~*~
Tym
razem, kiedy Charlie zszedł na dół, salon świecił pustkami. Po Ignissie nie było
nawet najmniejszego śladu. Stłumił w sobie westchnienie. Szkoda, że nie będzie
miał rano towarzystwa, ale tak będzie lepiej. Jeżeli to ma sprawić, że Ig da
sobie z nim spokój, to wytrzyma tę drobną niedogodność.
–
Zdziwiony, że raz to ty jesteś pierwszy? – Usłyszał nagle obok siebie. – A może
miałeś nadzieję, że już się nie będziemy rano widywać, hmm?
–
Pomyślałem po prostu, że znudziło ci się zrywanie skoro świt. Cieszę się, że
najwyraźniej jednak nie... Powiedz, lubisz jeździć na łyżwach? – Zerknął na
niego przez ramię, kierując się do kuchni.
– Na…
łyżwach? – spytał nieznacznie zbity z tropu takim pytaniem. Ruszył natychmiast
za mężczyzną. – Nie wiem. Czemu pytasz?
– Bo
wczoraj wieczorem sprawdzaliśmy z Percym lód na stawie i po paru poprawkach
można spokojnie na nim jeździć.
–
Znaczy, domowe lodowisko? – spytał z wesołymi ognikami w oczach.
–
Dokładnie. Jak jeszcze tu mieszkałem, to co roku je urządzaliśmy. Percy jest
mistrzem tworzenia lodowisk.
– Ja
jestem za! Co prawda nie umiem jeździć, ale sam pomysł jest jak najbardziej
spoko.
– To nic
trudnego, szybko powinieneś załapać. No, ewentualnie trochę się potłuczesz.
– Trochę
bardzo. Jestem strasznie wypadkowy, jeśli chodzi o sporty – zakomunikował
wesoło.
– To
sobie przywiążesz na tyłku poduchę. – Mężczyzna przez moment wyglądał, jakby
miał mu pokazać język, ale skończyło się na rozbawionym uśmieszku. –
Ewentualnie jeśli ładnie poprosisz, to może znajdzie się ktoś, kto cię będzie
asekurował?
– Masz
na myśli siebie czy któregoś ze swoich braci skażesz na ten los? – Szare oczy
spojrzały z uwagą na rudzielca.
– Okaże
się w praniu. – Smokolog wzruszył ramionami. – Chcesz kawy cynamonowej?
Przyjaciel mi wczoraj podesłał.
– A
dobra jest? Piłeś ją wcześniej?
– Nie i
nie mam pojęcia, jak to może smakować. Leo to kawosz i co rusz wciska mi jakąś
do spróbowania.
– Leo?
Nie jest z Rumunii, co?
– Jest
Amerykaninem. To mój współlokator.
– I robi
z ciebie szczura laboratoryjnego? – spytał zaczepnie, szturchając go delikatnie
w ramię.
– Nie do
końca. Próbuje mnie przeciągnąć na swoją stronę. W sensie, uważa że jestem
“Brytolem do szpiku kości, a w moich żyłach płynie herbata” więc on
“dobrodusznie postanowił zapoznać mnie z aromatycznym i pysznym światem kawy”.
Czy jakoś tak. – Wzniósł oczy do nieba.
Igniss
parsknął cicho, zaraz zasłaniając dłońmi usta i spoglądając na niego niewinnie.
– Tak
naprawdę podejrzewam, że to zemsta za to, że obraziłem kiedyś jego świętą kawę.
– Może
coś w tym jest – mruknął, powstrzymując się od kolejnego napadu śmiechu.
– No
nie? Zwłaszcza że Leo potrafi być mściwy… I jeśli mam być szczery, to w sumie
częściowo mu się udała, zwłaszcza że czasem naprawdę jej potrzebuję. Ale z
jakichś pięćdziesięciu rodzajów, które mi do tej pory proponował, jedynie dwie
mi jako tako smakowały. Tak więc nie spodziewam się wiele po tym tutaj –
zamachał torebeczką – ale to ja. Może tobie akurat przypadnie do gustu.
– Nie
przepadam zbytnio za kawą, ale mogę spróbować… – Posłał mu delikatny, odrobinę
niepewny uśmiech.
– Zrobię
jedną, jak będzie niedobra to się ją wyleje i tyle – zawyrokował, napełniając
czajnik wodą. – A tak poza tym nieszczęsnym… czymś – spojrzał z ukosa na leżącą
na blacie paczuszkę z kawą – chcesz herbatę?
–
Wolałbym kakao – mruknął pod nosem. – Herbata brzmi nieźle.
– Ale
kakao lepsze, ogarniam. Tylko nie wiem, czy je mamy.
– Mogę
sam je zrobić, jeśli to nie problem. Widziałem kakao w tamtej szafce – wskazał
na wymienioną szafkę.
– No to
do dzieła, słońce – odparł, zwalniając mu dojście do szafki.
Brunet
spojrzał na niego zaskoczony, by zaraz uśmiechnąć się radośnie. Wyciągnął
odpowiednie rzeczy, przygotowując kakao. Wlał mleko do większego kubka i
podgrzał je za pomocą magii, a następnie dosypał kakao i łyżeczkę cukru.
Następnie usiadł przy stole, z zadowoleniem biorąc spory łyk ulubionego napoju.
–
Wyglądasz w tej chwili jak zadowolony kocur. Brakuje ci tylko kocich uszu.
– Pff!
Weź idź z takimi tekstami, bo zaraz się opluję ze śmiechu! – parsknął,
odstawiając na chwilę kubek. – Przez ciebie nie mogę pić mojego ulubionego
napoju, podły ty!
– Taka
już moja natura. – Wzruszył ramionami uśmiechając się półgębkiem.
– Że
próbujesz mnie zabić przez śmiech?
– Otóż
to. Śmiechowy zabójca to ja… Ale to idiotycznie zabrzmiało – prychnął
rozbawiony. – Brak zajęcia mi chyba nie służy, zaczynam mówić głupoty.
– Oj
tam. To było całkiem urocze… jak na ciebie.
– No
wiesz… Ja zawsze jestem uroczy.
–
Uroczy? Ty? I zawsze? Przecież te trzy słowa razem nie koegzystują. – Pokręcił
lekko głową, prychając cicho ze śmiechu, kiedy dojrzał minę Charliego.
– Po
prostu się staram przy tobie powstrzymywać.
– Haha…
Bo co? Bo martwisz się, że oczarowany twoim “uroczym” wizerunkiem rzucę ci się
w ramiona? Albo do spodni? – Uniósł jedną brew, patrząc na niego z mieszaniną
politowania i rozbawienia.
–
Twierdziłeś, że ci się podobam, a moi znajomi utrzymują, że ta moja “urocza”
strona jest strasznie flirciarska, więc...
– Jesteś
flirciarski cały czas, głupku. Nawet teraz – zauważył, wracając do zapomnianego
napoju. Nieznaczny rumieniec zakwitł na jego policzkach.
Mężczyzna
zalał zawartość swojego kubka i filiżanki z kawą gotującą się wodą.
– To
wyobraź sobie, że normalnie zachowuję się jeszcze gorzej… Spróbuję się bardziej
pilnować. – Rzucił mu przepraszający uśmiech.
– Wiesz…
mi to nie przeszkadza. I nie mówiłem tego po to, byś zaczął się pilnować. W
końcu jesteś u siebie. Możesz zachowywać się tu swobodnie.
Charlie
posłał mu długie, przeszywające spojrzenie. Odwrócił je dopiero, gdy Ig zaczął
się niespokojnie wiercić.
– Okej –
mruknął i skupił się na trzymanej filiżance. Oparł się biodrem o blat i chwycił
naczynko w obie dłonie, unosząc do góry. Przymknął oczy i powąchał napar, by
zaraz mruknąć z aprobatą. – Pachnie całkiem przyjemnie, ale już parę razy dałem
się na to nabrać… – Spojrzał na Blacka i wziął głęboki oddech, jakby szykował
się do jakiegoś niezwykle trudnego zadania. – To lecim...
–
Trzymam za ciebie kciuki – wskazał na schowane pod resztą palców kciuki.
Rudzielec
wyszczerzył się do niego krótko, po czym wziął małego łyka. Z kamienną miną
odstawił naczynko na blat… po czym sięgnął po swój kubek z zapałem dobierając
się do jego zawartości.
– Czyli
jednak bomba biologiczna?
– Nie
mam pojęcia, czemu on to pije… Oprócz zapachu nie ma w tym nic dobrego. –
Wzdrygnął się i wziął kolejny łyk herbaty.
– To
cieszę się, że jednak nie dałem się skusić. – Uśmiechnął się zwycięsko,
dopijając swój napój do końca.
–
Całkiem słusznie, to nie było najlepsze doświadczenie – mruknął, zdecydowanym
ruchem wylewając zawartość filiżanki do zlewu.
//*//
Ig,
jeżdżąc na łyżwach, zdawał się być w swoim żywiole. Co prawda, praktycznie co
chwilę upadał na tyłek, jednak jednocześnie był tym rozbawiony. Wyciągnął rękę
w stronę Freda, który akurat był najbliżej niego i podniósł się z jego pomocą.
– Łyżwy
są takie zabawne!
–
Zgadzam się, choć w twoim przypadku po lodzie częściej jeździsz tyłkiem niż
nogami – stwierdził rozbawiony, przytrzymując chłopaka, gdy znów się zachwiał.
– Bo to
pierwszy raz jak jeżdżę na łyżwach – oznajmił wesołym głosem. Oczy bruneta
zdawały się mienić jego radością. Zupełnie jak u małego dziecka,
zafascynowanego upragnioną zabawką.
–
Przecież w Londynie muszą być jakieś lodowiska. Serio nigdy się do żadnego nie
przymierzyłeś?
– Serio!
Rok temu, dzień przed wypadem złamałem nogę, więc z automatu odpadłem z nauki.
Z kolei wcześniej woleliśmy chodzić na inne zajęcia. Na basen czy coś… Jacuzzi
zimą to coś cudownego.
–
Jacuzzi zimą z pewnością ma większy sens niż latem, ale basen… Jak dla mnie
zimą najlepiej stawiać na sporty zimowe.
– Biorąc
pod uwagę, że jestem totalną lebiegą sportową, to muszę się miarkować. Grając w
kosza skręciłem sobie kostkę przy wykonywaniu dwutaktu. I serio, nie wiem jak
to się stało.
Fred
zachichotał.
– Nie ma
już chyba dla ciebie nadziei.
– Ja tam
nie narzekam. Abym tylko rączki miał zdrowe. Wiesz o co mi chodzi. – Puścił mu
oczko.
– A już
myślałem, że jesteś taki oddany grze na instrumentach. – Fred przyłożył rękę do
serca, robiąc smutną minę. – Ig, skoro tak podoba ci się obijanie tyłka, to
zostawiam cię samego, mamy z Georgem w planach przypomnienie kilku osobom, że
od nas nie da się uciec.
– Nie! –
krzyknął cicho, lecz ten już od niego odjechał. Próbował z całych sił zachować
równowagę, co nie było łatwą sprawą. Prawa noga pojechała odrobinkę za bardzo
do przodu i chłopak runął ponownie na pośladki. Prychnął cicho, zostając w tej
pozycji.
– Aż mi
przykro, gdy widzę, jak tak raz po raz kończysz na lodzie.
W polu
widzenia Blacka pojawiły się czyjeś nogi. Nawet bez patrzenia w górę wiedział,
do kogo należały. Tak samo jak głos.
–
Przyznaj, że tak naprawdę masz z tego niezły ubaw, Charlie – powiedział,
patrząc na niego z uśmiechem.
–
Pierwsze pięć… no okej, przyznaję pierwsze dziesięć upadków zaliczonych w
rekordowym tempie trzech minut – tak, sprawdzałem czas – mnie bawiło. Ale jeśli
utrzymasz tę częstotliwość, to przez najbliższy tydzień nie usiądziesz. Co
prawda o tej poduszce na tyłku to był żart, ale może serio powinieneś się w
jakąś zaopatrzyć?
– Żeby się potem wszyscy ze mnie nabijali? Już
wolę się potłuc. Przyzwyczaiłem się.
– Nie
wątpię. Ale skoro wzgardziłeś poduszką, to dawaj łapki, pojeżdżę z tobą –
oznajmił, wystawiając dłonie.
–
Dzięki. – Posłał mężczyźnie promienny uśmiech, kiedy podał mu ręce i z jego
pomocą podniósł się z lodu. – I jesteś głupiutki, wiesz?
– Czemu
niby? – Kiedy upewnił się, że Ig mniej więcej utrzymuje równowagę, ruszył
ostrożnie do tyłu, ciągnąc go za sobą.
– Bo
przez to, więcej czasu spędzimy razem. A jak sam dobrze wiesz… podobasz mi się.
Dla mnie to szansa na zapunktowanie u ciebie. Może nie zwalającą z nóg jazdą...
– Jeśli
tylko o to chodzi, to nie ma się czym przejmować. Nie interesują mnie związki.
Do łóżka też cię nie będę próbował zaciągnąć, trochę za młody jesteś. –
Podniósł spojrzenie z ich nóg na nieco zagubioną minę nastolatka. – Nie
spodziewałeś się czegoś takiego, hm?
–
Szczerze? Nie spodziewałem się – przyznał mu rację. – Ale… z drugiej strony dałeś
też mi nadzieję.
– Niby
czym?
– Tym,
że nie bawisz się w związki. – Wzruszył ramionami i zachwiał się, mocniej
chwytając rudzielca. – Bo to oznacza, że cały czas jesteś wolny i nic nie stoi
na przeszkodzie, żebym spróbował. Kto wie… może znów będziesz chciał związku.
– Marne
szanse. Podoba mi się mój aktualny styl życia. Brak zobowiązań jest mi na rękę.
– Tak
mówisz teraz, ale co będzie za kilka lat? Masz zamiar zostać starym zgredem bez
miłości u boku? Nie uważasz, że to smutna wizja?
– A co
ciebie obchodzi, jak będzie wyglądało moje życie za parę lat? – Przytrzymał go
mocno za łokcie, gdy zakręcali. – Za kilkanaście dni wrócę do Rumunii, ty
zajmiesz się swoim życiem. A za parę tygodni...
– Bo za
tych parę lat chciałbym widzieć siebie obok ciebie – sapnął cicho.
Charlie
spojrzał na niego pobłażliwie.
– Nie
uważam tego za jakiś chwilowy kaprys, zimowy romans czy jak ty to tam widzisz.
Nie należę do płytkich ludzi, którzy lecą na wygląd albo na status społeczny.
Jak już się zakochuję, to staram się ze wszystkich sił… więc nie patrz na mnie
w ten sposób. To naprawdę dla ciebie takie godne pożałowania? Patrzenie na
młodszego dzieciaka, który stara się do ciebie dotrzeć?
– Po
pierwsze, wciąż prawie nic o sobie nie wiemy, skąd więc wziąłeś pewność, że
będziesz chciał być przy mnie za parę lat? A po drugie, której części “nie
interesują mnie związki” nie zrozumiałeś?
– Tch… –
zgrzytnął zębami, odsuwając się od niego i tylko cudem utrzymując równowagę. –
Nic o sobie nie wiemy? Myślę, że zdążyłem cię poznać całkiem dobrze… ale
szczegół. Jestem poważny w swoich uczuciach. Nie zakochuję się w każdej
napotkanej osobie. Mogę się zauroczyć w ciągu chwili i tak samo szybko stracić
zainteresowanie, ale! Sprawa ma się inaczej, kiedy jestem zakochany. A potrafię
rozróżnić te dwa stany…
– To
lepiej dla ciebie, żebyś we mnie był tylko zauroczony. Krócej będzie bolało.
– I kto
tu teraz nie rozumie słów drugiej osoby?
– Wiem
doskonale, co powiedziałeś. Więc nie bądź namolny.
– Nie
jestem namolny! – fuknął cicho.
– Nie
mówię, że jesteś. Ostrzegam byś nie był. Szkoda twoich wysiłków.
–
Powiedz, że po prostu chcesz mieć ode mnie spokój i tyle. Nie musisz się z tym
kryć.
– Z
niczym się nie kryję. Lubię twoje towarzystwo. Dlatego tym bardziej chcę, byś
wiedział, że nie mam ci do zaoferowania nic poza przyjaźnią.
– Jasne,
jeszcze zmienisz zdanie, Char. – Spojrzał na niego z niezachwianą pewnością.
– Tak,
tak… Już słyszałem takie teksty i jakoś nie zmieniłem. Więc zrób sobie
przysługę i nie twórz złudnych nadziei.
– Nie
tworzę złudnych nadziei. Wierzę w to, co mówię i tyle – Wzruszył ramionami.
Przysunął się do niego, próbując sięgnąć warg rudzielca. Na próżno. Zaśmiał się
cicho, krótko. – Jak to mówią… w miłości i na wojnie wszystkie chwyty
dozwolone.
//*//
– Co mam
zrobić, żebyś odpuścił? – spytał, gdy po raz drugi w ciągu kilku minut Igniss
ewidentnie nieprzypadkowo poleciał wprost na jego pierś, a smukłe palce
zacisnęły się na jego bicepsie.– Przestać się do ciebie odzywać? – Spojrzał na
niego z ukosa.
Black parsknął
cicho.
– Wiesz…
Musiałbyś zrobić coś na miarę Lou, pewnie. Jego do tej pory nie chcę znać. –
Wzruszył ramionami.
– Aż
boję się pomyśleć, co takiego odstawił.
– Och, w
sumie nic takiego. Po prostu odmawiając mi seksu, przyczepił mi łatkę łasej
dziwki. Więc żeby mnie do siebie zrazić musiałbyś zrobić coś podobnego. –
Spojrzał na niego wyczekująco. – Zresztą nieważne… – Odwrócił się na pięcie z
zamiarem odjechania od mężczyzny, ale zaraz stracił równowagę i poleciał do
przodu.
–
Wstawaj, sarenko – rzucił cicho, podjeżdżając do niego od przodu. Wyciągnął ku
niemu dłoń.
– Takimi
tekstami mnie nie zniechęcasz, tylko dajesz nadzieję – mruknął, wstając z
pomocą dwudziestoczterolatka.
–
Właśnie przyrównałem cię do nowonarodzonej sarny, co nie umie się utrzymać sama
na nogach… Polemizowałbym czy to był miły tekst. No i nie muszę się specjalnie starać,
żebyś miał mnie dosyć. Wszyscy w końcu mają. Więc obejdzie się bez wyzywania
cię od dziwek.
– Bo
jesteś pracoholikiem? – Jedna ruda brew uniosła się wysoko. – Już samo to jak
się potrafisz rozgadać o smokach na to wskazuje… I taki po prostu jesteś, nic
nie mogę na to poradzić. – Na tyle na ile mógł sobie pozwolić, wzruszył lekko
ramionami.
–
Pierwszy raz od sześciu lat przyjechałem do domu na święta. Nie dlatego że nie
miałem innego wyboru, po prostu wolałem zostać w pracy z takich czy innych powodów.
–
Rozumiem… Smoki są dla ciebie ważniejsze od… W sumie tak samo ważne jak
rodzina.
– Jestem
w stanie w tej chwili przywołać dwa przypadki, kiedy bez wahania przerwałem
randkę, bo dostałem wezwanie z pracy.
– Czyli
praktycznie jak każdy lekarz, strażak albo policjant. Nie jesteś pod tym
względem osamotniony, nie martw się.
– Nie
twierdzę, że jestem. Ale rodziny takich osób raczej nie są zbyt szczęśliwe,
nawet jeśli rozumieją, że tak po prostu musi być. A ja wcale nie muszę tyle
pracować. Po prostu chcę. Dobrowolnie biorę multum nadgodzin, przez co czasem
potrafię na przestrzeni paru tygodni wracać do domu tylko po to, by się
przespać. I często nawet jak wracam do domu, to wciąż myślę o moich
podopiecznych. Jestem kompletnie beznadziejnym przypadkiem.
– Znam
się na takich beznadziejnych przypadkach. Lou też jest totalnym pracoholikiem.
Wracał do mieszkania tylko po to, by spać i pracować nad koncepcjami nowych
projektów. Chociaż w porównaniu do tego dupka ty wypadasz o wiele lepiej.
– To on
cię nazwał dziwką, tak?
– Dasz
wiarę, że powiedział to po prawie dwóch latach związku? – Prychnął cicho, na
samo wspomnienie tamtej chwili. – Ale nie gadajmy o tym idiocie. On to już
zamknięty rozdział w historii mojego życia.
–
Spróbujemy teraz z częściową asekuracją – ogłosił rudzielec i puścił jedną rękę
nastolatka. Ustawił się bardziej z boku, wciąż trzymając go za drugą. – Ten ze
mną też już powinieneś zamknąć. Już pomijając nawet fakt, że nie chcę z nikim
chodzić, co do ciebie najwidoczniej nie dociera, naprawdę niewiele przemawia na
twoją korzyść. Jesteś ode mnie sporo młodszy, a ja preferuję osoby w moim wieku
lub parę lat starsze. Choć jesteś atrakcyjny, to daleko ci do mojego typu. Z
charakteru także jesteś kompletnym przeciwieństwem moich dotychczasowych partnerów.
Jedyne, co naprawdę przemawia na twoją korzyść, to fakt że lubię spędzać z tobą
czas.
– Jedno
jest zawsze lepsze od braku pozytywów.
– Jesteś
emocjonalnym masochistą? Nie wmawiaj sobie, że jest szansa na cokolwiek między
nami. Nawet przygodny seks odpada, bo jesteś “nielegalny”.
– I tak
nie liczyłem na seks. Nie teraz.
– Widzę,
że całkiem nieźle wam idzie nauka – zagadał Bill, podjeżdżając do nich. –
Pozwolisz, że podkradnę ci instruktora, Ig. Zaraz podjadą tu bliźniacy, więc
nie musisz się martwić. Tylko pilnuj ich, bo już tyle razy dziś przez nich
leżałem, że jeszcze raz a obrzucę ich klątwami. I nie tylko ja. Jesteście
jedynymi ocalałymi, to nieuczciwe, tak więc miłej zabawy – rzucił, gdy zbliżyli
się Fred z Georgem. Nie czekając na odpowiedź Ignissa, kiwnął na Charliego i
odjechał.
Drugi z
braci poczekał aż Fred chwyci skołowanego Iga za drugą rękę, po czym ruszył za
Billem.
//*//
– Mogę
wiedzieć, co ty wyrabiasz? – fuknął Bill, gdy znaleźli się w miarę daleko od
reszty.
– Wiem,
jak to dla ciebie wygląda, ale to nie tak.
– Nie
tak? Jak dla mnie całkiem jednoznacznie podrywasz szesnastolatka.
– Tak
się składa, że jest kompletnie na odwrót, Bill. Właśnie dałem mu kosza.
– Ach
tak? Tylko dlaczego do tej pory przez większość czasu widziałem, jak z nim flirtujesz?
– Bo… –
Zacisnął usta w wąską linię. – Ostrzegłem go, że sprawiam takie wrażenie...Nie
patrz tak na mnie.
– No
dobrze, powiedzmy że go ostrzegłeś, że SPRAWIASZ WRAŻENIE, że z nim FLIRTUJESZ.
Czemu nie możesz go po prostu traktować normalnie?
– Ale ja
go traktuję normalnie! – jęknął zniecierpliwiony. – Po prostu jestem miły.
Zawsze staram się być dla wszystkich miły. Czy to źle, że nie potrafię przejść
obojętnie obok kogoś, kto co chwilę ląduje na tyłku?
– Nie,
jasne że nie… Ale sposób, w jaki to robisz, jest zbyt… sugestywny. Okej, część
ludzi się na tobie pozna i będą brali na to poprawkę. Albo zwyczajnie będzie
ich twoje zachowanie wkurzało...
– Czemu
ma ich wkurzać, że jestem miły? Nie ogarniam – burknął Charlie.
–
Merlinie, że też muszę ci to tłumaczyć… Nie chodzi o sam fakt, że jesteś miły,
tylko o sposób, w jaki to okazujesz. Na dobry początek może darowałbyś sobie
propozycje pocałunków. To zdecydowanie wykracza poza powszechnie pojmowanie
“bycie miłym”. – Charlie zmilczał tę uwagę, odwracając wzrok. – Więc wracamy do
punktu wyjścia: flirtujesz z każdym na około. I to dosłownie. Jesteś
przypadkiem beznadziejnym.
– Też
cię kocham, William – odparł kwaśno, ale po chwili westchnął i zatoczył na
lodzie małe kółeczko, przez co został nieco w tyle. Starszy z braci zatrzymał
się i przyglądał wpatrującemu się z dal Charliemu. – Nie musisz się o mnie
martwić. Ani o Iga. Nie wykorzystam go. Wiem, że nie podoba ci się mój obecny
styl życia, ale nie stałem się jakimś zwyrodnialcem. Wszystkie relacje, które
nawiązuję, mają zgodę obu stron.
– Daj
spokój, nie martwię się o to. Choć trochę ciężko mi uwierzyć, że serio to Ig
bardziej na ciebie leci, niż ty na niego. Nie myśl, że przegapiłem jak go
zlustrowałeś pierwszego wieczoru… Draco i Harry’ego też, ale najwidoczniej
Draco skutecznie cię odstraszył...
– Hej!
Nie odbijam ludziom partnerów… – Bill uniósł jedną brew, patrząc na niego
powątpiewająco. – To był tylko jedne… no ok, dwa razy. Byłem wtedy zuchwałym
dzieciakiem, wyrosłem z tego.
– Z tego
co widzę, to dotarłeś jedynie do etapu bycia zuchwałym podrostkiem.
– Hej!
Coś za bardzo się dzisiaj zapędzasz z tym dokuczaniem.
– Ja ci
nie dokuczam. Nie jestem tobą. Mówię cały czas całkiem poważnie.
– A ja
całkiem poważnie zapewniam cię, że nie zarywam do Ignissa. To on trzeciego dnia
naszego pobytu tutaj powiedział, że jestem idealnie w jego typie. A później
jeszcze dorzucił, że się we mnie zakochał. – Bill patrzył na niego przez
dłuższą chwilę, jakby bił się z własnymi myślami. – No co?
– Wiesz…
Pomiędzy mną i Fleur jest w sumie siedem lat różnicy. A Ig też nie będzie miał
wiecznie szesnastu...
– Bill,
nie. Chyba sam siebie nie słyszysz. Może i lubię z nim rozmawiać, ale to
wszystko. A przede wszystkim: nie chcę się wiązać. Umknął ci ten fakt?
– Jesteś
głupio uparty. Nie tobie jednemu parę razy złamano serce.
– Tu nie
chodzi o moje złamane serce. Nie nadaję się do związku i tyle.
– Jeśli
ty się nie nadajesz, to…
– Bill.
– ...ja nie wiem czy…
–
William, zamknij się.
– …ktokolwiek się nadaje.
Zatrzymali
się, patrząc sobie gniewnie w oczy.
– Jesteś
upartym osłem. Nie chcesz mnie słuchać, okej. Twoje życie, twoja sprawa. Mam
tylko nadzieję, że przejrzysz na oczy nim będzie za późno i odstraszysz od
siebie swoją prawdziwą drugą połówkę.
– Jak
zawsze beznadziejny romantyk… Ty też powinieneś już z tego wyrosnąć.
~*~
Na początku chciałam powiedzieć ze jestem beznadziejna w pisaniu komentarzy, ale skoro tu jest ich tak mało to stwierdziłam, że mogę się postarać...
OdpowiedzUsuńPiszecie naprawdę świetnie, i jak wiele innych też się dziwię, ze jest tu tak mało komentarzy. Fabuła jest wyciągająca,nie mogłam sie oderwać od tego bloga. Błędów nie ma wcale, no może tam znalalam jedną czy dwie złe końcówki. I jeszce jedną rzecz, gdzieś przed trzydziestu rozdziałem UW było "bokserki Levi'sa", nie powinno być "levis'a"? Ale to tam mało ważne.. Ogólnie piszecie świetnie i nie mogę się doczekać następnych wpisów
Pozdrawiam i życzę dużo 22nd i czasu
~H
weny* xD
Usuń~H
Dzięki za komentarz i witam w imieniu swoim i Yunohy na blogu :) Co do tych bokserek - tu jest trochę skomplikowana sprawa, bo generalnie nazwa firmy to "Levi's". Spróbuję się jeszcze rozeznać, bo tak mi teraz przyszło do głowy, że może w ogóle nie powinno się odmieniać tej nazwy. W każdym razie, dzięki za zwrócenie uwagi, postaram się zrobić tak żeby bokserki nie kuły dłużej w oczy ;D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Saneko
Hej,
OdpowiedzUsuńzastanawiam się co się stało, że Charlie nie chce bawić się w związki... ocho Charlie chce zniechęcić do siebie Ignissa..
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia