piątek, 14 października 2016

Rozdział 61

~*~
Harry otworzył gwałtownie oczy. Dyszał ciężko, koszulka lepiła się do jego spoconego ciała, głowa bolała niemiłosiernie, a serce wciąż biło w szaleńczym tempie. Leżał przez chwilę w ciemności, próbując się opanować, ale gdy tylko przed oczami znów stanęła mu scena z wizji, wyskoczył z łóżka i potykając się, pognał do łazienki. W ostatniej chwili dopadł sedesu, gdy fala mdłości wygrała z jego samozaparciem.
Głuchy odgłos głowy zderzającej się z posadzką, po raz kolejny rozbrzmiał w jego pamięci. A wraz z nim pojawiła się kolejna fala torsji.
To obleśne zadowolenie, które czuł Voldemort, na widok upadającego dziadka Draco… Psychopatyczne rozbawienie, gdy Lucjusz próbował roztrzaskać głowę Bellatrix o podłogę…
I to przerażenie w oczach Draco

– Harry?! – usłyszał zaniepokojony głos Rona, który chwilę później wpadł do łazienki razem z Ignissem. Parę sekund później troskliwe dłonie spoczęły na jego plecach.
Kilka przeraźliwie długich minut minęło, nim Harry wreszcie mógł zaczerpnąć głębszy oddech. Blady i rozczochrany opierał się rękoma o muszlę, drżąc na całym ciele. Gdy jego oddech wrócił już niemalże do normy, przyjaciele pomogli mu się podnieść i usadzili pod ścianą. Harry z ulgą przywitał chłód kafelków, jak i mokry ręcznik, który podał mu Ron. Z niemałym trudem przetarł twarz, po czym opuścił bezwładnie ręce i odetchnął uspokajająco, przymykając oczy.
– Dzięki – wychrypiał, nie podnosząc wzroku znad posadzki.
– Wystraszyłeś nas tym biegiem… – mruknął Igniss, siadając na podłodze przy nim. – Zatrułeś się czymś? Muszę przyznać, ze ta wędlina, którą jadłeś na kolację, nie wyglądała zbyt apetycznie.
Potter pokręcił słabo głową.
– To nie zatrucie…
– Więc jednak wizja? – spytał zaniepokojony Ron, dołączając do nich na posadzce. Tym razem brunet przytaknął.
– Wizja? – Black spojrzał sceptycznie na obu chłopaków.
– Od kiedy Voldemort odzyskał ciało, wykorzystując do tego krew Harry’ego, ich umysły czasem się “łączą”. Nazywamy to wizjami, ale to bardziej coś jak oklumencja na odległość…
– Czasem widzę to, co Voldemort – wtrącił brunet. – Zdarza się to szczególnie wtedy, gdy jest wściekły – po prostu ściąga mnie do niego. Tak jak teraz, gdy najwyraźniej dziadek Draco go rozzłościł…
– Abraxas Malfoy? To on nie wyjechał z kraju?
– Wyjechał, ale z jakiegoś powodu wczoraj wrócił. – Choć pytanie ewidentnie było skierowane do Iga, to Harry odpowiedział. Spojrzał smutno na Blacka. – Chyba dowiedział się o “specyficznej i dość napiętej sytuacji” w Malfoy Manor, bo chciał zabrać stamtąd Draco.
– C-co? – sapnął zaskoczony, otwierając bezwiednie usta. – Co masz przez to na myśli?
– Tak naprawdę nic konkretnego – odparł z mieszanką frustracji i bezsilności w głosie. – W końcu nie wiem, co ty miałeś na myśli, gdy użyłeś tego określenia. Wiem za to na pewno, że Voldemort ma jakieś plany wobec Draco. Ale znowu! – nie wiem, co to dokładnie jest. Cokolwiek by to nie było, Abraxas próbował ochronić przed tym Draco, ale… Bellatrix ona… – Harry spuścił głowę i zacisnął wargi z wyrazem bólu na twarzy. Dopiero po chwili zmusił się, by spojrzeć na Blacka. – Posłała na niego Avadę.
– Czyli… dziadek… – Ig przełknął ślinę, zbierając myśli. – Chcesz powiedzieć, że on nie żyje?
Potter ledwo zauważalnie skinął głową, jakby mniej wyrazisty ruch miał spowodować mniejsze cierpienie.
– Przykro mi, Ig – dodał cicho, kładąc mu niepewnie dłoń na przedramieniu.
Chłopak odetchnął głośniej, zasłaniając usta ręką. Jego spojrzenie stało się szkliste, a bardziej częstotliwe mruganie spowodowało jedynie zebranie się małych łezek na końcu rzęs.
– Jak… – zaczął po dłuższej chwili milczenia. – Jak jego brat się dowie o tym mordzie, nie będzie już siedział bezczynnie.
– To jeszcze nie wszystko. – Harry spojrzał na niego z bólem.
– Nie mów, że zrobili coś Draco… – Wręcz zabłagał kuzyn Ślizgona.
– Nie – zapewnił, ale jak tylko to słowo opuściło jego usta zdał sobie sprawę, że nie może mieć co do tego pewności. Lodowaty dreszcz przebiegł mu po plecach. – A przynajmniej nie wtedy, gdy obserwowałem. Nie wiem, co się wydarzyło po moim przebudzeniu. Ale nawet jeśli jemu samemu nic nie zrobili, to…
– Więc kto?! – przerwał mu gwałtownie i zbladł, kiedy przyszło mu do głowy jedyne imię z jego rodziny, na dźwięk którego Potter się nie krzywił. – N-Nar? Zabili Narcyzę? – Spojrzał na Harry’ego z takim bólem, jakby to swoją matkę miał na myśli, a nie daleką ciotkę, która trochę się nim zajmowała. Łzy zebrały siły i wypuściły pierwszą ochotniczkę na policzek byłego charłaka. Chłopak starł zdradziecką kroplę wierzchem dłoni.
– Nie, Ig! To nie tak. Ona żyje! Torturowali ją, ale jestem pewien, że żyje!
– Skąd możesz to wiedzieć? – spytał drżącym głosem, pociągając nosem. – Mogą ją właśnie w tej chwili zabijać… Jak wiele innych kobiet wcześniej! Oni od tortur właśnie zaczynają karę śmierci!
– Jeśli znalazłby powód by ją zabić, Harry z pewnością by to widział.
– Właśnie. Prawdopodobnie rzucił na nią tego jednego Cruciatusa, a potem się uspokoił, bo na tym moja wizja się skończyła. – Harry próbował brzmieć przekonująco, ale doskonale wiedział, że przecież Crucio można rzucać przez długi czas. W dodatku Voldemort nie szczędził wkładanej w zaklęcie mocy.
– Jednego Cruciatusa to ona pewnie zarobiła od męża. – Siąknął znowu nosem, uspokajając się tylko nieznacznie.
– Twierdzisz, że byłby w stanie torturować własną żonę?! – sapnął zdjęty grozą Ron.
Harry na końcu języka miał pytanie “Co tak naprawdę dzieje się w Malfoy Manor?”, ale ostatecznie się powstrzymał. Jeśli jego obawy były słuszne, to Ig z pewnością nie chciałby o tym mówić przy Ronie. Możliwe, że nawet jemu samemu nie powiedziałby nic więcej. I Harry naprawdę byłby w stanie to zrozumieć. W końcu sam też długo ukrywał przed przyjaciółmi, co się działo na Privet Drive 4.
– Wróćmy może już do dormitorium, co?
– Dobry pomysł. – Black jako pierwszy zerwał się z miejsca, otrzepując spodnie od piżamy z wyimaginowanego brudu. Podał rękę Harry’emu, pomagając mu podnieść się z zimnej podłogi.
– Harry, nie zamierzasz powiedzieć dyrektorowi, o tym co widziałeś? – Ron spojrzał lekko zdezorientowany na przyjaciela.
– Nie. Jeśli się o tym dowie, to będzie traktował Draco jak potencjalne zagrożenie. Tak jakby był Śmierciożercą.
– Więc co, zamierzasz ukryć przed nim tę wizję? No i skoro Voldemort planuje go jakoś wykorzystać, czyli najprawdopodobniej go wkrótce ostemplować, to czy właśnie nie powinniśmy mieć go na oku?
– Draco nie jest jego zwolennikiem!
– Ale Voldemort potrafi zmuszać ludzi, by robili to, co chce! Może chociażby rzucić na niego Imperiusa!
– …Nie powiem o tym dyrektorowi.
– Harry!
– Nie! Nie chcę, by ludzie znów uważali go za Śmierciożercę!
– Kiedyś sam byłeś jednym z tych ludzi – wytknął mu i przemilczał, że wciąż jest ich wielu, po prostu nie mówią nic w obecności jego ani Iga. – Czemu aż tak go bronisz?
– Bo teraz wiem, jaki jest naprawdę. Już ci to tłumaczyłem, prawda? Ufam mu.
– Nawet twoje zaufanie jest raczej słabą bronią przeciwko Imperiusowi!
– Draco nie jest pod działaniem Imperiusa – mruknął Igniss pustym tonem.
– A skąd możesz wiedzieć? No i to że teraz nie jest, nie znaczy, że nigdy nie będzie.
– Uwierz mi, wiem. W końcu znam go nie od dziś… – Posłał Ronowi kpiące spojrzenie. – Zauważyłbym, gdyby był.
– Mocne słowa, jak na kogoś, kto ma do czynienia z magią od pół roku – prychnął rudzielec.
– Chcesz się przekonać, co te pół roku zdziałało? – spytał gniewnie. – Żebyś tylko tego nie pożałował.
– Grozisz mi?
– Ostrzegam życzliwie…
– Uspokójcie się! – Harry złapał obu przyjaciół za ramiona i maksymalnie ich od siebie nawzajem odsunął.
– Spokojnie. Przecież się na niego nie rzucę z pięściami – mruknął Ig. – Raz mi wystarczył.
– Uznaj, że to tak zapobiegawczo.
– Jasne. – Wzruszył ramionami. – Od czego jest zaufanie…
Harry przemilczał jego uszczypliwą uwagę.
//*//
W ponurych nastrojach wrócili do pokoju, choć nie do końca do własnych łóżek. Harry bez słowa pociągnął Ignissa w stronę własnego.
– Ig, powiedz mi, co dokładnie miałeś na myśli, mówić o tej specyficznej sytuacji w Malfoy Manor? – Gdy tylko skryli się za obłożonymi zaklęciem wyciszającym zasłonami, Harry zasypał przyjaciela gradem pytań. – Chodziło ci o Lucjusza znęcającego się nad żoną i Draco? O kręcącego się po niej Voldemorta? Czy o co?
– Wszystkiego po trochu… To naprawdę skomplikowane.
– Mamy czas, Ig – upierał się Harry. – Mamy całą cholerną noc, bo wątpię by któryś z nas był w stanie dziś jeszcze zasnąć. Więc nawet jeśli wytłumaczenie tego miałby zająć godziny, chcę poznać całą prawdę. Draco sam z pewnością nic mi nie powie, nawet jeśli go zapytam. Uznałby, że sam sobie z tym poradzi i kazałby mi się nie wtrącać. – Zrobił sfrustrowaną minę. – Więc tylko od ciebie mogę się dowiedzieć prawdy.
– Zachowujesz się, jakbyś był z nim kilka lat, a nie kilka tygodni – zauważył Black, posyłając mu leciutki uśmiech. – To w sumie urocze.
– Nie próbuj odwrócić mojej uwagi, Ig – ostrzegł. – Ostatnio ci się udało, ale tym razem nie dam się tak łatwo. Czy to źle, że chcę wiedzieć o jego problemach? Nawet jeśli nic nie będę mógł mu pomóc.
– Nie mówię, że to źle… Ale jak dowiesz się o tym ode mnie, to nie sądzisz, że znów go tym wkurzysz?
Harry otworzył usta, ale po sekundzie wahania zacisnął je sfrustrowany.
– Nie lepiej zaryzykować i spytać go osobiście jak wróci?
Zielonooki bił się przez chwilę ze swoimi myślami. Ig miał rację, był tego boleśnie świadomy. Tylko to oznaczało kolejne godziny zadręczania się pytaniami bez odpowiedzi. Czuł się wykończony na samą myśl o tym, a jednocześnie wiedział, że z tego samego powodu, jak i przez wspomnienia wizji, nie zmruży dziś oka.
//*//
Aportowali się w na środku Pokątnej.
Ojciec pchnął Draco z siłą, posyłając go na kolana. Inni w tym czasie rzucili na ziemię martwe ciało dziadka, a Dołohow puścił słaniającą się na nogach Narcyzę. Kobieta upadła z bolesnym jękiem, a Draco natychmiast się przy niej znalazł.
Lucjusz wyciągnął różdżkę w górę, w czasie gdy dwaj inni wymierzyli w pobliskie budynki.
Morsmordre – szepnął chłodno, wyczarowując Mroczny Znak na niebie.
Incendio!
Confringo!
Wybuch sprawił, że ziemia zadrżała nieznacznie, ogień z kolei doskonale oświetlił czarne sylwetki.
– Nawet nie próbuj nas zdradzić – mruknął Lucjusz i zniknął wraz z innymi.
Draco przytulił do siebie delikatnie głowę ledwo przytomnej kobiety, pozwalając, aby łzy znalazły swoją drogę ucieczki.
Krzyki ludzi zaczęły roznosić się echem po ulicy.
Jednak nim ktoś zainteresował się trójką ludzi na środku ulicy, minęło sporo czasu. I zrobił to dopiero jakiś młody auror, który jako jeden z pierwszych dotarł na miejsce.
Podbiegł do nich, sprawdzając na wszelki wypadek, czy to nie pułapka, po czym uklęknął przed Draco z Narcyzą.
– Jesteście bezpieczni – powiedział uspokajająco, rzucając na Narcyzę zaklęcie diagnozujące.
– R-rzucili na nią Cruciatusa – szepnął gorączkowo nastolatek, przesuwając palcami po włosach matki. – Tak długo jej to robili – dodał, spoglądając na niego czerwonymi od niedawnego płaczu oczami.
– Wyjdzie z tego – zapewnił, zerkając jeszcze na leżącego obok mężczyznę.
– Nie żyje – potwierdził szybko Draco. – Śmierciożercy go zabili.
– Jak się nazywasz?
– D-Draco. Draco Malfoy.
//*//
Następnego dnia, jak tylko się spotkali, chłopcy opowiedzieli Hermionie i Ginny o nocnej wizji Harry’ego. Obydwie były zdania, że powinien powiedzieć o niej dyrektorowi.
– Harry, tu nie chodzi o to, że Dumbledore może nagle zacząć patrzeć na Malfoya… znaczy Draco, jak na prawie-że-Śmierciożercę. Spójrz na to w ten sposób – jeśli Draco faktycznie jest częścią jakiegoś planu, a dyrektor będzie miał to na uwadze, to może być w stanie go obronić przed łapskami Gada, prawda? – przekonywała Ginny.
– Uch… jeszcze się zastanowię, okej? – rzucił słabo, trochę na odczepnego. Był potwornie zmęczony, zgodnie z przewidywaniami praktycznie nie zmrużył w nocy oka. Przesiedzieli z Igiem parę godzin w milczeniu, aż pewnym momencie zorientował się, że Black przysnął. Niestety jemu samemu udało się zapaść jedynie w kilka płytkich drzemek.
W ponurych nastrojach usiedli do śniadania, jednak Harry kompletnie nie miał apetytu. Popijał więc tylko herbatę, patrząc niewidzącym wzrokiem w puste miejsce, które zazwyczaj zajmował blondyn. Ig też nie wykazywał zbytniego zainteresowania swoim talerzem, dziabiąc od niechcenia jajecznicę widelcem i co jakiś czas zmuszając się, by wziąć do ust choć kęs.
Nastroje całej czwórki zmieniły się dopiero po rozniesieniu poczty. Zdjęcie ulicy Pokątnej i unoszącego się nad nią Mrocznego Znaku zamieszczone na pierwszej stronie gazety wstrząsnęło całą salą, włącznie z nauczycielami.
“MALFOYOWIE PADLI OFIARĄ ŚMIERCIOŻERCÓW” głosił ogromny tytuł, który prawdopodobnie wywołał jeszcze większe poruszenie niż samo zdjęcie.
Harry wymienił z Ignissem przerażone spojrzenie. Zakręciło mu się w głowie.
Nie, błagał w myślach, on nie mógł umrzeć!
Ze stołu Ślizgonów co chwilę padało imię albo nazwisko ich prefekta. Jeden z nich nawet wstał i siląc się na opanowany ton, zaczął czytać. W ciszy, jaka zapadła, praktycznie każdy go słyszał:
– Wczorajszego wieczoru doszło do wielkiej tragedii w samym centrum magicznej dzielnicy. Grupa zwolenników Sami-Wiecie-Kogo pojawiła się na Pokątnej, siejąc strach i spustoszenie. Myśleć by się mogło, że ich celem było nastraszenie mieszkańców ulicy, ale nic bardziej mylnego. Ich ofiarą padli trzej przedstawiciele rodu Malfoyów.
W tym momencie wśród mieszkańców domu Slytherina znów zrobiło się głośno. Większość wiedziała, że Malfoyowie, choć są starym rodem, jednocześnie są bardzo nieliczni. Właściwie większość wiedziała jedynie o Draco i jego rodzicach. Nie licząc profesora, siedzącego kilkanaście stóp od nich.
Harry zdjęty grozą zacisnął palce na ramieniu Iga, gdy lodowaty dreszcz przeszył jego ciało.
– Troje…?
Wyrwał Hermionie z rąk jej egzemplarz Proroka i przebiegł wzrokiem tekst, nie czekając, aż Ślizgon uciszy swoich domowników, by kontynuować.
– Draco nic nie jest! – wyczytał na głos i ogarnęła go fala ulgi. Nie trwała ona jednak długo. – Ale jego matka trafiła do świętego Munga skatowana Cruciatusem.
– Więc dlaczego jeszcze nie ma go w szkole? – Ginny zmarszczyła czoło zaniepokojona.
– Piszą, że aurorzy go przesłuchują jako świadka… – odparł brunet.
– Harry… – zagadnęła Hermiona z zamyśloną miną. – Mógłbyś powtórzyć, co powiedział Gad? Po śmierci dziadka Mal… Draco.
– Spytał, czy Narcyza… – zaczął niepewnie, ale urwał, domyśliwszy się, o który dokładnie fragment pyta szatynka. – Powiedział, że ma plan, jak wykorzystać jego śmierć.
– Właśnie. Sądzę, że to jest właśnie ten jego plan.
– Wzbudzenie paniki, poprzez podrzucenie jego zwłok? – spytał nie do końca przekonany Ron.
– Oczyszczenie Lucjusza z Harry’ego i dyrektora zarzutów – odparł Black z powagą. – Chodzi o zagranie na emocjach opinii publicznej.
– Dokładnie o tym pomyślałam. Pamiętacie, co zrobił Lucjusz po wojnie, żeby oczyścić się z zarzutów?
– Oznajmił, że był pod wpływem Imperiusa – odparła Ginny.
– Teraz może zrobić podobnie albo nawet powiedzieć, że robił to, by jego rodzina była bezpieczna – dodał od siebie Ig. – A po tym, co się stało, postawił rodzinę na pierwszym planie i się od niego odwrócił. Założę się, że nikt na niego nawet krzywo nie spojrzy, kiedy pójdzie do żony do szpitala.
– I jeszcze jedno… – wtrącił ponuro Harry. – Voldemort pewnie chciał w ten sposób dać lekcję swoim pozostałym sługusom, żeby więcej nikt z podlegających mu rodzin nie próbował się przeciwstawiać. W końcu zawsze tak robił – mordował i torturował na pokaz, by inni byli bardziej ulegli… Zdecydowałem – wypalił nagle po chwili ciszy. – Idę do dyrektora. Jeśli istnieje choć cień szansy, że to, co widziałem, pomoże mu jakoś chronić Draco… i jego matkę, to zamierzam z niej skorzystać.
//*//
W gabinecie dyrektora oprócz samego Dumbledore’a Harry zastał także profesora Snape’a i Erydana, ale biorąc pod uwagę wczorajsze wydarzenia, wcale nie zdziwił go ten widok.
– …pójdę tam i sam wszystko załatwię – kontynuował swoją myśl opiekun Ślizgonów i zamilkł dostrzegając nadejście Gryfona. – Potter… Nie mogłeś przyjść potem? Świat nie kręci się wokół ciebie.
– Profesorze Snape – mruknął Malfoy uspokajającym tonem. – Proszę nie wyładowywać swojej złości na Harrym.
Gryfon z trudem zignorował docinek Nietoperza, spoglądając zdecydowanie na dyrektora.
– Widziałem, co się wczoraj stało w Malfoy Manor, profesorze Dumbledore.
– Co dokładnie widziałeś? – mruknął Ślizgon, patrząc uważniej na Pottera.
– Usiądź, proszę, Harry.
Staruszek wskazał mu wolne krzesło po drugiej stronie biurka, które chłopak posłusznie zajął. Brunet odetchnął głęboko.
– Zaczęła się jakoś w połowie… a raczej pod koniec rozmowy Voldemorta z dziadkiem Draco, który stwierdził, że nie odejdzie z rezydencji bez swojego wnuka… – zaczął powoli dość krótką opowieść, starając się trzymać nerwy na wodzy. Parę minut później zakończył cicho, próbując powstrzymać dłonie od drżenia. Podniósł wzrok na dyrektora. – Może pan jakoś pomóc Draco? Ochronić przed tym, co Voldemort dla niego planuje?
– Niestety nic nie mogę obiecać, Harry. Skoro nawet nie mamy żadnej wskazówki, do czego planuje wykorzystać młodego Dracona. Mogę cię jednak zapewnić, że zrobię, co w mojej mocy, by pokrzyżować plany Toma.
– Mnie bardziej ciekawi, od kiedy pan Potter jest w takich zażyłych stosunkach z panem Malfoyem – mruknął nieprzyjemnie Snape. – Jakoś nigdy nie słyszałem, żebyś był z chłopakiem po imieniu.
– Severusie, to chyba nie jest istotne – odparł blondyn, rzucając starszemu mężczyźnie mniej przychylne spojrzenie. Widać było gołym okiem, jak śmierć ojca nim wstrząsnęła.
– Jak dla mnie, ta uwaga sporo wnosi. – Chrzestny Draco wzruszył ramionami. – Wszak może ma jakiś ukryty powód.
– A może mierzysz go swoją miarą? – Nie wytrzymał Erydan.
– Właśnie opowiadałem o trzech osobach noszących do samo nazwisko, oprócz tego stoi tu profesor Malfoy. Gdybym mówił na Draco po nazwisku, brzmiałoby to dziwnie, nie uważa pan, profesorze Snape? – rzucił Gryfon, starając się by brzmiało to uprzejmie. Na szczęście emocje wywołane wspomnieniami o wizji zakamuflowały zdenerwowanie trafnym spostrzeżeniem Snape’a. Był nieostrożny…
– Dziwnie brzmi, jak teraz to wymawiasz, ale najwidoczniej nie mnie to oceniać – zauważył z przekąsem.
– Severusie, myślę, że wszyscy mamy w tej chwili nieco ważniejsze sprawy na głowie, niż sposób w jaki pan Potter określa swojego znajomego ze szkoły.
– Ja również. Muszę odebrać chłopaka z rąk tych niekompetentnych bufonów i to jak najszybciej – odparł zniecierpliwiony. – Znając życie, właśnie zasypują go pytaniami, nie racząc nawet poinformować go o stanie matki.
– Przyznaję ci rację. Aurorzy bywają czasem mało delikatni. Póki co zakończymy naszą rozmowę, przyjdź do mnie jednak, jak już odeskortujesz Dracona do jego dormitorium.
– I załatwię mu należytą ochronę. Zapewne pan Black zgłosi się na ochotnika – mruknął na odchodnym, opuszczając gabinet.
Harry, odprowadzając nauczyciela wzrokiem, o mało nie zgłosił swojej kandydatury, na szczęście w ostatniej chwili ugryzł się w język. Spojrzał ponownie na dyrektora, czekając na jakieś polecenia dla siebie.
– Harry, dziękuję, że nam o tym powiedziałeś. Każda, nawet najdrobniejsza informacja o ich poczynaniach jest na wagę złota. Jeśli dowiesz się czegoś jeszcze, nie krępuj się przyjść z tym do mnie. A teraz możesz już wracać do siebie.
Gdy drugi brunet zniknął za drzwiami, Albus spojrzał łagodnie, choć uważnie na pobladłego mężczyznę.
– Może jednak usiądziesz, Erydanie? – zaproponował, wskazując krzesło, które jeszcze przed chwilą zajmował nastolatek. – O czym chciałeś mi powiedzieć? Czyżbyś też miał kolejną wizję?
– Nie do końca nową, choć jeszcze panu o niej nie mówiłem. Po prostu do tej pory nie sądziłem, że łączy się z tymi, które już panu przekazałem.
– Słucham w takim razie.
– Chodzi o kruka z ostatniej wizji – przyznał cichym głosem. – Ten, którego jakby duchowa aura wyszła z ciała młodego kociaka i wróciła do niego. Wcześniej miałem okazję widzieć go w bardziej żywej formie. Tylko że wtedy pożerał skomlącego szczeniaczka, coraz bardziej wchodząc swoim ciałem w ranę. Dopiero niedawno przypomniałem sobie, że również jego oczy lśniły fioletowym blaskiem, a to nie może być przypadek. Nie wiem jednak, co o tym myśleć.
– Podsumujmy może, do czego do tej pory doszliśmy. W twoich wizjach biały wąż oznacza Toma, czarne węże to Śmierciożercy, których nie znasz z imienia, Lucjusza symbolizuje śnieżny lis.
– Dokładnie tak – przytaknął Erydan. – Nie znamy jedynie tożsamości trzech kluczowych osób. Kota, psa i kruka.
– Po tym jak przekazałeś mi domysły młodego Pottera, sporo o tym myślałem. Tak właściwie, Harry rzucił nam na tę sprawę nieco światła. Rozmawiałem też z Severusem i udało mi się uzyskać od niego dość pewną informację, że Voldemort od wakacji nie przetrzymuje nikogo na torturach. W takim razie możemy spokojnie założyć, że kot symbolizuje kogoś, kto przeżył tortury.
– Albo to nie są tortury, tylko my to tak odbieramy. Może to jakaś dobrowolna ofiara. Jakiś element planu Voldemorta?
– W obu sytuacjach oznaczałoby to, że kotem jest ktoś, kogo nie dość że znasz, to jeszcze ktoś liczący się dla Toma na tyle, że go nie uśmiercił. Podejrzewam więc powiązania z jego poplecznikami. Ewentualnie jego wroga.
– Tylko że jedynymi osobami, które znam z otoczenia brata i o których mam pewność, że chociażby były w otoczeniu Voldemorta to Narcyza, jej siostra Bellatrix, Draco oraz Igniss. Igniss! – powtórzył zaraz z naciskiem. – Czy dyrektorowi też nie wydaje się dziwne, że w chłopaku nagle przebudziła się magia? Do tego zdaje się być dość uzdolniony. Słyszałem jak nauczyciele go zachwalają. Jak może być tak pewny swoich umiejętności? Co jeśli to on jest tym kotem? A kruk jakimś dziwnym trafem symbolizuje jego nową magię? Może Voldemort sprawdzał czy da się wyrwać komuś magię i wczepić ją drugiej osobie?
– Intrygujący pomysł. – Starzec przyłożył długi palec do warg, dotykając ich w zadumie. – To by mogło tłumaczyć tę serię porwań z wakacji. Ale czy wtedy nie powinieneś znać osoby, której ukradziono magię, by ją potem wszczepić Ignissowi? Zresztą, czy kiedykolwiek widziałeś uosobienie czyjejś magii? Nie wydaje mi się, bym kiedykolwiek natrafił na zapiski o takim zjawisku.
– Nie widziałem, ale nie widziałem też nigdy w swoich wizjach czegoś na kształt duchów zwierząt, a kruk raz właśnie w taki sposób mi się ukazał.
– A tak, słuszna uwaga. No dobrze. Załóżmy, że kot symbolizuje Ignissa, a kruk czyjąś magię. Kim w takim razie byłby pies?
– Którąś z ofiar. Wśród zaginionych osób było kilku moich przyjaciół ze szkoły. Może to ktoś z nich?
– Twoi przyjaciele ze szkoły z pewnością nie byli już dziećmi, a mówiłeś, że kruk wyżerał ranę szczeniaka. Więc to powinno być raczej dziecko lub, jak sugerował Harry, nastolatek.
– Więc kogo pan typuje?
Czarodziej splótł palce przed brodą i spoglądał przez chwilę w milczeniu na młodszego mężczyznę.
– Powiedziałbym, że Draco, ale szczeniakiem jest prawdopodobnie osoba, której nie ma już z nami na świecie albo jest ciężko ranna. Tak więc niestety nie jestem w stanie podać ci teraz żadnej propozycji. Pozostało nam czekać, aż los podsunie kolejne wskazówki.
//*//
Severus nie puszczał chłopaka, od chwili zabrania go z miejsca, w którym go przetrzymywali. Narzucił na niego płaszcz i trzymał cały czas blisko siebie. Tuż po opuszczeniu sali zapewnił nastolatka, że jego matka jest bezpieczna i jej stan jest stabilny. Draco kiwnął lekko głową i posłał mu niemrawy uśmiech, którym pewnie chciał przekazać swoją wdzięczność.
Bez większych komplikacji i unikając niepotrzebnego zainteresowania, dotarli na magiczną dzielnicę. A stamtąd dostanie się w pobliże zamku było już błahostką.
Minęli bramę, dość żwawym krokiem przechodząc przez puste błonia i przeszli przez główne wejście do szkoły. Zważywszy na porę nie było nic dziwnego w tym, że uczniowie kręcili się po korytarzach. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na wykrzywioną w gniewnym grymasie twarz Mistrza Eliksirów, by zaniechać próby zobaczenia twarzy jego towarzysza, ukrytej pod ciemnym kapturem. W końcu nie trudno było się domyślić, kim był.
Mimo wszystko, szepty nie cichły, a wręcz nabierały na sile. Chrześniak z każdym krokiem jeszcze bardziej się spinał. Jakby kolejne słowa uczniów zarzucały na niego niewidzialne pęta, próbując zatrzymać w jednej chwili i miejscu.
– Macie zbyt dużo wolnego czasu? – rzucił gniewnie w eter, zyskując chwilę ciszy. Wystarczającej, by wraz z blondynem zniknąć w jednym z bocznych korytarzy i ostatecznie zamknąć się w prywatnych komnatach profesora.
Igniss czekał na środku pomieszczenia. Widząc ich wejście, od razu ruszył naprzeciw.
– Draco! – zawołał, porywając brata w ramiona.
– Co ty tu robisz?
– Czekałem na was. W końcu i tak chciałeś potem po mnie posłać. – Spojrzał na starszego Ślizgona. – Mam dobre źródło informacji…
Severus pod nosem zmiął ciche przekleństwo. Mógł się tego spodziewać po Potterze.
– Ig… – Drżące dłonie blondyna owinęły się w jego pasie.
Black całą uwagę przeniósł z wuja na bliźniaka.
– Jestem tu…
– Zabierz go do sypialni i nie opuszczaj na krok – polecił mu odrobinę łagodniejszym tonem Snape. – Ja przygotuję mu odpowiednią porcję eliksirów. Musi odpoczywać.
//*//
Mężczyzna co jakiś czas zaglądał do ciasno splątanych na łóżku nastolatków.
Draco od chwili, kiedy położył się z bratem na łóżku, wtulił się w niego i ani myślał puścić. Nie to, żeby Igowi to nie odpowiadało. W końcu sam również przyciągnął blondyna mocniej do siebie, od czasu do czasu przesuwając delikatnie dłońmi po spiętych plecach. Może też szeptał pocieszające słowa co jakiś czas w zmizerniałe kosmyki. Tego mężczyzna nie mógł być świadkiem, ale wierzył w obu. Ig był teraz niezbędny, by utrzymać brata na nogach.
Kiedy Severus nadchodził, Gryfon unosił nieznacznie wzrok na niego. Obydwoje się nie odzywali, tkwiąc w ciszy i chwilowym impasie. Nie próbował zadawać pytań, bo nie widział w tym żadnego sensu. Zresztą o czym miałby się dowiadywać? Jak przebiegło przesłuchanie aurorskie? Jakich słów Lucjusz użył, by zagrozić własnemu synowi?
Tej sytuacji był całkowicie pewien. Najstarszy – teraz – Malfoy musiał jakoś wpłynąć na chłopca, by ten nie zdradził prawdy.
I tutaj musiał z bólem przyznać, że Potter miał w to swój malutki wkład. Po prostu potwierdził, że śmierdząca mu już z Proroka informacja była kupą bzdur. Tylko odrobinę się mu przysłużył.
A może jak przeżył śmierć innego człowieka? Już nawet nie chodzi o to, że osobą tą był jego własny dziadek… Obraz śmierci już na zawsze wyryje swoje miejsce w pamięci chłopaka. Trwałe piętno, którego ból załagodzić może jedynie czas i najbliżsi ludzie…
Mężczyzna po raz kolejny wycofał się po cichu. Igniss z kolei znów mógł całą uwagę poświęcić bratu.
Draco zdawał się tkwić w nienaturalnej dla niego stagnacji. Biorąc pod uwagę poprzedzające wydarzenia, nie było się czemu dziwić. Jednak fakt, że od chwili wymówienia jego imienia nie wydał najmniejszego dźwięku był dość niepokojący.
– To już chyba siódmy raz, jak tu zajrzał – zagadał ledwo słyszalnie. – Albo ósmy. Prawdę mówiąc po szóstym przestałem liczyć… Więc może to dziesiąty nawet?
Ślizgon nie odpowiedział. Może zamknął się na wszelkie dźwięki i nic do niego nie dociera? Wszelkie próby kontaktu wtedy nie mają najmniejszego sensu.
– Hm, może spróbujemy czegoś innego? – spytał i nie czekając na odpowiedź, która i tak miała nie nadejść, ciągnął dalej: – To będzie coś na kształt mugolskiej terapii. Musisz wsłuchać się w mój głos. Powolny wde…
Cichy dźwięk przychodzącej wiadomości przerwał jego próbę. Specjalny dźwięk, który Draco wybrał dla swojego chłopaka. Dzięki temu wiedział, czy może zignorować wiadomości, czy nie. Szczególnie te, które on mu wysyłał.
I to chyba było strzałem w środek tarczy.
Blondyn drgnął nieznacznie w ramionach brata.
– Och, właśnie – sapnął cicho. – Nim tu przyszedłem, zabrałem ze sobą twój telefon. Pomyślałem, że pewnie będziesz potem chciał napisać do Harry’ego, by… sam nie wiem. Ale nieważne. Chyba Harry sam wykonał pierwszy krok…
– Daj mi – wyszeptał zachrypniętym głosem. Ig od razu wyciągnął urządzenie z tylnej kieszeni. Odsunął się nieznacznie od bliźniaka i podał mu komórkę.
“jeśli chciałbyś się ze mną zobaczyć, tylko powiedz”, głosiła wiadomość Gryfona. Blondyn uśmiechnął się ledwo widocznie. A raczej jego warga drgnęła nieznacznie ku górze w pierwszej fazie uśmiechu i poprzestała na tym etapie. Na razie.
– Jeśli chcesz, mogę go tu przyprowadzić. Tylko wtedy zostawię cię na chwilę.
– Kogo chcesz tu przyprowadzać? – spytał nauczyciel, po raz kolejny pojawiając się w drzwiach.
– O, Sev. Nie zauważyłem twojego przyjścia.
– Nie odpowiadasz też na pytania. Więc? Kogo chcesz tu przyprowadzić?
– Mojego chłopaka – odpowiedział za Iga Draco. Poruszył się na łóżku i podniósł niewyraźne spojrzenie na opiekuna. – Chciałbym, żeby był tu ze mną.
Snape nie odpowiedział od razu, zastanawiając się nad najlepszym rozwiązaniem. Westchnął w końcu.
– Idź po niego. Tylko na ciszę nocną wraca do siebie – zastrzegł chyba tylko dla zasady. – I przyprowadź go tutaj w taki sposób, żeby nie wiedziało zaraz o tym pół szkoły.
~*~

2 komentarze:

  1. Jak zawsze genialny rozdział. Cieszy mnie to, że ta część zawiera tak dużo akcji, przez co opowiadanie staje się bardziej dynamiczne. Widzę również, że powoli Voldemort zaczyna działać, wdrążając swój plan w życie. Mam nadzieję że jasna strona zdoła na czas pokrzyżować jego dążenia, nie chciałabym by cokolwiek stało się Harremu, Draco czy Igowi :( . Za bardzo ich lubię.
    Zaciekawiła mnie wizja profesora Malfoya. Oryginalna, symbole mogą opisywać wiele osób. O kogo może chodzić? Mam nadzieję, że dowiemy się tego za kilka rozdziałów.
    Jestem również ciekawa reakcji Snape'a gdy dowie się kto jest partnerem Draco (o ile dojdzie do ich spotkania w następnym rozdziale, na co szczerze mówiąc po cichu liczę; mogło by być zabawnie xD ). Życzę weny i czasu na pisanie mojego ulubionego opowiadania :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    Harry widział to wszystko, jeśli chodzi o wizję to myślę, że tym szczeniakiem jest Draco, Draco chce aby Harry był przy nim, ciekawa jestem reakcji Severusa jak pozna kim jest chłopak Draco... zastanawiam się czy i ewentualnie kiedy Harry dowie się, że Ignis jest bratem Draco tak naprawdę...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń