piątek, 12 kwietnia 2013

Rozdział 8 - Harry


~*~*~*~ 
– O co chodzi, Harry? O czym chciałeś z nami porozmawiać? – spytała Herm, gdy całą czwórką – Ginny, która przyszła do Wielkiej Sali niedługo po mnie, zabrała się z nami – rozsiedliśmy się niedaleko drzewa, pod którym wczoraj przysnąłem. 
­– Podsłuchałem ostatnio dwie rozmowy Malfoya…
– Czy to coś, za co będzie można wywalić go z Hogwartu? – Ron jako pierwszy wciął mi się w słowo, dosłownie o sekundę wyprzedzając Hermionę, tak że końcówki ich zdań rozbrzmiały jednocześnie:
– Dowiedziałeś się czegoś o Voldemorcie?
– Nie jestem pewny… Chyba tak. Przynajmniej tak mi się wydaje. Niewiele z tego wszystkiego zrozumiałem. Słyszałem tylko strzępki rozmów, czasem nawet tylko część zdań. Ze Snapem rozmawiał o Voldemorcie, o jakimś zadaniu, które Gad przydzielił Snape’owi. Nietoperz wspomniał też coś o kolejnym czymś…
– Czymś?
– Taa. Właśnie tu nie usłyszałem, co było dalej. Przypuszczam, jednak, że chodziło o jego kolejną ofiarę. Tak wynika z kontekstu. A skoro o ofierze mowa, Malfoy na samym początku ich rozmowy wspomniał coś o zwłokach. Powiedział, że musi się „jak najszybciej skonsultować w tej sprawie” ze Snapem.
– Malfoy też już wykonuje brudną robotę dla tego potwora?!
– Na to wygląda. I to nie tylko on, Ginny. Podobno Richardson też pracuje dla Voldemorta. I w dodatku złożył Wieczystą Przysięgę staremu Malfoyowi.
– Czekaj, jak to „podobno”?
– Nie no, nie wierzę… Nie mów, że tylko to cię zainteresowało, Hermiono!
– Oczywiście, że nie tylko to, Ron. Ale zastanawia mnie, czemu Harry tak to powiedział. Przecież jeśli to usłyszałeś, to chyba możemy to wziąć za pewnik, prawda? – Przeniosła spojrzenie z Rona na mnie.
– No właściwie nie do końca to usłyszałem. Żaden z nich nie powiedział tego wprost…
– Ale czy to nie wydaje się być oczywiste? Przecież obydwaj Malfoyowie pracują dla Voldemorta, Snape też. Jeśli Richardson również by tego nie robił, jaki sens by miało mówienie Nietoperzowi o tym, że przysięgał coś Lucjuszowi?
– Może po prostu uznał, że Snape, jako opiekun ich domu powinien o tym wiedzieć?
– Hermiono, proszę cię. Jak możesz być tak naiwna? Ślizgoni może i czczą tego tłustego drania jakby był drugim Merlinem, swoją drogą nie mam pojęcia, czemu to robią, ale nie należą do osób, które donoszą o takich rzeczach. Raczej sami kombinują i knują, jak najlepiej wykorzystać taką sytuację, a jeśli im się nie spodoba lub uznają ją za zbędną, we własnym zakresie zrobią wszystko, żeby zniszczyć przeszkodę. Myślę, że wystarczająco wiele razy Fretka nam tego dowodził. – Mogłem bez końca słuchać wywodów Rona na temat Ślizgonów. Mówił dokładnie to, co sam myślałem. To jest jedna z tych spraw, w której chyba zawsze się zgadzamy. Jednak w tej konkretnej sytuacji, sprawa miała nieco inny charakter. Przynajmniej tak mi się wydawało.
– Słuchając ich rozmowy, doszedłem do wniosku, że ich relacje znacznie wykraczają poza relację nauczyciel-uczeń.
Po tych słowach zapadła kilkunastosekundowa cisza, podczas której cała trójka patrzyła się na mnie szeroko otwartymi oczami. Wszyscy wydawali się zbici z tropu. Nie dziwiłem im się. Sam właściwie nie rozumiałem tej sytuacji.
– Ale… W jakim sensie? – spytała powoli Ginny, marszcząc brwi w zamyślonym geście.
– Chcesz powiedzieć, że są… – urwał Ron, najwyraźniej nie wiedząc, jak dokończyć zdanie. Z opresji wybawiła go Hermiona, choć nie jestem pewny, czy chodziło mu o to samo.
– Kochankami? – Słysząc to, zakrztusiłem się śliną, a sądząc po odgłosach wydawanych przez Rona, on zrobił to samo. Dobre pół minuty zajęło nam dojście do siebie… Bo jak można pozostać spokojnym wobec tak... tak… absurdalnego i obrzydliwego pomysłu?! A najgorsze w tym wszystkim to, że to dość prawdopodobne… Bo jak inaczej wytłumaczyć, że Malfoy zwracał się do Snape’a po imieniu? Albo to, że zna hasło do jego gabinetu?
– Malfoy? Ze SNAPEM? – wykrztusiłem, otarłszy łzy, które zebrały się w moich oczach, gdy walczyłem o oddech.
– W najgorszych koszmarach nie wyobrażałem sobie czegoś tak potwornego… – jęknął załamany Ron. – Skąd ci przyszło coś takiego do głowy, Hermiono?
– Eem… Tak jakoś. W sumie sama nie wiem – powiedziała szybko. – Ale czemu myślicie, że to takie przerażające?
– Ty się jeszcze pytasz?! Jestem w stanie zrozumieć, że komuś może spodobać się Malfoy, choćby przez Mopsicę, która, dobry Merlinie, ciągle się do niego ślini. Ale w życiu, powtarzam, W ŻYCIU nie będę w stanie sobie wyobrazić, że komukolwiek może się podobać SNAPE! Pomijając nawet jego wygląd, kto byłby na tyle szalony, by być w stanie znieść jego wredny charakter?!
– Dokładnie. I jeszcze czerpać przyjemność z przebywania z nim… No i przecież ten stary Nietoperz mógłby być ojcem Malfoya!
– Nie wspominając, że obaj są facetami – dodałem, zastanawiając się, czemu te słowa nie padły w pierwszej kolejności. Ale najwyraźniej nienawiść Rona do Ślizgonów, a w szczególności do Malfoya i Snape’a, przegrywa nawet z faktem, że mogą być gejami. Dursleyowie zdecydowanie w pierwszej kolejności zaczęliby od tej kwestii…
– To akurat nie jest takie straszne. Czemu jesteś taki zdziwiony, Harry? – spytał, zauważając moje uniesione brwi.
– Och, po prostu nie spodziewałem się takiej reakcji… – odparłem nieco skołowany. Czyżby to była kolejna różnica między tym światem a tym niemagicznym? Kto by się spodziewał, że po tylu latach wciąż będę odkrywał nowe.  – Przyzwyczaiłem się, że ludzie potępiają takie osoby.
– Chcesz powiedzieć, że ty…
– Nie! Nie jestem… taki, Hermiono. – Odwróciłem wzrok, nie będąc w stanie spojrzeć na przyjaciółkę. Krępowała mnie rozmowa z nią na ten temat. Poza tym cały czas miałem głupie wrażenie, że oni zaraz zmienią zdanie i tak samo jak inni zaczną rzucać kąśliwe uwagi pod adresem homoseksualistów. Zaraz jednak strzeliłem sobie mentalnego kopa. Przecież moi przyjaciele nie są tacy. – Po prostu zdarzało się, że słyszałem, jak Dursleyowie i ich znajomi wypowiadają się na ten temat. Choć sam nie uważam tego za coś złego. Zanim jeszcze dostałem list z Hogwartu i spędzałem cały rok na Privet Drive, często po szkole przesiadywałem w pobliskim parku. Pewnego razu, wieczorem, kiedy robiło się już ciemno, chowając się za drzewem przed kolegami kuzyna, dostrzegłem niedaleko siebie jakąś parę. Oboje śmiali się, rozmawiali z ożywieniem i raz po raz się całowali. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo często można było się natknąć na zakochanych w tamtym miejscu, gdyby nie fakt, że oboje byli mężczyznami. Wyraźnie słyszałem dwa męskie głosy, a gdy się przyjrzałem, dostrzegłem także ich sylwetki. Na początku zszokowało mnie to odkrycie. Kiedy wróciłem do domu wuja, długo rozmyślałem. Zastanawiałem się, jakim cudem dwóch mężczyzn mogło stanowić parę. Było to dla mnie naprawdę dziwne. Po raz pierwszy spotkałem się z czymś takim. Bałem się jednak zapytać o to wujostwa, zresztą i tak pewnie by mi nie odpowiedzieli. Kilka dni później poszedłem w to samo miejsce, a oni znów tam byli. Wydawali się naprawdę szczęśliwi. Zaciekawiła mnie ta sytuacja. Codziennie wracałem pod to samo drzewo i z ukrycia obserwowałem ich, jak skryci za żywopłotem i pewni, że nikt ich nie widzi, całują się, obejmują. Po kilku tygodniach, wraz z końcem wakacji, znikli. Choć przychodziłem tam jeszcze wiele razy, nigdy więcej ich już nie zobaczyłem. Jednak, to doświadczenie sprawiło, że stwierdziłem, że ich związek nie różnił się zbytnio od takiego gdzie był chłopak i dziewczyna. Póki są szczęśliwi, to wszystko jedno, kim są. Tak uważam. I choć później przez cięte komentarze różnych ludzi kilka razy zastanawiałem się nad tym wszystkim, zawsze dochodziłem do tego samego wniosku, co w tamte wakacje.
– I dobrze, że nie dałeś się im sobie wyprać mózgu. Homoseksualiści naprawdę w niczym nie są gorsi od hetero. Za to polemizowałabym, jeśli chodzi o osoby, które potępiają nimi tylko z powodu orientacji odmiennej od większości osób.
– Pozwolicie, że wrócimy do tematu? Bo naprawdę zastanawia mnie sprawa Richardsona.
– Właśnie, mnie też – przytaknął siostrze Ron. – W dodatku ta rozmowa wcale nie pomaga mi pozbyć się z głowy obrazu Snape’a i Malfoya razem… blech! – Spojrzał z wyrzutem na Hermionę. – Naprawdę… Czemu musiałaś to powiedzieć?
– Oj, nie narzekaj już. Zresztą to nie moja wina, że masz taką bujną wyobraźnię, by ich sobie wyobrażać.
– Najwyraźniej nie docenialiśmy cię do tej pory, braciszku… – Ginny spojrzała z rozbawieniem na brata.
– Oj… odczepcie się już ode mnie.
– To co myślicie o tej sprawie z Richardsonem? – spytałem ponaglająco, mając nadzieję, że wreszcie dadzą spokój Ronowi. Zresztą sam też już nie miałem ochoty słychać o tych dwóch razem… Brr... Na szczęście nie byłem w stanie ich sobie wyobrazić razem.
– W sumie nie zdziwiłoby mnie zbytnio, gdyby faktycznie okazał się Śmierciożercą. Naprawdę wygląda jakby mógł mu służyć. – Ron posłał mi wdzięczne spojrzenie.
– No nie? To samo pomyślałem, gdy tylko o tym usłyszałem.
– Doprawdy… Nigdy nie przypuszczałam, że należycie do osób, które oceniają innych po wyglądzie.
– Hermiono, wiesz, że tak nie robimy. Ale sama musisz przyznać, że nie jest to takim zaskoczeniem, jakim by było, gdyby sługusem Voldemorta okazał się, powiedzmy, ktoś taki jak Neville. Nie, żebym miała cokolwiek do niego, naprawdę go lubię. Mimo wszystko wygląd sporo może powiedzieć o charakterze i postawie danej osoby. Nie mów, że tego nie zauważyłaś. – Spojrzałem z podziwem na Ginny. Rzadko udawało się komuś przegadać Herm, a ona zrobiła to bez większych problemów. W chwilach takich jak ta, dociera do mnie, że to już nie jest ta sama Ginny, która w pierwszej klasie dała się zwieść dziennikowi Toma. Podobnie jak my sporo przeżyła. W dodatku jest naprawdę inteligentna.
– Och, niech ci będzie.
– Zastanawia mnie tylko, czemu w takim razie wtedy, u dyrektora, powstrzymał Malfoya, gdy chciał się na mnie rzucić?
– Czemu chciał się na ciebie rzuć? – spytała zaskoczona Ginny, wcinając się w słowo Hermionie, która właśnie otwierała usta, najprawdopodobniej, żeby mi odpowiedzieć.
– Myślisz, że on potrzebuje jakiegokolwiek powodu, żeby się na kogoś rzucić? Zwłaszcza, jeśli tym kimś jest Harry… Wiesz przecież, że to psychol, jak wszyscy Ślizgoni.
– Tym razem akurat miał powód. Harry go sprowokował.
– Serio, Harry?
– Brawo, kumplu!
– Wolałabym, żebyś nie robił tego tuż przed dyrektorem, ale w tym wypadku zgodzę się z Ronem. Należało mu się, za to, że nas obrażał.
– A co tak właściwie zrobiłeś? Rzuciłeś w niego jakimś paskudnym zaklęciem? A może potraktowałeś którymś z psikusów Freda i Georga?
– Ron, pomyśl trochę. Wydaje ci się, że gdyby to zrobił, to by tu teraz siedział? Bo, według mnie, za coś takiego załapałby szlabany u Flitcha do końca wakacji. Nie dość, że od Snape’a, który sam załatwiłby mu miesiąc i chyba z milion punktów ujemnych, to jeszcze McGonagall dorzuciłaby dwa tygodnie, a i dyrektor pewnie dodałby swoje trzy knuty.  – Poważnie, Ginny zamienia się w drugą Hermionę…
– Jedyne, co zrobiłem, to zacząłem się śmiać, a ten od razu chciał się na mnie rzucić.
– Na szczęście, do bójki nie doszło, bo w ostatniej chwili Richardson odepchnął Malfoya, tak że aż upadł na podłogę. Wyglądało to...
– Naprawdę zabawnie! Szkoda, że tego nie widziałeś, Ron. Miał genialną minę! – wtrąciłem między słowami Hermiony, szczerząc się do przyjaciela.
– Moglibyście w końcu przestać wcinać mi się, kiedy próbuję coś powiedzieć?! – Wzdrygnąłem się, gdy Herm niespodziewanie fuknęła, splatając gwałtownie ręce na piersi. Popatrzeliśmy na nią zdziwieni, ale żadne z nas nie odezwało się słowem. – Dziękuję. Więc, wracając do tego, co zamierzałam powiedzieć. Jeśli rzeczywiście miałby być Śmierciożercą, nie uważacie, że powinien raczej pomóc Malfoyowi w ataku na Harry’ego?
– Może przewidział, że przysporzyłoby to całej ich trójce, wliczając Snape’a, kłopotów? Albo mają odgórny zakaz krzywdzenia „Harry’ego Pottera”? – Ginny zaskoczyła mnie po raz kolejny w ciągu kilkunastu minut. Nie, żebym miał coś przeciwko, właściwie mnie to cieszy, ale od kiedy ona ma do mnie taki lekki stosunek? Właściwie, jakby się tak zastanowić, już od dłuższego czasu nie rumieniła się ani nie jąkała w moim towarzystwie. Choć z drugiej strony, nie wierzę, że ponad pięć lat, licząc od naszego pierwszego spotkania, zajęło jej przyzwyczajenie się do traktowania mnie, jak zwykłego przyjaciela, a nie „Złotego Chłopca”... Uch, jak ja nie lubię tego określenia.
– Więc co, sugerujesz, że Richardson ma pomóc w szkoleniu Fretki? – wtrącił Ron, siadając po turecku i opierając łokcie na udach. – W sumie jest od niego starszy, więc to nic dziwnego, że dłużej służy Sa… Voldemortowi.
– Tylko czemu niby Voldemort miałby aż tak przejmować się Malfoyem? – spytała powątpiewająco Hermiona.
– Malfoyowie podobno służyli już poprzedniemu Czarnemu Panu, więc jako rodzina z „długim stażem” no i taka, która nie boi się babrać czarną magią, mogą przedstawiać dla Voldemorta pewną wartość. Zwłaszcza, że są mu posłuszni jak psy. Nawet by mnie zbytnio nie zdziwiło, gdyby ten potwór zamierzał wyhodować sobie z Malfoya wiernego pupilka, który zrobi wszystko, na jedno skinienie palca swojego lorda. W dodatku prawdopodobnie ze wszystkich jego sług, to Malfoy jest najbliżej Harry’ego. W końcu często macie razem lekcje. Widujesz się z nim częściej niż tylko na eliksirach, więc nawet ze Snape’m w tym wypadku wygrał. Kto wie, czy na miejscu Voldemorta nie chciałabym zapewnić jak najlepszej ochrony i wyszkolenia dla tak obiecującego podwładnego… O ile oczywiście Gad myśli w podobnych kategoriach, co normalny człowiek. W co w sumie raczej wątpię. – Na sam koniec tego niesamowicie szokującego przemówienia Ginny wzruszyła nieco bezradnie ramionami.
– Wow… – mruknął Ron. – Nie wiedziałem, że mieszkam pod jednym dachem z drugą Hermioną.
Tym razem bardziej niż poziom inteligencji Ginny, do którego chyba powoli zaczynam się przyzwyczajać, moją uwagę przyciągnął sam sens jej słów. Bo, to trzeba przyznać, jej argumenty naprawdę mnie przekonały. Gdyby tak się zastanowić, to wyjaśnienie pasuje chyba do większości spraw dotyczących Malfoya… Nawet tej, o której jeszcze nie powiedziałem przyjaciołom.
– To by w sumie tłumaczyło, czemu Fretka pobiera lekcje od swojego ojca i Pettigrewa. – Powtórzyłem im, do czego doszedłem słuchając rozmowy telefonicznej Fretki. – Choć zastanawia mnie, czemu nazwali go „Pan V” – dodałem na koniec, bawiąc się w zamyśleniu zerwanym źdźbłem trawy.
– Harry, choć to z animagią wydaje się całkiem prawdopodobne, nie uważasz, że o wiele bardziej oczywistą odpowiedzią jest sam Voldemort? – Herm spojrzała na mnie uważnie. Skupienie na jej twarzy zdradzało, że uważnie rozmyśla nad każdym wypowiadanym słowem. – Wiem, że Peter nie grzeszy urodą, ale Voldemort również nie. Nawet nie zaliczyłabym go jako kogoś, kto wygląda jak człowiek. Sam powinieneś najlepiej zdawać sobie z tego sprawę. W dodatku, pomyśl, skąd by w odniesieniu do Pettigrewa wziął się „Pan V”? No, chyba że w kręgu śmierciożerców ma inne przezwisko niż „Glizdogon”, w co raczej wątpię. W związku z tym wydaje mi się oczywistym, że to sam Voldemort postanowił szkolić Malfoya, jak to określiła Ginny, na swojego „wiernego pupilka”.
– No dobra, ale czy naprawdę uważasz, że Voldemort byłby w stanie samemu szkolić Malfoya? Nie chodzi mi oczywiście o to, że nie zna wystarczająco zaawansowanej magii, czy coś w tym stylu. Ale pomyślcie. To Voldemort. Prędzej zabiłby kogoś, kto nie spełnia jego oczekiwań, niż go samemu douczał. – Ron zdawał się ani trochę nie wierzyć w wersję Hermiony. – Okej. Powiedzmy, że jednak z jakiegoś powodu postanowił zadbać o wyszkolenie Fretki. Jak dla mnie bardziej realna wersja to ta, że zlecił to jakiemuś innemu Śmierciożercy, na przykład Pettigrew. Albo innemu śmierciożercy, którego nazwisko lub imię zaczyna się na „v”.
– Ale, jak wspomniała Ginny, Voldemort jest szaleńcem. Nie myśli jak normalny człowiek. Kto wie, jakie pomysły rodzą się w jego chorym umyśle. Może ma w tym jakiś konkretny cel, którego nie jesteśmy w stanie się jeszcze domyślić?
– Dajmy może temu na razie spokój, i tak nic więcej nie wymyślimy.
– Czyli, podsumowując, Malfoy, Snape i najprawdopodobniej Richardson są aktywnymi Śmierciożercami, zabijają dla Voldemorta, który z jakiegoś powodu wyjątkowo dba o wykształcenie młodszego Malfoya. No i najwyraźniej Malfoya i Snape’a łączy coś więcej niż Slitherin – dodała Herm po chwili zastanowienia, zerkając na Rona, którego twarz wykrzywił grymas obrzydzenia.
~*~
Po kolacji wreszcie udało nam się wrócić do Wieży. Resztę czasu między obiadem a kolacją spędziliśmy w bibliotece na poszukiwaniu zaklęć, które umożliwią używanie elektroniki w Hogwarcie. Hermiona zarządziła to, gdy tylko dowiedziała się, że Malfoy używał komórki w czasie rozmowy z Ignissem. Spóźniliśmy się nawet na posiłek, ale na szczęście Herm znalazła to, co chciała.
Jak zwykle okupywaliśmy kanapę – Ron i dziewczyny – i fotel – ja – stojące przy kominku. Obserwowałem wysiłki Hermiony, która próbowała wytłumaczyć rudzielcom, czym dokładnie jest telefon komórkowy, jak i laptop. Oczywiście, czego się można było spodziewać, Hermiona prócz tego zalewała ich informacjami o innych elektronicznych, jak i elektrycznych urządzeniach, ich budowie, nawet historii. Ani trochę mnie to nie interesowało, więc tylko na nich patrzyłem, jednocześnie słuchając wesołego gwaru pokoju wspólnego. Słyszałem śmiechy kilku osób, podekscytowane trajkotanie kilku dziewczyn siedzących niedaleko naszej czwórki. Nie byłem w stanie rozróżnić ani słowa, nie miałem pojęcia, o czym dokładnie rozmawiają. Ale domyślałem się. Wakacyjne wyjazdy, czas jaki spędzą ze swoimi rodzinami, przyjaciółmi, nawet wakacyjne miłości. Czułem wzbierające we mnie żal i złość. Dlaczego ja tego nie mogę mieć? Dlaczego tylko ja nie mogę na to liczyć?! Za dwa dni oni wszyscy, łącznie z moimi przyjaciółmi, znajdą się w ciepłych, pełnych miłości domach, gdzie wśród swoich bliskich będą odpoczywać przez najbliższe dwa miesiące… A ja to co?! Znów muszę wracać do pokoju zagraconego zepsutymi zabawkami Dudleya, do pracy darmowej gosposi, chłopca na posyłki, miejsca, gdzie istnienie magii wydaje się absurdalnym snem. Wrócę do świata, który uważa mnie za monstrum, gdzie od przyjaciół dzielą mnie tysiące mil. A co najgorsze już nie mam się co łudzić, że gdziekolwiek na tym świecie istnieje ktoś, kto mógłby mnie stamtąd uwolnić, zabrać. Rodzice, Syriusz, nawet starszy brat, o którego istnieniu kiedyś marzyłem. Nikt nie przyjdzie. Oni wszyscy już nie żyją…
Poczułem ucisk w piersi i pieczenie w kącikach oczu. Nie zastanawiając się nawet sekundy, poderwałem się ze swojego miejsca i ruszyłem do wyjścia, po drodze rzucając do przyjaciół ciche „idę się przejść”. Nie do końca była to jednak prawda. Tak się składało, że szedłem w konkretnym kierunku. Zmierzałem do jedynego miejsca, które potrafiło w jakimś stopniu ukoić mój ból. To była kolejna rzecz, jakiej będę pozbawiony przez najbliższe dwa miesiące. Zastanawiam się, jak dam sobie radę z nadmiarem negatywnych emocji, gdy nie będę mógł trenować animagii? A zresztą nieważne. Później będę się o to martwił. Teraz jedyne, czego pragnąłem, to usiąść na środku niewielkiego pokoju, wziąć do rąk tak dobrze mi już znaną księgę i dać się pochłonąć ćwiczeniom. Zatracić się w złudzeniu bliskości Syriusza i ojca.
~*~
Dwa dni później staliśmy wszyscy na peronie 9 i 3/4, żegnając się. Naprawdę nie uśmiechał mi się powrót do wujostwa. Mimo tego starałem się wyglądać na pogodnego, by nie martwić niepotrzebnie przyjaciół.
– Pa, Harry, do zobaczenia. – Hermiona jak zwykle mnie uściskała, a ja skrzywiłem się w duchu. Nie, żebym się jej brzydził, czy coś. Jest dla mnie jak siostra. I chyba właśnie dlatego było to dla mnie trochę niezręczne.
– Wpadniemy po ciebie jakoś po dwudziestym, żebyś jeszcze trochę u nas posiedział, zanim pojedziemy na Mistrzostwa.  – Uścisnęliśmy sobie z Ronem dłonie.
– Dokładnie, kochanieńki. Szkoda, że nie możesz spędzić u nas całych wakacji, ale dyrektor powiedział, że tak będzie dla ciebie lepiej. No, uważaj na siebie.
Zostałem jeszcze ucałowany i wyściskany przez panią Wesley, pożegnałem się z resztą rudego rodzeństwa uściskiem dłoni, po czym rozejrzałem się po King’s Cross. Jak przypuszczałem, wuj stał tak daleko, jak to tylko możliwe, a wyraz jego twarzy dawał jasno do zrozumienia, że to ostatnie miejsce, w jakim chciał się znaleźć. Jakiś czas później stałem przed tym niepozornym budynkiem, który od niemal 16 lat miałem nieprzyjemność nazywać „domem”… lub raczej miejscem zamieszkania, bo w końcu „dom” kojarzy się raczej z czymś miłym. Ciepłem rodzinnego ogniska, miłą atmosferą, miejscem, gdzie możesz odpocząć i poczuć się bezpiecznie. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo taki klimat czuć w Norze. Tu, to coś zupełnie odwrotnego. Każdy powrót do tego budynku napawa mnie obrzydzeniem, a nawet strachem. Nawet nie wszedłem jeszcze do środka, a już mam ochotę stąd uciec. Jedyną rzeczą, która sprawia, że jestem w stanie tu wytrzymać i nie zwiać, to świadomość, że w końcu w każde wakacje przychodzi taki moment, że mogę się stąd wyrwać i wraz z przyjaciółmi choć przez jakiś czas pobyć… nie, pomieszkać w Norze. Tam nie da się tylko „być”. Dzieje się tam tyle miłych rzeczy, że bez udziału woli angażuję się w większość sytuacji. To właśnie w domu Weasleyów zawsze odżywam.
Westchnąłem, ruszając zrezygnowany za wujem w stronę drzwi wejściowych z numerem cztery. Wszedłem z ociąganiem do środka, cicho zamykając za sobą drzwi. Słyszałem dźwięki telewizora dochodzące z salonu, w którym przed chwilą zniknął Vernon. Wątpiłem by chcieli ze mną porozmawiać, więc postanowiłem przemknąć cichaczem do swojego pokoju i spędzić tam spokojnie resztę dnia. Lub raczej wakacji. Byłem już w połowie schodów, gdy ze swojego pokoju wyszedł Dudley, od razu mnie zauważając.
– O dziwak wrócił! – krzyknął, przebiegając obok mnie i przy okazji szturchając. O mało nie upuściłem Hedwigi, na szczęście w ostatniej chwili zdołałem złapać równowagę i przytrzymać klatkę nogą. Przekląłem w duchu i spiąłem się cały. Powinienem był to przewidzieć. Ten tłuścioch nigdy nie da mi spokoju. A ja tylko chciałem w spokoju dotrzeć do mojego azylu. Jak widać nawet to nie było mi dane. Chyba nie mam dziś szczęścia. Wróć. W tym domu nigdy nie miałem szczęścia.
– Nawet nie raczyłeś się przywitać? To, że mieszkasz tu tylko w czasie wakacji, nie zwalnia cię z dobrych manier. – Usłyszałem za sobą chłodny głos ciotki.
– Chciałem tylko odłożyć najpierw swoje rzeczy, żeby nie zostawiać ich w przejściu – wyjaśniłem, starając się, by mój głos brzmiał spokojnie. W rzeczywistości już byłem zły. Naprawdę Dursleyowie, Malfoy i Snape pewnie świetnie by się dogadywali. Dzieliliby się swoimi doświadczeniami i planami związanymi z gnębieniem mnie. A co ja niby takiego im zrobiłem?!
– Patrz na mnie, jak do ciebie mówię! – warknęła. Zrobiłem, co kazała, zaciskając mocniej dłoń na uchwycie kufra, by tylko nie dać się ponieść emocjom. „Nie daj się sprowokować, tylko nie daj się sprowokować” – powtarzałem to zdanie jak mantrę, od kiedy wsiadłem w Londynie do samochodu wuja. Postanowiłem, że będę się kontrolował. Skoro potrafiłem się powstrzymać przed obiciem gęby Malfoyowi, gdy obrażał Gryfonów, to wytrzymam też zaczepki ciotki. – Posprzątaj mieszkanie, jak wrócimy ma błyszczeć. My jedziemy na przyjęcie do firmy Vernona – rzuciła z satysfakcją w głosie. Myślała pewnie, że jakoś bardzo mnie tym zdołuje… Choć może kilkugodzinne sprzątanie nie było tym, co chciałbym robić pierwszego dnia wakacji, to jednak dzięki świadomości, że będę miał ich z głowy jeszcze na parę godzin, byłem w stanie to znieść.
– Dobrze. Coś jeszcze? Jeśli nie, to pójdę już do swojego pokoju, by móc jak najszybciej zacząć. – Nie dostałem odpowiedzi, ale uznałem to za pozwolenie. Gdy odwróciłem się do niej plecami, na mojej twarzy pojawił się nikły uśmiech. Byłem z siebie dumny.  Do samego końca udało mi się zachować spokój. Choć tak właściwie sam się sobie dziwię, że tego dokonałem. Jestem tu od jakichś dziesięciu minut i jeszcze nie zrobiłem nic, co by mogło sprowokować wujostwo… no prócz tego, że jednak powinienem był się przywitać. Coś jednak czuję, że nie uda mi się zbyt długo tak zachowywać. W końcu już teraz kosztowało mnie to sporo wysiłku, a ciotka nie jest nawet w połowie tak okropna jak tamci dwaj.
Wszedłem do pokoju, od razu odstawiając kufer na bok i wypuszczając Hedwigę z klatki, która zadowolona usiadła na ramie starego roweru Dudleya robiącej jej za żerdź i zaczęła czyścic piórka. Nie wiem, po co on trzyma te wszystkie zepsute rzeczy, do tego w moim pokoju. Wiem jednak, że nie mogę się ich pozbyć. Próbowałem raz i nie zamierzam więcej.
Zszedłem na dół i zabrawszy ze schowka wszystkie potrzebne rzeczy, zabrałem się za sprzątanie. Byłem akurat w łazience, gdy usłyszałem, jak zatrzaskują się drzwi wejściowe.
– Nareszcie. Myślałem, że już nigdy nie pójdą. – Odetchnąłem, powracając do czyszczenia wanny. Na dworze było chyba ze trzydzieści stopni i strasznie duszno, a w pomieszczeniu nie było lepiej, o ile nawet nie gorzej. Ściągnąłem wypłowiałą, za dużą na mnie koszulkę, mając nadzieję, że dzięki temu będzie mi chłodniej. Po kolejnych kilkunastu minutach nie byłem już w stanie dalej sprzątać. Usiadłem na podłodze i oparłem się plecami o zimne kafelki, postanawiając chwilę odpocząć. Zamknąłem oczy, rozkoszując się chłodem ściany. Pozwoliłem myślom swobodnie płynąć. Zastanawiałem się, czy moi przyjaciele są już w domach, co robią. Nagle przed oczami stanęła mi scena z wczoraj.
Siedzieliśmy we trójkę na błoniach, korzystając z pięknej pogody. W pewnym momencie rozmowa zeszła na związki.
– Harry, powinieneś sobie znaleźć dziewczynę. Od czasu Cho z żadną nie byłeś – spojrzałem zszokowany na Hermionę.
– Herm, co ty gadasz? Po pierwsze nie czuję takiej potrzeby, a po drugie, która by mnie chciała? No daj spokój…
– Co?! Stary, ty chyba okulary powinieneś zmienić, skoro nie zauważyłeś, że jedna trzecia dziewczyn z Hogwartu się w tobie kocha! Naprawdę. Wiesz, że bym nie zmyślał.
– Ron ma rację. Nie wyobrażasz sobie nawet, ile dziewczyn jest zazdrosnych o to, że się przyjaźnimy. Każda z nich marzy o tym, żeby być dziewczyną bohatera.
– Jeśli mam być z kimś, kto widzi we mnie tylko bohatera – którym tak naprawdę wcale nie jestem, w końcu jaki ze mnie bohater, skoro pozwoliłem aby tyle osób już zginęło – dodałem w myślach – to wolę już być sam. Ale… czepiacie się mnie, a sami nikogo nie macie.
– Tak jakoś wyszło…
– A właśnie, że ma… – Hermiona urwała nagle i wyraźnie zakłopotana odwróciła wzrok. Zaraz jednak zaczęła z zapałem: – Właśnie, słyszeliście, że siódmoklasiści…
– Czekaj chwilę – przerwał jej Ron. – Jak zaczęłaś, to dokończ. Wtrącasz się w związki Harry’ego, a właściwie ich brak…
– Dzięki, Ron – mruknąłem urażony.
– Oj, wiesz, że nie o to mi chodziło. W każdym razie, to nie fair. Sama zaczęłaś ten temat, a teraz próbujesz się wykręcić od odpowiedzi – stwierdził nieco zły. Szczerze, to się z nim zgadzałem. Ciekawiło mnie trochę, jaka będzie jej odpowiedź. – No, powiedz, a ty masz kogoś na oku? – zapytał.
– Eeem… – mruknęła niewyraźnie, a jej policzki zaróżowiły się lekko.
– No, dalej Herm. Z nas wyciągnęłaś informacje, to teraz sama też się wypowiedz – dołączyłem do przyjaciela.
– Dobrze już, dobrze! Tak, mam kogoś na oku. A nawet więcej, jestem z kimś. Ale więcej wam nie powiem, to krępujące…
– Jak już zaczęłaś, to dokończ i powiedz nam wszystko. No, to kim jest ten szczęśliwiec, który ma przyjemność umawiać się z najmądrzejszą dziewczyną w szkole? – spytał. Obaj wyszczerzyliśmy się do niej przyjaźnie.
– Naprawdę, jesteś okropny, Ronaldzie. A jeśli już tak bardzo chcesz wiedzieć to, to wcale nie on, lecz ona i nazywa się Ginny – powiedziała całkiem poważnie i nawet jakby z nutką dumy.
Obaj z Ronem wlepiliśmy w nią niedowierzające spojrzenia. Ron aż otworzył usta patrząc na Hermionę, jakby właśnie oznajmiła mu, że zamierza rzucić szkołę i założyć własną kapelę rockową grającą na butelkach. Po chwili jednak zdołał się otrząsnąć i po dwóch nieudanych próbach w końcu wykrztusił:
– Żartujesz sobie, prawda? Ty z… dziewczyną? I to z m-mo-moją sio-siostrą?! – Oburzenie na jego twarzy i w głosie mieszało się z niedowierzaniem.
Nagle zerwał się z miejsca i pobiegł w stronę zamku. Zostałem sam na sam z Hermioną, która wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać. Po chwili krępującej ciszy spojrzała na mnie niepewnie i spytała drżącym głosem:
– T-ty też mnie nie-nienawidzisz? Uważasz, że to n-nienormalne… obrzydliwe? – pierwsze krople spłynęły po jej policzkach. – I-idź, nie musisz tu ze mną siedzieć. Obiecuję, że nie będę się j-już do was...
– Herm, przestań – powiedziałem stanowczo. – Wiesz przecież, że mi to nie przeszkadza. Ronowi z pewnością też nie. No i najważniejsze – nigdzie się bez ciebie nie ruszę. Nie obchodzi mnie, z kim jesteś. Takie coś nie jest w stanie sprawić, że zapomnę o latach naszej przyjaźni. Nadal jesteś moją przyjaciółką. Ron pewnie też tak myśli, po prostu musi ochłonąć. Wiesz, jak on się troszczy o Ginny. Pamiętasz, jak reagował, gdy tylko jakiś chłopak zaczynał się do niej przystawiać? Przypuszczam, że teraz poszedł, żeby ją skrzyczeć, ale sama doskonale wiesz, jaka ona jest. Wszystko mu wytłumaczy, a on w końcu wróci i będzie jak dawniej. Dlatego nie przejmuj się. A jeśli on sam do tego nie dojdzie, to ja mu pomogę – przyjaciółka patrzyła na mnie trochę zdziwiona, ale i szczęśliwa. Powoli się uspokajała. Byłem naprawdę zły na Rona, za to jak zareagował. Przecież nie znaliśmy się od wczoraj! Jak on mógł ją tak potraktować…
- Harry – poczułem, jak Herm mnie łapie za ramię – nie przejmuj się już tak. Miałeś rację, sam w końcu zrozumie, a jak nie, to znaczy, że nie byłam chyba zbyt dobrą przyjaciółką. – Uśmiechnęła się smutno, ocierając twarz dłońmi.
Zdaję sobie sprawę, że pewnie powinienem ją w tamtym momencie przytulić, czy coś takiego, ale nie zrobiłem tego. Nigdy nie robiłem tego typu rzeczy z własnej inicjatywy. Wyjątkiem był Syriusz…
- Jak to się właściwie stało, że jesteście razem? – spytałem, gdy we dwójkę kierowaliśmy się do zamku. – Przecież jeszcze nie tak dawno wrzeszczałyście na siebie nawzajem lub próbowałyście zabić tę drugą wzrokiem. A to przecież nie trwało dzień czy dwa, tylko kilka miesięcy!
- Nawet mi nie przypominaj... Tamta kłótnia była wynikiem mojego wyznania. Za pierwszym razem Ginny mnie odrzuciła. Odsunęłyśmy się od siebie. Twierdziła, że już nie potrafi traktować mnie jak wcześniej. Byłam pewna, że już nigdy się między nami nie ułoży. Jednak dzięki atakowi Voldemorta na ministerstwo, udało nam się pogodzić. Tak właściwie, byłyśmy ze sobą bliżej niż przed Kłótnią Roku, jak ją uroczo nazwałeś… – Wywróciła oczami. – W każdym razie, Gin w końcu uznała, że jednak da nam szansę. – Z ulgą patrzyłem, jak uśmiecha się łagodnie.
Tak jak przypuszczałem, Ginny przemówiła bratu do rozsądku. Później się jeszcze przez jakiś czas do nas nie odzywał, ale dziś, przed śniadaniem przeprosił Hermionę i wszystko wróciło do normy. Choć może nie całkiem… Od kiedy się dowiedział, że te dwie są razem, stara się, by nie dochodziło do sytuacji, kiedy są tylko we dwie. W przedziale nawet usiadł między nimi. Ciekawy jestem, jak sprawi, by nie zostawały same, gdy będziemy wszyscy w Norze. Przecież one zawsze dzielą jeden pokój.
Uśmiechnąłem się. Przez te rozmyślenia niemal zapomniałem, gdzie jestem. Gdy tylko sobie to uświadomiłem, a także, że zmarnowałem niemal godzinę czasu, dobry humor od razu mnie opuścił. Miałem nadzieję, że zdążę jeszcze coś zjeść przed powrotem wujostwa.
~*~*~*~ 

3 komentarze:

  1. Hej,
    pięknie jednak Ginny dała szansę Hermionie i są razem, ciekawe czy kiedyś Harry uwolni się od wujostwa, może Snape go uwolni, tak te rozważania kim jest "pan v", i kto jest śmierciożercą...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    piękny rozdział, jednak Ginny dała szansę Hermionie i są razem, z czego się cieszę, ciekawe czy kiedyś Harry uwolni się od wujostwa, mam taką nadzieję, może Severus go uwolni, tak te rozważania kim jest "pan v", były wspaniałe, i kto jest śmierciożercą...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    wspaniały rozdział, cieszę się, że jednak Ginny dała szansę Hermionie, mam nadzieję, że kiedyś nastanie taki piękny czas, że Harry uwolni się Dursleyów, mam taką nadzieję, te rozważania kim jest "pan v", były wspaniałe, i kto jest śmierciożercą...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń