środa, 26 lipca 2017

Historia Smoka 02



Jeśli nie ma takiej konieczności, staramy się już nie zazębiać akcji, opisując ją z różnych perspektyw. Dziś poranki w rytmie ChIga. Miłego czytania :) 
~Saneko
~* ~
Następnego dnia po swoim przyjeździe Charlie jako pierwszy wszedł do salonu. W swoim rodzinnym domu był jedynym, który schodził na dół o takiej porze. Dlatego nie spodziewał się żadnego towarzystwa. Tym bardziej nie nastolatka pochłoniętego lekturą jakiejś wielkiej księgi.
– Dzień dobry. Czy ty czasem nie masz ferii? – spytał, lecz brunet nawet nie drgnął.
Rudzielec wzruszył ramionami. Pewnie to ten sam typ co Percy, więc nie będzie się nim przejmował i po prostu zajmie się sobą. Przelewitował kilka kawałków drewna do kominka i podpalił je. Narobił przy tym sporo hałasu, mimo to nastolatek niezmiennie przesuwał wzrokiem po kolejnych wersach. Mężczyzna zajął fotel stojący w miarę daleko od ognia i podwinął ostrożnie prawy rękaw swetra, odsłaniając przesiąknięty krwią bandaż. Wyjął z kieszeni rolkę czystego oraz słoiczek z maścią i zabrał się za zmianę opatrunku.
– Mogę panu pomóc?
Wzdrygnął się, usłyszawszy ciche pytanie i podniósł wzrok na idącego ku nim chłopaka.
– Mów mi po imieniu, mam tylko dwadzieścia cztery lata – poprosił z automatu. Nie lubił, jak mówiło się do niego per pan. – Już skończyłeś?
– Nie skończę tego w najbliższym czasie. A głupio tak nie pomóc i siedzieć na dupie – odpowiedział spokojnie, klękając przy nim i pomagając mu do końca ściągnąć zakrwawiony materiał.
– Dzięki. Ciężko to zrobić sprawnie jedną ręką.
Obserwował, jak nastolatek nakłada lek na dwa szeregi drobnych ranek, z których wciąż wolno się sączyła krew.
– Mam wprawę w bandażowaniu ludzi. – Uśmiechnął się, biorąc świeży bandaż i owijając delikatnie ale pewnie jego przedramię. – No, skończyłem...
– No, no, masz całkiem zręczne dłonie. Zajmowałeś się wolontariatem czy to tylko “na potrzeby własne”?
– Można powiedzieć, że oba przypuszczenia są trafne. – Podniósł się i wrócił do zapomnianej lektury. Włożył zakładkę na odpowiednie miejsce i zamknął książkę, którą wcześniej zostawił na kanapie otwartą. Charlie zgarnął w tym czasie zakrwawiony bandaż i podszedł do kominka, gdzie spopielił go przy pomocy zaklęcia.
– Mogę dalej dociekać czy lepiej odpuścić sobie ten temat?
– A jesteś ciekawy? Czy po prostu chcesz być miły? – odpowiedział pytaniem, posyłając mu rozbawione spojrzenie.
– Jestem ciekawy. W końcu nic jeszcze o tobie i o Draco nie wiem.… Ginny napisała mi o was w telegraficznym skrócie, żebym się po prostu nie zdziwił, jak przyjadę. Chcesz herbaty?
– Poproszę. – Uśmiechnął się lekko. Przeszli do kuchni, gdzie rudzielec nastawił czajnik z wodą i przygotował dwa kubki. – I co takiego o nas napisała?
Mężczyzna ewidentnie powstrzymywał się od śmiechu.
– “Dwa chodzące czekoladowe ciastka z dodatkiem chili i przyozdobione likierową wisienką” – zacytował. – Czy to nie rozkoszne? Napisała jeszcze kilka całkiem zwykłych informacji, ale to… To bije wszystko na głowę.
– No to ładnie zaszalała. – Zaśmiał się cicho pod nosem, kręcąc lekko głową.
– Zdecydowanie. Ale rozumiem, dlaczego tak napisała. – Prześliznął wzrokiem po ciele nastolatka ku jego twarzy, gdy skończył poprawiać rękawy swetra. – Dlatego w sumie mi ulżyło, jak dowiedziałem się, że Draco jest z Harrym… Emm, chyba nie powinienem był tego mówić przy tobie.
– Bo Draco to moja rodzina czy może dlatego, że nie wiesz, czy przypadkiem nie jestem z Gin, a dajesz mi do zrozumienia, że nowopoznana dwójka jest jej niegodna?
– Bardziej drugie, choć nie do końca. Każdy jej potencjalny partner startuje z pozycji “po co ty tu?” a nie “zniknaj stąd”.
– To możesz być spokojny, jeśli chodzi o mnie.
– Też masz już swoją drugą połówkę?
– Nie, ciąglę bawię się w singlowanie. – Wzruszył ramionami. – Prawda jest taka, że zbyt boję się Rona, by cokolwiek zacząć – dodał z udawaną powagą.
– Skoro już sam mały Ronny cię przeraża, to szok, że będąc wśród całej naszej szóstki masz odwagę chodziażby na nią spojrzeć. A może nie widzisz tych różdżek celujących w ciebie z każdego kąta?
– A serio celujecie?! – spytał “przerażony”.
– Nawet wystawiamy nocą warty pod jej drzwiami – odparł, kiwając z “powagą” głową, jakby przytakiwał sam sobie. Oparł się o stół, stając obok nastolatka.
– To dlatego też tu zszedłeś? Żeby mieć na mnie oko?
– Jak będę cię zagadywał, nie będziesz miał czasu się do niej przystawiać, no nie? – Szturchnął go zaczepnie.
– A już myślałem, że przyciągnął cię mój urok osobisty. – Oddał mu przyjacielskiego kuksańca.
– Jakbyś miał tak z dziesięć lat więcej… – Zerknął na niego z ukosa, uśmiechając się półgębkiem.
– Coś ty? Na staruszków lecisz?
– Staruszków?... Staruszków?! Ja ci dam staruszków, młokosie!
Chwycił go ramieniem za szyję, czochrając knykciami. Igniss sapnął, szarpiąc się i próbując wyrwać z uścisku godnego dobrego zapaśnika.
– No nie… Puść... no puść, no!
– Wybacz, co powiedziałeś?! – krzyknął szeptem, nie przerywając czochrania. – Ogłuchłem na starość…!
– Charlieee, nooo! – zajęczał cicho, nie zaprzestając prób ucieczki. – Puść mnie...
Rudzielec przerwał atak. Chłopak momentalnie od niego odskoczył. Mierzyli się przez chwilę spojrzeniami, uspokajając nieco przyspieszone oddechy.
– Wracaj tu, to poprawię ci włosy. Wyglądasz jakbyś toczył bój z wiewiórką.
– Nie ma! Pewnie znów mnie złapiesz i nie wypuścisz! Ja się nie dam.
– Spokojnie, takie zagrywki to tylko za obopólną zgodą. No, chodź tu, rozczochrańcu. – Wyciągnął ku niemu dłonie i skinął nimi zapraszająco.
– O nie, nie, nie, nie... Nie złapiesz mnie na to.
– Na nic cię nie chcę złapać – zapewnił. Stał spokojny i rozluźniony, a niebieskie oczy przybrały łagodny wyraz. – Możesz mi zaufać.
– Kręcisz… – mruknął cicho, chociaż zrobił krok w stronę mężczyzny. – A spróbuj tylko mnie teraz zdradzić.
Weasley zbliżył się jeszcze bardziej, utrzymując z nim przez kolejne kilka sekund kontakt wzrokowy. Potem jak obiecał, poprawił roztrzepane kosmyki.
– No, gotowe – oznajmił i pacnął go palcem w nos.
Brunet odsunął się nieznacznie, dotykając zaatakowanego tym razem nosa.
– Dobrze się bawisz, jak widzę…
– Owszem. Jak cię tarmosiłem, to tak uroczo kwiczałeś, a przed chwilą zrobiłeś zabawną minę. Droczenie się z tobą to prawdziwa przyjemność.
– Że co robiłem? Kwiczałem? Jak prosiak? – Igniss sam nie wiedział, czy ma być zły, czy w szoku, na razie trzymając się tej drugiej opcji.
Rudzielec przygryzł wargę, powstrzymując uśmiech.
– Kwiczą też kawie, a one są puchate i urocze.
– I to prosie, i to!
– Nie prosie tylko świnka.
– Urocze są tylko szczeniaczki i niektóre koty.
 – Dobrze, uznajmy więc że piszczałeś jak szczeniaczek.
– Nie piszczałem – mruknął bardziej do siebie niż do Weasleya.
– Lepiej nie rób takiej nadąsanej miny, to niebezpieczne.
– W jaki sposób niby?
– Budzi mojego wewnętrznego małego sadystę, który mówi mi, bym jeszcze mocniej się z tobą drażnił.
– To przekaż temu małemu sadyście – zbliżył się do niego znów na milimetry – że ja wcale nie mam nic przeciwko.
– Ach! I czar prysł. Skoro tobie się to podoba, to dla mnie zabawa się kończy – oznajmił, wzruszając ze smutkiem ramionami. Podszedł do gotującej się od dłuższego czasu wody i zalał wrzątkiem herbatę.
– Więc jak teraz zacznę prosić, byś nie kończył tego to – o ironio! – wtedy dopiero będzie dla ciebie zabawa. Bo zrobiłeś coś, czego nie chcę i twój mały sadyścik będzie cały w skowronkach.
– Dziesięć punktów dla Gryffindoru – mruknął i zerknął przez ramię.
– Ooo, to teraz idziemy na wyższy level i dorzucamy role? – Uśmiechnął się szeroko, opierając biodrem o brzeg stołu. – Nauczyciel i uczeń? Dość perwersyjnie… fajnie.
– Jest pan pewien, Black, że nie powinien udać się do pielęgniarki?
– Ale po co zaraz do pielęgniarki? Myślę, że pan, profesorze, wystarczy mi do pomocy i nie musimy szukać sobie jednorożca na doczepkę.
– Nie dość, że masochista, to jeszcze zoofil. Proszę, proszę, panie Black... Może jeszcze jest pan na dole?
Igniss otworzył usta, by rzucić jakiś komentarz i zaraz zacisnął wargi w wąską linię, płonąc na twarzy z zażenowania.
– Wybacz, Ig, trochę przesadziłem.
– ...Luz. W sumie, oprócz tego zoofila, to wszystko się zgadza – mruknął, odwracając nieznacznie głowę.
– Ach, szkoda, że jestem taki stary...
– Nikt nie mówił, że ja takich nie lubię.
– Ja właśnie też.
– Och, więc kosz przez różnicę wieku? Chyba pójdę się wypłakać do twojej siostry… Ona mnie przyjmie z otwartymi ramionami.
– Interesujesz się w ogóle kobietami?
– Interesuję… ale nie w ten sposób, w jaki myślisz. Nie pożądam ich, ja je jedynie podziwiam.
– A Ginny o tym wie? – Spojrzał na niego uważnie.
– Wie, była przy tym jak przyznawałem, że jestem totalnie gejem.
//*//
W niedzielny poranek Ig znów zszedł do pustego salonu, jednak płonący kominek sugerował, że tym razem nie był w nim pierwszy. Nigdzie nie było jednak śladu po rudowłosym.
Gdy zaglądał do kuchni, gdzie również nie zastał Charliego, przez myśl przeszedł mu pomysł, aby zrobić dla wszystkich śniadanie. Ale zaraz zrezygnował, kręcąc głową. To było królestwo pani Molly. Kobieta zdawała się mieć żelazną zasadę nie dopuszczania mężczyzn do garów, dlatego nie zamierzał jej łamać.
Zamiast wrócić do salonu, ubrał buty i płaszcz, wychodząc na dwór i wdychając z rozkoszą zimne powietrze. Zima była jego ulubioną porą roku. Podobnie jak lato, bo wtedy było dużo wody i zabaw z przyjaciółmi. Ale za to zimą padał śnieg, rzucali się śnieżkami i nacierali sobie wzajemnie twarze.
Wyszedł bardziej przed dom, pochylając się i nabierając odrobinę białego puchu dłonie. Przysunął go do swojej twarzy i zdmuchnął, obserwując jak białe płatki opadają na ziemię. Zrobił kilka kolejnych kroków, najpierw leniwych, jakby ledwie co się poruszał. Potem przeszedł w trucht, rozrzucając ramiona na boki i ze śmiechem rejestrując, że przy każdym jego ruchu ręki śnieg wystrzeliwuje do góry jak lodowy gejzer, udając swoje gorące kuzynki.
Z kolei Charlie, wciąż przyzwyczajony do wschodnioeuropejskiej strefy czasowej, wstał dziś jeszcze wcześniej niż zwykle. Znudzony siedzeniem w zamknięciu od dobrych dwudziestu minut latał nad ogrodem dla zabicia czasu. W Rumunii mógłby przynajmniej pójść do swoich podopiecznych, poćwiczyć na sali treningowej albo zrobić Leo pobudkę-niespodziankę, ale w domu nie miał zbyt wielu perspektyw na wypełnienie czasu nim wstaną pozostali. Choć teraz w sumie miał już towarzysza do rozmów o piątej nad ranem… Który właśnie stał na środku ogrodu, bawiąc się śniegiem. Charlie zawisł w powietrzu, z ciekawością obserwując poczynania nastolatka.
Igniss zatrzymał się gwałtownie, tracąc równowagę i upadając na plecy. Z szerokim uśmiechem obserwował miejscowy opad śniegu, który sam spowodował. Charlie parsknął na ten widok rozbawiony.
Wyciągnął rękę w stronę nieba, a nad palcami zaczęła samoistnie formować się mała śnieżka. Delikatnie przekręcił dłoń, a kulka przestała być kulką, zmieniając posłusznie swój kształt.
Dodał drugą dłoń, powtarzając czynność i łącząc ze sobą obie śnieżki. Uśmiechnął się, wpadając na pewien pomysł. Ruszył mocniej nadgarstkiem, a śnieżny pocisk uniósł się wyżej przyciągając do siebie kolejne płatki i formułując się w… Hmmm, właśnie. Magia zastygła w oczekiwaniu… Co by tu zrobić? Smoka? Oklepane… Och! Zaczął tworzyć kształt. Najpierw tułów, łapy… Przednia mogłaby być uniesiona, chociaż nie… Śnieg ugina się pod jego wolą, jak masło daje bez oporu rozprowadzać się przez nóż. Teraz ogon. Właśnie taki. Porusza dłońmi jak rzeźbiarz tworzący nowe dzieło. Skupił się dłużej na pysku. Brak mu dłuta, ale to nie stanowi przeszkody. Śnieżna figura po chwili jest gotowa.
Ostrożnie postawił na ziemi psa. Podniósł się do siadu i wyciągnął rękę w stronę zwierzaka, głaszcząc go po łbie. Jest zimny, jednak nie topił się pod wpływem jego dotyku. Była to zasługa magii albo po prostu tego, że ma zziębnięte dłonie.
Chuchał na nie, wstając ze śniegu i otrzepał niedbale ubranie. Sięgnął do włosów, przeczesał je wolno palcami. Nagle parę stóp nad jego głową rozbrzmiał rozbawiony męski głos:
– Nie sądziłem, że można oszukiwać podczas lepienia bałwana.
– To nie był żaden konkurs, więc chyba zasady mnie ominęły – odparł, zadzierając głowę do góry i patrząc z uśmiechem na Charliego. – A co, zazdrościsz?
– Hmmm – mruknął rudzielec, powoli opadając ku ziemi – właściwie chyba tak. Znam sporo zaklęć, ale magia różdżkowa jest mimo wszystko strasznie ograniczona. Bez znajomości inkantacji i odpowiedniego ruchu nadgarstka niewiele da się zrobić. A to co robisz… – Zszedł z miotły i trzymając ją w jednej dłoni, kucnął. Przyjrzał się pełnemu detali pyskowi, a palcami wolnej ręki musnął psie ucho. – Chyba właśnie tak większość niemagicznych wyobraża sobie czarodziejów – że robimy z magią, co nam się żywnie podoba.
– Zależy na jakich filmach się wychowali, ale na ogół tak myślą – powiedział lekko. – Chociaż nie wiem czy oglądałeś jakieś filmy, by wiedzieć o co chodzi… Wiem, że Ron i Ginny nie oglądali… Dopiero w tym roku mieli okazję.
– Widziałem całkiem sporo. Parę razy nawet właśnie o jakichś czarodziejkach… Moja ówczesna dziewczyna była niemagiczna, ale miała fioła na punkcie takich klimatów. Wkurzała się na mnie za każdym razem, gdy wybuchałem śmiechem. Co kompletnie nie było moją winą! Po prostu to, co tam pokazywali, było idiotyczne i nierealistyczne. – Pokręcił głową z politowaniem, unosząc ręce w geście bezradności.
– A, domyślam się o co chodzi. – Pokręcił lekko głową. – Niektóre ich filmy czy seriale są tak absurdalne, że aż śmieszne. Też często śmiałem się w momentach, które według przyjaciół śmieszne nie były... No ale sorry, błyszczące w słońcu jak diamenty wampiry? Przecież to trąca śmiesznością na kilometr.
– Pomysłodawcy należą się gratulacje za kreatywność…
– Dokładnie, aż czasami boję się ich toku myślenia… – I jakby wbrew swoim słowom zaśmiał się szczerze. Mężczyzna spojrzał na niego pytająco. – Wybacz. To moje dziwne odchyły. Nic nowego – dodał, rozbawiony. – Po prostu właśnie stwierdziłem, że mam ochotę na jakiś odmóżdżający serial z mnóstwem niedorzecznych gagów.
– Chętnie obejrzałbym znowu jakąś parodię naszego świata… albo film akcji – stwierdził mimochodem, podnosząc się z kucek. – Poczekasz na mnie chwilę? Odniosę tylko miotłę.
– Jasne – mruknął, odprowadzając go spojrzeniem i czekając, aż mężczyzna do niego wróci.
– Chcesz jeszcze pozamarzać na dworze czy wracamy na śniadanie? – rzucił luźno, kiedy znów znalazł się koło nastolatka.
– Myślę, że dość już się pobawiłem w śniegu .
– Ciekawy jestem min reszty, jak zobaczą twoje dzieło.
– Nie muszą go widzieć – odparł, wzruszając ramionami.
– Nie, nie, nie. Nawet nie waż się go niszczyć – zastrzegł rudzielec, zasłaniając figurę własnym ciałem.
– Idiota. – Zaśmiał się cicho.
Charlie błysnął w odpowiedzi zębami. Ruszył w stronę domu, a gdy mijał Iga, poczochrał go lekko po włosach.
– Chodź, bo jeszcze się przeziębisz.
Igniss krzyknął cicho z oburzeniem, uciekając przed mężczyzną truchtem. Charlie rzucił się za nim w pogoń. Biegnąc jak wariaci, dopadli drzwi kuchennych. Ig pierwszy wskoczył do środka. Szybko skopał buty i odwiesił niedbale kurtkę. Podbiegł do urzędującej już w kuchni Molly i schował się za nią.
– Niech mnie pani ratuje…! Charlie mnie atakuje! – zawołał, łapiąc ją za rękaw. Mokre włosy kleiły się do zarumienionej od zimna twarzy.
Kobieta spojrzała na nastolatka, potem na syna, po czym podparła się pod boki.
– Ile wy macie lat, co? A ty Charlie... trochę odpowiedzialności. Chcesz żeby nam się rozchorował?
– Mnie w to nie mieszaj. Sam się wytarzał w śniegu. – Wzruszył ramionami. – Ja go tylko goniłem.
Pani Weasley skomentowała to tylko cierpiętniczym “dzieciaki”, po czym kazała obu wygrzać się przed kominkiem, dopóki śniadanie nie będzie gotowe.
– Ja zamawiam fotel! – zawołał, wyrywając się w stronę salonu. Charlie ruszył za nim spokojnym krokiem, kończąc na drugim fotelu, który przysunął sobie w stronę ognia.
– Powinieneś wysuszyć sobie od razu włosy. Wyglądasz trochę jakbyś wyszedł spod prysznica – stwierdził, zerkając na Iga z ukosa, grzejąc jednocześnie zmarznięte mimo noszenia rękawiczek dłonie.
– Później, rączki mają pierwszeństwo – mruknął z wystawionymi w stronę ognia dłońmi. – Zresztą z włosami jest za dużo zachodu… Niech same wyschną.
Charliego korciło, żeby przywołać ręcznik i wytrzeć chłopakowi włosy, ale się powstrzymał. Mógłby tak zrobić w przypadku Ginny, ale tu wyglądałoby to trochę podejrzanie. Zwłaszcza że dzieciak przyznał mu się, że woli mężczyzn.
– Gin! – rozpromienił się chłopak, dostrzegając pojawiającą się w drzwiach dziewczynę. – Dzień dobry. Jak noc? Wyspałaś się?
– A ty znowu na nogach tak wcześnie. I dzień dobry… czemu wyglądasz, jakbyś kąpał się w stawie?
– Nie w stawie, tylko tarzał się w śniegu bez czapki. I oto efekt.
– Aj tam. Liczyłem na to, że będziesz chciała mi je potem wysuszyć. – Wyszczerzył się do niej radośnie.
– Sam je sobie wysusz, nie chce mi się. Chyba że planujesz się rozchorować? I nie, nie będę się wtedy tobą opiekować – zastrzegła.
– Nie? – Starszy o rok Gryfon wydął nieznacznie dolną wargę. – To już mnie nie kochasz?
– Idiota. Kiedy ja cię niby kochałam? – prychnęła, odwracjąc się do niego tyłem.
Charlie za to miał teraz doskonały widok na jej zarumienione policzki i zażenowany wzrok. Nie zastanawiając się wiele, podniósł się ze swojego fotela, jednocześnie wyciągając różdżkę. Chwilę później stał nad Ignissem, zarzucając mu ręcznik na głowę.
– Ech? C-co? – sapnął zaskoczony, robiąc przez chwilę gest, jakby chciał sięgnąć dłonią do ręcznika, lecz w połowie drogi się poddał.
– Nie mogę już patrzeć na ciebie z takimi mokrymi włosami, więc siedź grzecznie i daj mi się obsłużyć. – Spojrzał na siostrę, niemo każąc jej doprowadzić się do porządku.
Nastolatek przytaknął cicho, rozluźniając się tylko na chwilę. Spinka!
– Wiesz, nie musisz. Mogę sam to zrobić – zaoponował cicho, sięgając do swojej głowy i chwytając materiał.
Charlie znów zerknął na siostrę, której udało się już opanować.
– Skoro wzgardzasz moją troską… – droczył się, zabierając ręce, po czym wrócił na swoje miejsce.
– Tylko jeśli chodzi o moje włosy… Inne miejsca możesz spokojnie otoczyć opieką. – Wytknął mu język z zadziornym uśmiechem.
– Niestety włosy najbardziej mnie interesują, więc znów się rozminęliśmy.
– No popatrz, a to właśnie twoja siostra ma na nie monopol. Co nie, skarbie? – Posłał dziewczynie radosny uśmiech.
– Nie będę ci wycierać włosów, nie licz na to. – Jakby wbrew swoim słowom, stanęła tuż przy fotelu, który zajmował.
– Dalej nic, co? – Pokręcił lekko głową.
– Nie tak łatwo mnie podejść, Iggy. – Cmoknęła go w policzek, po czym poklepała lekko, by w następnej chwili ruszyć do kuchni.
– Chyba dostałeś kosza – zażartował rudzielec.
– A żeby to pierwszy raz… Przyzwyczaiłem się, że interesujące osoby nie są zainteresowane moją osobą.
– Byłoby źle, gdyby Ginny się tobą zainteresowała.
– No wiem… Nic dobrego nie wychodzi, kiedy dziewczyna zakochuje się w geju. – Czy przypadkiem, Charlie nie dawał mu teraz do zrozumienia, że Gin… O kurwa!
– Cieszy mnie, że się rozumiemy. – Usta mężczyzny co prawda wygięły się w lekkim uśmiechu, ale spojrzenie miał zdecydowanie nieprzyjazne.
– W stu procentach – mruknął, podnosząc się z ziemi. – Wycofuję się do siebie – dodał, wychodząc na korytarz.
~*~

2 komentarze:

  1. Myślałam, że jednak między Ginny, a Igiem naprawdę coś jest. Miałam tako mętlik, bo mi się wydawało, że jestem gejem. Ale ciekawy będzie z tego paring, jak będzie z jednym z braci dziewczyny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    te przekomażanki z Charlim wspaniałe, ocho Ginny zakochała się w Ignisie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń