Ostatni
tydzień roku szkolnego wbrew pozorom nie był wcale spokojnym czasem dla nikogo.
Ani dla profesorów, ani dla uczniów, czy innych stworzeń zamieszkujących
należące do Hogwartu terytoria.
Dla
przykładu nauczyciele z niewiadomego powodu nie mieli w zanadrzu luźnych
lekcji, które przecież i dla nich byłyby „miłym” zwieńczeniem tego roku.
Zamiast robić nam niezwiązane z ich profesją zajęcia, organizowali testy z
całego roku.
Nawet
szczegół pisania sumów dwa tygodnie temu zdawał się nie odstraszać profesorów
przed dalszym gnębieniem nas.
W ogóle nie
rozumiałem ich zachowania. Profesorowie naprawdę mogli dać sobie już spokój i
rozkoszować się zbliżającymi wakacjami. Ja i inni uczniowie z pewnością nie
mielibyśmy im tego za złe. No, może prócz tej Gryfońskiej mądrali, której tylko
nauka była w głowie. Chyba tylko ona zadowolona była z takiego zachowania ciała
pedagogicznego.
No tak,
przecież do końca czerwca będzie mogła ślęczeć na podręcznikiem od każdego
przedmiotu tyle godzin, aż w końcu stwierdzi, że zna na pamięć każdy akapit w
każdej książce.
I to też
przez takie jednostki jak ona, większość nauczycieli podnosiło jeszcze bardziej
poziom swoich egzaminów końcoworocznych, także osobniki nisko-inteligentne, jak
chociażby towarzystwo Iskiereczki Nadziei, praktycznie czołgały się po
marginesie zdawalności.
Tak
bardzo mi jest przykro z ich powodu! Normalnie, zaraz zrobię przerwę w czytaniu
rozdziału i pójdę poprawiać sobie fryzurę…
Teraz
jednak nie mieliśmy nic do gadania i uczniowie zmuszeni byli do zarywania nocki,
byleby tylko móc sobie przypomnieć jakieś głupie regułki, formułki i inne mało
potrzebne brednie, które mogą się znaleźć w najbliższym teście. Wiadomo było,
że nikt z nich nie przygotuje się do tego tak wzorowo, jak Granger.
Nawet
fakt, że te całe egzaminy odbywały się co roku, dla mojego rocznika wydawał się
być mało istotny, kiedy nauczyciele sami wybierali sobie dokładny termin. Dla
takiego przykładu, Severus dzisiejszego dnia zapowiedział mojej klasie i tym
czerwonym durniom takowy godzinny sprawdzian z teorii. Na jutro.
Nawet
McGonagall nie próbowała wejść do swojego codziennego wdzianka harpii i
wyjątkowo zapowiedziała swój jakiś tydzień wcześniej. Swoją drogą, pytania były
banalnie proste i nawet zastanawiałem się, czy to nie było przypadkiem z powodu
Pottera. Przecież nie można dopuścić do tego, aby Cudowny Chłopiec,
Rozczochrany Ignorant Dobrego Smaku, Który Uratuje Świat oblał test opiekunki
jego domu.
Chociaż w
sumie śmiesznie prosty test mógł być wynikiem mojego doskonałego w każdym calu
przygotowania, które mogłem sobie spokojnie rozłożyć na cały tydzień, a nie jak
teraz było w przypadku eliksirów – jedynie na wieczór i noc. Tu przydałaby mi
się porcja kawy, której nie pijam albo coś o wiele mocniejszego, co dałoby mi
porządnego kopa.
A wszystko
przez tego niedorozwiniętego Pottera. Cholera, znowu zachciało się idiocie
zgrywać bohatera, a potem przez kolejne dni i nawet tygodnie chodzić
nieprzytomnym na zajęcia. Psia jego mać! Chociaż nie… Przez swoją głupotę,
Blacka już stracił.
Jeśli
chodziło o eliksiry to miałem naprawdę szczęście, że jestem jednym z
najlepszych uczniów z tego przedmiotu. Jednak co się dziwić, skoro dorastałem w
obecności takowych dwóch maniaków. Dlatego też w najgorszym wypadku skończę z
oceną „powyżej oczekiwań”.
Trochę będzie
szkoda, biorąc pod uwagę, że to zburzy mój ciąg ocen „wybitnych” z tego
przedmiotu. Całe skupienie i starania z tego roku pójdą na marne. No cóż, jakoś
uda mi się to przeżyć. Chyba, że ojciec dostanie wcześniej napadu szału…
Przeciągnąłem
się leniwie, odchylając na krześle i mimowolnie spoglądając w kierunku wyjścia
z części sypialnianej i drogi do łazienki, która wzywała mnie do siebie
bezustannie. Zaraz mój wzrok spoczął na wygodnym łóżku, spod którego wystawał
kawałek telefonu komórkowego, jaki otrzymałem w podarunku od pewnego idioty.
Cóż, przynajmniej miał trochę rozumu i naprawdę wyjątkowo dobry gust. Nie to,
co Nadzieja Czarodziejskiego Półświatku.
Wróciłem
jeszcze na chwilę do podręcznika od eliksirów i kilku innych książek z tej
dziedziny. Jednak jedno spojrzenie na czytany przeze mnie fragment sprawiło, że
praktycznie od razu odłożyłem trzymane dotąd w ręce pióro. Jeszcze do niedawna
służyło mi tylko po to, abym mógł robić krótkie, istotne notatki.
Wstając
od biurka, machinalnie sięgnąłem do kieszeni, wyciągając z niej maleńką
paczuszkę. Ruszyłem ku wyjściu z mojej sypialni i kierując się ku dość
obszernemu salonikowi. Z racji bycia prefektem i kapitanem drużyny mojego domu,
miałem zaszczyt i przyjemność zajmować najlepsze dormitorium w dyspozycji dla
Ślizgonów. Apartament więc należał tylko i wyłącznie do mnie. Salonik z
kominkiem, leżącym przed nim puchatym dywanem wykonanym ze skóry lwa-albinosa
oraz stojącą nieopodal wygodną kanapą i dwoma równie przyjemnymi fotelami.
Również z jasnym obiciem. Przy nich z kolei znajdował się niski, szklany
stoliczek, na którym znajdowała się jedynie popielniczka.
Jakiś
dobry metr za tym znajdowały się dwie pary drzwi. Jedne prowadziły do sypialni,
z której właśnie wyszedłem. Drugie zaś do łazienki, która była teraz moim celem.
To było
dodatkowym plusem jednoosobowego dormitorium. Miałem łazienkę tylko dla siebie
i nie musiałem bać się, że jakiś dureń mi ją zasyfi.
Dodatkowo
przecież nie mogłem pozwolić sobie na to, aby jakiś gość, stojący niżej ode
mnie w hierarchii społeczności szkolnej i ogólnomagicznej, mógł bez żadnych
przeszkód oglądać moją skromną osobę, kiedy tylko najdzie go taka ochota!
W
zupełności wystarczył mi fakt, że przez poprzednie cztery lata zmuszany byłem
gnieździć się w jednym pomieszczeniu (z – o zgrozo! – wspólną łazienką) z dwoma
kretynami oraz Blaisem. No, Zabiniego mogłem jeszcze zdzierżyć; w sumie nie był
on mi praktycznie żadną skazą. Niestety, inaczej już było z tymi idiotami, z
wypalonymi we wczesnym dzieciństwie mózgami. Tych inteligentnych inaczej
rzuciłbym bez zastanowienia do jeziora na pożarcie przez tą dziką, wielką
kałamarnicę. Te dwa przygłupy tylko na to się nadają.
Chociaż
wtedy, gdyby tak się stało, musiałbym najpewniej marnować mój jakże cenny czas
na szukanie nowych sługusów, w chwili, gdy mógłbym robić dziesiątki, jak i nie
setki innych, o wiele bardziej interesujących rzeczy.
Cholera…!
To mi przypomniało, że przez ostatnie parę dni nie miałem okazji do zrobienia
sobie chociaż szybkiego, godzinnego manicure. W takim razie nic się nie stanie,
jak zrobię sobie odrobinę dłuższą przerwę. Przecież praktycznie rzecz biorąc,
teraz jedyne co czyniłem, to powtarzałem i tak znany mi już materiał.
Jestem
pewien, że nawet gdyby w środku nocy do mojej sypialni wparował Severus z pytaniem:
„Do czego zastosujesz jad Toksyczka?”, odpowiedziałbym bez zająknięcia. Dopiero
później, zapewne wygarnąłbym mu późną porę wizyty.
Tak więc,
miałem już kolejny powód, aby odwiedzić cztery lśniące czystością ściany
łazienki. Oprócz odświeżającej, długiej kąpieli z moim ulubionym płynem mogłem
sobie zrobić od razu manicure. Przecież czemu nie miałbym łączyć przyjemności
z… przyjemnością.
Niestety,
dane jedynie było mi musnąć srebrną klamkę w kształcie węża z jadeitowym
oczkiem – swoją drogą, to było mój osobisty pomysł i przedsięwzięcie – kiedy dobiec
mnie musiało pukanie do drzwi .
Przez
chwilę nawet zastanawiałem się, czy może nie mógłbym udawać, że wyjątkowo
dzisiaj mam tak troszkę gorszy słuch. Zaraz jednak odrzuciłem od siebie ten
pomysł. Przecież jako prefekt nie mogłem pozwolić sobie na taką niesubordynację.
Szkoda, jednak jeśli chciałem pozostać w posiadaniu tego malutkiego luksusu w
szkole, musiałem od czasu do czasu pomęczyć się ze zgrają młodszych Ślizgonów.
- Za
jakie grzechy ja muszę się z wami użerać? – warknąłem cicho pod nosem, kierując
się w stronę wrót do mego sanktuarium. Otworzyłem je z rozmachem, spoglądając
zniesmaczony na intruza, który to ośmielił się zabierać mój niebywale cenny
czas. Jeśli ktokolwiek z młodszego rocznika – a już szczególnie narybek –
myśli, że udzielę im pomocy ze względu na bycie prefektem, to się teraz grubo
pomyli. Nie ma dzisiaj Wieczoru Dobroci dla Ograniczonych Inaczej. Nie mam na
to czasu. I chęci.
- Panie
Malfoy. – Usłyszałem na wstępie. Przede mną objawiła się postać znienawidzonej
przeze mnie nauczycielki transmutacji. Niezadowolonej, muszę dodać. Dodatkowo
patrzyła na mnie tak wnikliwie, jakby miała powody do podejrzeń, że ktoś może
się w tej chwili pode mnie wielosokować. Tsaaa, prędzej stanę się animagiem,
nim dobrowolnie pozwolę komukolwiek przybrać moją twarz. Przecież na to są
prawa autorskie, do cholery!
Również
kiedy tylko też zdałem sobie sprawę z wizyty tej kobiety, od razu przybrałem
swoją zwyczajną postawę przyzwoitego ucznia. No, przynajmniej na tyle
przyzwoitego, na ile mogłem sobie na ogół pozwalać.
- Dobry
wieczór, pani profesor. – Skinąłem wolno głową. – Czy mogę w czymś pomóc? Może
pani wejdzie? – dodałem, robiąc miejsce w przejściu z przyklejonym na twarzy
delikatnym uśmiechem. W duszy jednak krzyczałem i bluzgałem, aby tego nie
robiła, a najlepiej poszła już do siebie, przeczytała jakiegoś harlequina na
dobranoc (ponoć to dosyć częsta przypadłość u starych dziewic) i poszła śnić o
wiewiórkach, myszkach czy innych zwierzątkach, których mogłaby używać do swoich
zajęć.
Kobieta
najwidoczniej podświadomie musiała mieć naprawdę dobre zdolności telepatyczne,
gdyż pokręciła przecząco głową, na co mój uśmiech poszerzył się nieznacznie.
Niestety, po tym jej „zdolności” zdawały się już zanikać, bo oprócz
zaprzeczenia nie stało się nic więcej. Po prostu zaprzeczyła i dalej tkwiła w
swoim miejscu.
-
Chciałam tylko przekazać, że dyrektor oczekuje pana w swoim gabinecie –
oznajmiła, obdarowując mnie zwyczajowym, zimnym spojrzeniem. Blee, aż
nieprzyjemny dreszcz przebiegł mi po plecach. Nigdy nie należałem do osób,
które lubiły, kiedy ta harpia świdrowała kogokolwiek wzrokiem. – Ma pan na to
dwadzieścia minut – dodała, jakby to było najbardziej oczywistą rzeczą, po czym
odwróciła się na pięcie i nie czekając na moją odpowiedź, ruszyła korytarzem w
kierunku wyjścia z Domu Węża.
Dobrze
chociaż, że dała mi jakiś czas w innym wypadku musiałbym pójść do niej w
ubraniach, które założyłem na siebie po zajęciach, by wygodnie zasiąść do
powtórzeń.
Zaraz,
dwadzieścia minut?! Przecież w ciągu tego całego czasu nie będę w stanie
niczego zrobić! Nie wezmę odświeżającej po nauce kąpieli (szczegół, że po
zajęciach już takową brałem), nie zajmę się pielęgnacją moich paznokci ani też
nie wybiorę odpowiedniego stroju na wizytę u dyrektora, który podkreśliłby mój
wrodzony urok. Nie to, żebym w innych rzeczach prezentował się jakoś inaczej –
gorzej, przecież wszystkie moje ubrania są szyte na miarę i nie ważne, co bym
wybrał, w każdej kreacji prezentowałem się bosko. Jednak nie mogę sobie
pozwolić, by jakiś chociażby najdrobniejszy szczególik umknął mojej uwadze i
przez to zrujnował mój wizerunek młodego boga seksu.
- W
szafie zapewne masz już uszykowanych kilka kompletów, które tylko czekają, byś
je na siebie założył i przekonał się, że pasują idealnie. Zresztą jak wszystko,
co tam masz. Wystarczy tylko się zdecydować. – Spojrzałem wściekły na swojego
gościa, mającego tupet przerywać moje rozmyślania na temat ubioru. Widząc tam Zabiniego,
uśmiechającego się do mnie z rozbawieniem, prychnąłem lekceważąco, jednak i tak
podszedłem do szafy, otwierając ją na oścież. – Chociaż z drugiej strony,
ciekawi mnie, po co się stroisz, skoro i tak będziesz musiał założyć szatę
szkolną.
- Durniu!
– warknąłem cicho, odwracając się ku niemu i rzucając pierwszą rzeczą, która
przyszła mi na myśl. W stronę jego twarzy poleciała, trzymana dotąd przeze mnie
paczka papierosów. Ten niestety złapał ją w locie, otwierając i częstując się.
Ja z kolei tylko westchnąłem, powstrzymując większy napad złości i odwróciłem
się ponownie w stronę szafy, by przejrzeć kolejno każdy komplet. –
Najwidoczniej, twój nierozgarnięty móżdżek w dalszym ciągu nie jest w stanie
pojąć powagi obecnej sytuacji. Zrozum, że może zdarzyć się wiele okazji do
tego, żebym zrzucił z siebie tą nędzną gatunkowo szatę. Co za debil w ogóle
wymyślił użycie takiego materiału? – Pokręciłem lekko głową, w końcu
natrafiając na coś idealnego. Tak… Spodnie wykonane zostały ze skóry młodego
Czarnego Smoka Hebrydzkiego, które z gracją godną mej osoby przylegały do moich
pośladków i szczupłych nóg. Z kolei biała koszula uszyta z najdelikatniejszego
jedwabiu, dodatkowo jeszcze wzmacniana kilkoma dobrymi zaklęciami, miała za
zadanie podkreślić moją mlecznobiałą cerę. W połączeniu z krawatem w barwach
mojego domu, jak i z tą przeklętą szatą, z pewnością będę prezentował się
nieziemsko. Zresztą, jak zawsze. – Wiesz, wbrew pozorom jest wiele osób, które
tylko czekają, aż pojawię się w zasięgu ich wzroku.
- Kto by
nie chciał dobrać ci się do rozporka – rzucił wesoło Blaise, na co parsknąłem
śmiechem. – Swoją drogą, jak tam twoja aktualna zdobycz?
- Caiden
z piątej klasy? Rano zakończyłem z nim znajomość – odparłem, rozpinając
spodnie. – Nie gap się tak otwarcie,
idioto – dodałem jeszcze, posyłając mu rozbawione spojrzenie, obserwując, jak
ten odwraca się ode mnie, zaciągając się papierosem. Ja natomiast w tym czasie
rozebrałem się do bielizny. Nim jednak cokolwiek na siebie nałożyłem,
przejrzałem się w lustrze stojącym obok szafy, prawą ręką sunąc po swoim
brzuchu. Uśmiechałem się przy tym z delikatnym zadowoleniem. Tak, nawet w samej
bieliźnie wyglądałem nieziemsko.
- Znowu z
tego samego powodu? – spytał, a ja tylko zerknąłem na niego w lustrze, nie
odzywając się słowem. – Okay, biorę to za cichą zgodę.
- Jeżeli
to wszystko, co masz do powiedzenia, to spadaj. Muszę się ubrać i spadać na to idiotyczne
spotkanie. Czemu William mi o niczym nie powiedział? – mruknąłem, zapinając
starannie guziki koszuli. Ha! Wiedziałem, że ten strój jeszcze bardziej
podkreśli moją urodę!
- Gdybym
ja tylko to wiedział? Może dlatego, że William już od jakiejś godziny jest na
rozmowie z dyrektorem na pogadance w
sprawie ostatniej imprezy, która była odrobinkę za głośna? – Zabini usiadł na brzegu biurka, papierosa gasząc w
malutkiej srebrnej popielniczce ze zdobieniami w stylu naszego domu. – Swoją
drogą, ciekawe czemu właśnie Żelazna Dama przyszła powiadomić cię o spotkaniu,
a nie profesor Snape?
- A skąd mam to wiedzieć? – Przewróciłem
oczyma, zawiązując sobie teraz starannie krawat. Przecież nie może wisieć
krzywo jak u tego Pottera. Błeee, ohyda. – Severus pewnie jest jeszcze w
trakcie przygotowywania nam zadań testowych. A że ta stara prukwa najwidoczniej
była teraz wolna, to posłużył się nią.
Po
założeniu szaty, przejrzałem się jeszcze raz w lustrze, cmokając z aprobatą do
swojego odbicia. Wyszedłem z pokoju, czekając w miarę cierpliwie, aż Blaise
posłusznie uczyni to samo.
-
Będziesz wolny w nocy? – spytał w chwili, gdy zamknąłem zaklęciem drzwi. Nie
chciałem, aby ktoś niepowołany do niego wchodził.
-
Zwariowałeś? Tej nocy mam już zajęcie z inną kochanką. Tobie też ją polecam.
Nazywa się Eliksiry – prychnąłem cicho, odsuwając się od chłopaka i kierując
swoje kroki ku pokojowi wspólnemu Slitherinu. Było w nim jeszcze dużo
Ślizgonów, którzy albo nie mieli jutro lekcji ze Sevem, albo po prostu uważali,
że umieją już wystarczająco dużo.
~ * ~
Przed
wejściem do gabinetu dyrektora, poprawiłem jeszcze na szybko włosy i
wygładziłem wierzchnią szatę. Nim jednak zdążyłem wyciągnąć rękę, by zapukać,
drzwi same się otworzyły, skrzypiąc cicho i ukazując mi w przejściu postać
dyrektora.
-
Czekaliśmy na pana, panie Malfoy. – Staruszek uśmiechnął się dobrodusznie, a
mnie aż zemdliło. Nigdy nie lubiłem tego dziada. Zawsze stawał po stronie „Tego,
Który Przeżył”, mimo że zawsze powtarzał, iż traktuje nas jednakowo.
Ja jednak zdawałem sobie sprawę, że
w rzeczywistości tak w ogóle nie było. Ten maniak na punkcie cytrynowych
cukierków – mógłby się kiedyś jakimś udławić – dbał tylko o to, co mogło mu pomóc w
walce z Czarnym Panem. Iskierka Nadziei była właśnie jedną z takich rzeczy.
Przecież skoro przeżył atak żyjącego Lorda, a potem wychodził cało z każdego
kolejnego zamachu na jego życie, powinien się idealnie sprawić w kolejnej
potyczce z Nim. W końcu, co go nie zabiło, to dało mu siłę, czyż nie tak?
Doprawdy, tok myślenia tego „Wielkiego i Szanowanego” czarodzieja od
zawsze mnie przerażał.
Mimo wszystko wszedłem za nim do środka, z zamiarem podejścia do drugiego
prefekta z mojego domu, jednak nim uczyniłem chociażby krok ku temu, mój wzrok
padł jeszcze na dwie sylwetki osób, których ewidentnie nie chciałem w tej
chwili widzieć.
- Co to
ma znaczyć, dyrektorze?! Nie zamierzam przebywać z tym pseudo-bohaterem i jego
wierną szlaa… przyjaciółeczką ani sekundy dłużej. Jeszcze coś od nich złapię, a
tego bym już nie przeżył. – Wskazałem na nich oskarżycielsko dłonią. Przecież
nie będę pokazywał palcami. Jestem arystokratą, do cholery.
Okularnik
już szykował się, by coś mi odpowiedzieć, gdy ubiegła go ta jego mądralińska
szlama.
-
Przypominam ci, że ja i Harry jesteśmy prefektami Gryffindoru. Do gabinetu
dyrektora zostali zwołani wszyscy prefekci, dlatego też prosiłabym cię o spokój
– odparła, siląc się na cierpliwość, chociaż wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę,
że najchętniej by się na mnie wydarła. Wyciągnąłem przed siebie rękę i z
zaabsorbowaniem zacząłem przyglądać się moim paznokciom. Hmm, naprawdę
przydałby im się manicure. – Jeżeli tak bardzo boisz się, że coś od nas
złapiesz, to się uspokój. A wtedy dyrektor szybciej wytłumaczy nam po co tu
na...
-
Skończyłaś już? Dziękuję – przerwałem jej, uśmiechając się do niej z
wyższością. Podszedłem do drugiego prefekta z mojego domu, jednocześnie
przyglądając się uważnie jego znudzonej twarzy. William Richardson był dobrze
zbudowanym, przystojnym Anglikiem o ciemnych, brązowych włosach i morskich
oczach. Jednocześnie był trzecim najmłodszym synem znanego w świecie magicznym
arystokraty Andrewa Richardsona. Oczywiście, nie licząc jego braci przyrodnich
i wszystkich sióstr. Szóstoklasista spojrzał na mnie krótko, gdy koło niego
przystanąłem, po czym z powrotem utkwił poważne spojrzenie w dyrektorze.
Will był
wielgachny! Sięgałem mu tylko do ramienia, a przecież nie byłem niską osobą!
Jestem pewny, że nawet Potter jest niższy ode mnie! Ha!
- W związku z tym, że potwierdziło
się, iż Sami-Wiecie-Kto naprawdę stoi za wszystkimi atakami na mugoli i
czarodziei, zmuszony jestem wprowadzić teraz całkowicie inny system ochrony –
zaczął dyrektor, patrząc na każdego z obecnych z powagą, która, mówiąc
szczerze, jakoś nie pasowała mu.
Nie wiem
czemu, ale staruszek najdłużej przyglądał się Potterowi, a następnie mi. O co
mu do cholery chodziło?! Przecież prezentowałem się o wiele lepiej od tego
błazna z goglami na nosie. Toż to od razu widać, że mimo pieniędzy w skrytce u
Gringotta był wieśniakiem. Nie to, co ja. Każdy, kto chociażby na mnie zerknął,
od razu był pewien, że jestem wysoko urodzony, a po nim? Przecież on też niby
pochodzi z dobrej i, co najważniejsze, bogatej rodziny.
- Co ma
pan, dyrektorze, przez to na myśli? – odezwał się Will, jednocześnie wyrywając
mnie z odmętów mojej świadomości. Spojrzałem na tego miłośnika dropsów, mówiąc
sobie w duchu, że jak dziadek nie odezwie się w ciągu dziesięciu sekund, to
wyjdę z gabinetu.
- Razem
z profesor McGonagall ustaliliśmy, że dobrze byłoby wzmocnić ochronę zamku. Tak
jak do tej pory, po zajęciach nauczyciele będą patrolowali korytarze, jednak
już nie co dwie godziny, a co jedną. Oczywiście, niezmiennie, po sprawdzeniu
swojego rewiru, będziecie mieli czas dla siebie. Dodatkowo, wy, jako prefekci,
jesteście zmuszeni, by jeszcze bardziej przykładać się do pilnowania uczniów. – Hmpf, czyli oznacza to, że zamiast poświęcić im dwóch
sekund, poświęcę trzy, tak? Banał. U mnie nikt nie będzie chciał się wychylać,
bez mojego pozwolenia. Wszyscy wiedzą, czym się to u mnie kończy, a szczególnie
pewna czwórka. – Nie tylko ze swojego domu, panie Malfoy – zwrócił mi uwagę
staruszek. A on co, w moich myślach czyta, czy jak? Czy on nie zna takiego
pojęcia, jak prywatność? Niech no tylko mój prawnik się o tym dowie, od razu go
pozwie.
Kątem oka
mogłem też dojrzeć, jak Potter ledwo co powstrzymuje się od parsknięcia
śmiechem. Jak on śmie?! Ja nie widzę tu nic do śmiechu.
- Co ci
tak zabawnie, Potter? – warknąłem, przystępując na krok do tego idioty. Niech
wie, gdzie jest jego miejsce. – Podziel się z nami, też chętnie się pośmiejemy.
- A
potrafiłbyś, Malfoy? – spytał, dławiąc się już wręcz od powstrzymywanego ataku
śmiechu. – Nie sądziłem, że byłbyś zdolny śmiać się, a co dopiero z samego
siebie – dodał, chichocząc już opętańczo.
- Ty…! –
krzyknąłem cicho, doskakując do niego. Nim jednak moja pięść dotknęła jego
twarzy, poczułem, jak coś odrzuca mnie z wielką siłą. Lądując na tyłku,
spojrzałem wściekły na osobę, która to postanowiła mnie popchnąć w bok. Will
spoglądał na mnie z politowaniem, wyciągając rękę w moim kierunku.
- Nic się
panu nie stało, panie Malfoy? – usłyszałem jeszcze z boku głos dyrektora, który
zaraz podszedł do nas. Z niechęcią przyjąłem dłoń szatyna, obiecując sobie w
duchu, że chłopak jeszcze tego pożałuje.
No bo,
jak on mógł!? To wręcz niespotykane, aby Ślizgon w tak perfidny sposób zdradzał drugiego Ślizgona!
- Nie,
nic mi nie jest – wysyczałem przez zaciśnięte w wąską kreskę usta. Ten durny
Potter musiał jakoś omamić Williama. Przecież żaden uczeń z domu Salazara Slitherina
nie pomógłby dobrowolnie Gryfonom…. Grrr, ten okularnik musiał coś mu zrobić. –
Jednak chciałbym już wrócić do siebie. Jutro mam test z eliksirów, na który mam
jeszcze trochę materiałów do przejrzenia.
- Dobrze,
dobrze. – Starzec pokiwał dobrodusznie głową. – Pozwólcie jeszcze, że dodam coś
na zakończenie. Oprócz dziennych dyżurów, od przyszłego roku wprowadzimy także
nocne patrole. Pełnić je będziecie wszyscy, dwójkami. Pierwsza para zaczynać
będzie obchód o dziesiątej wieczorem, po dwóch godzinach nastąpi zmiana.
Ostatnie dwie osoby kończą o szóstej. Wiem, że będzie to dla wszystkich
męczące, zwłaszcza dla nauczycieli, ale jestem pewien, że rozumiecie powagę
sytuacji i niezbędność dodatkowych środków ostrożności. Oprócz tego kary dla
uczniów, za chodzenie po zamku w czasie ciszy nocnej zostaną zaostrzone i
dotyczyć będą również prefektów, rzecz jasna, jeśli nie będą oni w tym czasie
na swoim patrolu. Dokładne informacje jednak podam dopiero po wakacjach. A
teraz, życzę wam wszystkim dobrej nocy.– A udław się swoimi życzeniami. Komu
one do szczęścia są potrzebne? Nie czekając na nic, skierowałem się w stronę
wyjścia, aby mnie tylko nie zatrzymał. – A właśnie, zostań na chwilkę, Harry.
Fiuuu, a
już myślałem, że i mi każe zaczekać. Szybko zszedłem po schodach, próbując
dogonić idącego przede mną Richardsona. Nawet przełknąłem na chwilę moją dumę i
podbiegłem do chłopaka, popychając go na ścianę.
- Co to
miało znaczyć, co? – warknąłem głucho, chwytając go za poły ubrań i starając
się nim szarpnąć. – Jesteś Ślizgonem, do cholery! A nie pieprzonym Gryfonem! Z
jakiej racji obroniłeś Bliznowatego?!
- Nie
broniłem jego, lecz ciebie – odparł, łapiąc i ściskając moje nadgarstki, po
czym odsunął je od swojej szaty. Odepchnął się od ściany, by zaraz pchnąć tam
mnie. – Nie zrozum mnie źle, ale jeśli uderzyłbyś Pottera w obecności
dyrektora, miałbyś naprawdę przesrane. Złożyłem twojemu ojcu Wieczystą
Przysięgę, że będę pilnował, byś nie uczynił w moim pobliżu żadnej głupoty.
- Jesteś
idiotą! – krzyknąłem, patrząc na niego z niedowierzaniem. Czy on do reszty
stracił rozum? Przecież oznaczało to, że ojciec miał nade mną większą kontrolę.
Wiedział wszystko, co robię w szkole. Każde przewinienie, jakiego się
dopuszczałem. Te wakacje będą piekłem. Już nawet nie chcę wiedzieć, co tym
razem ojciec dla mnie przygotuje… – Puść mnie, kretynie! – Szarpnąłem się,
czując zaraz, jak ten rzeczywiście rozluźnia uchwyt palców. Wyrwałem swoje
ręce, po czym szybkim krokiem ruszyłem w przeciwnym do lochów kierunku.
Muszę się
uspokoić! W innym wypadku Ślizgoni będą mieli istne tornado, gdy tylko wpadnę
do pokoju wspólnego.
Spoglądając
przed siebie, ujrzałem wychodzącego zza posągu chimery Pottera. Uśmiechnąłem
się z chorą satysfakcją. Masz dziś pecha, że znowu cię zobaczyłem.
Najciszej
jak mogłem podszedłem do zamyślonego chłopaka, wyciągając różdżkę z kieszeni
wewnętrznej szaty. Szybko wycelowałem w nic nieświadomego Gryfona
- Everte
Statum! – Okularnik z cichym krzykiem zaskoczenia poleciał do przodu, lądując
kilka metrów dalej na zimnej posadzce. – Co, Potter? Już nie jest ci do
śmiechu? – podszedłem szybko do bruneta, który odwrócił się w moim kierunku,
próbując nakierować na mnie różdżkę. – Expelliarmus! – krzyknąłem zaraz,
obserwując jak jedenastocalowa laseczka wypada z rąk chłopaka, opadając poza
jego zasięgiem.
- I co
teraz zrobisz, Malfoy? Pobijesz mnie? – zakpił, spoglądając na mnie zły.
Wygiąłem wargi w drwiącym uśmiechu, po czym biorąc zamach kopnąłem Bliznowatego
w brzuch. A potem jeszcze raz i jeszcze.
-
Następnym razem nie będzie już tak miło, Potter. Dlatego uważaj, z kogo
próbujesz się naśmiewać – warknąłem do niego, odwracając się na pięcie i dumnym
krokiem odszedłem od chłopaka.
No, teraz
jestem zdolny do zrobienia sobie długiej kąpieli i manicure. A później może
jeszcze coś poczytam z moich „Eliksirów”.
~ \ * / ~
Hahaha! Pierwszy rozdział jest już za wami! Nie mogłam już doczekać się, aż zaprezentuje wam moją wizję charakteru Dracona. Czyż taki Draco nie prezentuje się równie nieziemsko, co w oryginale? A nawet i lepiej?
I jakie są wasze ogólne wrażenie?
Czekam na wasze uwagi ^^
~Yunoha
Mrrr Draco cudny i chcę teraz opis Harrego :D Początek bardzo mnie zaciekawił i lecę czytać dalej :D
OdpowiedzUsuń~Feniksa
Ps. Przepraszam, że dopiero teraz zaczęłam czytać twojego bloga, ale na początku nie miałam czasu, a potem zapomniałam.. :( Nie wiem czy mnie jeszcze pamiętasz, ale mam nadzieję, że Ci coś świta :*
Myślę, że trochę za daleko poszłaś ze swoim własnym stwierdzeniem, że Draco prezentuje się u ciebie lepiej niż w oryginale. Tego, jak Rowling przedstawiła postaci jednak nikt nie pobije. Trochę za dużo pewności siebie chyba ;)
OdpowiedzUsuńDraco wdłg. mnie jest tutaj trochę zbyt agresywny i impulsywny. Nie pasuje to do niego. Jego wygórowane ego jeszcze zniosę ale Draco+agresywność to nie jest sprawdzające się połączenie.
Wieeelki plus dla ciebie za 0 błędów językowych. Nie cierpię tego w niektórych Drarry'ch, że są aż tak okropnie pod względem błędów napisane. A u ciebie wgl. tego nie widać ;)
Witam,
OdpowiedzUsuńbardzo mnie zaciekawił ten początek, chociaż Draco i ta jego agresywność mnie trochę denerwuje...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńpoczątek mnie bardzo zaciekawił, Draco i ta jego agresywność mnie wkurza, mam nadzieję, że pokaże swoje inne oblicze...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Dopiero teraz znalazłam twojego bloga i cholernie się z tego powodu cieszę (mam tyle rozdziałów do nadrobienia :D). Twój Draco zrobił na mnie duże wrażenie, naprawdę mi odpowiada. Jestem ciekawa jaki będzie Harry, mam nadzieję, że nie hmmm ciotowaty ;) :p, tego nie przetrwam :D.
OdpowiedzUsuńZainteresowana twoi opowiadaniem
~Asiek
Hej,
OdpowiedzUsuńciekawy początek, trochę wkurza mnie Draco z tą sgresywnością, mam nadzieję, że pokaże swoje inne oblicze...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza