piątek, 8 marca 2013

Rozdział 5 - Draco

Od samego rana po korytarzach roznosiły się wesołe głosy uczniów (w tym mieszkańców mojego Domu), którzy to chcieli jeszcze przed końcem roku wybrać się do Hogsmeade. Szkoda mi było ich zapału, tym bardziej, że zdawałem sobie z tego, jakie to rozczarowanie przyjdzie do nich tym wypadem. Zwykle pod koniec roku profesorowie nie przykładali już takiej bardzo wielkiej uwagi na uczniów, przymykając oko, gdy widzieli kogoś na piwie kremowym lub też Krwawej Mary. Teraz jednak z pewnością będzie zupełnie inaczej. Wizja powrotu Czarnego Pana na dobre zagnieździła się we wszystkich czarodziejach jasnej strony, napełniając ich coraz większym strachem o życie swoje i najbliższych. Dlatego też będą pilnować wszystkich uczniów dwa, nie, nawet trzy razy mocniej niż, gdy są w szkole. A szczególnie już wezmą na oko swój „Mały Promyk Nadziei”, przecież jemu – nim nie zabije Czarnego Pana – nie może się nic stać. Ech, żenujące…
Przeciągnąłem się leniwie w pościeli, rejestrując fakt, iż obok mojej głowy spoczywa sobie mała, puchata kulka. Odwróciłem się w kierunku kota, uśmiechając się przy tym rozbawiony. Doprawdy, Silk potrafił być czasami rozkoszny – a przynajmniej wtedy kiedy tego chciał. Jak dla przykładu teraz, gdy zupełnie nieświadomie mruczał cicho przez sen.
- Wróciłeś już od drugiego właściciela, co? – szepnąłem cicho z rozbawieniem. Jednocześnie delikatnie pogładziłem jego przyjemne w dotyku jasne futerko, zaraz też wstając z łóżka.
Słysząc jakiś szmer dochodzący z saloniku, skierowałem się w tamtym kierunku, by dojrzeć siadającego na kanapie Richardsona.
- Czego tu szukasz? – warknąłem cicho, opierając się o framugę drzwi od mojej sypialni. Szóstoklasista spojrzał w moim kierunku z dozą zainteresowania, przez chwilę lustrując moją sylwetkę. – Nie gap się na mnie tak otwarcie. To jest niestosowne – upomniałem go z naganą, nie mogąc znieść tego spojrzenia. Czułem się wtedy tak dziwnie, jakbym był oceniany nie tylko przez Ślizgona, ale również i przez mojego ojca, który to przecież dzięki tej pieprzonej wieczystej przysiędze wszystkiego dowiadywał się właśnie od niego.
- Nie stosowne jest paradować prawie nago przed swoimi gośćmi, Draco. Jednak nie martw się, mi to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, jest mi to więcej, niż na rękę. – Mówiąc to, wstał i podszedł do mnie szybkim krokiem. Mimo wielkich chęci, nie ruszyłem się ze swojego miejsca. Jestem Malfoyem, a Malfoyowie nie okazują swojego strachu.
- Szkoda tylko, że akurat twoja obecność mi przeszkadza. Nie miałbym nic przeciwko tobie, gdybyś tylko nie był takim wielkim obrońcą naszego wspaniałego Złotego Chłopca – odparłem, starając się spojrzeć na niego z dezaprobatą, co sądząc po jego reakcji chyba nie do końca mi wyszło. Oparł łokieć dokładnie obok mojej głowy, przybliżając się do mnie jeszcze bardziej. Jego natarczywy wzrok w jakiś sposób wprowadził mnie w stan na kształt zażenowania, czy strachu, dlatego też odwróciłem na chwilę wzrok w innym kierunku. Mimo wszystko nie podobało mi się to spojrzenie.
- Zapomniałeś chyba, że zrobiłem to tylko po to, byś nie miał kłopotów – powiedział cicho, drugą ręką chwytając mnie lekko za brodę. Podciągnął ręką delikatnie do góry, tym samym zmuszając mnie, abym w końcu na niego spojrzał. – Czemu spoglądasz w innym kierunku, tylko nie na mnie?
Widocznie na (za) wiele sobie pozwalał. I co z tego, że był starszy.
- A co jest w tobie takiego interesującego, że miałbym patrzeć na ciebie jak jakaś zakochana panienka…? – Parsknąłem cicho, odpychając go od siebie zdecydowanie. Byłem pewien, że sam mi na to pozwolił, w innym wypadku nie udało by mi się tak łatwo go odsunąć od siebie.
- Niby dlaczego od razu panienka? Po prostu jak zainteresowany chłopak patrzący się na dobre ciało…
- Nie ma co. Skromny to ty naprawdę jesteś – zironizowałem, wchodząc z powrotem do części sypialnianej. Tylko najpierw wypadało by zabrać paczkę papierosów i telefon spod poduszki.
- Skromność nie należy do moich cech, tak samo jak i nie do twoich… – Mówiąc to, szóstoklasista chwycił mnie za ramię, zatrzymując w miejscu i popychając w kierunku łóżka. Opadając w szoku na miękką pościel, obserwowałem jak brunet pochyla się nade mną, więżąc moje nadgarstki w mocnym uścisku palców.
- Co ty…? – zacząłem, jednak umilkłem zaraz, widząc jak jego twarz jest niebezpiecznie blisko mojej. Ciemne oczy spoglądały na mnie z dziwnym blaskiem. Przełknąłem ślinę, w momencie, gdy jego usta miały się już zetknąć z moimi. Jednak nic takiego nie nastało.
- Już myślałem, że zamkniesz oczy… – mruknął, uderzając ciepłym oddechem w moje wargi. Drugą, wolną ręką zaczął powoli, delikatnie gładzić moje udo. Muszę przyznać, że miał cholernie zimne palce.
- Myślenie najwidoczniej nie wychodzi tobie, jeśli takie coś przychodzi ci do głowy – żachnąłem się, jednak nie wykonałem żadnego ruchu, świadczącego o tym, aby ten zaprzestał swoich czynów. – Nie porównuj mnie też do jakichś kochliwych dziewczynek, które przy bliższym zbliżeniu, czerwienią się i uciekają wzrokiem.
- Sam jeszcze niedawno tak robiłeś – zauważył, patrząc na mnie z rozbawieniem. Jego dłoń znalazła się na moim brzuchu, a ja aż wciągnąłem ze świstem powietrze. Sam już nie wiem, czy spowodowane to było jego dotykiem, czy słowami, jakie opuściły jego gardło.
- Nieprawda! – Podniosłem głos, patrząc na niego zły. – Odwołaj to lepiej!
Jak on śmiał?! Sugerować, że osoba taka jak ja, mogłaby sobie od tak czerwienić się. Przecież to jest nie dopuszczalne.
- Dobrze, dobrze… Odwołuję. Chciałem tylko ujrzeć twoją reakcję. – Właśnie w tej chwili musnął z początku subtelnie moje usta, by zaraz – kiedy nie wyczuł żadnego oporu z mojej strony – wpić się w nie mocniej. Rozchyliłem lekko wargi pozwalając, aby jego język wkradł się do środka, zachęcając i mój mięsień do wspólnej „zabawy”. Czując jak po krótkiej chwili, puszcza moje nadgarstki, objąłem go za szyję, zatapiając palce w jego ciemnym włosach. A wszystko to po to, by za chwilę silnie złapać za nie i odciągnąć jego głowę od mojej.
- Proszę bardzo. Dostałeś, co chciałeś, a teraz łaskawie zejdź ze mnie. Wbrew pozorom nie jest mi za ciepło. – burknąłem i nie czekając na jego reakcję, odepchnąłem go, wstając z łóżka. Zgarniając najbardziej potrzebne rzeczy, ukryte pod poduszką, w tym różdżkę, dotarłem do szafy, z której zaraz wyciągnąłem pierwszy lepszy komplet. Przecież i tak będzie na mnie świetnie leżał, a przez tego bałwana od siedmiu boleści nie mam zbyt wiele czasu na półgodzinne lustrowanie szafy, w celu znalezienia odpowiedniego ubrania na dany dzień.
- No, proszę. Mam rozumieć, że każdemu pozwalasz na taki zabieg? Prawdę mówiąc, słyszałem już, że wiele osób się za tobą ugania… Nie sądziłem jednak, że pozwalasz sobie na takie rozwiązłe kontakty. – Brunet uśmiechnął się półgębkiem, wyciągając z kieszeni zwykłych spodni paczkę papierosów – bodajże Nevady, czy jakiś tam innych, bardziej silnych. Wyciągnął jednego z opakowania, wkładając go sobie między wargi. Następnie użył różdżki, jako zapalniczki, by już po chwili móc zaciągnąć się mocnym smakiem nikotyny.
Ja natomiast, w tym czasie zakładałem na siebie ubrania, co rusz fukając wściekły i na moją fryzurę widzianą w lustrze; zamontowanym w wewnętrznej części drzwi szafy; jak również i na słowa Richardsona, które bądź, co bądź w żadnym calu nie były miłe.
- Gdybym był dziwką, taką jaką jestem teraz w twoich oczach, to zauważ, że nie odepchnąłbym cię od siebie, tylko jeszcze bardziej pogłębił nasze doznania – warknąłem, zakładając koszulę i zapinając szybko guziki. – Ty jednak mimo tak oczywistego dowodu, dalej jesteś przekonany o mojej rozwiązłości seksualnej, tylko dlatego, że tak „usłyszałeś”… – Mówiąc to, odwróciłem się w jego kierunku, patrząc na niego z irytacją. – Zabawne, bo zawsze słyszałem, że mam całkowicie inne określenie. O wiele bardziej książęce. – Dodatkowe pokłady złości uwolniły się we mnie, gdy tylko przypomniałem sobie, jak Will próbował splamić dobre imię mojego ojca chrzestnego.  – A twe oskarżenie? To naprawdę rani moje serce, Richardson. Nie sądziłem, że ktoś z takiej „dobrej” rodziny, może osądzać przez pryzmat czyichś słów. Aż zaczynam się zastanawiać, czy może nie masz tego po matce…
- Co chcesz przez to powiedzieć? – Wstał z łóżka, patrząc na mnie z furią. Widziałem doskonale, jak zaciska palce w pięści, by zaraz je prostować, po czym powtarza czynność tą kilkukrotnie. W tej chwili byłem już pewien, że to ja mam władzę nad tą sytuacją. William zdradzając się ze swoimi odczuciami, przekazał mi jednocześnie pałeczkę władzy. Jednak przy jego sile muszę być ostrożny i uważać, żeby sytuacja nie odwróciła się zaraz o sto osiemdziesiąt stopni.
- Nic szczególnego… – Wzruszyłem ramionami, kątem oka obserwując jak Silk rozciąga się stojąc przy nodze łóżka. Następnie podszedł do Williama, zaczepiając pazurki na prawej nogawce jego nowych spodni. – Silk, przestań natychmiast! – Zganiłem kota, chociaż w głębi siebie narodziło się pytanie. Od kiedy do cholery Silk zachowywał się tak nagannie. Dopóki nie chodził sobie na spacery do „drugiego pana”, nic takiego się nie działo. Najwidoczniej właśnie nadszedł czas, abym dowiedział się w końcu, do kogo ten głupi kocur chodzi.
- Ach, więc nazywa się Silk? Zastanawiałem się do jakiego Ślizgona należy kot kręcący się pod wieżą Gryffindoru – mruknął cicho, kucając do kota i wyciągając w jego kierunku rękę. Zaraz.
Silk kręci się wokół wierzy Gryfonów? Czyli mam rozumieć, że jakiś nierozgarnięty głąb będący pod batutą Pottera i jego świty, został zaakceptowany przez mojego kota?
Silk tylko przez krótką chwilę poniuchał jego palce, po czym prychnął wyniośle, odchodząc zaraz od niego i kierując się w kierunku wyjścia.
- Nie ma co, pewne powiedzenie idealnie tu pasuje. Jaki pan, taki kram – Dodał zaraz z rozbawieniem, podnosząc się i podchodząc kawałek w moim kierunku.
- Tak bywa… – wycedziłem, zaciskając palce dłoni. Muszę jak najszybciej znaleźć tego parszywego ucznia, który to ośmielił się zajmować Silkiem. – Teraz jednak wybacz mi, ale mam do załatwienia pewną nie cierpiącą zwłoki sprawę…
Nawet nie czekając na jego odpowiedź, opuściłem swoje dormitorium, a następnie Pokój Wspólny, by udać się śladem kota.
Myślałem, że zaraz coś rozwalę, doskonale zdając sobie sprawę, że Silk specjalnie krąży po zamku, jeszcze nie mając najmniejszego zamiaru iść do swego drugiego pana. Przekonałem się o tym już po godzinie, gdy dojrzałem jak sierściuch siedzi przy schodach, czekając aż w końcu go dojrzę. Następnie zaraz szedł dalej. Pierwsze piętro, potem po schodach na szóste, zaraz zejście na trzecie, by po jakimś czasie znaleźć się z powrotem w lochach. Czułem się, jakbym właśnie był pod koniec morderczego treningu, który to zawsze organizowałem drużynie. Tym razem to ja byłem na celowniku kota, który to postanowił sprawdzić mają sprawność fizyczną.
Nie było by w tym nic złego, gdybym zjadł śniadanie; pewnie spóźnione, biorąc pod uwagę to, iż pozwoliłem sobie spać do południa. Teraz nawet byłem przekonany, iż minie mi nawet kolejny posiłek w postaci obiadu. Mimo to, nie chciałem dać mu tej durnej satysfakcji, iż po około dwóch godzinach ścigania go, w końcu się poddaje. Co to, to nie.
Silk ponownie skierował się ku parterowi, gdzie był już jakieś pół godziny temu. Tym razem jednak postanowił wyjść na zewnątrz, od razu biegnąc ścieżką prowadzącą do jeziora.
- Ty mały, parszywy gnojku… Nie masz prawa tak się zachowywać – warknąłem, idąc za nim coraz szybkiej. Widziałem już tylko jego zarys koło jakiejś postaci, leżącej pod pierwszym lepszym drzewem. Będąc już dość blisko, miałem ochotę wydrzeć się na tego osobnika, gdy zabrało mi kompletnie mowę. Albowiem w tejże chwili, poznałem do kogo tuli się Silk.
Potter leżał sobie błogo na trawie, będąc wypiętym na wszystko co się teraz wokół niego dzieje. Niestety, tylko w przenośni. Jego długie kłaki opadały na czoło i powieki, by w tym momencie uświadomić mnie, że wcięło gdzieś jego okulary. A bez nich wyglądał…
- Eech…? – Wciągnąłem zaskoczony powietrze, nie wierząc w to, co właśnie pomyślałem. Przystojnie? Luzacko? Przyjemnie? Chyba te spotkanie z Willem musiało zrobić mi coś nie tak z głową. Zapewne samouwielbienie Pottera przeszło z niego na mnie.
Silk spojrzał na mnie, kichając cicho na rękę Bliznowatego. Pochyliłem się lekko nad nim, by chwycić kota, gdy Gryfon mruknął coś zaraz, mrużąc przy tym oczy. Wstrzymałem powietrze, błagając w duchu Merlina, by zlitował się nade mną i nie pozwolił obudzić się jeszcze Potterowi. Brunet mruknął coś jeszcze raz, by zamilczeć. Ja zaś wykorzystałem ten moment, aby chwycić mocno kota za futro i ruszyć zaraz szybko w kierunku zamku.

~ * ~

Wesoła gadanina wszystkich uczniów w Wielkiej Sali doprowadzał mnie już do szału. Słyszałem jak dziewczyny z mojej prawej strony, gawędziły o tym, gdzie rodzice wyślą je na wakacje. Chłopacy zaś sprzeczali się, któremu to udało się wypić więcej piwa kremowego. Z kolei Zabini, wraz z Pansy pytali raz po raz, dlaczego wyglądam na takiego wściekłego.
- Dracuś, no… Powiedz mi, co się stało… – zajęczała Pansy, a mi aż zachciało się uderzyć ją w ten obrzydliwy ryj.  Dziewczyna naprawdę zaczęła mnie już skrajnie irytować.
- Bo mam, kurwa, taki kaprys… – warknąłem, odrobinę głośniej niż zamierzałem. Jednak mój malutki wybuch spowodował, że przy moim stole zaległa głucha cisza. To natomiast przykuło uwagę wszystkich innych, którzy zaciekawienie spoglądali dyskretnie lub nie w kierunku stołu Ślizgonów.
Wykorzystując ten moment, wstałem zamaszyście od stołu, po czym zwróciłem się w kierunku wyjścia posyłając przy tym paru osobom nieprzychylne spojrzenie. Widząc w drzwiach Pottera, zagotowało się we mnie. Dlatego też nie omieszkałem sobie zepchnąć z drogi wiewióra, by tylko niby dyskretnie walnąć Bliznowatemu z łokcia, prosto w żebra.
- Uważaj Potter jak leziesz. Nie jesteś tu sam, by tak się rozpychać… – rzuciłem przez zaciśnięte szczęki, idąc dalej przed siebie, mimo iż miałem wielką ochotę zobaczyć, czy ten nie kuli się z bólu, na co bardzo liczyłem.
- Co to miało znaczyć? – Słysząc wściekły głos Severusa i czując jak chwyta mnie gwałtownie za ramię, wzdrygnąłem się wewnętrznie. Odwróciłem się zaraz do niego przodem, obserwując wściekły wyraz jego twarzy.
- O co ci chodzi, Severusie? – spytałem, starając się, aby mój głos brzmiał jak najbardziej swobodnie. Już doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, co mogło tak go zdenerwować. Najwidoczniej mężczyzna musiał zauważyć jak potraktowałem Pottera, psia mać.
- Do końca roku zostało już naprawdę mało dni. Dlatego też radzę, abyś zahamował się z okazywaniem swojej niechęci do pana Pottera – mruknął, chwytając mnie mocniej za ramiona i popychając mnie przy tym do ściany. Przybliżył twarz, by zaraz wysyczeć mi do ucha. – Jeśli pod koniec roku ja, albo co gorsza twój ojciec… Jeżeli ktoś z nas będzie miał nieprzyjemności, będziesz mógł sobie wybić z głowy wyjazd po smocze jajo. Nie strosz też swoich piórek jak napuszony kogucik. Od teraz musisz być potulniejszy od baranka. Nie prowokuj Pottera i jego świty, jak i nie reaguj na ich odzywki. Rozumiesz!?
Wiedziałem, że do tego nawiąże. No, wiedziałem. Pieprzony okularnik, nawet włosek z jego świętej główki nie może mu spaść. Przecież zaraz jego chorda by mnie za to do Azkabanu wypędziła.
- Oczywiście, że zrozumiałem to, co pan profesor miał mi do zakomunikowania przez to – odparłem, udając, że taka bliskość mojego chrzestnego nie przeszkadza mi w żadnym stopniu. Ot, to nie było nic nadzwyczajnego.
Jednak w rzeczywistości powstrzymywałem się od odepchnięcia go i odskoczenia na parę metrów. Może nie okazywałem tego, ale taka bliskość drugiego mężczyzny, to było dla mnie zbyt dużo. Nawet jeśli nie tak dawno byłem w podobnej sytuacji z Williamem oraz nawet wiedząc, że to przecież Severus, a on nigdy nawet nie odważyłby się zrobić mi cokolwiek złego. Mam tego stuprocentową pewność.
Taką samą, jaką miałem przy ojcu…
Ech… Muszę jak najszybciej przestać to rozpamiętywać.
- Cieszy mnie to, że się rozumiemy, Draco. – Sev uśmiechnął się półgębkiem, w końcu uwalniając moje ramiona od nacisku jego palców i odsuwając się ode mnie na stosowną odległość, jaka powinna dzielić nauczyciela i ucznia. W głębi duszy dziękowałem mu za ten gest. Bo w końcu Severus nie mógł cały czas rozpamiętywać o tym. Nie mógł pokazać, że wie cokolwiek, o czym nikt prócz niego nie wiedział. No prawie nikt. Doinformowany był jeszcze tylko pewien płomienny osobnik.
- Jeśli to wszystko profesorze, to pozwól, że oddalę się do swojego dormitorium. – Widząc jego nieznaczne kiwnięcie, pochyliłem delikatnie głowę, po czym zaraz odwróciłem się na pięcie i odszedłem korytarzem.

~ * ~

Późnym wieczorem mój kochany kocur znów postanowił zrobić mi szkolny maraton. A ja z racji tego, że za cenę honoru postanowiłem nie dopuścić do sytuacji, aby Silk ponownie znalazł się w towarzystwie Pottera, zmuszony byłem latać za nim jak głupi. Niestety, nie spodziewałem się tego, że tym razem sierściuchowi uda się umknąć mi sprzed oczu.
- Szlag! – krzyknąłem cicho, rozglądając się za tym przeklętym kotem. Wcale mi też nie pomagał fakt, że było już naprawdę ciemno i tylko lewitujące gdzieniegdzie przy jednej ze ścian świeczki, dodawały odrobiny światła. – Kurcze, gdzie ten durny kocur się szlaja? – warknąłem zaraz, chcąc dzięki temu chociaż odrobinę odreagować. W końcu bluzganie na kogoś zawsze pomagało mi chociaż odrobinę się uspokoić. – Niech ja go tylko dorwę, to odechce mu się wędrowania do tego pieprzonego drugiego pana... Cholera, mogłem go od razu na łańcuch przywiązać jak psa...
Ruszyłem przed siebie, mając nikłą nadzieję, że jednak dorwę zaraz tego głupiego zwierzaka i będę mógł wszystkie swoje groźby wprowadzić w życie. Nawet złapałem się na myśli, że może teraz siedzi sobie na kolanach tego przygłupa i daje mu głaskać się po łebku, mrucząc przy tym z zadowoleniem. Aż zazgrzytałem ze złości zębami, kierując się ku schodom na czwarte piętro. Może tam mi się poszczęści.
W pewnym momencie poczułem drobne wibracje roznoszące się od mojego prawego biodra we wszystkich kierunkach na kilkanaście centymetrów. Zaraz też sięgnąłem szybko do kieszeni, wyciągając te szatańskie nasienie, któremu w tej chwili bliżej było do wibratora i naciskając ze złością zieloną słuchawkę.
- Czego? – syknąłem wręcz do telefonu, nie przejmując się czymś tak zbędnym jak przywitanie. Tylko jedna osoba posiadała mój numer, czy co tam to było. A w przypadku tego idioty nie musiałem się wysilać z jakimkolwiek powitaniem.
~ Yo! – W słuchawce rozniósł się donośny, wesoły głos mojego rozmówcy. – Jakiś dziwny masz głos… Jesteś w szkole, prawda? – spytał bardziej poważnie.
 - Nie no, jestem na Karaibach i się opalam... – zironizowałem, wywracając oczyma. Czasami jego tok myślenia mnie powalał. Jego zdaniem mój zły humor zawsze musiał się równać z przymusowym powrotem do domu na noc, czy dwie. – Oczywiście, że jestem w szkole. I wcale nie podnoszę głosu... – dodałem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, co ten zaraz będzie chciał mi powiedzieć. – Silk znowu postanowił urządzić mi mały maraton po korytarzach.
~ Osobiście uważam, że taki mały wysiłek w niczym ci nie zaszkodzi – W tle doszedł do mnie jakiś tekst w stylu: „Nie obijaj się, Blackie”. Stwierdziłem jednak, że przemilczę tę kwestię. – Może nawet wręcz przeciwnie, spalisz parę kalorii... – Byłem bardziej niż pewien, że wykrzywia teraz wargi w zadowolonym uśmiechu – Silk po prostu o ciebie dba – dodał, tonem największego znawcy.
- Jakoś osobiście nie uważam, żeby o mnie tak dbał... – Bo gdyby to robił, nie chodziłby sobie tak często i z taką chęcią do tego przygłupa. Pomaga mi spalić kalorie, dobre sobie. – Czy ty sugerujesz, że jestem gruby!? – krzyknąłem zaraz uświadamiając sobie, co ten kretyn mógł chcieć mi przez to powiedzieć.
W tej samej też chwili doszło do mnie, w jakim miejscu się znajduję, dlatego też przyłożyłem wolną dłoń do twarzy, jakbym chciał zatrzymać słowa, jakie już zdążyły opuścić moje gardło.
~ Nie jesteś gruby… – zaprzeczył natychmiast. – Rany, co ja w takim razie musiałbym powiedzieć, skoro ważę od ciebie jakiś kilogram, góra półtorej więcej i jestem już na skraju niedowagi, co? Heh… – westchnął na koniec, jak gdyby chciał podkreślić to, że jest zmęczony wałkowaniem tego tematu już po raz tysięczny.
- Nie wzdychaj mi tu… – sapnąłem cicho, ponawiając rozglądanie się za Silkiem. W końcu przecież po to jeszcze szlajałem się po tych zawszonych korytarzach, zamiast wylegiwać się w pokoju wspólnym, czy u siebie w dormitorium na kanapie. – I wcale nie mam niedowagi, kretynie… – dodałem, by nie było żadnych nieścisłości.
~ Jasne, jasne. A ja jestem wschodzącą gwiazdą filmów porno. – Wywróciłem oczyma, słysząc to określenie. Odezwał się najczystszy chłopak, jakiego znałem. Doprawdy, jak ten wariat czasami coś powie, to aż głowa boli. – Och, prawie bym zapomniał. Wróciłem dziś na chwilę do rezydencji i zgadnij, czego się dowiedziałem. Pan V przenosi się tutaj niedługo.
- Pan V w Malfoy Manor? Weź ty się wyrażaj logicznie... Zaraz... – Zamilkłem, uświadamiając sobie, kogo miał na myśli. Przełknąłem też zaraz ciężko ślinę, przystając i wzrokiem omiatając korytarz za mną. Bałem się, że ktoś mógłby to usłyszeć. – Chyba nie masz na myśli tego o kim właśnie myślę? – Oprócz mnie nie było tu żywej duszy.
- Niestety, z racji tego, że jestem zmuszony być twym jakże przystojnym bliźniakiem, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, o kim właśnie pomyślałeś i chyba nawet bez tego bym się domyślił – odparł poważnym głosem. – Niestety, właśnie jego miałem na myśli. Jednak nie martw się. Mam już pomysł na to, by wyrwać się z domu na czas wakacji. Wyniesiemy się do naszego dalszego krewnego, mieszkającego w Japonii. Oczywiście, wszystko będzie po wycieczce z Severusem.
Nie odpowiedziałem, spoglądając przed siebie i wspominając wszystko moje bliższe spotkania z Czarnym Panem. Wszystkie te chwile strachu, upodlenia, upokorzenia i bólu. Szczególnie bólu.
~ Smoczku, nie mów mi, że się przeraziłeś wizją wspólnego dzielenia salonu z wujkiem Voldim... – Zaśmiał się, najwidoczniej próbując za wszelką cenę jakoś mnie rozbawić. Szkoda tylko, że w tej chwili nie czułem się jakoś w stanie do żartowania.
- Spadaj, gdybyś tylko był na chociaż jednym spotkaniu, też nie byłbyś zadowolony, gdybyś się dowiedział, że ma on dzielić z tobą salon, jak to ładnie określiłeś – Próbowałem powstrzymać drżenie mojego głosu, by nie zdradzić się z tym, jak ta informacja na mnie wpłynęła. Dlatego też postanowiłem skupić się w tej chwili na innych kwestiach. – I nie nazywaj mnie „Smoczku”. Równie dobrze ja mógłbym cię przedrzeźniać nazywając płomyczkiem, padalcu. Z resztą nieważne... Muszę coś zrobić, by nie być skazanym na oglądanie jego obrzydłej gęby dłużej niż to jest potrzebne na 'lekcje' z nim i ojcem...
Od razu w pamięci niczym w kalejdoskopie w ciągu ułamku sekundy przewinęły  mi się wszystkie spotkania z nimi, w ramach nauki.
~ Myślisz, że w te wakacje będą chcieli je wznowić? – mruknął cicho, najwidoczniej sam zdając sobie sprawę z tego, jak naiwnie zabrzmiałoby moje zaprzeczenie.
- Z pewnością to zrobią, jednak nie damy się, Igni. Wyjedziemy do tego naszego krewnego, a jak nie to przeniesiemy się do Severusa. Co jak co, ale on z pewnością nie dopuści, żeby coś nam się stało... – Cichutkie, charakterystyczne dla mojego kota miauknięcie przerwało moją wypowiedź. Ja sam z kolei spojrzałem w stronę kocura, który z zadowoleniem szedł przed siebie, dokładnie w moim kierunku. – Kończę, znalazłem Silka... Do zobaczenia w domu, Ig. – Zakończyłem szybko rozmowę, zaraz też się rozłączając.
Jednak bialutki kot rasy brytyjski długowłosy, nie szedł wcale w moją stronę. Zamiast tego on wolał zatrzymać się jakiś kawałek przede mną, robiąc przy tym jakieś dziwne wygibasy, tak bardzo podobne do ocierania się o coś. Szkoda jednak, że akurat w tamtym miejscu niczego nie było.
- Silk, przestań się wydurniać... – zwróciłem się do zwierzaka, chociaż miałem jakieś dziwne przeczucie, że nie znajdujemy się tutaj do końca sami. W tej chwili jednak wolałem zwalić na swoją wyobraźnię, która ostatnimi czasy stała się zbyt wybujała i z byle powodu zaczynałem bać się wszystkiego w otoczeniu. Kucnąłem po krótkim zawahaniu, wyciągając powoli rękę w kierunku kota, który zaś spojrzał na mnie jak na coś wyjątkowo paskudnego, prychając donośnie. – Nie chciałem tego robić, ale zmuszasz mnie, bym dał cię wykastrować. A wtedy kotka Ignissa z pewnością na ciebie nie spojrzy – oznajmiłem z satysfakcją, wiedząc, że kot jakimś cudem zrozumie moje słowa. W końcu nie był tak głupi, na jakiego się czasem kreował. Już po króciutkiej chwili mogłem obserwować jak Silk podchodzi do mnie powoli, jakby każdy jego krok był coraz większą karą dla niego.
Ja jednak nie przejmowałem się humorami kota i kiedy tylko zbliżył się na dogodną dla mnie odległość, chwyciłem go mocno i podniosłem, przyciskając do piersi jego delikatne ciało.
- Nie wiem, kim jesteś i mam nadzieję, że tylko to moja wyobraźnia płata mi figle. Jednak ostrzegam, że jeśli usłyszę choćby wzmiankę od kogoś o tym, co tu się stało; dowiem się kim jesteś i zabiję cię... – rzuciłem w stronę pustki przede mną, mając nadzieję, że dzięki temu napięcie chociaż w minimalnym stopniu ze mnie ujdzie. Zaraz też uśmiechnąłem się półgębkiem, odwracając na pięcie i ruszając w kierunku wyjścia.

5 komentarzy:

  1. Twój blog został nominowany przeze mnie do nagrody "Versatile Blogger Award ".

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawy blog, momentami zabawny. Sposób w jaki piszesz ( z punktu widzenia obu głównych bohaterów ) sprawia, że opowiadanie czyta z ochotą. Życzę dużej weny twórczej, bo jestem ciekawa co wydarzy się dalej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    trening Malfloya, ma brata bliźniaka, ciekawe czyżby kot łasił się do Harrego ukrytego pod peleryną niewidką...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    jak się okazuje Draco ma brata bliźniaka, czyżby kot łasił się do Harrego ukrytego pod peleryną niewidką?
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    rozdział jest świetny, no i okazuje się, że Draco ma brata bliźniaka, ale czemu ten nie uczy się w Hogwarcie? coś mi się wydaje, że nasz kotek łasi się do Harrego ukrytego pod peleryną niewidką...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń