~*~
Smokolog
westchnął sfrustrowany, po raz tysięczny przekręcając się na drugi bok. Mijała
właśnie druga godzina, od kiedy położył się do łóżka, ale mimo ogromnego
zmęczenia nie był w stanie zasnąć. Natrętne myśli wciąż krążyły po jego głowie,
trzymając w świecie jawy.
Poddał
się, gdy zobaczył Billa podnoszącego się na swoim łóżku.
– Nie
mów, że dopiero co wróciłeś.
– Nie,
wróciłem już dość dawno.
– Czyżby
nieudana noc? – spytał kąśliwie.
– A
skądże. Była niezwykle… obfita w wydarzenia – dokończył z zamyśloną miną.
– Czy to
coś, co chcę wiedzieć? Charlie?
– Co?
Och, nie. Raczej nie – rzucił zbywająco, ściągając tym na siebie podejrzliwe
spojrzenie brata.
– Sądzę
jednak, że chcę. Więc?
Charlie
wzruszył ramieniem, podchodząc do szafy.
– To nic
takiego, serio. Chyba że chcesz wysłuchać, jak gorący był mój dzisiejszy
partner?
– Widzę
ślad jego zębów na twoim udzie. Więcej wiedzy nie potrzebuję…
//*//
–
Mówiłem, że nie warto się starać. Ostrzegałem, ale ty nie chciałeś się słuchać.
–
Kochałeś… – sarknął. – I co ci z tego przyszło? Nic. Kompletnie nic. Skończyłeś
ze złamanym sercem. Porzucony przez właściciela szczeniak po środku ciemnego
lasu.
– …
– Na co
ci teraz płacz? Płaczem nic nie załatwisz, a tylko bardziej mnie wkurzasz. Tsk!
Aż mam ochotę cię zatłuc.
– …
– Wcześniej
bardziej wyrywałeś się do życia. Skończona miłostka aż tak odbiera ci chęci do
życia? No daj spokój. Chcesz pozwolić mu wygrać?
– …
– Już
nie udawaj głupiego. Odsłoniłeś się przy nim i cię zranił do żywego mięsa.
Dlatego tym razem zamknij się przy nim. Traktuj go jak powietrze, nie odzywaj
się do niego pierwszy i nie wyrywaj w jego stronę..
– …
– To nie
jest głupie. To jest dobra metoda.
//*//
Reszta
dnia nie minęła mu dużo lepiej. Począwszy od przymusowego kubka paskudnej kawy,
na uciekaniu przed własnymi myślami przez cały dzień kończąc. Gdzieś koło
południa uznał, że dobrze mu zrobi kilka rundek na miotle. W domu dusił się,
czując na plecach spojrzenie Williama. Dusił się, przebywając w jednym
pomieszczeniu z Ignissem, nawet jeśli chłopak nie zwracał na niego uwagi.
Potrzebował przestrzeni, nawet jeśli oznaczało to że będzie sam na sam z
dręczącymi myślami. Nie przeszkadzał mu nawet padający bez przerwy śnieg z
deszczem. Był gotowy znieść wszystko, byle uwolnić się od tych dwóch… Molly najwyraźniej
nie podzielała jego zdania, bo po godzinie patrzenia na bezsensowne krążenie
syna nad posiadłością, uznała, że musi mu dać jakieś zajęcie pod dachem. Więc
swój paskudny dzień miał nieprzyjemność kontynuować, wykonując paskudne
obowiązki…
Spojrzał
z westchnieniem na swoje kolana. Wielki puchaty szaraczek leżał na nich
wygodnie rozłożony, chrupiąc podstawioną mu pod pyszczek marchewkę. Charlie
głaskał mechanicznie miękkie futerko. Gdy tu szedł, miał nadzieję, że może to
pozwoli mu się jakoś oderwać od tego chaosu w jego głowie. Niestety w pracy
robił to tak często, że właściwie nie musiał myśleć, co robi. Może gdyby
chociaż miał zająć się trzydziestoma królikami a nie jednym… W każdym razie
plątanina argumentów wciąż pozostawała na pierwszym planie jego świadomości.
Widząc,
że zjadł już wszystko, co dla niego miał, pogładził po raz ostatni jego
grzbiet. Królik zrelaksowany i rozciągnięty na całą długość na kolanach
Charliego nawet nie zdążył w żaden sposób zareagować, gdy w paru wprawnych
ruchach złamano mu kark. Smokolog chwycił go za tylne łapki i wstał, wychodząc
z kurnika.
//*//
Brunet
siedział w kuchni, rozmawiając z panią Weasley na temat sposobu przyrządzania
królika, którego miała jutro podać na obiad.
– Nigdy
nie jadłeś królika?
– Jeść
jadłem, proszę pani. Ale nigdy nie miałem okazji dowiedzieć się z pierwszej
ręki jak go się przyrządza.
– Och, u
nas dość często jemy potrawy z królika, na co czasem Artur narzeka. – Molly
pokręciła lekko głową. – A potem pod wieczór, kiedy myśli, że nie patrzę,
zachowuje się jak mały niuchacz i podjada to, co zostanie z obiadu.
– Co się
dziwić? Biorąc pod uwagę pani nieziemsko dobrą kuchnię, nawet największe
niejadki pałaszowałyby tak, że o mało co talerzy nie zjedzą.
– To
kochane, dziękuję, Ignissie. – Kobieta posłała mu serdeczny uśmiech.
Drzwi
wejściowe otworzyły się, wpuszczając do środka zimne powietrze i Charliego. Z
oskórowanym i wypatroszonym królikiem w ręku. Wyciągnął go w stronę kobiety.
– Masz,
z resztą ci nie pomogę – poinformował zmęczonym głosem. – Nie wiedziałem, czy
będziesz chciała zachować łapki, więc póki co zostawiłem je w szopie. Jeśli ich
nie chcesz, to później się ich pozbędę.
–
Dziękuję, kochanie. I nawet nie brałam pod uwagę twojej dalszej pomocy. Ginny
już się zaoferowała. Ig, a może ty byś chciał się nauczyć? Dołączysz do nas? –
spojrzała na Blacka, który był zdecydowanie bledszy niż zwykle. – Źle się
czujesz, skarbie? Och, no tak… Do tej pory kupowałeś obrobione mięso i nie
zastanawiałeś się zbytnio, skąd się bierze, zgadłam?
Igniss
pokiwał lekko głową. Podniósł się powoli ze swojego miejsca, czując jak jego
nogi delikatnie drżą.
– O,
dobrze słyszałam, że Charlie wrócił. To co, mamo, zabieramy… Ig? W porządku? –
spytała zaniepokojona Ginny, podchodząc do przyjaciela.
–
Zaprowadź go do salonu, zanim nam tu zemdleje – polecił siostrze Charlie,
unikając patrzenia na bruneta.
–
Przepraszam – szepnął słabo, przyjmując pomoc nastolatki i razem z nią opuścił
pomieszczenie.
– Nie
przejmuj się. Wiesz, to właściwie nawet urocze, że tak cię to ruszyło – rzuciła
cicho, sadzając go na kanapie. – Poczekaj chwilę, przyniosę ci zimnej wody.
–
Dzięki. – Oparł się wygodniej o oparcie. Właściwie czuł już się odrobineczkę
lepiej.
Niemniej
przyjął od przyjaciółki szklankę i sączył powoli zawartość, próbując nie myśleć
o tym, że jeszcze kilka dni temu głaskał to, co teraz było tylko kupką mięsa.
– Bill,
mogę cię prosić na chwilę? – usłyszał za swoimi plecami. Brunet powstrzymał
chęć zerknięcia na rudzielca.
–
Wreszcie postanowiłeś zacząć gadać? Myślałem, że nigdy się nie zdecydujesz.
– Ucisz
się i po prostu chodź, dobrze? Nie chce mi się z tobą przekomarzać...
Najstarszy
z Weasleyowskich latorośli nic na to nie odpowiedział, Igniss mógł za to
wyczuć, jak podchodzi do brata i wychodzą razem.
//*//
Bill
usiadł na swoim łóżku, patrząc wyczekująco na brata. Obserwował go przez cały
dzień i nie miał zamiaru go pospieszać. Nawet jeśli Charlie siedział właśnie
drugą minutę w milczeniu, skubiąc palcami strupki po smoczych zębach.
– Co
pomyślałeś, gdy zobaczyłeś mnie pierwszy raz od mojego wyjazdu do Rumunii? –
Poruszył sugestywnie pogryzionym przedramieniem, ale nie podniósł wzroku na
brata.
– Trochę
się przestraszyłem – przyznał, zastanawiając się, do czego mężczyzna dąży. –
“Spędziłeś tam raptem dwa lata i to na samym szkoleniu, a już przynajmniej
kilkanaście razy coś cię zaatakowało, zrzuciło z miotły lub w jakiś inny sposób
się zraniłeś. W tym tempie ile czasu minie, nim stanie ci się coś naprawdę
poważnego?”
– A gdy
już dorobiłem się tego śladu od smoczego ognia?
–
Przecież wiesz.
–
Pamiętam, jak zbladłeś i że kazałeś mi obiecać, że nigdy nie pokażę jej
rodzicom. Ale co wtedy pomyślałeś?
– Czy to
nie oczywiste? Byłem przerażony, jak mało brakowało, by nigdy więcej nie doszło
do naszego spotkania. I jednocześnie zachodziłem w głowę, jak wciąż możesz z
taką radością mówić o swojej pracy. Ale twoje zamiłowanie do adrenaliny było
czymś czego nigdy nie rozumiałem i co niezmiennie podziwiałem.
Zamilkli
na chwilę.
–
Przepraszam, że przysparzam ci zmartwień.
Och, to
było niespodziewane, pomyślał Bill.
– Odkąd
zacząłeś regularną pracę, nie dajesz się tak łatwo i często zranić, prawda? –
zauważył łagodnie. – Wiem, że się starasz. Że czasem to kwestia pecha a nie
braku kompetencji czy skutek głupoty. Wiem też, jak kochasz swoją pracę, więc
nie przepraszaj. Nie chodzi o to, byś czuł się winny. Wystarczy mi, że będziesz
na siebie uważał.
– Igniss
dziś rano widział mnie bez koszulki – oznajmił nagle. – Rozpłakał się. Tak po
prostu. Patrzył na kolejne blizny, a łzy zaczęły spływać po jego twarzy.
Bill
skinął powoli głową. Więc chciał porównać ich reakcje?
–
Sprawia wrażenie empatycznego i wrażliwego.
Charlie
zacisnął palce na przedramieniu i zamknął oczy.
–
Potraktował mnie z współczuciem, a ja go za to zgnoiłem.
–
Jesteś…
–
Idiotą? Wiem. – Podniósł powieki, spoglądając smutno na brata. – Wiem, że nie
jest płytki, a mimo to potraktowałem go jak chłoptasia, dla którego liczy się
tylko wygląd. Choć widziałem jego reakcję, choć zachował się tak, jak po cichu
liczyłem… Nie potrafiłem tego docenić. Potrafię docenić twoją troskę, bo jesteś
moim bratem i znam cię od zawsze. Wiem, że mnie kochasz, nawet jeśli tego nie
mówisz. Potrafię docenić reprymendy Leo, bo wie, jak to wygląda od środka i
znam go na wylot. Wiem też, że zależy mu na mnie jak na przyjacielu. Ale inni…
– Pokręcił z rezygnacją głową. – Bill, ja chyba już nie potrafię ufać ludziom.
Popadłem w paranoję. Miałeś rację. Od samego początku miałeś rację. Nie
powinienem był zaczynać takiego życia. Nie wierzyłem, gdy twierdziłeś, że przegapię
swoją szansę. Ale właśnie przegapiam, choć nie do końca w taki sposób, w jaki
to zakładałeś. Przegapiam ją świadomie. Patrzę i pozwalam przelatywać tuż przed
nosem, ale nie potrafię się zmusić, by wyciągnąć ku niej rękę. Wręcz
przeciwnie, z uporem ją od siebie odpycham.
– Gadasz
bzdury. Właśnie po nią sięgasz. W chwili gdy przyznałeś, że Ig jest twoją
szansą, zerwałeś ze swoim dotychczasowym życiem.
–
Słucham raz za razem, jak Ig mówi, że mnie kocha. Dawniej objąłbym go i
podziękował albo odpowiedział tym samym. A teraz mam ochotę poklepać go
zbywająco po głowie!...
– Nie ma
nic złego w tym, że nie wierzysz w jego miłość. Do tej pory byłeś zbyt ufny,
zazwyczaj ludzie muszą się trochę postarać, by przekonać drugą osobę o
prawdziwości swoich uczuć. Więc tym się nie przejmuj. Ale daj mu szansę na
dowiedzenie, że cię nie oszukuje.
– Ale
właśnie o to chodzi, że nie potrafię! Nie potrafię mu uwierzyć, nie chcę mu
uwierzyć. Widzę jego przywiązanie i chcę je zniszczyć. Chcę by zostawił mnie w
spokoju!
– Akurat.
Jedyną rzeczą, której z pewnością nie potrafisz jest życie bez miłości. Zawsze
kogoś miałeś, zawsze komuś oddawałeś swoje serce i przygarniałeś serca innych.
Po prostu w pewnym momencie gdzieś się zagubiłeś i zacząłeś wybierać złe osoby
na swoich powierników.
– Czemu
musisz gadać jak beznadziejny romantyk? – Charlie oparł łokcie na kolanach i
wczesał palce we włosy.
–
Najwyraźniej tego nie pamiętasz, ale to twoje własne słowa jeszcze z czasów
Hogwartu, gdy strofowałem cię za zmienianie co chwilę dziewczyn. Tylko trochę
dodałem do nich od siebie.
– Więc
co, to ja jestem beznadziejnym romantykiem?
–
Dawniej z pewnością byłeś. Potrafiłeś w odstępie dwóch miesięcy przyjść do mnie
z dwiema identycznymi nowinami, że “oto znalazłeś swoją drugą połówkę”, choć ledwo
zamieniłeś z nią dwa zdania.
Młodszy
mężczyzna roześmiał się gorzko.
– Więc
nie jestem już romantykiem. Wytykałem Ignissowi, że za mało mnie zna, by móc z
pewnością powiedzieć, że chce być przy mnie nawet za parę lat – wyznał z
goryczą.
– A co z
„beznadziejnym”?
– To się
nie zmieniło, tylko teraz stoi przed „flirciarzem”, zapomniałeś? – wypomniał
mu.
– Ale
beznadziejnym flirciarzem byłeś już w szkole, więc to odpada. Pozostaje ci więc
albo porzucenie także tytułu „beznadziejnego”, albo wrócenie do bycia
„beznadziejnym romantykiem”. Ta druga opcja wcale nie jest taka zła. Zwłaszcza,
że do ciebie wyjątkowo pasowała. Romantyk i flirciarz to wbrew pozorom bardzo
dobre połączenie. A Ig wydaje się kimś, kto będzie potrafił je docenić. Danie
szansy osobie, na którą normalnie nie zwróciłbyś uwagi, może być w tym wypadku
najlepszą decyzją.
– Nie
mogę się zdecydować, czy twoje namowy przypominają podszepty diabła czy dobre
rady anioła.
– Nie
jestem ani diabłem, ani aniołem, Charlie. Nie jestem nawet jasnowidzem, więc
nie powiem ci, co przyniesie przyszłość. Jestem zwykłym czarodziejem, ale
jestem też twoim starszym bratem. I właśnie to ostatnie pozwala mi dostrzec
dużo więcej. Skoro więc wreszcie dojrzałeś, by przyznać, że przez cały czas
miałem rację, to teraz daj mi się jeszcze przez chwilę poprowadzić, dopóki znów
nie staniesz o własnych siłach na właściwej drodze.
– Więc
co mam zrobić, mój wszechwiedzący starszy bracie? – spytał z niewielką dozą
złośliwości.
– Przede
wszystkim najpierw się wyśpij, wyglądasz marnie. A rano, jak przystało na
beznadziejnego romantyka i skończonego flirciarza, pójdziesz porozmawiać z
Ignissem i sprawisz, że rzuci ci się w ramiona.
Młodszy
z braci wziął w garść pidżamę i podszedł do drzwi. Zatrzymał się z dłonią na
klamce.
– Choć
powiedziałem, że nie powinienem zaczynać takiego życia, nie żałuję tych dwóch
lat.
– W
takim razie postaraj się, byś tych dwóch tygodni także nie musiał żałować.
//*//
Koło
północy wszyscy zebrali się w Norze, by powitać nowy rok. Świętowanie jednak
nie trwało długo. Bill stwierdził, że kiepsko się czuje, więc poszedł na górę
jeszcze przed północą; państwo Weasley po złożeniu każdemu z osobna życzeń,
udali się do swojej sypialni; Percy nawet nie bawił się w składania życzeń
każdemu z osobna, rzucił tylko zbiorowe “szczęśliwego nowego roku” i zniknął z
salonu; nadzwyczaj cisi bliźniacy również wrócili do siebie paręnaście minut po
północy, tłumacząc się zmęczeniem po długim dniu w pracy; nawet Charlie i
Igniss wyraźnie nie mieli humoru na żadne świętowanie. Jeszcze nim zegar wybił
w pół do pierwszej, na dole zostali tylko Ginny, Ron, Harry, Draco i Igniss. Z
czego jedynie Harry zdawał się nie mieć zepsutego humoru. Ostatecznie i oni
rozeszli się do swoich pokoi na długo przed pierwszą w nocy.
//*//
Draco zmusił
Iga do zawitania w swoim i Harry’ego pokoju.
– Jeśli
chciałeś o czymś pogadać, to zawsze mogliśmy wyjść na spacer…
– Jest
za zimno.
– No
tak, z ciebie jest masakryczny zmarzluch.
–
Dlatego dziś tu śpisz – odparł spokojnie blondyn, pociągając brata w stronę
łóżka.
– Co? A
Harry? Wyrzucasz go do Rona?
– Jeżeli
przez to będziesz czuł się swobodniej to tak.
– Draco,
nie. Ostatnio obrażony groziłeś mu, że go wyrzucisz z łóżka. A teraz chcesz go
wysłać do Rona? Pomyśli, że znów się na niego obraziłeś.
– No to
po prostu pozwól mu tu zostać.
– Od
początku chciałeś, żeby do tego doszło, nie? – spytał, posyłając bratu
niewyraźny uśmiech.
–
Chciałem po prostu był się uśmiechnął bardziej naturalnie.
–
Idiota…
–
Chciałeś chyba powiedzieć, kochany braciszek.
– Skromiacha
z ciebie.
– A z
ciebie bałwan – odparł, ściągając z brata sweter wraz z koszulką. – Widzę, że
coś cię martwi – dodał, rzucając mu krótkie spojrzenie, kiedy pozbawiał go
skarpetek. – Czemu nie przyszedłeś do mnie wcześniej, co?
– Byłeś
zajęty – mruknął wymijająco. Sam rozpiął spodnie i zsunął je z bioder.
W samej
bieliźnie obserwował jak Draco się rozbiera.
–
Zajęty? Niby czym? Siedzeniem obok Harry’ego? Nie bądź śmieszny, Ig.
– Sorki…
– Jeju,
Ig. Nie przepraszaj. – Blondyn westchnął cicho. Razem ulokowali się pod kołdrą
w taki sposób, żeby od strony Draco zostało jeszcze troszkę miejsca dla
Pottera. – Teraz tym bardziej jestem pewien, że masz doła. Z dołem nagminnie
przepraszasz za wszystko.
– Nie
mam doła.
– Taaa,
a Merlin był kobietą. Nie wciskaj mi tu kitu. Chodzi o Charliego, nie? – Igniss
drgnął zaskoczony. – Ha! Wiedziałem.
– Nie
bądź taki pewny siebie...
– No
proszę cię. Chyba nie sądzisz, że nie zauważyłem wyjść tego pajaca co noc na
zaliczanko… Powinieneś dac sobie z nim spokój.
– Daję, jakbyś
nie widział – sarknął cicho, poruszając się niespokojnie w pościeli. – Po tym
jak dowiedziałem się, że zaliczył Charlotte postanowiłem dać sobie z nim
spokój.
–
Zaliczył… – Nie dokończył myśli.
W tym
samym czasie drzwi do pokoju otworzyły się, a do środka wszedł Harry.
– O, Ig?
–
Będziemy spać dzisiaj we trójkę – poinformował go Draco, klepiąc zachęcająco
wolne miejsce obok siebie.
– Nie
będziemy spać we trójkę. Będzie za duży ścisk.
– Ej,
Harry. No coś ty… Nie przytulisz się do mnie? – Draco spojrzał na niego
zaskoczony. – Mam wykopać Iga?
–
Mógłbym się nawet na tobie położyć, tak naprawdę. Nie o miejsce tu chodzi. Po
prostu to dobra okazja, żebym spędził noc z Ronem.
Spojrzenie
Draco stwardniało.
– Z
Ronem. Aha!
– Nie o
to mi chodziło! Po prostu łatwiej się rozmawia w nocy, no nie?! – Dodał lekko
spanikowany. – A Ron od jakiegoś czasu mnie martwi… Więc to dobra okazja do
wyciągnięcia z niego, o co chodzi… No i fajnie będzie spędzić z nim więcej
czasu. Ostatnio strasznie zaniedbałem naszą przyjaźń.
– No ok.
Tylko wróć do mnie rano, bo ten o – kiwnął głową w stronę brata – pewnie mnie
wtedy zostawi... A ja zaraz zacznę marznąć.
–
Zobaczymy. – Podszedł do Draco i pochylił się, kradnąc mu buziaka. – Później
nie będę miał okazji, więc dobranoc, misiu.
Ig parsknął
cicho, nie mogąc się powstrzymać.
– A idź
mi! Dobranoc, misiu – przedrzeźnił go z uśmiechem.
– Pa,
pa… Harutku. – Igniss pomachał mu lekko, wtulając się w tym samym czasie w
zaskoczonego brata.
– Pa,
pa, Ig.
//*//
Charlie
przystanął na ostatnim schodku. Od kiedy się obudził, próbował ułożyć sobie w
głowie, co powie Ignissowi. Miał nawet kilka scenariuszy, ale w tym momencie
wszystkie zaczęły mu się plątać w głowie. Odetchnął głęboko i zdecydowanie
ruszył do salonu. Jakoś to będzie. Strasznie się dzisiaj ociągał, więc był
pewny, że zastanie go na dole. I tak właśnie było. Igniss siedział w fotelu
przy kominku, czytając tę samą książkę co zawsze. Podszedł do niego powoli,
zatrzymując się dopiero jakiś krok od fotela. Nie wiedział, czy Igniss naprawdę
go nie usłyszał, czy tylko zignorował. Druga opcja była bardziej prawdopodobna.
Mimo wszystko postanowił działać. Pochylił się, opierając o wysokie oparcie.
–
Igniss. Przepraszam cię.
Jego
głos był cichy, ale doskonale słyszalny w niemym pomieszczeniu. Nastolatek
drgnął nieznacznie, zamykając powoli oczy i biorąc głębszy wdech. W końcu
odwrócił się, spoglądając smutno na mężczyznę.
– Nie
gniewam się na ciebie. Już nie. – Zamknął książkę, zostawiając ją jednak na
swoich kolanach.
– Tak
szybko mi wybaczyłeś czy tak mocno cię zraniłem, że postawiłeś na mnie krzyżyk,
więc nawet nie musisz się na mnie wściekać?
– Jedno
i drugie. – Nastolatek wzruszył ramionami.– Kocham cię, ale nie będę już
walczył. Pokazałeś mi, gdzie jest moje miejsce i tego będę się trzymać.
– A
jeśli powiem, że to wszystko było kłamstwem?
~*~
Hej,
OdpowiedzUsuńbosko, coś w końcu dotarło do Charliego, ale co teraz zrobi Ignis...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia