~*~
Charlie
wszedł do pokoju bliźniaków, który aktualnie zajmowali z Billem. Otworzył szafę
i przejrzał schowane w niej ubrania. Całe szczęście, że pomyślał o tym, by
wziąć kilka bardziej “wyjściowych” ciuchów. Założył swoje ulubione ciemne
dżinsy, które ładnie podkreślały mięśnie jego pośladków i nóg. Lekki dylemat
miał co do góry – długi rękaw czy kompletny ich brak? Zdecydował się dość
szybko, gdy stwierdził, że chce spędzić dzisiejszą noc jak najswobodniej –
padło więc na bezrękawnik. Chwycił jeszcze wygodniejsze do tańca buty i parę
niezbędnych rzeczy. Schodząc na dół, zaszedł tylko na moment do łazienki, po
czym już całkiem gotowy dotarł do kuchni. Trochę ku jego uldze, nie było w niej
nikogo. Kilka głosów dochodziło z salonu, więc zajrzał tam już w kurtce i
butach, informując, że wychodzi i będzie późno. Nie czekając na odpowiedź
zdumionego młodszego rodzeństwa, wyszedł na dwór, gdzie praktycznie w drzwiach
natknął się na Billa.
– Uch…
Liczyłem, że nie będę cię musiał oglądać przed wyjściem.
– A
gdzie ty niby chcesz… – Urwał, przyglądając się bratu. Wyraźnie też czuł od
niego zapach wody kolońskiej. – Nie. Nie wierzę...
– To
lepiej uwierz. Wiesz jak dawno nigdzie nie wychodziłem? Już nie mogę usiedzieć!
–
Charlie, daj spokój. Wcale nie idziesz tam, żeby potańczyć.
– Jak to
nie? Wczoraj mi się spodobało, ale mam niedosyt. – Wzruszył ramionami,
wymijając brata. – Tak więc, wrócę późno, Billy.
– Masz
niedosyt tańca czy seksu? – spytał z przekąsem.
– Myślę,
że obu – odparł, idąc ku furtce i nie zważając na brata. – Sądziłem, że
wytrzymam do powrotu do Rumunii, ale robi się niebezpiecznie. Wychodzę dla
dobra ogółu.
–
Niebezpiecznie? Dla dobra ogółu? Charlie, byłeś pijany, więc nie przesadzaj.
Przyznaj, że po prostu uciekasz. – Bill chcąc nie chcąc ruszył za nim. Zamierzał
powstrzymać tego idiotę.
– Dwa
dni temu nie byłem pijany i bez oporów przelizałem się z Ignissem. Wczoraj
niewiele brakowało, żebym poszedł do jego pokoju i się na niego rzucił.
Następnej okazji mogę się nie oprzeć.
–
Całowałeś się z nim wcześniej?? – Przyspieszył, by zrównać z bratem.
– Po tym
jak Ginny mi przyłożyła i poszedłem ją przeprosić. Choć to on zaczął.
– Czyli
naprawdę cię kręci. Dlaczego więc nie poszedłeś za nim po waszym tańcu? Z
pewnością widziałeś, jak na ciebie patrzył.
– No nie
wytrzymam!... Nie dość że mnie nie słuchasz, to jeszcze powtarzasz te same
bzdury co Ig… Nie jestem aż takim skurwielem, żeby wykorzystywać uczucia
jakiegoś dzieciaka, bo chcę się pieprzyć. Jak mi skacze libido, to robię
dokładnie to co teraz – wychodzę na miasto szukać kogoś na jeden numerek.
Zrozumcie to wreszcie, do cholery!
–
Dlatego wychodzisz jeszcze przed południem? Wiesz, że żadne kluby nie są
otwarte o tej porze?
– A ty
myślisz, że ja znajomych nie mam? – spojrzał na niego z politowaniem. – Może i
nie było mnie w Londynie przez parę lat, ale wciąż utrzymuję kontakt z
niektórymi znajomymi.
– Jakich
znajomych masz na myśli?
– Czy to
serio dla ciebie istotne? A może znów uraczysz mnie mową o nieodpowiednich
standardach moich bezwartościowych nocnych towarzyszy?
– A
możesz zabrać kogoś ze sobą? – dobiegł ich spokojny głos. Oboje spojrzeli
zaskoczeni na Ignissa. Kiedy on się przy nich pojawił? – Mam do załatwienia
kilka spraw, nie będę przeszkadzał.
– Nie
wydaje mi się, żeby to był dobry… – Bill urwał pod wpływem intensywnego
spojrzenia Blacka. Zmarszczył brwi, ale nie odezwał się słowem.
– Więc
zabierzesz mnie ze sobą? – powtórzył pytanie, tym razem utkwiwszy wzrok w
smokologu.
–
…Zabrać cię tam mogę, ale powrót musisz sobie zorganizować sam – przytaknął powoli.
– Jasne,
nie przejmuj się mną – odparł, patrząc mu w oczy bez wyrazu.
Charlie
wcisnął ręce do kieszeni kurtki.
–
Potrzebujesz chwili na przygotowanie albo chcesz coś ze sobą zabrać, czy możesz
iść, jak stoisz?
–
Niczego nie potrzebuję, jak mówiłem, nie będę przeszkadzał.
– W
porządku, więc chodźmy. – Odwrócił się ku bratu, łapiąc z nim kontakt wzrokowy.
– Papa, Bill. Życzę ci dobrej nocy, bo wieczorem mogę nie mieć okazji –
pożegnał się nieco wrednym tonem.
Ig tylko
kiwnął głową najstarszemu z braci i poszedł za Charliem bez słowa.
–
…Uważaj na siebie, głuptasie – rzucił za bratem, ale byli za daleko, by dotarł
do nich jego głos.
//*//
Z
głośnym trzaskiem wylądowali w jakimś zaułku na Pokątnej. Charlie puścił ramię
Iga.
– Dzięki
wielkie – mruknął nastolatek i zrobił parę kroków przed siebie.
– Żaden
problem, do zobaczenia.
– Pa –
odparł tylko i zostawił mężczyznę samego, znikając w tłumie ludzi.
Charlie
patrzył przez moment na miejsce gdzie stracił go z oczu. Ig wydawał się teraz
zupełnie inną osobą. Czyżby aż tak go…
Potrząsnął
głową.
O to mu
przecież chodziło. Skoro chłopak nie mógł sobie dać z nim spokoju, to musiał go
zranić. Będzie mu brakowało ich rozmów, ale z drugiej cieszył się, że skończą
się jego zaloty.
Ruszył
żwawo ku wyjściu z Pokątnej, zastanawiając się, do kogo najpierw spróbować
zadzwonić. Tych paru znajomych z Londynu, z którymi utrzymuje kontakt, zdążyło
już pozakładać własne rodziny, ale może ktoś z nich znajdzie czas w środku
dnia, by powspominać stare czasy. Choć kilka godzin. Musi sobie jakoś zapełnić
czas do wieczora, kiedy to w końcu będzie mógł się całkowicie wyłączyć.
Chwila,
może wcale nie będzie musiał nigdzie zabijać czasu. Wyciągnął telefon i
odszukał niedawno dodany numer.
– Cześć,
tygrysico, co dzisiaj robisz?
//*//
– Mam
szczęście, że nie miałaś jeszcze żadnych planów. Przynajmniej nie muszę się
martwić, szukaniem dobrego towarzystwa. – Posłał jej szeroki uśmiech na
przywitanie.
– Cała
przyjemność po mojej stronie – odparła z zadowolonym uśmiechem. – Jest miejsce,
do którego chcesz mnie porwać, czy zdajesz się na mnie?
– Zdam
się na ciebie. Miałem w planach mały rekonesans wśród klubów, ale to było nim
zgodziłaś się spotkać.
–
Świetnie. Osobiście proponuję zabawić się wieczorem w klubie, a wcześniej
zapraszam do siebie. – Złapała go za rękę i z pewnością pociągnęła za sobą.
//*//
– Jakby
co to jesteśmy sami – rzuciła, kiedy Charlie zamknął za nimi drzwi. – Tata
zabrał siorę do znajomych. Wrócą pewnie jutro – dodała, ściągając z ramion
płaszcz i odwieszając go na wieszaku przy wejściu.
– Czyli
nie musimy się jakoś specjalnie kontrolować, cudownie. – Sam też odwiesił
kurtkę i zlustrował Charlotte.
– No ba
– zaśmiała się z lekkością, pociągając rudzielca w głąb domu.
– Z
pewnością wiesz, jak podkreślić swoje atuty. Wyglądasz kusząco.
–
Dzięki, chociaż przyznam, że dałeś mi mało czasu na ogarnięcie się – odparła, sadzając
mężczyznę na kanapie, po czym sama usiadła okrakiem na jego kolanach. Otoczyła
ramionami szyję Weasleya. – Szczerze to spadłeś mi z nieba, bo od dłuższego
czasu mam ochotę na dawkę mocnych wrażeń.
– Jak
bardzo mocnych? – Przesunął dłońmi w górę jej ud i przez biodra, zatrzymując
się pośladkach. Zacisnął na nich palce i przyciągnął bliżej siebie.
– Na
tyle mocnych, że ostatecznie nie pozwolę ci wyjść z domu do rana.
– Na
taką odpowiedź liczyłem. Tylko nie miej mi za złe, jeśli jutro nie będziesz
mogła wstać z łóżka.
– A ty
nie miej do mnie pretensji, jeśli za bardzo podrapię ci plecki – mruknęła,
przesuwając językiem po policzku rudzielca. – Bo niegrzeczna ze mnie kotka.
– Drap
do woli. – Skubnął ustami jej wargi. – Nawet do krwi.
– Mrr… w
to mi graj. – Odsunęła się nieznacznie, by ściągnąć z siebie obcisły sweterek.
Chwyciła jego dłoń i położyła z uśmiechem na swojej prawej piersi. – Więc weź
mnie ostro, tygrysku.
//*//
Nastolatek
pierwsze co zrobił, to poszedł do tej gorszej części magicznej dzielnicy.
Ludzie patrzyli się na niego mniej lub bardziej nieprzychylnie, na co
odpowiadał tym samym. Wszedł do sklepu, który odwiedził przed świętami. Jeden z
właścicieli spojrzał w jego stronę i zamarł. Drugi musiał być na zapleczu albo gdzieś
wyjść. W sumie to nawet lepiej.
– Wydaje
mi się, że masz coś, co mogłoby mnie zainteresować – rzucił grobowym tonem,
nawet nie próbując brzmieć inaczej.
Facet
nawet nie wdawał się z nim w dyskusję. Grzecznie przyniósł i zapakował mu
wszystko czego chciał.
Z tym
jednym tobołkiem poszedł do swojego mieszkania.
Zostawił
rzeczy na stole w salonie i rozejrzał się lekko. Na drugim końcu pokoju
bardziej w rogu stał czarny fortepian. Jak jeszcze chodził do mugolskiej
szkoły, gra na tym instrumencie przynosiła mu ukojenie.
Szczególnie,
gdy czasami w nocy zdarzało mu się wybudzać z jakiegoś okrutnego snu. Wtedy od
razu siadał na stylowym siedzisku i zaczynał grać. Nie ważne co, czyje i w jaki
sposób to wykonał. Liczyła się po prostu muzyka uciekająca spod palców.
Jednak
dzisiaj to nie przejdzie.
Potrzebował
innego rodzaju odreagowania. Ale najpierw musiał się przygotować.
Kąpiel,
dopasowanie ubrań, założenie wszystkich kolczyków i minimalne ogarnięcie
włosów. To wszystko da się załatwić. Teraz tylko zapewnić sobie towarzystwo i
będzie cacy.
Ruszył
schodami na piętro, sięgając do kieszeni po telefon i z zaskoczeniem stwierdził,
że go nie ma. Nie zatrzymując się, próbował sobie przypomnieć, gdzie mógł go
zostawić.
Ach,
pokój Rona. No tak. Komórka cały czas leżała na parapecie.
Zaśmiał
się sucho, wchodząc do łazienki i po ściągnięciu ubrań, stanął pod prysznicem.
Miał
sporo czasu, by zastanowić się, co będzie później robić.
//*//
Odkręcił
prysznic i zacisnął zęby, gdy ciepła woda obmyła świeże rany na jego ciele.
Uśmiechnął się na wspomnienie zdecydowanie nie szybkiego i zdecydowanie nie
jednego numerka. Z Charlotte naprawdę była niezła tygrysica… Jej ruchy,
dźwięki, które wydawała, sposób w jaki go kusiła – będąc z nią w łóżku nie dało
rady myśleć o czymkolwiek innym, i to było wspaniałe. W dodatku bezsprzecznie
ją pociągał. Chętnie powtórzyłby tę noc. Nawet kilkukrotnie. Tylko następnym
razem nie da się już namówić na wyzywanie jej od dziwek. Nawet w łóżku ciężko mu
tolerować uwłaczanie w ten sposób kobietom. Choć nawet to nie przeszkodziło mu
dojść cztery razy jeszcze przed północą.
To było
bardzo udane spotkanie.
Był
wykończony, całkiem wypompowany i
miał kompletną pustkę w głowie, jeśli nie liczyć wspomnień sprośnych tekstów,
którymi go zasypywała. O tak, kreatywności również nie można jej odmówić.
Wytarł
włosy ręcznikiem i sięgnął w bok po szlafrok… ale napotkał jedynie gołą ścianę.
Przeklął pod nosem. Przecież był w Norze a nie w swoim domku. Ach, wszystko
jedno. Wzruszył ramionami. Było cholernie późno, więc równie dobrze mógłby
pójść i nago do pokoju. Jednak obecność innych w domu zobowiązywała, więc dla
zasady obwiązał się ręcznikiem w pasie. Chwycił jeszcze swoje ubrania i powlókł
się do pokoju. Na szczęście był na tyle przytomny, by nie pójść odruchowo do
swojego dawnego.
//*//
Poranek
nie był łaskawy dla Charliego. Obudziło go głośne pukanie i nim on albo Bill
zdążyli odpowiedzieć, do środka wparował rozjuszony blondyn.
– Aha!
Czyli już wróciłeś, co? – rzucił z kpiną, podchodząc do łóżka zajmowanego przez
Charlesa. – Czemu nie przyprowadziłeś ze sobą Iga?! Czemu w ogóle wystawiłeś go na niebezpieczeństwo!?
– Od
początku była mowa, że tylko go odstawię do Londynu – rzucił zaspanym i trochę
zachrypniętym głosem. On też chyba nie był wczoraj zbyt cicho... Przekręcił się
pod kołdrą na plecy i zmarszczył lekko brwi. Zapiekło, ale ani trochę nie
żałował. – I o jakim niebezpieczeństwie ty mówisz?
– Och…
Nikt ci nie powiedział, że Śmierciożercy poszukują jego i mnie?! I pewnie
zostawiłeś go w magicznej dzielnicy na oczach szpiegów Czarnego Pana!
Gratuluję! Bo Ig nie wrócił i jeśli go złapali, powieszę cię za jaja – warknął,
trzęsąc się ze złości.
Fala
strachu momentalnie go rozbudziła. Poderwał się do siadu. A co jeśli naprawdę
coś mu się stało? Czemu o tym nie pomyślał?! Czemu w ogóle zgodził się go
zabrać?! Przecież doskonale wiedział, że sprowadzono ich tutaj, by byli poza
zasięgiem Voldemorta, który najwyraźniej panoszył się w Malfoy Manor. Choć nikt
nie powiedział tego wprost, było oczywiste, że uciekli. Więc pewnie ich
szukano. A Voldemort nie wydaje się być kimś, kto lubi, jak się od niego
ucieka.
–
Spokojnie, nie panikujcie. – Wejście Draco obudziło również najstarszego brata.
– Już to wczoraj przerabialiśmy, Draco. Pamiętasz, co mówił nasz ojciec –
aurorzy pilnują Londynu. Na pewno nic mu się nie stało. Charlie, gdzie się
rozstaliście? Wiesz, gdzie szedł?
Smokolog
odrzucił kołdrę i nie przejmując się, że ma na sobie tylko slipy, wyminął
Draco, podchodząc do szafy. Zaczął się ubierać.
–
Odszedł, jak tylko wylądowaliśmy na Pokątnej. Ruszył bardziej w głąb dzielnicy,
ale nie mam pojęcia gdzie dokładnie. Było sporo ludzi, momentalnie zniknął w
tłumie. Draco, czy Ig ma komórkę? – spytał, patrząc na niego uważnie, zapinając
jednocześnie spodnie.
–
Zostawił ją w pokoju Rona – odparł, odrobinę bardziej mokrym głosem. Ogólnie
cały wyglądał teraz, jakby tylko silna wola trzymała go przez rozklejeniem się.
Charles
podszedł do niego i złapał go lekko za szczękę.
– Wróci
tu cały i zdrowy – oznajmił stanowczo, jakby mówił, że jutro też wzejdzie
słońce. Spojrzał na Billa, który był już w normalnych ciuchach.
Wziął
notes ze swojego plecaka i napisał na kartce ciąg cyfr.
– To mój
numer, zadzwoń do mnie albo wyślij wiadomość, cokolwiek bylebym mógł się z tobą
skontaktować, jak już go znajdziemy.
– Wyślę
ci jego adres, byście go sprawdzili – mruknął, odbierając od niego kartkę i
wprowadzając numer do swojego telefonu.
– W
porządku. I nie martw się. – Położył ciepłą rękę na jego głowie i pogładził
lekko, posyłając mu pełen otuchy uśmiech.
–
Skopcie mu ode mnie dupę, jak go tylko znajdziecie.
– Sam mu
ją skopiesz, nie będziemy ci zabierać tego przywileju. – Bill poklepał go po
ramieniu i ruszyli do wyjścia.
– Jak on
wróci, to nie będę miał serca mu tego robić – mruknął pod nosem blondyn, czego
mężczyźni nie mogli już usłyszeć.
//*//
W biegu
opracowali plan działania i gdy tylko znaleźli się poza barierą, rozdzielili
się. Bill miał rozejrzeć się na Pokątnej i zajść przy okazji do bliźniaków. Jeśli
Ig miał sam wrócić do Nory, to była jego jedyna możliwa opcja – albo któryś z
nich by się z nim teleportował, albo użyczyliby swojego kominka, o ile ktoś
odbezpieczyłby ten w Norze. No i dodatkowa pomoc w przeszukiwaniu magicznej
dzielnicy była nieodzowna, skoro nie mieli bladego pojęcia, gdzie mógł być.
Charlie
za to poszedł sprawdzić mieszkanie chłopaka. To była najbardziej prawdopodobna
opcja, przynajmniej chcieli wierzyć w to, że spędził noc u siebie, z zamiarem
by rano zajrzeć do bliźniaków. A skoro tylko Charlie posiadał możliwość
natychmiastowego skontaktowania się z Draco, uznali, że tak oszczędzą mu
zbędnych nerwów. Charlie był pewny, że Igowi nic nie jest. Musiał być, bo
inaczej ogarnęłaby go panika i przestałby myśleć racjonalnie. Nie dopuszczał do
siebie myśli, że przez jego nieodpowiedzialność komuś mogła się stać krzywda.
Tylko on sam mógł przez nią cierpieć.
//*//
Igniss
jęknął cicho, obracając się na bok. Słońce padające przez okno skutecznie
wyrwało go z objęć snu. Uchylił powieki, rozglądając się powoli po pokoju.
Świetnie. Zasnął w swoim pokoju, kiedy wyprosił wszystkich z popijawy u siebie.
Super. A miał w planach udać się późniejszym wieczorem do bliźniaków, by wrócić
do Nory. Czemu tego nie zrobił?
Odwrócił
się na bok i spojrzał w stronę szafy zajmującej całą jedną ścianę. Jedne drzwi
były lustrem. Zerknął na swoje odbicie i jęknął cicho. Za dużo wczoraj wypił.
– Jak
się czujesz?
Wzdrygnął
się i spojrzał w kierunku drzwi.
– Co ty
tu robisz? – warknął, siadając na łóżku. Szybko zerknął na swoje ciało i z ulgą
stwierdził, że ma na sobie wczorajsze ciuchy. Nie wybaczyłby sobie, gdyby
doszło między nimi do czegokolwiek.
– Nie
patrz tak na mnie, nic ci nie zrobiłem – powiedział mężczyzna, wzdychając
lekko. – Spotkałem cię wczoraj kompletnie zalanego na Pokątnej. Kłóciłeś się z
jakimiś kolesiami, więc postanowiłem zainterweniować. Masz szczęście, że nic ci
się nie stało.
– Daruj
sobie – mruknął, podnosząc się z łóżka. Odgarnął długie włosy do tyłu i
podszedł do lustra, dotykając sińca na szczęce.
– Jeden
z nich dość mocno cię uderzył. Chociaż sam nie byłeś lepszy, kiedy posłałeś go
w witrynę pobliskiego sklepu.
– Nie
zrobiłem tego. – Spojrzał twardo na mężczyznę.
– Nie
zrobiłeś… Prawda jest taka, że straciłeś równowagę w łazience i uderzyłeś się o
umywalkę.
Igniss
sięgnął do szafy i wyciągnął świeże ubrania.
– Idę
się myć. Jak wrócę ma cię nie być – powiedział twardo i zostawił Louisa samego.
Krawiec
wzruszył ramionami i zszedł na dół. Jednak zamiast skierować swoje kroki ku
wyjściu, udał się do kuchni, by przygotować Ignissowi coś na ząb. Specjalnie
wychodził wcześniej po świeże pieczywo i rzeczy na śniadanie.
Był w
połowie robienia śniadania, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi.
Kręcąc
lekko głową, podszedł do nich i otworzył je. Dostrzegając przed sobą obcego
mężczyznę, nabrał podejrzliwego wyrazu.
– Ktoś
ty? – spytał ostro, chcąc jak najszybciej pozbyć się kolesia.
–
Charlie Weasley, znajomy Ignissa. – Rudzielec otaksował krawca wzrokiem. –
Domyślam się, że jest w środku, więc możesz go zawołać?
– Nie
mieszka tu. Przeniósł się do jakiejś szkoły z internatem, a ja tylko zajmuję
się jego mieszkaniem.
– Serio?
Jakoś nic mi o tym nie wiadomo. – Draco z pewnością by mu powiedział, a
prawdopodobieństwo, że sam nie miał o niczym pojęcia, było nikłe.
– Może
nie znasz go tak dobrze, jak myślisz? Chociaż mnie by to wcale nie zdziwiło… –
Lou uśmiechnął się z ironią. – Jesteś jego obecną zdobyczą? Biedaku, po paru
numerkach on zawsze znika.
–
Chwila… – Weasley ściągnął lekko brwi. – Jesteś tym całym Lou, tak? W sumie
pasowłabyś do opisu. Dziewięć lat starszy, buc, kompletnie nie znający Iga.
Tylko co robisz w jego mieszkaniu, skoro robi mu się niedobrze na samo
wspomnienie o tobie?
– Uważaj
sobie, dupku. Nie jesteś u siebie. – Bennet wyprostował się, patrząc na niego
groźnie.
– Ty
raczej też nie. – Odwzajemnił spojrzenie. – A teraz z łaski swojej albo zawołaj
Iga, albo sam po niego pójdę. Trochę mi się spieszy, więc nie będę się bawił w
uprzejmości.
– Wiesz
co? Z łaski swojej, spieprzaj. –
Pchnął lekko mężczyznę. – Skoro tak bardzo ci się spieszy. Ja Igowi do
szczęścia wystarczę. Ty z kolei jesteś zbędnym ogniwem. Dlatego odwal się od
niego i spieprzaj.
Charlie
bez słowa doskoczył do niego, uderzając pięścią w przeponę. Bennett skulił, się
nie mogąc zaczerpnąć tchu. Weasley wyminął go wchodząc do mieszkania.
–
Ostrzegałem – rzucił przez ramię. – Ig?!
– Wynoś
się! – warknął Lou, kuląc się i podążając za Weasleyem. – Zostaw go w spokoju…
– Nie
zostawię go, póki się nie upewnię, że jest cały i zdrowy. Choć w sumie wtedy
też go nie zostawię, mam go zabrać z powrotem ze sobą.
Nastolatek
zbiegł po schodach, z gniewem wymalowanym na twarzy.
– Co, do
kurwy!? Nie rozumiesz słowa wypier… Lou?! – sapnął zaskoczony, spoglądając na
kulącego się krawca. – Co ci? – spytał podejrzliwie, podchodząc bliżej do
mężczyzny.
– Nie
chciał mnie wpuścić. Dobrze wiedzieć, że nic ci nie jest. – Nie spoglądając na
chłopaka, wysłał do Draco przygotowaną wcześniej wiadomość “Mam go, jest cały”.
Dopiero wtedy na niego spojrzał. – Och, no jednak nie do końca nic ci nie jest.
Ig
poderwał głowę na rudzielca, pokazując mu okolczykowane oblicze. Kolczyki w
wardze i prawej brwi rzucały się równie mocno w oczy jak te w uszach, które
widać było dzięki spiętym włosom. Cztery w prawym uchu oraz sześć w lewym. Z
czego jeden był industrialem, a dwa znajdowały się na górze między jednym
końcem srebrnej sztangi, a drugim.
Charlie
jednak jakby tego wszystkiego nie dostrzegł, skupiając się na siniaku na jego
twarzy. Ruszył w jego kierunku.
– A ty
co niby tu robisz, co?!
–
Upewniam się, że Draco nie dostanie zawału. Prawie mnie rano pobił, że wróciłem
bez ciebie. Albo że w ogóle cię ze sobą zabrałem. Nie powiem, miałby w sumie
prawo... Dlatego teraz odeskortuję cię prosto w jego ręce.
– Teraz
się w niańkę bawisz? Cudnie – sarknął. – Mam w mieszkaniu dwóch samców, którzy
myślą, że będę kukiełką w ich rękach. Co wy na to, żebyście oboje spieprzali?
– Nie
byłoby mnie tu, gdyby Draco nie płakał, że wystawiłem cię na niebezpieczeństwo.
– Więc
jesteś słaby wobec łez jego brata?
– Kuzyna
– poprawił go Igniss. – I wypierdalaj stąd! Ciebie szczególnie nie chcę
widzieć, chuju!
–
Odprowadzę tego pana do wyjścia. Przy okazji znajdę Billa i powiem, że może
wracać do domu. Wrócę po ciebie za jakieś pół godziny, okej?
– Spoko.
Zdążę się upić do tego czasu – warknął, wchodząc do kuchni i sprzątając
pozostałości po niedoszłym śniadaniu.
//*//
–
Zmienić zdanie? HA! Dobre sobie! Tylko za to, że został zmuszony do wzięcia
odpowiedzialności?
– …
– Dawać
mu szansę za każdym razem, kiedy zrobi jakiś głupi gest w twoją stronę.
Pomysłowe.
– …
– Nie.
Nie mam zamiaru znów się w to bawić. Nie będę się więcej ośmieszać.
– …
– Nie
zmienię zdania. Nie… ostatni raz… więcej mnie do tego nie ubłagasz.
– …
– Nie
dziękuj, głupi. Jeszcze nie masz za co.
//*//
Charlie
wrócił jakieś czterdzieści minut później. Gdy Ig zamknął za nim drzwi, zgiął
nogę w kolanie i uderzył nią lekko w pośladki chłopaka.
– Ej! –
krzyknął oburzony, dotykając pośladków. – Nie zagalopowałeś się trochę?!
– Ja
tylko przekazuję wiadomość. Draco prosił, żebym ci skopał tyłek w jego imieniu.
Wcześniej po prostu nie było okazji… Na to też.
Zastygł
w bezruchu, zaskoczony, gdy poczuł obejmujące go w barkach ramiona i policzek
przytulający się do jego głowy.
– C-co
ty… – zająkał się, odrobinę wyższym niż normalnie głosem.
– Po
prostu cieszę się, że nic ci nie jest. Nawet nie wiesz, jakiego strachu nam
napędziłeś...
– Draco
zrobił z igły widły…
– ...i
jesteś idiotą – ciągnął. – Pytałem, czy masz wszystko. Jak mogłeś zapomnieć
telefonu?
– Byłem
pewien, że go mam. Zresztą… co cię to obchodzi? – Odsunął się od mężczyzny z
grymasem. Widać było po nim, że jednocześnie był zażenowany i zły.
–
Chociażby to, że nie chciałbym cię mieć na sumieniu. Po drugie, czy ja ci
naprawdę wyglądam na bezdusznego drania? – Ruszył za Blackiem na górę. – Lubię
cię, więc się martwiłem. Oczywiście, jak już Draco mnie uświadomił, jakim byłem
idiotą, że cię ze sobą zabrałem.
– Daj
spokój… Sam chciałem iść.
– Wiem,
ale to dowodzi tylko tego, że też jesteś idiotą.
– Nikt
nie twierdził, że nie jestem. – Podszedł do szafki nocnej i zgarnął z niej
pakunek, który dzień wcześniej odebrał ze sklepu. Wpakował go do plecaka.
Charlie
oparł się o framugę, przyglądając się nastolatkowi.
– Co ci
się stało w twarz?
– Nie za
bardzo się mną teraz interesujesz?
–
Chciałbym wiedzieć, za co mi się oberwie od Draco, jak wrócimy.
– Mogłem
się domyślić, że to o to chodzi.
– Więc?
Powiesz czy…
– Nie
pamiętam. Albo dostałem wciry na Pokątnej albo w mieszkaniu zaryłem o umywalkę.
Zadowolony?
– Gdzieś
jeszcze jesteś ranny?
– Nie.
– To
dobrze. Jak wrócimy do Nory, ktoś ci wyleczy tego siniaka.
–
Poproszę twoją mamę jak wróci po południu.
– Nie
musisz czekać do popołudnia. Rodzice wrócili wczoraj wieczorem.
– Och.
Spoko. – Zarzucił sobie plecak na ramię i wycofał się z sypialni. – Idziemy do
sklepu bliźniaków skorzystać z kominka czy jak się przeniesiemy? – spytał,
kiedy zszedł na dół i zaczął zakładać 20-dziurkowe glany.
–
Teleportuję nas. Jeśli możesz od środka zamknąć mieszkanie, to możemy nawet
stąd. Chyba że masz jakimś cudem barierę antydeportacyjną.
–
Poczułbyś gdybym miał. W końcu to mugolska dzielnica i takie rzeczy da się
wyczuć. – Założył płaszcz, chwilę po tym jak odstawił plecak i znów zarzucił go
na plecy.
–
Dlatego powiedziałem “jakimś cudem”. – Wzruszył ramionami.
Igniss
zamknął mieszkanie i schował klucze do kieszeni.
– Ależ
ty drażliwy dzisiaj – mruknął, podchodząc do niego i chwytając go za ramię. –
Wytrzymasz jeszcze troszkę, bohaterze. Jak wrócimy będziesz miał mnie z głowy.
~*~
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, uff można powiedzieć, z Ignisem wszystko w porządku, jak widać Charliemu zależy w pewien sposób na nim...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia