niedziela, 18 marca 2018

Historia Smoka 10



~*~
– O co wam poszło?
Charlie dogonił brata w okolicy stawu. Przy posiłku Bill nie odezwał się ani razu, potem wyszedł również bez słowa. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby wcześniej Charlie nie widział jaki wzburzony wyszedł z mieszkania bliźniaków.
– Nic szczególnego, po prostu jak to oni odstawili coś głupiego.
– Proszę cię, Bill, gdyby to nie było nic szczególnego, nie wypadłbyś z ich mieszkania wściekły jak głodny rogogon. Wpadłeś w jakieś ich wynalazki? A może obrazili Fleur?
– A tylko by spróbowali! – Zatrzymał się gwałtownie, zaciskając pięść.
– Więc o co chodzi? Bill, wiem że nie łatwo do tego stopnia wytrącić cię z równowagi.
Zapadło między nimi kilkominutowe milczenie.
– Wiem, że ludzie mają różne… preferencje, niektóre mniej inne bardziej popularne czy akceptowalne w społeczeństwie… – Charlie zmarszczył brwi, próbując zgadnąć, do czego dąży jego brat. – O wielu dziwactwach już od ciebie słyszałem czy czytałem w listach, ale są rzeczy, których nie potrafię i nie chcę zrozumieć. A tym bardziej ich słyszeć czy widzieć… – Skrzywił się z odrazą.
– Coś ty u licha u nich zobaczył, Bill? Zorganizowali tam orgię sado-maso czy co??
William pokręcił głową.
– Nie chcę o tym mówić, nie zamierzam o tym powiedzieć, obiecałem im… Ale nieprędko będę w stanie zachowywać się normalnie w ich towarzystwie. Mdli mnie na samą myśl…
– Zawsze byłeś wstydliwy, ale sądziłem że moje opowieści choć trochę cię uodporniły… Wciąż jednak nie rozumiem, czemu tak cię to wkurzyło.
– Nie byłem wkurzony. Bardziej przerażony, zdegustowany, zszokowany… Okej, zły trochę też, ale to w niewielkim stopniu.
– Nie rozumiem, co takiego… nie są zoofilami, prawda?
Bill patrzył na niego przez chwilę bez słowa.
– Chyba wolałbym już żeby nimi byli…
Charles aż otworzył usta w szoku.
Później jeszcze długo męczył Billa, ale nic więcej nie udało mu się z niego wyciągnąć.
//*//
Krótko po tym jak Igniss się obudził i zmienił ciuchy, zszedł na dół, do kuchni, by wyżebrać troszkę jedzenia od pani Weasley. No i może poprosić o małą pomoc przy opuchniętym policzku.
– Dzień doberek, pani Weasley – zaszczebiotał wesoło, do kręcącej się przy garach kobieciny. Ta natychmiast odwróciła się przodem do niego. Ciepły uśmiech formujący się na jej obliczu zamarł, przechodząc w zmartwienie.
– Iggy, co ci się stało w policzek? – spytała, podchodząc do niego i przyglądając się obolałemu miejscu.
– Stoczyłem ciężką batalię z umywalką. Niestety, najwidoczniej przegrałem. Ale! Jak dla mnie była to honorowa przegrana, bo siły były wyrównane.
– Z pewnością… Usiądź przy stole, dokończę tylko jedną rzecz i spróbuję ci go wyleczyć.
– Ooo, jest pani zbyt kochana. – Posłusznie usiadł na wskazanym miejscu. – A mogę liczyć jeszcze na pani cudowne ciepłe serduszko i dostać małe co nieco na ząb? Bo w sumie jeszcze nie jadłem śniadania. Chyba, że butelka wody się liczy.
– Oczywiście, zaraz coś dostaniesz. Szczególnie że nie tylko ty jeszcze nie jadłeś. Harry i Draco wciąż nie zeszli na dół. – Pokręciła z westchnieniem głową.
– No ładnie. A przed spaniem, razem z Draco budziłem Harry’ego. Swoją drogą… przepraszam za zamieszanie, które wywołałem.
– Masz za co, Ignissie. – Brązowe oczy nabrały ostrzejszego wyrazu. – Nawet nie myśl, żeby raz jeszcze odstawiać taki numer.
– Ależ nie, madame. Nie odważyłbym się tak więcej zrobić. Dostałem nauczkę, widzi pani? – wskazał swój policzek. – Umywalka już mnie za to pobiła…
– Ignissie, ja nie żartuję. Jesteś mądrym chłopakiem, powinieneś być bardziej świadomy swojej sytuacji.
– I zagrożenia, które na mnie czyhało ze strony ojca albo innych Śmierciożerców. Byłem tego doskonale świadomy. Jak również tego, że w chwili kiedy byłem na Pokątnej czy Nokturnie nikogo ze znanych mi śmierciojadów tam nie było.
Na stole wylądowało kilka talerzy z kiełbaskami i kanapkami.
– Powiedzmy, że ci wierzę. A teraz pokaż buzię.
Chwyciła go delikatnie za szczękę i ustawiła tak, by mieć jak najlepszy widok na siniaka. Niecałą minutę później nie było po nim śladu.
– Dziękuję bardzo. Tak jak sądziłem, zdolna i złota z pani kobieta. To może jednak chciałaby pani mnie adoptować, co?
//*//
Po pysznym śniadanku, do którego w międzyczasie przystąpili Harry z Draco, Igniss ruszył ku salonowi. Najwidoczniej większość z domowników spędzała tam wolny czas.
– Dzień dobry wszystkim – przywitał się z uśmiechem, siadając obok Ginny. – Cześć, piękna. Tęskniłaś za mną?
Brązowe oczy rozszerzyły się zafascynowane.
– Wyglądasz genialnie, Ig. I żebyś wiedział. Zniknęliście z Charliem na cały dzień tak bez ostrzeżenia. Mogliście zabrać mnie ze sobą. Po co w ogóle chciałeś iść do Londynu?
– Miałem do ogarnięcia parę rzeczy. W tym doprowadzić do porządku mieszkanie przed małą imprezką. Następnym razem będziesz moim gościem honorowym – obiecał jej solennie. – Poznasz moich zwariowanych znajomych. Obczaj motyw, że moja przyjaciółka to też Charlie. Co prawda, wczoraj jej nie było, (może to i lepiej) bo miała ostrą zabawę u siebie ze swoim boyem. A przynajmniej tak mówił Zander, bo to on próbował się z nią kontaktować. Nie mniej bez tej szalonej kocicy przynajmniej było w miarę spokojnie.
– Gdyby była, zaatakowałyby cię dwie umywalki? – wypomniała mu ze śmiechem.
Brunet zaśmiał się z lekkością.
– Już wiesz o mojej walce?
– Charlie bywa straszną plotkarą.
– O proszę, to tak samo jak moja Charlotte. I wracając do pytania. Pewnie chciałaby odwalić z którymś z nas jakiś numer. Mi kiedyś groziła, że będzie – w tym momencie przysunął się tak do Ginny, by resztę mógł jej wyszeptać na ucho – mnie tak długo ujeżdżać, aż w końcu zmienię dla niej orientację albo nie złamie się pod nami łóżko.
Ginny zakryła dłonią usta, czując jak rumieniec wpełza na jej policzki.
– Ig, zbereźniku, nie deprawuj mi siostry – dobiegł znad ich głów spokojny głos Charliego. Wyminął ich i usiadł na fotelu niedaleko, z kubkiem parującej herbaty
– Od razu zbereźniku… Przecież ja jestem grzeczny, co nie, Ginny? – zwrócił się do dziewczyny z lekkim uśmiechem.
– W sumie powtarzał mi tylko, co jego znajoma mówiła.
– Czyżby Charlotte? Jak tak, to się nie dziwię.
– Musiała wywrzeć na tobie ogromne wrażenie, skoro ją tak zapamiętałeś po jednym spotkaniu.
– Zdecydowanie wywarła ogromne wrażenie. – Uniósł kubek do ust, próbując tym gestem zamaskować lekki uśmieszek.
– Tylko nie pogłębiaj z nią znajomości, to lisicia w wilczej skórze. A do tego niezła manipulantka.
– Daj spokój, nie mam w planach zaprzyjaźniania się z nią.
– I dobrze. Bo wyszłoby ci to bokiem. Zander z Branem omal przez nią dachu nad głową nie stracili, kiedy wyszła z tekstem przy ich rodzicach, że są ze sobą.
– … Ich rodzicach?
– To bracia. Co? – spytał, widząc zaskoczone miny pozostałych.
– Jakoś mnie to nie dziwi. Związek kazirodczy to raczej nie jest marzenie żadnych rodziców…
– Przez pierwszy ty… nie, miesiąc było naprawdę gorąco. Ich matka musiała zapisać się na jakąś terapię. Ojciec z kolei pobił Brana. Ale teraz już jest okay. Traktują ich całkiem normalnie.
– Całkiem normalnie? – Powtórzyła Ginny, niedowierzając. – W takim razie ich rodzice chyba już nie mają całkiem normalnej spychiki…
– Albo postanowili to tolerować, by nie stracić kontaktu ze swoimi dziećmi.
– O czym rozmawiacie? – Bill wszedł szybkim krokiem do salonu, zacierając zmarznięte dłonie. Kucnął przed kominkiem, ogrzewając je.
– O moich znajomych, którzy są w związku, mimo że są braćmi. – Bill wstrzymał oddech, na szczęście był odwrócony plecami do reszty, więc nikt nie mógł dostrzec jego miny. – I o tym, że ich rodzice jakoś to tolerują.
– … są rzeczy, których się nie powinno tolerować.
– Ej, to nie tak, że oni komuś zagrażają. Nie są dendrofilami, pedofilami ani innymi zwryrodnialcami
– Dendrofile raczej nikomu poza sobą samym nie zagrażają – zauważył Charlie.
– Chyba że zabawiają się w parku na oczach ludzi.
– To wtedy dochodzi jeszcze ekshibicjonizm, no nie?
– Szczegół. Chodzi o to, że obaj są facetami. Dzieci z tego nie będzie, więc nie ma zagrożenia, że urodzi się chore dziecko. Zresztą jeszcze jakieś sto, dwieście lat temu ojcowie wydawali swoje córki własnym braciom albo ich dzieciom, żeby zachować wszystko w rodzinie… Przez to właśnie wali się cała genetyka. Zbyt bliskie pokrewieństwo. Bo jak jeszcze jeden przypadek raz na dłuższy czas byłby okej, tak stosowanie tej taktyki co chwilę, jak to było w większości rodzin królewskich czy szanowanych rodów, jak dla przykładu Blackowie, już nie było zbyt fajne. Wśród czarodziejskiej nacji jeszcze…
– Nie musisz nam tego tłumaczyć, wiemy co się wyprawiało w czystokrwistych rodach.
– Ig, nie unosisz się za bardzo? – spytał Draco, wchodząc do środka wraz z Harrym. – Ledwo wróciłeś i już robisz kolejne zamieszanie. Mózg ci się przegrzewa?
– Może. Trochę. Przepraszam za swoje zachowanie – mruknął po chwili mierzenia się z bratem na spojrzenia. – To było niestosowne z mojej strony. Obiecuję więcej nie poruszać tego tematu.
– Nie przesadzaj, nikt cię nie gani. To po prostu nieco niewygodny temat, choć Weasleyowie i tak już kilka pokoleń temu odeszli od tych praktyk… W większości.
– Mimo wszystko wolę nie narażać się gniewowi Draco – powiedział, posyłając bratu powłóczyste spojrzenie.
– O proszę, chociaż raz chcesz grać tak jak ci powiem – prychnął blondyn, siadając na kanapie, którą wcześniej zajmował Ron w taki sposób, że Harry usiadł między nimi.
– A ty co? Uciekłeś na drugi koniec kanapy, bo dalej brzydzisz się Roniaczka?
– Co? Oczywiście, że nie – obruszył się Draco. – Po prostu stwierdziłem, że lepiej będzie, jeśli Harry i Ron będą siedzieć bliżej siebie. Wygodniej będzie im rozmawiać ze sobą.
– I nie będziesz zazdrosny?
– O co niby? Że Harry będzie gadać ze swoim najlepszym przyjacielem? To tak jakby Harry miałby być zazdrosny o moje rozmowy z tobą czy Blaisem.
– Zanim zaczniecie się kłócić… – wtrącił Harry, kładąc ramię na oparciu za plecami Draco. – To może powiesz, Ig, gdzie zabawiałeś?
– Na Nokturnie – odparł z ironicznym uśmiechem Igniss. – Byłem zdobyć składniki do tajnego eliksiru na dobrą zabawę.
– Bardzo śmieszne – prychnął Malfoy. – A tak serio?
– Tak serio, to wróciłem do swojego mieszkania, zrobiłem domówkę, pijany wyszedłem na miasto i na Pokątnej wpadłem na Lou. – Draco rzucił bratu zaskoczone spojrzenie. Spotkał Bennetta?! – On, o dziwo, grzecznie zaprowadził mnie do mojego łóżka i został na noc.
– Lou? – powtórzyła za nim Ginny. Była pewna, że Ig już o nim wspominał… Czyżby?
– Mój były facet i twój znakomity twórca szat prefektów – przypomniał jej uczynnie brunet.
– Igni?
– Spokojnie, Smoczku. Przecież mówiłem, że był grzeczny.
– A jak przestał, to oberwał – dodał mimochodem Charlie.
– Sam go uderzyłeś – zauważył bez cienia urazy brunet. Smokolog przytaknął.
– Uderzyłeś Lou?? – sapnął z niedowierzaniem blondyn. – Serio?
– Zwijał się praktycznie na podłodze – odparł Igniss.
– Nie współpracował, gdy prosiłem, żeby zawołał Iga.
– Bo był zazdrosny, że mogę lecieć na ciebie. Lou to pies ogrodnika.
– Wiele się nie pomylił…
– Oj, tam. Już nie lecę
Towarzystwo w salonie nie wyglądało na przekonane jego deklaracją.
//*//
W niedzielny wieczór ku niezadowoleniu rodziców i Billa, Charlie znów wybrał się do Londynu, tym razem jednak zupełnie sam. Jak poprzednio: wrócił w środku nocy, przespał parę godzin, by potem cały dzień to z kimś grać, to rozmawiać, to latać na miotle. Jakby roznosiła go energia, choć momentami jego zmęczone spojrzenie przebijało się spod beztroskiej maski. A przynajmniej dla Billa było to oczywiste, bo znał ten schemat działania brata. Nie raz widywał go, gdy jeszcze uczęszczali do Hogwartu. W poniedziałek wieczorem już nawet nie strzępił sobie języka w bezowocnej próbie powstrzymania Charlesa przed spędzeniem kolejnej nocy w ramionach kompletnie obcych ludzi.
Charliemu było to na rękę. I nie chodziło już nawet o to, że nie chciał się kłócić z bratem lub że było to po prostu nudne i wkurzające. Brak sprzeciwów pozwalał mu na kompletnie bezmyślne pogrążenie się w rozkoszy. Dlatego właśnie tej nocy dał się ponieść jeszcze bardziej niż zazwyczaj, w efekcie czego wrócił do Nory tylko trochę wcześniej, niż zazwyczaj się budził. Tradycyjnie w pierwszej kolejności skierował swoje kroki ku łazience, by móc wziąć porządny prysznic. Tym razem zgadał się z mężczyzną, więc przynajmniej nie będzie musiał używać maści na skaleczenia, by pozbyć się śladów po paznokciach. Za to facet zostawił mu kilka malinek na szyi i biodrze, których zdecydowanie nie zamierzał zachowywać. Poprosi Billa by mu je usunął, gdy tylko się obudzi.
Przewiązany ręcznikiem w pasie umył zęby i wykończony ruszył ku swojemu pokojowi. Niestety nie wziął poprawki na wczesną godzinę, przez co jak tylko zamknął drzwi od łazienki, usłyszał za plecami skrzypnięcie schodów.
– Char… – Lodowaty dreszcz przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa. Odwrócił się gwałtownie, stając twarzą w twarz z Ignissem.
Długowłosy nastolatek niepewnie zlustrował jego ciało, przygryzając dolną wargę. Spojrzenie ślizgało się zagubione od jednej blizny do drugiej. Jedna na żebrach bliżej środka klatki piersiowej. Druga dłuższa bardziej na boku. Ślady pazurów w okolicy obojczyka i na biodrze. Nie mówiąc już o kilku mniejszych i większych bliznach na rękach i nogach. Jednak i tak najbardziej w pamięci wyrył mu się obraz blizny po oparzeniu, którą widział, kiedy mężczyzna stał tyłem do niego. Ta była naprawdę tragiczna. Zajmowała większość lewej połowy jego pleców, zachodząc częściowo też na triceps.
Nie wiedząc kiedy, łzy zebrały się w kącikach oczu i płynęły leniwie po jasnych policzkach.
Mężczyzna był mentalnie przygotowany na każdą, nawet najgorszą reakcję. Każdą, oprócz płaczu. W pierwszej chwili był zmieszany, ale w następnej chwili zrobiło mu się niedobrze, a ostry ból przeszył jego pierś. Odwrócił wzrok. Wyglądam aż tak paskudnie, że doprowadziłem go do płaczu?...
– Nawet nie próbuję sobie wyobrazić, ile bólu i cierpienia musiałeś doświadczyć przy każdej z tych blizn – wyszeptał, głosem drżącym od powstrzymywanych emocji.
– … aszam. Nie chciałem cię wystraszyć – rzucił cicho, dziwnie ochrypłym głosem. Zdawało się, że nie usłyszał słów nastolatka. Cofnął się o krok, wchodząc w słabiej oświetloną część korytarza.
– Słucham? – spytał, patrząc na niego pełnymi łez oczami. – Nie wystraszyłeś mnie… Bardziej, zaskoczyłeś.
Z pewnością go zaskoczył. Każdy kto widział go bez koszulki był zaskoczony. Spora część do tego stopnia, że więcej ich już nie widział.
– Nie brzmi to przekonująco…
– Wybacz, że nie jestem przekonujący – sarknął, ścierając z policzków słone krople. – Obrzydzenie bardziej by do ciebie przemawiało?
Charlie zmilczał, ale uwadze Iga nie umknęło, że wykonał ruch, jakby chciał się jeszcze bardziej cofnąć. Choć ostatecznie został w miejscu.
– Hah… no tak, w końcu twoje blizny są okropne – zaczął ironicznie. – Są ohydne i na sam ich widok mam odruchy wymiotne.
– Przestań! – Uniósł lekko głos, zaciskając palce na trzymanych w garści ubraniach.
– No co? W końcu tylko taka wizja do ciebie przemawia! Nie weźmiesz mnie na poważnie, jeśli wyznam, że przez myśl mi przeszło pytanie, jak możesz kochać pracę, która daje ci tyle cierpienia. Zlejesz moją troskę i uznasz, że mówię tak tylko na pokaz. Że nie przejmuje się tym, że zostałeś ranny, że cierpiałeś… bo bardziej razi mnie to, że wyglądasz ohydnie. Jestem taki płytki i patrzę tylko na wygląd. Już się odkochałem i chcę zapomnieć, że kiedykolwiek byłem tobą zauroczony… A wiesz co jest najgorsze? – spytał nagle, przerywając swój monolog. – Że to tak nie działa…
Smokolog odetchnął głęboko i ruszył w jego kierunku. Zatrzymał się może krok od Iga.
– Ale i tak masz moje zdanie głęboko w poważaniu – rzucił wyzywająco, lustrując uważniej sylwetkę rudzielca.
– Gdyby nie obchodziło mnie twoje zdanie, to nie odstawiłbym tej sceny przed chwilą… Wybacz, poniosło mnie.
– Ach tak?! Czyli czekałeś tu na mnie specjalnie?
– Zgłupiałeś?
– Ja zgłupiałem? To ty się przyznałeś do odstawiania sceny!
– Chodziło mi o to, że gdybym miał w dupie twoje zdanie, to już od paru minut leżałbym w łóżku.
– To czemu jeszcze do niego nie idziesz, co?
– Bo stoisz na środku schodów.
– W takim razie przepraszam bardzo. Już ci daję miejsce do przejścia. – Odsunął się w stronę ściany. – Teraz możesz spokojnie udać się do siebie, jaśnie panie.
– Dzięki – prychnął i wyminął go, pilnując, by nie iść zbyt szybko. Choć tak naprawdę miał ochotę przeskakiwać po kilka stopni.
– Wiem, że działam ci na nerwy – rzucił nagle brunet. – Ja i moje wyznania. Mógłbym powtórzyć je nawet teraz, po zobaczeniu cię w pełnej krasie. Ale to nie ma sensu...
– Ach, tak?
– Tak. Bo i tak byś mi nie uwierzył. Nie wierzyłeś mi wtedy i nie uwierzysz teraz.
– A czy powtórzysz je, nawet gdy powiem, że przespałem się przedwczoraj z Charlie? – Na twarzy Iga wymalowało się niedowierzanie w połączeniu z bólem. – W sumie spędziliśmy razem większość dnia. I nocy. Nie kłamałeś, że to tygrysica. Musiałem się natrudzić, żeby pozbyć się śladów po jej paznokciach z pleców.
Łzy na nowo zebrały się w oczach nastolatka. Przeczesał włosy palcami, starając się uśmiechnąć.
– Jedyne o czym teraz myślę to to, że drugi raz w życiu kończę ze złamanym sercem – wyznał cicho.
– Trzeba było posłuchać, gdy mówiłem, że nie warto marnować na mnie czasu.
– Tak… Masz rację. Byłem głupi, że w ogóle wziąłem pod uwagę, że możesz zainteresować się takim ścierwem jak ja… – Igniss odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę salonu, zostawiając Charliego samego na korytarzu.
~*~

1 komentarz:

  1. Hejka,
    rozdział jest wspaniały, może te słowa Ignisa coś dadzą, jak tak Charlie mógł pomyśleć, Bill widział i no cóż zachwycony to nie jest...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń