~*~*~*~
Wyszedłem z Wieży Gryffindoru i ruszyłem w znajomym kierunku.
Od czasu bitwy w Ministerstwie chodziłem tam co drugi dzień, a czasem nawet
codziennie. Wciąż nie mogłem pogodzić się ze śmiercią Syriusza. Nigdy się z nią
nie pogodzę. Żałowałem wielu rzeczy. Głównie tego, że zwlekałem z
powiadomieniem Zakonu o pojawianiu się Voldemorta w Ministerstwie, ale
jednocześnie, że nie udało mi się pójść tam w tajemnicy przed wszystkimi. Gdyby
Zakon nie przybył na miejsce walki, nikt by nie ucierpiał. Choć z drugiej strony,
wątpiłem, czy sam dałbym sobie radę z tyloma Śmierciożercami i Voldemortem
naraz. Ale przynajmniej nie naraziłbym bliskich na niebezpieczeństwo. Nie
straciłbym Syriusza, gdy dopiero co go odzyskałem…Przystanąłem, zauważając niską, białą postać, która zbliżała się do mnie powolnym, majestatycznym krokiem. O ile można tak powiedzieć o kocie. Uśmiechnąłem się lekko i kucnąłem, wyciągając rękę w stronę zwierzaka. Nie miałem pojęcia, czyj jest ten sierściuch. Nie widziałem go nigdy w pokoju wspólnym, więc wątpiłem, by należał do któregoś z Gryfonów, a mimo tego kocur od dłuższego czasu codziennie kręcił się w pobliżu naszej wieży.
– Cześć, Silk. Ty znowu tutaj? – mruknąłem, głaszcząc go po
łebku, gdy znalazł się już w zasięgu mojej dłoni. Imię to jedyne, co o nim
wiedziałem, a to i tak tylko dzięki obróżce na jego szyi, do której
przyczepiony był wisiorek z wygrawerowanym imieniem. – Twoja pani pewnie się o
ciebie martwi. A może wie, że tu jesteś i wcale jej to nie obchodzi? Nie, na
pewno nie. W końcu przychodzisz tu już kilka tygodni, a jesteś taki zadbany, że
nie sądzę, by któryś z uczniów cię porzucił. Ciekawy jestem, do kogo należysz.
Pewnie to jakaś pierwszoklasistka, co? – spytałem, wiedząc, że i tak nie może
mi odpowiedzieć. Po prostu głośno się zastanawiałem. Uśmiechnąłem się, słysząc
jego zadowolone mruczenie. Uwielbiał, kiedy głaskałem go po grzbiecie. Zawsze
się wtedy tak wyginał w stronę mojej dłoni. – Krzywołap też z początku uciekał
Hermionie. – W sumie nadal się zdarza, że ktoś go przez przypadek wypuści, ale
większość Gryfonów już się przyzwyczaiła do jego obecności i teraz każdy
odruchowo przed wyjściem rozglądał się szybko na boki w poszukiwaniu rudej
kupki sierści gotowej wykorzystać każdą szansę na wydostanie się z Wieży.
Trochę współczuje Hermionie. Nie tylko ona ma w naszym domu kota, ale jedynie
Krzywołap sprawia takie problemy, inne futrzaki raczej nie wykazywały takiego
zamiłowania do spacerów. – A teraz wybacz mały, ale trochę się spieszę.
Miałem jedynie dwie godziny do kolacji, a zaraz po niej razem
z Hermioną musieliśmy iść do dyrektora na zebranie prefektów. Jak wrócimy,
pewnie nie odpuści i znów całą trójką (a właściwie czwórką, jeśli wliczyć
Ginny, która od dłuższego czasu prawie zawsze nam towarzyszy) utkniemy przy
książkach, więc wolę wykorzystać okazję, gdy Herm i Ginny gdzieś razem poszły.
Nie zatrzymując się nawet na chwilę, przeszedłem trzy razy
wzdłuż ściany, na której po chwili pojawiły się drzwi. Wszedłem do niewielkiego
pomieszczenia. Na środku kamiennej podłogi znajdowała się gruba mata, na której
zawsze siadałem. Po lewej stronie pod ścianą stał niewielki regał wypełniony
różnymi książkami traktującymi o transmutacji. Wszystkie zawierały jakieś
informacje o animagii, jednak tylko jedna z nich była dla mnie przydatna. „Animagia
– szybko i łatwo” wyglądała trochę jak podręcznik. Książka liczyła jakieś czterdzieści
stron i miała „w prosty i przejrzysty sposób pokazać, jak zostać animagiem”. No
właśnie, miała. Po wstępie liczącym
kilka stron, który składał się tylko i wyłącznie z fachowych pojęć w dodatku
napisanych staro angielszczyzną, następował pierwszy rozdział – „Poznać siebie”
– czyli kolejne kilka stron jakiegoś niezrozumiałego bełkotu. Po kilkukrotnym
przeczytaniu tego fragmentu, wciąż rozumiem tylko tyle, że mam poznać swoją
prawdziwą naturę dzięki wsłuchaniu się w moje „wewnętrzne ja”. Nie byłoby to
może takie złe, gdybym chociaż wiedział, czym to jest… Nawet po tych wszystkich
lekcjach z Trelawney, nie mam bladego pojęcia, o co chodzi. A w dalszych
rozdziałach nie ma żadnych wskazówek, jak dokładnie to zrobić. Tak więc od początku
miesiąca przychodzę tutaj, siadam na tej głupiej macie z książką przed sobą, z
nadzieją, że może nagle pojawi się w niej jakieś dodatkowe wyjaśnienie i po
kolejnym przejrzeniu rozdziału, zamykam oczy i próbuję „wsłuchać się w moje ja, by poznać prawdziwego siebie”. Zazwyczaj kończy się na tym, że
zasypiam albo zaczynam rozmyślać o różnych rzeczach... Najczęściej moje myśli
biegną do ostatniego tygodnia maja i bitwy w Ministerstwie. Raz za razem w
mojej głowie powtarza się scena, gdy Syriusz wpada za zasłonę. Słyszę swoje
własne, rozpaczliwe wołanie, a serce zaciska mi się z bólu. Nienawidzę tego.
Bezsilności. Najgorsze jest jednak to, że po prostu nie jestem w stanie o tym
nie myśleć. Zawsze, gdy przypomina mi się Syriusz, czuję się taki słaby,
bezradny… Zupełnie jakbym nie był sobą. Zawsze działam zanim pomyślę,
podświadomie przekonany o swojej mocy, o tym, że ze wszystkim jestem w stanie
sobie poradzić. I choć życie już kilkakrotnie uświadamiało mi, że tak nie jest,
że nie jestem w stanie sam wszystkiemu podołać, to gdy przychodzi co do czego,
po prostu rzucam się w wir wydarzeń. To jest takie głupie… ale nie potrafię nad
tym zapanować.
Odetchnąłem głęboko i zamykając oczy, starałem się skupić na
sobie. Nie ważne było, ile razy poniosę porażkę. Wiedziałem, że będę próbował
dalej, bo kiedy ćwiczyłem animagię, w jakiś sposób odczuwałem ulgę. Właśnie tu,
będąc zamkniętym w pustym pomieszczeniu, sam na sam ze sobą, czułem, że jestem
bliżej ojca i Syriusza, niż gdybym oglądał ich zdjęcia. I choć sprawia mi to
czasem ból, to chcę to kontynuować. Zasłużyłem, by tak się czuć. W końcu to po
części przeze mnie oni nie żyją.
Oprócz tego, świadomość tego, że robię to samo, co oni, w
jakiś niezrozumiały sposób jednocześnie dodawała mi otuchy. Dlatego
przychodziłem tu tak często. Wręcz wyczekiwałem chwili, gdy znów będę mógł
ćwiczyć.
Jednak zdarzały się momenty, gdy nie miałem na to ochoty.
Działo się tak, gdy ogarniał mnie gniew. Na samego siebie, na Voldemorta,
czasem nawet na przyjaciół. Byłem zły na cały świat za to, jak bardzo jest
okrutny. Denerwowała mnie bezsilność moja i innych, potęga Gada i… To, że każdy
chce mnie kontrolować. Zwłaszcza Dumbledore. Dyrektor zawsze musi postawić na
swoim. Niedawno znów, jak co roku od kiedy tylko przekroczyłem mury tego zamku,
rozmawiałem z nim o moim powrocie na Privet Drive. A on, tradycyjnie,
utrzymywał, że dla własnego bezpieczeństwa muszę tam jechać. I oczywiście
przypomniał mi, żebym informował go o wizjach, jeśli znów się pojawią. Wkurza
mnie to, że jestem przez niego traktowany jak narzędzie. Liczę się dla niego
tylko dlatego, że mam pokonać Voldemorta. Robi, jedynie to, co musi, tylko żeby
utrzymać mnie przy życiu. Gdyby mu naprawdę na mnie zależało, pozwoliłby mi
zostać w Hogwarcie na wakacje. Albo chociaż mógłbym spędzić te dwa miesiące na
Grimmauld Place 12, w końcu należy teraz do mnie. Ale nie, jak zwykle musiał
postawić na swoim. A ja nie potrafię się przeciwstawić jego decyzjom
(przynajmniej nie w tym przypadku). I mimo wszystko nie umiem przestać go
szanować.
~*~
Wszedłem do Wielkiej Sali i podszedłem do swojego stałego miejsca.
Przyjaciele już tam byli… razem z książkami.
Jęknąłem załamany, opadając na ławkę. To przerażające, że
Hermiona zabiera podręczniki nawet na posiłki! Choć może to nie całkiem jej
wina. To nauczyciele poszaleli. Dopiero co pisaliśmy sumy, a oni już robią nam
kolejne testy! W dodatku te ostatnie wydarzenia wcale nie ułatwiały mi
skupienia się na nauce.
Bitwa w Ministerstwie Magii wstrząsnęła całym światem
magicznym. Ludzie w końcu uwierzyli, że razem z profesorem Dumbledorem
mówiliśmy prawdę. Jednak to, co było do tej pory, to pikuś, przy tym, co czeka
nas w najbliższym czasie. Bo nie ma wątpliwości, że tamta akcja była jedynie po
to, by znów rozbudzić w ludziach strach, który przez pozorny spokój ostatnich
miesięcy został nieco przytłumiony.
– Co ten Stary Nietoperz sobie myśli, zapowiadając nam z dnia
na dzień sprawdzian?! – Wściekał się po raz kolejny Ron, gdy wracaliśmy do dormitorium.
– Przecież to niemożliwe, żebyśmy nauczyli się na jutro całego podręcznika! – Przytaknąłem
mu ponuro. Od tego sprawdzianu prawdopodobnie będzie zależała zarówno moja, jak
i Rona ocena końcoworoczna z tego głupiego przedmiotu…
– Całkowicie się z tobą zgadzam, Ron. – Zamarliśmy, patrząc
ze zdziwieniem na Hermionę, która przechodziła właśnie przez dziurę w
portrecie Grubej Damy. – Nie patrzcie się tak na mnie. Przecież to oczywiste,
że coś takiego jest dla nas niewykonalne.
– Skoro nawet ty, Herm, się tego nie nauczysz, to dla mnie i
Rona nie ma nadziei. Snape będzie musiał nas polubić, bo coś mi się wydaje, że
spędzimy razem rok więcej – stwierdziłem kwaśno. Ron wydał z siebie odgłos
przywodzący na myśl szloch i wymamrotał coś, co zabrzmiało jak „zabijcie mnie", po czym obaj w
straceńczych nastrojach powlekliśmy się za dziewczyną. Naprawdę nie podobała mi
się ta wizja. Jeśli nie zaliczę tego sprawdzianu choćby na „nędzny”, to zawalę
eliksiry i nie zdam do następnej klasy. Nieważne, że sumy zaliczyłem na „powyżej
oczekiwań”, przez moje oceny z całego roku naprawdę byłem bliski oblania. A to
by było gorsze, niż stanięcie twarzą w twarz z Voldemortem. Nie dość, że
Nietoperz i Malfoy nie daliby mi żyć, to jeszcze jestem pewien, że nie
umknęłoby to też prasie. Już widzę te nagłówki „Harry Potter – los ludzkości w
rękach Chłopca, Który Nie Zdał”. Ta wstrętna ropucha Skeeter nie odpuściłaby
sobie żadnej okazji, by się ze mnie ponabijać.
– Harry, słuchasz mnie? – Zniecierpliwiony ton Hermiony
wyrwał mnie z zamyślenia.
– Przepraszam, co mówiłaś?
– Och, no naprawdę… Pytałam się, czy jesteś gotowy, bo musimy
zaraz iść do dyrektora. Chyba nie zapomniałeś, że mieliśmy stawić się w
jego gabinecie?
– Oczywiście, że nie – zapewniłem. – Chodźmy już.
Zostawiliśmy załamanego Rona, który wpatrywał się ze strachem
w podręcznik do eliksirów, jakby był mandragorą, która lada moment zacznie
wrzeszczeć. Posłałem mu jeszcze na odchodnym (wymuszony) uśmiech, po czym
wyszliśmy z Hermioną z wieży. Droga do gabinetu dyrektora szybko minęła i już
po chwili staliśmy przed kamienną chimerą.
– Marcepanowe fasolki – Herm podała hasło, a posąg posłusznie
odsunął się na bok, otwierając przejście do gabinetu Dumbledore’a. Wspięliśmy
się po schodach i zapukaliśmy. Weszliśmy do środka, witając się z zebranymi.
Mój wzrok od razu skierował się na prefekta Slitherinu. Jak on tam miał?
Wilhelm? Viktor? Chyba nie… A, William. Dziwne, że dopóki nie dostał tej
funkcji, nie wiedziałem nawet, że chodzi do tej szkoły. A przecież ciężko
przegapić takiego wysokiego typa. Ma ponad 6 stóp wzrostu! Byłby pewnie
świetnym koszykarzem…
– Co to ma znaczyć, dyrektorze?! Nie zamierzam przebywać z
tym pseudo-bohaterem i jego wierną szlaa… – wstrzymałem oddech, gotowy na kontratak,
gdyby odważył się dokończyć to słowo, jednak na szczęście dla tego ulizanego
palanta, nie zrobił tego – przyjaciółeczką ani sekundy dłużej. Jeszcze coś od
nich złapię, a tego bym już nie przeżył – zakończył, wskazując na nas ręką. Zacisnąłem
pięści, by nie rzucić się na niego. Ostatnio postanowiłem zacząć się
kontrolować. Za dużo straciłem przez swój wybuchowy charakter…
– Przypominam ci, że ja i Harry jesteśmy prefektami
Gryffindoru. Do gabinetu dyrektora zostali zwołani wszyscy prefekci, dlatego
też prosiłabym cię o spokój. – Widziałem, jak wiele kosztowało ją, by nie
zareagować ostrzej. Gdy jeszcze ten wybryk natury zaczął oglądać swoje
paznokcie, myślałem, że zaraz się na niego rzuci i rozszarpie gołymi rękami,
ale dzielnie kontynuowała. – Jeżeli tak bardzo boisz się, że coś od nas
złapiesz, to się uspokój. A wtedy dyrektor szybciej wytłumaczy nam, po co tu
na…
– Skończyłaś już? Dziękuję – przerwał jej z paskudnym
uśmieszkiem i podszedł do tego wielkoluda, który ze znudzeniem przypatrywał się
tej scence. Ślizgoni to naprawdę irytujące kreatury. Nic ich nie rusza, no,
chyba żeby wziąć pod uwagę sytuacje, gdy kogoś wyśmiewają. Zwłaszcza Malfoy
świetnie pasuje do tego opisu…
Oderwałem nieprzychylne spojrzenie od Malfoya i ponownie spojrzałem
na dyrektora, który w końcu zaczął mówić.
– W związku z tym, że potwierdziło się, iż Sami-Wiecie-Kto
naprawdę stoi za wszystkimi atakami na mugoli i czarodziei, zmuszony jestem
wprowadzić teraz całkowicie inny system ochrony – był święcie poważny, nie było
nawet śladu po radosnych iskierkach, które zawsze wypełniały jego spojrzenie. Nie
wyglądał już jak dobry dziadek, tylko potężny mag, którym w rzeczywistości był.
Drgnąłem ledwo zauważalnie, gdy jego spojrzenie zatrzymało się na mnie. Przypatrywał
mi się znacząco przez dłuższą chwilę, aż zacząłem czuć się nieswojo. Wtedy
przeniósł wzrok na Malfoya. Przez chwilę zastanawiałem się, o co mu chodzi. Szybko
jednak załapałem. To miało być ostrzeżenie. Problem w tym, że ja nie jestem w
stanie współpracować z Fretką. Na sam jego widok pięści mi się zaciskają.
Zresztą nawet gdybym mógł, to on nigdy w życiu nie zgodzi się na sprzymierzenie
się z kimś spoza swojego domu. A już na pewno nie z Gryfonami. Jest na to zbyt
próżny.
– Co ma pan, dyrektorze, na myśli? – odezwał się Richardson,
po raz pierwszy odkąd weszliśmy tu z Hermioną.
– Razem z profesor McGonagall ustaliliśmy, że dobrze byłoby wzmocnić
ochronę zamku. Tak jak do tej pory, po zajęciach nauczyciele będą patrolowali korytarze,
jednak już nie co dwie godziny, a co jedną. Oczywiście, niezmiennie, po
sprawdzeniu swojego rewiru, będziecie mieli czas dla siebie. Dodatkowo, wy,
jako prefekci, jesteście zmuszeni, by jeszcze bardziej przykładać się do
pilnowania uczniów – odpowiedział profesor ze spokojem. Cudownie. Przecież dysponuję
tak wielka ilością wolnego czasu, że mogę spokojnie poświęcić go całego na
pilnowanie uczniów… Wcale nie mam na głowie kilku testów i przyciskającej nas
do nauki Hermiony, treningów Quidditcha, swoich zajęć i niemal stu Gryfonów do
opieki. Całe szczęście, że jeśli potrzebują pomocy z nauką, to zwracają się
głównie do Hermiony. Do mnie zwracają się jedynie jeśli mają problemy z OPCM,
choć dzięki bogu nie zdarza się to często. – Nie tylko ze swojego Domu, panie Malfoy. – W
pierwszym momencie zaskoczyły mnie słowa dyrektora, ale szybko o tym
zapomniałem, gdy spojrzałem na tego drania. Moje usta mimowolnie rozciągnęły
się w szerokim uśmiechu, gdy cudem powstrzymywałem się od śmiechu. Mina Fretki
była genialna! Początkowe zdziwienie zmieszało się z niepewnością, a oczy z
jakąś dziwną groźbą wpatrywały się w Dumbledore’a. Jakby staruszek właśnie mu powiedział,
że ma się rozebrać i zatańczyć przed nami taniec hula.
Parsknąłem cicho, gdy zobaczyłem tę scenę oczami wyobraźni.
– Co ci tak zabawnie, Potter? – warknął, robiąc krok w moją
stronę. – Podziel się z nami, też chętnie się pośmiejemy.
– A potrafiłbyś, Malfoy? – spytałem, wręcz dławiąc się od
powstrzymywanego ataku śmiechu. – Nie
sądziłem, że byłbyś zdolny śmiać się, a co dopiero z samego siebie. – Nie mogąc
wytrzymać, zacząłem już otwarcie chichotać.
– Ty…! – podniósł głos i doskoczył do mnie. Już brał zamach,
by przywalić mi w twarz, ale niespodziewanie ktoś wtrącił się między nas.
Zdziwiony niemal w zwolnionym tempie widziałem, jak Fretka, popchnięty przez
Richardsona, leci do tyłu i ląduje tyłkiem na posadzce. Myślałem, że padnę ze
śmiechu. Z pewnością nie pozwolę mu o tym zapomnieć. Drugi Ślizgon podał mu
rękę, pomagając wstać.
– Nic się panu nie stało, panie Malfoy? – rozległ się
troskliwy głos Dumbledore’a.
– Nie, nic mi nie jest. Jednak
chciałbym już wrócić do siebie. Jutro mam test z eliksirów, na który mam
jeszcze trochę materiałów do przejrzenia.
– Dobrze, dobrze. – Pokiwał dobrodusznie głową. – Pozwólcie jeszcze, że dodam coś na zakończenie. Oprócz
dziennych dyżurów, od przyszłego roku wprowadzimy także nocne patrole. Pełnić
je będziecie wszyscy, dwójkami. Pierwsza para zaczynać będzie obchód o
dziesiątej wieczorem, po dwóch godzinach nastąpi zmiana. Ostatnie dwie osoby
kończą o szóstej. Wiem, że będzie to dla wszystkich męczące, zwłaszcza dla
nauczycieli, ale jestem pewien, że rozumiecie powagę sytuacji i niezbędność
dodatkowych środków ostrożności. Oprócz tego kary dla uczniów, za chodzenie po
zamku w czasie ciszy nocnej zostaną zaostrzone i dotyczyć będą również
prefektów, rzecz jasna, jeśli nie będą oni w tym czasie na swoim patrolu.
Dokładne informacje jednak podam dopiero po wakacjach. A teraz, życzę wam
wszystkim dobrej nocy. – Uśmiechnął się ciepło do wszystkich, a wesołe ogniki
znów zabłysły w jego oczach. Odwróciłem się, ale postawiłem zaledwie jeden
krok, gdy zatrzymał mnie głos staruszka. – A właśnie, zostań na chwilkę, Harry.
Posłusznie zwróciłem się twarzą do
profesora, choć z trudem zdusiłem w sobie poirytowane westchnięcie. Gdy pozostali
uczniowie wyszli, wskazał mi krzesło naprzeciw swego biurka. Usiadłem,
wpatrując się wyczekująco w mężczyznę.
– Miałeś ostatnio znów te sny,
Harry? – Zaprzeczyłem, kręcąc głową. – Och, to dobrze. – Zapatrzył się w jakiś
punkt nad moim ramieniem. Wydawał się nad czymś usilnie rozmyślać.
– Profesorze – zwróciłem na siebie
jego uwagę. – Czy istnieje możliwość… czy mógłbym...
– Tak, Harry?
– Mógłbym nie wracać w tym roku do
Dursleyów? Przecież mógłbym zostać na wakacje w kwaterze Zakonu…
– Harry, zrozum, że dom twoich
wujów jest jedynym miejscem, gdzie Voldemort nie może cię dopaść. Nawet na Grimmauld Place nie jest tak bezpiecznie. W końcu wśród śmierciożerców
jest kuzynka Syriusza. – Poczułem ukłucie w sercu na dźwięk tego imienia. Tak
bardzo za nim tęsknię… – Nie możemy cię narażać na niebezpieczeństwo.
– Rozumiem – odparłem, starając
się, by nie zabrzmiało to żałośnie. Czego innego się spodziewałem? Nie ważne,
ile razy go o to pytam i proszę, zawsze dostaję tę samą odpowiedź. To takie
frustrujące. – Mogę już iść?
– Tak, do widzenia Harry.
– Do widzenia.
Wstałem i powoli opuściłem gabinet.
Wiem, że nie mogę narażać przyjaciół na niebezpieczeństwo, ale nie chcę znów
wracać do Dursleyów. Mam dość traktowanie mnie jak popychadło. Nikt nie wie,
jak się tam ze mną obchodzą. Może gdyby byli świadomi, nie posyłaliby mnie tam
tak chętnie. Choć z drugiej strony, sam na pewno im tego nie powiem. I tak
przysparzam wszystkim już tyle kłopotów. Po co dokładać kolejnych? Muszę to po
prostu zaakceptować i spokojnie przetrzymać. To niewielka cena za to, że moi
przyjaciele są bezpieczni…
– Everte Statum!
Krzyknąłem cicho z zaskoczenia, gdy
zaklęcie ugodziło mnie w plecy, popychając do przodu. Wylądowałem kilka metrów
dalej na posadzce, boleśnie się obijając. – Co, Potter? Już nie jest ci do
śmiechu? – Zacisnąłem ze złością szczęki. Naprawdę nienawidzę tego głosu… i
jego właściciela. Usłyszawszy kroki Ślizgona, odwróciłem się w jego stronę z
wyciągniętą różdżką. Jednak zanim udało mi się cokolwiek nią zdziałać, posłał w
moim kierunku kolejną klątwę, która wytrąciła ją z mojej dłoni. Spojrzałem zły
na przebrzydłego lalusia stojącego tuż nade mną.
– I co teraz zrobisz, Malfoy?
Pobijesz mnie? – zakpiłem, powoli podnosząc się na łokciach i krzywiąc, czując
ból w stłuczonych stawach. Jakąś sekundę później, zszokowany, poczułem, jak
jego noga boleśnie zderza się z moim brzuchem. Kilka razy.
– Następnym razem nie będzie już
tak miło, Potter. Dlatego uważaj, z kogo próbujesz się naśmiewać – warknął i
odwrócił się. Odszedł dumnym krokiem, zostawiając mnie jęczącego i zwijającego
się z bólu na podłodze.
– Cholera – wydyszałem, próbując
się podnieść. Oparłem się jedną ręką o ścianę i z trudem podźwignąłem na nogi. Trzymając
się kurczowo za bok, zacząłem kuśtykać w stronę dormitorium. – Mam szczęście,
że nie złamał mi żadnego żebra, psychopata. Auu – jęknąłem, schodząc po
schodach. – Cholerny Malfoy! Niech go tylko dopadnę. Arystokrata od siedmiu
boleści. To na pewno bardzo honorowe kopać leżącego – wściekałem się, mamrocząc
pod nosem przez całą drogę do pokoju wspólnego. – Ślizgońscy idioci – podałem
hasło. Zupełnie nie wiem, dlaczego Gruba Dama robi taką zdegustowaną minę, za
każdym razem, gdy je słyszy. Przecież to takie świetne hasło...
Wszedłem do środka, starając się ze
wszystkich sił nie dać po sobie poznać, że coś mi dolega. Niepotrzebnie
zmartwiłbym Hermionę i Rona. Samo przestanie mnie w końcu boleć, a oni, a już
na pewno Herm, wysłaliby mnie od razu do skrzydła szpitalnego. Mam wrażenie, że
pani Pomfrey jest bliska załamania za każdym razem, gdy mnie widzi. Zmusiłem
się więc do lekkiego uśmiechu, gdy usłyszałem głos przyjaciółki.
– Co tak długo, Harry?
– Dumbledore chciał ze mną
porozmawiać. Ale to nic istotnego. Idę do pokoju się pouczyć. – Siliłem się na
spokojny ton i chyba całkiem dobrze mi wyszło, bo dziewczyna kiwnęła ze
zrozumieniem głową i wróciła do czytanej książki. Przy okazji dostrzegłem Rona,
który wciąż ze zgrozą wpatrywał się w podręcznik do eliksirów. On w ogóle zaczął się uczyć, czy przez
godzinę tylko gapił się na tę książkę? Przeszło mi przez myśl, gdy
wspinałem się do sypialni chłopców.
Wyciągnąłem z kufra swój egzemplarz
„Eliksirów” i w towarzystwie własnych jęków i syków ułożyłem się na łóżku i
zaciągnąłem wokół niego kotary. Rozświetlając mrok światłem zaklęcia, otworzyłem
książkę na pierwszym rozdziale i zacząłem czytać. Jak zwykle szło mi to dość
opornie, choć bez Snape’a wiszącego mi nad głową byłem nawet w stanie co nieco zrozumieć.
Starałem się przeczytać jak najwięcej, postanawiając, że w razie potrzeby będę
czytał do rana. Oczy co jakiś czas mi się przymykały, błagając o chwilę
odpoczynku, ale siłą woli powracałem do tekstu. W końcu w jakiś cudowny sposób
odechciało mi się spać. Starając się nie rozpraszać, zignorowałem wracających
do pokoju przyjaciół.
Kilka razy miałem ochotę zatrzasnąć
książkę i dać sobie spokój z nauką, jednak wizja powtarzania roku skutecznie
mnie mobilizowała do kontynuacji lektury. Skończyłem dopiero, gdy przeczytałem
cały podręcznik. Dezaktywowałem zaklęcie i odsunąłem jedną ręką kotarę, by położyć
książkę na szafce nocnej. Dopiero teraz zauważyłem, że za oknem było już jasno,
a zegarek wskazywał kwadrans przed siódmą. Sapnąłem sfrustrowany i pozwoliłem
głowie opaść na poduszki. Byłem taki senny, a zaraz musiałem wstawać… Czytanie
przez całą noc chyba jednak nie było dobrym pomysłem. Spróbowałem przekręcić
się na plecy i aż syknąłem, gdy ostry ból przeszył moją pierś. Momentalnie
znieruchomiałem, wstrzymując oddech i przeklinając w myślach Fretkę. Co mu
odwaliło, żeby mnie tak skopać?!
– Niemożliwe, stary, naprawdę
czytałeś całą noc? – Usłyszałem zaspany głos Seamusa, który przeciągał się właśnie, podnosząc do siadu. Kiedy
stwierdziłem, że ból w mojej piersi zelżał, sam też powoli usiadłem, krzywiąc
się lekko.
– Na to wygląda – przytaknąłem
niechętnie, patrząc z odrazą na leżący na szafce podręcznik. To straszne.
Zarwałem noc, żeby się uczyć. I to
nie byle czego, ale właśnie eliksirów.
Może jednak powinienem pójść do skrzydła szpitalnego? Co prawda nie pamiętam,
żebym walnął się w głowę, gdy leciałem przez korytarz, ale może złapałem coś od
Malfoya? Ron miał rację z tym, żeby pod żadnym pozorem nie zbliżać się do
mieszkańców lochów. Wystarczył mi krótki kontakt fizyczny z jednym z nich i już
się coś złego ze mną dzieje.
Ziewnąłem szeroko, aż
poczułem łzy w oczach.
Jak mogłem wpaść na
tak głupi pomysł, żeby zarwać noc z powodu nauki? Nie dość, że i tak mało co
pamiętam z przeczytanego tekstu, to jeszcze mam wrażenie, że zaraz zasnę choćby
na siedząco.
– Według mnie, nie ma
sensu się teraz uczyć. Jeśli udało nam się zaliczyć sumy, to ze zwykłymi
sprawdzianami też damy sobie radę – oznajmił Dean, grzebiąc w swojej szafce.
– A skąd możesz
wiedzieć, jak ci poszły? Czasem może nam się wydawać, że dobrze
odpowiedzieliśmy na pytania, ale tak naprawdę wszystko zawaliliśmy... Zwłaszcza
gdy prace sprawdza Snape. – Neville włączył się do rozmowy.
– Fakt, Snape nigdy
nie daje sprawiedliwych ocen, nikomu. Dlatego właśnie stwierdziłem, że nie ma
sensu uczyć się do tego sprawdzianu…
– Serio? To o tym tak
myślałeś, gdy medytowałeś przed podręcznikiem do eliksirów przez pół wieczoru,
Ron? – spytałem zaczepnie, posyłając w stronę przyjaciela wesoły wyszczerz.
– Ej! To wcale nie
było pół wieczoru. Zresztą nie medytowałem, ja tylko… Robiłem w myślach przegląd
tego, co z niego pamiętam – odparł poważnie, po czym odwzajemnił uśmiech. – I
doszedłem do tego samego wniosku, co Dean. To, czego nauczyłem się na sumy,
spokojnie wystarczy mi na ten egzamin…
– A nie uczyłeś się
później z Hermioną? Byłem pewny, że słyszałem, jak zganiała cię do nauki –
rzucił zaczepnie przez ramię Seamus, po
czym wyszedł z pokoju, najpewniej zmierzając do łazienki. Dopiero teraz
zaskoczyłem, że reszta też przygotowuje się do mycia i tylko ja siedzę jak
kołek.
Wstałem, na nowo
czując przeszywający ból w boku. Zacisnąłem jednak zęby, by nie wydać żadnego
dźwięku. Wziąłem z szafki czyste ubrania i za innymi poczłapałem do łazienki. Jakieś
dwadzieścia minut później razem z Ronem schodziliśmy na śniadanie, rozmawiając
o wszystkim i niczym. Ze wszystkich sił starałem skupić się na rozmowie i
zignorować kłucie w boku. Pokonanie tych wszystkich schodów między wieżą
Gryffindoru a Wielką Salą było istną męczarnią. W końcu jednak wraz z innymi
uczniami dotarliśmy na parter. W pewnym momencie w tłumie mignęła mi jasna
czupryna Fretki. Zacisnąłem szczęki, czując wzbierającą we mnie złość.
Stłumiłem ją jednak i starając się iść normalnie, zająłem miejsce przy stole
Gryffindoru.
~*~*~*~
Dziś to już wszystko. Dziękuję za przeczytanie! Mam nadzieję, że rozdziały przypadły Wam do gustu i wrócicie za tydzień po więcej ;-)
Ołł biedny Harry... Rozumiem doskonale twoją złość... Zdarzyło mi się kiedyś to samo i miałam ochotę zabić gnoja... -,- Ale z drugiej strony jak wtedy by był to Draco... To chyba bym wybaczyła :D
OdpowiedzUsuńLecę czytać dalej, bo jestem ciekawa kiedy wszystko się między nimi rozkręci :D
~Feniksa
Fajnie się zapowiada. Lecę dalej. :3
OdpowiedzUsuń/ Ruda (terror.)
Super :) Lecem czytaćdalej :D
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńmam nadzieję, że coś zapamiętał z tej nauki, oby nic złego nie było jak tak bardzo go boli....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńoby coś z tej nauki zapamiętał, no i niech nie będzie zadnych komplikacji, jak go to tak boli...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hej,
OdpowiedzUsuńoby jednak nic nie było Harremu, jak tak bardzo go boli, powinien iść do pielęgniarki...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza