piątek, 15 lutego 2013

Rozdział 1 - Draco

Ostatni tydzień roku szkolnego wbrew pozorom nie był wcale spokojnym czasem dla nikogo. Ani dla profesorów, ani dla uczniów, czy innych stworzeń zamieszkujących należące do Hogwartu terytoria.
Dla przykładu nauczyciele z niewiadomego powodu nie mieli w zanadrzu luźnych lekcji, które przecież i dla nich byłyby „miłym” zwieńczeniem tego roku. Zamiast robić nam niezwiązane z ich profesją zajęcia, organizowali testy z całego roku.
Nawet szczegół pisania sumów dwa tygodnie temu zdawał się nie odstraszać profesorów przed dalszym gnębieniem nas.
W ogóle nie rozumiałem ich zachowania. Profesorowie naprawdę mogli dać sobie już spokój i rozkoszować się zbliżającymi wakacjami. Ja i inni uczniowie z pewnością nie mielibyśmy im tego za złe. No, może prócz tej Gryfońskiej mądrali, której tylko nauka była w głowie. Chyba tylko ona zadowolona była z takiego zachowania ciała pedagogicznego.
No tak, przecież do końca czerwca będzie mogła ślęczeć na podręcznikiem od każdego przedmiotu tyle godzin, aż w końcu stwierdzi, że zna na pamięć każdy akapit w każdej książce.
I to też przez takie jednostki jak ona, większość nauczycieli podnosiło jeszcze bardziej poziom swoich egzaminów końcoworocznych, także osobniki nisko-inteligentne, jak chociażby towarzystwo Iskiereczki Nadziei, praktycznie czołgały się po marginesie zdawalności.
Tak bardzo mi jest przykro z ich powodu! Normalnie, zaraz zrobię przerwę w czytaniu rozdziału i pójdę poprawiać sobie fryzurę…
Teraz jednak nie mieliśmy nic do gadania i uczniowie zmuszeni byli do zarywania nocki, byleby tylko móc sobie przypomnieć jakieś głupie regułki, formułki i inne mało potrzebne brednie, które mogą się znaleźć w najbliższym teście. Wiadomo było, że nikt z nich nie przygotuje się do tego tak wzorowo, jak Granger.
Nawet fakt, że te całe egzaminy odbywały się co roku, dla mojego rocznika wydawał się być mało istotny, kiedy nauczyciele sami wybierali sobie dokładny termin. Dla takiego przykładu, Severus dzisiejszego dnia zapowiedział mojej klasie i tym czerwonym durniom takowy godzinny sprawdzian z teorii. Na jutro.
Nawet McGonagall nie próbowała wejść do swojego codziennego wdzianka harpii i wyjątkowo zapowiedziała swój jakiś tydzień wcześniej. Swoją drogą, pytania były banalnie proste i nawet zastanawiałem się, czy to nie było przypadkiem z powodu Pottera. Przecież nie można dopuścić do tego, aby Cudowny Chłopiec, Rozczochrany Ignorant Dobrego Smaku, Który Uratuje Świat oblał test opiekunki jego domu.
Chociaż w sumie śmiesznie prosty test mógł być wynikiem mojego doskonałego w każdym calu przygotowania, które mogłem sobie spokojnie rozłożyć na cały tydzień, a nie jak teraz było w przypadku eliksirów – jedynie na wieczór i noc. Tu przydałaby mi się porcja kawy, której nie pijam albo coś o wiele mocniejszego, co dałoby mi porządnego kopa.
A wszystko przez tego niedorozwiniętego Pottera. Cholera, znowu zachciało się idiocie zgrywać bohatera, a potem przez kolejne dni i nawet tygodnie chodzić nieprzytomnym na zajęcia. Psia jego mać! Chociaż nie… Przez swoją głupotę, Blacka już stracił.
Jeśli chodziło o eliksiry to miałem naprawdę szczęście, że jestem jednym z najlepszych uczniów z tego przedmiotu. Jednak co się dziwić, skoro dorastałem w obecności takowych dwóch maniaków. Dlatego też w najgorszym wypadku skończę z oceną „powyżej oczekiwań”.
Trochę będzie szkoda, biorąc pod uwagę, że to zburzy mój ciąg ocen „wybitnych” z tego przedmiotu. Całe skupienie i starania z tego roku pójdą na marne. No cóż, jakoś uda mi się to przeżyć. Chyba, że ojciec dostanie wcześniej napadu szału…
Przeciągnąłem się leniwie, odchylając na krześle i mimowolnie spoglądając w kierunku wyjścia z części sypialnianej i drogi do łazienki, która wzywała mnie do siebie bezustannie. Zaraz mój wzrok spoczął na wygodnym łóżku, spod którego wystawał kawałek telefonu komórkowego, jaki otrzymałem w podarunku od pewnego idioty. Cóż, przynajmniej miał trochę rozumu i naprawdę wyjątkowo dobry gust. Nie to, co Nadzieja Czarodziejskiego Półświatku.
Wróciłem jeszcze na chwilę do podręcznika od eliksirów i kilku innych książek z tej dziedziny. Jednak jedno spojrzenie na czytany przeze mnie fragment sprawiło, że praktycznie od razu odłożyłem trzymane dotąd w ręce pióro. Jeszcze do niedawna służyło mi tylko po to, abym mógł robić krótkie, istotne notatki.
Wstając od biurka, machinalnie sięgnąłem do kieszeni, wyciągając z niej maleńką paczuszkę. Ruszyłem ku wyjściu z mojej sypialni i kierując się ku dość obszernemu salonikowi. Z racji bycia prefektem i kapitanem drużyny mojego domu, miałem zaszczyt i przyjemność zajmować najlepsze dormitorium w dyspozycji dla Ślizgonów. Apartament więc należał tylko i wyłącznie do mnie. Salonik z kominkiem, leżącym przed nim puchatym dywanem wykonanym ze skóry lwa-albinosa oraz stojącą nieopodal wygodną kanapą i dwoma równie przyjemnymi fotelami. Również z jasnym obiciem. Przy nich z kolei znajdował się niski, szklany stoliczek, na którym znajdowała się jedynie popielniczka.
Jakiś dobry metr za tym znajdowały się dwie pary drzwi. Jedne prowadziły do sypialni, z której właśnie wyszedłem. Drugie zaś do łazienki, która była teraz moim celem.
To było dodatkowym plusem jednoosobowego dormitorium. Miałem łazienkę tylko dla siebie i nie musiałem bać się, że jakiś dureń mi ją zasyfi.
Dodatkowo przecież nie mogłem pozwolić sobie na to, aby jakiś gość, stojący niżej ode mnie w hierarchii społeczności szkolnej i ogólnomagicznej, mógł bez żadnych przeszkód oglądać moją skromną osobę, kiedy tylko najdzie go taka ochota!
W zupełności wystarczył mi fakt, że przez poprzednie cztery lata zmuszany byłem gnieździć się w jednym pomieszczeniu (z – o zgrozo! – wspólną łazienką) z dwoma kretynami oraz Blaisem. No, Zabiniego mogłem jeszcze zdzierżyć; w sumie nie był on mi praktycznie żadną skazą. Niestety, inaczej już było z tymi idiotami, z wypalonymi we wczesnym dzieciństwie mózgami. Tych inteligentnych inaczej rzuciłbym bez zastanowienia do jeziora na pożarcie przez tą dziką, wielką kałamarnicę. Te dwa przygłupy tylko na to się nadają.
Chociaż wtedy, gdyby tak się stało, musiałbym najpewniej marnować mój jakże cenny czas na szukanie nowych sługusów, w chwili, gdy mógłbym robić dziesiątki, jak i nie setki innych, o wiele bardziej interesujących rzeczy.
Cholera…! To mi przypomniało, że przez ostatnie parę dni nie miałem okazji do zrobienia sobie chociaż szybkiego, godzinnego manicure. W takim razie nic się nie stanie, jak zrobię sobie odrobinę dłuższą przerwę. Przecież praktycznie rzecz biorąc, teraz jedyne co czyniłem, to powtarzałem i tak znany mi już materiał.
Jestem pewien, że nawet gdyby w środku nocy do mojej sypialni wparował Severus z pytaniem: „Do czego zastosujesz jad Toksyczka?”, odpowiedziałbym bez zająknięcia. Dopiero później, zapewne wygarnąłbym mu późną porę wizyty.
Tak więc, miałem już kolejny powód, aby odwiedzić cztery lśniące czystością ściany łazienki. Oprócz odświeżającej, długiej kąpieli z moim ulubionym płynem mogłem sobie zrobić od razu manicure. Przecież czemu nie miałbym łączyć przyjemności z… przyjemnością.
Niestety, dane jedynie było mi musnąć srebrną klamkę w kształcie węża z jadeitowym oczkiem – swoją drogą, to było mój osobisty pomysł i przedsięwzięcie – kiedy dobiec mnie musiało pukanie do drzwi .
Przez chwilę nawet zastanawiałem się, czy może nie mógłbym udawać, że wyjątkowo dzisiaj mam tak troszkę gorszy słuch. Zaraz jednak odrzuciłem od siebie ten pomysł. Przecież jako prefekt nie mogłem pozwolić sobie na taką niesubordynację. Szkoda, jednak jeśli chciałem pozostać w posiadaniu tego malutkiego luksusu w szkole, musiałem od czasu do czasu pomęczyć się ze zgrają młodszych Ślizgonów.
- Za jakie grzechy ja muszę się z wami użerać? – warknąłem cicho pod nosem, kierując się w stronę wrót do mego sanktuarium. Otworzyłem je z rozmachem, spoglądając zniesmaczony na intruza, który to ośmielił się zabierać mój niebywale cenny czas. Jeśli ktokolwiek z młodszego rocznika – a już szczególnie narybek – myśli, że udzielę im pomocy ze względu na bycie prefektem, to się teraz grubo pomyli. Nie ma dzisiaj Wieczoru Dobroci dla Ograniczonych Inaczej. Nie mam na to czasu. I chęci.
- Panie Malfoy. – Usłyszałem na wstępie. Przede mną objawiła się postać znienawidzonej przeze mnie nauczycielki transmutacji. Niezadowolonej, muszę dodać. Dodatkowo patrzyła na mnie tak wnikliwie, jakby miała powody do podejrzeń, że ktoś może się w tej chwili pode mnie wielosokować. Tsaaa, prędzej stanę się animagiem, nim dobrowolnie pozwolę komukolwiek przybrać moją twarz. Przecież na to są prawa autorskie, do cholery!
Również kiedy tylko też zdałem sobie sprawę z wizyty tej kobiety, od razu przybrałem swoją zwyczajną postawę przyzwoitego ucznia. No, przynajmniej na tyle przyzwoitego, na ile mogłem sobie na ogół pozwalać.
- Dobry wieczór, pani profesor. – Skinąłem wolno głową. – Czy mogę w czymś pomóc? Może pani wejdzie? – dodałem, robiąc miejsce w przejściu z przyklejonym na twarzy delikatnym uśmiechem. W duszy jednak krzyczałem i bluzgałem, aby tego nie robiła, a najlepiej poszła już do siebie, przeczytała jakiegoś harlequina na dobranoc (ponoć to dosyć częsta przypadłość u starych dziewic) i poszła śnić o wiewiórkach, myszkach czy innych zwierzątkach, których mogłaby używać do swoich zajęć.
Kobieta najwidoczniej podświadomie musiała mieć naprawdę dobre zdolności telepatyczne, gdyż pokręciła przecząco głową, na co mój uśmiech poszerzył się nieznacznie. Niestety, po tym jej „zdolności” zdawały się już zanikać, bo oprócz zaprzeczenia nie stało się nic więcej. Po prostu zaprzeczyła i dalej tkwiła w swoim miejscu.
- Chciałam tylko przekazać, że dyrektor oczekuje pana w swoim gabinecie – oznajmiła, obdarowując mnie zwyczajowym, zimnym spojrzeniem. Blee, aż nieprzyjemny dreszcz przebiegł mi po plecach. Nigdy nie należałem do osób, które lubiły, kiedy ta harpia świdrowała kogokolwiek wzrokiem. – Ma pan na to dwadzieścia minut – dodała, jakby to było najbardziej oczywistą rzeczą, po czym odwróciła się na pięcie i nie czekając na moją odpowiedź, ruszyła korytarzem w kierunku wyjścia z Domu Węża.
Dobrze chociaż, że dała mi jakiś czas w innym wypadku musiałbym pójść do niej w ubraniach, które założyłem na siebie po zajęciach, by wygodnie zasiąść do powtórzeń.
Zaraz, dwadzieścia minut?! Przecież w ciągu tego całego czasu nie będę w stanie niczego zrobić! Nie wezmę odświeżającej po nauce kąpieli (szczegół, że po zajęciach już takową brałem), nie zajmę się pielęgnacją moich paznokci ani też nie wybiorę odpowiedniego stroju na wizytę u dyrektora, który podkreśliłby mój wrodzony urok. Nie to, żebym w innych rzeczach prezentował się jakoś inaczej – gorzej, przecież wszystkie moje ubrania są szyte na miarę i nie ważne, co bym wybrał, w każdej kreacji prezentowałem się bosko. Jednak nie mogę sobie pozwolić, by jakiś chociażby najdrobniejszy szczególik umknął mojej uwadze i przez to zrujnował mój wizerunek młodego boga seksu.
- W szafie zapewne masz już uszykowanych kilka kompletów, które tylko czekają, byś je na siebie założył i przekonał się, że pasują idealnie. Zresztą jak wszystko, co tam masz. Wystarczy tylko się zdecydować. ­– Spojrzałem wściekły na swojego gościa, mającego tupet przerywać moje rozmyślania na temat ubioru. Widząc tam Zabiniego, uśmiechającego się do mnie z rozbawieniem, prychnąłem lekceważąco, jednak i tak podszedłem do szafy, otwierając ją na oścież. – Chociaż z drugiej strony, ciekawi mnie, po co się stroisz, skoro i tak będziesz musiał założyć szatę szkolną.
- Durniu! – warknąłem cicho, odwracając się ku niemu i rzucając pierwszą rzeczą, która przyszła mi na myśl. W stronę jego twarzy poleciała, trzymana dotąd przeze mnie paczka papierosów. Ten niestety złapał ją w locie, otwierając i częstując się. Ja z kolei tylko westchnąłem, powstrzymując większy napad złości i odwróciłem się ponownie w stronę szafy, by przejrzeć kolejno każdy komplet. – Najwidoczniej, twój nierozgarnięty móżdżek w dalszym ciągu nie jest w stanie pojąć powagi obecnej sytuacji. Zrozum, że może zdarzyć się wiele okazji do tego, żebym zrzucił z siebie tą nędzną gatunkowo szatę. Co za debil w ogóle wymyślił użycie takiego materiału? – Pokręciłem lekko głową, w końcu natrafiając na coś idealnego. Tak… Spodnie wykonane zostały ze skóry młodego Czarnego Smoka Hebrydzkiego, które z gracją godną mej osoby przylegały do moich pośladków i szczupłych nóg. Z kolei biała koszula uszyta z najdelikatniejszego jedwabiu, dodatkowo jeszcze wzmacniana kilkoma dobrymi zaklęciami, miała za zadanie podkreślić moją mlecznobiałą cerę. W połączeniu z krawatem w barwach mojego domu, jak i z tą przeklętą szatą, z pewnością będę prezentował się nieziemsko. Zresztą, jak zawsze. – Wiesz, wbrew pozorom jest wiele osób, które tylko czekają, aż pojawię się w zasięgu ich wzroku.
- Kto by nie chciał dobrać ci się do rozporka – rzucił wesoło Blaise, na co parsknąłem śmiechem. – Swoją drogą, jak tam twoja aktualna zdobycz?
- Caiden z piątej klasy? Rano zakończyłem z nim znajomość – odparłem, rozpinając spodnie.  – Nie gap się tak otwarcie, idioto – dodałem jeszcze, posyłając mu rozbawione spojrzenie, obserwując, jak ten odwraca się ode mnie, zaciągając się papierosem. Ja natomiast w tym czasie rozebrałem się do bielizny. Nim jednak cokolwiek na siebie nałożyłem, przejrzałem się w lustrze stojącym obok szafy, prawą ręką sunąc po swoim brzuchu. Uśmiechałem się przy tym z delikatnym zadowoleniem. Tak, nawet w samej bieliźnie wyglądałem nieziemsko.
- Znowu z tego samego powodu? – spytał, a ja tylko zerknąłem na niego w lustrze, nie odzywając się słowem. – Okay, biorę to za cichą zgodę.
- Jeżeli to wszystko, co masz do powiedzenia, to spadaj. Muszę się ubrać i spadać na to idiotyczne spotkanie. Czemu William mi o niczym nie powiedział? – mruknąłem, zapinając starannie guziki koszuli. Ha! Wiedziałem, że ten strój jeszcze bardziej podkreśli moją urodę!
- Gdybym ja tylko to wiedział? Może dlatego, że William już od jakiejś godziny jest na rozmowie z  dyrektorem na pogadance w sprawie ostatniej imprezy, która była odrobinkę za głośna? – Zabini usiadł na brzegu biurka, papierosa gasząc w malutkiej srebrnej popielniczce ze zdobieniami w stylu naszego domu. – Swoją drogą, ciekawe czemu właśnie Żelazna Dama przyszła powiadomić cię o spotkaniu, a nie profesor Snape?
 - A skąd mam to wiedzieć? – Przewróciłem oczyma, zawiązując sobie teraz starannie krawat. Przecież nie może wisieć krzywo jak u tego Pottera. Błeee, ohyda. – Severus pewnie jest jeszcze w trakcie przygotowywania nam zadań testowych. A że ta stara prukwa najwidoczniej była teraz wolna, to posłużył się nią.
Po założeniu szaty, przejrzałem się jeszcze raz w lustrze, cmokając z aprobatą do swojego odbicia. Wyszedłem z pokoju, czekając w miarę cierpliwie, aż Blaise posłusznie uczyni to samo.
- Będziesz wolny w nocy? – spytał w chwili, gdy zamknąłem zaklęciem drzwi. Nie chciałem, aby ktoś niepowołany do niego wchodził.
- Zwariowałeś? Tej nocy mam już zajęcie z inną kochanką. Tobie też ją polecam. Nazywa się Eliksiry – prychnąłem cicho, odsuwając się od chłopaka i kierując swoje kroki ku pokojowi wspólnemu Slitherinu. Było w nim jeszcze dużo Ślizgonów, którzy albo nie mieli jutro lekcji ze Sevem, albo po prostu uważali, że umieją już wystarczająco dużo.

~ * ~

Przed wejściem do gabinetu dyrektora, poprawiłem jeszcze na szybko włosy i wygładziłem wierzchnią szatę. Nim jednak zdążyłem wyciągnąć rękę, by zapukać, drzwi same się otworzyły, skrzypiąc cicho i ukazując mi w przejściu postać dyrektora.
- Czekaliśmy na pana, panie Malfoy. – Staruszek uśmiechnął się dobrodusznie, a mnie aż zemdliło. Nigdy nie lubiłem tego dziada. Zawsze stawał po stronie „Tego, Który Przeżył”, mimo że zawsze powtarzał, iż traktuje nas jednakowo.
Ja jednak zdawałem sobie sprawę, że w rzeczywistości tak w ogóle nie było. Ten maniak na punkcie cytrynowych cukierków – mógłby się kiedyś jakimś udławić – dbał tylko o to, co mogło mu pomóc w walce z Czarnym Panem. Iskierka Nadziei była właśnie jedną z takich rzeczy. Przecież skoro przeżył atak żyjącego Lorda, a potem wychodził cało z każdego kolejnego zamachu na jego życie, powinien się idealnie sprawić w kolejnej potyczce z Nim. W końcu, co go nie zabiło, to dało mu siłę, czyż nie tak?
Doprawdy, tok myślenia tego „Wielkiego i Szanowanego” czarodzieja od zawsze mnie przerażał.
Mimo wszystko wszedłem za nim do środka, z zamiarem podejścia do drugiego prefekta z mojego domu, jednak nim uczyniłem chociażby krok ku temu, mój wzrok padł jeszcze na dwie sylwetki osób, których ewidentnie nie chciałem w tej chwili widzieć.
- Co to ma znaczyć, dyrektorze?! Nie zamierzam przebywać z tym pseudo-bohaterem i jego wierną szlaa… przyjaciółeczką ani sekundy dłużej. Jeszcze coś od nich złapię, a tego bym już nie przeżył. – Wskazałem na nich oskarżycielsko dłonią. Przecież nie będę pokazywał palcami. Jestem arystokratą, do cholery.
Okularnik już szykował się, by coś mi odpowiedzieć, gdy ubiegła go ta jego mądralińska szlama.
- Przypominam ci, że ja i Harry jesteśmy prefektami Gryffindoru. Do gabinetu dyrektora zostali zwołani wszyscy prefekci, dlatego też prosiłabym cię o spokój – odparła, siląc się na cierpliwość, chociaż wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że najchętniej by się na mnie wydarła. Wyciągnąłem przed siebie rękę i z zaabsorbowaniem zacząłem przyglądać się moim paznokciom. Hmm, naprawdę przydałby im się manicure. – Jeżeli tak bardzo boisz się, że coś od nas złapiesz, to się uspokój. A wtedy dyrektor szybciej wytłumaczy nam po co tu na...
- Skończyłaś już? Dziękuję – przerwałem jej, uśmiechając się do niej z wyższością. Podszedłem do drugiego prefekta z mojego domu, jednocześnie przyglądając się uważnie jego znudzonej twarzy. William Richardson był dobrze zbudowanym, przystojnym Anglikiem o ciemnych, brązowych włosach i morskich oczach. Jednocześnie był trzecim najmłodszym synem znanego w świecie magicznym arystokraty Andrewa Richardsona. Oczywiście, nie licząc jego braci przyrodnich i wszystkich sióstr. Szóstoklasista spojrzał na mnie krótko, gdy koło niego przystanąłem, po czym z powrotem utkwił poważne spojrzenie w dyrektorze.
Will był wielgachny! Sięgałem mu tylko do ramienia, a przecież nie byłem niską osobą! Jestem pewny, że nawet Potter jest niższy ode mnie! Ha!
- W związku z tym, że potwierdziło się, iż Sami-Wiecie-Kto naprawdę stoi za wszystkimi atakami na mugoli i czarodziei, zmuszony jestem wprowadzić teraz całkowicie inny system ochrony – zaczął dyrektor, patrząc na każdego z obecnych z powagą, która, mówiąc szczerze, jakoś nie pasowała mu.
Nie wiem czemu, ale staruszek najdłużej przyglądał się Potterowi, a następnie mi. O co mu do cholery chodziło?! Przecież prezentowałem się o wiele lepiej od tego błazna z goglami na nosie. Toż to od razu widać, że mimo pieniędzy w skrytce u Gringotta był wieśniakiem. Nie to, co ja. Każdy, kto chociażby na mnie zerknął, od razu był pewien, że jestem wysoko urodzony, a po nim? Przecież on też niby pochodzi z dobrej i, co najważniejsze, bogatej rodziny.
- Co ma pan, dyrektorze, przez to na myśli? – odezwał się Will, jednocześnie wyrywając mnie z odmętów mojej świadomości. Spojrzałem na tego miłośnika dropsów, mówiąc sobie w duchu, że jak dziadek nie odezwie się w ciągu dziesięciu sekund, to wyjdę z gabinetu. 
- Razem z profesor McGonagall ustaliliśmy, że dobrze byłoby wzmocnić ochronę zamku. Tak jak do tej pory, po zajęciach nauczyciele będą patrolowali korytarze, jednak już nie co dwie godziny, a co jedną. Oczywiście, niezmiennie, po sprawdzeniu swojego rewiru, będziecie mieli czas dla siebie. Dodatkowo, wy, jako prefekci, jesteście zmuszeni, by jeszcze bardziej przykładać się do pilnowania uczniów. – Hmpf, czyli oznacza to, że zamiast poświęcić im dwóch sekund, poświęcę trzy, tak? Banał. U mnie nikt nie będzie chciał się wychylać, bez mojego pozwolenia. Wszyscy wiedzą, czym się to u mnie kończy, a szczególnie pewna czwórka. – Nie tylko ze swojego domu, panie Malfoy – zwrócił mi uwagę staruszek. A on co, w moich myślach czyta, czy jak? Czy on nie zna takiego pojęcia, jak prywatność? Niech no tylko mój prawnik się o tym dowie, od razu go pozwie.
Kątem oka mogłem też dojrzeć, jak Potter ledwo co powstrzymuje się od parsknięcia śmiechem. Jak on śmie?! Ja nie widzę tu nic do śmiechu.
- Co ci tak zabawnie, Potter? – warknąłem, przystępując na krok do tego idioty. Niech wie, gdzie jest jego miejsce. – Podziel się z nami, też chętnie się pośmiejemy.
- A potrafiłbyś, Malfoy? – spytał, dławiąc się już wręcz od powstrzymywanego ataku śmiechu. – Nie sądziłem, że byłbyś zdolny śmiać się, a co dopiero z samego siebie – dodał, chichocząc już opętańczo.
- Ty…! – krzyknąłem cicho, doskakując do niego. Nim jednak moja pięść dotknęła jego twarzy, poczułem, jak coś odrzuca mnie z wielką siłą. Lądując na tyłku, spojrzałem wściekły na osobę, która to postanowiła mnie popchnąć w bok. Will spoglądał na mnie z politowaniem, wyciągając rękę w moim kierunku.
- Nic się panu nie stało, panie Malfoy? – usłyszałem jeszcze z boku głos dyrektora, który zaraz podszedł do nas. Z niechęcią przyjąłem dłoń szatyna, obiecując sobie w duchu, że chłopak jeszcze tego pożałuje.
No bo, jak on mógł!? To wręcz niespotykane, aby Ślizgon w tak perfidny sposób zdradzał drugiego Ślizgona!
- Nie, nic mi nie jest – wysyczałem przez zaciśnięte w wąską kreskę usta. Ten durny Potter musiał jakoś omamić Williama. Przecież żaden uczeń z domu Salazara Slitherina nie pomógłby dobrowolnie Gryfonom…. Grrr, ten okularnik musiał coś mu zrobić. – Jednak chciałbym już wrócić do siebie. Jutro mam test z eliksirów, na który mam jeszcze trochę materiałów do przejrzenia.
- Dobrze, dobrze. – Starzec pokiwał dobrodusznie głową. – Pozwólcie jeszcze, że dodam coś na zakończenie. Oprócz dziennych dyżurów, od przyszłego roku wprowadzimy także nocne patrole. Pełnić je będziecie wszyscy, dwójkami. Pierwsza para zaczynać będzie obchód o dziesiątej wieczorem, po dwóch godzinach nastąpi zmiana. Ostatnie dwie osoby kończą o szóstej. Wiem, że będzie to dla wszystkich męczące, zwłaszcza dla nauczycieli, ale jestem pewien, że rozumiecie powagę sytuacji i niezbędność dodatkowych środków ostrożności. Oprócz tego kary dla uczniów, za chodzenie po zamku w czasie ciszy nocnej zostaną zaostrzone i dotyczyć będą również prefektów, rzecz jasna, jeśli nie będą oni w tym czasie na swoim patrolu. Dokładne informacje jednak podam dopiero po wakacjach. A teraz, życzę wam wszystkim dobrej nocy.– A udław się swoimi życzeniami. Komu one do szczęścia są potrzebne? Nie czekając na nic, skierowałem się w stronę wyjścia, aby mnie tylko nie zatrzymał. – A właśnie, zostań na chwilkę, Harry.
Fiuuu, a już myślałem, że i mi każe zaczekać. Szybko zszedłem po schodach, próbując dogonić idącego przede mną Richardsona. Nawet przełknąłem na chwilę moją dumę i podbiegłem do chłopaka, popychając go na ścianę.
- Co to miało znaczyć, co? – warknąłem głucho, chwytając go za poły ubrań i starając się nim szarpnąć. – Jesteś Ślizgonem, do cholery! A nie pieprzonym Gryfonem! Z jakiej racji obroniłeś Bliznowatego?!
- Nie broniłem jego, lecz ciebie – odparł, łapiąc i ściskając moje nadgarstki, po czym odsunął je od swojej szaty. Odepchnął się od ściany, by zaraz pchnąć tam mnie. – Nie zrozum mnie źle, ale jeśli uderzyłbyś Pottera w obecności dyrektora, miałbyś naprawdę przesrane. Złożyłem twojemu ojcu Wieczystą Przysięgę, że będę pilnował, byś nie uczynił w moim pobliżu żadnej głupoty.
- Jesteś idiotą! – krzyknąłem, patrząc na niego z niedowierzaniem. Czy on do reszty stracił rozum? Przecież oznaczało to, że ojciec miał nade mną większą kontrolę. Wiedział wszystko, co robię w szkole. Każde przewinienie, jakiego się dopuszczałem. Te wakacje będą piekłem. Już nawet nie chcę wiedzieć, co tym razem ojciec dla mnie przygotuje… – Puść mnie, kretynie! – Szarpnąłem się, czując zaraz, jak ten rzeczywiście rozluźnia uchwyt palców. Wyrwałem swoje ręce, po czym szybkim krokiem ruszyłem w przeciwnym do lochów kierunku.
Muszę się uspokoić! W innym wypadku Ślizgoni będą mieli istne tornado, gdy tylko wpadnę do pokoju wspólnego.
Spoglądając przed siebie, ujrzałem wychodzącego zza posągu chimery Pottera. Uśmiechnąłem się z chorą satysfakcją. Masz dziś pecha, że znowu cię zobaczyłem.
Najciszej jak mogłem podszedłem do zamyślonego chłopaka, wyciągając różdżkę z kieszeni wewnętrznej szaty. Szybko wycelowałem w nic nieświadomego Gryfona
- Everte Statum! – Okularnik z cichym krzykiem zaskoczenia poleciał do przodu, lądując kilka metrów dalej na zimnej posadzce. – Co, Potter? Już nie jest ci do śmiechu? – podszedłem szybko do bruneta, który odwrócił się w moim kierunku, próbując nakierować na mnie różdżkę. – Expelliarmus! – krzyknąłem zaraz, obserwując jak jedenastocalowa laseczka wypada z rąk chłopaka, opadając poza jego zasięgiem.
- I co teraz zrobisz, Malfoy? Pobijesz mnie? – zakpił, spoglądając na mnie zły. Wygiąłem wargi w drwiącym uśmiechu, po czym biorąc zamach kopnąłem Bliznowatego w brzuch. A potem jeszcze raz i jeszcze.
- Następnym razem nie będzie już tak miło, Potter. Dlatego uważaj, z kogo próbujesz się naśmiewać – warknąłem do niego, odwracając się na pięcie i dumnym krokiem odszedłem od chłopaka.
No, teraz jestem zdolny do zrobienia sobie długiej kąpieli i manicure. A później może jeszcze coś poczytam z moich „Eliksirów”.

~ \ * / ~

Hahaha! Pierwszy rozdział jest już za wami! Nie mogłam już doczekać się, aż zaprezentuje wam moją wizję charakteru Dracona. Czyż taki Draco nie prezentuje się równie nieziemsko, co w oryginale? A nawet i lepiej?
I jakie są wasze ogólne wrażenie?
Czekam na wasze uwagi ^^
 ~Yunoha

6 komentarzy:

  1. Mrrr Draco cudny i chcę teraz opis Harrego :D Początek bardzo mnie zaciekawił i lecę czytać dalej :D
    ~Feniksa
    Ps. Przepraszam, że dopiero teraz zaczęłam czytać twojego bloga, ale na początku nie miałam czasu, a potem zapomniałam.. :( Nie wiem czy mnie jeszcze pamiętasz, ale mam nadzieję, że Ci coś świta :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że trochę za daleko poszłaś ze swoim własnym stwierdzeniem, że Draco prezentuje się u ciebie lepiej niż w oryginale. Tego, jak Rowling przedstawiła postaci jednak nikt nie pobije. Trochę za dużo pewności siebie chyba ;)
    Draco wdłg. mnie jest tutaj trochę zbyt agresywny i impulsywny. Nie pasuje to do niego. Jego wygórowane ego jeszcze zniosę ale Draco+agresywność to nie jest sprawdzające się połączenie.
    Wieeelki plus dla ciebie za 0 błędów językowych. Nie cierpię tego w niektórych Drarry'ch, że są aż tak okropnie pod względem błędów napisane. A u ciebie wgl. tego nie widać ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    bardzo mnie zaciekawił ten początek, chociaż Draco i ta jego agresywność mnie trochę denerwuje...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    początek mnie bardzo zaciekawił, Draco i ta jego agresywność mnie wkurza, mam nadzieję, że pokaże swoje inne oblicze...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  5. Dopiero teraz znalazłam twojego bloga i cholernie się z tego powodu cieszę (mam tyle rozdziałów do nadrobienia :D). Twój Draco zrobił na mnie duże wrażenie, naprawdę mi odpowiada. Jestem ciekawa jaki będzie Harry, mam nadzieję, że nie hmmm ciotowaty ;) :p, tego nie przetrwam :D.
    Zainteresowana twoi opowiadaniem
    ~Asiek

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    ciekawy początek, trochę wkurza mnie Draco z tą sgresywnością, mam nadzieję, że pokaże swoje inne oblicze...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń