piątek, 15 marca 2013

Rozdział 6 - Harry


~*~*~*~ 
– Harry! – Hermiona, która jeszcze chwilę temu była blada z przerażenia, teraz krzyknęła oburzona, patrząc na mnie z niedowierzaniem. Właśnie wyjaśniłem przyjaciołom i pani Pomfrey, jakim cudem tak się urządziłem…
– Coś ty sobie myślał, chodząc po szkole w takim stanie?! – rzekła karcąco pielęgniarka, mierząc mnie surowym wzrokiem. Mimowolnie skuliłem się pod jego naporem. – Powinieneś był od razu do mnie przyjść! Skoro miałeś siły by przez tyle czasu biegać po korytarzach, to nie sprawiłoby ci większego problemu przyjście do Skrzydła Szpitalnego! – Kobieta stała nade mną od dobrych pięciu minut i ochrzaniała za moją głupotę.
Na początku, gdy zobaczyła, jak wspieram się na ramieniu Rona, pobladła i, słowo daję, miała łzy w oczach. Szybko odebrała mnie od przyjaciela i posadziwszy na łóżku, zaczęła badać. Gdy wyszło, co mi jest, wtarła we mnie maść na siniaki, bo mój bok nie dość, że był opuchnięty, to jeszcze przybrał nieciekawy fioletowo-czerwono-żółty kolor. W następnej kolejności usunęła złamane kości, ani na chwilę nie przerywając swojego „wykładu”. Czułem się jeszcze gorzej przez podejrzliwe spojrzenie Hermiony. Chyba mogłem przewidzieć, że nie uwierzy tak łatwo w mój upadek z miotły. Dokładnie. Powiedziałem, że w czasie wczorajszego samotnego treningu straciłem panowanie nad miotłą i zleciałem z wysokości kilku stóp na ziemię. Nie mogłem powiedzieć im prawdy. To tylko przysporzyłoby więcej problemów. Mogłaby wybuchnąć niezła afera, gdyby rozniosło się, że nie potrafiłem obronić się nawet przed Malfoyem. Zawiódłbym zaufanie ludzi. W końcu, gdy wierzą, że jestem niepokonany i zdolny do przezwyciężenia Voldemorta, czują się bezpieczniej. A teraz, gdy ON powrócił, niczego im bardziej nie potrzeba, niż świadomości, że istnieje ktoś, kto jest w stanie ich ocalić. Nawet jeśli ja sam w to nie wierzę. Przynajmniej, nie, gdy myślę o tym na spokojnie. Kiedy stoję naprzeciw wroga, chęć przetrwania i adrenalina sprawiają, że po prostu rzucam się do walki. Mam wtedy wrażenie, że nie mam innego wyboru, jak tylko wywalczyć swoje – i czasem też innych – bezpieczeństwo.
– Harry, wypij to. – Pielęgniarka podała mi sporej wielkości fiolkę z jakimś szaro-brunatnym eliksirem, który śmierdział jak ścieki. Fuu... Aż mi się niedobrze zrobiło. Stojący tuż obok mnie Ron pozieleniał na twarzy i szybko odsunął się o kilka kroków, oddychając szybko. Pewnie próbował powstrzymać się od zwrócenia obiadu. Doskonale go rozumiałem. Gdy pomyślałem, że mam to wziąć do ust, zrobiło mi się słabo, a gardło zacisnęło w proteście. Popatrzyłem  błagalnie na panią Pomfrey, ta jednak pokręciła przecząco głową. A więc nic nie uchroni mnie przed wypiciem tego paskudztwa... – Musisz to zażyć. Wiem, że nie wygląda ani nie pachnie najlepiej – to chyba małe niedopowiedzenie – ale za to po nim w godzinę zapomnisz, że miałeś złamane żebra. To ulepszona wersja tego, który dostałeś, gdy profesor Lockhart usunął ci wszystkie kości z ręki. Naprawdę, nie mam pojęcia, po co to zrobił. Oczywiście, jeśli w ogóle wiedział jak skończą się jego popisy. Znalazł się wyborowy magomedyk , nie ma co. Co innego żebra, które nie tak łatwo nastawić, a co innego ręka – mruknęła pod nosem rozeźlona. W każdym razie, po tym w góra dwie godziny odrosną ci kości.
Popatrzyłem zrozpaczony na flakonik, mając w pamięci ten potworny ból odnawiającej się ręki. Przynajmniej teraz męczarnie mają trwać jedynie dwie godziny a nie całą noc, jak wtedy.
Wstrzymałem oddech i błagając w duchu Merlina, by nie zwymiotować, wypiłem to paskudztwo duszkiem. Przyjaciele patrzeli na mnie z niepokojem, gdy zaczęły mną wstrząsać torsje. Byłem pewny, że nie uda mi się powstrzymać i faszerowany kurczak z ryżem, który zjadłem jakiś czas temu, ujrzy światło dzienne. Na szczęście wkrótce mi przeszło.
– Ach, zapomniałam jeszcze, że został wzbogacony o wywar z maku, przez co działa dodatkowo usypiająco. – Głos pielęgniarki dotarł do mnie jakby zza ściany. Zamrugałem kilka razy, kiedy obraz rozmył mi się przed oczami, choć byłem pewny, że okulary wciąż są na swoim miejscu. Zakręciło mi się w głowie. Zrobiłem się senny i po chwili opadłem na poduszki, tracąc kontakt z rzeczywistością.
Gdy się obudziłem, moich przyjaciół już nie było. Leżałem przez kilka minut, czekając na pielęgniarkę i pozwalając myślom swobodnie płynąć. . Nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem, że, gdy tylko nie skupiałem się na chwili obecnej, niemal od razu w mojej głowie pojawiały się wspomnienia o moim ojcu chrzestnym, bitwie w Ministerstwie, Voldemorcie. Czasem odnosiłem wrażenie, że już zawsze będę myślał tylko o tym. Do samego końca będę roztrząsał, czy były sposoby, by uratować Syriusza lub w ogóle zapobiec temu wszystkiemu, co stało się tamtego dnia.
Minęło kilkanaście minut, nim pani Pomfrey do mnie zajrzała. Sprawdziła, czy wszystko prawidłowo się odnowiło, po czym uśmiechnęła się delikatnie.
– No, Harry, możesz już iść do siebie. Ale jeśli jeszcze raz wywiniesz taki numer, to przetrzymam cię za karę u siebie. – Kiwnąłem głową na znak zrozumienia. – Zmykaj już, kochaneczku.
Po podziękowaniu, przeproszeniu i obiecaniu jej, że taka sytuacja się więcej nie powtórzy, opuściłem Skrzydło Szpitalne. Czułem się trochę zmęczony, ale pani Pomfrey mówiła prawdę – wydawało mi się, jakbym nigdy nie miał złamanych tych dwóch żeber. Nawet nie czułem jak mi odrastały, będąc w tym czasie pod narkozą, z czego byłem bardzo zadowolony.
Wieczorem długo nie udawało mi się zasnąć. Od co najmniej godziny jedynie przewracałem się z boku na bok, nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji. Nosiło mnie. Miałem ochotę gdzieś pójść, połazić, po prostu poruszać się, bo czułem, że oszaleję, jeśli miałbym spędzić w łóżku jeszcze choćby pięć minut. A wszystko przez ponure myśli, które męczyły mnie od powrotu ze Skrzydła Szpitalnego. Powrót do wujostwa, groźba wojny wiszącej nad światem magicznym, obraz Syriusza wpadającego za tamtą cholerną zasłonę i coś, o czym ostatnich kilka dni w ogóle nie myślałem, będąc zbyt skupionym na innych sprawach… Przepowiednia.  Wraz z przyjaciółmi, udało nam się wysłuchać jej całej, ale niewiele to dało. Fragment, który do tej pory znaliśmy, był przynajmniej zrozumiały, w przeciwieństwie do końcówki.
Oto nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana…
Zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli, a narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca…
A choć Czarny Pan naznaczy go jako równego sobie, będzie miał moc, jakiej Czarny Pan nie zna…
I jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego, bo żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyje…
Umrze, kiedy krew zdradzonego zmiesza się z krwią wroga…
I przecięty zostanie łańcuch nienawiści, by przywrócić zapomniane szczęście.
Kiedy to usłyszeliśmy, nawet Hermiona wyglądała na mocno zdezorientowaną.  No bo jakim cudem można cokolwiek z tego zrozumieć?! Kto jest tym „zdradzonym”, kto „wrogiem”? No i jak, na Merlina, mają się zmieszać ich krwi?! W dodatku w taki sposób, żeby przez to Voldemort umarł. Jedyne, co do tej pory wymyśliliśmy z przyjaciółmi, a raczej, co Hermiona zasugerowała, usłyszawszy ten bełkot, to że prawdopodobnie Voldemort zginie przez jakieś czarno magiczne zaklęcie, w którym wykorzystuje się krew… Kiedy wspomniała o tym dyrektorowi, stwierdził, że „to bardzo prawdopodobne wyjaśnienie, choć jeśli chodzi o przepowiednie, nie zawsze to, co brzmi logicznie jest ich rozwiązaniem”. Czyli choć poznaliśmy całość przepowiedni, wciąż stoimy w miejscu, o ile nawet się nie cofnęliśmy, skoro pojawiło się więcej niewiadomych…
Uch! Mam dość!
Mocno poirytowany wygrzebałem się z pościeli. Starając się nie obudzić współlokatorów, zarzuciłem na siebie bluzę, ubrałem buty i wyciągnąłem z kufra niewidkę. Po chwili namysłu sięgnąłem jeszcze pod poduszkę i zabrawszy stamtąd swoją różdżkę, opuściłem dormitorium, a potem wieżę. Schowany pod peleryną łaziłem bez celu po zamku, ze wszystkich sił starając skupić się na czymkolwiek poza moim stałym zestawem-tematów-do-rozmyślań. Przyglądałem się śpiącym portretom, ruszającemu witrażowi w jednym z okien, na Merlina, oglądałem nawet podłogę i puste ściany! Nawet minąwszy Prawie Bezgłowego Nicka, udało mi się jedynie na moment skierować myśli na coś innego (a konkretniej wspominałem sobie jak z Ronem i Hermioną w pierwszej albo drugiej klasie poszliśmy do lochów na przyjęcie duchów, na które nas zaprosił). W jednej chwili z przywoływania w pamięci obrazu stosów spleśniałego jedzenia, którymi zastawione były wtedy stoły, przeszedłem do Syriusza, który spędził kilkanaście lat swojego życia w ponurym Azkabanie, a później w postaci psa ukrywał przed Ministerstwem, żywiąc się tym, co udało mu się znaleźć. To jest jakieś błędne koło! Mam wrażenie, że im bardziej staram się o tym wszystkim nie myśleć, tym mocniej siedzi mi to w głowie.
Byłem tak zdesperowany, że zacząłem rozważać nawet możliwość zakradnięcia się do biblioteki, gdy nagle usłyszałem kroki. Serce przyspieszyło mi ze strachu, ale po chwili się uspokoiłem. W końcu i tak nikt nie byłby w stanie mnie zobaczyć. Rozejrzałem się, szukając osoby, która zdecydowała się na nocną przechadzkę, ale nie dostrzegłem nikogo. W zamian za to, kilka sekund później ją usłyszałem. Lub może raczej powinienem powiedzieć „jego”, bo bez problemu rozpoznałem drugi najbardziej znienawidzony głos w szkole. Tu tylko Snape jest gorszy od Malfoya. Serce znów zabiło mi szybciej, tym razem z podekscytowania. Nadarzała się idealna okazja, by odegrać się na Fretce, za to, jak mnie ostatnio potraktował! Od razu ruszyłem w tamtym kierunku. Ledwo wyszedłszy zza rogu, dostrzegłem go stojącego na środku korytarza. Było dość ciemno, ja byłem niewidzialny no i dodatkowo stał do mnie tyłem. Starając się poruszać bezdźwięcznie, zbliżyłem się do niego na odległość trzech stóp. Mogłem bez przeszkód go teraz zaatakować, a on nawet nie zdążyłby krzyknąć, nie mówiąc o tym, że nigdy nie dowiedziałby się, od kogo dostał. Jednak nic mu nie zrobiłem. Gdybym się teraz na niego rzucił, zachowałbym się dokładnie jak on wtedy. Zamiast tego patrzyłem na bladą gębę Fretki, który zezłoszczony rozglądał się, jakby czegoś szukał. W pierwszej chwili pomyślałem, że mógł mnie jednak usłyszeć, ale szybko zostałem wyprowadzony z błędu.
– Kurcze, gdzie ten durny kocur się szlaja? – warknął niespodziewanie, aż wzdrygnąłem się zaskoczony. Niemniej ulżyło mi, że to kota szuka, a nie mnie. Chociaż jednocześnie zdziwiłem się, bo nie mogłem sobie przypomnieć, bym kiedykolwiek widział na jego wózku klatkę z kotem.  – Niech ja go tylko dorwę, to odechce mu się wędrowania do tego pieprzonego drugiego pana... Cholera, mogłem go od razu na łańcuch przywiązać jak psa... – mruczał ze złością, idąc w kierunku korytarza, z którego przed chwilą przyszedłem. Nie mając nic lepszego do roboty, poszedłem za nim. Przynajmniej miałem czym zająć myśli. Szliśmy tak przez kilka minut. Malfoy rozglądał się na boki, pewnie próbując wyłapać wzrokiem swojego kota. Swoją drogą, wciąż dziwiło mnie, że Malfoy ma jakiekolwiek zwierzę. Nie wygląda mi raczej na troskliwego opiekuna… No, chyba że byłby to wąż. Jako że to symbol jego domu, to może byłby w stanie poświęcić mu trochę uwagi. W końcu tak szczyci się tym, że jest ze Slitherina… Jakby było czym. A wracając do opiekowania się zwierzęciem. Może i byłoby to prawdopodobne, oczywiście, jeśli znalazłby czas między pindrzeniem się a dręczeniem innych uczniów, wymyślaniem dla mnie nowych przezwisk, spiskowaniem ze Snapem…
Moje przemyślenia przerwał prawdopodobnie najdziwniejszy widok, jaki może istnieć na tym świecie i którego nigdy, ale to NIGDY nie spodziewałem się ujrzeć… Bo jak szalony musiałbym być, by choćby wyobrazić sobie Malfoya używającego mugolskiej komórki?! Już prędzej spodziewałbym się, że zostanę świadkiem tego, jak Dudley przekracza mury Hogwartu! A jednak widziałem to. Ten zadufany w sobie dupek, chlubiący się czystą krwią właśnie wyciągnął z kieszeni swoich spodni prawdziwą, elektroniczną, tak bardzo nieczarodziejską rzecz, jak telefon i w dodatku jej używa!
– Czego? – syknął do aparatu, najwidoczniej odbierając przychodzące połączenie. – Nie no, jestem na Karaibach i się opalam... Oczywiście, że jestem w szkole. I wcale nie podnoszę głosu... Silk znowu postanowił urządzić mi mały maraton po korytarzach.
Wciąż będąc w ciężkim szoku, dopiero po chwili wyłapałem znajome imię.
Silk. Silk... Skąd ja znam... Chwila, Silk?! SILK jest kotem Malfoya? Wykluczone.  Nie, po prostu nie wierzę. Musiałem się przesłyszeć. Albo bliźniacy znów dorzucili coś do jedzenia i teraz mam przez to takie idiotyczne omamy? Tak! To musi być to! Przecież jak taki przyjazny, zabawny kotek, który uwielbia się łasić, może być własnością Fretki? Jakoś ciężko mi sobie wyobrazić Malfoya, który bawi się z futrzakiem... To z pewnością musi być robota Freda i Georga. Pewnie nieświadomie stałem się obiektem ich badań nad nowym produktem… Ciekawe tylko, co to było? Znając ich pewnie jakiś halucynogenny proszek albo eliksir… Już nawet jestem w stanie wyobrazić sobie reklamę: „Masz dość koszmarów lub nocy bez żadnego snu? Dzięki xxx możesz łatwo zamienić je na noce pełne wrażeń! Sprawdź do czego jest zdolna twoja wyobraźnia!”… Albo coś w tym stylu. Bliźniacy z pewnością wymyśliliby coś lepszego.
– Jakoś osobiście nie uważam, żeby o mnie tak dbał... Czy ty sugerujesz, że jestem gruby!? – krzyknął zduszonym głosem, zaraz przykładając sobie rękę do twarzy. Chyba zdał sobie sprawę, że powiedział to za głośno. – Nie wzdychaj mi tu... – szepnął tym razem, powracając do poszukiwania kota. – I wcale nie mam niedowagi, kretynie...
To zdanie, sprawiło, że pierwszy raz od ponad pięciu lat, od kiedy to poznałem go w sklepie Madame Malkin na Pokątnej, zwróciłem uwagę na jego wygląd. Zmierzyłem go uważnym spojrzeniem od idealnie ułożonych i niesamowicie jasnych włosów, przez (z pewnością markowe) ubrania , aż po buty, które są pewnie warte więcej niż ukochany komputer Dudleya… W sumie, tego się można było spodziewać i nie było to dla mnie zbytnią niespodzianką. Jednak coś innego zwróciło moją uwagę. Malfoy jest strasznie szczupły. Wygląda trochę jak ja po wakacjach u wujostwa. Tylko że on przynajmniej jest przy tym zadbany i tak w sumie, to mu to pasuje. Dobra, wygląda nieco krucho, ale przy tym w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób emanuje swego rodzaju siłą, pewnością siebie i niebezpieczeństwem. Choć może tylko odnoszę takie wrażenie, bo wiem, na co go stać.
– Pan V w Malfoy Manor? Weź ty się wyrażaj logicznie... Zaraz... – Przełknął ciężko ślinę, przystając. – Chyba nie masz na myśli tego, o kim właśnie myślę? – Przerażonym spojrzeniem omiótł cały korytarz, jednak nie było tam żywej duszy. Przynajmniej w jego opinii. W końcu nie był w stanie dostrzec mnie schowanego pod niewidką. A ja stałem kilka stóp od niego, nie mogąc uwierzyć w to, że widzę przerażenie malujące się na jego twarzy. No dobra, może nie było ono aż tak widoczne, jak choćby u Rona, gdy widzi pająka, ale bez problemu mogłem stwierdzić, że to właśnie w tej chwili odczuwał. Jednak nawet tyle wystarczyło, by wprawić mnie w prawdziwe osłupienie. Bo przecież twarz Fretki potrafiła odzwierciedlać jedynie trzy uczucia! Pogarda, złość i zadowolenie do tej pory były wszystkim, na co było stać tego ślizgońskiego dupka! Oczywiście, jeśli chodzi o to ostatnie, mam na myśli takie, jakie można zaobserwować u drapieżnika, który upatrzył lub już upolował swoją ofiarę. To pierwszy raz, gdy widziałem go przerażonego. Przypatrywałem mu się chwilę zaciekawiony, napawając tym widokiem. Gdyby tylko Ron był tu ze mną, żylibyśmy tymi wspomnieniami przez dobry tydzień, jak nie dłużej. O ile wcześniej Ron nie padłby na zawał z zaskoczenia. Hehehe...
Stałem przez chwilę w bezruchu. Malfoy dalej rozmawiał, jednak nie słyszałem ani słowa. Byłem zbyt skupiony na swoich myślach. A miałem o czym rozmyślać, w końcu w jednej chwili runęło moje wyobrażenie o Malfoyu jako bezdusznym potworze, które utrzymywało się w mojej świadomości przez ostatnie pięć lat. Nagle zdałem sobie sprawę, że Draco Malfoy najwyraźniej także jest zwykłym człowiekiem, istotą posiadającą uczucia, a nie tylko pustą marionetką, która wyjątkowo lubi uprzykrzać mi życie. Bo nieważne, w jakiej sytuacji bym zobaczył tego dupka, nie ma możliwości, bym zapomniał mu te wszystkie paskudne rzeczy, które powiedział lub zrobił mi i moim przyjaciołom. Nic nie byłoby w stanie przysłonić tego, że jest podłym ślizgońskim dupkiem. Nieważne, jak bezbronnie i żałośnie by wyglądał, nawet gdyby płakał.
To jednak nie może być sen. Bo nawet najbardziej szalone produkty Freda i Georga nie potrafiłyby zmusić mnie do wyobrażenia sobie roztrzęsionego Malfoya rozmawiającego przez komórkę. Więc to wszystko musi dziać się naprawdę. Stoję w nocy na chłodnym korytarzu Hogwartu, ukryty pod peleryną niewidką i gapię się na Malfoya wyglądającego teraz tak bezbronnie, jak dziecko, które w obliczu zagrożenia nic nie może zrobić. Nie przypuszczałem, że kiedykolwiek dożyję tej chwili… A jeszcze mniej spodziewałem się, że będę czuł potrzebę pocieszenia tego blond dupka. Potrząsnąłem mocno głową, przyzywając się w myślach do porządku. Tak dużo szoku na raz chyba mi nie służy.
 – …Zresztą nieważne… – Wychwyciwszy zmianę w głosie, jak i postawie Malfoya, znów skupiłem się na jego rozmowie. –  Muszę coś zrobić, by nie być skazanym na oglądanie jego obrzydliwej gęby dłużej, niż to jest potrzebne na 'lekcje' z nim i ojcem... – O kim on do diabła mówi? Czyżby Snape (w końcu, kto jeszcze może mieć równie paskudną twarz, co on) i stary Malfoy dawali mu jakieś dodatkowe lekcje? – … Z pewnością to zrobią, jednak nie damy się, Igni. Wyjedziemy do tego naszego krewnego, a jak nie to przeniesiemy się do Severusa. Co jak co, ale on z pewnością nie dopuści, żeby coś nam się stało... – Chwila… Czyli to jednak nie o Snape’a mu chodziło. Więc o kogo? Kto może być równie brzydki, co ten stary Nietoperz i w dodatku mógłby czegokolwiek nauczyć Malfoya… Pettigrew? Tak, to musi być on! Pewnie uczy Fretkę animagii, żeby był bardziej przydatny Voldemortowi.
Odwróciłem gwałtownie głowę, kątem oka dostrzegając w korytarzu jakiś biały punkt. Oczywiście, to mógł być jedynie jakiś duch, który i tak by mnie nie zauważył, zadziałałem jednak odruchowo. Kiedy tylko moje spojrzenie padło na Silka kroczącego w moją i Malfoya stronę, rozluźniłem się. W tym samym momencie kociak miauknął cicho.
– Kończę, znalazłem Silka... Do zobaczenia w domu, Ig.
Zachowując się najciszej, jak mogłem, obserwowałem blondyna. Ciekawiło mnie, jak się zachowa wobec futrzaka. Niewiele jednak miałem do oglądania, bo Malfoy jedynie stał jak ten kretyn na środku korytarza i patrzył gdzieś w stronę podłogi… Niebezpiecznie blisko moich nóg. W momencie, gdy przez głowę przebiegła mi niepokojąca myśl, że prawdopodobnie się odsłoniłem i prezentuję się teraz mniej więcej jako para znoszonych adidasów, poczułem znajome ciepło ocierające się o mnie. Drgnąłem wystraszony i natychmiast przeniosłem spojrzenie na… łaszącego się Silka. Stałem przez chwilę osłupiały, gapiąc się z niezrozumieniem na kota.
– Silk, przestań sie wydurniać... – Głos Malfoya zadziałał na mnie mocno trzeźwiąco. Cofnąłem się gwałtownie,  co najwyraźniej nie spodobało się temu głupiemu kocurowi. Spojrzał na mnie urażony, ale zignorowałem to. Zamiast tego w napięciu wyczekiwałem reakcji Ślizgona, który patrzył podejrzliwie w miejsce, gdzie stałem zaledwie chwilę temu.  Na wszelki wypadek cofnąłem się pod samą ścianę, błagając w myślach, by kot pozostał na miejscu. Sierściuch patrzył przez chwilę na mnie, potem na Malfoya, na którego w dodatku prychnął, i znów na mnie. Nie miałem pojęcia, skąd wiedział, gdzie byłem, że w ogóle tu byłem. Czy potrafił mnie dostrzec? Czy może tylko mnie wyczuwał – intuicyjnie lub po zapachu?
Zacząłem się nad tym poważnie zastanawiać, bo ten głupi kocur najwyraźniej znowu próbował się do mnie zbliżyć!
Starałem się jakoś pokazać Silkowi, żeby sobie poszedł, ale nic to nie dało. Byłem pewny, że zaraz znów do mnie podejdzie, a wtedy Malfoy dowie się, że go podsłuchiwałem no i że jestem w posiadaniu peleryny niewidki, a do tego zdecydowanie nie mogłem dopuścić. Dlatego chyba po raz pierwszy w życiu ucieszyłem się, słysząc ten wkurzający głos:
– Nie chciałem tego robić, ale zmuszasz mnie, bym dał cię wykastrować. A wtedy kotka Ignissa z pewnością na ciebie nie spojrzy – rzucił mściwie i obserwował jak Silk podchodzi do niego powoli, jakby był śmiertelnie obrażony. Chwilę później wstał z kucek z kotem na rękach. – Nie wiem, kim jesteś i mam nadzieję, że tylko to moja wyobraźnia płata mi figle. Jednak ostrzegam, że jeśli usłyszę choćby wzmiankę od kogoś o tym, co tu się stało; dowiem się, kim jesteś i zabiję cię... – powiedział, po czym odwrócił się i odszedł szybkim krokiem, podczas gdy ja stałem, opierając się o ścianę i wpatrując w jego oddalającą się wątłą sylwetkę. Westchnąłem cierpiętniczo, osuwając się po ścianie.
No pięknie. Przyszedłem tutaj by uwolnić się od myśli, a zamiast tego mam tylko więcej tematów do rozmyślań…
Poczekałem aż ostatnie echa kroków Malfoya ucichły, po czym wstałem z zimnej posadzki i ruszyłem z powrotem do swojego dormitorium. Żałowałem, że w ogóle zdecydowałem się na tą przechadzkę. Gdyby nie to, nie miałbym teraz takiego mętliku w głowie, a tak przez najbliższe dni pewnie będę cały czas roztrząsał to wszystko.
Dziesięć minut później zasypiałem w swoim łóżku w dormitorium, marząc, by rano o niczym nie pamiętać.
Niestety w niedzielny poranek, gdy tylko otworzyłem oczy, natrętne myśli powróciły, nie dając mi nawet chwili spokoju. Zwlokłem się z łóżka i biorąc pierwsze lepsze rzeczy poczłapałem do łazienki.
Przez całą drogę do Wielkiej Sali, rozpamiętywałem podsłuchane rozmowy Malfoya. Próbowałem dojść, o co w tym wszystkim chodzi, jednak nic się nie trzymało kupy.
Malfoy najprawdopodobniej kogoś zabił i poszedł do Snape’a po radę w tej sprawie. W dodatku, mimo zaprzeczeń Dumbledore’a, Nietoperz jednak pracuje dla Voldemorta i najwyraźniej zabija dla niego dzieci. Oprócz tego, ktoś w szkole czyha na życie Malfoya, co akurat nie jest takim zaskoczeniem, ale dlaczego Snape miałby za to odpowiadać? No i o co chodzi z Richardsonem? Po co miałby cokolwiek obiecywać staremu Malfoyowi? A gdyby tego było mało, o czym i z kim, do cholery, tak naprawdę rozmawiał wczoraj Malfoy? Kim jest ten cały Ig? Co go tak przeraziło? Kto jest w jego domu? Bo już sam nie jestem pewny, czy faktycznie chodziło o Pettigrewa. No i czemu, na Merlina, Snape miałby mu pomóc? No, chyba że to kolejny przejaw faworyzowania Ślizgonów, a zwłaszcza Fretki… Albo przejaw solidarności w szeregach śmierciożerców… o ile coś takiego w ogóle tam istnieje.
Uch, naprawdę już nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Może Hermiona coś by z tego zrozumiała? Jest dużo lepsza w analizowaniu, wyciąganiu wniosków, no i prawdopodobnie zauważa o wiele więcej szczegółów ode mnie, zwłaszcza jeśli chodzi o podejrzane zachowanie… A tak swoją drogą. Ostatnio Ron stwierdził, że wydaje mu się jakaś inna. Jakby szczęśliwsza. Ciekawe dlaczego?
– Dzień dobry – przywitałem się, dosiadając do przyjaciół. Spojrzałem uważnie na przyjaciółkę. Jak zwykle schludnie ubrana, zadbana, nie była jakoś specjalnie wesoła. W sumie, nie widziałem żadnej różnicy. Była taka jak zawsze. Chociaż, chwila… Czy ona wcześniej się malowała? Czy po prostu do tej pory nie zwracałem na to nigdy uwagi?
– Dzień dobry, Harry – odpowiedziała. Ron wymamrotał coś, co brzmiało, jak „cześć”, jednocześnie przeżuwając kanapkę i (znów) wpatrując się w stół Ślizgonów. – Jak się czujesz? Nie boli cię już? Doprawdy nie rozumiem, jak mogłeś postąpić tak lekkomyślnie. Ech, czasami się zastanawiam, kiedy dorośniesz i zmądrzejesz. Przecież wiesz, że zawsze możesz na nas polegać, powiedzieć nam o wszystkim. Zastanawiam się czasem, jak wiele razy będę musiała ci o tym przypominać, nim w końcu to sobie zakodujesz w tej swojej rozczochranej głowie?
– Ale ja to już wiem, Hermi, naprawdę. Po prostu nie chciałem was martwić…
– Czyli uważasz, że przez maskowanie swojej „niedyspozycji”, co tylko przysporzyło ci więcej bólu i mogło doprowadzić do poważniejszych powikłań, odjąłeś nam zmartwień? – Jak tak to ujęła, to faktycznie nie wydało mi się to najlepszym pomysłem. Ale przecież chciałem dobrze!
– Dobrze, przepraszam. Możemy zmienić temat? – Musiałem zabrzmieć trochę szorstko, bo dziewczyna popatrzyła na mnie z wyrzutem, zabierając się za śniadanie. – Pójdziemy po śniadaniu na błonia? Chciałbym o czymś wam powiedzieć – Obydwoje wyglądali na nieco zdziwionych, ale od razu się zgodzili. Do końca posiłku gadaliśmy o wszystkim i o niczym.
~*~*~*~ 

5 komentarzy:

  1. Hej !
    Historia zaciekawiła mnie bardzo.
    Chętnie przeczytam ciąg dalszy.
    Ciesze się że od razu nie ma wielkiej miłości między nimi. Dobra tonacja. Na razie nie mogę zbyt dużo powiedzieć, ale na pewno będę tu zaglądać i komentować.
    Pozdrawiam
    Plague

    http://kropla-w-swiecie-drarry.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć;) Cóż, najlepiej będzie, jeśli podzielę swój komentarz na dwie części.

    1. Zostałyście przeze mnie nominowane do Liebster Award! Więcej informacji znajdziecie na: http://stories-of-nigrum-lotus.blogspot.com/

    2. Czyli, tak jakby, komentarz właściwy;) Saneko zostawiła w mojej Księdze Gości adres tego opowiadania. Znalazłam w końcu chwilę, więc weszłam, żeby sprawdzić, co i jak. I wiecie co? Absolutnie tego nie żałuję. Do lektury zachęciło mnie już pierwsze zdanie wprowadzenia. Zgadzam się z Wami. Zdecydowanie jest zbyt mało opowiadań, gdzie Harry jest stroną dominującą. Dalej było już zresztą tylko lepiej. Z przyjemnością przeczytałam te sześć rozdziałów i naprawdę mam ochotę na więcej, a już dawno nie natknęłam się drarry, które zainteresowałoby mnie do tego stopnia. Draco i Harry nie są papierowi, wręcz przeciwnie, są jak najbardziej żywi i mają wyraźnie zarysowane charakterki. I choć dopatrzyłam się paru schematów, szczególnie w postaci Malfoya (typowe cechy fandomowego Draco - przesadna dbałość o wygląd, przekonanie o swej urodzie i wyjątkowości, Snape jako jego chrzestny itp), to wcale a wcale mi to nie przeszkadza. Za to w Harrym odnalazłam wiele cech kanonicznych - chociażby podsłyszenie rozmowy Malfoya i Snape'a, wyciągnięcie z niej własnych wniosków i węszenie spisku. No i te smaczki, typu Malfoy z komórką;) Zdecydowany plus. No i kim jest Igniss? Czy to brat Draco? Nie wiem dlaczego, ale tak mi się wydaje. No cóż, prawdopodobnie niedługo się przekonam. Ciekawym zabiegiem wydała mi się także Wasza wersja przepowiedni. Naprawdę zastanawia mnie jak poprowadzicie tę historię i w jaki sposób zbliżycie do siebie bohaterów.
    Dobra, kończę, bo chyba ciut za bardzo się rozpisałam. Od razu też przepraszam za ewentualny brak ładu i składu w komentarzu. Późna godzina jest, a ja wciąż jeszcze nie mogę wbić sobie do głowy, żeby nie pisać komentarzy w nocy, bo czasem wtedy dziwne rzeczy mi wychodzą;)

    W każdym razie udało Wam się wzbudzić moje zainteresowanie i z pewnością będę częstym gościem na tym blogu;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    ach Harry oodsłuchał rozmowę, choć czemu nie wyłowił z niej aż tylu szczegółów, no przecież "pan v" to od razu nasówa się Voldemort... a ten kociak boski...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    Harry podsłuchał rozmowę, choć czemu nie wyłowił z niej, aż tylu szczegółów argh, no przecież "pan v" to od razu nasówa się jedna myśl Voldemort... a ten kociak jest po prostu boski...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    rozdział wspaniały, Harry podsłuchał tą rozmowę, choć czemu do jasnej... nie wyłowił z niej, aż tylu szczegółów? argh no przecież "pan v" to od razu nasówa się tylko jedna myśl... Voldemort... a ten kociak och jest po prostu boski...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń