~*~
Harry bardzo nie chciał wyjeżdżać
z Nory. Przyzwyczaił się do ciągłej bliskości Draco i za nic nie podobała mu
się wizja dzielących ich kilku pięter zamku. Próbował to znieść, naprawdę.
Niestety raczej nieskutecznie, bo przez cały wieczór przyjaciele upominali go,
by przestał świrować, w końcu nie rozjechali się w różne strony świata, jak
kąśliwie przypomniał mu w podczas kolacji Igniss.
A najgorsze było dopiero przed
nim.
Pachnąca proszkiem do prania
chłodna pościel, która przykrywała miękkie, duże choć jednoosobowe łóżko.
Jakkolwiek by na to nie spojrzeć, nie mógł mieć im nic do zarzucenia. A jednak
w chwili gdy się położył, chciał z niego uciec. Założyć na szybkiego trampki,
chwycić w garść niewidkę i pobiec na dół, gdzie czekało praktycznie identyczne
łóżko.
Na szczęście dzięki ożywionym
rozmowom współlokatorów nie miał na to szansy. Z ulgą stwierdził, że bez
większego wysiłku udało mu się do nich dołączyć. Nie groziły mu więc godziny
przewracania się z boku na bok ani szydercze komentarze Draco, jak to Złoty
Chłopiec uzależnił się od Białego Księcia i już nawet nie umie spać sam.
Po jakichś dwóch godzinach
rozmowy ucichły, zastąpione spokojnymi oddechami i pochrapywaniem Neville’a i
Rona.
A Harry po raz kolejny w ciągu
dwudziestu minut zmienił pozycję, nie mogąc się ułożyć.
Wbił sfrustrowane spojrzenie w
baldachim. Po chwili przeniósł wzrok na pierścień nieustannie tkwiący na małym
palcu jego lewej ręki. Umieszczone w nim kamienie świeciły słabo w ciemności,
dzięki czemu nawet będąc za zasłoniętymi kotarami, mógł dostrzec ich kolor.
Teraz przeważał wśród nich morski, na obrzeżach przechodząc w szary.
Harry wytężył pamięć, próbując
sobie przypomnieć, co te kolory oznaczały. Do tej pory pierścień ich nie
pokazywał. Nie mógł sobie jednak przypomnieć. Już miał sięgnąć do kufra po
ściągę, którą otrzymał od sprzedawcy, gdy jego telefon zawibrował,
obwieszczając przyjście nowej wiadomości. Nim po niego sięgnął, przyszło ich
jeszcze kilka. Gryfon nie musiał nawet patrzeć na wyświetlacz. Doskonale
wiedział, kto napisał. Przypomniał też sobie, co oznaczały te kolory.
Uśmiechnął się rozczulony, czytając pierwszą wiadomość:
“Zimno mi...”
Od razu przeszedł do kolejnych:
“Nie ma mnie kto grzać”
“Nie mogę spać przez Ciebie...”
“Czuję się samotny, leżąc sam w
tak dużym łóżku...”
Po chwili telefon zawibrował po
raz piąty, lecz sprawdził go dopiero kilka minut później, wychodząc przez
dziurę pod portretem. Jego chłopak leżał kilka pięter niżej całkiem sam,
tęskniący, samotny i smutny, bo nie ma go przy nim. Choćby go chciano zatrzymać
siłą, dotarłby do lochów.
“Chcesz nowe hasło?”
– Idiota… “takide” – odpisał
pospiesznie. Wcisnął telefon do kieszeni i zarzucił na siebie pelerynę.
Pokonywał zwinnie kolejne piętra, nie przejmując się Filchem, Panią Norris ani
wartownikami. Zatrzymał się dopiero przed wejściem do pokoju wspólnego
Ślizgonów.
“ ‘Widełki heretyków’… Ten kto
wymyślił hasło ma nierówno pod sufitem”
Zignorował komentarz chłopaka. W
tej chwili naprawdę mało go obchodziło, jakie mieli hasło. Zresztą oni miewali
gorsze. Sam Harry był twórcą paru naprawdę głupich (przynajmniej teraz je za
takie uważał). “Roszpunka” była jednym z nich. Nie byłoby w nim nic dziwnego,
gdyby jej pierwowzorem nie był Draco…
Przemknął przez opustoszały
salon, podał hasło do pokoju blondyna i już po chwili stał w znajomym
pomieszczeniu. Od razu ruszył ku sypialni, po drodze zostawiając pelerynę na
kanapie. Gnał przez całą drogę, więc teraz starał się uspokoić przyspieszony
oddech.
Draco siedział na łóżku,
przykryty jedynie do pasa. Naga, jasna pierś upstrzona była kilkoma malinkami,
które w ostatnim czasie zrobił mu Gryfon. Dłonie leżały swobodnie na udach
chłopaka, który z niecierpliwością wpatrywał się w drzwi.
– No w końcu – powiedział na
wstępie, kiedy dostrzegł go w wejściu. Wyciągnął ku niemu prawą rękę. –
Rozbieraj się i chodź do mnie.
Brunet prychnął na ten wyniosły
ton, ale wykonał polecenia. Wpatrując się intensywnie w Draco, rozbierał się po
drodze i rzucał ubrania na stojący nieopodal fotel. Tuż przed łóżkiem stanął
już tylko w bokserkach. Wreszcie i ich się pozbył. Gdy tylko znalazł się pod
kołdrą, przysunął się do blondyna i pocałował go gwałtownie.
Draco złapał go jedną dłonią za
włosy, odwzajemniając pieszczotę. Położył się na poduszkach, ciągnąc chłopaka
za sobą i nie pozwalając mu przerwać szalonego tańca języków. Dłonie bruneta
chciwie gładziły nagą skórę torsu, brzucha, bioder, ud… Gdziekolwiek były w
stanie dosięgnąć, bo tylko to ograniczało jego możliwości. Ułożył się tak, by
jego lewa noga znajdowała się między udami blondyna.
Ślizgon zwolnił nieznacznie,
pocałunki stały się bardziej leniwe, a jego obie ręce spoczęły na karku
bruneta.
– Nie ściągałem cię tu na dziki
seks, gryfiaku – mruknął rozbawiony, przerywając po chwili pocałunek i stykając
ich czoła ze sobą.
– Wiem. Po prostu nie mogłem się
powstrzymać. – Wzruszył ramionami i przymknął powieki. Rozluźnił nieco mięśnie.
– Wiem… Ja też. – Uśmiechnął się
do niego czule, muskając jego wargi. – Ale dzisiaj będziemy grzeczni. Pójdziemy
ładnie spać, a rano…
– A rano równie grzecznie wrócę
do pokoju. – Uniósł głowę, by móc swobodnie spojrzeć w niebieskie oczy.
– Och… Chciałem namówić cię na
poranny seks – powiedział z udawaną niewinnością – ale skoro nie chcesz, to nie
będę nalegał.
Harry zbliżył twarz do jego szyi
i cmoknął delikatnie.
A po chwili ugryzł.
Draco krzyknął cicho, zaskoczony
i zaraz zaśmiał się, uderzając go delikatnie w ramię.
– Jak zwykle brutalny – mruknął
wesoło. – Nie wiem, po kim ty to masz, ale zabije cię, jak się zmienisz.
Malfoy wyczuł, jak znajdujące się
tuż przy jego szyi usta wyginają się w uśmiechu.
– Jeśli to cię przy mnie
zatrzyma, to nigdy się nie zmienię – odparł i ponownie pocałował delikatną skórę.
– Nawet i bez tego zatrzymam cię
u swojego boku – wyznał, nim zdążył się powstrzymać.
Rozkoszne ciepło wypełniło pierś
Gryfona.
– Super – wyszeptał, chowając
twarz w zagłębieniu szyi chłopaka pod nim.
Draco objął go bez słowa,
pieszczotliwie przesuwając dłońmi po dolnych partiach pleców Gryfona.
Wkrótce zasnęli, mocno w siebie
wtuleni.
//*//
Draco spojrzał zaskoczony na
Pansy, która zamilkła w połowie opowieści, patrząc na coś ponad ramieniem
chłopaka. Prefekt odwrócił się zaraz, spoglądając na nauczyciela run.
– Jeśli już skończyłeś jeść
kolację, chciałbym, abyś udał się ze mną do gabinetu dyrektora – powiedział
łagodnie, kładąc dłoń na ramieniu bratanka.
Młody Malfoy kiwnął nieznacznie
głową, wstając od stołu i razem z mężczyzną wyszedł z sali, odprowadzany
zainteresowanymi spojrzeniami innych uczniów.
W czasie całej wędrówki do
gabinetu dyrektora nie wymienili ani jednego słowa. Wyjątkiem było tylko
wypowiedzenia hasła przed chimerą i zagajenie, że profesor Dumbledore jak
zwykle wymyśla hasła związane ze słodyczami.
Weszli do środka, dostrzegając
nieobecność dyrektora.
Erydan zaproponował, aby Draco
nie denerwował się i usiadł wygodnie na krześle, co chłopak bez słowa sprzeciwu
wykonał.
– Wie profesor, po co zostałem
wezwany? – spytał, siląc się na znudzony ton głosu. Starszy blondyn posłał
nastolatkowi dłuższe, niezdecydowane spojrzenie.
– Nie zostałem upoważniony, do
wdrażania cię w szczegóły, Draco – powiedział w końcu, siadając na drugim
krześle obok chłopaka. – Dyrektor wkrótce wszystko ci dokładnie wyjaśni.
– Wolałbym wiedzieć zawczasu, o
co chodzi… by móc się jakoś przygotować.
– Zapewniam pana, panie Malfoy –
zaczął dyrektor, wchodząc do gabinetu – że nie musi pan się niepotrzebnie
denerwować.
– A czy samo trafienie na dywanik
nie powinno być z natury dość stresującym przeżyciem?
– Stresował się pan kiedykolwiek
rozmową ze mną, panie Malfoy? – spytał ciekawsko staruszek.
– Nie… ale…
– Więc i dzisiaj nie musisz się
przejmować – odparł zadowolony z wygranej potyczki. Obszedł wielkie biurko,
siadając na swoim wielkim fotelu. Jego typowe, dobrotliwe spojrzenie znad
okularów-połówek spoczęło na Ślizgonie. – Jak ci minęły ferie, mój chłopcze?
– Po to zostałem wezwany? –
spytał, odwracając nieznacznie wzrok. Splótł dłonie ze sobą, umieszczając je
między kolanami. – Nie musiał dyrektor robić tego w taki sposób…
– To tylko jedna z paru spraw, o
której chciałbym z tobą porozmawiać – odparł spokojnie. – Niemniej jeśli nie
chcesz, nie musisz odpowiadać. Sądząc po tym, jak w ostatnich miesiącach
zbliżyliście się do siebie z Harrym, można się spodziewać, że porządnie
wypoczęliście przez te dwa tygodnie.
– Z całym szacunkiem… – przerwał
mu blondyn z mieszaniną zażenowania i złości. – Ale to chyba nie pana sprawa.
– Zawsze uważałem, że szczęście
uczniów jest dokładnie tym, co wchodzi w zakres moich interesów – odparł,
niezrażony butnym nastawieniem blondyna. – Podobnie jak ich bezpieczeństwo. – Z
niebieskich oczu zniknęły wesołe iskierki, spoważniały.
Draco inaczej zinterpretował
zmianę dyrektora.
– Na Salazara – szepnął, patrząc
na niego ze zgrozą. – Uważa pan, że jestem z Harrym, bo mam w tym jakiś ukryty
cel? Że wykorzystuję go!?
– A mam po temu jakieś powody? –
Białe brwi uniosły się lekko, jakby w wyrazie zdziwienia. Jakby taka myśl nigdy
mu nawet nie przeszła przez głowę. Zupełnie jakby nie spędził ostatnich trzech
miesięcy na ukradkowym obserwowaniu poczynań młodego Malfoya.
– Niech mi pan sam powie, czy tak
jest…
– O nic takiego cię nie
podejrzewamy, Draco – odezwał się starszy blondyn. Spojrzał na bratanka łagodnie.
– Dokładnie. Wiemy jednak, że
sytuacja wygląda zgoła inaczej, jeśli chodzi o ciebie, chłopcze. Oczywiście,
nie mam na myśli Harry’ego. Otóż widzisz… Nie tak dawno otrzymałem od twojej
matki list – zawiesił głos, jakby szukając odpowiednich słów – zawierający
prośbę o udzielenie ci ochrony.
– Nie potrzebuję ochrony –
powiedział słabo Ślizgon. Nie mógł uwierzyć, że matka zrobiła coś takiego.
Przecież gdyby tylko ktoś przechwycił jej list… Na wszystkie Mojry! Narcyza
byłaby w poważnych kłopotach.
– Nie ma się czego wstydzić, mój
chłopcze. Przyjęcie oferowanej pomocy nie oznacza, że jesteś słaby. Czasem
nawet najsilniejsi i najbardziej zaradni potrzebują wsparcia. Nikt nie jest w
stanie uchronić się przed każdym niebezpieczeństwem.
Draco zbladł gwałtownie, robiąc
ruch jakby chciał poderwać się z krzesła i uciec. Strach zagościł na jego
obliczu, zepchnięty wkrótce przez maskę udawanej obojętności. Dumbledore
obserwował te zmiany z niepokojem. Do tej pory przypuszczał, że Narcyza po
prostu nie chce, by jej syna wcielono w szeregi Śmierciożerców. Teraz jednak
uświadomił sobie, że najwyraźniej jego myślenie było zbyt wąskie.
– Nie potrzebuję ochrony –
powtórzył przez ściśnięte gardło. Chrząknął cicho. – Dam sobie doskonale radę
sam.
– Tak jak dałeś sobie radę z
Teodorem Nottem? – spytał Erydan, łapiąc zdziwiono-wystraszone spojrzenie
krewnego. – On cię torturował, Draco… i mógł cię zabić.
– To jednorazowa sytuacja –
spróbował zaoponować nastolatek. Czuł, jak oddech mu przyśpiesza, a serce coraz
szybciej galopuje w piersi, sprawiając ból.
– Co zdarzyło się raz, może
zdarzyć się i drugi. Nie próbuję ci wmówić, że moja ochrona jest nie do
przejścia. Nie jestem wszechmocny. Jednak jeśli zgodzisz się z nami
współpracować, istnieje większe prawdopodobieństwo, że do czasu pokonania
Voldemorta, już nie zdoła ci zagrozić…
– Ojciec też? – wyrwało się cicho
chłopakowi.
– Jak najbardziej. Nie pozwolę mu
już więcej cię stąd zabrać.
– Jest moim ojcem. Jak będzie
chciał, to to zrobi… – zauważył. – Jako dyrektor nie może pan chyba
przetrzymywać uczniów wbrew woli rodziców?
– Zawsze znajdzie się sposób,
żeby mu to uniemożliwić.
Młodszy blondyn pokręcił lekko
głową.
– To nie przejdzie… Jeśli ojciec
postanowi mnie stąd ściągnąć, to zrobi to bez względu na cenę, bo ja…
– Nie, jeśli by cię tu nie
zastał.
Ślizgon utkwił w staruszku
pytające spojrzenie.
– Co ma pan przez to na myśli?
– Mogę cię przed nimi ukryć,
Draco. To oczywiście tylko jedno z wielu rozwiązań. Chcę żebyś wiedział, że
jestem gotowy zrobić naprawdę wiele, żeby odciąć Voldemortowi dostęp do ciebie.
– Jaki ma pan w tym cel? – spytał
po chwili podejrzliwie. – Robi pan to dla Harry’ego? By był spokojniejszy i
skupił się na swoim przeznaczeniu? Czy po co?
– Po części to też jest powód.
Harry bardzo się o ciebie troszczy, całkiem prawdopodobne jest, że zrobiłby coś
niezwykle brawurowego i lekkomyślnego, gdyby dowiedział się, że grozi ci
niebezpieczeństwo. Wszyscy wiemy, że pod tym względem Harry jest niezwykle
przewidywalny. – Choć z jego ust nie padło imię Voldemorta, oczywiste było, że
jego w szczególności miał na myśli.
– Więc teraz jestem jego
słabością? – spytał, czując gorycz w ustach. Jeśli Czarny Pan się o nich dowie,
z pewnością nie przepuści takiej okazji.
– Choć już raz dał się wciągnąć w
gierki Toma i zapłacił za to wysoką cenę, nie wątpię, że zaryzykowałby po raz
kolejny. Ale to nie wszystkie powody, dla których wolałbym usunąć cię z zasięgu
rąk Voldemorta. – Starszy czarodziej, opierając łokcie na blacie, zetknął
opuszki. Spojrzał na nastolatka poważnie znad tej pseudopiramidy. –
Współpracuję z wieloma osobami, które dostarczają mi mniej lub bardziej
istotnych informacji o poczynaniach Toma, umożliwiając mi tym samym odpowiednie
ich kontrowanie. Wśród tych osób znajduje się również parę takich, których
umiejętności pozwalają mi czasem na dotarcie do informacji znanych jedynie w
wewnętrznym kręgu Śmierciożerców. Jak to miało na przykład miejsce w te wakacje
czy na początku roku szkolnego.
On wie?! Czy to tylko zwykły
blef, który ma go sprawdzić? By dowiedzieć się czy Czarny Pan rzeczywiście
czegoś nie zrobił?
Cisza w pomieszczeniu się
przedłużała. Widząc, że tym razem jego strategia nie działa tak dobrze, jak
poprzednio, Albus postanowił ujawnić nieco więcej z tego, co wiedział. Liczył
na to, że Ślizgon dopowie resztę, tym samym uzupełniając najważniejsze elementy
układanki.
– Wiemy, że stałeś się osią jego
nowego planu. Lecz żeby móc temu w jakikolwiek sposób przeciwdziałać,
potrzebuję więcej informacji. Co dokładnie planuje? Czym było to, co w tobie
zapieczętował?
Draco spojrzał uważniej na wuja i
dyrektora. Wziął głęboki oddech, przymykając na krótką chwilę oczy.
– Harry ma się o tym nigdy nie
dowiedzieć…
~*~
Hejka,
OdpowiedzUsuńfsntastiko, och jaka tęsknota tutaj, i juz wracają do szkoły, ale co planuje dyrektor zrobić z Draco?
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia