~*~
Wszędzie było ciemno.
Żadnego przejaśnienia, a mimo to był w stanie stwierdzić, że za nim i po jego
lewej stronie znajduje się ściana.
– Nie jest tu
przytulnie, ale nie ja tu przebywam na co dzień. – Głos osoby, która to
powiedziała, nie należał do Ignissa. Odwrócił się gwałtownie w prawo, patrząc
na zmierzającego ku niemu mężczyznę. Długie czarne włosy spływały po jego
ramionach, przysłaniając zdobienia na czerwonej szacie. Kolejnym co rzucało się
w oczy był fioletowy blask w oczach maga.
– Skoro nie ty,
Ariamie, to by znaczyło, że Igniss żyje. A przecież powiedziałeś, że Lucjusz
posłał go na śmierć.
– Chcesz z nim
porozmawiać? – spytał beztrosko, wskazując na miejsce za Syriuszem. – Może on
ci opowie.
Kiedy Łapa odwrócił
się po raz kolejny, dojrzał skulonego pod ścianą nastolatka. Igniss patrzył na
niego z ziemi, nawet nie próbując się podnieść. Na jego kostce mógł zobaczyć
ciężkie kajdany. Ruszył w jego kierunku, jednak już po paru krokach musiał się
zatrzymać, by nie zderzyć się z barierą.
– Ignissie?
Nastolatek zerknął na
Ariama i kiwnął powoli głową.
– Słyszę cię – dodał
zachrypniętym głosem.
– Przed chwilą
strasznie się wydzierał – wyjaśnił uczeń Merlina.
– Czemu jest w tej…
klatce?
– W ten sposób mam
nad nim władzę.
– Więc naprawdę go
opętałeś. Widzę, że Blackowie byli zwichrowani od samego początku.
– Gdyby nie moje
opętanie, zginąłby on i jego brat. Złożyłem mu propozycję. Sam widzisz, co
wybrał.
– Zgodziłeś się, żeby
żył twoim życiem… – zwrócił się do Ignissa, ale zaraz urwał i obrócił się ku
Ariamowi. – Chwila. Jak to Draco też?
– Jego dusza była
zapieczętowana w mieczu, który próbowali we mnie zapieczętować – zaczął Igniss.
– Jakim znowu mieczu?
– To teraz nieważne.
Mów dalej, Ig.
– Rytuał się nie
udał. Magia miecza mnie odrzuciła. Nie pamiętam tego zbyt dobrze. Ariam do mnie
przemówił. Powiedział, że Draco będzie następny. I jeśli zgodzę się przyjąć go
do siebie… to on… postara się, aby mój brat nie zginął.
– Miecz Enqua jest
potężnym artefaktem, ale w połączeniu z moją magią jego moc jest nie do
opisania. Jedna osoba nie jest w stanie wytrzymać aż takiej potęgi. – Syriusz
wywrócił oczami, na szczęście odwrócony był w tym momencie ku Igowi. – Ale
jeśli rytuał w krótkim odstępie czasu przeprowadzi się na dwóch bardzo
podobnych do siebie osobach, jest szansa, że się powiedzie. Draco był następny.
Bliźniak, na którego czekałem. Dałem Ignissowi wybór. Jeśli pozwoli przejąć mi
kontrolę, uleczę jego zdewastowane rytuałem ciało i spróbuję uratować Draco. W
końcu śmierć tego drugiego wiązałaby się ze śmiercią Ignissa, a ja znów
wróciłbym do miecza.
– Czyli zdecydowałeś
się ich uratować, żeby samemu się wydostać z miecza. Okej. Tylko czemu chciałeś
z niego wyjść? Dobra, to trochę głupio zabrzmiało, ale nie zrozum mnie źle.
Masz jakiś cel w tym całym powrocie do życia, czy zwyczajnie skoro już ci się
udało wyjść, nie chciałeś znów stawać się kawałkiem blachy?
– Coś takiego. W
końcu jakby nie patrzeć, jestem dwudziestoparolatkiem… nie, w tej chwili już
nawet szesnastolatkiem z kilkusetletnim doświadczeniem.
– Doświadczeniem
miecza. Nie brzmi to imponująco, wiesz?
Syriusz spojrzał na
niego z rozbawieniem. Paradoksalnie, im więcej dowiadywał się o tym człowieku,
tym mniej się go obawiał.
– Za to moja potęga
robi wrażenie. To co pokazywałem innym to zaledwie drobina moich umiejętności.
Nawet nie wiesz, ile mógłbym wnieść do świata swoją osobą.
Przez twarz Syriusza
przebiegł cień.
– Jak to się w ogóle
stało, że skończyłeś w mieczu? – Jego ton i wzrok zdecydowanie złagodniały.
– Musiałem ratować
bliskich. Enqua, twórca miecza, no cóż, łagodnie mówiąc, oszalał. Merlin chciał
go pokonać i zginąć z nim. Miał sporo młodych adeptów, których nie powinien
zostawiać, bo ci nie daliby sobie rady, a ze mnie marny był nauczyciel. Wśród
nich był mój sześcioletni syn, a kolejny trzyletni już pokazywał zadatki na
maga. Dlatego zająłem jego miejsce. By zapewnić synom i ukochanej spokojne
życie. Poświęciłem się dla dobra sprawy, ale z egoistycznym pobudek.
– Nie każdy rodzic
jest w stanie się tak poświęcić – mruknął Igniss, prostując z westchnieniem
nogi. Łańcuch brzęknął cicho, pociągnięty za kostką.
– Nie porównuj mnie z
tym śmieciem, jakim jest Lucjusz – powiedział ostrym tonem Ariam. – Chciałem
już przy pierwszej sposobności się go pozbyć, to musiałeś mnie błagać o
darowanie mu życia. Bo co? Bo Draco i Narcyza byliby w niebezpieczeństwie?
Bzdura. Zabrałbym ich z łatwością do bezpiecznego miejsca. Nie musieliby przez
tyle przechodzić.
– Dobrze, że go nie
zabiłeś. Ułatwiłoby to może parę spraw, ale odebrałbyś ten przywilej tej której
się to należy. Narcyzie. A teraz, czy możemy już wrócić do rzeczywistości?
Tobie może to nie robi różnicy, ale osobiście wolałbym nie pogarszać tego
rozsadzającego czaszkę bólu, który zaczyna powoli do mnie docierać.
//*//
Magiczna dzielnica
Paryża jak zawsze tętniła życiem. W tej części Europy magowie nie przejmowali
się działaniami Czarnego Pana, spędzając czas na zabawie i hulankach.
Narcyza mimo wszystko
wolała odrobinę dyskrecji, dlatego za pomocą paru zaklęć zmieniła swój wygląd
prawie nie do poznania. Brąz opalenizny w połączeniu z krótkimi, złotymi włosami
i zielonymi oczami dawał zadowalający efekt. Nie miała założonego kaptura. W
tej dzielnicy zwróciłaby na siebie jeszcze większą uwagę, gdyby próbowała skryć
twarz. Bezpieczniej było iść w ten sposób.
Co jakiś czas
zatrzymywała się przy jakiejś witrynie sklepowej, upewniając się, że nie jest
śledzona. Na szczęście nie była. Mogła powoli iść dalej.
Dla niepoznaki
pokręciła się jeszcze chwilę po dzielnicy i opuściła ją, wychodząc do
mugolskiej części miasta. Ruszyła w stronę rzędu taksówek i wsiadła do jedynej
w odcieniu eleganckiej tradycyjnej czerni. Podała kierowcy adres, udając dość
dobrze amerykański akcent. Kolejny środek bezpieczeństwa.
//*//
Po uiszczeniu
rachunku, ruszyła spokojnym krokiem w stronę znajdującej się na końcu ulicy
rezydencji. Umyślnie nie podała kierowcy dokładnego adresu. Gdyby jakimś cudem
Lucjusz go dorwał i zmusił do gadania, ten nie zdradziłby, gdzie mieszka jej
dobra przyjaciółka. Wcześniej jedna z dwóch kobiet, którym ufała jak nikomu
innemu. Obecnie, jedna z trzech.
Bariera ochronna bez
problemu rozpoznała sygnaturę jej magii i przepuściła ją, otwierając przed nią
sporej wielkości bramę wjazdową. Kiedy wjeżdżali tu obcy, Blanche albo jej
młodszy brat Rémy musieli rzucić specjalne zaklęcie, by ich wpuścić.
Szła po pokrytej
śniegiem żwirowej ścieżce, przez chwilę żałując, że poddała się pokusie i
założyła kozaczki na obcasie. Teraz mogła czuć jak obcas przebijał się przez
biały puch i zagłębiał między drobinami skały osadowej. Na szczęście do drzwi
wejściowych nie było tak daleko.
Nim zdążyła nacisnąć
na mugolski dzwonek (rodzeństwo Belmont było pod tym względem najbardziej
zgodne – obydwoje uwielbiali mugolskie technologie), drzwi otworzyła jej ubrana
w strój pokojówki młoda dziewczyna. Kolejny dowód na zainteresowanie jej przyjaciół
światem mugoli.
– Blanche jest w
domu? – spytała, wchodząc do środka i podając zaskoczonej dziewczynie swój
płaszcz. – Jest ze swoim facetem? – Nieważne którym. – Czy znów próbuje upijać
brata?
– Em… – mruknęła
tylko, nie dając żadnej odpowiedzi.
I nie musiała. W tej
samej chwili na okazałych schodach zauważyła schodzącego mężczyznę. On również
ją dojrzał, spoglądając na nią z zainteresowaniem.
– Moja siostra chyba
nie miała jeszcze okazji nas sobie przedstawić – zaczął, kiedy znalazł się na
parterze. Ruszył pewnym krokiem ku Narcyzie. – Jestem…
– Och, proszę cię,
Rémy. Nie mów, że mnie nie poznałeś – powiedziała, patrząc na młodszego o
cztery lata mężczyznę z pobłażaniem. – Rozumiem, że podoba ci się moja zmiana,
skoro właśnie próbowałeś się do mnie przystawić.
– Dziękuję, Iris.
Możesz odejść – zwrócił się niedbale do służki, nie spuszczając blondynki z
oczu. – Ależ to nie tak. Po prostu nie spodziewałem się, aż tak radykalnej
zmiany – powiedział, kiedy sami udali się na piętro, do bawialni dla bliższych
znajomych. – Domyślam się, że odejście od męża nakłoniło cię do zmian.
Planujesz tak zostać?
– A co? Nie podobam
ci się teraz taka, jaka jestem?
– Przecież wiesz,
moja droga, że za tobą szaleję nie ważne w jakiej byś była postaci. Jesteś jak
syrena, która wabi mnie, młodego żeglarza swoim cudownym głosem.
Obydwoje zaśmiali się
krótko ze słów szatyna.
– Nie było cię tu
prawie rok.
– Tylko jakieś dziesięć
miesięcy, Rémy.
– To już praktycznie
rok! – zawołał. – Nie możesz temu zaprzeczyć.
– Nie mogę – zgodziła
się. – Jednak nie przyjechałam tu by się bawić.
– Udzielimy ci
schronienia. Nie musisz się o nic martwić. Nikt się nie dowie, że tu jesteś.
Iris mieszka u nas i nie opuszcza domu bez naszej wiedzy. Jesteś tu bezpieczna,
Narcyziu.
Weszli do bawialni.
– To kochane, ale nie
szukam u was schronienia. Chcę z wami porozmawiać na temat wojny.
– Oj, przy takim
ciężkim temacie przyda nam się dużo alkoholu – powiedziała obecna w środku
kobieta.
– Blanche!
– Siostruniu! Tu
byłaś!
Blondynka podeszła do
przyjaciółki i przytuliła się do niej z westchnieniem. Brakowało jej obecności
drugiej kobiety.
//*//
Odkąd obydwoje
zgodzili się bez wahania dołączyć w szeregi Zakonu, Blanche wymusiła na
Narcyzie pozostanie na noc. A przy okazji rozpoczęła libację.
Szatynka zaśmiała się
gromko, klepiąc brata po ramieniu. Ten skrzywił się, odkładając wysoką szklankę
z piwem na stół. Przez tę wariatkę drugi raz nie mógł się spokojnie napić.
– No ja nie mogę!
“Zdechnij”! To się twój mężuś musiał zdziwić!
Pani Malfoy
uśmiechnęła się lekko z pobłażaniem. Jak zawsze w stanie upojenia, jej
przyjaciółka dostrzegała tylko te najzabawniejsze szczegóły.
– Chyba tak –
przyznała jej rację. Zerknęła na Rémyego, który od ładnej chwili nie spuszczał
jej z wzroku. – Co jest, Rémy? Dalej nie możesz się na mnie napatrzeć?
Myślałam, że po pierwszej godzinie dałeś sobie spokój.
– Nigdy nie dałem
sobie spokoju – odparł mężczyzna, wstając ze swojego miejsca i w kilku krokach
znalazł się na drugiej kanapie tuż obok blondynki. – Po prostu później robiłem
to dyskretniej – dodał, wyciągając dłoń i wczesując ją w krótkie kosmyki. –
Wyglądasz cudownie w tej fryzurze, La Petite Sirène. Jednak wolałbym móc w
pełni czuć twoje naturalne włosy.
Uśmiechnęła się na
słowa przyjaciela, spoglądając na niego ciepło. To, co mówił Rémy, było miłe.
Dawno nie czuła się doceniana w taki sposób przez mężczyznę.
– Aż mam ochotę cię
złowić, moja droga – szepnął, pochylając się w jej stronę i całując
nieśpiesznie w usta. Kobieta z podobną powolnością odpowiedziała na pieszczotę.
//*//
– Więc Voldemort
planuje zabić Harry’ego mieczem, który zapieczętował w Draco. A Draco jeszcze
do niedawna był prawie dwadzieścia cztery na siedem przy Harrym. Nie wiem co
jest większą ironią – że Dumbledore nie wiedział, że ma gwóźdź programu w
garści czy że Voldemort spał spokojnie, bo nie zdawał sobie sprawy że jego plan
mógł w każdym momencie wziąć w łeb. Osobiście obstawiam, że gorsze jest to
pierwsze, bo dyrektor przegapił swoją szansę na przewagę. Nie rozumiem tylko,
dlaczego nie powiedzieliście Dumbledore’owi wszystkiego od razu? Gdyby
wiedział, mógłby was gdzieś ukryć.
– Nie mógłby. Jako
dyrektor szkoły nie mógł ot tak bez konsekwencji porwać dwóch uczniów. Zaraz
straciłby swoją pozycję a wraz z nią wszelkie możliwości na prowadzenie tej
wojny, czyż nie? A Lucjusz z pewnością żądałby powrotu Draco do domu.
– Ale przecież
ostatecznie i tak uciekliście, prawda?
– Tak, gdy sytuacja
sprzyjała. Oficjalnie Igniss i Draco po prostu uciekli z domu, jak tylko
zaczęły się ferie. Nie byli w tym momencie pod opieką dyrektora. Wymagało też
czasu, by Weasleyowie zechcieli nas przyjąć do siebie.
Ariam wrócił do
salonu i postawił przed mężczyzną talerz z owsianką. Usiadł obok niego z drugim
talerzem w dłoni.
Syriusz nie
skomentował zawartości swojego talerza. Przez lata głodowania nauczył się nie
wybrzydzać, nawet jeśli naprawdę nie znosił tej “potrawy”. Żywił się szczurami
i szyszkami, to przeżyje teraz talerz owsianki. Zwłaszcza że wczorajsza próba
zjedzenia czegoś porządniejszego skończyła się długimi torsjami. Jednak rok w
zawieszeniu i jakiś tydzień w śpiączce eliksirowej pociągały za sobą pewne
konsekwencje.
– Więc
zaplanowaliście z dyrektorem nawet wasz wyjazd na ferie do Weasleyów… Gdybyście
to nie byli wy, ciężko byłoby w to uwierzyć. Czy przez te ostatnie miesiące
zdarzyło się cokolwiek, czego nie uwzględniliście w swoich planach?
– Oczywiście, że tak.
Nie jesteśmy wieszczami. Również często pomagaliśmy naszym planom się ziścić.
Trochę problemów sprawił mi Ron tą swoją nieufnością. Sądziłem, że przez niego
Harry nie będzie w stanie mi zaufać, o ile go do tego nie nakłonię magią… Nie
denerwuj się, Syriuszu. Nic mu nie zrobiłem. Chłopak wbrew opinii krążącej w
niektórych kręgach, potrafi sam myśleć.
– A ja? Moje
ożywienie też było częścią jakiegoś waszego planu?
– Nie. Uratowałem cię
z czysto egoistycznych pobudek. Chociaż może nie do końca. Ig przyklasnął na
mój pomysł. No i Harry z pewnością ucieszy się, kiedy w końcu dowie się o twoim
powrocie.
– Pomijając Harry’ego
i Iga, czemu ty, Ariamie, chciałeś mnie wyciągnąć?
– Mówiłem ci już, że
jestem założycielem rodu Blacków. A ty jesteś moim ostatnim potomkiem. Na to
ciało nie mam co liczyć, ale z tobą przy dobrych wiatrach jest nadzieja, że coś
z tego wyjdzie.
– To brzmi, jakbyś
teraz mnie planował opętać. – Syriusz spojrzał na niego podejrzliwie.
– Nic z tych rzeczy,
jesteś za stary.
Poduszka przeleciała
całą długość kanapy, uderzając nastolatka w głowę.
– To ty się
chwaliłeś, że masz kilkusetletnie doświadczenie, a teraz czepiasz się moich
trzydziestu siedmiu.
– Ha! Za to wyglądasz
na jakieś sześćdziesiąt.
Zabolało, ale
przemilczał tę uwagę.
– Więc co, ożywiłeś
mnie żebym przedłużył ród? Jeśli tak, to niepotrzebnie się trudziłeś.
– Co masz na myśli?
– Jestem bezpłodny,
więc raczej nie ma co liczyć, że będę miał jakiegokolwiek potomka.
– Jesteś bezpłodny? –
Ariam uniósł jedną brew, niedowierzająco. – Badałeś się w tym kierunku?
– Rodzice mojej
pierwszej narzeczonej chcieli mieć stuprocentową pewność, że wydają córkę za
dobrą partię. W końcu była księżniczką. Gdy przyszły wyniki badań, moi rodzice
uznali, że nie skompromitują się, przyznając do prawdy, miałem więc wymyślić
pretekst do zerwania zaręczyn. I tak oto rzuciłem księżniczkę, bo próbowała na
mnie wymusić ścięcie włosów. Choć z tego co mi wiadomo, moi rodzice
przedstawili jej rodzicom wersję, że rzuciła się na mnie z nożyczkami. –
Wzruszył nonszalancko ramionami.
– No nieźle… Jednak
zastanawia mnie, dlaczego Regulus nie stał się dziedzicem, skoro z ciebie nie
mieli już pożytku?
– Bo oficjalnie nigdy
nie przyznali się do tego. A potem odwaliłem im numer, dołączając do
Gryffindoru i robiłem inne “hańbiące” nasze nazwisko rzeczy i mnie
wydziedziczyli, nim przyszedł mój czas na ślub. Problem z głowy, Regulus wszedł
na moje miejsce.
– Ale cię potem
przywrócili do rodu.
– Tak, ale w tym
czasie Regulus był już martwy. Woleli już mnie niż utratę statusu głównej
gałęzi.
– Lepszy taki
dziedzic niż żaden… ma to sens.
//*//
Syriusz podszedł do
nastolatka i wyjął mu z dłoni książkę, siadając po chwili na fotelu. Przeleciał
wzrokiem kilka linijek, po czym zamknął ją na swoim palcu.
– Nudzi mi się.
Opowiedz mi coś o sobie. – Minęły dwa dni, odkąd się wybudził i całkiem już
wrócił do sił. Wręcz rozpierała go energia, co powoli zaczynało Ariama
irytować. Za nic nie mógł chwilę posiedzieć sam, bo Syriusz zaraz go zagadywał.
– Innym razem,
czytałem właśnie.
– Już ostatnio zbyłeś
mnie tym tekstem, teraz właśnie jest ten “inny raz”.
– Nie możesz zająć
się sobą?
– Co mam niby tu
robić? Medytować?
– Igniss ma tu
fortepian, poklikaj sobie. Znajdź sobie książkę do czytania, pooglądaj
telewizję, albo się zdrzemnij. Masz pełno opcji.
– Nie lubię ani grać,
ani czytać, a oglądanie telewizji to strata czasu. Byłoby dużo łatwiej, jakbym
mógł wyjść, ale jak dobrze wiesz, nie ma takiej opcji, bo dyrektor kazał ci
zamknąć mnie tu jak w klatce. Kto to widział, rzucać na dorosłego zaklęcie
szlabanu!
– Gdybyś nie wymknął
się w nocy na spacer, to nie byłoby potrzeby rzucać zaklęcia.
– Wariuję, jak mam
siedzieć na tyłku przez całą dobę! A ty w dodatku nie chcesz ze mną rozmawiać!
– Przecież ciągle
rozmawiamy – zauważył zniecierpliwiony Ariam. – Wczoraj przegadaliśmy cały
dzień. Od śniadania do kolacji.
– Ale po tym nie
odezwałeś do mnie już słowem. A od rana tylko ciągle mnie zbywasz.
– Nie pomyślałeś, że
może zwyczajnie nie chcę ci opowiedzieć o swojej historii?
– To możemy pogadać o
czymkolwiek innym.
– O czym?
Opowiedziałem ci już wszystko, co się działo od ostatnich wakacji.
– Dlatego właśnie
pytałem o twoje życie, Ariamie. Ale równie dobrze możemy pogadać o…
– Porozmawiam dziś z
dyrektorem, żebyśmy mogli przenieść się do twojego rodzinnego domu. Może tam znajdziesz
sobie jakieś zajęcie, zgoda?
– Znów mnie
spławiasz. Naprawdę aż tak nie chcesz mi o sobie opowiedzieć?
– Bo nie ma co
opowiadać.
– Ty tak na poważnie?
Najwybitniejszy uczeń Merlina – przedrzeźnił go – nie ma nic ciekawego do
opowiedzenia? Jak nie o tobie, to możesz mi opowiedzieć o Merlinie. To też
ciekawy temat.
– Nie uczyli cię o
nim na historii magii?
– Uczyli, ale ty
znałeś go osobiście. Zapiski w podręcznikach nawet się do tego nie umywają.
Możesz mi też powiedzieć, kto to tak do ciebie wczoraj wydzwaniał, że go
ignorowałeś.
– Ależ ty jesteś
ciekawski. Dobra! Dzwonił do mnie drugi syn Artura i Molly Weasleyów – Charlie.
Zadowolony? A Merlin był najlepszym nauczycielem jakiego mogłem zapragnąć i
niezłym kawalarzem. Co rusz wymyślał nowe sposoby na karanie spóźnionych na
lekcje uczniów.
– I w tym momencie
cały obraz poważnego Merlina legł w gruzach.
– On i powaga? Chyba
tylko, kiedy był zły na kogoś.
– Właśnie dlatego
chciałem, żebyś ty się o nim wypowiedział. W końcu nikt nie opisuje w książkach
historycznych jaki był dany człowiek, tylko co zrobił. Więc właściwie
wyobrażałem go sobie jako takiego Dumbledore’a tylko bardziej poważnego.
– O, to od razu
powiem. On nie nosił brody. Więc wszelkie powiedzonka "na brodę
Merlina" są totalnie bez sensu.
– Może zapuścił po
tym, jak zginąłeś? Bo skądś to się musiało wziąć.
– Uważasz, że ponad
stuletniemu facetowi odbiło przed śmiercią i zapuścił brodę, gdzie normalnie
minimalny zarost mu przeszkadzał? Nie wierzę.
– I teraz wszystko
jest jasne. – Syriusz uśmiechnął się z miną człowieka, na którego nagle
spłynęło zrozumienie. – To cała przewrotność tego powiedzenia. W ten sposób
najwyraźniej wam ówcześni musieli naśmiewać się lub może z dozą nostalgii
wytykać jego obsesję.
– W sumie ma to jakiś
sens. Wybacz – dodał, kiedy jego telefon się rozdzwonił. Ariam przywołał
urządzenie do siebie i skrzywił się, widząc, kto nie dawał za wygraną.
//*//
– Nie spodziewałem
się, że Igniss też woli mężczyzn.
– To beznadziejny
przypadek.
– I w dodatku chodzi
z Weasleyem… Naprawdę, los sobie pięknie zakpił z Lucjusza.
– To fakt. Chociaż z
waszego rodu również. Ig miał być dziedzicem Blacków.
– Oj tam, zresztą
skoro żyję, to ja nim jestem.
– Taaa… bezpłodny
dziedzic, dobre sobie.
Syriusz zaczął się
zaśmiewać pod nosem, patrząc na Ariama spojrzeniem mówiącym “dałeś się wrobić”.
– Teraz mam jeszcze
większą ochotę cię wykastrować.
– Ja tylko
wyrównywałem rachunki.
– Ach, tak? Za tego
starucha?
– Dokładnie.
– Aleś ty delikatny.
– Zawsze oddaję ze
zdwojoną siłą. – Wzruszył ramionami. – Ale poza moją bezpłodnością, reszta była
prawdą. Jakbyś chciał wiedzieć.
//*//
Przepycha się wśród tłumu poprzebieranych ludzi. Uśmiechy na twarzach,
torby w rączkach dzieci pełne łakoci. A wśród nich ukrył się ten szczur! Nikt
nie zwraca uwagi na różdżkę w jego dłoni. Ci co dostrzegają jego minę, usuwają
się z drogi. Ale to nieważne. Nie muszą się bać. To nie ich chce wypatroszyć.
Ten zdrajca gdzieś tu jest! Gdyby tylko mu nie zaufał! Gdyby nie próbował
przechytrzyć wszystkich naokoło! Zawsze musi zaskakiwać, prawda?!
I zaskoczył. Wszyscy będą myśleli, że sprzedał Jamesa. Ale wytłumaczy
to. Jeśli będzie trzeba wpuści Remiego do swojego umysłu. On go wysłucha…
Ale najpierw dopadnie tego szczura!
– PETER!!
Niska pulchna postać mignęła mu gdzieś z boku. Odwrócił się z zamiarem
przepchnięcia przez tłum, ale prawie przewrócił się o zwłoki dziecka. Cukierki
rozsypane dookoła, ubabrane we krwi dwunastu ludzi...
Odwrócił głowę, ale obraz martwego dziecka nie chciał zniknąć sprzed
jego oczu. Ruszył przed siebie na oślep, przeskakując kolejne ciała ofiar.
Rozglądał się i krzyczał, szukając Petera, a ścieżka usłana trupami ciągnęła
się w nieskończoność. Nie widział już wśród nich dzieci, ale każdy mężczyzna
miał twarz Jamesa, a każda kobieta wyglądała jak Lily… Trupy poruszały ustami,
a ich martwe oczy wpatywały się w niego oskarżycielsko, gdy szeptały “zawiodłeś
nas”. Tysiące szeptów zlało się w jeden ogłuszający dźwięk.
Potknął się, lądując na bruku. Może dwie stopy od jego oczu przebiegł
szczur z brakującym palcem. Chciał rzucić się za nim, ale nie mógł się ruszyć.
Przeraźliwe zimno sparaliżowało jego ciało. Zieloną poświatę księżyca
przesłoniły czarne zakapturzone postacie.
Jeden z dementorów zbliżył się do jego twarzy, ściągając kaptur.
Poderwał się do
siadu, z trudem łapiąc oddech. Drżącymi dłońmi odszukał włącznik lampki nocnej.
Wsparł łokcie na kolanach, chwytając się za głowę. Nie potrafił opanować
drżenia.
Odkąd przebudził się
ze śpiączki, wrócił do swojego ulubionego sposobu na w miarę spokojny sen.
Nawet w postaci animagicznej zdarzało mu się mieć sny, ale dużo rzadziej i nie
tak wyraźne.
Ale tym razem
zwyczajnie odpłynął. Chyba więcej nie będzie próbował pić w samotności. Choć
ciężko kogoś znaleźć do towarzystwa, gdy jedynymi żyjącymi istotami w domu był
skrzat i szesnastolatek.
Wciąż w codziennych
ubraniach poszedł do łazienki, wziąć odprężającą kąpiel. Ale nie wybrał tej na
swoim piętrze. Zszedł niżej, na drugie piętro, by skorzystać z tamtej łazienki.
Nie różniła się zbytnio od tej jego. Trochę inna kolorystyka i ustawienie, nic
co by mu robiło różnicę. Wężowe elementy i tak były w całym domu
Wyszedł z niej po
niemalże godzinie, wreszcie uspokojony. Już miał się wspinać na swoje piętro,
gdy jego wzrok padł na drzwi jednej z sypialni.
Złapał za klamkę i
otworzył zdecydowanym, wypracowanym ruchem drzwi, unikając dzięki niemu
skrzypienia zawiasów. Jego serce zabiło mocniej, na widok rzeczy wyłaniających
się z mroku dzięki wpadającemu z korytarza światłu.
Przewieszony przez
wezgłowie jasny, jedwabny szlafrok, wisząca na szafie suknia… Wszedł do środka
i zapalił światło, by móc dostrzec więcej. Flakoniki z perfumami stojące na
białej – oczywiście ozdobionej wężowymi wstawkami – toaletce. Ozdobna szczotka
do włosów z włosia abraksana, która nigdy nie została użyta. Szkatułka z pudrem
i puszek, który niezmiennie od trzydziestu lat kojarzył się Syriuszowi z
miniaturowym pufkiem.
Ariam nie kłamał.
Narcyza naprawdę uciekła z Malfoy Manor. Tylko czemu nie uprzedził go, że
zamieszkała tutaj?
Przysiadł na łóżku i
rozejrzał się z nostalgią po sypialni. Sporo czasu przesiadywał tu z Narcyzą i
Regulusem, gdy przyjeżdżała do ich rezydencji.
Odetchnął głęboko,
ale nie był w stanie wyczuć jej zapachu. Zbyt długo jej tu nie było, by mógł
coś wyczuć jako człowiek.
Rozejrzał się więc
tylko jeszcze raz po jej pokoju i opuścił go, wracając do własnego.
~*~
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, i już się wiele rzeczy wyjaśniło, okazuję się, że to najpierw Igniss miał mieć w sobie zapieczetowany miecz... pieknie go Syriusz wkręcił...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia