środa, 6 września 2017

Historia Smoka 03



 Na dniach wrzucimy kolejny rozdział, tym razem Uśmiechu. Miłej lektury :*
~*~
Black westchnął, wyciągając przed siebie dłoń, a trzymany przez resztę sprzęt pognał ku niemu.
– Gin, gdzie je trzymacie?
– W szopie.
– Pójdę z tobą – zaoferował Charlie. – Chcę jeszcze trochę posiedzieć na dworze.
– Em, dzięki. – Uśmiechnął się, idąc za mężczyzną z miotłą swoją i brata w dłoniach, kiedy reszta po prostu podążała za nim.
Rudzielec zerknął zaciekawiony na lewitujący sprzęt.
– Tak mnie zastanawia… Zdarza ci się kiedykolwiek używać różdżki?
– Nawet jej nie posiadam – odparł z lekkim uśmiechem. – Magia po prostu… mi ulega.
– Och, to musi być naprawdę wygodne.
– I tak, i nie. Transmutacja kompletnie nie wychodzi mi tak, jakbym chciał… No i czasem jak jestem zdenerwowany albo zaskoczony, coś obok mnie potrafi wybuchnąć. Ostatnio jak pomagałem Draco przy treningu, chcieli mnie zaskoczyć tłuczkiem, w wyniku czego doszło do małej eksplozji.
– Ach, to stąd ta uwaga o wysadzaniu tłuczka…
– Dokładnie tak. No sio – mruknął w stronę mioteł, kiedy tylko dotarli do szopy. Drzwi same się otworzyły, wpuszczając wszystkie miotły do środka i zamknęły się z powrotem.
– Wygląda na to, że jedyna różnica jest taka, że bez różdżki nie stajesz się bezbronny. Choć różdżki umożliwiają nam kontrolowanie naszej mocy i wykonywanie bardzo precyzyjnych zaklęć, są jednocześnie sporym ograniczeniem. Na przykład moja jest piekielnie kapryśna i jeśli uzna, że nie chcę czegoś wystarczająco mocno, to mi nie wyjdzie zaklęcie...
– Różdżka jest jak kochanka. Traktuj ją dobrze, a ci się w każdym momencie odwdzięczy.
– Taka uwaga brzmi dziwnie w ustach kogoś, kto nigdy nie posiadał własnej. – Posłał chłopakowi rozbawione spojrzenie.
– Punkt dla ciebie. Jednak uważam, że wystarczająco dużo się naczytałem i nasłuchałem, by móc dojść do takiej konkluzji.
– Konkluzja jest dobra, nie powiem że nie. I jak to kochanka – ma charakterek i swoje dziwactwa. Moja parę razy uratowała mi życie, wzmacniając rzucane zaklęcia, ale jakbym się nie starał, za nic nie chce mi pozwolić rzucać tych medycznych.
– Może nie jest dobrze wyważona magicznie? – spytał, spoglądając na niego z uwagą. Założył parę niesfornych kosmyków za ucho.
– Jak byłem u różdżkarza, to stwierdził, że wszystko jest z nią w porządku. “Ma taką naturę i tyle.” I dodał jeszcze, że “jeśli naprawdę bym chciał używać zaklęć medycznych, to by mi w nich pomogła, ale najwyraźniej nie chcę, więc nie mam co na nią narzekać.”
– Dziwne. Kiedy Merlin wprowadzał pierwsze różdżki, nie było takich przypadków. Wszystkie były idealnie wyważone pod właściciela. Chociaż biorąc pod uwagę to, że to tylko trzynaście sztuk to może szczęście im sprzyjało. Albo Ragnus naprawdę się postarał.
– Albo po prostu nie zapisano nigdzie, że mieli z nimi jakieś kłopoty. Lub takie informacje nie przetrwały do naszych czasów. Swoją drogą, nie sądziłem, że będziesz się orientował w historii czarodziejów.
– A czemu nie? To jest mega interesujące… A biblioteka Malfoyów nie ma sobie równych i można tam znaleźć prawdziwe perełki. A dla charłaka jak ja to było coś w rodzaju… nie wiem… oderwania się od rzeczywistości i chwilowego udawania, że jestem taki jak kuzyn.
– No tak, to ma sens… Jeśli mogę zapytać, kiedy tak właściwie zacząłeś z nimi mieszkać?
– Praktycznie od urodzenia. Nie wiem ile miałem, kiedy przyprowadzili mnie do rezydencji. Może z kilka tygodni?
– I mieszkałeś z nimi cały ten czas?
– Nie, wysłali mnie do mugolskiej rodziny, która w czasie roku szkolnego zajmowała się mną za pieniądze. – Charlie spojrzał na niego z niedowierzaniem. – Potem Narcyza po wielu prośbach zgodziła się mnie stamtąd zabrać i kupiła mi całkiem fajne mieszkanie. Nie mogła mnie zabierać na zbyt długo do rezydencji. I tak moją obecnością nadszarpnęła “litościwość” męża.
Mężczyzna zmiął w ustach przekleństwo.
– Nie potrafię zrozumieć, jak mogli tak z tobą postąpić. Ale przynajmniej teraz wiem, dlaczego nikt nigdy cię nie widział z Lucjuszem.
– Lucjusz się mną brzydzi, więc za nic nie pojawiłby się w moim towarzystwie. Nie dobrowolnie.
– I mimo tego wszystkiego udało ci się utrzymać kontakt z Draco… To w sumie niesamowite. Zwłaszcza, że Lucjusz zdawał się zawsze strasznie go pilnować.
– Narcyza i Severus mieli w tym swój udział, wierz mi.
– Snape?
– Tak. Sev jest ojcem chrzestnym Draco. Myślałem, że Gin również o tym ci mówiła.
– Nie, o tym nie. Oprócz wychwalania was, napisała tylko że jesteś synem Syriusza Blacka, o czym nigdy się nie dowiedział; że mieszkałeś z Malfoyami, ale “byłeś charłakiem” – swoją drogą, ta fraza dalej brzmi absurdalnie – więc chodziłeś do mugolskich szkół, ale w tym roku dołączyłeś do klasy Rona i Harry’ego, bo jednak jesteś magiczny.
– Dla mnie to też brzmi jak skrót jakiejś pokręconej książki fantasy.
Mężczyzna zachichotał.
– Biorąc pod uwagę, że spora część książek fantasy opiera się fabularnie na naszym świecie, bo piszą je czarodzieje lub ludzie z nami w jakiś sposób powiązani… To można powiedzieć, że urzeczywistniłeś marzenie niejednego fana tego gatunku.
– W sumie racja. Aczkolwiek i tak mam wrażenie, że moc kumulowała się we mnie do tej pory i teraz jest jej aż nadto.
– Z czasem to wrażenie pewnie zniknie. Nie słyszałem, by ktokolwiek miał za dużo mocy. W końcu to troszkę tak jak z siłą. Jeśli nagle byś jej zdobył więcej, musiałbyś po prostu wyczuć, jak się poruszać, by nie rozwalać wszystkiego naokoło. A z tego co mówiłeś, wymyka ci się spod kontroli tylko w szczególnych przypadkach, więc raz-dwa powinieneś się przyzwyczaić.
– Mam taką cichą nadzieję – mruknął cicho. – Ginny nie mówiła czym się zajmujesz… A to od jakiegoś czasu mnie ciekawi. Możesz opowiedzieć co nieco?
– Jestem smokologiem. Opiekuję się smokami, głównie młodymi, w rezerwacie w Rumunii. Karmię je, pomagam w rehabilitacji, czasem się z nimi bawię...
– Macie tam jakieś hybrydy? Międzyrasówki?
– Całkiem sporo. Są takie rasy, które notorycznie mieszają się ze sobą. Ale zdarzają się też nietypowe połączenia. A czemu pytasz?
– Tak z ciekawości. Zdarzyło się wam mieć hybrydę Szwedzkiego Krótkopyskiego i Norweskiego Kolczastego?
– Nie. – Spojrzał zaintrygowany na bruneta. – Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Te gatunki z reguły rzadko się spotykają, co więcej nie przepadają za sobą.
– Hmm… A jakbym ci powiedział, że istnieje taka hybryda?
Błysku w morskich oczach nie dało się przegapić.
– Gdzie?? Widziałeś ją?
– Czy widziałem? Oczywiście, że tak. Nawet z takiej odległości w jakiej teraz my jesteśmy ze sobą.
Rudzielec rozchylił lekko wargi i patrzył na Iga z wyrazem twarzy dziecka, które właśnie dowiedziało się, że dostanie swój wymarzony prezent.
Igniss uśmiechnął się zadowolony z siebie.
Zachwyt zniknął, zastąpiony wyrazem zamyślenia.
– Skoro byłeś w stanie się do niego zbliżyć, to by znaczyło, że odziedziczył temperament Szwedzkiego Krótkopyskiego.
– Ostatnio próbowała mnie ugryźć, więc myślę, że odziedziczyła go po połowie…
– Możliwe, ale też niekoniecznie. Co prawda uważamy ten gatunek za jeden z łagodniejszych w stosunku do ludzi, ale smoki mają też własne charaktery. Można je porównać z kotami. A może ją czymś wkurzyłeś? I w ogóle jak to się stało, że znalazłeś się w jej pobliżu?
– Przypadkiem?
– Jak zacząłeś mówić, to nie zbywaj mnie teraz taką ściemą.
– Nie no… naprawdę nie wiemy, jak to się stało, że smoczyca trafiła do nas… Po prostu patrzymy, a jajo jest tuż obok...
– To bez sensu, po co ktoś miałby podrzucać wam jajo. Na czarnym rynku zbyt drogo chodzą. Chyba że znaleźliście się – z kimkolwiek byłeś – w pobliżu gniazda? – Przyjrzał mu się uważnie.
– I zatopiłeś mi statek – zaśmiał się cicho, próbując ukryć zakłopotanie. – Można powiedzieć, że ktoś do tego gniazda wpadł. A jajo naprawdę niechcianym przypadkiem w nasze ręce.
Mina mężczyzny mówiła, że nieszczególnie dowierza słowom nastolatka.
– Teraz to już kompletnie jak historia z jakiejś pokręconej książki fantasy.
Ig przygryzł nieznacznie wargę. Mógł się lepiej nie odzywać… Zachciało mu się imponowania mężczyźnie. Draco go zabije, jeśli się tylko dowie.
– Myślę, że lepiej będzie, jak nie wrócimy już do tego tematu – mruknął, odwracając się nieznacznie i idąc w stronę domu.
– Ig, chyba się nie obraziłeś, co? – zagadał, szybko z nim zrównując. – Nie będę więcej pytał, skąd je wzięliście, ale jest pełno innych rzeczy, o które chciałbym zapytać.
– To samica. Nie ma jeszcze roku. Umie latać i dobrze poluje… Co chcesz jeszcze wiedzieć? – Sięgnął do kieszeni i wyciągnął telefon. – Zaraz pokażę ci jej zdjęcie… albo filmik – dodał, zauważając, że ma nagranie, jak smoczyca pikowała w dół i zgrabnie wylądowała na ziemi, uprzednio puszczając truchło sarny. Podał mężczyźnie telefon, odpalając film.
Rudzielec zatrzymał się, oglądając z uwagą nagranie. Na ustach błąkał mu się uśmiech.
– Jest śliczna… Ma jakiegoś towarzysza? Nie że partnera, po prostu kogoś do towarzystwa?
– Tak, swojego opiekuna. Przychodzi do niej co kilka dni, sprawdzać jak się miewa.
– Zgaduję, że ten kawałek sarny to prezent właśnie dla niego? Zazwyczaj swojego jedzenia nie wypuszczają z pyska aż do chwili wylądowania i rozpoczęcia uczty. Trochę jakby się bały, że ktoś im je odbierze. W ten sposób – uniósł sugestywnie telefon – rodzice karmią dzieci.
– W sumie tak. Dość często daje mu takie prezenty, ale słysząc jego przyzwolenie zaczyna brać się za posiłek.
– Hmm… rozumiem. Czyli bardziej robi to, by się pochwalić. Mówiłeś, że nie ma jeszcze roku, no nie? To pewnie dlatego.
– W sumie to dopiero skończyła sześć miesięcy, jeśli mam być dokładny.
– A z kiedy jest to nagranie?
– Tego chyba nie powinienem mówić...
– No okej. Zastanawia mnie po prostu, czy to jakieś w miarę aktualne nagranie czy wcześniejsze niż cztery miesiące. Jeśli założę, że ma na nim około sześciu miesięcy, to jest mniejsza, niż oczekiwałbym tego po hybrydzie tych dwóch gatunków.
– Z października… – powiedział z westchnieniem. – Z końca października, jeśli mam być dokładny.
– Czyli w sumie by się zgadzało… – Oddał Igowi telefon. Dotknął w zamyśleniu dolnej wargi. – Prawdopodobnie będzie miała jakoś dwadzieścia pięć do maksymalnie trzydziestu stóp długości. Wiesz jaki ma płomień?
– Niebieski. Cholernie mocny i trudno go potem ugasić.
– A co z jadem? Bo Norweskie Kolczaste są jadowite.
– Jeszcze nikogo nie ugryzła, więc nie wiem.
– Polecałbym sprawdzić, zanim zdarzy jej się kogoś przygryźć. Nawet jeśli niespecjalnie. Póki co większość cech, prócz paru z wyglądu, ma typowych dla Krótkopyskiego. Poza jeszcze siłą ognia. Więc jeśli w zanadrzu ma jeszcze jad Norweskiego, to dobrze nosić na spotkania z nią odtrutkę. Ten jad zabija średnio w ciągu dziesięciu minut, ale występuje spora zmienność osobnicza. A ona jest hybrydą, więc to już kompletna niewiadoma.
– Auć. To dobrze, że mnie nigdy nie dziabnęła. Chociaż jej opiekun mówił, że go często podgryzała w pierwszych tygodniach. Więc może nie jest?
– Możliwe i w sumie tak by było najlepiej, bo tylko póki nie przebije skóry, to nie ma zagrożenia.
– Ej, faktycznie. Czemu o tym wcześniej nie pomyślałem? Przecież jeśli chodzi o chemię i biologię to nie byłem taki najgorszy.
– Nie przejmuj się, sama biologia i tak niewiele by ci tu dała. Sama chemia też niekoniecznie, nawet obie te nauki naraz byłyby niewystarczające, bo to w końcu magiczne zwierze. W każdym razie, dla własnego bezpieczeństwa opiekun tej ślicznotki powinien poprosić pewnego mistrza eliksirów o użyczenie wiedzy i umiejętności. To mniej brutalne niż podsunięcie jej jakiegoś żyjątka do pogryzienia. Można by też po prostu obserwować jak poluje i liczyć że nie skręci przy okazji swojej ofierze karku albo nie przegryzie tętnicy. - Mężczyzna uśmiechnął się z lekkim zakłopotaniem, widząc minę chłopaka. – Określiłem to najdelikatniej, jak się dało.
– Jasne, rozumiem. I nie przejmuj się. Zawsze kiedy chodziło o zwierzęta albo niewinne osoby robiłem się zbyt wrażliwy… Zabrzmiało to mega dziewczęco – zaśmiał się z zakłopotaniem. – Po prostu nie lubię patrzeć na takie rzeczy.
– Nie przejmuj się, rozumiem. Kiedyś też mnie to odrzucało.
– Jesteś kochany, wiesz? – spytał nagle, spoglądając na niego z uśmiechem. – I totalnie w moim typie… Gdyby nie okoliczności, pewnie już dawno zacząłbym do ciebie startować.
Rudzielec spojrzał na niego lekko zaskoczony.
– Co? Nie spodziewałeś się tego? Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że jesteś przystojny… No i bliźniacy powiedzieli mi, że jesteś bi.
– Doskonale zdaję sobie sprawę ze swojego wyglądu. Ale i tak mnie nieco zaskoczyłeś...
– Nie musisz nic na to odpowiadać. Nie mówiłem ci o tym, bo czekam na odpowiedź. Po prostu chciałem to powiedzieć. – Wzruszył lekko ramionami. – I tyle.
Mężczyzna skinął głową, posyłając mu leciutki uśmiech.
– Dziękuję, Ig. A teraz wreszcie wracajmy, po już z dobre pół godziny odkładamy te miotły.
– Z ust mi to wyjąłeś. Nie czuję już palców u nóg. – Pokręcił lekko głową i posyłając mu psotny uśmiech, rzucił się biegiem do domu.
Charlie prychnął rozbawiony i pognał za nim.
~*~

1 komentarz:

  1. Hej,
    o tak Charlie był bardzo ciekawy tego smoja, ciekawe jak teraz Lucjusz chce uznać Ignisa za swojego syna...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń