Na dniach wrzucimy kolejny rozdział, tym razem Uśmiechu. Miłej lektury :*
~*~
Black
westchnął, wyciągając przed siebie dłoń, a trzymany przez resztę sprzęt pognał
ku niemu.
– Gin,
gdzie je trzymacie?
– W
szopie.
– Pójdę
z tobą – zaoferował Charlie. – Chcę jeszcze trochę posiedzieć na dworze.
– Em,
dzięki. – Uśmiechnął się, idąc za mężczyzną z miotłą swoją i brata w dłoniach,
kiedy reszta po prostu podążała za nim.
Rudzielec
zerknął zaciekawiony na lewitujący sprzęt.
– Tak
mnie zastanawia… Zdarza ci się kiedykolwiek używać różdżki?
– Nawet
jej nie posiadam – odparł z lekkim uśmiechem. – Magia po prostu… mi ulega.
– Och,
to musi być naprawdę wygodne.
– Ach,
to stąd ta uwaga o wysadzaniu tłuczka…
–
Dokładnie tak. No sio – mruknął w stronę mioteł, kiedy tylko dotarli do szopy.
Drzwi same się otworzyły, wpuszczając wszystkie miotły do środka i zamknęły się
z powrotem.
–
Wygląda na to, że jedyna różnica jest taka, że bez różdżki nie stajesz się
bezbronny. Choć różdżki umożliwiają nam kontrolowanie naszej mocy i wykonywanie
bardzo precyzyjnych zaklęć, są jednocześnie sporym ograniczeniem. Na przykład
moja jest piekielnie kapryśna i jeśli uzna, że nie chcę czegoś wystarczająco
mocno, to mi nie wyjdzie zaklęcie...
–
Różdżka jest jak kochanka. Traktuj ją dobrze, a ci się w każdym momencie
odwdzięczy.
– Taka
uwaga brzmi dziwnie w ustach kogoś, kto nigdy nie posiadał własnej. – Posłał
chłopakowi rozbawione spojrzenie.
– Punkt
dla ciebie. Jednak uważam, że wystarczająco dużo się naczytałem i nasłuchałem,
by móc dojść do takiej konkluzji.
–
Konkluzja jest dobra, nie powiem że nie. I jak to kochanka – ma charakterek i
swoje dziwactwa. Moja parę razy uratowała mi życie, wzmacniając rzucane
zaklęcia, ale jakbym się nie starał, za nic nie chce mi pozwolić rzucać tych
medycznych.
– Może
nie jest dobrze wyważona magicznie? – spytał, spoglądając na niego z uwagą.
Założył parę niesfornych kosmyków za ucho.
– Jak
byłem u różdżkarza, to stwierdził, że wszystko jest z nią w porządku. “Ma taką
naturę i tyle.” I dodał jeszcze, że “jeśli naprawdę bym chciał używać zaklęć
medycznych, to by mi w nich pomogła, ale najwyraźniej nie chcę, więc nie mam co
na nią narzekać.”
–
Dziwne. Kiedy Merlin wprowadzał pierwsze różdżki, nie było takich przypadków.
Wszystkie były idealnie wyważone pod właściciela. Chociaż biorąc pod uwagę to,
że to tylko trzynaście sztuk to może szczęście im sprzyjało. Albo Ragnus
naprawdę się postarał.
– Albo
po prostu nie zapisano nigdzie, że mieli z nimi jakieś kłopoty. Lub takie
informacje nie przetrwały do naszych czasów. Swoją drogą, nie sądziłem, że
będziesz się orientował w historii czarodziejów.
– A
czemu nie? To jest mega interesujące… A biblioteka Malfoyów nie ma sobie
równych i można tam znaleźć prawdziwe perełki. A dla charłaka jak ja to było
coś w rodzaju… nie wiem… oderwania się od rzeczywistości i chwilowego udawania,
że jestem taki jak kuzyn.
– No
tak, to ma sens… Jeśli mogę zapytać, kiedy tak właściwie zacząłeś z nimi
mieszkać?
–
Praktycznie od urodzenia. Nie wiem ile miałem, kiedy przyprowadzili mnie do
rezydencji. Może z kilka tygodni?
– I
mieszkałeś z nimi cały ten czas?
– Nie,
wysłali mnie do mugolskiej rodziny, która w czasie roku szkolnego zajmowała się
mną za pieniądze. – Charlie spojrzał na niego z niedowierzaniem. – Potem
Narcyza po wielu prośbach zgodziła się mnie stamtąd zabrać i kupiła mi całkiem
fajne mieszkanie. Nie mogła mnie zabierać na zbyt długo do rezydencji. I tak
moją obecnością nadszarpnęła “litościwość” męża.
Mężczyzna
zmiął w ustach przekleństwo.
– Nie
potrafię zrozumieć, jak mogli tak z tobą postąpić. Ale przynajmniej teraz wiem,
dlaczego nikt nigdy cię nie widział z Lucjuszem.
–
Lucjusz się mną brzydzi, więc za nic nie pojawiłby się w moim towarzystwie. Nie
dobrowolnie.
– I mimo
tego wszystkiego udało ci się utrzymać kontakt z Draco… To w sumie niesamowite.
Zwłaszcza, że Lucjusz zdawał się zawsze strasznie go pilnować.
–
Narcyza i Severus mieli w tym swój udział, wierz mi.
– Snape?
– Tak.
Sev jest ojcem chrzestnym Draco. Myślałem, że Gin również o tym ci mówiła.
– Nie, o
tym nie. Oprócz wychwalania was, napisała tylko że jesteś synem Syriusza
Blacka, o czym nigdy się nie dowiedział; że mieszkałeś z Malfoyami, ale “byłeś
charłakiem” – swoją drogą, ta fraza dalej brzmi absurdalnie – więc chodziłeś do
mugolskich szkół, ale w tym roku dołączyłeś do klasy Rona i Harry’ego, bo
jednak jesteś magiczny.
– Dla
mnie to też brzmi jak skrót jakiejś pokręconej książki fantasy.
Mężczyzna
zachichotał.
– Biorąc
pod uwagę, że spora część książek fantasy opiera się fabularnie na naszym
świecie, bo piszą je czarodzieje lub ludzie z nami w jakiś sposób powiązani… To
można powiedzieć, że urzeczywistniłeś marzenie niejednego fana tego gatunku.
– W
sumie racja. Aczkolwiek i tak mam wrażenie, że moc kumulowała się we mnie do
tej pory i teraz jest jej aż nadto.
– Z
czasem to wrażenie pewnie zniknie. Nie słyszałem, by ktokolwiek miał za dużo
mocy. W końcu to troszkę tak jak z siłą. Jeśli nagle byś jej zdobył więcej,
musiałbyś po prostu wyczuć, jak się poruszać, by nie rozwalać wszystkiego
naokoło. A z tego co mówiłeś, wymyka ci się spod kontroli tylko w szczególnych
przypadkach, więc raz-dwa powinieneś się przyzwyczaić.
– Mam
taką cichą nadzieję – mruknął cicho. – Ginny nie mówiła czym się zajmujesz… A
to od jakiegoś czasu mnie ciekawi. Możesz opowiedzieć co nieco?
– Jestem
smokologiem. Opiekuję się smokami, głównie młodymi, w rezerwacie w Rumunii.
Karmię je, pomagam w rehabilitacji, czasem się z nimi bawię...
– Macie
tam jakieś hybrydy? Międzyrasówki?
–
Całkiem sporo. Są takie rasy, które notorycznie mieszają się ze sobą. Ale
zdarzają się też nietypowe połączenia. A czemu pytasz?
– Tak z
ciekawości. Zdarzyło się wam mieć hybrydę Szwedzkiego Krótkopyskiego i
Norweskiego Kolczastego?
– Nie. –
Spojrzał zaintrygowany na bruneta. – Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Te
gatunki z reguły rzadko się spotykają, co więcej nie przepadają za sobą.
– Hmm… A
jakbym ci powiedział, że istnieje taka hybryda?
Błysku w
morskich oczach nie dało się przegapić.
–
Gdzie?? Widziałeś ją?
– Czy
widziałem? Oczywiście, że tak. Nawet z takiej odległości w jakiej teraz my
jesteśmy ze sobą.
Rudzielec
rozchylił lekko wargi i patrzył na Iga z wyrazem twarzy dziecka, które właśnie
dowiedziało się, że dostanie swój wymarzony prezent.
Igniss
uśmiechnął się zadowolony z siebie.
Zachwyt
zniknął, zastąpiony wyrazem zamyślenia.
– Skoro
byłeś w stanie się do niego zbliżyć, to by znaczyło, że odziedziczył
temperament Szwedzkiego Krótkopyskiego.
–
Ostatnio próbowała mnie ugryźć, więc myślę, że odziedziczyła go po połowie…
–
Możliwe, ale też niekoniecznie. Co prawda uważamy ten gatunek za jeden z
łagodniejszych w stosunku do ludzi, ale smoki mają też własne charaktery. Można
je porównać z kotami. A może ją czymś wkurzyłeś? I w ogóle jak to się stało, że
znalazłeś się w jej pobliżu?
–
Przypadkiem?
– Jak
zacząłeś mówić, to nie zbywaj mnie teraz taką ściemą.
– Nie
no… naprawdę nie wiemy, jak to się stało, że smoczyca trafiła do nas… Po prostu
patrzymy, a jajo jest tuż obok...
– To bez
sensu, po co ktoś miałby podrzucać wam jajo. Na czarnym rynku zbyt drogo chodzą.
Chyba że znaleźliście się – z kimkolwiek byłeś – w pobliżu gniazda? – Przyjrzał
mu się uważnie.
– I
zatopiłeś mi statek – zaśmiał się cicho, próbując ukryć zakłopotanie. – Można
powiedzieć, że ktoś do tego gniazda wpadł. A jajo naprawdę niechcianym przypadkiem
w nasze ręce.
Mina
mężczyzny mówiła, że nieszczególnie dowierza słowom nastolatka.
– Teraz
to już kompletnie jak historia z jakiejś pokręconej książki fantasy.
Ig
przygryzł nieznacznie wargę. Mógł się lepiej nie odzywać… Zachciało mu się
imponowania mężczyźnie. Draco go zabije, jeśli się tylko dowie.
– Myślę,
że lepiej będzie, jak nie wrócimy już do tego tematu – mruknął, odwracając się
nieznacznie i idąc w stronę domu.
– Ig,
chyba się nie obraziłeś, co? – zagadał, szybko z nim zrównując. – Nie będę więcej
pytał, skąd je wzięliście, ale jest pełno innych rzeczy, o które chciałbym
zapytać.
– To
samica. Nie ma jeszcze roku. Umie latać i dobrze poluje… Co chcesz jeszcze
wiedzieć? – Sięgnął do kieszeni i wyciągnął telefon. – Zaraz pokażę ci jej
zdjęcie… albo filmik – dodał, zauważając, że ma nagranie, jak smoczyca pikowała
w dół i zgrabnie wylądowała na ziemi, uprzednio puszczając truchło sarny. Podał
mężczyźnie telefon, odpalając film.
Rudzielec
zatrzymał się, oglądając z uwagą nagranie. Na ustach błąkał mu się uśmiech.
– Jest
śliczna… Ma jakiegoś towarzysza? Nie że partnera, po prostu kogoś do
towarzystwa?
– Tak,
swojego opiekuna. Przychodzi do niej co kilka dni, sprawdzać jak się miewa.
–
Zgaduję, że ten kawałek sarny to prezent właśnie dla niego? Zazwyczaj swojego
jedzenia nie wypuszczają z pyska aż do chwili wylądowania i rozpoczęcia uczty.
Trochę jakby się bały, że ktoś im je odbierze. W ten sposób – uniósł
sugestywnie telefon – rodzice karmią dzieci.
– W
sumie tak. Dość często daje mu takie prezenty, ale słysząc jego przyzwolenie
zaczyna brać się za posiłek.
– Hmm…
rozumiem. Czyli bardziej robi to, by się pochwalić. Mówiłeś, że nie ma jeszcze
roku, no nie? To pewnie dlatego.
– W
sumie to dopiero skończyła sześć miesięcy, jeśli mam być dokładny.
– A z
kiedy jest to nagranie?
– Tego
chyba nie powinienem mówić...
– No
okej. Zastanawia mnie po prostu, czy to jakieś w miarę aktualne nagranie czy
wcześniejsze niż cztery miesiące. Jeśli założę, że ma na nim około sześciu
miesięcy, to jest mniejsza, niż oczekiwałbym tego po hybrydzie tych dwóch
gatunków.
– Z
października… – powiedział z westchnieniem. – Z końca października, jeśli mam
być dokładny.
– Czyli
w sumie by się zgadzało… – Oddał Igowi telefon. Dotknął w zamyśleniu dolnej
wargi. – Prawdopodobnie będzie miała jakoś dwadzieścia pięć do maksymalnie
trzydziestu stóp długości. Wiesz jaki ma płomień?
–
Niebieski. Cholernie mocny i trudno go potem ugasić.
– A co z
jadem? Bo Norweskie Kolczaste są jadowite.
–
Jeszcze nikogo nie ugryzła, więc nie wiem.
–
Polecałbym sprawdzić, zanim zdarzy jej się kogoś przygryźć. Nawet jeśli
niespecjalnie. Póki co większość cech, prócz paru z wyglądu, ma typowych dla
Krótkopyskiego. Poza jeszcze siłą ognia. Więc jeśli w zanadrzu ma jeszcze jad
Norweskiego, to dobrze nosić na spotkania z nią odtrutkę. Ten jad zabija
średnio w ciągu dziesięciu minut, ale występuje spora zmienność osobnicza. A
ona jest hybrydą, więc to już kompletna niewiadoma.
– Auć.
To dobrze, że mnie nigdy nie dziabnęła. Chociaż jej opiekun mówił, że go często
podgryzała w pierwszych tygodniach. Więc może nie jest?
–
Możliwe i w sumie tak by było najlepiej, bo tylko póki nie przebije skóry, to
nie ma zagrożenia.
– Ej,
faktycznie. Czemu o tym wcześniej nie pomyślałem? Przecież jeśli chodzi o
chemię i biologię to nie byłem taki najgorszy.
– Nie
przejmuj się, sama biologia i tak niewiele by ci tu dała. Sama chemia też
niekoniecznie, nawet obie te nauki naraz byłyby niewystarczające, bo to w końcu
magiczne zwierze. W każdym razie, dla własnego bezpieczeństwa opiekun tej
ślicznotki powinien poprosić pewnego mistrza eliksirów o użyczenie wiedzy i
umiejętności. To mniej brutalne niż podsunięcie jej jakiegoś żyjątka do
pogryzienia. Można by też po prostu obserwować jak poluje i liczyć że nie
skręci przy okazji swojej ofierze karku albo nie przegryzie tętnicy. -
Mężczyzna uśmiechnął się z lekkim zakłopotaniem, widząc minę chłopaka. –
Określiłem to najdelikatniej, jak się dało.
– Jasne,
rozumiem. I nie przejmuj się. Zawsze kiedy chodziło o zwierzęta albo niewinne
osoby robiłem się zbyt wrażliwy… Zabrzmiało to mega dziewczęco – zaśmiał się z
zakłopotaniem. – Po prostu nie lubię patrzeć na takie rzeczy.
– Nie
przejmuj się, rozumiem. Kiedyś też mnie to odrzucało.
– Jesteś
kochany, wiesz? – spytał nagle, spoglądając na niego z uśmiechem. – I totalnie
w moim typie… Gdyby nie okoliczności, pewnie już dawno zacząłbym do ciebie
startować.
Rudzielec
spojrzał na niego lekko zaskoczony.
– Co?
Nie spodziewałeś się tego? Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że jesteś
przystojny… No i bliźniacy powiedzieli mi, że jesteś bi.
–
Doskonale zdaję sobie sprawę ze swojego wyglądu. Ale i tak mnie nieco
zaskoczyłeś...
– Nie
musisz nic na to odpowiadać. Nie mówiłem ci o tym, bo czekam na odpowiedź. Po
prostu chciałem to powiedzieć. – Wzruszył lekko ramionami. – I tyle.
Mężczyzna
skinął głową, posyłając mu leciutki uśmiech.
–
Dziękuję, Ig. A teraz wreszcie wracajmy, po już z dobre pół godziny odkładamy
te miotły.
– Z ust
mi to wyjąłeś. Nie czuję już palców u nóg. – Pokręcił lekko głową i posyłając
mu psotny uśmiech, rzucił się biegiem do domu.
Charlie
prychnął rozbawiony i pognał za nim.
~*~
Hej,
OdpowiedzUsuńo tak Charlie był bardzo ciekawy tego smoja, ciekawe jak teraz Lucjusz chce uznać Ignisa za swojego syna...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia