~*~
– O co
wam poszło?
Charlie
dogonił brata w okolicy stawu. Przy posiłku Bill nie odezwał się ani razu,
potem wyszedł również bez słowa. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby wcześniej
Charlie nie widział jaki wzburzony wyszedł z mieszkania bliźniaków.
– Nic
szczególnego, po prostu jak to oni odstawili coś głupiego.
– Proszę
cię, Bill, gdyby to nie było nic szczególnego, nie wypadłbyś z ich mieszkania
wściekły jak głodny rogogon. Wpadłeś w jakieś ich wynalazki? A może obrazili
Fleur?
– A
tylko by spróbowali! – Zatrzymał się gwałtownie, zaciskając pięść.
– Więc o
co chodzi? Bill, wiem że nie łatwo do tego stopnia wytrącić cię z równowagi.
Zapadło między
nimi kilkominutowe milczenie.
– Wiem,
że ludzie mają różne… preferencje, niektóre mniej inne bardziej popularne czy
akceptowalne w społeczeństwie… – Charlie zmarszczył brwi, próbując zgadnąć, do
czego dąży jego brat. – O wielu dziwactwach już od ciebie słyszałem czy
czytałem w listach, ale są rzeczy, których nie potrafię i nie chcę zrozumieć. A
tym bardziej ich słyszeć czy widzieć… – Skrzywił się z odrazą.
– Coś ty
u licha u nich zobaczył, Bill? Zorganizowali tam orgię sado-maso czy co??
William
pokręcił głową.
– Nie
chcę o tym mówić, nie zamierzam o tym powiedzieć, obiecałem im… Ale nieprędko
będę w stanie zachowywać się normalnie w ich towarzystwie. Mdli mnie na samą
myśl…
– Zawsze
byłeś wstydliwy, ale sądziłem że moje opowieści choć trochę cię uodporniły…
Wciąż jednak nie rozumiem, czemu tak cię to wkurzyło.
– Nie
byłem wkurzony. Bardziej przerażony, zdegustowany, zszokowany… Okej, zły trochę
też, ale to w niewielkim stopniu.
– Nie
rozumiem, co takiego… nie są zoofilami, prawda?
Bill
patrzył na niego przez chwilę bez słowa.
– Chyba
wolałbym już żeby nimi byli…
Charles
aż otworzył usta w szoku.
Później
jeszcze długo męczył Billa, ale nic więcej nie udało mu się z niego wyciągnąć.
//*//
Krótko
po tym jak Igniss się obudził i zmienił ciuchy, zszedł na dół, do kuchni, by
wyżebrać troszkę jedzenia od pani Weasley. No i może poprosić o małą pomoc przy
opuchniętym policzku.
– Dzień
doberek, pani Weasley – zaszczebiotał wesoło, do kręcącej się przy garach
kobieciny. Ta natychmiast odwróciła się przodem do niego. Ciepły uśmiech
formujący się na jej obliczu zamarł, przechodząc w zmartwienie.
– Iggy,
co ci się stało w policzek? – spytała, podchodząc do niego i przyglądając się
obolałemu miejscu.
–
Stoczyłem ciężką batalię z umywalką. Niestety, najwidoczniej przegrałem. Ale!
Jak dla mnie była to honorowa przegrana, bo siły były wyrównane.
– Z
pewnością… Usiądź przy stole, dokończę tylko jedną rzecz i spróbuję ci go
wyleczyć.
– Ooo,
jest pani zbyt kochana. – Posłusznie usiadł na wskazanym miejscu. – A mogę
liczyć jeszcze na pani cudowne ciepłe serduszko i dostać małe co nieco na ząb?
Bo w sumie jeszcze nie jadłem śniadania. Chyba, że butelka wody się liczy.
–
Oczywiście, zaraz coś dostaniesz. Szczególnie że nie tylko ty jeszcze nie
jadłeś. Harry i Draco wciąż nie zeszli na dół. – Pokręciła z westchnieniem
głową.
– No
ładnie. A przed spaniem, razem z Draco budziłem Harry’ego. Swoją drogą…
przepraszam za zamieszanie, które wywołałem.
– Masz
za co, Ignissie. – Brązowe oczy nabrały ostrzejszego wyrazu. – Nawet nie myśl, żeby
raz jeszcze odstawiać taki numer.
– Ależ
nie, madame. Nie odważyłbym się tak więcej zrobić. Dostałem nauczkę, widzi
pani? – wskazał swój policzek. – Umywalka już mnie za to pobiła…
–
Ignissie, ja nie żartuję. Jesteś mądrym chłopakiem, powinieneś być bardziej
świadomy swojej sytuacji.
– I
zagrożenia, które na mnie czyhało ze strony ojca albo innych Śmierciożerców.
Byłem tego doskonale świadomy. Jak również tego, że w chwili kiedy byłem na
Pokątnej czy Nokturnie nikogo ze znanych mi śmierciojadów tam nie było.
Na stole
wylądowało kilka talerzy z kiełbaskami i kanapkami.
–
Powiedzmy, że ci wierzę. A teraz pokaż buzię.
Chwyciła
go delikatnie za szczękę i ustawiła tak, by mieć jak najlepszy widok na
siniaka. Niecałą minutę później nie było po nim śladu.
– Dziękuję
bardzo. Tak jak sądziłem, zdolna i złota z pani kobieta. To może jednak
chciałaby pani mnie adoptować, co?
//*//
Po
pysznym śniadanku, do którego w międzyczasie przystąpili Harry z Draco, Igniss
ruszył ku salonowi. Najwidoczniej większość z domowników spędzała tam wolny
czas.
– Dzień
dobry wszystkim – przywitał się z uśmiechem, siadając obok Ginny. – Cześć,
piękna. Tęskniłaś za mną?
Brązowe
oczy rozszerzyły się zafascynowane.
–
Wyglądasz genialnie, Ig. I żebyś wiedział. Zniknęliście z Charliem na cały
dzień tak bez ostrzeżenia. Mogliście zabrać mnie ze sobą. Po co w ogóle
chciałeś iść do Londynu?
– Miałem
do ogarnięcia parę rzeczy. W tym doprowadzić do porządku mieszkanie przed małą
imprezką. Następnym razem będziesz moim gościem honorowym – obiecał jej
solennie. – Poznasz moich zwariowanych znajomych. Obczaj motyw, że moja
przyjaciółka to też Charlie. Co prawda, wczoraj jej nie było, (może to i
lepiej) bo miała ostrą zabawę u siebie ze swoim boyem. A przynajmniej tak mówił
Zander, bo to on próbował się z nią kontaktować. Nie mniej bez tej szalonej
kocicy przynajmniej było w miarę spokojnie.
– Gdyby
była, zaatakowałyby cię dwie umywalki? – wypomniała mu ze śmiechem.
Brunet
zaśmiał się z lekkością.
– Już
wiesz o mojej walce?
–
Charlie bywa straszną plotkarą.
– O
proszę, to tak samo jak moja Charlotte. I wracając do pytania. Pewnie chciałaby
odwalić z którymś z nas jakiś numer. Mi kiedyś groziła, że będzie – w tym
momencie przysunął się tak do Ginny, by resztę mógł jej wyszeptać na ucho –
mnie tak długo ujeżdżać, aż w końcu zmienię dla niej orientację albo nie złamie
się pod nami łóżko.
Ginny
zakryła dłonią usta, czując jak rumieniec wpełza na jej policzki.
– Ig,
zbereźniku, nie deprawuj mi siostry – dobiegł znad ich głów spokojny głos
Charliego. Wyminął ich i usiadł na fotelu niedaleko, z kubkiem parującej
herbaty
– Od
razu zbereźniku… Przecież ja jestem grzeczny, co nie, Ginny? – zwrócił się do
dziewczyny z lekkim uśmiechem.
– W
sumie powtarzał mi tylko, co jego znajoma mówiła.
– Czyżby
Charlotte? Jak tak, to się nie dziwię.
–
Musiała wywrzeć na tobie ogromne wrażenie, skoro ją tak zapamiętałeś po jednym
spotkaniu.
–
Zdecydowanie wywarła ogromne wrażenie. – Uniósł kubek do ust, próbując tym
gestem zamaskować lekki uśmieszek.
– Tylko
nie pogłębiaj z nią znajomości, to lisicia w wilczej skórze. A do tego niezła
manipulantka.
– Daj
spokój, nie mam w planach zaprzyjaźniania się z nią.
– I
dobrze. Bo wyszłoby ci to bokiem. Zander z Branem omal przez nią dachu nad
głową nie stracili, kiedy wyszła z tekstem przy ich rodzicach, że są ze sobą.
– … Ich
rodzicach?
– To
bracia. Co? – spytał, widząc zaskoczone miny pozostałych.
– Jakoś
mnie to nie dziwi. Związek kazirodczy to raczej nie jest marzenie żadnych
rodziców…
– Przez
pierwszy ty… nie, miesiąc było naprawdę gorąco. Ich matka musiała zapisać się
na jakąś terapię. Ojciec z kolei pobił Brana. Ale teraz już jest okay. Traktują
ich całkiem normalnie.
–
Całkiem normalnie? – Powtórzyła Ginny, niedowierzając. – W takim razie ich
rodzice chyba już nie mają całkiem normalnej spychiki…
– Albo
postanowili to tolerować, by nie stracić kontaktu ze swoimi dziećmi.
– O czym
rozmawiacie? – Bill wszedł szybkim krokiem do salonu, zacierając zmarznięte
dłonie. Kucnął przed kominkiem, ogrzewając je.
– O
moich znajomych, którzy są w związku, mimo że są braćmi. – Bill wstrzymał
oddech, na szczęście był odwrócony plecami do reszty, więc nikt nie mógł
dostrzec jego miny. – I o tym, że ich rodzice jakoś to tolerują.
– … są
rzeczy, których się nie powinno tolerować.
– Ej, to
nie tak, że oni komuś zagrażają. Nie są dendrofilami, pedofilami ani innymi
zwryrodnialcami
–
Dendrofile raczej nikomu poza sobą samym nie zagrażają – zauważył Charlie.
– Chyba
że zabawiają się w parku na oczach ludzi.
– To
wtedy dochodzi jeszcze ekshibicjonizm, no nie?
–
Szczegół. Chodzi o to, że obaj są facetami. Dzieci z tego nie będzie, więc nie
ma zagrożenia, że urodzi się chore dziecko. Zresztą jeszcze jakieś sto,
dwieście lat temu ojcowie wydawali swoje córki własnym braciom albo ich dzieciom,
żeby zachować wszystko w rodzinie… Przez to właśnie wali się cała genetyka.
Zbyt bliskie pokrewieństwo. Bo jak jeszcze jeden przypadek raz na dłuższy czas
byłby okej, tak stosowanie tej taktyki co chwilę, jak to było w większości
rodzin królewskich czy szanowanych rodów, jak dla przykładu Blackowie, już nie
było zbyt fajne. Wśród czarodziejskiej nacji jeszcze…
– Nie
musisz nam tego tłumaczyć, wiemy co się wyprawiało w czystokrwistych rodach.
– Ig,
nie unosisz się za bardzo? – spytał Draco, wchodząc do środka wraz z Harrym. –
Ledwo wróciłeś i już robisz kolejne zamieszanie. Mózg ci się przegrzewa?
– Może.
Trochę. Przepraszam za swoje zachowanie – mruknął po chwili mierzenia się z
bratem na spojrzenia. – To było niestosowne z mojej strony. Obiecuję więcej nie
poruszać tego tematu.
– Nie
przesadzaj, nikt cię nie gani. To po prostu nieco niewygodny temat, choć
Weasleyowie i tak już kilka pokoleń temu odeszli od tych praktyk… W większości.
– Mimo
wszystko wolę nie narażać się gniewowi Draco – powiedział, posyłając bratu
powłóczyste spojrzenie.
– O
proszę, chociaż raz chcesz grać tak jak ci powiem – prychnął blondyn, siadając
na kanapie, którą wcześniej zajmował Ron w taki sposób, że Harry usiadł między
nimi.
– A ty
co? Uciekłeś na drugi koniec kanapy, bo dalej brzydzisz się Roniaczka?
– Co?
Oczywiście, że nie – obruszył się Draco. – Po prostu stwierdziłem, że lepiej
będzie, jeśli Harry i Ron będą siedzieć bliżej siebie. Wygodniej będzie im
rozmawiać ze sobą.
– I nie
będziesz zazdrosny?
– O co
niby? Że Harry będzie gadać ze swoim najlepszym przyjacielem? To tak jakby
Harry miałby być zazdrosny o moje rozmowy z tobą czy Blaisem.
– Zanim
zaczniecie się kłócić… – wtrącił Harry, kładąc ramię na oparciu za plecami
Draco. – To może powiesz, Ig, gdzie zabawiałeś?
– Na
Nokturnie – odparł z ironicznym uśmiechem Igniss. – Byłem zdobyć składniki do
tajnego eliksiru na dobrą zabawę.
– Bardzo
śmieszne – prychnął Malfoy. – A tak serio?
– Tak
serio, to wróciłem do swojego mieszkania, zrobiłem domówkę, pijany wyszedłem na
miasto i na Pokątnej wpadłem na Lou. – Draco rzucił bratu zaskoczone
spojrzenie. Spotkał Bennetta?! – On, o dziwo, grzecznie zaprowadził mnie do
mojego łóżka i został na noc.
– Lou? –
powtórzyła za nim Ginny. Była pewna, że Ig już o nim wspominał… Czyżby?
– Mój
były facet i twój znakomity twórca szat prefektów – przypomniał jej uczynnie
brunet.
– Igni?
–
Spokojnie, Smoczku. Przecież mówiłem, że był grzeczny.
– A jak
przestał, to oberwał – dodał mimochodem Charlie.
– Sam go
uderzyłeś – zauważył bez cienia urazy brunet. Smokolog przytaknął.
–
Uderzyłeś Lou?? – sapnął z niedowierzaniem blondyn. – Serio?
– Zwijał
się praktycznie na podłodze – odparł Igniss.
– Nie
współpracował, gdy prosiłem, żeby zawołał Iga.
– Bo był
zazdrosny, że mogę lecieć na ciebie. Lou to pies ogrodnika.
– Wiele
się nie pomylił…
– Oj,
tam. Już nie lecę
Towarzystwo
w salonie nie wyglądało na przekonane jego deklaracją.
//*//
W
niedzielny wieczór ku niezadowoleniu rodziców i Billa, Charlie znów wybrał się
do Londynu, tym razem jednak zupełnie sam. Jak poprzednio: wrócił w środku
nocy, przespał parę godzin, by potem cały dzień to z kimś grać, to rozmawiać,
to latać na miotle. Jakby roznosiła go energia, choć momentami jego zmęczone
spojrzenie przebijało się spod beztroskiej maski. A przynajmniej dla Billa było
to oczywiste, bo znał ten schemat działania brata. Nie raz widywał go, gdy
jeszcze uczęszczali do Hogwartu. W poniedziałek wieczorem już nawet nie
strzępił sobie języka w bezowocnej próbie powstrzymania Charlesa przed
spędzeniem kolejnej nocy w ramionach kompletnie obcych ludzi.
Charliemu
było to na rękę. I nie chodziło już nawet o to, że nie chciał się kłócić z
bratem lub że było to po prostu nudne i wkurzające. Brak sprzeciwów pozwalał mu
na kompletnie bezmyślne pogrążenie się w rozkoszy. Dlatego właśnie tej nocy dał
się ponieść jeszcze bardziej niż zazwyczaj, w efekcie czego wrócił do Nory
tylko trochę wcześniej, niż zazwyczaj się budził. Tradycyjnie w pierwszej
kolejności skierował swoje kroki ku łazience, by móc wziąć porządny prysznic.
Tym razem zgadał się z mężczyzną, więc przynajmniej nie będzie musiał używać
maści na skaleczenia, by pozbyć się śladów po paznokciach. Za to facet zostawił
mu kilka malinek na szyi i biodrze, których zdecydowanie nie zamierzał
zachowywać. Poprosi Billa by mu je usunął, gdy tylko się obudzi.
Przewiązany
ręcznikiem w pasie umył zęby i wykończony ruszył ku swojemu pokojowi. Niestety
nie wziął poprawki na wczesną godzinę, przez co jak tylko zamknął drzwi od
łazienki, usłyszał za plecami skrzypnięcie schodów.
– Char…
– Lodowaty dreszcz przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa. Odwrócił się gwałtownie,
stając twarzą w twarz z Ignissem.
Długowłosy
nastolatek niepewnie zlustrował jego ciało, przygryzając dolną wargę.
Spojrzenie ślizgało się zagubione od jednej blizny do drugiej. Jedna na żebrach
bliżej środka klatki piersiowej. Druga dłuższa bardziej na boku. Ślady pazurów
w okolicy obojczyka i na biodrze. Nie mówiąc już o kilku mniejszych i większych
bliznach na rękach i nogach. Jednak i tak najbardziej w pamięci wyrył mu się
obraz blizny po oparzeniu, którą widział, kiedy mężczyzna stał tyłem do niego.
Ta była naprawdę tragiczna. Zajmowała większość lewej połowy jego pleców,
zachodząc częściowo też na triceps.
Nie
wiedząc kiedy, łzy zebrały się w kącikach oczu i płynęły leniwie po jasnych
policzkach.
Mężczyzna
był mentalnie przygotowany na każdą, nawet najgorszą reakcję. Każdą, oprócz
płaczu. W pierwszej chwili był zmieszany, ale w następnej chwili zrobiło mu się
niedobrze, a ostry ból przeszył jego pierś. Odwrócił wzrok. Wyglądam aż tak
paskudnie, że doprowadziłem go do płaczu?...
– Nawet
nie próbuję sobie wyobrazić, ile bólu i cierpienia musiałeś doświadczyć przy
każdej z tych blizn – wyszeptał, głosem drżącym od powstrzymywanych emocji.
– …
aszam. Nie chciałem cię wystraszyć – rzucił cicho, dziwnie ochrypłym głosem.
Zdawało się, że nie usłyszał słów nastolatka. Cofnął się o krok, wchodząc w
słabiej oświetloną część korytarza.
–
Słucham? – spytał, patrząc na niego pełnymi łez oczami. – Nie wystraszyłeś
mnie… Bardziej, zaskoczyłeś.
Z
pewnością go zaskoczył. Każdy kto widział go bez koszulki był zaskoczony. Spora
część do tego stopnia, że więcej ich już nie widział.
– Nie
brzmi to przekonująco…
–
Wybacz, że nie jestem przekonujący – sarknął, ścierając z policzków słone krople.
– Obrzydzenie bardziej by do ciebie przemawiało?
Charlie
zmilczał, ale uwadze Iga nie umknęło, że wykonał ruch, jakby chciał się
jeszcze bardziej cofnąć. Choć ostatecznie został w miejscu.
– Hah…
no tak, w końcu twoje blizny są okropne – zaczął ironicznie. – Są ohydne i na
sam ich widok mam odruchy wymiotne.
–
Przestań! – Uniósł lekko głos, zaciskając palce na trzymanych w garści
ubraniach.
– No co?
W końcu tylko taka wizja do ciebie przemawia! Nie weźmiesz mnie na poważnie,
jeśli wyznam, że przez myśl mi przeszło pytanie, jak możesz kochać pracę, która
daje ci tyle cierpienia. Zlejesz moją troskę i uznasz, że mówię tak tylko na
pokaz. Że nie przejmuje się tym, że zostałeś ranny, że cierpiałeś… bo bardziej
razi mnie to, że wyglądasz ohydnie. Jestem taki płytki i patrzę tylko na
wygląd. Już się odkochałem i chcę zapomnieć, że kiedykolwiek byłem tobą
zauroczony… A wiesz co jest najgorsze? – spytał nagle, przerywając swój
monolog. – Że to tak nie działa…
Smokolog
odetchnął głęboko i ruszył w jego kierunku. Zatrzymał się może krok od Iga.
– Ale i
tak masz moje zdanie głęboko w poważaniu – rzucił wyzywająco, lustrując
uważniej sylwetkę rudzielca.
– Gdyby
nie obchodziło mnie twoje zdanie, to nie odstawiłbym tej sceny przed chwilą…
Wybacz, poniosło mnie.
– Ach
tak?! Czyli czekałeś tu na mnie specjalnie?
–
Zgłupiałeś?
– Ja
zgłupiałem? To ty się przyznałeś do odstawiania sceny!
–
Chodziło mi o to, że gdybym miał w dupie twoje zdanie, to już od paru minut
leżałbym w łóżku.
– To
czemu jeszcze do niego nie idziesz, co?
– Bo
stoisz na środku schodów.
– W
takim razie przepraszam bardzo. Już ci daję miejsce do przejścia. – Odsunął się
w stronę ściany. – Teraz możesz spokojnie udać się do siebie, jaśnie panie.
– Dzięki
– prychnął i wyminął go, pilnując, by nie iść zbyt szybko. Choć tak naprawdę
miał ochotę przeskakiwać po kilka stopni.
– Wiem,
że działam ci na nerwy – rzucił nagle brunet. – Ja i moje wyznania. Mógłbym
powtórzyć je nawet teraz, po zobaczeniu cię w pełnej krasie. Ale to nie ma
sensu...
– Ach,
tak?
– Tak.
Bo i tak byś mi nie uwierzył. Nie wierzyłeś mi wtedy i nie uwierzysz teraz.
– A czy
powtórzysz je, nawet gdy powiem, że przespałem się przedwczoraj z Charlie? – Na
twarzy Iga wymalowało się niedowierzanie w połączeniu z bólem. – W sumie
spędziliśmy razem większość dnia. I nocy. Nie kłamałeś, że to tygrysica.
Musiałem się natrudzić, żeby pozbyć się śladów po jej paznokciach z pleców.
Łzy na
nowo zebrały się w oczach nastolatka. Przeczesał włosy palcami, starając się
uśmiechnąć.
– Jedyne
o czym teraz myślę to to, że drugi raz w życiu kończę ze złamanym sercem –
wyznał cicho.
– Trzeba
było posłuchać, gdy mówiłem, że nie warto marnować na mnie czasu.
– Tak…
Masz rację. Byłem głupi, że w ogóle wziąłem pod uwagę, że możesz zainteresować
się takim ścierwem jak ja… – Igniss odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę
salonu, zostawiając Charliego samego na korytarzu.
~*~
Hejka,
OdpowiedzUsuńrozdział jest wspaniały, może te słowa Ignisa coś dadzą, jak tak Charlie mógł pomyśleć, Bill widział i no cóż zachwycony to nie jest...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia