~*~
Narcyza
była zadowolona z towarzystwa Molly Weasley. Była miła i… naprawdę kochana. Nie
patrzyła na nią przez pryzmat Lucjusza. Patrzyła na nią jak… nie potrafiła tego
dokładnie określić. Po prostu Molly nie była do niej wrogo nastawiona, a to
było o wiele więcej niż pragnęła.
–
Dzień dobry, kochana. Dzisiaj znów czytasz?
Blondynka
poderwała głowę, patrząc z (nieśmiałym) uśmiechem na kobietę.
–
Muszę jakoś zabijać czas. A jeśli nie chcę gadać do ścian lub obrażonych
portretów, to do twojego przyjścia zostaje mi tylko to.
–
No tak, choć co chwilę ktoś ściąga do kwatery, wszyscy się spieszą… A właśnie,
pojutrze będzie zebranie Zakonu. Jak zwykle pewnie zajmie z kilka godzin...
Mogłabyś przekonać Stworka, żeby przygotował obiad? Wiele osób zjawi się prosto
z podróży, więc pewnie będą głodni. Sama bym się tym zajęła, ale przed
spotkaniem będę zajęta czym innym.
–
Nie ma sprawy. Wiesz mniej więcej ile będzie osób? Czy po prostu mam posiłkować
się ostatnim zebraniem, na którym byłam częściowo obecna? Swoją drogą napijesz
się czegoś? Herbaty? Może wina? – Nie czekając na odpowiedź kobiety, przywołała
skrzata i kazała mu przynieść oba. – Po cichu liczę na to, że zostaniesz ze mną
odrobinę dłużej. Z chęcią posłuchałabym o wizycie moich synów u ciebie na
święta.
–
Trochę pewnie zdążę opowiedzieć, ale niestety nie mam dziś zbyt wiele czasu. –
Pani Malfoy nie kryła zawodu na te słowa. – A co do liczby osób, to powinno być
mniej więcej tyle co ostatnio. Ciężko jest zebrać wszystkich naraz, więc robimy
sporo spotkań w mniejszym gronie. Dyrektor chce żebyś na tym była obecna do
końca.
–
Oczywiście. Jak widzisz, nigdzie się nie wybieram.
//*//
Zebranie
Zakonu nie było zbyt przyjemne. Większość osób patrzyła na nią nieufnie.
Widziała po ich postawie, że nie czują się komfortowo w jej obecności. Może
nawet zastanawiali się, co robi tutaj, zamiast gnić w więzieniu.
Kobieta
nie miała zamiaru bronić swych racji albo przekonywać ich do siebie. Jeśli
mieli coś do niej, mogli się odezwać, zamiast łapać spojrzenia towarzyszy.
Wrogość
do niej straciła nieznacznie na sile, kiedy Stworek pojawił się z herbatą i
ciasteczkami dla każdej nowoprzybyłej osoby. Co prawda, pod nosem dalej
poburkiwał coś w stronę gości, ale napój był przyjemnie ciepły, a ciasteczka
świeże i smaczne. Narcyza więc przymykała oko na ciche słowa.
Jednak
najbardziej atmosferę wśród członków rozluźniło pojawienie się Molly wraz z mężem
i ich trzecim synem.
Narcyza
rozpromieniła się widocznie, wstając z zajmowanego miejsca i wyszła im
naprzeciw.
–
Molly! Dobrze cię widzieć! – przywitała się wpierw z kobietą, pozwalając sobie
na przyjacielskie objęcie.
–
Cześć, kochana. Widzę, że udało ci się przekonać Stworka do współpracy.
–
Udać udało, ale reszta nieszczególnie chce mnie tutaj. Ratujesz sytuację –
szepnęła cicho, odsuwając się po chwili. Przywitała się krótko z Arturem i
Percym.
–
Faktycznie, atmosfera jakby czekali aż wyciągniesz z kieszeni maskę – rzucił
wcale nie cicho Artur. Kilka osób spojrzało w ich kierunku.
–
Niestety wszystkie są imienne, a mi się – jak widać – nie należała. Nie, żebym
żałowała. Co ja bym miała z nią zrobić? Chyba tylko rzucać o ścianę. Albo w
Stworka dla posłuchu.
–
Nigdy nie przestanie mnie zadziwiać, w kim Dumbledore pokłada swoje zaufanie –
oświadczył Podmore, patrząc mało przychylnie na Narcyzę.
–
Do tej pory większość jego zaufanych ludzi okazała się godna tego miana –
oznajmiła Molly, patrząc twardo na mężczyznę.
–
Zdrajcami okazywali się raczej ci najmniej o to podejrzani, czy nie tak było?
–
Dokładnie. Wszyscy chyba pamiętamy Petera – Artur przytaknął słowom syna.
–
Do ludzi takich jak on, przemawiają tylko fakty. Jak chociażby to, że jestem
żoną wysoko postawionego Śmierciożercy. Ale faktem jest również to – podwinęła
rękaw sukni, ukazując białe przedramię – że nie mam Znaku.
W
hallu rozległ się szczęk zamka, a zaraz potem cichy trzask drzwi.
–
Jakby tego było mało, Narcyza jak my wszyscy została związana wieczystą
przysięgą. Czy komuś potrzeba jeszcze jakiegoś potwierdzenia, że można jej
ufać?
–
Sądzę, Molly, że wszyscy zrozumieją, że Narcyza podobnie jak my wszyscy ma
osoby, które chciałaby obronić przed działalnością Toma. – Dyrektor wszedł
żwawym krokiem do salonu. Stanął tak, by wszystkich widzieć i przyjrzał się ich
twarzom. – Skoro jesteśmy w komplecie, nie traćmy czasu na przekomarzanki.
//*//
–
Dyrektorze? – Narcyza zatrzymała mężczyznę, nim ten – jako jeden z ostatnich –
opuścił rodzinny dom Blacków.
–
Tak, Narcyzo?
–
Chciałabym się jakoś przydać.
–
Jesteś przydatna. Czy nie widzisz, jak ten dom się zmienił od twojego przybycia
tutaj?
–
Mogę pomóc również w inny sposób – powiedziała, nie dając zmienić tematu. –
Stworek będzie dbał o dom. Ja w tym czasie mogłabym jakoś działać.
–
Musimy dbać o twoje bezpieczeństwo, Narcyzo. W tej chwili nie mogę ci go
zagwarantować poza ścianami tego budynku.
–
Innym również, a jednak…
–
Ale tobie obiecałem, że ty i twoi synowie będziecie bezpieczni. Draco i Igniss
są pod opieką profesorów w Hogwarcie. Ty jesteś bezpieczna tutaj.
–
Mam znajomości – wypaliła, nie skupiając się na wyjaśnieniu starca. – Znam
ludzi, którzy nie popierają Śmierciożerców, a jednocześnie nie stoją tak
naprawdę po żadnej stronie. Mogę ich przekonać. Porozmawiam z nimi i…
–
Narcyzo…
–
...uświadomię ich, że wybranie naszej strony jest o wiele lepszym rozwiązaniem
niż bierne przyglądanie się sytuacji – dokończyła stanowczo. – Proszę to
rozważyć. Mogę się przydać również na tym polu.
//*//
Parę
dni później dyrektor poparł propozycję kobiety i pozwolił, aby odwiedziła
swoich znajomych, by przekonać ich co do wyboru stron. Jednak ze względów
bezpieczeństwa miała nie iść sama. Dlatego właśnie poprosiła Molly, by wybrała
się razem z nią.
Prawdę
mówiąc podziwiała, jak ta dobroduszna kobieta szybko się zgodziła. Ona sama na
jej miejscu zastanowiłaby się kilka razy, zanim gdziekolwiek by poszła.
Chociaż, gdyby to właśnie Molly ją poprosiła… chyba nie miałaby obiekcji.
Dlatego
właśnie we dwie przeniosły się do Dorset, w okolice nadmorskiej miejscowości
Weymouth. Padający śnieg z deszczem nie zachęcał nikogo do wychodzenia z domu.
Mimo wczesnej pory na dworze było szarawo, co wprawiało człowieka w coś na
kształt chandry.
–
To niedaleko stąd – powiedziała, prowadząc Molly mniej uczęszczaną dróżką. –
Alethea po śmierci męża zamknęła się w domu i prawie z niego nie wychodzi.
Chwilę
później obydwie poczuły miejsce, w którym postawiona była bariera wokół domu. W
drzwiach stała kobieta w czerni w wieku zbliżonym do Narcyzy i Molly.
–
Widzę, że dzisiaj wyjątkowo będę miała nadprogramowe towarzystwo – mruknęła w
ramach przywitania.
–
Będziesz go miała jeszcze więcej, kiedy przystaniesz na naszą propozycję.
~*~
Hejka,
OdpowiedzUsuńfantastycznie, no cóż mogę zrozumieć tą niechęć? ale bez przesady, miałam wrażenie, że Albus tak jakby też trochę nie ufał...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia