~*~*~*~
Dobiegała już trzecia nad ranem, co
oznaczało, że praktycznie połowę dzisiejszej warty miałem za sobą. Na szczęście
tym razem moim towarzyszem był Erydan, więc czas mijał mi naprawdę szybko. To
był już drugi raz, gdy mieliśmy razem patrolować korytarze, więc nauczony
doświadczeniem już na wstępie poprosiłem, żeby poopowiadał mi o swoim kraju…
Znaczy kraju, w którym mieszkał do tej pory – Polsce. Właśnie zachwalał jakiś
region w tamtejszych górach o dziwnej szeleszczącej nazwie, gdy nagle zatrzymał
się gwałtownie, milknąc w pół słowa.
– Panie profesorze…? – Odwróciłem
się zdezorientowany. Wyraz jego twarzy sprawił, że wyszarpnąłem różdżkę z
kieszeni i przyjrzałem się uważnie korytarzowi przed nami. Jednak nic nie
dostrzegłem. Uważnie nasłuchując, zbliżyłem się pospiesznie do mężczyzny. Gdy
dzieliły nas już mniej niż dwie stopy, pojąłem swój błąd.
Przez otaczającą nas
ciemność coś co w pierwszej chwili wziąłem za skupienie i uważne wpatrywanie w
ciemność, tak naprawdę okazało się pustym wzrokiem utkwionym w oddali. Nie,
żeby jakoś polepszało to sytuację. Tym bardziej, gdy zorientowałem się, że
Erydan oddycha zdecydowanie za ciężko jak na zadyszkę po godzinnym spacerze.
Nie dość, że nie miałem pojęcia, co się dzieje, to sytuacja z chwili na chwilę
robiła się coraz dziwniejsza. A apogeum osiągnęła, gdy spróbowałem wybudzić go
z tego letargu czy cokolwiek to było i potrząsnąłem nim, wołając po imieniu.
– ...biały kociak… rana… kruk… –
zaczął mamrotać ledwo zrozumiale, a mnie zjeżyły się włoski na karku. Mówił coś
jeszcze, ale zbyt niewyraźnie, żebym cokolwiek z tego wychwycił. Cała sytuacja
była tym dziwniejsza, że już wcześniej uraczył mnie niezrozumiałą gadką o
kocie. Ale jednocześnie w pewnym sensie tamta sytuacja właśnie się wyjaśniła.
Nie miałem wątpliwości, że miał wizję. Sam miałem je już wielokrotnie za sprawą
Voldemorta, byłem też świadkiem widzenia profesor Trelawney… I choć jego głos
nie brzmiał tak złowieszczo jak jej, to puste spojrzenie się zgadzało.
Bełkotał jeszcze przez chwilę, aż
wreszcie równie niespodziewanie jak się wszystko zaczęło, tak się skończyło.
Mrugnął kilka razy, odzyskując kontakt ze światem – tym naszym – i przeniósł
spojrzenie na mnie. Nim zdążył choćby otworzyć usta, zapytałem:
– O co chodzi z tym kotem z pańskiej
wizji? Najpierw atakuje go wąż, teraz rani go kruk... Co to oznacza? – Co
prawda nie powiedział tego w ten sposób, ale tak można wywnioskować z tego
zlepku słów.
– Żaden kruk go nie zaatakował,
Harry – odparł łagodnym, spokojnym głosem. Pozytywnie zaskoczyła mnie jego reakcja,
bo nastawiałem się raczej na to, że zbyje mnie tekstem “to nie twoja sprawa”. –
I naprawdę nie musisz się tym przejmować. Nie ma żadnych dowodów na to, że moje
wizje są w jakikolwiek sposób powiązane z Voldemortem. Z kolei mam pewność, że
mogą również dotyczyć osób nie mających pojęcia o magii.
– Czyli mam rozumieć, że nie wie
pan, nie domyśla się nawet, czego dotyczy ta wizja? A skoro tak, to nie można
wykluczyć, że jednak ma jakiś związek z Voldemortem.
– Domniemanie niewinności, Harry.
Nie możemy zakładać, że wszystko, co powoduje ból, idzie od niego. Nawet on nie
jest na tyle potężny.
– Cóż, ma pan rację. Ale z drugiej
strony praktycznie wszystko, co się ostatnio dzieje w świecie magii ma z nim
jakiś związek. Bezpośredni albo pośredni.
– Jak byłem na piątym roku, zmarła
matka mojej najlepszej przyjaciółki. Popełniła samobójstwo. Dwa dni później
przeżyłem dokładną wizję jej śmierci. Chciała zabić swojego męża za zdradę, ale
ostatecznie to w swoje gardło skierowała pazury.
– Pazury? – powtórzyłem zbity z
tropu.
– Widziałem ją jako panterę.
– Och… Eee, przykro mi… – mruknąłem,
nie bardzo wiedząc, co innego mu odpowiedzieć. – Em… Skąd pan wiedział, że to
właśnie jej śmierć pan widział?
– O Edith miałem już wcześniej
wizje, w tym jedną z jej matką, dlatego wiedziałem, że to o nią chodziło.
Jednak na razie nie wiem, kim jest ten młody kociak w moich wizjach czy ten
dziwny kruk.
– I wąż. Albo może raczej “węże”, bo
tak je pan określił ostatnim razem.
– Biały wąż jest Voldemortem. Czarne
w jego otoczeniu to nieznani mi Śmierciożercy i śnieżny lis, który jest moim
bratem.
– Skoro ten kot może paść ofiarą
czarnych węży, to zamieszani są w tę sprawę Śmierciożercy. A więc ma ona
związek z Voldemortem.
– Czy ja mówiłem, ze kociak z mojej
wizji był w otoczeniu czarnych węży? – spytał z rozbawieniem.
– Hmm… faktycznie, o kolorze nic pan
nie wspomniał – przyznałem niechętnie.
– Prawda jest taka, że nie
powinieneś wiedzieć o moich wizjach. – A kto mi je niby przekazuje? Może nie
robi tego specjalnie ani nawet świadomie, ale nie zmienia to faktu, że siłą ich
z niego nie wyciągałem. – Tym bardziej, że fakt ten nie jest dla mnie zbyt
przyjemny… Ale skoro już wiesz, to chyba nie zaszkodzi powiedzieć więcej. –
Posłał mi delikatny uśmiech. Uderzyło mnie, jak w tym momencie był podobny do
Draco. Znaczy, Draco i Lucjusz wyglądają bardzo podobnie z twarzy. A już
szczególnie kiedy obaj mieli długie włosy. W porównaniu z nimi dwoma Erydan nie
wygląda tak „Malfoyowato”. Ma zdecydowanie mniej pociągłą twarz i twardsze
rysy. Ale kiedy tak się uśmiechnął, przypominał mi uśmiechniętego Draco…
Zupełnie jakby istniał wizerunek „dobrego” i „złego” Malfoya i jakby oba one
łączyły się w osobie Draco i ujawniały w zależności od tego z kim w danej
chwili przebywa. – Twoje przeczucia mnie zdumiewają czasami. W istocie kociak
padł ofiarą zarówno Śmierciożerców, jak i Voldemorta. Był przyduszany, bity i
sam nie wiem co jeszcze, a wolałbym nie mówić głośno o moich obawach…
– Czyli… – zacząłem powoli, starając
się jakoś poukładać sobie to wszystko w głowie – ten “kot”, kimkolwiek on jest,
jest jakąś ofiarą Voldemorta. Tyle wiemy na pewno. Jednak biorąc pod uwagę
porwania z ostatnich miesięcy, tak naprawdę mogłaby to być którakolwiek z
tamtych ofiar.
– Niekoniecznie. Voldemort nie
porywał dzieci, a śmiem podejrzewać, że to o dziecko chodzi. Kot w moich
wizjach jest mały, ledwo wyjęty spod matczynych skrzydeł.
– Poprawka – wśród tych ofiar, o
których wiadomo, nie było dzie… ci – dokończyłem powoli, rozważając pewną myśl,
która mi właśnie przyszła do głowy. – A gdyby to był nastolatek? W wakacje sam
miałem kilka wizji. Choć one zdecydowanie różnią się od pańskich. W ich trakcie
jakby łączę się myślami z Voldemortem, znajduję się w jego głowie… Nie wiem jak
to dokładnie opisać. W każdym razie w wakacje kogoś szukał. Jakiegoś mężczyzny,
może chłopaka. Był wściekły na Lucju… pańskiego brata, że “jeszcze go nie
znalazł”. Miałem tę wizję już po tym, jak zaczęły się wizje o torturach tych
porwanych ludzi. A po niej była jeszcze jedna… W niej najwyraźniej miał już
tego, kogo szukał. Byłem w tym samym lochu co wcześniej, z tym że nie było już
w nim metalowego stołu, który służył do… cokolwiek miała na celu tamta rzeź. Za
to na ziemi wyrysowany był krąg i leżała w nim jakaś postać, przykuta
łańcuchami do podłogi. Wrzeszczała z bólu… – Urwałem na moment, próbując sobie
przypomnieć jak najwięcej szczegółów. Wolałbym raczej o tym wszystkim
zapomnieć, ale nie było innego wyjścia. – Wcześniej nie połączyłem tych dwóch
faktów, bo postać miała długie włosy i z miejsca założyłem, że to była
dziewczyna... Ale teraz jestem niemal pewny, że musiał to być ten “on”, którego
szukał Voldemort. Obraz był co prawda rozmazany przez jakąś dziwną mgłę, ale
jestem całkiem pewien, że to był młody chłopak. Ale nie dziecko. Raczej nastolatek,
może młody mężczyzna… I mam przeczucie, że to był właśnie ten kot z pańskiej
wizji.
– Dziwną mgłę powiadasz? Była
fioletowa? Ostatnimi czasy ten kolor szczególnie pojawia się wokół kota –
powiedział, bardziej zamyślony. – Raz połykał fioletową breję, która raniła
jego język. Teraz opuszczający jego ciało kruk miał mieniące się fioletem
ślepia.
– Nie, była srebrna… Ale jakby
wnikała w ciało tego chłopaka. A przynajmniej tak mi się wydaje. – Każdy z nas
pogrążył się w swoich myślach, aż w końcu przerwałem tę ciszę kolejnym
pytaniem: – Czy rozszyfrował pan wszystkie osoby, o których miał wizje?
– Wcześniejsze tak. Obecnie nie mogę
rozszyfrować kilku postaci. Jednak to tylko kwestia czasu.
– Czy to nie tak, że wszystkie
pańskie wizje były do tej pory powiązane z osobami, które pan znał osobiście?
– Jeśli tak na to spojrzeć… to tak.
Albo znałem je już wcześniej, albo poznawałem krótko po tym. Jak rodziców Edith
następnego dnia po wizji.
Milczałem przez chwilę, rozważając
jedną myśl.
– Jeśli dobrze zakładam, że ten kot
z pańskiej wizji to ten sam chłopak co w mojej, a wszystko, co pan widział
powiązane jest ze znanymi panu osobami… To czy nie powinniśmy założyć, że jest
uczniem naszej szkoły? W końcu Hogwarcie nie brakuje chłopaków…
– Tak samo jak w innych magicznych
szkołach – wciął mi się w słowo. – Hogwart nie jest jedyną placówką szkolącą
młodych czarodziei.
– Uczył pan wcześniej w innych
szkołach? – Tego nie przewidziałem.
– Po zakończeniu szkoły,
praktykowałem przez rok w Beauxbatons. Przez dwa lata uczyłem w Durmstrangu, a
rok temu w Koldovstoretz. Dlatego możliwości jest naprawdę wiele.
– Och… To wszystko komplikuje.
– Istotnie – oznajmił, po czym dodał
znienacka – Mam cichą nadzieję, że nie zdradzisz nikomu mojej tajemnicy,
prawda?
– Oczywiście. Ta rozmowa zostanie
między nami – obiecałem. Chciałem porozmawiać o tym z Ronem i Hermioną, ale tym
razem się powstrzymam. Miał prawo poprosić o dyskrecję. Poza tym z wizjami
trzeba postępować ostrożnie. Pochopne wnioski mogą mieć katastrofalne skutki.
Jak w przypadku bitwy w ministerstwie.
~*~
W poniedziałkowy ranek obudziłem się
pełen zapału. Mieliśmy dziś trening, a piątkowa wygrana Ślizgonów i przede
wszystkim świadomość jakie postępy zrobił Draco wprawiły mnie w bojowy nastrój.
W końcu nasz mecz z Puchonami ma się odbyć już w przyszły piątek. Wciąż daleko
nam było do poziomu z poprzednich lat, ale ufam że teraz wreszcie wszyscy się
wezmą w garść. Słyszałem komentarze ludzi z drużyny. Ich też tamten mecz
zmobilizował do pracy. Dzisiejszy trening zapowiada się naprawdę owocnie.
Właśnie omawialiśmy z Ronem i Hermioną jak tu w pełni wykorzystać pozostały nam
czas – Herm choć nie była taką fanką Quidditcha jak my, to wciąż potrafiła
podsunąć ciekawe pomysły na nowe ćwiczenia wspomagające koordynację czy
zaufanie wśród członków drużyny. A nad tym zdecydowanie musieliśmy popracować.
Byliśmy w trakcie omawiania zabawy, gdzie jedna osoba z pary miała mieć
zawiązane oczy a druga miała nią kierować podczas unikania tłuczków, gdy
dostrzegłem Draco i Ignissa, którzy zatrzymali się u wylotu korytarza, którym
podążała nasza trójka. Uśmiechnąłem się szeroko, ale szybko się zreflektowałem.
Zerknąłem w bok na Rona, ale na szczęście ograniczył się do niezadowolonej
miny. Dziękowałem w duchu, że powstrzymał się od rzucenia cichego, uszczypliwego
komentarza, jak to robił przez ostatnie pięć lat, za każdym razem gdy dostrzegł
gdziekolwiek Draco. Choć to przynajmniej nie przyprawiłoby mnie i wszystkich
zebranych o atak serca, w przeciwieństwie do tego co tym razem opuściło jego
usta:
– Cześć Igniss, Malfoy. – Co prawda
zrobił przy tym minę, jakby jadł cytrynę, ale nie ulegało wątpliwości, że
właśnie przywitał się z Draco.
– Weasley – Draco kiwnął mu lekko
głową, spoglądając w stronę korytarza prowadzącego do Wielkiej Sali, po czym
znów utkwił spojrzenie w Ronie, jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu jednak
chyba podjął decyzję, bo jego twarz rozluźniła się delikatnie, a sam blondyn
wyciągnął zabandażowaną dłoń w stronę Rona, co osłupiło nas wszystkich.
Na Merlina! Czy to sen? Draco chcący
się pogodzić z Ronem??
– Draco! – syknął nagle Ig, łapiąc
kuzyna na nadgarstek i odciągając jego dłoń od nas, nim w ogóle Ron zdążył
przetrawić powód wyciągniętej do niego ręki. – Nie możesz...
– Ignissie, to nie było zbyt miłe.
Ani taktowne – rzuciła Hermiona, choć brzmiała bardziej na zdumioną niż złą.
Zresztą nie dziwię się jej. Cała ta sytuacja była tak absurdalna, że
zastanawiałem się, czy aby wciąż nie śpię.
– Właśnie – przytaknął Draco,
patrząc dziwnie na Iga. – Wyglądało to tak, jakbyś uważał, że nie jestem godny
podania ręki Weasleyowi.
– Wiesz, że nie o to mi chodziło. –
Brunet pokręcił gwałtownie głową.
– To o co? – włączyłem się do
rozmowy, nieco poirytowany. Lubię Iga, nawet bardzo, ale to co zrobił było
paskudne.
– O… o… – Igniss spojrzał zakłopotany
na nas, jakby nie wiedział, co powinien powiedzieć, by wyjść obronną ręką. “Ręką”...
Spojrzałem na dłoń Draco, uprzytamniając sobie, że przecież w piątek nie miał
jej zabandażowanej. A w weekendy nie mieli treningów, więc nie mogła to być
wina odcisków od miotły ani nic takiego.
– Co ci się stało w rękę? – Siliłem
się, by zabrzmiało to jak zwykła ciekawość.
– Nic – odparł szybko, wyrywając się
Igowi i chowając rękę za siebie. Co z kolei zainteresowało Hermionę.
– Skoro to takie nic, to czemu ją
ukrywasz? Zraniłeś się podczas meczu?
– Nie zraniłem się podczas meczu.
Złamałem wczoraj palce, zadowolona? – warknął, rzuciwszy Hermionie nieprzyjemne
spojrzenie.
– Dajmy już temu spokój. Chodźcie,
Kate już pewnie na nas czeka, umówiliśmy się przecież. Zapomnieliście?
Widziałem po ich minach, że nie
chcieli dać tak łatwo za wygraną, ale moja mina musiała im powiedzieć, że
lepiej żeby jednak odpuścili.
– Chodź, Ig – mruknął Draco,
odchodząc jako pierwszy, a Igniss podążył za nim, oglądając się tylko na nas
przez ramię.
Przezornie odczekałem, aż zwiększy
się dystans między nami i również ruszyłem z przyjaciółmi do Wielkiej Sali.
Przez chwilę wpatrywałem się w plecy Draco, ale zmusiłem się by przestać. To
było ryzykowne. Zresztą i tak nic mi nie da. Za to szybki ukradkowy sms w
trakcie śniadania da mi o wiele więcej.
Lecz nie zdążyłem nawet dojść do
swojego miejsca, gdy poczułem wibracje oznaczające przyjście wiadomości.
Szedłem przed przyjaciółmi, więc mogłem pozwolić sobie na złowienie wzrokiem
Draco. Patrzył na mnie znad pucharu, ale gdy tylko nasze oczy się spotkały,
zajął się rozmową ze znajomymi.
Kiedy już usiedliśmy, rzuciłem do
przyjaciół, że Amber do mnie napisała. Ron wciąż czasem miał tendencję do
zaglądania mi przez ramię, gdy wyciągałem komórkę, więc wolałem się
zabezpieczyć. Co jakiś czas dostawałem od niej krótkie wiadomości z serii “co
tam?”, więc wspomnienie o niej zapewniło mi spokój.
Spojrzałem na ekran. I choć
spodziewałem się, że będzie prosił o spotkanie, żeby wyjaśnić całą tę sytuację…
Końcówka wiadomości sprawiła, że ogarnęły mnie raczej złe przeczucia:
“Odwołaj wszystkie swoje plany na
dzisiaj. Potrzebuję Cię”
Przełknąłem ślinę, układając w
głowie odpowiedź.
“O 20.30 będę do twojej dyspozycji,
zerwę się z części treningu, ale nie mogę go całkiem odpuścić. Gdzie się
spotkamy?”
“Wolałbym u mnie, ale nie mam
zielonego pojęcia jak cię bez szumu przeprowadzić przez PW. Zostaje Pokój
Życzeń...”
“Ja wiem jak to zrobić. Czekaj na
mnie pod naszą salą od eliksirów, o tej porze powinno tam być w miarę bezpiecznie”
“Tylko się nie spóźnij”
“Będę na czas, obiecuję”
~*~
Lekcje ciągnęły się niemiłosiernie,
ale wreszcie nadszedł czas treningu. Ubłagałem Kate, żeby pozwoliła mi dziś
wcześniej wyjść, bo i tak ćwiczenia były ukierunkowane głównie na budowanie zaufania
między ścigającymi i pałkarzami z dodatkiem szkolenia bramkarza, więc tak
naprawdę miałem przez większość czasu gonić za zniczem albo ćwiczyć
stabilizację. W rezultacie na miejsce spotkania udało mi się dotrzeć nawet
przed Draco. Rozejrzałem się po korytarzu, upewniając, że na pewno jestem sam,
po czym skryłem się pod peleryną niewidką. Nie wiedziałem jak długo przyjdzie
mi tu na niego czekać, a wolałbym żeby nikt nie widział mnie szwendającego się
o tej porze po lochach. A przede wszystkim chciałem zobaczyć jego minę, gdy
mnie (nie)zobaczy.
Cichy odgłos kroków powiadomił mnie
o zbliżającym się chłopaku. Draco przyszedł, obejmując się ramionami i
rozglądając nieufnie na boki. Zdziwiło mnie, że nie czuł się tu bezpiecznie. W
końcu to jego teren, no nie? Na mnie sama świadomość, że jestem na terenie
wieży, działa uspokajająco. Choć z drugiej strony… Może jego postawa jest
bardziej racjonalna, biorąc pod uwagę fakt, że nawet sam dyrektor nie uważa już
Hogwartu za tak bezpieczny jak kiedyś.
Draco wyciągnął różdżkę, rzucając
ciche Tempus, by sprawdzić godzinę, po czym sapnął cicho, zły.
– Czemu musisz się akurat teraz
spóźniać, głupku? – szepnął, trzymając różdżkę w pogotowiu i uważnie patrząc na
jeden i drugi kraniec korytarza.
Już chciałem się do niego odezwać,
ale różdżka w jego dłoni zdecydowanie wybiła mi ten pomysł z głowy. Ron i
Hermiona wzdrygali się za każdym razem, gdy dotknąłem ich lub powiedziałem coś,
będąc ukrytym pod niewidką. Wolę nie sprawdzać, jak zareaguje ktoś uzbrojony i
nie mający pojęcia, że ją posiadam. Wyciągnąłem więc telefon i napisałem szybką
wiadomość.
“jestem przed tobą nie przestrasz
się”
Draco wzdrygnął się na dźwięk
własnego telefonu. Zaraz jednak się zreflektował i wyciągnął komórkę z tylnej
kieszeni spodni, czytając wiadomość ode mnie. W pierwszej chwili zmarszczył
brwi, by zaraz potem poderwać głowę i patrzeć niepewnie prosto na mnie,
ukrytego pod niewidką.
– Harry? – spytał, nieznacznie
drżącym głosem.
Podszedłem do niego na wyciągnięcie
ręki i dotknąłem lekko jego przedramienia, jednocześnie wymawiając cicho jego
imię. Mimo moich starań i tak kwiknął cicho, przerażony. Ale przynajmniej nie
rzucił we mnie zaklęciem.
– Mam na sobie pelerynę niewidkę –
wyjaśniłem, zniżając głos do szeptu.
– Na Salazara… – szepnął cicho,
uspokajając się nieznacznie. – Wystraszyłeś mnie prawie na śmierć.
– Przepraszam...
– Nieważne. – Uciął. – Chodźmy do
mnie.
– Idź przodem. Ale jak będziemy
przechodzić przez drzwi to prześliznę się pierwszy, żeby przypadkiem drzwi nie
przycięły peleryny.
Blondyn kiwnął głową i odwrócił się
na pięcie, prowadząc mnie pod pamiętne przejście do ich pokoju wspólnego.
Chłopak wypowiedział hasło i przepuścił mnie pierwszego, samemu wchodząc zaraz
za mną.
– Draco! – Uchyliłem się w ostatniej
chwili, gdy do blondyna podbiegł Anderson, patrząc na niego ze zmartwieniem. –
Gdzieś ty znikł? Nawet nie wiesz, jak mnie i innych przeraziłeś. W jednej
chwili wiemy, że jesteś u siebie, a w drugiej pada hasło, że opuściłeś dom.
– Nic mi nie jest, Paul. Byłem tylko
u profesora Snape’a.
Twarz Ślizgona rozpogodziła się
odrobinę.
– Skoro tak to dobrze. Ale następnym
razem powiedz komuś, gdzie idziesz.
– Jasne – odparł i ruszył dalej,
zbywając innych parowami słowami lub zwyczajnym spojrzeniem. Draco wprowadził
mnie do swojego dormitorium, które rzeczywiście wyglądało praktycznie jak
tamten pokój, który „sprosta wymaganiom arystokratycznego tyłka Malfoya”.
– Nie wierzę, że naprawdę masz do
dyspozycji własne… komnaty. – Pokręciłem niedowierzająco głową, ściągając z
siebie pelerynę, gdy zamknął drzwi szybkim zaklęciem.
– Cóż… ja tam jestem z tego
zadowolony – powiedział, odkładając różdżkę na stolik i podchodząc do mnie.
Przytulił się, obejmując ramionami moją talię i opierając głowę na moim
ramieniu. To było niespodziewane, a przez to jeszcze bardziej urocze. – Dzięki
temu, nie muszę się martwić niezapowiadanymi wizytami współlokatorów.
– Tak, to z pewnością ułatwia życie
w internacie – odparłem, odwzajemniając uścisk. Ukryłem nos w jego włosach,
wdychając ich przyjemny zapach. Choć denerwowałem się trochę, idąc tutaj,
podobnie jak przez cały dzień martwił mnie powód tego spotkania, w tej jednej
chwili nieco się odprężyłem. Ale tylko nieco.
– Od czego wolisz zacząć? Od
powiedzenia mi jakim cudem połamałeś sobie przez weekend palce czy do czego jestem
ci tak bardzo potrzebny? – spytałem cicho, odsuwając się kawałek, by móc go
widzieć.
Blondyn uniósł głowę, spoglądając na
mnie z uwagą.
– Nie było cię na kolacji.
– Miałem wtedy trening… Co mnie
ominęło? – Zmarszczyłem brwi, czując że nie spodoba mi się odpowiedź.
– Och, tylko mowa dyrektora o
zdrajcy w naszej szkole.
– CO?! – sapnąłem przerażony. –
Kto…?
– Theodor Nott z mojego domu.
– Kojarzę go, jakby nie patrzeć od
sześciu lat miewaliśmy razem zajęcia… Ale jak dyrektor się o tym dowiedział?
– I tu na scenę wkracza moja skromna
osoba – mruknął cicho, lewą dłonią chwytając za prawą – tą zabandażowaną.
– Możesz mówić jaśniej? Nie mam
cierpliwości do zgadywanek. Albo raczej tyle wersji zdarzeń właśnie przyszło mi
do głowy, że...
– Pamiętasz pewnie, jak Ig wspomniał
ci o moim tajemniczym wielbicielu?
– Pamiętam. Ale przecież w piątek
twierdziłeś, że z tym już koniec! A przynajmniej tak zrozumiałem.
– Razem z Verą ustaliliśmy czas i
miejsce mojego spotkania z nim wypadające na wczorajszy wieczór. Wiedziałem, że
spotkam się ze sługą Czarnego Pana, to było oczywiste. O to przecież chodziło…
Nie spodobało mi się to, więc poprosiłem profesora Yoshizawę, żeby zjawił się
pół godziny później i zainterweniował w razie kłopotów. – Zamilkł na chwilę,
spoglądając na mnie. Cisnęło mi się na usta pytanie, czemu to mnie nie poprosił
o pomoc, ale uznałem że zabrzmiałoby to dziecinnie. – Ten z kolei postanowił
wtajemniczyć Snape’a i razem z nim przyjść na miejsce… Okazało się, jakże by
inaczej, że to była pułapka na mnie. Albo raczej próba zmuszenia mnie do
zadeklarowania się, że będę…
– Nie kończ. Domyślam się… –
szepnąłem, bo nie miałem wątpliwości, że głos by mnie zawiódł.
– Nie rozumiesz. – Draco pokręcił
głową. – To nie było polecenie z góry, tylko własna zachcianka Notta. Jakby
chciał się sprawdzić czy coś… Sam nie wiem. W pierwszej chwili pomyślałem, że
to ON go wysłał. Ale po rozmowie z nim zrozumiałem, że to wcale nie było tak.
– ...Powiedz… to on ci połamał
palce?
– Żeby tylko… – Zaśmiał się głucho,
przygryzając wargę. Spojrzał na mnie, przepełnionym lękiem wzrokiem. Ścisnęło
mnie boleśnie w piersi. – Bałem się go, Harry. Nigdy nie bałem się swoich
domowników. Nigdy. A wspomnienie o nim tak mnie paraliżuje, jakbym znowu został
trafiony przez jego zaklęcie, którym potraktował mnie na dzień dobry.
– ...To nie był Cruciatus, prawda? – Czułem jak zaczyna gotować
się we mnie krew. Jeżeli ten śmieć odważył się potraktować Draco tą klątwą… Oby
już nigdy nie pokazał mi się na oczy.
– Nie, to był Furtum Halitus
– powiedział i dodał zaraz, kiedy zauważył, że nie znam tego zaklęcia: –
Zaklęcie duszące.
– Och, świetnie! Widzę, że wykazuje
się zaskakująco sadystyczną inwencją twórczą nie tylko podczas pisania wierszy…
– zironizowałem, zaciskając trzęsące się dłonie w pięści.
– Spokojnie, nic mi nie jest –
mruknął, łapiąc mnie delikatnie za dłoń i przykładając ją do swojego policzka.
Momentalnie rozprostowałem palce. – Czujesz? Jestem cały. Nott mi już nie
zagraża. Trafił do Azkabanu. – Patrzył na mnie spod półprzymkniętych powiek,
uśmiechając się delikatnie. – Niedługo kości się zrosną, a ja przestanę
wzdrygać się na każdy nieoczekiwany dźwięk.
Patrzyłem mu przez chwilę w oczy,
szukając tam oznak wahania, kłamstwa – czegokolwiek. Ale nic takiego nie
dostrzegłem. Może po prostu nie byłem w stanie przejrzeć jego gry, a może
faktycznie mówił szczerze. Wolałem tego jednak nie roztrząsać. Nie o to tu
przecież chodziło. Moim obowiązkiem było zapewnienie go, że ma we mnie
wsparcie. Pochyliłem się i musnąłem lekko jego wargi. Draco jęknął słabo,
obejmując moją szyję i przylegając do mnie całym ciałem. Pogłębił pocałunek,
skubiąc moją dolną wargę. Zaraz jednak przerwał i odsunął się kawałek.
– Chodź – szepnął i pociągnął mnie
do drzwi prowadzących… do jego sypialni. Posłusznie dałem się zaprowadzić do
pościelonego łóżka i usadzić na nim. Delikatnym gestem nakazał mi rozsunąć
nogi, między którymi zaraz się znalazł. Momentalnie zrobiło mi gorąco, a serce
załomotało w piersi. Gdy powoli opadał na kolana, utrzymując kontakt wzrokowy,
jego imię mimowolnie wyrwało się z moich ust. Jestem pewien, że w tym momencie
pożerałem go wzrokiem. Lecz on tylko uniósł pytająco wzrok, kładąc dłonie na
moich udach i gładząc je przez materiał spodni. Gdy zdał sobie sprawę, że
zrobiłem to bezwiednie, uśmiechnął się ciepło, nie przerywając swojej
czynności. Nie chcąc tak bezczynnie siedzieć, musnąłem dłonią jego policzek,
przesunąłem nią po szyi, kończąc wędrówkę z tyłu głowy. Wczesałem palce w
krótkie blond kosmyki, drapiąc delikatnie tamto miejsce. Jego ręce zawędrowały
odrobinę wyżej, na co przełknąłem ślinę, oczekując nawet sam nie wiem czego.
Chłopak zachichotał cicho, kładąc
policzek na udzie z twarzą… O mój boże! Tak blisko mojego krocza.
– Czy wyjdę na puszczalską dziwkę,
jeśli stwierdzę, że chcę przejść o krok dalej? – spytał, kiedy palcami
przesuwał po klamrze paska.
Pokręciłem gwałtownie głową. Dopiero
widok rozbawienia na jego twarzy zmusił mnie do przyznania tego na głos:
– Jeśli chęć pójścia o krok dalej
miałaby zrobić ją z kogokolwiek, to zdecydowanie siedzimy w tym obaj.
– Cieszy mnie to. Chociaż w sumie
nie wiem, czy to na pewno odpowiednie. W końcu uwodzę Złotego Chłopca. Nie
jesteś zbyt niewinny na to? – spytał złośliwie, kiedy prawie rozpiął mi pasek.
– Draco…! – niemalże jęknąłem. – Ty
draniu, nie drażnij się ze mną…!
– Nie sądzę, żebyś mógł mnie do tego
zmusić – mruknął, odpinając guzik, by zaraz zębami rozpiąć mi zamek spodni.
– Bo nie mogę – przyznałem,
oddychając głęboko i przymknąłem oczy. Resztę powiedziałem, patrząc na niego
spod półprzymkniętych powiek: – Ale przecież do niczego nie muszę cię zmuszać.
Sam chcesz to ze mną zrobić.
– Chcę, żebyś na mnie patrzył –
rozkazał niższym niż zazwyczaj głosem. Momentalnie zakochałem się w tym
dźwięku. Mógłbym go słuchać cały czas. Skinąłem głową, bez zastanowienia
przystając na jego żądanie. Zresztą i tak miałem to w planach.
Wyprostował się odrobinę, kładąc
dłoń na materiale bielizny. Gładził mnie delikatnie, stymulująco, by zaraz
odsunąć ręce i wstać z klęczek.
– Połóż się na łóżku. – powiedział
władczo, wciąż tym niskim głosem, od którego dostawałem dreszczy. Kiedy
spełniłem jego polecenie, dodał z lekkim uśmiechem: – Dobry chłopiec.
Zabrał się za powolne
rozsznurowywanie i ściąganie moich butów, które zaraz znalazły się na ziemi, a
w ślad za nimi poszły skarpetki i spodnie. Podpierałem się na łokciach, śledząc
uważnie każdy jego gest. Draco przysunął się bliżej, całując mnie po łydce i
stopniowo przechodząc coraz wyżej i wyżej. Kiedy doszedł do uda, przejechał
językiem po skórze. Wciągnąłem gwałtownie powietrze, napinając mięśnie. Cmoknął
jeszcze raz mokre miejsce i przeniósł się na drugą nogę robiąc dokładnie to
samo. Tak naprawdę ledwo mnie dotknął, a ja już byłem twardy. Zacząłem się
zastanawiać, jak uda mi się wytrzymać, gdy wreszcie poświęci więcej uwagi
mojemu penisowi.
Oderwał usta, podnosząc się
nieznacznie, po czym przysunął twarz do mojego krocza, z uśmiechem składając
całusa na postawionym namiocie. Penis drgnął na ten gest, zadowolony z
poświęcanej mu uwagi, kiedy Draco całował go przez materiał. Zresztą nie tylko
on reagował tak ochoczo na poczynania tych cudownych ust. Mimo wysiłków z
gardła wyrwał mi się zduszony jęk.
Blondyn podniósł na mnie wzrok, ręką
sunąc po linii bokserek. Palce w końcu weszły pod gumkę i odchyliły ją w taki
sposób, by uwolnić mojego nabrzmiałego członka. Sapnąłem krótko.
– Cofam moje oskarżenie sprzed kilku
tygodniu. Nie masz się czego wstydzić – szepnął, obejmując go palcami u nasady
i przejeżdżając ręką po całej długości.
– Hę?? – mruknąłem rozkojarzony.
– Nieważne – uciął, chuchając na
czubek, który zaraz ucałował jakby z namaszczeniem. – Sprawię, że zobaczysz
gwiazdy, Harry – zapewnił.
– Oj, nie wątpię… – odparłem,
oblizując spierzchnięte wargi. Draco wyglądał w tej chwili tak niesamowicie
seksownie…!
I w tym momencie gorące usta
pochłonęły główkę penisa, zasysając się na niej, podczas kiedy dłonią spokojnie
przesuwał po jego trzonie.
Stęknąłem, odchylając głowę do tyłu
i zaciskając dłoń na kołdrze. Pierwszy raz ktoś dotykał mnie w ten sposób i
jeszcze tym kimś był Draco… To była prawdziwa próba silnej woli –
powstrzymywanie głosu i orgazmu. Za nic nie chciałem dojść już teraz. Zwłaszcza
wprost w jego usta.
Blondyn, nie przestając poruszając
ręką, zabrał usta, przesuwając językiem po całym penisie, by następnie wziąć
mnie jeszcze głębiej. Zupełnie jakby chciał pochłonąć mnie całego. Do tego
jeszcze to ssanie! Nie wiem, jak on to robił, ale to było nieziemskie… Tym
bardziej, kiedy wracał do główki, liżąc ją z zapałem i ssąc na przemian. Nie
stać mnie było na dalsze zachowywanie milczenia. Nawet nie jestem pewien, co
dokładnie mówiłem… znaczy jęczałem, bo inaczej tego nazwać nie można.
Draco złapał w drugą rękę moje
jądra, dodatkowo mnie stymulując. Ten ruch przesądził sprawę. To był mój
koniec. Chłopak chyba też to wyczuł, bo zabrał głowę od mojego penisa, w zamian
szybciej poruszając ręką, a mną wstrząsnął tak silny dreszcz orgazmu, jak nigdy
przedtem.
– …wo-ow… – wydyszałem, próbując
uspokoić oddech i oszalałe serce. – Draco… to nie były gwiazdy… To był cały pierdolony
nieboskłon – wydusiłem przez zaciśnięte szczęki.
Ślizgon ze śmiechem położył głowę na
moim udzie, sięgając sam do swoich spodni, opuszczając je nieznacznie i
obejmując długimi palcami swojego członka, zaczął sobie szybko trzepać,
wzdychając. Byłem co prawda trochę zmęczony, ale nie zamierzałem pozwolić, by
po tym co dla mnie zrobił, musiał sam się zadowalać. Dlatego uniosłem się do
siadu i przyciągnąłem jego twarz do pocałunku. Trochę się skrzywiłem, czując w
jego ustach własny smak, ale zignorowałem to. Chłopak jęknął przeciągle w moje
wargi, kiedy tylko go dotknąłem i zabrał swoją dłoń, oddając mi się całkowicie.
Z pewnością nie mogłem powtórzyć tego, co on zrobił przed chwilą, ale osobiście
uważałem, że mam całkiem zwinne dłonie i zamierzałem w pełni wykorzystać te
zdolności, by mu się odwdzięczyć. A sądząc po tym jak głośno wzdychał i
pojękiwał, podzielał zdanie o moich umiejętnościach. Ponownie odszukałem jego
usta, całując namiętnie. Jak ja przeżyłem wszystkie dotychczasowe lata bez tego
uczucia? Mógłbym całować go całymi dniami.
Draco w pewnej chwili spiął się
cały, krzycząc cicho w moje wargi i wylewając się na moją dłoń.
Przytuliłem go, czując na własnej
piersi szybkie uderzenia jego serca. Rozluźnił się, zaspokojony, opierając się
o mnie całym ciężarem. Opadłem na materac, ciągnąc go za sobą. Leżeliśmy tak
chwilę spoceni i ubabrani spermą. Zazwyczaj nie lubiłem tego uczucia, ale
teraz… nie dość że mi nie przeszkadzało, to wydawało się wręcz miłe.
Uśmiechnąłem się lekko.
Chłopak przesunął ręką po mojej
szacie, której nie było nawet kiedy ściągnąć, parskając cicho pod nosem.
– Hm? – mruknąłem pytająco.
– Nic, po prostu cała ta sytuacja. –
Zakreślił ręką jakiś bliżej nieokreślony kształt. – Nigdy nie sądziłem, że
mogłoby między nami do czegoś takiego dojść… To zajebiste… – Zaśmiałem się. Nie
to, żeby powiedział coś zabawnego. Po prostu było mi tak lekko na duszy, że
miałem ochotę się roześmiać.
– Nie pamiętam, czy już to zrobiłem,
ale nawet jeśli, to dziś jeszcze raz będę musiał podziękować Igowi.
– Za co? – spytał, podnosząc na mnie
zainteresowany wzrok.
– Gdyby nie on to nigdy nie doszłoby
do tamtego nieszczęsnego pocałunku.
– Ach, zdjęcia… – mruknął cicho,
rozbawiony. – Wtedy byłem na niego tak wściekły, że chciałem urwać mu jaja.
– Ja też! – rzuciłem wesoło. – W
ogóle tak sobie myślę, że już wtedy jak pokazał mi te zdjęcia, ciągnęło mnie do
ciebie. – Odpowiedział mi cichy zaskoczony pomruk Draco.
– No bo jak inaczej wyjaśnić, że aż
tak mi odbiło? Znaczy ja wiem, że jestem narwany, ale...
– Ja jak tylko cię zobaczyłem w
pociągu, nie mogłem oderwać od ciebie wzroku i plułem sobie w brodę, że
wcześniej nie potrafiłem dostrzec tego czegoś w tobie.
– Masz szczęście, że powiedziałeś
“tego czegoś”, bo właśnie miałem się obrazić, że poleciałeś tylko na mój wygląd
czy coś...
– Poniekąd też – zaśmiał się cicho.
Posłałem mu za karę lekkiego kuksańca. – Ej! Jestem arystokratą. Muszę otaczać
się pięknymi rzeczami i jeszcze lepszymi ludźmi.
– Zdajesz sobie sprawę, że ja tylko
zmieniłem ciuchy? Oprócz tego chyba za bardzo się nie zmieniłem.
– Tylko?! Człowieku, kiedyś
chodziłeś w workach po kartoflach. Teraz wyglądasz jak chodzący seks. Nie taki
jak ja, ale co się dziwić. Nie każdy może wyglądać tak olśniewająco.
Mimo najszczerszych chęci nie
potrafiłem powstrzymać wybuchu śmiechu.
– Świnia – burknął, odsuwając się
ode mnie. A raczej próbując, bo owinąłem go szczelnie ramionami, tuląc się do
jego piersi. Choć nie mogłem przestać się chichrać. – Uch! Uważaj! Moje żebra
dopiero co się zrosły, barbarzyńco! – krzyknął z mieszaniną oburzenia i
rozbawienia.
Śmiech momentalnie zamarł mi w
gardle.
– Połamał ci też żebra…? – spytałem
głucho, poluźniając uścisk, ale nie zabierając całkiem rąk.
– Też, ale to nic. Nie pierwszy raz
mam je złamane.
– Ile lat będzie siedział? –
drążyłem dalej, nie przejmując się jego komentarzem.
– Trzy albo cztery lata. Oficjalnie
nie ma znaku, chociaż sam fakt, że użył zaklęć niewybaczalnych przesądził
sprawę.
– Mówiłeś że nie potraktował cię Cruciatusem! – Poderwałem głowę, patrząc
na niego z mieszaniną przerażenia i złości.
– Nie potraktował mnie nim na dzień
dobry – westchnął ciężko, wiercąc się w moim ramionach.
– Ma cholerne szczęście, że trafił
do Azkabanu… – warknąłem, wyobrażając sobie, co bym mu zrobił, gdyby
przypadkiem nawinął mi się teraz pod rękę.
Draco posłał mi szeroki uśmiech.
– Mój ty bohaterze – mruknął,
całując mnie po szczęce. – Jesteś rozkoszny.
Nie bardzo wiedziałem, jak mu na to
odpowiedzieć, więc jedynie musnąłem ustami jego skroń. Przez chwilę jeszcze
błądził ustami po mojej żuchwie, aż wreszcie po prostu położył głowę na mojej
piersi.
– W ogóle nie spodziewałem się, że
peleryna niewidka naprawdę istnieje – rzucił niespodziewanie. – Myślałem tylko,
że to bajki Severusa, który twierdził, że kiedyś widział samą głowę twojego
taty, tuż po tym jak został zaatakowany.
– Pewnie mówił prawdę. Założę się,
że nie raz mój tata i jego kumple wykorzystywali ją do robienia kawałów czy
jakichś nielegalnych rzeczy.
– Posiadanie jej musi być wygodne,
co?
– Wygodne to mało powiedziane. Co
prawda teraz tylko ja się pod nią mieszczę, no może jakby się mocno ścisnąć, to
dwie osoby by się okryły… w każdym razie, na początku mieściła się pod nią cała
nasza trójka i sporo razy wykorzystywaliśmy jej właściwości, żeby przekradać
się nocą po zamku.
– I mogliście bez przeszkód
podsłuchiwać ludzi, którzy nawet nie byli świadomi waszej obecności.
– Między innymi… Choć trzeba przyznać,
że prawdopodobnie na panią Norris ona nie działa. Kilka razy zdarzyło się, że
niemal mnie wydała. Głupia gapiła się na mnie albo wręcz zaczynała gonić… Na
szczęście Filch jest skończonym idiotą.
– To ja kiedyś miałem podobną
sytuację z Silkiem w tamtym roku, kiedy zdawał się ociera… – zamilkł nagle.
Wstrzymałem oddech. I po co ja
wspominałem o tym wyliniałym kocurze...
– Eeem…
– Podsłuchiwałeś mnie…
podsłuchiwałeś, kiedy ja...
– Niespecjalnie! Zresztą nawet jeśli
bym to zrobił z premedytacją – a tak w sumie było, dodałem w myślach – to wtedy
wciąż cię nienawidziłem.
– Nie jestem na ciebie zły –
powiedział po chwili ciszy. – Po prostu uderzyło mnie, co mogłeś wtedy
usłyszeć.
– Słyszałem oczywiście tylko twoje
odpowiedzi i to chyba było gorsze niż usłyszenie całości. Żebyś ty wiedział do
jakich porąbanych wniosków doszliśmy, na podstawie tych strzępków informacji!
Oczywiście wszystko kręciło się – a jakże by inaczej – wtrąciłem kwaśno – wokół
ciebie i Snape’a jako sług Voldemorta. Ale to tylko początek… Nawet nie wiem
czy chcę powtarzać ci te głupoty, bo tylko się wkurzysz. Co nie ma
najmniejszego sensu, skoro ostatecznie wszystkie te wymysły obaliliśmy. A nawet
jeśli nie wszystkie, to w końcu zapomnieliśmy o nich w natłoku innych spraw…
Wiesz, jak tak teraz o tym myślę, to byłem okropnym dupkiem.
– Cieszy mnie, że zauważyłeś. Ale
oświecisz mnie, co cię sprowadziło do takiego stwierdzenia. – Pocałował mnie w
szyję, wtulając się zaraz we mnie bardziej.
– Do tego że byłem dupkiem?
– Dokładnie. Bo chyba nie te
głupoty, że niby sypiam z własnych chrzestnym.
– O nie, słyszałeś o tym… – jęknąłem
zażenowany. – Czemu Ig musi ci wszystko powtarzać? Mógłby choć raz zachować
naszą rozmowę tylko dla siebie.
– Bo mnie za bardzo kocha. –
Wzruszył lekko ramionami. – No i sam pomysł był tak absurdalny, że aż śmieszny.
Nawet Vera była rozbawiona.
– Jej też powiedzieliście??!
– A czemu nie? Wie nawet o nas.
– Jak zareagowała? – spytałem
zaciekawiony. Do tej pory skupiałem się tylko na ewentualnej reakcji moich
przyjaciół na wieść o naszym związku. Aż mi głupio, że nigdy nie przyszło mi do
głowy, by zastanowić się jak by to wyglądało od strony Draco. Choć
przypuszczam, że jego ślizgońscy przyjaciele też nie będą zachwyceni, gdy się
dowiedzą, że ich “książę” chodzi właśnie ze mną.
– Cóż, bycie zaskoczoną to mało
powiedziane. W pierwszej chwili nie chciała mi uwierzyć, ale ogólnie przyjęła
to bardzo dobrze. Nawet chwilę później poszła to ze mną opijać.
Nie wiem, czy byłem bardziej
zaskoczony czy zazdrosny, że sam nie mam nawet co marzyć o takiej reakcji moich
przyjaciół.
– Harry? Jesteś zły, że jej
powiedziałem?
Pokręciłem głową.
– Jestem – urwałem na chwilę,
szukając odpowiedniego słowa – sfrustrowany. Bo wiem, że sam nigdy nie doczekam
się takiej reakcji ze strony Rona i Hermiony. – Ani kogokolwiek znajomego,
dodałem w myślach. Nawet Amber nie mogła cieszyć się razem ze mną, choć to
trochę co innego. – Ale jednocześnie cieszę się, że chociaż twoi przyjaciele...
– Tylko Vera… Reszta o niczym nie
wie...
– I Ig – dodałem, unosząc lekko
kącik ust w czymś co miało naśladować uśmiech. Przez chwilę milczeliśmy, ale
wreszcie odetchnąłem głęboko. – Choćby miało mi to zająć wieczność, w końcu
przekonam ich, żeby dali tobie... nam szansę – oznajmiłem stanowczo. – Skoro my
sami potrafiliśmy się na to zdobyć, to każdy powinien być w stanie – dodałem i
przycisnąłem wargi do czubka spoczywającej na mojej piersi głowy.
– Istotnie, chociaż nie chciałbym
przebywać za długo w tym samym pomieszczeniu, co Weasley.
– Ja z takim Richardsonem czy Zabinim
też nie, ale można się chociaż tolerować.
– Z Willem nie trzymam się jakoś
bardzo. Po prostu obaj jesteśmy prefektami, no i mamy pewien układ.
– Masz na myśli to, że ci usługuje
przy stole? Zresztą podobnie jak Andersen i jego chłopak, jakkolwiek mu tam na
nazwisko.
– Anderson – poprawił mnie, sądząc
po głosie najprawdopodobniej z uśmiechem, ale niestety nie widziałem w tej
pozycji jego twarzy – i jego chłopak, Ian Collins są dość specyficzni.
– Ciężko nie zauważyć.
– Ale gdybyś ich zobaczył samych, nie
przy mnie czy innych Ślizgonach, zauważyłbyś jak bardzo o siebie dbają.
– Póki o siebie dbają z dala od
ciebie, życzę im wszystkiego najlepszego, serio. Bierzemy z Andersonem udział w
tych samych zajęciach klubu pojedynku, więc można powiedzieć, że co nieco go
poznałem. I przyznaję, że nie wydaje się zły. Ale potem przypomina mi się jak
się do ciebie podwala.
– To był tylko taniec – westchnął
cicho. – No i wtedy nie byliśmy razem.
Milczałem przez chwilę zażenowany.
Miał rację.
– Okej, spróbuję tak się go nie
czepiać – oznajmiłem niechętnie. – A właściwie to ich obu.
– Czepiałeś się też Iana? Kiedy? Bo
Paula to pewnie cały czas terroryzowałeś w czasie zajęć.
– Nie moja wina, że nie potrafi
odeprzeć moich zaklęć ofensywnych.
Blondyn podniósł głowę i spojrzał na
mnie powątpiewająco.
– No co? Taka prawda.
To że walcząc z nim naprawdę daję z
siebie wszystko, to nie zbrodnia. W końcu tylko tak mogę doskonalić swoje
umiejętności, a po to właśnie dołączyłem do tego klubu.
– Niech ci będzie – powiedział z
przekąsem i wzruszył ramionami. – Lepiej mi powiedz, gdzie masz różdżkę?
Zostawiłem swoją w salonie, a potrzebuję rzucić małe zaklęcie.
– Trzymam ją w spodniach.
I Draco rzucił się na brzeg łóżka,
nie przejmując się opadającymi mu z bioder spodniami, które ledwo zakrywały
jego jasne pośladki, kiedy przechylił się i sięgnął po moje własne. Podziwiałem
ten widok, dopóki z tryumfalną miną nie wrócił do pozycji siedzącej, by podać
mi moją różdżkę ze słowami:
– Wyczyść nas.
– Zwykłe chłoszczyść wystarczy? –
spytałem niepewnie. Nigdy nie używałem zaklęć, by po sobie posprzątać.
– Hmmm…
– Może jednak skorzystamy po ludzku
z prysznica?
– Nie chce mi się wychodzić z łóżka
– odparł spokojnie.
– To cię zaniosę, leniu – rzuciłem
żartobliwie, a Draco zaświeciły się oczy, jakby mój pomysł spotkał się z wielką
aprobatą z jego strony.
– W takim razie niech będzie…
Prysznic czy wanna?
– Skoro nie chce ci się wstać, to
pewnie tym bardziej nie będzie ci się chciało stać przez dobre piętnaście
minut.
– Jak ty mnie dobrze znasz. –
Uśmiechnął się, ściągając z siebie bluzę i ciemną koszulkę. Mimowolnie
zlustrowałem jego nagą pierś.
– Prezentujesz się teraz o wiele
lepiej – palnąłem, nim zdążyłem ugryźć się w język.
Draco posłał mi ostrzegające
spojrzenie, jednak nie przestał się rozbierać i już po chwili siedział na łóżku
nagi, jak go natura stworzyła.
– A tobie trzeba pomóc?
– Dam sobie radę – mruknąłem, lekko
zakłopotany. Tak się skupiłem na oglądaniu jego poczynań, że zapomniałem, że
sam wciąż miałem na sobie kilka rzeczy.
– Eeeh, jak z małym dzieckiem –
westchnął, podchodząc do mnie na czworakach i zabierając się za odpinanie mojej
szaty. Nie zamierzałem się sprzeciwiać. Wręcz przeciwnie, wykorzystałem ten
czas, by lepiej się mu przyjrzeć. Choć w sumie w łazience będę miał na to sporo
czasu, bo na szczęście miałem dziś na sobie soczewki. Amber też będę musiał raz
jeszcze podziękować za to, co dla mnie zrobiła.
Dopiero po chwili zauważyłem, że
Draco nie rozbierał mnie, tylko przyglądał mi się uważnie, z delikatnym
rumieńcem.
– Co jest? – spytałem, unosząc lekko
jedną brew.
– Nic – burknął i ściągnął ze mnie
szatę. Żeby to zrobić musiał się jeszcze bardziej do mnie przysunąć, co z
premedytacją wykorzystałem, żeby go pocałować lekko. Chłopak prychnął oburzony.
– Ślizgońskie zagranie…!
– W twoich
ustach to chyba komplement – odparłem zaczepnie, po czym oswobodziłem ręce z
rękawów szaty i koszuli. Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, chwyciłem go
mocno w pasie (co spotkało się z jego zaskoczonym krzykiem) i wstałem, niosąc
go do łazienki wiszącego na moim ramieniu.
~*~*~*~
Akurat kiedy najmniej spodziewałam się rozdziału został wstawiony :) Zaintrygowała mnie rozmowa Harrego z krewnym Malfoya (przy okazji duży zdziw, że ma wizje). Dobrze, że przeprowadzili taką rozmowę. Mam nadzieję, że dzięki temu, że szybciej wpadną kim jest kociak z wizji zanim stanie się coś niekoniecznie miłego. Moje serce podbiło to jak chłopcy umawiali się na spotkanie oraz same spotkanie. Ciepło się na sercu robi jak się czyta, że Draco otworzył się tak w stosunku do Harrego. Jego chłopak chyba na razie jest jedyną osobą, która może liczyć na taką bliskość. I mam nadzieję, że tak zostanie. Jak zawsze życzę weny i czasu na pisanie. Z niecierpliwością czekam także na kolejny rozdział. Uwielbiam wasze opowiadanie i mam nadzieję, że mimo braku komentarzy bd pisać dalej. Pozdrawiam.Iz
OdpowiedzUsuńMi się robi ciepło na serduchu na widok Twoich komentarzy <3
UsuńAby podtrzymać tradycję zatrudnianych co roku nowych, dziwnych nauczycieli, której niestety Yoshizawa nie spełnił, Dumbledore musiał ściągnąć jakiegoś innego członka grona pedagogicznego, z którym byłoby coś nie tak. I tak oto powstał wróżbita Erydan xDD Żartuję oczywiście, tak sobie teraz wymyśliłam.
Wena na szczęście dopisuje :D Na początku lutego dostałyśmy z Yunohą takiego kopa, jak jeszcze nigdy. Od tamtej pory pracujemy skrzętnie nad kolejnymi rozdziałami, dzięki czemu mamy już ich sporo w zapasie. Jednakże nie wszystkie z nich następują bezpośrednio po tym, co już opublikowałyśmy.
Z czasem (przynajmniej w moim przypadku) jest nieco gorzej, ale nie będzie już takich mamucich przerw jak do tej pory (wciąż mam przez nie wyrzuty sumienia >.>)
Ten nowy Malfoy wydaje się bardziej przystępny niż reszta jego krewniaków, a w szczególności ojciec Draco. Gdybym takiego Lucjusza spotkała w ciemnym zaułku to dobrze bym wiedziała, że mam przerąbane i próbowała uciec jak najszybciej. Cieszę się, że dopisuje :) Oby tak dalej było :) Takie długie przerwy są najgorsze :p Teb czas niepewności, kiedy nie wiesz czy dzisiaj pojawi się rozdział czy może za miesiąc czy 2 jest okropny. Co do fabuły to oby Harry co takiego Draco w sobie "nosi" zanim będzie za późno. Mam także nadzieję, że pozna zwierzątko swojego chłopaka prędzej czy później. Pozdrawiam i życzę owocnych prac nad dalszymi częściami. Pozdrawiam. Iz
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńoch gorąco bardzo gorąco, Harry i jego postawa ;) a końcówka boska i jeszcze ta rozmowa Erodyna z Harrym, o miewa wizję... jak dla mnie jest Malfloyem, który ma inne podejście, ciekawe kiedy zorientują się kto jest tym kociakiem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia