środa, 10 lutego 2016

Rozdział 53 – Draco

Zamek o północy drzemał. Wszyscy uczniowie, którzy przemieszczali falami korytarze w drodze z i na zajęcia, wieczorem wracali do domów, spędzając chwile przed snem w pokoju wspólnym lub w swoich dormitoriach. Każdy starał się przestrzegać zasad. Prawie nikt nie chciał robić sobie kłopotów, a tym bardziej dostać za karę szlaban z Filchem. Wyjścia ostatnimi czasy było tylko bardziej ryzykowne, skoro zamek patrolował nie tylko woźny, ale też pełniący warty nauczyciele czy prefekci. Czyli trzy razy gorzej niż było wcześniej. 
Skręciłem w korytarz na trzecim piętrze, kiwnięciem głowy witając się z wracającym Richardsonem. Siódmoklasista miał patrol razem z Bentleyem. Przekichane. Miałem z nim wartę tylko raz i od tamtej pory zamieniałem się z Williamem jak szalony, kiedy tylko dyrektor sparował mnie z naczelnym poprawnym… Koleś był nawiedzony. W ciągu godziny potrafił przynajmniej cztery razy spytać się, czy nie wstydzę się tego, że daję zły przykład innym uczniom swoim nagannym wyglądem.
Haruse podniósł głowę, najwyraźniej usłyszawszy moje kroki i uśmiechnął się nieznacznie. Mimowolnie odwzajemniłem ten gest, podchodząc do niego bliżej.
– Byłeś dzisiaj niesamowity – powiedział miękko w ramach przywitania.
– Powiedziałeś to tak, jakbym na co dzień taki nie był – odparłem zaczepnie, prychając rozbawiony.
– Na co dzień to co innego, Ryuu-chan…
Wywróciłem oczami i kiwnąłem głową w stronę południowego skrzydła, gdzie zaraz obaj szliśmy nieśpiesznie.
– Czyli?
– Na co dzień ludzie podziwiają tylko twoją elegancję. Dzisiaj mieli okazję doświadczyć innego ciebie. Każdy twój ruch był wystudiowany, a ty byłeś tancerzem, boisko twoją sceną, a my twoimi widzami. Ludzie widzieli tylko ciebie i twój spektakl. Przyćmiłeś wszystkich swoim blaskiem… – odparł bez wahania, a ja poczułem jednocześnie, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch i to irytujące gilgotanie w podbrzuszu.
– No daj spokój. Co cię w ogóle wzięło na takie porównania? Obudził się w tobie poeta? – spytałem, ukrywając szczelnie swoje zakłopotanie. Dlaczego on dalej próbuje, skoro powiedziałem mu, że dałem szansę komuś innemu? No i dlaczego jego słowa tak na mnie wpłynęły!?
– Może… Ostatnio czytałem sporo haiku.
Uniosłem jedną brew, patrząc na niego pytająco. Nie byłem znawcą jak mój brat i miałem prawo nie wiedzieć, czym dokładnie prócz jakimś tekstem było to całe haiku.
– To jakieś wiersze? Opowiadania? – spytałem w końcu, kiedy nie raczył mi wyjaśnić sam z siebie tego pojęcia.
– Naprawdę nie wiesz? – Nie, tylko się zgrywam, sarknąłem w duchu. – Myślałem, że takich rzeczy nie będę musiał ci tłumaczyć. Jednak miałeś prawo nie wiedzieć! – zapewnił nagle, najprawdopodobniej dostrzegając moją minę. – To naprawdę nic takiego. Już ci mówię…
– Nie chcę – uciąłem jego słowa szybko. Nie chciałem pozwolić sobie na rozwodzenie się o jakiejś głupocie. – Bo mam w sumie lepszą propozycję.
Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie, kiwając głową, jakby właśnie tego się spodziewał.
– Zamieniam się w słuch, Ryuu.

~*~

Sobotni ranek był gwarny. Wszyscy, którzy mogli, wychodzili po śniadaniu. Dzięki temu w pokoju wspólnym pozostawały praktyczne pustki. Młodsi uczniowie, którzy nie byli w odpowiednim wieku na wyjścia do miasta, zamykali się w swoich pokojach, by zamanifestować swoje niezadowolenie reszcie domowników.
Kolejny raz korzystając z dobroci Richardsona oraz pierwszej srebrnej pary, mogłem pozwolić sobie na pozostanie w zamku i wzięcie się za napisanie wszystkich prac, które przyszły pod moją nieobecność i z dwie, które przyszły po tym, jak wróciłem. 
Drugoklasistka podeszła do mnie z kubkiem gorącej herbaty i z nieśmiałym uśmiechem postawiła go na stoliku obok. Następnie nim zdążyłem chociaż podziękować (co prawda kiwnięciem głową, ale zawsze), ta już odwróciła się na pięcie i odeszła.
Wzruszyłem ramionami, wracając do przerwanego na sekundy wypracowania z transmutacji. Jeszcze tylko jakieś dwa zdania i skończę. Byłem już na finiszu. 
– Znowu nie raczyłeś wyjść na miasto i się zabawić, książę? – padło pytanie gdzieś z boku. Spojrzałem w stronę uśmiechniętej Very. Dziewczyna ubrała przylegające do ciała jaśniutkie spodnie i ciemnozielony sweterek w srebrne gwiazdki przy końcówce prawego rękawa. Co było tak absurdalne, że nie mogłem się powstrzymać i parsknąłem cicho śmiechem.
Vera po dywaniku z Harpią i Severusem stała się o wiele ostrożniejsza. Przestała wędrować po zamku w swoim stylu, przez co zaczęła chodzić niezadowolona, marszcząc delikatnie swój zgrabny nosek. Co prawda, nie miałem pojęcia, co jej powiedzieli. Ruda uparcie milczała na ten temat. Jednak biorąc pod uwagę jej zmianę, musiała usłyszeć naprawdę groźne słowa, prawdopodobnie nawet ze strony swojego ojca, skoro nawet ona skapitulowała.
Swoją drogą, dalej ciężko było mi przyjąć do świadomości, że dziewczyna była córką profesora. Co prawda adoptowaną, jednak w świecie magicznym po otrzymaniu praw do opieki nad dzieckiem, ich magie łączą się w jakiś sposób. Jakby rodzic oddawał cząstkę siebie jeszcze bardziej przywiązując pociechę do siebie. Dodatkowo zastosowane zaklęcie adopcyjne i praktycznie nikt nie dostrzega prawdy. Tylko potężniejsi czarodzieje zauważą otoczkę zaklęcia wokół postaci dziecka. Jednak to nie o tych chciałem…
Zastanawiałem się, jak Sev sobie z tym radzi. Nie wiem, od kiedy miał dziewczynę pod swoimi skrzydłami, ale samotne wychowywanie dziecka nie mogło być proste. Tym bardziej, że przez tyle lat trzymał ten fakt w sekrecie. Najprawdopodobniej robił to wszystko, by chronić ją przed łapami Czarnego Pana i jego popleczników.
Albo po prostu tylko ja nie byłem tego świadomy (tak samo jak uczucia, którym ojciec darzył profesora). Przecież niemożliwością było, aby Severus potrafił ukrywać to tak długo. Nie to, że sam z siebie chciałby wyskoczyć z ogłoszeniem, że jakiś czas temu adoptował/dorobił się córki. Chodzi bardziej o to, że po prostu nie miałby innego wyjścia. Chociażby dyrektor musiał się o tym dowiedzieć.
– To jakaś nowa forma droczenia się ze mną? – spytała, siadając na oparciu kanapy i uwieszając się na moim ramieniu. – Zmieniły ci się fetysze, skarbie? – mruknęła mi do ucha, owiewając je ciepłym oddechem, na co wzdrygnąłem się nieznacznie. Kątem oka wyłapałem kilka zaciekawionych spojrzeń utkwionych na naszej dwójce.
– A je w ogóle jakieś mam? – Uniosłem jedną brew, odsuwając od siebie dziewczynę i patrząc na nią z ciekawością. – Powiesz mi coś, o czym nie wiem?
Hmm… Jest kilka takich rzeczy. 
– Na przykład?
– Potter ma dziewczynę – powiedziała, a mnie w pierwszej chwili zmroziło. Gryfiak działał na dwa fronty? Nie, to niemożliwe… Nie on. Zresztą musiałby być idiotą i samobójcą, by spróbować choćby pomyśleć o zdradzie.
– Nie. Potter nie ma dziewczyny. – Z lekkim uśmiechem odłożyłem pergamin ze skończoną pracą na stolik i sięgnąłem po herbatę.
– Skąd ta pewność? – Vera posłała mi czujne spojrzenie.
– Bo w tej chwili marzy tylko o mnie – szepnąłem, wzruszając nieznacznie ramionami. 
Ruda w pierwszej chwili nie zareagowała w żaden sposób. Po prostu stała i patrzyła na mnie, by po chwili krzyknąć:
– Co!? Żartujesz sobie! Potter i…! – ucichła posłusznie, kiedy do jej uszu doszło: “Ciszej, Vera!”. Odwróciła się, patrząc po zainteresowanych naszą rozmową Ślizgonach. – A wy tu czego!? Szczęścia szukacie? Jest tam, gdzie was teraz nie ma…. Wynocha! – krzyknęła, kiedy osłupiała dzieciarnia w pierwszej chwili się nie ruszyła.
W ciszy obserwowaliśmy, jak piątka dzieciaków pośpiesznie uciekała do swoich pokoi.
– Jak zwykle agresywna… – westchnąłem teatralnie. – I co się tak na mnie patrzysz? Zakochałaś się we mnie?
– Daruj sobie, kotku – warknęła, przysiadając się obok (na szczęście zajmowałem najwygodniejszą kanapę). – Jak to możliwe? Przecież jeszcze niedawno chciałeś na nim psy wieszać… Tak się nienawidziliście, że dotykanie go przyprawiało cię o mdłości. Pamiętam jak jeszcze rok temu to mówiłeś, kiedy zmuszony zostałeś do bycia z nim w parze na zielarstwie. W tym samym czasie po coś sięgnęliście i wasze dłonie się spotkały. Chyba przez tydzień panikowałeś, że z pewnością cię czymś zaraził.
– To było kiedyś – burknąłem cicho. – Teraz już tak nie jest.
– Co się zmieniło? Tak z dnia na dzień przeszliście na związkowe tory? Pierwszego dnia się lejecie, a następnego bzykacie do białego rana?
– Czy ty musisz wszystko porównywać do seksu? – spytałem, rozglądając się po pokoju wspólnym na wszelki wypadek. Niby byliśmy sami, ale licho nie śpi. Ściany mają uszy. Tu na szczęście nie było portretów.
– Bo tylko w taki sposób mogę zrozumieć tą nagłą miłość między wami.
– To nie jest miłość – syknąłem gwałtownie. – My tylko się lubimy.
– I my też. A jakoś jeszcze nie szłam z tobą w ślinę ani nie dobierałam się do twoich spodni.
Wywróciłem oczami, wzdychając głośno.
– Wiesz dobrze, o co mi chodzi.
– Wiem – przytaknęła – ale nie pojmuję. Gdyby to jeszcze był tylko seks… Ale tu nie o seks chodzi, nie?
– Nie… A przynajmniej nie w tej chwili.
– Więc nie jesteś z nim tylko po to, by złamać mu serce i go rzucić – powiedziała nagle, łapiąc moje ramię. – Przez chwilę miałam złudne wrażenie, że to może o to chodzić. Zniszczyć jego idealny pogląd na miłość czy coś w tym stylu. Ale ty go naprawdę lubisz.
Odwróciłem wzrok, nie odpowiadając. Zresztą nie musiałem, moja reakcja musiała jej wystarczyć, bo jej palce na moim ramieniu rozluźniły się, a ona sama zabrała po chwili dłonie.
– Chyba muszę zapalić – powiedziała po dłuższej chwili milczenia.
– W moim pokoju są nasze fajki – przypomniałem uczynnie, zbierając swoje rzeczy.
– Świetnie. Tam też dokończymy rozmowę – odparła, podnosząc się z elegancją. – A wieczorem opijemy twój nadzwyczajnie niezwykły związek. Bo wszystko, co robisz, musi się odznaczać, nie? 
– To już cały ja. – Uśmiechnąłem się lekko.

~*~

– Gdzie mnie prowadzicie?
Razem z bratem zignorowaliśmy pytanie dziewczyny, idąc dalej w stronę Zakazanego Lasu.
– Nie chcecie mnie tam zabić, prawda? – Pada kolejne pytanie, a ja uśmiecham się delikatnie, zaczynając mieć z tego mały ubaw. – Mój ojciec dowie się jako pierwszy, jeśli coś mi się stanie.
– Draco, myślisz, że możemy jej powiedzieć teraz? – zwraca się do mnie Ig, używając konspiracyjnego głosu. Udaje, że słowa te mają dotrzeć tylko i wyłącznie do moich uszu.
Zerkam nieznacznie na bliźniaka. Czyżby Vera znów w jakiś cudowny sposób zalazła mu za skórę?
Jak ona to robi?
– Nie – odpowiadam po chwili, nie chcąc włączać się w zabawę brata, chociaż obecne słowa przeczyły moim myślom. – Bo wtedy „niespodzianka” straciłaby swój sens istnienia w słowniku.
– Bardzo mnie cieszy, że martwisz się o egzystencję parosylabowego słówka, ale weź też pod uwagę to, że wyciągasz mnie bez słowa wyjaśnienia do ciemnego lasu. Nie muszę wspominać, że jest zakazany, prawda?
– Nie, skarbie. Wiemy o tym – odparł Ig słodkim głosem, na co przewróciłem oczami. – Ale właśnie tam znajduje się nasza super tajna baza.
– Igniss. Straszysz ją – mruknąłem, wchodząc między drzewa. Szedłem jako pierwszy, więc nie mogłem widzieć, co robią, ale po cichym charakterystycznym odgłosie i syku brata, domyśliłem się, że ta musiała go uderzyć.
A ona jest brutalna – poskarżył się, jednak ani ja, ani Vera tego nie skomentowaliśmy.
Zamiast tego w ciszy szliśmy ledwo widoczną ścieżką. Prawdę mówiąc, nie była nam ona potrzebna. Biorąc pod uwagę to, ile razy od początku roku zdążyłem odwiedzić Zakazany Las, mogłem wejść nawet z innej strony i też bym dotarł na miejsce. 
Kiedy doszliśmy na znajomą polanę, uśmiechnąłem się lekko, zatrzymując prawie na jej środku. 
– Łał… i to jest ta wasza super tajna baza? Nieziemska – zironizowała niecierpliwie Vera i już chciała coś dodać, ale pojawienie się smoczycy skutecznie zamknęło jej usta.
Galena poinformowała nas o swojej obecności nagle. Jej cień mignął po trawie, kiedy ona przelatywała nad nami z zawrotną prędkością. Sam ledwo ją dojrzałem, a widząc niepewną minę rudej, byłem bardziej niż pewien, że nie wiedziała, z czym mamy do czynienia.
Do tego jeszcze tuż obok mnie spadł nieduży kawał truchła sarny czy czegoś w tym guście, na co sam się wzdrygnąłem. Dalej nie mogłem przyzwyczaić się do tego, w jaki sposób gadzinka oddawała mi część swoich łupów.
Ale to jeszcze nie wszystko.
Vera szeptem zaproponowała nam ucieczkę, odwracając się i stając tuż przed pyskiem Galci, która dosłownie w tym momencie wylądowała z cichym warkotem.
Dziewczyna kwiknęła przerażona, upadając na pośladki, a Galena zawisła nad nią, patrząc groźne. Zaraz jednak straciła nią zainteresowanie, skupiając się na mnie i plecaku, który właśnie ściągnąłem z ramion. Ominęła zgrabnie Ślizgonkę i w kilku szybkich krokach zjawiła się przy mnie, ocierając pysk o moje biodro.
– Co to ma być?! – wyksztusiła z siebie w końcu, patrząc szeroko otwartymi oczami, na rozgrywającą się przed nią scenę.
– Jego maleństwo. Wykluła się w te wakacje – odezwał się za mnie bliźniak, pomagając piątoklasistce wstać i otrzepując jej spodnie z ziemi.
– To to bydle nawet pół roku nie ma!? – krzyknęła cicho, kuląc się, kiedy błękitna smoczyca machnęła nagle ogonem. Nie wiem, czy zrobiła to specjalnie, by ją uciszyć, czy nie, ale z pewnością podziałało.
– Żadne bydle, tylko Galena. – Pokręciłem lekko głową, gładząc samicę po szyi. – Jeżeli chcesz coś o niej mówić, to radzę uczynnie zważać na słowa. Gal naprawdę wiele z nich rozumie i mści się, kiedy ją obrażasz.
– Potwierdzam – włączył się Ig. – Ostatnio próbowała mnie w odwecie spalić.
– Bo ciebie szczególnie nie lubi, głupku. – Rzuciłem do brata z naganą. – Na Haruse jedynie powarkuje albo go szturcha. Tylko na tobie stosuje taki rodzaj zemsty.
– To tylko bardziej dowodzi temu, że mała się na mnie uwzięła – burknął niezadowolony, nie racząc się ruszyć z miejsca. Czyżby bał się kolejnego ataku ze strony smoczycy?
– Albo zna się na ludziach – rzuciła dziewczyna, podchodząc odrobinkę bliżej i z pewnym wahaniem położyła dłoń na jej grzbiecie. – Ale ona jest ciepła – zauważyła zaskoczona, na co uśmiechnąłem się nieznacznie.
Sięgnąłem do torby i wyciągnąłem z niej małego surowego kurczaka.
Masz – podałem jej mięso. – Nakarm ją… 
– Ale że ja? Nie wiem, czy to dobry pomysł.
– Dobry, bo chcę, żeby ci zaufała. Już samo twoje przyjście tu ze mną, a nie sama czy z Igiem sprawiło, że zapunktowałaś u niej. No dalej. Gal nie zrobi ci krzywdy. 
Ruda niepewnie wystawiła rękę ku smoczycy. Ta z kolei obwąchała ją szybko, po czym delikatnie (nawet jak na nią) chapnęła swoją zdobycz, zostawiając dłoń Very mokrą od śliny. 
To jest ohydne… – oznajmiła podnosząc rękę przed swoją twarz. – Ale też i fajne. Mogę jeszcze raz?
  
~*~
 
Na spotkanie z poplecznikiem Czarnego Pana przyszedłem około dziesięciu minut wcześniej. Liczyłem na to, że pojawię się jako pierwszy i będę mógł przygotować się bardziej na nieuniknione spotkanie z nieznajomym. Wtedy też czułbym się odrobinę pewniej. Że nie napotkam na żadne niespodzianki czy coś w tym guście.
Chyba że jegomość pomyślał identycznie i przygotował się na taką ewentualność.
Kiedy tylko nadusiłem na klamkę i pchnąłem drzwi prowadzące do starej sali od eliksirów, usłyszałem cichy, nienawistny syk przy uchu:
Furtum Halitus – W jednym momencie zabrakło mi powietrza. Na darmo chwyciłem się za szyję, próbując złapać chociaż najmniejszy, najdrobniejszy haust. Zupełnie jakby tlen wyparował z całego zamku, a moje płuca odmówiły pracy. Czułem szaleńczy bieg serca uderzającego z siłą o żebra, szukając ratunku w tej sytuacji. Osunąłem się na kolana, odwracając głowę na boki, wyszukując przeciwnika.
Spojrzałem w szoku na wykrzywioną w szyderczym uśmiechu twarz Teodora Notta. A skierowana na moją twarz różdżka jeszcze bardziej utwierdziła mnie w przekonaniu, że to on jest moim dręczycielem.
Ocknąłem się z jękiem, czując, że moje dłonie zostały wygięte do tyłu i związane (o dziwo) dość miękkim w dotyku materiałem. Krawatem, uświadomiłem sobie, kiedy otworzyłem oczy, a mój wzrok spoczął na siedzącym na krześle Notcie. Przekręciłem się lekko, by zamiast na plecach, leżeć bardziej na prawym boku.
– Podobała ci się drzemka? – spytał, kiedy dostrzegł ruch z mojej strony. Oparł łokcie na kolanach, pochylając się nieznacznie. – Prawdę mówiąc, martwiłem się, że nie uda ci się na czas odkryć przesłania moich wiadomości. Sądziłem, że skoro sprawa dotyczy naszego Pana…
– Twojego pana, Nott – warknąłem nagle, przerywając jego zbliżającą się przemowę. – On nie jest moim panem…
– Oj, Draco. – Cmoknął cicho z dezaprobatą, podnosząc się z krzesła. Jego kopniak był czymś spodziewanym, ale i tak wyrwał z gardła zduszone sapnięcie, pozbawiając mnie na chwilę oddechu. – Czemu musisz być taki uparty? Starasz się uciec przed własnym losem. Twoim przeznaczeniem jest służyć w armii naszego Pana. Być po stronie zwycięzców. Dlaczego więc się odwracasz?
– A dlaczego ty tak ślepo w niego wierzysz? Widziałeś kiedykolwiek, co on robi ludziom? Widziałeś z jakim okrucieństwem ich traktuje?
– Widziałem, co robił tobie – odparł z nonszalancją, wzruszając ramionami. Zamarłem osłupiony. Widział mnie? Jak? Kiedy? – Och, nie wiedziałeś o tym? – spytał w parodii troski. – Wśród Śmierciożerców jest garstka wybranych, która w szczególne dni może przyglądać się osobistym działaniom Pana. Często padało na twoje „lekcje”. A niedawno do ich grona miałem zaszczyt dołączyć też ja.
– Jesteś tak samo popierdolony jak twój ojciec – rzuciłem ze złością.
– Ależ nie musisz mi prawić komplementów, Draco… Nie ważne, co teraz powiesz, nie wywiniesz się od tego, co dla ciebie przygotowałem.
Złapał mnie mocno za ramię i szarpnięciem zmusił do wstania z zimnej podłogi. Nogi uginały się pod moim ciężarem, co nie przeszkadzało chłopakowi w dalszym prowadzeniu mnie za sobą. Kiedy doprowadził mnie do krzesła – na którym wcześniej siedział – zatrzymał się i pchnął mnie na nie.
Nie mogąc złapać równowagi ani tym bardziej uratować się w jakiś sposób rękoma, po prostu runąłem przed siebie, szczęką uderzając o siedzisko. Gwałtowny ból rozpromienił się po języku, a metaliczny posmak uderzył w moje kubki smakowe. Przegryzłem sobie język.
– Jaka z ciebie ciamajda – mruknął, kucając przy mnie i łapiąc moją szczękę, włożył kciuk między wargi, zmuszając mnie, abym pozwolił mu wejść dalej. – Ładnie to tak? Zaraz wyjdzie, że się nad tobą znęcam, a tego przecież nie chcemy, prawda?
Nic nie odpowiedziałem, posyłając mu tylko pochmurne spojrzenie. Nie wiem, czemu nie próbowałem uciec. Może byłem za słaby. Cały czas miałem wrażenie, że wdychane powietrze drapało mnie w piersi. Albo po prostu miałem świadomość, że i tak mnie dorwie przy najmniejszej próbie ucieczki. W końcu nawet nie byłbym w stanie otworzyć na czas drzwi, biorąc pod uwagę skrępowane ręce.
Kiedy zabrał palec z moich ust, pomógł mi porządnie usiąść, za pomocą różdżki wiążąc moje nogi do nóżek krzesła. Trochę się przy tym szarpałem, ale zaciśnięta dłoń za mojej szyi dosyć szybko ostudziła moje zapały.
Więcej kłopotów miał przy ponownym wiązaniu moich rąk. Z jakiegoś powodu – nawet nie chciałem wiedzieć z jakiego, najlepiej nigdy – postanowił umieścić je jakoś przede mną. Ale i na to znalazł sposób, po prostu tak transmutując krzesło, aby wyrosły z niego w miarę stabilne oparcia. Do nich właśnie przywiązał mi nadgarstki.
– Przyznam, że trochę inaczej to widziałem – powiedział po chwili ciszy, kiedy obserwował swoje dzieło. – Liczyłem na odrobinę pokorniejsze zachowanie z twojej strony w sprawie naszego Pana.
– Twojego pana… – powtórzyłem słowa z początku naszej rozmowy. – Nigdy nie waż się sądzić inaczej. On nie jest moim panem.
– Tak, tak, tak… – odezwał się, a złość wykrzywiła jego twarz. – Już to słyszałem. Ale wiesz co? Obaj dobrze wiemy, że jak wrócisz do domku, nie powtórzysz swoich słów. Za bardzo się go boisz, czyż nie? Tylko w przypadku jego nieobecności jesteś bardziej niż wyszczekany.
Zacisnąłem mocniej zęby, nie mając nawet co mu odpowiedzieć. W końcu mu nie przytaknę! Bałem się GO. Tak bardzo, że nie byłem w stanie w żaden sposób MU się przeciwstawić. Jedynie liczyłem na jakąkolwiek łaskę z JEGO strony. Przeciwstawienie się równało się z bólem, a nawet śmiercią. Byłem tchórzem, wiem to doskonale. Jednak panicznie trzymałem się życia. Nie chciałem umierać.
– Jednak nic nie odpowiesz? – spytał, kucając tuż przede mną i pieszczotliwie głaszcząc moją dłoń. – Bardzo zależy mi na podtrzymaniu jakoś naszej rozmowy. – Jego palce przeszły na moje. Najpierw pogładził kciuk, by przejść na badanie palca wskazującego. – Co mam zrobić, byś nie odpowiadał mi milczeniem. Nie lubię złota, Draco – dodał, łapiąc nagle mocniej mój palec i wyginając go ostro do tyłu. Trzask łamanej kości wymieszał się z krzykiem przepełnionym bólem. – Wolę mieć do czynienia z twoim srebrnym językiem… No już, odpowiadaj coś! – warknął, szykując się do kolejnego palca.
– Nie! Bła..AAaa! – krzyknąłem rozdzierająco, nie dokończywszy tego co chciałem powiedzieć. Kolejny palec złamany. – Proszę… – szepnąłem z bólem, kiedy spod pół przymkniętych powiek zauważyłem, że najprawdopodobniej chce zrobić to samo z trzecim – tym razem małym – palcem.
– O co mnie prosisz? Nie wiem, czego ode mnie teraz chcesz – powiedział milutko, a następnie zrobił to, na co się szykował. Tym razem przygryzłem wargę, nie chcąc dać mu satysfakcji. Czułem cały czas smak krwi w ustach, ale nie wiedziałem, czy to z winy języka, czy może przebiłem zębami skórę przy wardze. Ale czy to miało jakieś znaczenie? – Jak nie powiesz jasno, czego chcesz, to nie będę mógł sprostać twoim oczekiwaniom, paniczyku.
Pogrywał sobie ze mną!
– Hmpf! – prychnąłem z całą pogardą, na jaką było mnie w tej chwili stać. – Nie ważne, co powiem i tak będziesz mi łamał palce, czyż nie? I to ma być ta twoja rozmowa? Już twoje liściki były bardziej zajmujące… – Nie wiedziałem, czemu jeszcze mi nie przerwał, ale w tej chwili nie obchodziło mnie to w żadnym calu. – Twój ojciec musi być z ciebie dumny – mieć syna-poetę. Bo chyba tylko tym się wyróżniasz. Jesteś geniuszem pióra. Wyrywasz nim też sobie swoje przyszłe ofiary? Bo jeśli chodzi o prowadzenie rozmów jesteś gorszy od głodnego Goyle’a, który jak mantrę powtarza: jeść, jeść. Jak jakiś pieprzony ożywiony trup. Wymagasz ode mnie rozmów w trakcie twoich barbarzyńskich tortur, a sam jesteś gorszy ode mnie. Właśnie dlatego Czarny Pan cię nie dostrzega. Z tego powodu woli właśnie mnie od ciebie.
Nott wyprostował się z furią, na co umilkłem uczynnie. Wyciągnął różdżkę i wrzasnął:
– CRUCIO!
Wiedziałem, że nie mam najmniejszych szans na obronę. A kiedy zaklęcie mnie trafiło, jedyne o czym marzyłem to umrzeć. Czułem jakby jednocześnie ktoś łamał wszystkie moje kości, podpalał skórę i raził prądem. Traciłem poczucie rzeczywistości, skupiony tylko i wyłącznie na niekończących się torturach.
Kiedy w końcu efekty Cruciatusa objęły też moje gardło odejmując mi dopływ powietrza, Nott zdjął nagle zaklęcie. Otumaniony bólem umysł nie zarejestrował w pierwszej chwili zamieszania, jakie zrobiło się wokół mnie. Nie miałem sił podnieść głowy, która bezwładnie opadła na ramię.
Ktoś do mnie podbiegł i kucnął. Zamknąłem oczy, zmęczony.
– Na wszystkie bóstwa, Draco! Co on ci zrobił? – Czyjaś duża dłoń niepewnie dotknęła mojego policzka. – Aż żałuję, że to nie ja go zdjąłem. Mój biedny aniele.
Uchylam nieznacznie powieki, starając się uśmiechnąć, chociaż pewnie wychodzi mi z tego tylko grymas. Twarz Harry’ego majaczyła przed moją. Mój bohater. Chociaż nie mógł wiedzieć o mojej obecności, to i tak pojawił się, by mnie uratować.
– Ha… Har… – „Harry” staram się powiedzieć, jednak zdarte od krzyków gardło odmawia współpracy.
– Tak, aniele. Jestem tu – zapewnił, kiedy podnosił się z klęczek. – Uwolnię cię z tych więzów – dodaje i w tym samym momencie nie czuję już wrzynającego się w skórę materiału. Po raz kolejny westchnąłem z ulgą.
– Co z Draco? – zapytał ktoś z boku, podchodząc do nas bliżej. Głos podobny miał do Seva, co było absurdalne. W końcu Harry i profesor nie lubili się i nawet przez mój wzgląd nie rozmawialiby ze sobą tak miło.
– Jest oszołomiony po Cruciatusie, chociaż zdaje się mnie rozpoznawać, Severusie. – Co?! Harry nigdy nie zwróciłby do mężczyzny w taki sposób. – Ten gówniarz połamał mu palce. Ma jeszcze przegryzioną do krwi wargę. Więcej nie widzę, ale podejrzewam, że może być tego więcej. Prawdę mówiąc, boję się go dotknąć, żeby przypadkiem nie zrobić mu jeszcze większej krzywdy.
I dlaczego głos Harry'ego brzmi inaczej niż zawsze?
– Po doświadczeniu na własnej skórze Cruciatusa nasze oględziny będą dla niego niczym łaskotki. Ale o tym powinieneś doskonale wiedzieć, profesorze Yoshizawa. Najpierw nastawmy mu kości palców. Annectosse.
Haru? Czemu on... och... zrobił to. 
 
~*~
 
Gdy skończyłem mówić, Haruse bez słowa podszedł do mnie z dziwnym wyrazem. Jego duże dłonie spoczęły na moich biodrach, by zaraz przenieść je wyżej i owinąć je wokół talii, przyciągając mnie do swojej piersi. Przez chwilę staliśmy w taki sposób. Ja, ogłupiały. On, nawet nie wiem jaki.
– Haru?
– Mogłeś mi o tym powiedzieć wcześniej, Draco. Pomógłbym ci od samego początku. Tyle razy ci to powtarzałem. Nieważne, o co mnie poprosisz, zrobię wszystko co w mojej mocy, by cię wspomóc – zapełnił hardo, kiedy odsunął się nieznacznie. Posłałem mu lekki uśmiech. – Tym bardziej przy rozwiązywaniu pokręconych treści listów.
– Nawet jeśli chciałbym, żebyś pomógł mi kogoś zabić, a potem pozbyć się ciała?
– Nie ty – odparł zaraz. – Znam cię już troszkę i wiem, że nie należysz do grupy osób, które by kogoś zabiły bez poważnego powodu. A pomoc w zabiciu śmierciożercy uzyskałbyś od praktycznie każdego dorosłego czarodzieja Jasnej Strony. 
– Przesadzasz. Znowu – powiedziałem, siląc się na powagę. Cieszyłem się, że mam takiego towarzysza jak Japończyk. Wiedziałem, że zawsze mogę na niego liczyć, ale słysząc jego zapewnienia i tak robiło mi się cieplej na duszy. – W niedzielę idę się z nim spotkać. Nie wiem, jak się tam wszystko potoczy, dlatego chciałbym, abyś zjawił się na miejscu, jakoś pół godziny po mnie.
Yoshizawa odchrząknął cicho, przykładając zaciśniętą dłoń do ust.
– Nie podoba mi się to, o co mnie prosisz. A co, jeśli ta osoba zmusza cię do tego spotkania, by tylko ci coś zrobić?
– Nie jestem bezbronny – zauważyłem przytomnie. – Mam różdżkę i umiem się za jej pomocą bronić.
– Nie twierdzę, że nie. Jednak nigdy nie wiesz, co może się zdarzyć – upomniał mnie z naganą. – Nie bądź nierozsądny. Każdy zna zaklęcie rozbrajające, a skoro jest z Ciemnej Strony, to nie wiadomo jakimi jeszcze klątwami może dysponować. Lepiej zgłośmy to dalej. Severus o tym wie? – Jedno spojrzenie na mnie, musiało dać mu odpowiedź, bo sapnął z niedowierzaniem. – Nie powiedziałeś mu!?
– Dobrze wiesz, jaki jest mój chrzestny. Nie pozwoliłby mi tam pójść, zapewne dałby mi na dokładkę szlaban, żebym nie myślał o nieposłuchaniu go i dodatkowo też za to, że mu „nie ufam”. – Przy tych słowach wywróciłem teatralnie oczami. Jakbym kiedykolwiek miał podstawy do nie ufania mu. Po prostu nie chciałem wplątywać go w kolejne moje problemy, skoro gro innych – swoich i moich – miał na głowie. – A na spotkanie poszedłby za mnie. No i jeśli twoje obawy się spełnią, to nie chcę, żeby Sev cierpiał z mojego powodu.
– A myślisz, że będzie zadowolony, kiedy dowie się, że to ty wplątałeś w poważne kłopoty?
– Myślę, że nie, ale i tak wolę to, od myśli, że znów przeze mnie musi cierpieć.
– I tak mi się to nie podoba, Draco… – powiedział po chwili, wzdychając ciężko. – Ja też nie chcę, żebyś cierpiał. Jestem pewny, że Severus z Igiem są tego samego zdania. No i twój chłopak pewnie też…
– Serio, Haruse? Chcesz mi to teraz wygarniać? – zirytowałem się lekko. Powiedziałem mu o tym ledwie dwa dni temu, a ten już chyba z czwarty raz próbuje mi wypomnieć, że wybrałem kogoś innego. 
– Nie, po prostu chcę ci uzmysłowić, że to naprawdę zły pomysł.
– Czyli mam rozumieć, że nie chcesz mi pomóc?
– Na wszystkie bóstwa, nie! – zaprzeczył gwałtownie, przerażony najwyraźniej moimi wątpliwościami. – Wiesz dobrze, że nie o to mi chodzi. Martwię się o ciebie. Już sama myśl o tym, że coś może ci się stać, chociaż będę gdzieś w pobliżu napawa mnie obrzydzeniem do samego siebie oraz bólem, że nie byłem w stanie temu zapobiec. Kocham cię jak jeszcze nikogo na świecie i twoje dobro jest moim priorytetem.
– Nic mi nie będzie, Haru. Włos mi z głowy nie spadnie, jednak naprawdę liczę na twoją pomoc – powiedziałem, łapiąc do za ramię i zaciskając na nim odrobinę mocniej palce. – Jesteś mi potrzebny.
 
~*~
 
Kiedy po otworzeniu oczu ujrzałem sklepienie sufitu skrzydła szpitalnego, uśmiechnąłem się lekko do siebie. Chociaż w tej chwili nie mogłem sobie przypomnieć, co się działo po rzuceniu klątwy, to nie przejmowałem się tym zbytnio. Haruse musiał się zjawić na czas. W innym wypadku Nott po ściągnięciu ze mnie Cruciatusa zrobiłby mi coś o wiele gorszego, zamiast wysyłać do sanktuarium Pomfrey.
Rozejrzałem się powoli po sali, dostrzegając prawie od razu skuloną postać opartą o łóżko przy moich nogach. Wytężyłem wzrok starając się dojrzeć więcej szczegółów, by zaraz ze zdziwieniem stwierdzić, że to Ig. Wielką pomocą było słabe światło księżyca padające przez okno jak i to, że brat poruszył się nieznacznie, odwracając twarz w moją stronę. Do tej pory spał z twarzą wtuloną w ramiona, którymi wcześniej musiał się po prostu opierać o łóżko.
Na jego policzkach lśniły zaschnięte łzy, na co poczułem ciężki ucisk w sercu. Jak długo tu siedział? 
Podniosłem dłoń z zamiarem dotknięcia nieznacznie brata. Chociażby jego szaty. Nie chciałem go budzić, po prostu chciałem poczuć, że to jest prawdziwe. Zatrzymałem się jednak, widząc bandaże na moich palcach. No tak, wcześniej były złamane.
– Przez najbliższy czas nie powinieneś korzystać z prawej ręki, Draco. – Rozległ się cichy szept po drugiej stronie. Wystraszony odwróciłem gwałtownie głowę, patrząc na siedzącego na krześle profesora Malfoya. – Kości co prawda są nastawione, jednak wciąż większy nacisk może je ponownie złamać.
– Co pan tu robi? – spytałem niezgrabnie, krzywiąc się na dźwięk własnego głosu. Jakbym miał wióry w gardle. I do tego to nieprzyjemne mrowiące odczucie na języku.
– Pilnuję, żeby nikt niepowołany się do ciebie nie zbliżał – odparł równie cicho jak wcześniej. Na wszelki wypadek rozejrzałem się ponownie po sali. – Oprócz pani Pomfrey, jest tu tylko nasza trójka, więc nie musisz się obawiać. Igniss pojawił się krótko po twoim przybyciu do skrzydła szpitalnego, jakby wyczuwał, że coś się stało. Pozwoliliśmy mu zostać tu tylko dlatego, że dyrektor wyraził na to swoją zgodę.
– A co z…?
– Nottem? Jak tylko odzyskał przytomność, został przesłuchany przez profesora Snape’a i profesora Dumbledore’a. Teraz z kolei jest pilnowany przez profesora Snape’a w jednej z sal w lochach. Rano ma przybyć po niego auror z Ministerstwa Magii. 
– Co? Jak to? – spytałem, chociaż domyślałem się, że nie chodziło o to, że mnie zaatakował. Ale o to jakich zaklęć używał, no i zdradził się, po której jest stronie.
Nott dopuścił się strasznego przestępstwa. Rzucił zaklęcie niewybaczalne na innego człowieka. Bezbronnego, muszę dodać. Takie coś nie przechodzi bez echa. Musieliśmy poinformować o tym odpowiednie osoby. Nott zostanie zabrany do Ministerstwa i tam szczegółowo przesłuchany. 
– Długo już tu leżę? – Ponownie utkwiłem wzrok w sylwetce brata. Cały czas ściskało mnie na myśl o tym, jak ten musiał się o mnie martwić.
– Parę godzin. Koło trzeciej w nocy przyszedłem wymienić profesora Yoshizawę, który siedział z tobą do samego początku. Teraz jest piąta – odpowiedział spokojnie, na co skinąłem lekko głową, kalkulując przekazane informacje. Czyli byłem tu koło sześciu godzin. 
Igniss drgnął lekko, podnosząc nieznacznie głowę i spoglądając na mnie sennie. Zaraz jego oczy rozszerzyły się gwałtownie, a Gryfon poderwał się do góry z cichym okrzykiem.
– Draco! – zawołał, opierając łokcie na poduszce po obu stronach mojej głowy. Jego usta znalazły swoje miejsce na moim czole, które ten ucałował prawie z namaszczeniem. – Ty żyjesz!
– Dramatyzujesz, Ig – odparłem tylko, wzdychając, kiedy ten po odsunięciu się, zaczął badać moją twarz. – Nic mi nie jest. Jestem cały.
– Jesteś połatany – fuknął cicho, zły. – Gdyby nie interwencja Seva i Haru, ten śmieć z kosza na odpadki trolla mógłby cię zabić.
– Ale mnie nie zabił… więc opanuj się troszkę.
– I bardzo dobrze, bo wtedy nie dotarłby do Azkabanu w jednym kawałku.
– Nott trafi do Azkabanu? – spytałem zaraz, zdrową ręką odsuwając od siebie brata i patrząc wyczekująco na profesora.
– Cóż, wszystko wskazuje na to, że tak. W Ministerstwie zostanie podjęta decyzja, kiedy tylko chłopak tam się zjawi.
 
~*~
 
Kiedy koło siódmej pielęgniarka przyszła sprawdzić, jak się czuję, zażądałem pozwolenia opuszczenia skrzydła szpitalnego. Kobiecina od razu zaoponowała. Zresztą jak samo jak profesor Malfoy czy mój brat.
– Lepiej będzie, jak zostaniesz. Nie jesteś w pełni wyleczony. To wbrew mojemu powołaniu, żeby wypuszczać chorego pacjenta – mówiła trzy po trzy pielęgniarka.
– To niebezpieczne, Draco – zaczął Erydan. – W tłumie uczniów nie możemy zagwarantować ci pełnego bezpieczeństwa.
– No i nie wiadomo, czy Nott działał tu sam, czy mamy jeszcze innych Śmierciożerców na terenie szkoły.
– Jeśli nie pojawię się w tym samy czasie co Nott, mogą zacząć coś podejrzewać – odparłem w sprzeciwie. – Kiedy dyrektor powie o wydaleniu Notta ze szkoły i powodzie, dla którego to robi, nikt nie weźmie mnie za ofiarę a jego współpracownika. Będą podejrzewać, że właśnie mnie sprawdzacie.
– Dlatego tak bardzo chcesz wyjść? – spytał Severus, wchodząc do środka sali i trzymając w rękach jakiś mały tobołek. – Przez działanie eliksirów, nie czujesz jeszcze bólu. Ale z każdą chwilą będziesz go coraz mocniej odczuwał. Teraz to, że trochę trudniej ci się oddycha, nie jest dla ciebie problemem. Jednak kiedy tylko ledwo co nastawione żebra zaczną promieniować bólem, poprzednie nieznośne odczucie może stać się nie do zniesienia.
– Więc wystarczy, że nim minie całkowicie działanie jednego, wezmę drugi. – Wzruszyłem ramionami.
Brunet położył pakunek na szafce nocnej.
– Tu masz ubrania na dzisiaj. Pani Pomfrey proszę zostawić mu dwie fiolki eliksiru i wypuścić jak tylko da się przebadać i ubierze. Profesorze Malfoy, proszę za mną – powiedział i wyszedł wraz z moim wujem.
Mimo moich słabych protestów, bliźniak pomógł mi się przebrać i jako pierwszy ruszył do piguły, odebrać moje leki.
– Najlepiej będzie, jak zażyje je pan zaraz po śniadaniu, a w czasie przerwy na lunch przyjdzie pan po kolejną porcję – powiedziała do mnie kobieta, wręczając Igowi dwa flakoniki. – A pan, panie Black, przypilnuje pana Malfoya.
– Oczywiście – przytaknął szybko brunet.
– Uważajcie na siebie, chłopcy.
Po jej słowach wyszliśmy dość szybkim krokiem. Teraz nadszedł czas na śniadanie i mowę dyrektora dotyczącą Notta. Chyba, że nie będzie tego wyjaśniał od razu.
– Przepraszam – bąknął nagle chłopak, wciskając ręce w kieszenie spodni, co umożliwiała mu rozpięta szata. – Gdybym tylko wiedział, że to tak się skończy…
– To nie twoja wina, Iggy. Nie wiedziałeś o spotkaniu.
– Gdybym tylko bardziej się zainteresował tematem, to dowiedziałbym się o nim – fuknął zły na samego siebie. - Ale ja głupi skupiałem się na siedzeniu w bibliotece. 
– Panikujesz niepotrzebnie – mruknąłem, muskając palcami jego ramię. Nie chciałem, by obwiniał się o coś, na co nie miał najmniejszego wpływu. – Zresztą nie zmienisz biegu wydarzeń. Ważne, że wszystko dobrze się skończyło.
 – Nie panikuję. Po prostu nie mogę znieść myśli, że nie byłem w stanie ci w żaden sposób pomóc. Jakby nigdy nic śmiałem się z przyjaciółmi w czasie, gdy ciebie… – umilkł nagle, spoglądając w mijany właśnie korytarz i przysuwając się bliżej mnie. Podążyłem za jego spojrzeniem, a serce zabiło mi mocniej.
 Harry szedł ze swoimi przyjaciółmi, uśmiechając się pogodnie i odpowiadając na pytania Wiewióra. Jeszcze nas nie zauważył, ale to była kwestia sekund.

2 komentarze:

  1. Nowy rozdział :) Czytało się przyjemnie. Szkoda mi jedynie Draco. Biedak musiał tak cierpieć przez innego Ślizgona, który miał jakieś niespełnione marzenia i aspiracje. Dziwi mnie tylko, że Harry nie dowiedział się o tym co stało się z jego chłopakiem. Myślałam, że Ig mu powie, ale widocznie brat smoczka nie zdaje sobie jeszcze sprawy, że są razem. Ciekawe jak brunet zareaguje na wygląd Draco. Czy się przejmie i odezwie się do niego? W końcu będą ich widzieć przyjaciele i cała szkoła, a o ile pamiętam utrzymują ten związek w tajemnicy. Mam nadzieję, że Harry też dostąpi tego zaszczytu by poznać zwierzaka Draco. Już się nie mogę doczekać tego momentu jak również gdy przynajmniej Ig dowie się, że jego kumpel i brat są razem. Życzę weny i czasu na pisanie. Mam nadzieję, że tym razem rozdzialik pojawi się szybciej. Życzę wam również by pod postami pojawiało się więcej komentarzy, bo opowiadanie naprawę jest świetne i nawet się nie umywa do tych pod którymi jest więcej komentarzy, ale historia wygląda na napisaną przez nastolatkę, która nie umie jeszcze za dobrze pisać. Pozdrawiam. Iz

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniały rozdział, więc to Nott przysyłał Draco te wiadomości, biedny Draco, ale jak zareaguje Harry jak teraz ich zobaczy? no Vera poznała Galene ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń