środa, 14 lutego 2018

Historia Smoka 09



~*~
Charlie wszedł do pokoju bliźniaków, który aktualnie zajmowali z Billem. Otworzył szafę i przejrzał schowane w niej ubrania. Całe szczęście, że pomyślał o tym, by wziąć kilka bardziej “wyjściowych” ciuchów. Założył swoje ulubione ciemne dżinsy, które ładnie podkreślały mięśnie jego pośladków i nóg. Lekki dylemat miał co do góry – długi rękaw czy kompletny ich brak? Zdecydował się dość szybko, gdy stwierdził, że chce spędzić dzisiejszą noc jak najswobodniej – padło więc na bezrękawnik. Chwycił jeszcze wygodniejsze do tańca buty i parę niezbędnych rzeczy. Schodząc na dół, zaszedł tylko na moment do łazienki, po czym już całkiem gotowy dotarł do kuchni. Trochę ku jego uldze, nie było w niej nikogo. Kilka głosów dochodziło z salonu, więc zajrzał tam już w kurtce i butach, informując, że wychodzi i będzie późno. Nie czekając na odpowiedź zdumionego młodszego rodzeństwa, wyszedł na dwór, gdzie praktycznie w drzwiach natknął się na Billa.
– Uch… Liczyłem, że nie będę cię musiał oglądać przed wyjściem.
– A gdzie ty niby chcesz… – Urwał, przyglądając się bratu. Wyraźnie też czuł od niego zapach wody kolońskiej. – Nie. Nie wierzę...
– To lepiej uwierz. Wiesz jak dawno nigdzie nie wychodziłem? Już nie mogę usiedzieć!
– Charlie, daj spokój. Wcale nie idziesz tam, żeby potańczyć.
– Jak to nie? Wczoraj mi się spodobało, ale mam niedosyt. – Wzruszył ramionami, wymijając brata. – Tak więc, wrócę późno, Billy.
– Masz niedosyt tańca czy seksu? – spytał z przekąsem.
– Myślę, że obu – odparł, idąc ku furtce i nie zważając na brata. – Sądziłem, że wytrzymam do powrotu do Rumunii, ale robi się niebezpiecznie. Wychodzę dla dobra ogółu.
– Niebezpiecznie? Dla dobra ogółu? Charlie, byłeś pijany, więc nie przesadzaj. Przyznaj, że po prostu uciekasz. – Bill chcąc nie chcąc ruszył za nim. Zamierzał powstrzymać tego idiotę.
– Dwa dni temu nie byłem pijany i bez oporów przelizałem się z Ignissem. Wczoraj niewiele brakowało, żebym poszedł do jego pokoju i się na niego rzucił. Następnej okazji mogę się nie oprzeć.
– Całowałeś się z nim wcześniej?? – Przyspieszył, by zrównać z bratem.
– Po tym jak Ginny mi przyłożyła i poszedłem ją przeprosić. Choć to on zaczął.
– Czyli naprawdę cię kręci. Dlaczego więc nie poszedłeś za nim po waszym tańcu? Z pewnością widziałeś, jak na ciebie patrzył.
– No nie wytrzymam!... Nie dość że mnie nie słuchasz, to jeszcze powtarzasz te same bzdury co Ig… Nie jestem aż takim skurwielem, żeby wykorzystywać uczucia jakiegoś dzieciaka, bo chcę się pieprzyć. Jak mi skacze libido, to robię dokładnie to co teraz – wychodzę na miasto szukać kogoś na jeden numerek. Zrozumcie to wreszcie, do cholery!
– Dlatego wychodzisz jeszcze przed południem? Wiesz, że żadne kluby nie są otwarte o tej porze?
– A ty myślisz, że ja znajomych nie mam? – spojrzał na niego z politowaniem. – Może i nie było mnie w Londynie przez parę lat, ale wciąż utrzymuję kontakt z niektórymi znajomymi.
– Jakich znajomych masz na myśli?
– Czy to serio dla ciebie istotne? A może znów uraczysz mnie mową o nieodpowiednich standardach moich bezwartościowych nocnych towarzyszy?
– A możesz zabrać kogoś ze sobą? – dobiegł ich spokojny głos. Oboje spojrzeli zaskoczeni na Ignissa. Kiedy on się przy nich pojawił? – Mam do załatwienia kilka spraw, nie będę przeszkadzał.
– Nie wydaje mi się, żeby to był dobry… – Bill urwał pod wpływem intensywnego spojrzenia Blacka. Zmarszczył brwi, ale nie odezwał się słowem.
– Więc zabierzesz mnie ze sobą? – powtórzył pytanie, tym razem utkwiwszy wzrok w smokologu.
– …Zabrać cię tam mogę, ale powrót musisz sobie zorganizować sam – przytaknął powoli.
– Jasne, nie przejmuj się mną – odparł, patrząc mu w oczy bez wyrazu.
Charlie wcisnął ręce do kieszeni kurtki.
– Potrzebujesz chwili na przygotowanie albo chcesz coś ze sobą zabrać, czy możesz iść, jak stoisz?
– Niczego nie potrzebuję, jak mówiłem, nie będę przeszkadzał.
– W porządku, więc chodźmy. – Odwrócił się ku bratu, łapiąc z nim kontakt wzrokowy. – Papa, Bill. Życzę ci dobrej nocy, bo wieczorem mogę nie mieć okazji – pożegnał się nieco wrednym tonem.
Ig tylko kiwnął głową najstarszemu z braci i poszedł za Charliem bez słowa.
– …Uważaj na siebie, głuptasie – rzucił za bratem, ale byli za daleko, by dotarł do nich jego głos.
//*//
Z głośnym trzaskiem wylądowali w jakimś zaułku na Pokątnej. Charlie puścił ramię Iga.
– Dzięki wielkie – mruknął nastolatek i zrobił parę kroków przed siebie.
– Żaden problem, do zobaczenia.
– Pa – odparł tylko i zostawił mężczyznę samego, znikając w tłumie ludzi.
Charlie patrzył przez moment na miejsce gdzie stracił go z oczu. Ig wydawał się teraz zupełnie inną osobą. Czyżby aż tak go…
Potrząsnął głową.
O to mu przecież chodziło. Skoro chłopak nie mógł sobie dać z nim spokoju, to musiał go zranić. Będzie mu brakowało ich rozmów, ale z drugiej cieszył się, że skończą się jego zaloty.
Ruszył żwawo ku wyjściu z Pokątnej, zastanawiając się, do kogo najpierw spróbować zadzwonić. Tych paru znajomych z Londynu, z którymi utrzymuje kontakt, zdążyło już pozakładać własne rodziny, ale może ktoś z nich znajdzie czas w środku dnia, by powspominać stare czasy. Choć kilka godzin. Musi sobie jakoś zapełnić czas do wieczora, kiedy to w końcu będzie mógł się całkowicie wyłączyć.
Chwila, może wcale nie będzie musiał nigdzie zabijać czasu. Wyciągnął telefon i odszukał niedawno dodany numer.
– Cześć, tygrysico, co dzisiaj robisz?
//*//
– Mam szczęście, że nie miałaś jeszcze żadnych planów. Przynajmniej nie muszę się martwić, szukaniem dobrego towarzystwa. – Posłał jej szeroki uśmiech na przywitanie.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odparła z zadowolonym uśmiechem. – Jest miejsce, do którego chcesz mnie porwać, czy zdajesz się na mnie?
– Zdam się na ciebie. Miałem w planach mały rekonesans wśród klubów, ale to było nim zgodziłaś się spotkać.
– Świetnie. Osobiście proponuję zabawić się wieczorem w klubie, a wcześniej zapraszam do siebie. – Złapała go za rękę i z pewnością pociągnęła za sobą.
//*//
– Jakby co to jesteśmy sami – rzuciła, kiedy Charlie zamknął za nimi drzwi. – Tata zabrał siorę do znajomych. Wrócą pewnie jutro – dodała, ściągając z ramion płaszcz i odwieszając go na wieszaku przy wejściu.
– Czyli nie musimy się jakoś specjalnie kontrolować, cudownie. – Sam też odwiesił kurtkę i zlustrował Charlotte.
– No ba – zaśmiała się z lekkością, pociągając rudzielca w głąb domu.
– Z pewnością wiesz, jak podkreślić swoje atuty. Wyglądasz kusząco.
– Dzięki, chociaż przyznam, że dałeś mi mało czasu na ogarnięcie się – odparła, sadzając mężczyznę na kanapie, po czym sama usiadła okrakiem na jego kolanach. Otoczyła ramionami szyję Weasleya. – Szczerze to spadłeś mi z nieba, bo od dłuższego czasu mam ochotę na dawkę mocnych wrażeń.
– Jak bardzo mocnych? – Przesunął dłońmi w górę jej ud i przez biodra, zatrzymując się pośladkach. Zacisnął na nich palce i przyciągnął bliżej siebie.
– Na tyle mocnych, że ostatecznie nie pozwolę ci wyjść z domu do rana.
– Na taką odpowiedź liczyłem. Tylko nie miej mi za złe, jeśli jutro nie będziesz mogła wstać z łóżka.
– A ty nie miej do mnie pretensji, jeśli za bardzo podrapię ci plecki – mruknęła, przesuwając językiem po policzku rudzielca. – Bo niegrzeczna ze mnie kotka.
– Drap do woli. – Skubnął ustami jej wargi. – Nawet do krwi.
– Mrr… w to mi graj. – Odsunęła się nieznacznie, by ściągnąć z siebie obcisły sweterek. Chwyciła jego dłoń i położyła z uśmiechem na swojej prawej piersi. – Więc weź mnie ostro, tygrysku.
//*//
Nastolatek pierwsze co zrobił, to poszedł do tej gorszej części magicznej dzielnicy. Ludzie patrzyli się na niego mniej lub bardziej nieprzychylnie, na co odpowiadał tym samym. Wszedł do sklepu, który odwiedził przed świętami. Jeden z właścicieli spojrzał w jego stronę i zamarł. Drugi musiał być na zapleczu albo gdzieś wyjść. W sumie to nawet lepiej.
– Wydaje mi się, że masz coś, co mogłoby mnie zainteresować – rzucił grobowym tonem, nawet nie próbując brzmieć inaczej.
Facet nawet nie wdawał się z nim w dyskusję. Grzecznie przyniósł i zapakował mu wszystko czego chciał.
Z tym jednym tobołkiem poszedł do swojego mieszkania.
Zostawił rzeczy na stole w salonie i rozejrzał się lekko. Na drugim końcu pokoju bardziej w rogu stał czarny fortepian. Jak jeszcze chodził do mugolskiej szkoły, gra na tym instrumencie przynosiła mu ukojenie.
Szczególnie, gdy czasami w nocy zdarzało mu się wybudzać z jakiegoś okrutnego snu. Wtedy od razu siadał na stylowym siedzisku i zaczynał grać. Nie ważne co, czyje i w jaki sposób to wykonał. Liczyła się po prostu muzyka uciekająca spod palców.
Jednak dzisiaj to nie przejdzie.
Potrzebował innego rodzaju odreagowania. Ale najpierw musiał się przygotować.
Kąpiel, dopasowanie ubrań, założenie wszystkich kolczyków i minimalne ogarnięcie włosów. To wszystko da się załatwić. Teraz tylko zapewnić sobie towarzystwo i będzie cacy.
Ruszył schodami na piętro, sięgając do kieszeni po telefon i z zaskoczeniem stwierdził, że go nie ma. Nie zatrzymując się, próbował sobie przypomnieć, gdzie mógł go zostawić.
Ach, pokój Rona. No tak. Komórka cały czas leżała na parapecie.
Zaśmiał się sucho, wchodząc do łazienki i po ściągnięciu ubrań, stanął pod prysznicem.
Miał sporo czasu, by zastanowić się, co będzie później robić.
//*//
Odkręcił prysznic i zacisnął zęby, gdy ciepła woda obmyła świeże rany na jego ciele. Uśmiechnął się na wspomnienie zdecydowanie nie szybkiego i zdecydowanie nie jednego numerka. Z Charlotte naprawdę była niezła tygrysica… Jej ruchy, dźwięki, które wydawała, sposób w jaki go kusiła – będąc z nią w łóżku nie dało rady myśleć o czymkolwiek innym, i to było wspaniałe. W dodatku bezsprzecznie ją pociągał. Chętnie powtórzyłby tę noc. Nawet kilkukrotnie. Tylko następnym razem nie da się już namówić na wyzywanie jej od dziwek. Nawet w łóżku ciężko mu tolerować uwłaczanie w ten sposób kobietom. Choć nawet to nie przeszkodziło mu dojść cztery razy jeszcze przed północą.
To było bardzo udane spotkanie.
Był wykończony, całkiem wypompowany i miał kompletną pustkę w głowie, jeśli nie liczyć wspomnień sprośnych tekstów, którymi go zasypywała. O tak, kreatywności również nie można jej odmówić.
Wytarł włosy ręcznikiem i sięgnął w bok po szlafrok… ale napotkał jedynie gołą ścianę. Przeklął pod nosem. Przecież był w Norze a nie w swoim domku. Ach, wszystko jedno. Wzruszył ramionami. Było cholernie późno, więc równie dobrze mógłby pójść i nago do pokoju. Jednak obecność innych w domu zobowiązywała, więc dla zasady obwiązał się ręcznikiem w pasie. Chwycił jeszcze swoje ubrania i powlókł się do pokoju. Na szczęście był na tyle przytomny, by nie pójść odruchowo do swojego dawnego.
//*//
Poranek nie był łaskawy dla Charliego. Obudziło go głośne pukanie i nim on albo Bill zdążyli odpowiedzieć, do środka wparował rozjuszony blondyn.
– Aha! Czyli już wróciłeś, co? – rzucił z kpiną, podchodząc do łóżka zajmowanego przez Charlesa. – Czemu nie przyprowadziłeś ze sobą Iga?! Czemu w ogóle wystawiłeś go na niebezpieczeństwo!?
– Od początku była mowa, że tylko go odstawię do Londynu – rzucił zaspanym i trochę zachrypniętym głosem. On też chyba nie był wczoraj zbyt cicho... Przekręcił się pod kołdrą na plecy i zmarszczył lekko brwi. Zapiekło, ale ani trochę nie żałował. – I o jakim niebezpieczeństwie ty mówisz?
– Och… Nikt ci nie powiedział, że Śmierciożercy poszukują jego i mnie?! I pewnie zostawiłeś go w magicznej dzielnicy na oczach szpiegów Czarnego Pana! Gratuluję! Bo Ig nie wrócił i jeśli go złapali, powieszę cię za jaja – warknął, trzęsąc się ze złości.
Fala strachu momentalnie go rozbudziła. Poderwał się do siadu. A co jeśli naprawdę coś mu się stało? Czemu o tym nie pomyślał?! Czemu w ogóle zgodził się go zabrać?! Przecież doskonale wiedział, że sprowadzono ich tutaj, by byli poza zasięgiem Voldemorta, który najwyraźniej panoszył się w Malfoy Manor. Choć nikt nie powiedział tego wprost, było oczywiste, że uciekli. Więc pewnie ich szukano. A Voldemort nie wydaje się być kimś, kto lubi, jak się od niego ucieka.
– Spokojnie, nie panikujcie. – Wejście Draco obudziło również najstarszego brata. – Już to wczoraj przerabialiśmy, Draco. Pamiętasz, co mówił nasz ojciec – aurorzy pilnują Londynu. Na pewno nic mu się nie stało. Charlie, gdzie się rozstaliście? Wiesz, gdzie szedł?
Smokolog odrzucił kołdrę i nie przejmując się, że ma na sobie tylko slipy, wyminął Draco, podchodząc do szafy. Zaczął się ubierać.
– Odszedł, jak tylko wylądowaliśmy na Pokątnej. Ruszył bardziej w głąb dzielnicy, ale nie mam pojęcia gdzie dokładnie. Było sporo ludzi, momentalnie zniknął w tłumie. Draco, czy Ig ma komórkę? – spytał, patrząc na niego uważnie, zapinając jednocześnie spodnie.
– Zostawił ją w pokoju Rona – odparł, odrobinę bardziej mokrym głosem. Ogólnie cały wyglądał teraz, jakby tylko silna wola trzymała go przez rozklejeniem się.
Charles podszedł do niego i złapał go lekko za szczękę.
– Wróci tu cały i zdrowy – oznajmił stanowczo, jakby mówił, że jutro też wzejdzie słońce. Spojrzał na Billa, który był już w normalnych ciuchach.
Wziął notes ze swojego plecaka i napisał na kartce ciąg cyfr.
– To mój numer, zadzwoń do mnie albo wyślij wiadomość, cokolwiek bylebym mógł się z tobą skontaktować, jak już go znajdziemy.
– Wyślę ci jego adres, byście go sprawdzili – mruknął, odbierając od niego kartkę i wprowadzając numer do swojego telefonu.
– W porządku. I nie martw się. – Położył ciepłą rękę na jego głowie i pogładził lekko, posyłając mu pełen otuchy uśmiech.
– Skopcie mu ode mnie dupę, jak go tylko znajdziecie.
– Sam mu ją skopiesz, nie będziemy ci zabierać tego przywileju. – Bill poklepał go po ramieniu i ruszyli do wyjścia.
– Jak on wróci, to nie będę miał serca mu tego robić – mruknął pod nosem blondyn, czego mężczyźni nie mogli już usłyszeć.
//*//
W biegu opracowali plan działania i gdy tylko znaleźli się poza barierą, rozdzielili się. Bill miał rozejrzeć się na Pokątnej i zajść przy okazji do bliźniaków. Jeśli Ig miał sam wrócić do Nory, to była jego jedyna możliwa opcja – albo któryś z nich by się z nim teleportował, albo użyczyliby swojego kominka, o ile ktoś odbezpieczyłby ten w Norze. No i dodatkowa pomoc w przeszukiwaniu magicznej dzielnicy była nieodzowna, skoro nie mieli bladego pojęcia, gdzie mógł być.
Charlie za to poszedł sprawdzić mieszkanie chłopaka. To była najbardziej prawdopodobna opcja, przynajmniej chcieli wierzyć w to, że spędził noc u siebie, z zamiarem by rano zajrzeć do bliźniaków. A skoro tylko Charlie posiadał możliwość natychmiastowego skontaktowania się z Draco, uznali, że tak oszczędzą mu zbędnych nerwów. Charlie był pewny, że Igowi nic nie jest. Musiał być, bo inaczej ogarnęłaby go panika i przestałby myśleć racjonalnie. Nie dopuszczał do siebie myśli, że przez jego nieodpowiedzialność komuś mogła się stać krzywda. Tylko on sam mógł przez nią cierpieć.
//*//
Igniss jęknął cicho, obracając się na bok. Słońce padające przez okno skutecznie wyrwało go z objęć snu. Uchylił powieki, rozglądając się powoli po pokoju. Świetnie. Zasnął w swoim pokoju, kiedy wyprosił wszystkich z popijawy u siebie. Super. A miał w planach udać się późniejszym wieczorem do bliźniaków, by wrócić do Nory. Czemu tego nie zrobił?
Odwrócił się na bok i spojrzał w stronę szafy zajmującej całą jedną ścianę. Jedne drzwi były lustrem. Zerknął na swoje odbicie i jęknął cicho. Za dużo wczoraj wypił.
– Jak się czujesz?
Wzdrygnął się i spojrzał w kierunku drzwi.
– Co ty tu robisz? – warknął, siadając na łóżku. Szybko zerknął na swoje ciało i z ulgą stwierdził, że ma na sobie wczorajsze ciuchy. Nie wybaczyłby sobie, gdyby doszło między nimi do czegokolwiek.
– Nie patrz tak na mnie, nic ci nie zrobiłem – powiedział mężczyzna, wzdychając lekko. – Spotkałem cię wczoraj kompletnie zalanego na Pokątnej. Kłóciłeś się z jakimiś kolesiami, więc postanowiłem zainterweniować. Masz szczęście, że nic ci się nie stało.
– Daruj sobie – mruknął, podnosząc się z łóżka. Odgarnął długie włosy do tyłu i podszedł do lustra, dotykając sińca na szczęce.
– Jeden z nich dość mocno cię uderzył. Chociaż sam nie byłeś lepszy, kiedy posłałeś go w witrynę pobliskiego sklepu.
– Nie zrobiłem tego. – Spojrzał twardo na mężczyznę.
– Nie zrobiłeś… Prawda jest taka, że straciłeś równowagę w łazience i uderzyłeś się o umywalkę.
Igniss sięgnął do szafy i wyciągnął świeże ubrania.
– Idę się myć. Jak wrócę ma cię nie być – powiedział twardo i zostawił Louisa samego.
Krawiec wzruszył ramionami i zszedł na dół. Jednak zamiast skierować swoje kroki ku wyjściu, udał się do kuchni, by przygotować Ignissowi coś na ząb. Specjalnie wychodził wcześniej po świeże pieczywo i rzeczy na śniadanie.
Był w połowie robienia śniadania, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi.
Kręcąc lekko głową, podszedł do nich i otworzył je. Dostrzegając przed sobą obcego mężczyznę, nabrał podejrzliwego wyrazu.
– Ktoś ty? – spytał ostro, chcąc jak najszybciej pozbyć się kolesia.
– Charlie Weasley, znajomy Ignissa. – Rudzielec otaksował krawca wzrokiem. – Domyślam się, że jest w środku, więc możesz go zawołać?
– Nie mieszka tu. Przeniósł się do jakiejś szkoły z internatem, a ja tylko zajmuję się jego mieszkaniem.
– Serio? Jakoś nic mi o tym nie wiadomo. – Draco z pewnością by mu powiedział, a prawdopodobieństwo, że sam nie miał o niczym pojęcia, było nikłe.
– Może nie znasz go tak dobrze, jak myślisz? Chociaż mnie by to wcale nie zdziwiło… – Lou uśmiechnął się z ironią. – Jesteś jego obecną zdobyczą? Biedaku, po paru numerkach on zawsze znika.
– Chwila… – Weasley ściągnął lekko brwi. – Jesteś tym całym Lou, tak? W sumie pasowłabyś do opisu. Dziewięć lat starszy, buc, kompletnie nie znający Iga. Tylko co robisz w jego mieszkaniu, skoro robi mu się niedobrze na samo wspomnienie o tobie?
– Uważaj sobie, dupku. Nie jesteś u siebie. – Bennet wyprostował się, patrząc na niego groźnie.
– Ty raczej też nie. – Odwzajemnił spojrzenie. – A teraz z łaski swojej albo zawołaj Iga, albo sam po niego pójdę. Trochę mi się spieszy, więc nie będę się bawił w uprzejmości.
– Wiesz co? Z łaski swojej, spieprzaj. – Pchnął lekko mężczyznę. – Skoro tak bardzo ci się spieszy. Ja Igowi do szczęścia wystarczę. Ty z kolei jesteś zbędnym ogniwem. Dlatego odwal się od niego i spieprzaj.
Charlie bez słowa doskoczył do niego, uderzając pięścią w przeponę. Bennett skulił, się nie mogąc zaczerpnąć tchu. Weasley wyminął go wchodząc do mieszkania.
– Ostrzegałem – rzucił przez ramię. – Ig?!
– Wynoś się! – warknął Lou, kuląc się i podążając za Weasleyem. – Zostaw go w spokoju…
– Nie zostawię go, póki się nie upewnię, że jest cały i zdrowy. Choć w sumie wtedy też go nie zostawię, mam go zabrać z powrotem ze sobą.
Nastolatek zbiegł po schodach, z gniewem wymalowanym na twarzy.
– Co, do kurwy!? Nie rozumiesz słowa wypier… Lou?! – sapnął zaskoczony, spoglądając na kulącego się krawca. – Co ci? – spytał podejrzliwie, podchodząc bliżej do mężczyzny.
– Nie chciał mnie wpuścić. Dobrze wiedzieć, że nic ci nie jest. – Nie spoglądając na chłopaka, wysłał do Draco przygotowaną wcześniej wiadomość “Mam go, jest cały”. Dopiero wtedy na niego spojrzał. – Och, no jednak nie do końca nic ci nie jest.
Ig poderwał głowę na rudzielca, pokazując mu okolczykowane oblicze. Kolczyki w wardze i prawej brwi rzucały się równie mocno w oczy jak te w uszach, które widać było dzięki spiętym włosom. Cztery w prawym uchu oraz sześć w lewym. Z czego jeden był industrialem, a dwa znajdowały się na górze między jednym końcem srebrnej sztangi, a drugim.
Charlie jednak jakby tego wszystkiego nie dostrzegł, skupiając się na siniaku na jego twarzy. Ruszył w jego kierunku.
– A ty co niby tu robisz, co?!
– Upewniam się, że Draco nie dostanie zawału. Prawie mnie rano pobił, że wróciłem bez ciebie. Albo że w ogóle cię ze sobą zabrałem. Nie powiem, miałby w sumie prawo... Dlatego teraz odeskortuję cię prosto w jego ręce.
– Teraz się w niańkę bawisz? Cudnie – sarknął. – Mam w mieszkaniu dwóch samców, którzy myślą, że będę kukiełką w ich rękach. Co wy na to, żebyście oboje spieprzali?
– Nie byłoby mnie tu, gdyby Draco nie płakał, że wystawiłem cię na niebezpieczeństwo.
– Więc jesteś słaby wobec łez jego brata?
– Kuzyna – poprawił go Igniss. – I wypierdalaj stąd! Ciebie szczególnie nie chcę widzieć, chuju!
– Odprowadzę tego pana do wyjścia. Przy okazji znajdę Billa i powiem, że może wracać do domu. Wrócę po ciebie za jakieś pół godziny, okej?
– Spoko. Zdążę się upić do tego czasu – warknął, wchodząc do kuchni i sprzątając pozostałości po niedoszłym śniadaniu.
//*//
– Zmienić zdanie? HA! Dobre sobie! Tylko za to, że został zmuszony do wzięcia odpowiedzialności?
– …
– Dawać mu szansę za każdym razem, kiedy zrobi jakiś głupi gest w twoją stronę. Pomysłowe.
– …
– Nie. Nie mam zamiaru znów się w to bawić. Nie będę się więcej ośmieszać.
– …
– Nie zmienię zdania. Nie… ostatni raz… więcej mnie do tego nie ubłagasz.
– …
– Nie dziękuj, głupi. Jeszcze nie masz za co.
//*//
Charlie wrócił jakieś czterdzieści minut później. Gdy Ig zamknął za nim drzwi, zgiął nogę w kolanie i uderzył nią lekko w pośladki chłopaka.
– Ej! – krzyknął oburzony, dotykając pośladków. – Nie zagalopowałeś się trochę?!
– Ja tylko przekazuję wiadomość. Draco prosił, żebym ci skopał tyłek w jego imieniu. Wcześniej po prostu nie było okazji… Na to też.
Zastygł w bezruchu, zaskoczony, gdy poczuł obejmujące go w barkach ramiona i policzek przytulający się do jego głowy.
– C-co ty… – zająkał się, odrobinę wyższym niż normalnie głosem.
– Po prostu cieszę się, że nic ci nie jest. Nawet nie wiesz, jakiego strachu nam napędziłeś...
– Draco zrobił z igły widły…
– ...i jesteś idiotą – ciągnął. – Pytałem, czy masz wszystko. Jak mogłeś zapomnieć telefonu?
– Byłem pewien, że go mam. Zresztą… co cię to obchodzi? – Odsunął się od mężczyzny z grymasem. Widać było po nim, że jednocześnie był zażenowany i zły.
– Chociażby to, że nie chciałbym cię mieć na sumieniu. Po drugie, czy ja ci naprawdę wyglądam na bezdusznego drania? – Ruszył za Blackiem na górę. – Lubię cię, więc się martwiłem. Oczywiście, jak już Draco mnie uświadomił, jakim byłem idiotą, że cię ze sobą zabrałem.
– Daj spokój… Sam chciałem iść.
– Wiem, ale to dowodzi tylko tego, że też jesteś idiotą.
– Nikt nie twierdził, że nie jestem. – Podszedł do szafki nocnej i zgarnął z niej pakunek, który dzień wcześniej odebrał ze sklepu. Wpakował go do plecaka.
Charlie oparł się o framugę, przyglądając się nastolatkowi.
– Co ci się stało w twarz?
– Nie za bardzo się mną teraz interesujesz?
– Chciałbym wiedzieć, za co mi się oberwie od Draco, jak wrócimy.
– Mogłem się domyślić, że to o to chodzi.
– Więc? Powiesz czy…
– Nie pamiętam. Albo dostałem wciry na Pokątnej albo w mieszkaniu zaryłem o umywalkę. Zadowolony?
– Gdzieś jeszcze jesteś ranny?
– Nie.
– To dobrze. Jak wrócimy do Nory, ktoś ci wyleczy tego siniaka.
– Poproszę twoją mamę jak wróci po południu.
– Nie musisz czekać do popołudnia. Rodzice wrócili wczoraj wieczorem.
– Och. Spoko. – Zarzucił sobie plecak na ramię i wycofał się z sypialni. – Idziemy do sklepu bliźniaków skorzystać z kominka czy jak się przeniesiemy? – spytał, kiedy zszedł na dół i zaczął zakładać 20-dziurkowe glany.
– Teleportuję nas. Jeśli możesz od środka zamknąć mieszkanie, to możemy nawet stąd. Chyba że masz jakimś cudem barierę antydeportacyjną.
– Poczułbyś gdybym miał. W końcu to mugolska dzielnica i takie rzeczy da się wyczuć. – Założył płaszcz, chwilę po tym jak odstawił plecak i znów zarzucił go na plecy.
– Dlatego powiedziałem “jakimś cudem”. – Wzruszył ramionami.
Igniss zamknął mieszkanie i schował klucze do kieszeni.
– Ależ ty drażliwy dzisiaj – mruknął, podchodząc do niego i chwytając go za ramię. – Wytrzymasz jeszcze troszkę, bohaterze. Jak wrócimy będziesz miał mnie z głowy.
~*~

1 komentarz:

  1. Hej,
    wspaniały rozdział, uff można powiedzieć, z Ignisem wszystko w porządku, jak widać Charliemu zależy w pewien sposób na nim...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń