego początku.
– Gdyby nie moje opętanie, zginąłby on i jego brat. Złożyłem mu propozycję. Sam widzisz, co wybrał.
– Zgodziłeś się, żeby żył twoim życiem… – zwrócił się do Ignissa, ale zaraz urwał i obrócił się ku Ariamowi. – Chwila. Jak to Draco też?
– Jego dusza była zapieczętowana w mieczu, który próbowali we mnie zapieczętować – zaczął Igniss.
– Jakim znowu mieczu?
– To teraz nieważne. Mów dalej, Ig.
– Rytuał się nie udał. Magia miecza mnie odrzuciła. Nie pamiętam tego zbyt dobrze. Ariam do mnie przemówił. Powiedział, że Draco będzie następny. I jeśli zgodzę się przyjąć go do siebie… to on… postara się, aby mój brat nie zginął.
– Miecz Enqua jest potężnym artefaktem, ale w połączeniu z moją magią jego moc jest nie do opisania. Jedna osoba nie jest w stanie wytrzymać aż takiej potęgi. – Syriusz wywrócił oczami, na szczęście odwrócony był w tym momencie ku Igowi. – Ale jeśli rytuał w krótkim odstępie czasu przeprowadzi się na dwóch bardzo podobnych do siebie osobach, jest szansa, że się powiedzie. Draco był następny. Bliźniak, na którego czekałem. Dałem Ignissowi wybór. Jeśli pozwoli przejąć mi kontrolę, uleczę jego zdewastowane rytuałem ciało i spróbuję uratować Draco. W końcu śmierć tego drugiego wiązałaby się ze śmiercią Ignissa, a ja znów wróciłbym do miecza.
– Czyli zdecydowałeś się ich uratować, żeby samemu się wydostać z miecza. Okej. Tylko czemu chciałeś z niego wyjść? Dobra, to trochę głupio zabrzmiało, ale nie zrozum mnie źle. Masz jakiś cel w tym całym powrocie do życia, czy zwyczajnie skoro już ci się udało wyjść, nie chciałeś znów stawać się kawałkiem blachy?
– Coś takiego. W końcu jakby nie patrzeć, jestem dwudziestoparolatkiem… nie, w tej chwili już nawet szesnastolatkiem z kilkusetletnim doświadczeniem.
– Doświadczeniem miecza. Nie brzmi to imponująco, wiesz?
Syriusz spojrzał na niego z rozbawieniem. Paradoksalnie, im więcej dowiadywał się o tym człowieku, tym mniej się go obawiał.
– Za to moja potęga robi wrażenie. To co pokazywałem innym to zaledwie drobina moich umiejętności. Nawet nie wiesz, ile mógłbym wnieść do świata swoją osobą.
Przez twarz Syriusza przebiegł cień.
– Jak to się w ogóle stało, że skończyłeś w mieczu? – Jego ton i wzrok zdecydowanie złagodniały.
– Musiałem ratować bliskich. Enqua, twórca miecza, no cóż, łagodnie mówiąc, oszalał. Merlin chciał go pokonać i zginąć z nim. Miał sporo młodych adeptów, których nie powinien zostawiać, bo ci nie daliby sobie rady, a ze mnie marny był nauczyciel. Wśród nich był mój sześcioletni syn, a kolejny trzyletni już pokazywał zadatki na maga. Dlatego zająłem jego miejsce. By zapewnić synom i ukochanej spokojne życie. Poświęciłem się dla dobra sprawy, ale z egoistycznym pobudek.
– Nie każdy rodzic jest w stanie się tak poświęcić – mruknął Igniss, prostując z westchnieniem nogi. Łańcuch brzęknął cicho, pociągnięty za kostką.
– Nie porównuj mnie z tym śmieciem, jakim jest Lucjusz – powiedział ostrym tonem Ariam. – Chciałem już przy pierwszej sposobności się go pozbyć, to musiałeś mnie błagać o darowanie mu życia. Bo co? Bo Draco i Narcyza byliby w niebezpieczeństwie? Bzdura. Zabrałbym ich z łatwością do bezpiecznego miejsca. Nie musieliby przez tyle przechodzić.
– Dobrze, że go nie zabiłeś. Ułatwiłoby to może parę spraw, ale odebrałbyś ten przywilej tej której się to należy. Narcyzie. A teraz, czy możemy już wrócić do rzeczywistości? Tobie może to nie robi różnicy, ale osobiście wolałbym nie pogarszać tego rozsadzającego czaszkę bólu, który zaczyna powoli do mnie docierać.
//*//
Magiczna dzielnica Paryża jak zawsze tętniła życiem. W tej części Europy magowie nie przejmowali się działaniami Czarnego Pana, spędzając czas na zabawie i hulankach.
Narcyza mimo wszystko wolała odrobinę dyskrecji, dlatego za pomocą paru zaklęć zmieniła swój wygląd prawie nie do poznania. Brąz opalenizny w połączeniu z krótkimi, złotymi włosami i zielonymi oczami dawał zadowalający efekt. Nie miała założonego kaptura. W tej dzielnicy zwróciłaby na siebie jeszcze większą uwagę, gdyby próbowała skryć twarz. Bezpieczniej było iść w ten sposób.
Co jakiś czas zatrzymywała się przy jakiejś witrynie sklepowej, upewniając się, że nie jest śledzona. Na szczęście nie była. Mogła powoli iść dalej.
Dla niepoznaki pokręciła się jeszcze chwilę po dzielnicy i opuściła ją, wychodząc do mugolskiej części miasta. Ruszyła w stronę rzędu taksówek i wsiadła do jedynej w odcieniu eleganckiej tradycyjnej czerni. Podała kierowcy adres, udając dość dobrze amerykański akcent. Kolejny środek bezpieczeństwa.
//*//
Po uiszczeniu rachunku, ruszyła spokojnym krokiem w stronę znajdującej się na końcu ulicy rezydencji. Umyślnie nie podała kierowcy dokładnego adresu. Gdyby jakimś cudem Lucjusz go dorwał i zmusił do gadania, ten nie zdradziłby, gdzie mieszka jej dobra przyjaciółka. Wcześniej jedna z dwóch kobiet, którym ufała jak nikomu innemu. Obecnie, jedna z trzech.
Bariera ochronna bez problemu rozpoznała sygnaturę jej magii i przepuściła ją, otwierając przed nią sporej wielkości bramę wjazdową. Kiedy wjeżdżali tu obcy, Blanche albo jej młodszy brat Rémy musieli rzucić specjalne zaklęcie, by ich wpuścić.
Szła po pokrytej śniegiem żwirowej ścieżce, przez chwilę żałując, że poddała się pokusie i założyła kozaczki na obcasie. Teraz mogła czuć jak obcas przebijał się przez biały puch i zagłębiał między drobinami skały osadowej. Na szczęście do drzwi wejściowych nie było tak daleko.
Nim zdążyła nacisnąć na mugolski dzwonek (rodzeństwo Belmont było pod tym względem najbardziej zgodne – obydwoje uwielbiali mugolskie technologie), drzwi otworzyła jej ubrana w strój pokojówki młoda dziewczyna. Kolejny dowód na zainteresowanie jej przyjaciół światem mugoli.
– Blanche jest w domu? – spytała, wchodząc do środka i podając zaskoczonej dziewczynie swój płaszcz. – Jest ze swoim facetem? – Nieważne którym. – Czy znów próbuje upijać brata?
– Em… – mruknęła tylko, nie dając żadnej odpowiedzi.
I nie musiała. W tej samej chwili na okazałych schodach zauważyła schodzącego mężczyznę. On również ją dojrzał, spoglądając na nią z zainteresowaniem.
– Moja siostra chyba nie miała jeszcze okazji nas sobie przedstawić – zaczął, kiedy znalazł się na parterze. Ruszył pewnym krokiem ku Narcyzie. – Jestem…
– Och, proszę cię, Rémy. Nie mów, że mnie nie poznałeś – powiedziała, patrząc na młodszego o cztery lata mężczyznę z pobłażaniem. – Rozumiem, że podoba ci się moja zmiana, skoro właśnie próbowałeś się do mnie przystawić.
– Dziękuję, Iris. Możesz odejść – zwrócił się niedbale do służki, nie spuszczając blondynki z oczu. – Ależ to nie tak. Po prostu nie spodziewałem się, aż tak radykalnej zmiany – powiedział, kiedy sami udali się na piętro, do bawialni dla bliższych znajomych. – Domyślam się, że odejście od męża nakłoniło cię do zmian. Planujesz tak zostać?
– A co? Nie podobam ci się teraz taka, jaka jestem?
– Przecież wiesz, moja droga, że za tobą szaleję nie ważne w jakiej byś była postaci. Jesteś jak syrena, która wabi mnie, młodego żeglarza swoim cudownym głosem.
Obydwoje zaśmiali się krótko ze słów szatyna.
– Nie było cię tu prawie rok.
– Tylko jakieś dziesięć miesięcy, Rémy.
– To już praktycznie rok! – zawołał. – Nie możesz temu zaprzeczyć.
– Nie mogę – zgodziła się. – Jednak nie przyjechałam tu by się bawić.
– Udzielimy ci schronienia. Nie musisz się o nic martwić. Nikt się nie dowie, że tu jesteś. Iris mieszka u nas i nie opuszcza domu bez naszej wiedzy. Jesteś tu bezpieczna, Narcyziu.
Weszli do bawialni.
– To kochane, ale nie szukam u was schronienia. Chcę z wami porozmawiać na temat wojny.
– Oj, przy takim ciężkim temacie przyda nam się dużo alkoholu – powiedziała obecna w środku kobieta.
– Blanche!
– Siostruniu! Tu byłaś!
Blondynka podeszła do przyjaciółki i przytuliła się do niej z westchnieniem. Brakowało jej obecności drugiej kobiety.
//*//
Odkąd obydwoje zgodzili się bez wahania dołączyć w szeregi Zakonu, Blanche wymusiła na Narcyzie pozostanie na noc. A przy okazji rozpoczęła libację.
Szatynka zaśmiała się gromko, klepiąc brata po ramieniu. Ten skrzywił się, odkładając wysoką szklankę z piwem na stół. Przez tę wariatkę drugi raz nie mógł się spokojnie napić.
– No ja nie mogę! “Zdechnij”! To się twój mężuś musiał zdziwić!
Pani Malfoy uśmiechnęła się lekko z pobłażaniem. Jak zawsze w stanie upojenia, jej przyjaciółka dostrzegała tylko te najzabawniejsze szczegóły.
– Chyba tak – przyznała jej rację. Zerknęła na Rémyego, który od ładnej chwili nie spuszczał jej z wzroku. – Co jest, Rémy? Dalej nie możesz się na mnie napatrzeć? Myślałam, że po pierwszej godzinie dałeś sobie spokój.
– Nigdy nie dałem sobie spokoju – odparł mężczyzna, wstając ze swojego miejsca i w kilku krokach znalazł się na drugiej kanapie tuż obok blondynki. – Po prostu później robiłem to dyskretniej – dodał, wyciągając dłoń i wczesując ją w krótkie kosmyki. – Wyglądasz cudownie w tej fryzurze, La Petite Sirène. Jednak wolałbym móc w pełni czuć twoje naturalne włosy.
Uśmiechnęła się na słowa przyjaciela, spoglądając na niego ciepło. To, co mówił Rémy, było miłe. Dawno nie czuła się doceniana w taki sposób przez mężczyznę.
– Aż mam ochotę cię złowić, moja droga – szepnął, pochylając się w jej stronę i całując nieśpiesznie w usta. Kobieta z podobną powolnością odpowiedziała na pieszczotę.
//*//
– Więc Voldemort planuje zabić Harry’ego mieczem, który zapieczętował w Draco. A Draco jeszcze do niedawna był prawie dwadzieścia cztery na siedem przy Harrym. Nie wiem co jest większą ironią – że Dumbledore nie wiedział, że ma gwóźdź programu w garści czy że Voldemort spał spokojnie, bo nie zdawał sobie sprawy że jego plan mógł w każdym momencie wziąć w łeb. Osobiście obstawiam, że gorsze jest to pierwsze, bo dyrektor przegapił swoją szansę na przewagę. Nie rozumiem tylko, dlaczego nie powiedzieliście Dumbledore’owi wszystkiego od razu? Gdyby wiedział, mógłby was gdzieś ukryć.
– Nie mógłby. Jako dyrektor szkoły nie mógł ot tak bez konsekwencji porwać dwóch uczniów. Zaraz straciłby swoją pozycję a wraz z nią wszelkie możliwości na prowadzenie tej wojny, czyż nie? A Lucjusz z pewnością żądałby powrotu Draco do domu.
– Ale przecież ostatecznie i tak uciekliście, prawda?
– Tak, gdy sytuacja sprzyjała. Oficjalnie Igniss i Draco po prostu uciekli z domu, jak tylko zaczęły się ferie. Nie byli w tym momencie pod opieką dyrektora. Wymagało też czasu, by Weasleyowie zechcieli nas przyjąć do siebie.
Ariam wrócił do salonu i postawił przed mężczyzną talerz z owsianką. Usiadł obok niego z drugim talerzem w dłoni.
Syriusz nie skomentował zawartości swojego talerza. Przez lata głodowania nauczył się nie wybrzydzać, nawet jeśli naprawdę nie znosił tej “potrawy”. Żywił się szczurami i szyszkami, to przeżyje teraz talerz owsianki. Zwłaszcza że wczorajsza próba zjedzenia czegoś porządniejszego skończyła się długimi torsjami. Jednak rok w zawieszeniu i jakiś tydzień w śpiączce eliksirowej pociągały za sobą pewne konsekwencje.
– Więc zaplanowaliście z dyrektorem nawet wasz wyjazd na ferie do Weasleyów… Gdybyście to nie byli wy, ciężko byłoby w to uwierzyć. Czy przez te ostatnie miesiące zdarzyło się cokolwiek, czego nie uwzględniliście w swoich planach?
– Oczywiście, że tak. Nie jesteśmy wieszczami. Również często pomagaliśmy naszym planom się ziścić. Trochę problemów sprawił mi Ron tą swoją nieufnością. Sądziłem, że przez niego Harry nie będzie w stanie mi zaufać, o ile go do tego nie nakłonię magią… Nie denerwuj się, Syriuszu. Nic mu nie zrobiłem. Chłopak wbrew opinii krążącej w niektórych kręgach, potrafi sam myśleć.
– A ja? Moje ożywienie też było częścią jakiegoś waszego planu?
– Nie. Uratowałem cię z czysto egoistycznych pobudek. Chociaż może nie do końca. Ig przyklasnął na mój pomysł. No i Harry z pewnością ucieszy się, kiedy w końcu dowie się o twoim powrocie.
– Pomijając Harry’ego i Iga, czemu ty, Ariamie, chciałeś mnie wyciągnąć?
– Mówiłem ci już, że jestem założycielem rodu Blacków. A ty jesteś moim ostatnim potomkiem. Na to ciało nie mam co liczyć, ale z tobą przy dobrych wiatrach jest nadzieja, że coś z tego wyjdzie.
– To brzmi, jakbyś teraz mnie planował opętać. – Syriusz spojrzał na niego podejrzliwie.
– Nic z tych rzeczy, jesteś za stary.
Poduszka przeleciała całą długość kanapy, uderzając nastolatka w głowę.
– To ty się chwaliłeś, że masz kilkusetletnie doświadczenie, a teraz czepiasz się moich trzydziestu siedmiu.
– Ha! Za to wyglądasz na jakieś sześćdziesiąt.
Zabolało, ale przemilczał tę uwagę.
– Więc co, ożywiłeś mnie żebym przedłużył ród? Jeśli tak, to niepotrzebnie się trudziłeś.
– Co masz na myśli?
– Jestem bezpłodny, więc raczej nie ma co liczyć, że będę miał jakiegokolwiek potomka.
– Jesteś bezpłodny? – Ariam uniósł jedną brew, niedowierzająco. – Badałeś się w tym kierunku?
– Rodzice mojej pierwszej narzeczonej chcieli mieć stuprocentową pewność, że wydają córkę za dobrą partię. W końcu była księżniczką. Gdy przyszły wyniki badań, moi rodzice uznali, że nie skompromitują się, przyznając do prawdy, miałem więc wymyślić pretekst do zerwania zaręczyn. I tak oto rzuciłem księżniczkę, bo próbowała na mnie wymusić ścięcie włosów. Choć z tego co mi wiadomo, moi rodzice przedstawili jej rodzicom wersję, że rzuciła się na mnie z nożyczkami. – Wzruszył nonszalancko ramionami.
– No nieźle… Jednak zastanawia mnie, dlaczego Regulus nie stał się dziedzicem, skoro z ciebie nie mieli już pożytku?
– Bo oficjalnie nigdy nie przyznali się do tego. A potem odwaliłem im numer, dołączając do Gryffindoru i robiłem inne “hańbiące” nasze nazwisko rzeczy i mnie wydziedziczyli, nim przyszedł mój czas na ślub. Problem z głowy, Regulus wszedł na moje miejsce.
– Ale cię potem przywrócili do rodu.
– Tak, ale w tym czasie Regulus był już martwy. Woleli już mnie niż utratę statusu głównej gałęzi.
– Lepszy taki dziedzic niż żaden… ma to sens.
//*//
Syriusz podszedł do nastolatka i wyjął mu z dłoni książkę, siadając po chwili na fotelu. Przeleciał wzrokiem kilka linijek, po czym zamknął ją na swoim palcu.
– Nudzi mi się. Opowiedz mi coś o sobie. – Minęły dwa dni, odkąd się wybudził i całkiem już wrócił do sił. Wręcz rozpierała go energia, co powoli zaczynało Ariama irytować. Za nic nie mógł chwilę posiedzieć sam, bo Syriusz zaraz go zagadywał.
– Innym razem, czytałem właśnie.
– Już ostatnio zbyłeś mnie tym tekstem, teraz właśnie jest ten “inny raz”.
– Nie możesz zająć się sobą?
– Co mam niby tu robić? Medytować?
– Igniss ma tu fortepian, poklikaj sobie. Znajdź sobie książkę do czytania, pooglądaj telewizję, albo się zdrzemnij. Masz pełno opcji.
– Nie lubię ani grać, ani czytać, a oglądanie telewizji to strata czasu. Byłoby dużo łatwiej, jakbym mógł wyjść, ale jak dobrze wiesz, nie ma takiej opcji, bo dyrektor kazał ci zamknąć mnie tu jak w klatce. Kto to widział, rzucać na dorosłego zaklęcie szlabanu!
– Gdybyś nie wymknął się w nocy na spacer, to nie byłoby potrzeby rzucać zaklęcia.
– Wariuję, jak mam siedzieć na tyłku przez całą dobę! A ty w dodatku nie chcesz ze mną rozmawiać!
– Przecież ciągle rozmawiamy – zauważył zniecierpliwiony Ariam. – Wczoraj przegadaliśmy cały dzień. Od śniadania do kolacji.
– Ale po tym nie odezwałeś do mnie już słowem. A od rana tylko ciągle mnie zbywasz.
– Nie pomyślałeś, że może zwyczajnie nie chcę ci opowiedzieć o swojej historii?
– To możemy pogadać o czymkolwiek innym.
– O czym? Opowiedziałem ci już wszystko, co się działo od ostatnich wakacji.
– Dlatego właśnie pytałem o twoje życie, Ariamie. Ale równie dobrze możemy pogadać o…
– Porozmawiam dziś z dyrektorem, żebyśmy mogli przenieść się do twojego rodzinnego domu. Może tam znajdziesz sobie jakieś zajęcie, zgoda?
– Znów mnie spławiasz. Naprawdę aż tak nie chcesz mi o sobie opowiedzieć?
– Bo nie ma co opowiadać.
– Ty tak na poważnie? Najwybitniejszy uczeń Merlina – przedrzeźnił go – nie ma nic ciekawego do opowiedzenia? Jak nie o tobie, to możesz mi opowiedzieć o Merlinie. To też ciekawy temat.
– Nie uczyli cię o nim na historii magii?
– Uczyli, ale ty znałeś go osobiście. Zapiski w podręcznikach nawet się do tego nie umywają. Możesz mi też powiedzieć, kto to tak do ciebie wczoraj wydzwaniał, że go ignorowałeś.
– Ależ ty jesteś ciekawski. Dobra! Dzwonił do mnie drugi syn Artura i Molly Weasleyów – Charlie. Zadowolony? A Merlin był najlepszym nauczycielem jakiego mogłem zapragnąć i niezłym kawalarzem. Co rusz wymyślał nowe sposoby na karanie spóźnionych na lekcje uczniów.
– I w tym momencie cały obraz poważnego Merlina legł w gruzach.
– On i powaga? Chyba tylko, kiedy był zły na kogoś.
– Właśnie dlatego chciałem, żebyś ty się o nim wypowiedział. W końcu nikt nie opisuje w książkach historycznych jaki był dany człowiek, tylko co zrobił. Więc właściwie wyobrażałem go sobie jako takiego Dumbledore’a tylko bardziej poważnego.
– O, to od razu powiem. On nie nosił brody. Więc wszelkie powiedzonka "na brodę Merlina" są totalnie bez sensu.
– Może zapuścił po tym, jak zginąłeś? Bo skądś to się musiało wziąć.
– Uważasz, że ponad stuletniemu facetowi odbiło przed śmiercią i zapuścił brodę, gdzie normalnie minimalny zarost mu przeszkadzał? Nie wierzę.
– I teraz wszystko jest jasne. – Syriusz uśmiechnął się z miną człowieka, na którego nagle spłynęło zrozumienie. – To cała przewrotność tego powiedzenia. W ten sposób najwyraźniej wam ówcześni musieli naśmiewać się lub może z dozą nostalgii wytykać jego obsesję.
– W sumie ma to jakiś sens. Wybacz – dodał, kiedy jego telefon się rozdzwonił. Ariam przywołał urządzenie do siebie i skrzywił się, widząc, kto nie dawał za wygraną.
//*//
– Nie spodziewałem się, że Igniss też woli mężczyzn.
– To beznadziejny przypadek.
– I w dodatku chodzi z Weasleyem… Naprawdę, los sobie pięknie zakpił z Lucjusza.
– To fakt. Chociaż z waszego rodu również. Ig miał być dziedzicem Blacków.
– Oj tam, zresztą skoro żyję, to ja nim jestem.
– Taaa… bezpłodny dziedzic, dobre sobie.
Syriusz zaczął się zaśmiewać pod nosem, patrząc na Ariama spojrzeniem mówiącym “dałeś się wrobić”.
– Teraz mam jeszcze większą ochotę cię wykastrować.
– Ja tylko wyrównywałem rachunki.
– Ach, tak? Za tego starucha?
– Dokładnie.
– Aleś ty delikatny.
– Zawsze oddaję ze zdwojoną siłą. – Wzruszył ramionami. – Ale poza moją bezpłodnością, reszta była prawdą. Jakbyś chciał wiedzieć.
//*//
Przepycha się wśród tłumu poprzebieranych ludzi. Uśmiechy na twarzach, torby w rączkach dzieci pełne łakoci. A wśród nich ukrył się ten szczur! Nikt nie zwraca uwagi na różdżkę w jego dłoni. Ci co dostrzegają jego minę, usuwają się z drogi. Ale to nieważne. Nie muszą się bać. To nie ich chce wypatroszyć. Ten zdrajca gdzieś tu jest! Gdyby tylko mu nie zaufał! Gdyby nie próbował przechytrzyć wszystkich naokoło! Zawsze musi zaskakiwać, prawda?!
I zaskoczył. Wszyscy będą myśleli, że sprzedał Jamesa. Ale wytłumaczy to. Jeśli będzie trzeba wpuści Remiego do swojego umysłu. On go wysłucha…
Ale najpierw dopadnie tego szczura!
– PETER!!
Niska pulchna postać mignęła mu gdzieś z boku. Odwrócił się z zamiarem przepchnięcia przez tłum, ale prawie przewrócił się o zwłoki dziecka. Cukierki rozsypane dookoła, ubabrane we krwi dwunastu ludzi...
Odwrócił głowę, ale obraz martwego dziecka nie chciał zniknąć sprzed jego oczu. Ruszył przed siebie na oślep, przeskakując kolejne ciała ofiar. Rozglądał się i krzyczał, szukając Petera, a ścieżka usłana trupami ciągnęła się w nieskończoność. Nie widział już wśród nich dzieci, ale każdy mężczyzna miał twarz Jamesa, a każda kobieta wyglądała jak Lily… Trupy poruszały ustami, a ich martwe oczy wpatywały się w niego oskarżycielsko, gdy szeptały “zawiodłeś nas”. Tysiące szeptów zlało się w jeden ogłuszający dźwięk.
Potknął się, lądując na bruku. Może dwie stopy od jego oczu przebiegł szczur z brakującym palcem. Chciał rzucić się za nim, ale nie mógł się ruszyć. Przeraźliwe zimno sparaliżowało jego ciało. Zieloną poświatę księżyca przesłoniły czarne zakapturzone postacie.
Jeden z dementorów zbliżył się do jego twarzy, ściągając kaptur.
Poderwał się do siadu, z trudem łapiąc oddech. Drżącymi dłońmi odszukał włącznik lampki nocnej. Wsparł łokcie na kolanach, chwytając się za głowę. Nie potrafił opanować drżenia.
Odkąd przebudził się ze śpiączki, wrócił do swojego ulubionego sposobu na w miarę spokojny sen. Nawet w postaci animagicznej zdarzało mu się mieć sny, ale dużo rzadziej i nie tak wyraźne.
Ale tym razem zwyczajnie odpłynął. Chyba więcej nie będzie próbował pić w samotności. Choć ciężko kogoś znaleźć do towarzystwa, gdy jedynymi żyjącymi istotami w domu był skrzat i szesnastolatek.
Wciąż w codziennych ubraniach poszedł do łazienki, wziąć odprężającą kąpiel. Ale nie wybrał tej na swoim piętrze. Zszedł niżej, na drugie piętro, by skorzystać z tamtej łazienki. Nie różniła się zbytnio od tej jego. Trochę inna kolorystyka i ustawienie, nic co by mu robiło różnicę. Wężowe elementy i tak były w całym domu
Wyszedł z niej po niemalże godzinie, wreszcie uspokojony. Już miał się wspinać na swoje piętro, gdy jego wzrok padł na drzwi jednej z sypialni.
Złapał za klamkę i otworzył zdecydowanym, wypracowanym ruchem drzwi, unikając dzięki niemu skrzypienia zawiasów. Jego serce zabiło mocniej, na widok rzeczy wyłaniających się z mroku dzięki wpadającemu z korytarza światłu.
Przewieszony przez wezgłowie jasny, jedwabny szlafrok, wisząca na szafie suknia… Wszedł do środka i zapalił światło, by móc dostrzec więcej. Flakoniki z perfumami stojące na białej – oczywiście ozdobionej wężowymi wstawkami – toaletce. Ozdobna szczotka do włosów z włosia abraksana, która nigdy nie została użyta. Szkatułka z pudrem i puszek, który niezmiennie od trzydziestu lat kojarzył się Syriuszowi z miniaturowym pufkiem.
Ariam nie kłamał. Narcyza naprawdę uciekła z Malfoy Manor. Tylko czemu nie uprzedził go, że zamieszkała tutaj?
Przysiadł na łóżku i rozejrzał się z nostalgią po sypialni. Sporo czasu przesiadywał tu z Narcyzą i Regulusem, gdy przyjeżdżała do ich rezydencji.
Odetchnął głęboko, ale nie był w stanie wyczuć jej zapachu. Zbyt długo jej tu nie było, by mógł coś wyczuć jako człowiek.
Rozejrzał się więc tylko jeszcze raz po jej pokoju i opuścił go, wracając do własnego.
~*~

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, i już się wiele rzeczy wyjaśniło, okazuję się, że to najpierw Igniss miał mieć w sobie zapieczetowany miecz... pieknie go Syriusz wkręcił...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń