Od samego rana po korytarzach roznosiły się wesołe głosy
uczniów (w tym mieszkańców mojego Domu), którzy to chcieli jeszcze przed końcem
roku wybrać się do Hogsmeade. Szkoda mi było ich zapału, tym bardziej, że
zdawałem sobie z tego, jakie to rozczarowanie przyjdzie do nich tym wypadem.
Zwykle pod koniec roku profesorowie nie przykładali już takiej bardzo wielkiej
uwagi na uczniów, przymykając oko, gdy widzieli kogoś na piwie kremowym lub też
Krwawej Mary. Teraz jednak z pewnością będzie zupełnie inaczej. Wizja powrotu
Czarnego Pana na dobre zagnieździła się we wszystkich czarodziejach jasnej
strony, napełniając ich coraz większym strachem o życie swoje i najbliższych. Dlatego
też będą pilnować wszystkich uczniów dwa, nie, nawet trzy razy mocniej niż, gdy
są w szkole. A szczególnie już wezmą na oko swój „Mały Promyk Nadziei”,
przecież jemu – nim nie zabije Czarnego Pana – nie może się nic stać. Ech,
żenujące…
Przeciągnąłem się leniwie w pościeli, rejestrując fakt, iż
obok mojej głowy spoczywa sobie mała, puchata kulka. Odwróciłem się w kierunku
kota, uśmiechając się przy tym rozbawiony. Doprawdy, Silk potrafił być czasami rozkoszny
– a przynajmniej wtedy kiedy tego chciał. Jak dla przykładu teraz, gdy zupełnie
nieświadomie mruczał cicho przez sen.
- Wróciłeś już od drugiego właściciela, co? – szepnąłem cicho
z rozbawieniem. Jednocześnie delikatnie pogładziłem jego przyjemne w dotyku
jasne futerko, zaraz też wstając z łóżka.
Słysząc jakiś szmer dochodzący z saloniku, skierowałem się w
tamtym kierunku, by dojrzeć siadającego na kanapie Richardsona.
- Czego tu szukasz? – warknąłem cicho, opierając się o framugę
drzwi od mojej sypialni. Szóstoklasista spojrzał w moim kierunku z dozą
zainteresowania, przez chwilę lustrując moją sylwetkę. – Nie gap się na mnie
tak otwarcie. To jest niestosowne – upomniałem go z naganą, nie mogąc znieść tego
spojrzenia. Czułem się wtedy tak dziwnie, jakbym był oceniany nie tylko przez
Ślizgona, ale również i przez mojego ojca, który to przecież dzięki tej
pieprzonej wieczystej przysiędze wszystkiego dowiadywał się właśnie od niego.
- Nie stosowne jest paradować prawie nago przed swoimi gośćmi,
Draco. Jednak nie martw się, mi to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, jest mi
to więcej, niż na rękę. – Mówiąc to, wstał i podszedł do mnie szybkim krokiem.
Mimo wielkich chęci, nie ruszyłem się ze swojego miejsca. Jestem Malfoyem, a
Malfoyowie nie okazują swojego strachu.
- Szkoda tylko, że akurat twoja obecność mi przeszkadza. Nie
miałbym nic przeciwko tobie, gdybyś tylko nie był takim wielkim obrońcą naszego
wspaniałego Złotego Chłopca – odparłem, starając się spojrzeć na niego z
dezaprobatą, co sądząc po jego reakcji chyba nie do końca mi wyszło. Oparł
łokieć dokładnie obok mojej głowy, przybliżając się do mnie jeszcze bardziej. Jego
natarczywy wzrok w jakiś sposób wprowadził mnie w stan na kształt zażenowania,
czy strachu, dlatego też odwróciłem na chwilę wzrok w innym kierunku. Mimo
wszystko nie podobało mi się to spojrzenie.
- Zapomniałeś chyba, że zrobiłem to tylko po to, byś nie miał
kłopotów – powiedział cicho, drugą ręką chwytając mnie lekko za brodę. Podciągnął
ręką delikatnie do góry, tym samym zmuszając mnie, abym w końcu na niego spojrzał.
– Czemu spoglądasz w innym kierunku, tylko nie na mnie?
Widocznie na (za) wiele sobie pozwalał. I co z tego, że był
starszy.
- A co jest w tobie takiego interesującego, że miałbym patrzeć
na ciebie jak jakaś zakochana panienka…? – Parsknąłem cicho, odpychając go od
siebie zdecydowanie. Byłem pewien, że sam mi na to pozwolił, w innym wypadku
nie udało by mi się tak łatwo go odsunąć od siebie.
- Niby dlaczego od razu panienka? Po prostu jak zainteresowany
chłopak patrzący się na dobre ciało…
- Nie ma co. Skromny to ty naprawdę jesteś – zironizowałem,
wchodząc z powrotem do części sypialnianej. Tylko najpierw wypadało by zabrać
paczkę papierosów i telefon spod poduszki.
- Skromność nie należy do moich cech, tak samo jak i nie do twoich…
– Mówiąc to, szóstoklasista chwycił mnie za ramię, zatrzymując w miejscu i
popychając w kierunku łóżka. Opadając w szoku na miękką pościel, obserwowałem
jak brunet pochyla się nade mną, więżąc moje nadgarstki w mocnym uścisku
palców.
- Co ty…? – zacząłem, jednak umilkłem zaraz, widząc jak jego
twarz jest niebezpiecznie blisko mojej. Ciemne oczy spoglądały na mnie z
dziwnym blaskiem. Przełknąłem ślinę, w momencie, gdy jego usta miały się już
zetknąć z moimi. Jednak nic takiego nie nastało.
- Już myślałem, że zamkniesz oczy… – mruknął, uderzając
ciepłym oddechem w moje wargi. Drugą, wolną ręką zaczął powoli, delikatnie
gładzić moje udo. Muszę przyznać, że miał cholernie zimne palce.
- Myślenie najwidoczniej nie wychodzi tobie, jeśli takie coś
przychodzi ci do głowy – żachnąłem się, jednak nie wykonałem żadnego ruchu,
świadczącego o tym, aby ten zaprzestał swoich czynów. – Nie porównuj mnie też
do jakichś kochliwych dziewczynek, które przy bliższym zbliżeniu, czerwienią
się i uciekają wzrokiem.
- Sam jeszcze niedawno tak robiłeś – zauważył, patrząc na mnie
z rozbawieniem. Jego dłoń znalazła się na moim brzuchu, a ja aż wciągnąłem ze
świstem powietrze. Sam już nie wiem, czy spowodowane to było jego dotykiem, czy
słowami, jakie opuściły jego gardło.
- Nieprawda! – Podniosłem głos, patrząc na niego zły. –
Odwołaj to lepiej!
Jak on śmiał?! Sugerować, że osoba taka jak ja, mogłaby sobie
od tak czerwienić się. Przecież to jest nie dopuszczalne.
- Dobrze, dobrze… Odwołuję. Chciałem tylko ujrzeć twoją
reakcję. – Właśnie w tej chwili musnął z początku subtelnie moje usta, by zaraz
– kiedy nie wyczuł żadnego oporu z mojej strony – wpić się w nie mocniej.
Rozchyliłem lekko wargi pozwalając, aby jego język wkradł się do środka,
zachęcając i mój mięsień do wspólnej „zabawy”. Czując jak po krótkiej chwili,
puszcza moje nadgarstki, objąłem go za szyję, zatapiając palce w jego ciemnym
włosach. A wszystko to po to, by za chwilę silnie złapać za nie i odciągnąć
jego głowę od mojej.
- Proszę bardzo. Dostałeś, co chciałeś, a teraz łaskawie zejdź
ze mnie. Wbrew pozorom nie jest mi za ciepło. – burknąłem i nie czekając na
jego reakcję, odepchnąłem go, wstając z łóżka. Zgarniając najbardziej potrzebne
rzeczy, ukryte pod poduszką, w tym różdżkę, dotarłem do szafy, z której zaraz
wyciągnąłem pierwszy lepszy komplet. Przecież i tak będzie na mnie świetnie
leżał, a przez tego bałwana od siedmiu boleści nie mam zbyt wiele czasu na
półgodzinne lustrowanie szafy, w celu znalezienia odpowiedniego ubrania na dany
dzień.
- No, proszę. Mam rozumieć, że każdemu pozwalasz na taki
zabieg? Prawdę mówiąc, słyszałem już, że wiele osób się za tobą ugania… Nie
sądziłem jednak, że pozwalasz sobie na takie rozwiązłe kontakty. – Brunet
uśmiechnął się półgębkiem, wyciągając z kieszeni zwykłych spodni paczkę
papierosów – bodajże Nevady, czy jakiś tam innych, bardziej silnych. Wyciągnął
jednego z opakowania, wkładając go sobie między wargi. Następnie użył różdżki,
jako zapalniczki, by już po chwili móc zaciągnąć się mocnym smakiem nikotyny.
Ja natomiast, w tym czasie zakładałem na siebie ubrania, co
rusz fukając wściekły i na moją fryzurę widzianą w lustrze; zamontowanym w
wewnętrznej części drzwi szafy; jak również i na słowa Richardsona, które bądź,
co bądź w żadnym calu nie były miłe.
- Gdybym był dziwką, taką jaką jestem teraz w twoich oczach, to
zauważ, że nie odepchnąłbym cię od siebie, tylko jeszcze bardziej pogłębił
nasze doznania – warknąłem, zakładając koszulę i zapinając szybko guziki. – Ty
jednak mimo tak oczywistego dowodu, dalej jesteś przekonany o mojej
rozwiązłości seksualnej, tylko dlatego, że tak „usłyszałeś”… – Mówiąc to,
odwróciłem się w jego kierunku, patrząc na niego z irytacją. – Zabawne, bo
zawsze słyszałem, że mam całkowicie inne określenie. O wiele bardziej książęce.
– Dodatkowe pokłady złości uwolniły się we mnie, gdy tylko przypomniałem sobie,
jak Will próbował splamić dobre imię mojego ojca chrzestnego. – A twe oskarżenie? To naprawdę rani moje
serce, Richardson. Nie sądziłem, że ktoś z takiej „dobrej” rodziny, może
osądzać przez pryzmat czyichś słów. Aż zaczynam się zastanawiać, czy może nie
masz tego po matce…
- Co chcesz przez to powiedzieć? – Wstał z łóżka, patrząc na
mnie z furią. Widziałem doskonale, jak zaciska palce w pięści, by zaraz je
prostować, po czym powtarza czynność tą kilkukrotnie. W tej chwili byłem już
pewien, że to ja mam władzę nad tą sytuacją. William zdradzając się ze swoimi
odczuciami, przekazał mi jednocześnie pałeczkę władzy. Jednak przy jego sile
muszę być ostrożny i uważać, żeby sytuacja nie odwróciła się zaraz o sto
osiemdziesiąt stopni.
- Nic szczególnego… – Wzruszyłem ramionami, kątem oka
obserwując jak Silk rozciąga się stojąc przy nodze łóżka. Następnie podszedł do
Williama, zaczepiając pazurki na prawej nogawce jego nowych spodni. – Silk,
przestań natychmiast! – Zganiłem kota, chociaż w głębi siebie narodziło się
pytanie. Od kiedy do cholery Silk zachowywał się tak nagannie. Dopóki nie
chodził sobie na spacery do „drugiego pana”, nic takiego się nie działo.
Najwidoczniej właśnie nadszedł czas, abym dowiedział się w końcu, do kogo ten głupi
kocur chodzi.
- Ach, więc nazywa się Silk? Zastanawiałem się do jakiego
Ślizgona należy kot kręcący się pod wieżą Gryffindoru – mruknął cicho, kucając
do kota i wyciągając w jego kierunku rękę. Zaraz.
Silk kręci się wokół wierzy Gryfonów? Czyli mam rozumieć, że
jakiś nierozgarnięty głąb będący pod batutą Pottera i jego świty, został
zaakceptowany przez mojego kota?
Silk tylko przez krótką chwilę poniuchał jego palce, po czym
prychnął wyniośle, odchodząc zaraz od niego i kierując się w kierunku wyjścia.
- Nie ma co, pewne powiedzenie idealnie tu pasuje. Jaki pan,
taki kram – Dodał zaraz z rozbawieniem, podnosząc się i podchodząc kawałek w
moim kierunku.
- Tak bywa… – wycedziłem, zaciskając palce dłoni. Muszę jak
najszybciej znaleźć tego parszywego ucznia, który to ośmielił się zajmować
Silkiem. – Teraz jednak wybacz mi, ale mam do załatwienia pewną nie cierpiącą
zwłoki sprawę…
Nawet nie czekając na jego odpowiedź, opuściłem swoje
dormitorium, a następnie Pokój Wspólny, by udać się śladem kota.
Myślałem, że zaraz coś rozwalę, doskonale zdając sobie sprawę,
że Silk specjalnie krąży po zamku, jeszcze nie mając najmniejszego zamiaru iść
do swego drugiego pana. Przekonałem
się o tym już po godzinie, gdy dojrzałem jak sierściuch siedzi przy schodach,
czekając aż w końcu go dojrzę. Następnie zaraz szedł dalej. Pierwsze piętro,
potem po schodach na szóste, zaraz zejście na trzecie, by po jakimś czasie
znaleźć się z powrotem w lochach. Czułem się, jakbym właśnie był pod koniec
morderczego treningu, który to zawsze organizowałem drużynie. Tym razem to ja
byłem na celowniku kota, który to postanowił sprawdzić mają sprawność fizyczną.
Nie było by w tym nic złego, gdybym zjadł śniadanie; pewnie
spóźnione, biorąc pod uwagę to, iż pozwoliłem sobie spać do południa. Teraz
nawet byłem przekonany, iż minie mi nawet kolejny posiłek w postaci obiadu.
Mimo to, nie chciałem dać mu tej durnej satysfakcji, iż po około dwóch
godzinach ścigania go, w końcu się poddaje. Co to, to nie.
Silk ponownie skierował się ku parterowi, gdzie był już jakieś
pół godziny temu. Tym razem jednak postanowił wyjść na zewnątrz, od razu
biegnąc ścieżką prowadzącą do jeziora.
- Ty mały, parszywy gnojku… Nie masz prawa tak się zachowywać
– warknąłem, idąc za nim coraz szybkiej. Widziałem już tylko jego zarys koło
jakiejś postaci, leżącej pod pierwszym lepszym drzewem. Będąc już dość blisko,
miałem ochotę wydrzeć się na tego osobnika, gdy zabrało mi kompletnie mowę.
Albowiem w tejże chwili, poznałem do kogo tuli się Silk.
Potter leżał sobie błogo na trawie, będąc wypiętym na wszystko
co się teraz wokół niego dzieje. Niestety, tylko w przenośni. Jego długie kłaki
opadały na czoło i powieki, by w tym momencie uświadomić mnie, że wcięło gdzieś
jego okulary. A bez nich wyglądał…
- Eech…? – Wciągnąłem zaskoczony powietrze, nie wierząc w to,
co właśnie pomyślałem. Przystojnie? Luzacko? Przyjemnie? Chyba te spotkanie z
Willem musiało zrobić mi coś nie tak z głową. Zapewne samouwielbienie Pottera
przeszło z niego na mnie.
Silk spojrzał na mnie, kichając cicho na rękę Bliznowatego.
Pochyliłem się lekko nad nim, by chwycić kota, gdy Gryfon mruknął coś zaraz,
mrużąc przy tym oczy. Wstrzymałem powietrze, błagając w duchu Merlina, by
zlitował się nade mną i nie pozwolił obudzić się jeszcze Potterowi. Brunet
mruknął coś jeszcze raz, by zamilczeć. Ja zaś wykorzystałem ten moment, aby
chwycić mocno kota za futro i ruszyć zaraz szybko w kierunku zamku.
~ * ~
Wesoła gadanina wszystkich uczniów w Wielkiej Sali doprowadzał
mnie już do szału. Słyszałem jak dziewczyny z mojej prawej strony, gawędziły o
tym, gdzie rodzice wyślą je na wakacje. Chłopacy zaś sprzeczali się, któremu to
udało się wypić więcej piwa kremowego. Z kolei Zabini, wraz z Pansy pytali raz
po raz, dlaczego wyglądam na takiego wściekłego.
- Dracuś, no… Powiedz mi, co się stało… – zajęczała Pansy, a
mi aż zachciało się uderzyć ją w ten obrzydliwy ryj. Dziewczyna naprawdę zaczęła mnie już skrajnie
irytować.
- Bo mam, kurwa, taki kaprys… – warknąłem, odrobinę głośniej
niż zamierzałem. Jednak mój malutki wybuch spowodował, że przy moim stole
zaległa głucha cisza. To natomiast przykuło uwagę wszystkich innych, którzy
zaciekawienie spoglądali dyskretnie lub nie w kierunku stołu Ślizgonów.
Wykorzystując ten moment, wstałem zamaszyście od stołu, po
czym zwróciłem się w kierunku wyjścia posyłając przy tym paru osobom
nieprzychylne spojrzenie. Widząc w drzwiach Pottera, zagotowało się we mnie.
Dlatego też nie omieszkałem sobie zepchnąć z drogi wiewióra, by tylko niby
dyskretnie walnąć Bliznowatemu z łokcia, prosto w żebra.
- Uważaj Potter jak leziesz. Nie jesteś tu sam, by tak się
rozpychać… – rzuciłem przez zaciśnięte szczęki, idąc dalej przed siebie, mimo
iż miałem wielką ochotę zobaczyć, czy ten nie kuli się z bólu, na co bardzo
liczyłem.
- Co to miało znaczyć? – Słysząc wściekły głos Severusa i
czując jak chwyta mnie gwałtownie za ramię, wzdrygnąłem się wewnętrznie.
Odwróciłem się zaraz do niego przodem, obserwując wściekły wyraz jego twarzy.
- O co ci chodzi, Severusie? – spytałem, starając się, aby mój
głos brzmiał jak najbardziej swobodnie. Już doskonale zdawałem sobie sprawę z
tego, co mogło tak go zdenerwować. Najwidoczniej mężczyzna musiał zauważyć jak
potraktowałem Pottera, psia mać.
- Do końca roku zostało już naprawdę mało dni. Dlatego też
radzę, abyś zahamował się z okazywaniem swojej niechęci do pana Pottera –
mruknął, chwytając mnie mocniej za ramiona i popychając mnie przy tym do
ściany. Przybliżył twarz, by zaraz wysyczeć mi do ucha. – Jeśli pod koniec roku
ja, albo co gorsza twój ojciec… Jeżeli ktoś z nas będzie miał nieprzyjemności,
będziesz mógł sobie wybić z głowy wyjazd po smocze jajo. Nie strosz też swoich
piórek jak napuszony kogucik. Od teraz musisz być potulniejszy od baranka. Nie
prowokuj Pottera i jego świty, jak i nie reaguj na ich odzywki. Rozumiesz!?
Wiedziałem, że do tego nawiąże. No, wiedziałem. Pieprzony okularnik,
nawet włosek z jego świętej główki nie może mu spaść. Przecież zaraz jego
chorda by mnie za to do Azkabanu wypędziła.
- Oczywiście, że zrozumiałem to, co pan profesor miał mi do
zakomunikowania przez to – odparłem, udając, że taka bliskość mojego
chrzestnego nie przeszkadza mi w żadnym stopniu. Ot, to nie było nic
nadzwyczajnego.
Jednak w rzeczywistości powstrzymywałem się od odepchnięcia go
i odskoczenia na parę metrów. Może nie okazywałem tego, ale taka bliskość
drugiego mężczyzny, to było dla mnie zbyt dużo. Nawet jeśli nie tak dawno byłem
w podobnej sytuacji z Williamem oraz nawet wiedząc, że to przecież Severus, a
on nigdy nawet nie odważyłby się zrobić mi cokolwiek złego. Mam tego
stuprocentową pewność.
Taką samą, jaką miałem przy ojcu…
Ech… Muszę jak najszybciej przestać to rozpamiętywać.
- Cieszy mnie to, że się rozumiemy, Draco. – Sev uśmiechnął
się półgębkiem, w końcu uwalniając moje ramiona od nacisku jego palców i
odsuwając się ode mnie na stosowną odległość, jaka powinna dzielić nauczyciela
i ucznia. W głębi duszy dziękowałem mu za ten gest. Bo w końcu Severus nie mógł
cały czas rozpamiętywać o tym. Nie mógł pokazać, że wie cokolwiek, o czym nikt
prócz niego nie wiedział. No prawie nikt. Doinformowany był jeszcze tylko
pewien płomienny osobnik.
- Jeśli to wszystko profesorze, to pozwól, że oddalę się do
swojego dormitorium. – Widząc jego nieznaczne kiwnięcie, pochyliłem delikatnie
głowę, po czym zaraz odwróciłem się na pięcie i odszedłem korytarzem.
~ * ~
Późnym wieczorem mój kochany kocur znów postanowił zrobić mi
szkolny maraton. A ja z racji tego, że za cenę honoru postanowiłem nie dopuścić
do sytuacji, aby Silk ponownie znalazł się w towarzystwie Pottera, zmuszony
byłem latać za nim jak głupi. Niestety, nie spodziewałem się tego, że tym razem
sierściuchowi uda się umknąć mi sprzed oczu.
- Szlag! – krzyknąłem cicho, rozglądając się za tym przeklętym
kotem. Wcale mi też nie pomagał fakt, że było już naprawdę ciemno i tylko
lewitujące gdzieniegdzie przy jednej ze ścian świeczki, dodawały odrobiny światła.
– Kurcze, gdzie ten durny kocur się szlaja? –
warknąłem zaraz, chcąc dzięki temu chociaż odrobinę odreagować. W końcu
bluzganie na kogoś zawsze pomagało mi chociaż odrobinę się uspokoić. – Niech ja
go tylko dorwę, to odechce mu się wędrowania do tego pieprzonego drugiego
pana... Cholera, mogłem go od razu na łańcuch przywiązać jak psa...
Ruszyłem przed siebie, mając nikłą
nadzieję, że jednak dorwę zaraz tego głupiego zwierzaka i będę mógł wszystkie
swoje groźby wprowadzić w życie. Nawet złapałem się na myśli, że może teraz
siedzi sobie na kolanach tego przygłupa i daje mu głaskać się po łebku, mrucząc
przy tym z zadowoleniem. Aż zazgrzytałem ze złości zębami, kierując się ku
schodom na czwarte piętro. Może tam mi się poszczęści.
W pewnym momencie poczułem drobne
wibracje roznoszące się od mojego prawego biodra we wszystkich kierunkach na
kilkanaście centymetrów. Zaraz też sięgnąłem szybko do kieszeni, wyciągając te
szatańskie nasienie, któremu w tej chwili bliżej było do wibratora i naciskając
ze złością zieloną słuchawkę.
- Czego? – syknąłem wręcz do telefonu,
nie przejmując się czymś tak zbędnym jak przywitanie. Tylko jedna osoba
posiadała mój numer, czy co tam to było. A w przypadku tego idioty nie musiałem
się wysilać z jakimkolwiek powitaniem.
~ Yo! – W słuchawce rozniósł się
donośny, wesoły głos mojego rozmówcy. – Jakiś dziwny masz głos… Jesteś w
szkole, prawda? – spytał bardziej poważnie.
- Nie no, jestem na Karaibach i się opalam...
– zironizowałem, wywracając oczyma. Czasami jego tok myślenia mnie powalał.
Jego zdaniem mój zły humor zawsze musiał się równać z przymusowym powrotem do
domu na noc, czy dwie. – Oczywiście, że jestem w szkole. I wcale nie podnoszę
głosu... – dodałem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, co ten zaraz będzie
chciał mi powiedzieć. – Silk znowu postanowił urządzić mi mały maraton po
korytarzach.
~ Osobiście uważam, że taki mały
wysiłek w niczym ci nie zaszkodzi – W tle doszedł do mnie jakiś tekst w stylu:
„Nie obijaj się, Blackie”. Stwierdziłem jednak, że przemilczę tę kwestię. –
Może nawet wręcz przeciwnie, spalisz parę kalorii... – Byłem bardziej niż
pewien, że wykrzywia teraz wargi w zadowolonym uśmiechu – Silk po prostu o ciebie
dba – dodał, tonem największego znawcy.
- Jakoś osobiście nie uważam, żeby o
mnie tak dbał... – Bo gdyby to robił, nie chodziłby sobie tak często i z taką
chęcią do tego przygłupa. Pomaga mi spalić kalorie, dobre sobie. – Czy ty
sugerujesz, że jestem gruby!? – krzyknąłem zaraz uświadamiając sobie, co ten
kretyn mógł chcieć mi przez to powiedzieć.
W tej samej też chwili doszło do
mnie, w jakim miejscu się znajduję, dlatego też przyłożyłem wolną dłoń do
twarzy, jakbym chciał zatrzymać słowa, jakie już zdążyły opuścić moje gardło.
~ Nie jesteś gruby… – zaprzeczył
natychmiast. – Rany, co ja w takim razie musiałbym powiedzieć, skoro ważę od
ciebie jakiś kilogram, góra półtorej więcej i jestem już na skraju niedowagi,
co? Heh… – westchnął na koniec, jak gdyby chciał podkreślić to, że jest
zmęczony wałkowaniem tego tematu już po raz tysięczny.
- Nie wzdychaj mi tu… – sapnąłem
cicho, ponawiając rozglądanie się za Silkiem. W końcu przecież po to jeszcze
szlajałem się po tych zawszonych korytarzach, zamiast wylegiwać się w pokoju
wspólnym, czy u siebie w dormitorium na kanapie. – I wcale nie mam niedowagi,
kretynie… – dodałem, by nie było żadnych nieścisłości.
~ Jasne, jasne. A ja jestem wschodzącą
gwiazdą filmów porno. – Wywróciłem oczyma, słysząc to określenie. Odezwał się
najczystszy chłopak, jakiego znałem. Doprawdy, jak ten wariat czasami coś
powie, to aż głowa boli. – Och, prawie bym zapomniał. Wróciłem dziś na chwilę do
rezydencji i zgadnij, czego się dowiedziałem. Pan V przenosi się tutaj
niedługo.
- Pan V w Malfoy Manor? Weź ty się
wyrażaj logicznie... Zaraz... – Zamilkłem, uświadamiając sobie, kogo miał na
myśli. Przełknąłem też zaraz ciężko ślinę, przystając i wzrokiem omiatając
korytarz za mną. Bałem się, że ktoś mógłby to usłyszeć. – Chyba nie masz na
myśli tego o kim właśnie myślę? – Oprócz mnie nie było tu żywej duszy.
- Niestety, z racji tego, że jestem
zmuszony być twym jakże przystojnym bliźniakiem, doskonale zdaję sobie sprawę z
tego, o kim właśnie pomyślałeś i chyba nawet bez tego bym się domyślił – odparł
poważnym głosem. – Niestety, właśnie jego miałem na myśli. Jednak nie martw
się. Mam już pomysł na to, by wyrwać się z domu na czas wakacji. Wyniesiemy się
do naszego dalszego krewnego, mieszkającego w Japonii. Oczywiście, wszystko
będzie po wycieczce z Severusem.
Nie odpowiedziałem, spoglądając
przed siebie i wspominając wszystko moje bliższe spotkania z Czarnym Panem.
Wszystkie te chwile strachu, upodlenia, upokorzenia i bólu. Szczególnie bólu.
~ Smoczku, nie mów mi, że się
przeraziłeś wizją wspólnego dzielenia salonu z wujkiem Voldim... – Zaśmiał się,
najwidoczniej próbując za wszelką cenę jakoś mnie rozbawić. Szkoda tylko, że w
tej chwili nie czułem się jakoś w stanie do żartowania.
- Spadaj, gdybyś tylko był na
chociaż jednym spotkaniu, też nie byłbyś zadowolony, gdybyś się dowiedział, że
ma on dzielić z tobą salon, jak to ładnie określiłeś – Próbowałem powstrzymać
drżenie mojego głosu, by nie zdradzić się z tym, jak ta informacja na mnie
wpłynęła. Dlatego też postanowiłem skupić się w tej chwili na innych kwestiach.
– I nie nazywaj mnie „Smoczku”. Równie dobrze ja mógłbym cię przedrzeźniać nazywając
płomyczkiem, padalcu. Z resztą nieważne... Muszę coś zrobić, by nie być
skazanym na oglądanie jego obrzydłej gęby dłużej niż to jest potrzebne na
'lekcje' z nim i ojcem...
Od razu w pamięci niczym w
kalejdoskopie w ciągu ułamku sekundy przewinęły mi się wszystkie spotkania z nimi, w ramach
nauki.
~ Myślisz, że w te wakacje będą
chcieli je wznowić? – mruknął cicho, najwidoczniej sam zdając sobie sprawę z
tego, jak naiwnie zabrzmiałoby moje zaprzeczenie.
- Z pewnością to zrobią, jednak nie
damy się, Igni. Wyjedziemy do tego naszego krewnego, a jak nie to przeniesiemy
się do Severusa. Co jak co, ale on z pewnością nie dopuści, żeby coś nam się
stało... – Cichutkie, charakterystyczne dla mojego kota miauknięcie przerwało
moją wypowiedź. Ja sam z kolei spojrzałem w stronę kocura, który z zadowoleniem
szedł przed siebie, dokładnie w moim kierunku. – Kończę, znalazłem Silka... Do
zobaczenia w domu, Ig. – Zakończyłem szybko rozmowę, zaraz też się rozłączając.
Jednak bialutki kot rasy brytyjski
długowłosy, nie szedł wcale w moją stronę. Zamiast tego on wolał zatrzymać się
jakiś kawałek przede mną, robiąc przy tym jakieś dziwne wygibasy, tak bardzo
podobne do ocierania się o coś. Szkoda jednak, że akurat w tamtym miejscu
niczego nie było.
- Silk, przestań się wydurniać... –
zwróciłem się do zwierzaka, chociaż miałem jakieś dziwne przeczucie, że nie
znajdujemy się tutaj do końca sami. W tej chwili jednak wolałem zwalić na swoją
wyobraźnię, która ostatnimi czasy stała się zbyt wybujała i z byle powodu
zaczynałem bać się wszystkiego w otoczeniu. Kucnąłem po krótkim zawahaniu,
wyciągając powoli rękę w kierunku kota, który zaś spojrzał na mnie jak na coś
wyjątkowo paskudnego, prychając donośnie. – Nie chciałem tego robić, ale
zmuszasz mnie, bym dał cię wykastrować. A wtedy kotka Ignissa z pewnością na
ciebie nie spojrzy – oznajmiłem z satysfakcją, wiedząc, że kot jakimś cudem
zrozumie moje słowa. W końcu nie był tak głupi, na jakiego się czasem kreował.
Już po króciutkiej chwili mogłem obserwować jak Silk podchodzi do mnie powoli,
jakby każdy jego krok był coraz większą karą dla niego.
Ja jednak nie przejmowałem się
humorami kota i kiedy tylko zbliżył się na dogodną dla mnie odległość, chwyciłem
go mocno i podniosłem, przyciskając do piersi jego delikatne ciało.
- Nie wiem, kim jesteś i mam
nadzieję, że tylko to moja wyobraźnia płata mi figle. Jednak ostrzegam, że
jeśli usłyszę choćby wzmiankę od kogoś o tym, co tu się stało; dowiem się kim
jesteś i zabiję cię... – rzuciłem w stronę pustki przede mną, mając nadzieję,
że dzięki temu napięcie chociaż w minimalnym stopniu ze mnie ujdzie. Zaraz też
uśmiechnąłem się półgębkiem, odwracając na pięcie i ruszając w kierunku
wyjścia.
Twój blog został nominowany przeze mnie do nagrody "Versatile Blogger Award ".
OdpowiedzUsuńCiekawy blog, momentami zabawny. Sposób w jaki piszesz ( z punktu widzenia obu głównych bohaterów ) sprawia, że opowiadanie czyta z ochotą. Życzę dużej weny twórczej, bo jestem ciekawa co wydarzy się dalej.
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńtrening Malfloya, ma brata bliźniaka, ciekawe czyżby kot łasił się do Harrego ukrytego pod peleryną niewidką...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńjak się okazuje Draco ma brata bliźniaka, czyżby kot łasił się do Harrego ukrytego pod peleryną niewidką?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hej,
OdpowiedzUsuńrozdział jest świetny, no i okazuje się, że Draco ma brata bliźniaka, ale czemu ten nie uczy się w Hogwarcie? coś mi się wydaje, że nasz kotek łasi się do Harrego ukrytego pod peleryną niewidką...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza