Już pod wieczór Severus pojawił się w rezydencji, by nas
zabrać, co wprawiło mnie w stan totalnego zdziwienia. Byłem bowiem pewien, że
dokładnie pamiętałem rozmowę z mężczyzną i nasze wspólne stwierdzenie, że nie
będzie dla mnie aż takie potworne spędzenie jednej, czy dwóch nocy w domu, by
potem z samego rana wyruszyć w drogę.
Jednak skłamałbym, gdybym teraz oznajmił, że ta sytuacja nie
była mi na rękę. Wprost przeciwnie; po usłyszeniu tego komunikatu od bruneta,
miałem wręcz ochotę podbiec do mężczyzny i uściskać go w podziękowaniu. Od tego
jednak w ostatecznej chwili się powstrzymałem. W końcu musiałem zachowywać się
jak Malfoy.
Jedyne, co zrobiłem, to skłoniłem się lekko przed Severusem i
prosząc go o „pięć minut czasu”, ruszyłem ku swojej sypialni, by tak w miarę
szybko spakować swoje rzeczy.
Za namową bliźniaka wziąłem odrobinę więcej rzeczy, które
miałyby mi się rzekomo przydać. W końcu, co mi szkodziło, skoro magicznie
zmniejszałem swój bagaż (razem z jego ciężarem, oczywiście) do wielkości
pudełeczka od zapałek. Taki pakuneczek nie dość, że idealnie wpasowywał się w
moją dłoń, to jeszcze nie dawał o sobie w żaden sposób znać, kiedy tylko
chowałem go do kieszeni. Było to naprawdę bardzo wygodne.
Nim jednak zszedłem na dół, do czekającego przy wejściu profesora,
postanowiłem zajść do sypialni mojego bliźniaka, który miał tylko wstąpić po
swoje rzeczy.
Jego pokój znajdował się w północnym skrzydle, z dala od
sypialni członków rodziny, czy też jakichkolwiek gości. Ojciec nie chciał mieć
styczności z moim bratem i nawet – z tego co kiedyś wychwyciłem ze sprzeczki
rodziców – początkowo chciał ulokować go gdzieś w piwnicy, (chociaż pewnie
bardziej miał na myśli lochy). Aby w ogóle dojść do tego pomieszczenia trzeba
było przebyć dobry kawałek drogi. Długie korytarze i liczne schody były tego
wręcz idealnym przykładem. Niestety, sypialnia mego brata znajdowała się na
ostatnim piętrze wieżyczki, jaka wraz z południową bliźniaczką miała za zadanie
podnosić ogólny wizerunek rezydencji.
- Długo jeszcze? – spytałem na wstępie, nie bawiąc się w coś
takiego jak pukanie. Zresztą ani ja nie wymagałem tego od brata, ani tym
bardziej Ig nie wymagał tego ode mnie.
- Chwila… – sapnął ciężko, zapinając ostatecznie do końca
sporą walizkę. – Teraz jestem – dodał, odchodząc od niej na krok. Nie była taka
wielka jak moja, co mnie troszkę zdziwiło. Na ogół nasze walizki są podobnej
wielkości. Jednak wystarczyło, że omiotłem wzrokiem miejsce obok jego bagażu,
by dojrzeć dwa mniejsze tobołki. – Co jest?
- Nic – mruknąłem tylko, wyciągając szybko różdżkę i
machnięciem zmniejszyłem jego największy bagaż do rozmiaru kostki lodów,
dodawanych zawsze do naszych drinków. – Resztę też? – spytałem, chociaż i tak
nie czekałem na żadne przyzwolenie. Zapewne, gdybym chociaż troszkę poczekał,
mógłbym spotkać się z jakimś jego zaprzeczeniem i debilnymi argumentami w
stylu: „Mugolska technika źle znosi czary!”. Jakoś nie miałem zamiaru słuchać
tego po raz kolejny.
- Oj! Ile razy ci mówiłem, że magia nie wpływa dobrze na
mugolskie konstrukcje!? – mruknął cicho, kręcąc niezadowolony głową.
Wiedziałem jednak, że i tak nie będzie w żaden sposób prosił,
abym odwołał zaklęcie. W końcu byliśmy bliźniakami i wiedzieliśmy wzajemnie o
tym – nawet jeśli Igniss nie był magiczny – że niektóre zachowania w naszym
wykonaniu, po prostu nie zdadzą egzaminu.
~*~
Balestrand było naprawdę bardzo malutkim i zarazem pięknym
miasteczkiem. Nieprzekraczająca tysiąca pięciuset mieszkańców społeczność
nastawiona była głównie na turystykę, która wręcz kwitła w czasie letnim, jak i
zimowym, ze względu na dostęp do wód zatoki Sognefjord oraz tym, że leży
pomiędzy wysokimi górami, z ośnieżonymi – przez większą część roku –
wierzchołkami. Tak przynajmniej opisał mi to miejsce Igniss, który od czasu
przyzwolenia jego osobie udziału w wyprawie, starał się wyszukać wszelkie
istotne informacje o tym zakątku. Teraz z powodu szalejącej pogody i przy
okazji wściekłej smoczycy; która mogła dokładać się do zmian pogodowych, nie
byłem w stanie zobaczyć tego zapierającego dech w piersiach widoku. Zapewne to
też musiało odbić się na kwitnącej dotąd turystyce. Właściciele wszelkich
hotelików, restauracyjek, czy barów musieli być naprawdę bardzo zmartwieni tą
sytuacją i każdy możliwy klient był dla nich teraz na wagę złota. Dlatego też
dla jednej rodziny na obrzeżach miasteczka, gdzie mogliśmy wynająć dwa pokoiki,
byliśmy jak iskierka nadziei. W końcu pierwsi klienci w lecie, mogli jak za sprawą
„magicznej różdżki” przywołać za sobą rzeszę im podobnych.
Nim jednak w ogóle znaleźliśmy się w ciepłym i całkiem
przytulnym pokoiku, wylądowaliśmy w jakimś ciemnych, stęchłym zaułku. Może nie
byłoby to tak całkiem złe, gdyby nie ten obrzydliwy odór ulatniający się ze
strony śmietnika, znajdującego się od nas dosłownie parę metrów dalej. Czułem
wręcz jak dzisiejszy obiad opierany bezpośrednio na kuchni francuskiej zaczyna
gromadzić się w okolicach mojego gardła. Naprawdę nie wiedziałem jak ci wszyscy
bezdomni mogli tak bez najmniejszego problemu położyć się obok cuchnącego
śmietnika i jakby nigdy nic pójść sobie spać. To było naprawdę niesmaczne…
- Mam tylko nadzieję, że nasz szczęśliwy pensjonacik nie
będzie gdzieś obok tego fetoru – mruknąłem tylko, nakładając kaptur bluzy na
głowę. Znając niezdrowe przyzwyczajenia Severusa z dzieciństwa, mogłem być
bardziej niż pewien, że temu nie zależało na dobrym zameldowaniu się, ani na
wygodnym łóżku, czy przyzwoitym warunkom mieszkaniowym. W końcu nie dość, że
takie sprawy były tylko dodatkową stratą czasu, to jeszcze i pieniędzy, a na to
mężczyzna już szczególnie nie mógł sobie pozwolić. Zresztą jakoś mu się tak bardzo nie dziwiłem. Biorąc pod uwagę to jak
wyglądało jego dzieciństwo, sam pewnie byłbym taki sam.
- Biorąc pod uwagę wasze skrajnie wysokie wymogi,
zarezerwowałem dwa pokoje na spędzenie tych kilku nocy w całkiem wygodny sposób
– oznajmił spokojnie, jako pierwszy ruszając ku wyjściu z zaułka. Natomiast ja
z bratem wymieniliśmy się zdziwionymi spojrzeniami, przez chwilę nie ruszając
się ze swoich miejsc. – No chodźcie już! – Dopiero ponaglający głos naszego
wuja sprawił, że w końcu poszliśmy w ślad za Severusem. Mimo wszystko w dalszym
ciągu pozostawaliśmy zaskoczeni.
- Wujku Sev! Coś się stało, że tak bardzo przejąłeś się
doborem naszych pokoi na ten czas? – Igniss jak zwykle jako pierwszy musiał
odzyskać rezon i zacząć rozmowę z nauczycielem.
- Co? – Severus odwrócił się ku nam na chwilę, spoglądając na
nas przez jakiś czas w oczekiwaniu. Mimo w dalszym ciągu szalejącego deszczu i
dość później porze byłem w stanie dostrzec delikatny uśmiech na jego twarzy.
Albo to tylko w tym momencie gra cieni odbijająca się na jego obliczu, wprawiła
mnie w takowe mylne wrażenie. Jednak w ten drugi przypadek w chwili obecnej nie
chciałem wierzyć.
- Lepiej już chodźmy –
mruknąłem tylko, naciągając kaptur cienkiego płaszcza na głowę, próbując
uchronić i tak zmoknięte kosmyki. – Nie mam zamiaru być witany jak zmokła kura.
- A zmokła princessa?
- Ig! Jeszcze jeden
taki komentarz, a wylądujesz w paszczy smoka! – warknąłem przez zęby, patrząc
jak mój brat idzie kilka kroków przed nami, podskakując co chwilę. Zaraz jednak
zatrzymał się, patrząc na mnie z udawaną odrazą, która komicznie prezentowała
się, kiedy jego usta nieustannie próbowały wyginać się ku górze.
- Draco, jak ty w
ogóle możesz mi coś takiego proponować?! Przecież jesteśmy braćmi. – Przyłożył
dłonie do ust, kręcąc jeszcze głową i zaraz umykając przed lecącą gazetą, jaką
pochwyciłem z ziemi i cisnąłem w jego stronę.
- Zamorduję jak psa! –
ryknąłem jeszcze za nim, jednak najwidoczniej na Igu nie zrobiło to żadnego
wrażenia.
- Och, uspokoilibyście
się chociażby na chwilę – mruknął do siebie Severus, chociaż i tak był pewien,
że ani ja, ani tym bardziej mój bliźniak nie dostosujemy się do jego prośby.
~*~
Właściciel
pensjonaciku, u którego profesor wynajął dwa pokoiki był doprawdy bardzo miłym
i gościnnym człowiekiem. Jego imponujące rozmiary w pierwszej chwili kojarzyły
mi się z jakimś niebezpiecznym mężczyzną wyciągniętym z kryminału, jednak po
jego pierwszym słowach od razu uświadomiłem sobie w jakim byłem błędzie. W
rzeczywistości był tylko wielkim pluszowym misiem, który straszy posturą, ale
serce ma bardzo mięciutkie. Chociaż głos miał potężny, co udowodnił, gdy tuż po
naszym wejściu spytał się nas, czy nie mamy przypadkiem ochoty napić się
herbaty. Nim ktokolwiek z naszej trójki zdążyłby chociażby wykrztusić
potwierdzenie krzyknął basowo w głąb domu, żeby zagotować trochę wody.
Natomiast on sam zaprowadził nas do saloniku, którego centrum zajmowało kilka
dość dużych foteli ustawionych obok siebie przed kominkiem. Berneński pies
pasterski podniósł łeb, gdy tylko do jego uszu doszedł odgłos kroków i rozmowy
właściciela z Sevem. Zaraz też podniósł się, powoli podchodząc do swego pana,
machając leniwie ogonem. Dobrze, że nie było tu z nami Silka, bo ten od razu
sprezentowałby psu ładne przywitanie.
- Rozgośćcie się.
Hilde zaraz przyniesie każdemu gorącej herbaty – powiedział przyjaźnie,
uśmiechając się do nas szeroko. W tym momencie mógłby konkurować nawet z Igiem,
kto ma szerszy wyszczerz.
Jego akcent wyraźnie
odznaczał się, gdy rozmawiał z nami po angielsku. Spojrzałem przelotnie na psa,
który to zamiast do swojego pana podszedł do mnie, obwąchując moją rękę. –
Niech się chłopak nie boi, Ina to dobra suka i nie gryzie. Gorzej to już było z
Gardem, jej młodym. Ten to był normalnie diabeł, nie pies. Uciekał z domu,
straszył tylko ludzi w mieście. Niestety, gdy zabrałem go kiedyś łódką do
fiordu, pojawił się wielki potwór i porwał mi psa. Chociaż nikt nie chce mi w
to wierzyć. Ja jednak wiem, co wiedziałem.
W tym czasie do
pomieszczenia zdążyła wejść niska kobiecina z tacą pełną parujących kubków.
Zapewnie ona była tą Hilde; żoną właściciela.
- Jak już wspominałem
panu wcześniej w liście, jestem zainteresowany tym potworem. – Severus
kiwnięciem głowy podziękował za ofiarowany kubek, zaraz wracając do kontaktu
wzrokowego z Gjermundem. – Najchętniej zająłbym się tą sprawą już teraz, jednak
moi podopieczni potrzebują dużej dawki snu. Przebyliśmy naprawdę długą podróż
do Balestrandu. W końcu Londyn znajduje się w dosyć sporej odległości stąd.
- Ależ oczywiście – przytaknęła mu kobieta. – Pokoje już wam
przygotowałam. Napijcie się spokojnie i zaraz was tam zaprowadzę, by chłopcy
sobie należycie odpoczęli. – Uśmiechnęła się do mnie i do brata. – Dziwię się,
że udało wam się tu dostać. Odkąd to stworzenie tutaj przebywa, drogi w taką
ulewę stają się bardzo niebezpieczne i nikt nie chce wtedy kursować.
Cóż, Świstokliki są naprawdę niezawodną rzeczą wymyśloną przez
czarodziejski świat.
- Prawie potrójna stawka za przejazd widocznie była odpowiednią
zachętą dla kierowcy – skłamał gładko Severus, zachowując się tak jakby mówił o
pogodzie. I widocznie skutecznie, gdyż Hilde skomentowała to tylko kiwnięciem
głowy, uśmiechając się lekko i wracając do kuchni. Z kolei właściciel przysiadł
w drugim fotelu, zaczynając opowiadać nam o tym, jak zaczęła się historia z tą
„bestią”.
Nie zostało nam nic
innego jak grzecznie wysłuchać wywodu dużego mężczyzny.
~*~
Nasze pokoje położone
były tuż obok siebie, co było naprawdę wygodne w razie, gdyby coś się stało. Przy
nich też razem z Ignissem pożegnałem się krótko z Severusem, życząc mu
spokojnej nocy i wszedłem do środka swojej kwatery.
Pokoik nie był jakoś
imponująco duży. Był jednak wystarczający, aby zmieściło się w nim jedno
podwójne łoże i zaraz obok drugie mniejsze oraz sporej wielkości szafa po
lewej. Po prawej stronie z kolei znajdowały się sosnowe drzwi do łazienki.
- Wezmę te mniejsze –
odezwał się mój bliźniak, wchodząc w głąb pokoju i zaraz odwracając się do
mnie. Ja w tym czasie zamknąłem za sobą drzwi na klucz, usilnie powstrzymując
się od potężnego ziewnięcia. – Chyba że nie masz nic przeciwko spaniu razem?
- Jeśli nie masz w
planach skopać mnie z łóżka, to jest okay – odparłem, wyciągając z kieszeni
jeden z pakunków i szybko powiększając go do normalnych rozmiarów. Zaraz po tym
wyszukałem w nim małą kosmetyczkę oraz ręcznik, po czym ruszyłem w stronę
łazienki. Drzwi nawet nie zamykałem, z doświadczenia wiedząc, że i tak bliźniak
zaraz by pewnie jakimś sposobem dostał się do środka, by podtrzymać rozmowę
(jakby głupek bał się, że w innym wypadku zalegnie między nami ciężkie
milczenie).
- No wiesz ty co? –
Usłyszałem jego zawodzenie, na co uśmiechnąłem się tylko delikatnie,
rozbierając się leniwie z dzisiejszych ubrań. – To było dawno temu. Jeszcze nawet
do liceum nie chodziłem. Zresztą to nie ja cię skopałem, tylko ty sam wypadłeś,
a że byłeś pijany, to zacząłeś obwiniać moją niewinną osobę.
- Jakbyś i ty wtedy
nie pił.
Wszedłem do kabiny
prysznicowej, odkręcając kurki i nakierowując strumień ciepławej wody na swoje
ciało.
- W stosunku do ciebie
byłem trzeźwy! Wypiłem tylko dwa, trzy kieliszki! – Jego odrobinę głośniejszy
głos przebił się przed szum spadającej wody.
- No tak, bo gdybyś
wypił więcej to już byś odleciał – odkrzyknąłem, czując jak uśmiech na mojej
twarzy coraz bardziej się powiększa. – Masz strasznie słabą głowę, ciołku –
dodałem do siebie pod nosem.
- Nieprawda! –
krzyknął ponownie, a w barwie głosu dało się wyłapać pretensjonalne nutki.
- Prawda, prawda –
przedrzeźniłem go, zabierając się za mycie włosów.
W sumie podobnie
wyglądały wieczory, które spędzaliśmy w swoim towarzystwie. Wtedy też któryś z
nas zawsze spał u tego drugiego w łóżku. Chociaż wcześniej musieliśmy wypomnieć
sobie, jak to nawzajem skopujemy siebie z posłania.
W rzeczywistości tylko
raz się tak zdarzyło i to właśnie mój brat był tym skopanym. Mieliśmy wtedy po
dwanaście lat, Ig przyniósł do mojego pokoju – zwędzony ojcu – likier kokosowy
z propozycją skosztowania trunku. To było nasze pierwsze bliższe spotkanie z
alkoholem, dlatego też już po kilku kieliszkach czuliśmy się wyśmienicie.
Śmiechy i głupie teksty towarzyszyły nam nieustannie, dodatkowo likier zdawał
się nie posiadać dna, co tylko nas pogłębiało w tym nowym doznaniu.
Później znaleźliśmy
się razem w łóżku, stwierdzając wspólnie, że nie ma najmniejszego sensu, aby
mój płomienny bliźniak sam w takim stanie musiał człapać się do siebie. Na
miejscu w końcu znajdowało się posłanie, zdolne bez przeszkód pomieścić jeszcze
z cztery osoby naszej postury. Tak więc przebraliśmy się szybko w moje pidżamy
(pożyczyłem mu swoją, w innym wypadku spałby pewnie bez niej, bądź w tym, w
czym stał) i rzuciliśmy pod ciepłą pierzynę. Nie trzeba było nawet długo
czekać, a już spaliśmy spokojnie, przytulając się do swojej poduszki.
Niestety, przyszła
chwila, kiedy pewna nagła potrzeba wybudziła mnie i nakazała natychmiastowe
udanie się po coś do picia. Czułem bowiem nieprzyjemny posmak w ustach, co w
zestawie z suchością w gardle dawało nieznośną kombinację. Dlatego też
podniosłem się na łóżku, z zamiarem dostania się do najbliższego dostawcy wody.
Jednak, zamiast wystawić nogi i oprzeć je na podłodze, ja nie wiedząc czemu
wolałem się wychylić i runąć z głuchym sapnięciem na dół. Ciężki i obolały jęk,
jaki w następnej kolejności opuścił moje gardło, był wystarczający, aby i mój
brat uchylił powieki. Pomógł mi się podnieść i razem poszliśmy do łazienki,
dopadając posrebrzanego kranu z wężowym motywem.
Następnego ranka na
moim czole wyrósł ładny siniak, a ja stwierdzając, że nie mogłem być na tyle
pijany, żeby spaść tak o z łóżka, zrzuciłem przyczynę mego stanu na bogu
winnego Iga. Na niego alkohol podziałał tak, że nie pamiętał nawet zbyt dobrze
tego, co w ogóle miało miejsce po jego przebudzeniu. Dlatego też w pierwszej
kolejności łyknął to, co mu powiedziałem, jednak po jakimś czasie zaczął mieć
wątpliwości, stopniowo przypominając sobie część zdarzeń. A ja lubiłem wykorzystywać
to, że po piciu mało, co pamiętał i stwarzałem różne historyjki, które miały –
w zależności od mojej zachcianki – wywoływać na nim zażenowanie, czy też
poczucie winy.
~ * ~
Następnego dnia pod
wieczór Gjermund zaprowadził nas do małego portu, gdzie przycumowany był jego
sporej wielkości kuter. Ina dreptała obok nóg Iga, co chwilę trącając jego rękę
nosem, domagając się tym samym o chwilę uwagi z jego strony. Nawet ciche nagany
rzucane przez barczystego mężczyznę, nie odstraszały jej w swoim zajęciu.
Zresztą sam Igniss wydawał się nie być z tego powodu jakoś niespokojnie, wręcz
przeciwnie – zachowanie suki zdawało się go bawić. Dlatego też facet zaraz
poddał się, skupiając swoją uwagę na Severusie i rozpoczynając z nim rozmowę o „Potworze
z Sognefjord”, który w stosunku do osławionej przez mugoli Nessi nie
ukrywał się w wodzie, a w mglistym powietrzu.
W między czasie
pokazał nam swoją łódź, na którą pokrótce weszliśmy. Gjermund zapalił małą
latarenkę, przekazując ją następnie Severusowi i odpalając zaraz maszynę, by
wyruszyć w głąb fiordu. Nikłe światełko oświetliło nam otoczenie, przez co raz
po raz spoglądałem nieufnie w stronę ciemnej toni wody. Nigdy jej nie lubiłem,
tym bardziej, gdy przez jedną sytuację omal nie byłem świadkiem utonięcia
mojego brata.
Było to jakieś
dziesięć lat temu, kiedy ojciec postanowił łaskawie nauczyć Iga pływać, po
prostu wyrzucając go na środek jeziora, znajdującego się na naszej posesji. Na
szczęście w pobliżu całego zdarzenia znajdował się Severus, który od razu
zauważył niebezpieczeństwo i „rzucił się” mu na ratunek. To znaczy wymówił
kilka zaklęć, dzięki którym znalazł się na lądzie, tuż obok mnie i wuja. Drżąc
z zimna i wypluwając wodę, która zdążyła już wlecieć mu do buzi. Od tamtej
pamiętnej pory woda wprawia go w stan przerażenia. Przynajmniej w takich ogromnych
wielkościach, gdzie nie ma się pojęcia, czy za chwilę nie stracisz gruntu pod
stopami.
Spojrzałem na brata,
który by nie myśleć o tym nieprzyjemnym fakcie, poświęcał się cały zabawie z
psem. Ina była wręcz uradowana, merdając radośnie ogonem, jak i tuląc pysk do
ciała mojego bliźniaka.
Ach, zapomniałbym, iż
w tej chwili Igniss nie był aż tak do mnie podobny. Z powodu paru środków
bezpieczeństwa za każdym razem, kiedy mój bliźniak miał przebywać poza domem
musiał zakładać podrasowany magicznie kolczyk z czerwonym oczkiem, który
zmieniał kolor i odrobinę długość jego włosów. Zmuszony był do tego już w wieku
sześciu lat, kiedy ojciec posłał go do mugolskiej szkoły. Aby przypadkiem ktoś
z magicznego świata, kręcący się wśród mugoli nie skojarzył Iga ze mną, trzeba
było znaleźć jakiś sposób. A czasami nawet drobne zmiany są wystarczające. Tak
jak zmiana koloru jego pukli z jasnego blond na
nocną czerń.
Długie, kręcone i
błyszczące krucze pukle dodawały mu jakiegoś majestatu. Nie, żeby w swoim
naturalnym kolorze wyglądał źle. Przecież wyglądał prawie tak samo jak ja;
prawie, jeśli chodziło o włosy, mieliśmy dwie różnice.
Pierwsza była taka, że
Igniss zapuszcza swoje kudły już nie wiadomo jak długo. Chociaż i tak teraz
utrzymuje stałą długość; tak, by swobodnie opadały na ramiona i łopatki.
Natomiast druga, to taka, że Igniss miał kręcone włosy. To było zastanawiające,
biorąc pod uwagę fakt, że byliśmy bliźniakami jednojajowymi, a jego włosy były
delikatnymi kędziorkami, gdy moje były jedwabiście proste.
Jednak w gruncie
rzeczy, pasowały mu takie włosy, dlatego też żaden z nas nie marudził na ten
temat. Przecież, jak Igniss tylko chciał, mógł stosować jedną z magicznych
odżywek do włosów matki i przez calutki dzień (a nawet i dłużej!) mógł mieć
prościutkie włosy jak moje.
To przypomniało mi,
jak matka jakieś dwa, trzy lata temu powiedziała Ignissowi po naszym wypadzie
do miasta, gdzie również użył swojego boskiego kamuflażu i zakładając – wtedy
jeszcze pierścionek, że, mając takie włosy, jest łudząco podobny do jej, wtedy
jeszcze żyjącego, kuzyna – Syriusza Blacka.
W pewnym momencie
kuter zatrzymał się gwałtownie, chybocząc odrobinę na boki. Dla pewności
złapałem się mocniej ławeczki, na której siedziałem. Igniss tylko podniósł
głowę spoglądając na mnie pytająco i dość niepewnie – co było dla mnie
niecodziennym widokiem.
- To pewnie nic takiego
– mruknąłem, starając się samym brzmieniem głosu chociaż trochę uspokoić
bliźniaka. Jednocześnie rozglądałem się odrobinę na boki, aby dostrzec coś więcej
wokół naszego środku transportu, niż tylko czerń. Otaczająca nas cisza mogła
oznaczać zbliżającą się jakąś nieprzyjemność, jednak w tej chwili nie chciałem
dopuszczać do siebie tej myśli.
Słyszałem jak
właściciel łodzi mówi coś gorączkowo do Severusa, jednak robił to zbyt szybko i
chaotycznie, bym mógł być w stanie cokolwiek zrozumieć. Prawdopodobnie nawet
też mówił w swoim ojczystym języku, gdyż nawet jak odpowiadał mu wuj
(opanowanie i wolno) nie potrafiłem rozpoznać słów. W tym też czasie czułem,
jak żołądek zawija mi się boleśnie w maleńki supełek, a jakiś natarczywy głosik
w głębi mnie, kazał chować się, gdzie tylko można.
Ina zaskomlała
żałośnie, po czym pobiegła na przednią część kutra. Następnie szczeknęła
krótko, a potem nastąpiła cisza. Gjermund wyjrzał powoli za psem, ręką wydając
polecenie, abyśmy pozostali w ciszy. Zaraz też poszedł za suką razem z
Severusem, którzy trzymał latarenkę w wysoko uniesionej lewej ręce. Przez
chwilę nic się nie działo, przez co miałem ochotę spytać, czy wszystko w
porządku, kiedy do moich uszu doszedł przeraźliwy okrzyk mężczyzny.
Zamiast podbiec do
niego i sprawdzić co się stało, ja zostałem na swoim miejscu, nawet nie racząc
się ruszyć. Wpatrywałem się tępo w miejsce, gdzie powinni teraz się znajdować,
nie mogąc nic dostrzec. Czułem na swoich policzkach zimno powietrza i kropel
deszczu.
Igniss zjawił się
zaraz obok mnie, przygarniając mnie do siebie ramieniem, gdy drugą ręką
przysłonił mi powieki. Ciemność jaka przez to zapadła, nie była dla mnie dobrym
rozwiązaniem, jednak uczucia ciepła bijące od jego skóry przynosiło ulgę i
chwilowy spokój. Dopóki do naszych uszu nie dotarł ryk. Ryk wściekłego smoka.
- Spokojnie, wujek Sev
ma wszystko pod kontrolą. Jest tak jak było w planie – mruknął szybko,
ściągając nas na ziemię kutra i przyciskając do niej. Duża łódź zakołysała się
niebezpiecznie, jakby lada moment miała się wywrócić. Zapewne smoczyca
postanowiła zrobić z nas późną kolację.
- Przeklęty nietoperz!
– jęknąłem ze złością, gdy tylko uświadomiłem sobie, że Snape musiał być na to
przygotowany.
Po dosłownie kilku
sekundach ciemność przeszyło jaskrawe, zielone światło. Światło śmierci. Avada
kedavra.
Mogłem dokładnie
dostrzec jak trafia dokładnie w pierś smoczycy, która zawyła dziko lecąc wprost
na nas, by zaraz jakieś dwa metry przed kutrem paść martwa do wody. Fala
uderzyła w bok statku rybackiego Gjermunda, ogarniając nas swoimi zimnymi
ramionami. Podniosłem się zaraz trochę chwiejnie, odpychając od siebie brata,
po czym ruszyłem szybko na tyle, na ile pozwalała mi mokra i śliska podłoga. Znalazłszy
się przy profesorze, spojrzałem szybko na nieprzytomnego mężczyznę i sukę,
która skomlała cicho, raz po raz trącając nosem swojego pana w policzek.
- Co. To. Ma.
Znaczyć!? – wycedziłem, spoglądając na niego z furią. Nie mogłem uwierzyć, że
Severus byłby zdolny do czegoś takiego nierozsądnego. – Czy nie mieliśmy tylko
znaleźć smoczycy i poczekać, aż pisklę się wykluje i wtedy zabrać skorupkę?
- Myślisz, że udałoby mi się to z dwoma bachorami na karku,
którzy zamiast mi choć trochę pomóc, obijają się? Tym bardziej, że samica wtedy
będzie jeszcze bardziej ostrożna o swoje młode. – Brunet zaszczycił mnie
kpiącym spojrzeniem. Schował różdżkę we wnętrzu płaszcza, po czym ruszył w
kierunku Ignissa, który to w tym czasie zdążył już ponownie włączyć maszynę. –
Kieruj nas na tamto wybrzeże. Smoczyca przyleciała stamtąd, dlatego jest pewna
możliwość, iż to tam jest jej gniazdo. Tym bardziej jak wcześniej też
przyleciała z tamtych rejonów.
~ * ~
Kiedy znaleźliśmy się blisko brzegu, Ig wyłączył silnik i
opuścił kotwicę, by kuter przypadkiem nie odpłynął gdzieś. Tym bardziej, jak
Gjermund leżał tam dalej nieprzytomny.
Severus w tym czasie zdążył znaleźć się na lądzie, czekając na
nas zniecierpliwiony.
- Czekaj, pomogę ci się dostać na brzeg – to mówiąc wyciągnąłem
różdżkę z kieszeni, celując ją w stronę brata, kiedy poczułem ostre
szarpnięcie, które sprawiło, że znalazłem się tuż obok mojego ojca chrzestnego,
wraz z oszołomionym Ignissem.
- Wow, to było coś! – sapnął cicho, patrząc na mnie z szerokim
uśmiechem. – Nie wiedziałem, że umiesz coś tak wielkiego!
- Bo to nie ja, ośle! – warknąłem rozeźlony, idąc za Snapem,
który w tym czasie zdążył zostawić nas w tyle. Jak gdyby w ogóle nie obchodziło
go, czy idziemy za nim, czy też się obijamy. A przecież sam przed sekundą
okazał nam zainteresowanie, pomagając tak szybko dostać się na twardy grunt.
- Przygotujcie się na to, że gniazdo będzie gdzieś bardzo
wysoko usytuowane. Jest bardzo mała możliwość, że w pobliżu będzie ojciec –
mruknął, kiedy tylko zauważył, że go dogoniliśmy.
Wcale nie podobał mi się pomysł wspinania się wysoko w te
góry, tym bardziej jak widziałem z daleka, jakie to cholerstwo jest wysokie.
Jednocześnie zdawało mi się, że robi się chłodniej o wiele szybciej, niż w
normalnym warunkach dzieje się przy wchodzeniu na jakąś górę.
- Też to zauważyłeś? – Brat wyciągnął w moim kierunku rękę,
chwytając mnie za łokieć w chwili mojego potknięcia. – Podejrzewamy z Sevem, że
to może być sprawka jakiegoś miłośnika smoków, który również jak my odkrył, że
samica ma gdzieś w pobliżu gniazdo i chciał uchronić ją przed możliwymi
atakami.
- Nie uważacie w takim razie, że teraz szybciej zauważy, iż
coś się dzieje wokół gniazda, skoro smoczyca w tej chwili w ogóle nie kręci się
w pobliżu? – odparłem, starając się dotrzymać z nimi kroku. Wychodziło na to,
że to nie Igniss w tym momencie był najsłabszym ogniwem, tylko ja. Heh, i co
teraz powiedziałabyś na to, matko?
Nikt mi nie odpowiedział, a i ja nie miałem zamiaru się
odzywać. Wystarczająco dość miałem już tego miejsca. Małe gałązki drzew co
chwilę uderzały w moją twarz, sprawiając, że prychałem wściekły, starając się
dłońmi zahamować kolejne, co i tak mi nie wychodziło.
- Te zaklęcie nie jest w stanie powalić smoka – odezwał się
nagle profesor, a ja wbiłem w jego plecy niedowierzające spojrzenie. Czy była
jakaś istota żywa, która mogła przeciwstawić się Avadzie?! – I to nie jest
Avada, durny elfie. Avada nie ma tak bardzo jaskrawej barwy. Te zaklęcie jest
słabszą bliźniaczką Avady – Kavada Edavra.
- Dlatego też smoczyca w ciągu dwóch, trzech godzin dojdzie do
siebie i wróci do gniazda. My w tym czasie musimy ją przegonić i dostać się tam
pierwsi, by zdobyć jajo – dodał mój bliźniak, na co westchnąłem cicho,
zrezygnowany. I kto tu był niedoinformowany?
Im dalej szliśmy, tym było mi zimniej i trudniej mi się
wspinało. Akurat od kilku minut szliśmy po typowo górzystych terenach. Skałki
były nad wyraz śliskie i musieliśmy odrobinę zwolnić, by nikt przypadkiem się
nie ześliznął. Snape puścił mnie przodem stwierdzając, że chce w porę
zareagować jeśli coś zacznie mi się dziać. Ciekawy jestem, czy był
przygotowany, że pewne latające monstrum złapie mnie za fraki i uniesie wysoko
w górę.
- Draco!!
Krzyknąłem głośno, próbując wyszarpać się z trzymających mnie
szponów. Jednak gdy wpierw spojrzałem na mojego porywacza, a zaraz potem na
wysokość, na jakiej się znajdowaliśmy, zaniechałem wszystkiego. Nawet złapałem
za kończynę smoka, wyciągając ręce do góry bojąc się, że ta cholera może
wpadnie na pomysł puszczenia mnie.
To się jednak nie stało. Smoczyca szybko, ale też i
zadziwiająco delikatnie leciała w sobie doskonale znanym kierunku. Wbijaliśmy
się trochę wyżej z faktu na to, iż zbliżamy się do tych naprawdę wysokich gór.
Po chwili było już jasne, że samica zgarnęła mnie do swojego
gniazda. Puściła mnie jakieś dwa metry nad nimi, a ja ległem obok czterech jaj.
Najwolniej jak umiałem, odwróciłem wzrok w kierunku samicy, która przycupnęła
sobie jakby nigdy nic obok gniazda i przybliżyła delikatnie łeb, gorącym
oddechem ogrzewając jaja i przy okazji mnie. Niepewnie wyciągnąłem dłoń w
kierunku najbliższego z jaj, gładząc delikatnie palcami szorstką strukturę
czarnej skorupki. Ten kolor, aż przypomniał mi, iż gdy byłem w pierwszej
klasie, nasz szkolny gajowy miał w swojej chatce takie samo jajo. Wtedy też
gościł u siebie Pottera i jego małą świtę.
Jajo, które właśnie dotykałem, zadygotało niespodziewanie
sprawiając, że zaraz zabrałem rękę patrząc spłoszony na smoczycę. Ona
najwidoczniej nie widziała w tym nic złego, gdyż nawet nie drgnęła, w dalszym
ciągu ogrzewając nas oddechem.
Ponownie zacząłem gładzić jajo, czując jak młody smok próbuje
wydostać się na zewnątrz. Nowe pęknięcia zaczęły zdobić skorupkę, aż w końcu
smoczkowi udało się zrobić małą dziurkę. Mogłem dojrzeć, jak wkłada tam swój
mały pyszczek, myśląc, że uda mu się już wyjść. Zaśmiałem się cicho, palcem
delikatnie nakazując, by się schował z powrotem, po czym delikatnie zacząłem
odrywać ruszające się, grube części skorupy. Byłem pewien, że gdyby nie były
już naruszone przez malca, za nic nie udałoby mi się ich tak łatwo ułamać.
Smoczek wyskoczył zaraz ze swojego jaja, spojrzał na mnie, na
smoczycę, a następnie kichnął, błękitnymi płomieniami na kilkanaście
centymetrów. Samica zaprzestała swojego zajęcia, przybliżając łeb do smoczka i
szturchając jego malutki pyszczek. Ja natomiast korzystając z okazji, zaklęciem
powiększyłem torbę, jaką miałem ukrytą w kieszeni, po czym ostrożnie zacząłem
zbierać pozostałości po jajku. Już wstałem na równe nogi i miałem powoli wyjść
z gniazda, gdy smoczyca nagle uniosła się i zapikowała w dół góry. Prędkość z
jaką to zrobiła, zwaliła mnie z nóg, a ja upadłem całym ciałem na jaja. Obolały
zaraz usiadłem i sprawdziłem ich stan, by zauważyć, że są tylko dwa, gdy
powinny być jeszcze trzy. Jednak nie myśląc wiele, chwyciłem torbę, jaka
wypadła mi przy upadku i przełożyłem ją
sobie przez ramię. Następnie powoli zacząłem opuszczać gniazdo.
Smoczek wydał z siebie coś na kształt protestu, niezdarnie
starając się iść za mną.
- Nie! Stój! – krzyknąłem cicho, jakoś powątpiewając w to, że
mały uschła, co jednak ku mojemu zdziwieniu się stało. – Zostajesz tu! –
dodałem, po czym opuściłem gniazdo. Na szczęście tuż pod moimi stopami była
ścieżka, na którą opadłem. Zaraz też ruszyłem po niej, kierując się ku niższym
terenom, a przynajmniej miałem taką małą nadzieję. Tym bardziej jak ścieżka
zwęziła się tak, że, aby iść dalej, musiałem być przytulony piersią do skały.
Nie było to dla mnie pozytywnym doświadczeniem, tym bardziej jak miałem
świadomość, że zaraz za mną znajdowała się kilkunastometrowa przepaść. Jednak
myśl, że teraz jest moja jedyna i ostateczna szansa na ucieczkę przed matką
smoczka, dodawała mi sił i pchnęła mnie bym tylko szedł dalej. W oddali
słyszałem jeszcze jakieś hałasy. Zapewne smoczyca atakowała kogoś, kto jak dla
niej zbyt zbliżył się do gniazda.
Przełknąłem ciężko ślinę, zastanawiając się jak radzi sobie
mój brat.
- Coś taki spięty? – Na tyle ile mogłem, spojrzałem za siebie,
by ujrzeć Ignissa siedzącego na miotle. Chłopak przybliżył się do mnie, wyciągając
też rękę w moim kierunku. – Uciekajmy, zanim matka dowie się, że Severus tylko
odciąga jej uwagę – dodał w momencie, w którym usadowiłem się za nim, na
miotle. Wtedy też dostrzegłem, że posiada on jeden z starszych modeli
Błyskawicy. Bodajże nawet taki sam, jaki posiada Potter.
- Jeden się już wykluł. Zabrałem skorupki – powiedziałem
przytulony do jego pleców. Nie wiem czemu, jednak wydawało mi się, że parsknął
śmiechem, chociaż do moich uszu nie doszedł żaden najmniejszy dźwięk.
Po chwili znaleźliśmy się w pobliżu Severusa, który zaklęciami
skupiał na sobie uwagę samicy i jednocześnie odganiał ją od siebie. Widząc nas,
ręką nakazał nam byśmy zjawili się przy nim, co zaraz uczyniliśmy.
Snape rzucił jeszcze jedną klątwę, po czym szybko wyciągnął
małą kulkę i łapiąc nas za ramiona przeniósł w inne miejsce. Świstokliki są w
tej sprawie naprawdę niezawodne. Tuż przed tym, jak się przenieśliśmy, mogłem
dojrzeć jak smoczyca z całą mocą częstuje nas swoim ognistym oddechem.
~\\ * // ~
Okay, w końcu udało mi się wygonić lenia i zabrać się za wstawienie rozdzialiku xDD A naprawdę przez chwilę taak bardzo nie chciało mi się tego robić xD
No, ale w końcu się udało? I jak wam się podoba?
Btw. w niedługim czasie będą trwały prace nad blogiem. Proszę się tym nie zrażać. Wszystko robione jest po to, aby przyjemniej wchodziło się wam na mojego i Saneko bloga :*
Btw. w niedługim czasie będą trwały prace nad blogiem. Proszę się tym nie zrażać. Wszystko robione jest po to, aby przyjemniej wchodziło się wam na mojego i Saneko bloga :*
Uuu... robi się gorąco :D
OdpowiedzUsuńSpotkałam się już z kilkoma opowiadaniami gdzie Draco ma brata ale to jest zdecydowanie najlepsze :)
W zasadzie nie lubię jak akcja pomiędzy Draco i Harry'm rozwija się za szybko, jednak mogliby w końcu się do siebie zbliżyć :)
Btw. w niedługim czasie będą trwały nad blogiem. ~ uciekło Ci prace :D
Pozdrawiam i życzę dużo weny !!!
Plague
http://kropla-w-swiecie-drarry.blog.pl/
Och, dzięki za wytknięcie błędu. Już to poprawiam xDD
UsuńNazwijmy to może pomocą w udoskonalaniu bloga :D
OdpowiedzUsuń+ Nowy wygląd jest świetny :)
Plague
Pierwszy raz spotykam się z opo gdzie Draco ma brata O.o Tak mnie to zdziwiło, że musiałem trzy razy przeczytać tekst by go dobrze ogarnąć. Ja swoją przygodę z Drarry dopiero zaczynam więc jedyne co mogę powiedzieć, to to że historia mnie zaintrygowała i chętnie zostanę tu na dłużej. Zapraszam do mnie
OdpowiedzUsuńhttp://unforgettablemeeting.blogspot.com/
Cała "Doba z życia" i reszta czasowa w górę to drarry. Liczę na twoją opinię.
Hej,
OdpowiedzUsuńzdobył tą skorupkę jajka smoka, Draco przy bracie jest zupełnie inny, haha Ignis mieszka w zupełnie innej części posiadłości i to w wieży...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńudało mu się zdobyć tą skorupkę jajka smoka, Draco przy Ignisie jest zupełnie inny, haha Ignis mieszka w zupełnie innej części posiadłości i to w wieży... haha
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, no i udało mu się zdobyć tą skorupkę jajka smoka, no jak widać Draco przy Ignisie jest zupełnie inny, haha Ignis mieszka w zupełnie innej części posiadłości i to w wieży... haha czemu mam skojarzenie z tą bajką...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza