niedziela, 6 grudnia 2015

Rozdział 52 - Harry

~*~*~*~
Doskonały humor, który towarzyszył mi od chwili opuszczenia łazienki prefektów, zniknął, gdy po wejściu do pokoju wspólnego znalazłem się w tłumie kłócących się Ronowców i Igowców. O dziwo, nie dostrzegłem nigdzie żadnego z „przywódców”.
– Słuchajcie, Harry przyszedł!
– Dobre wyczucie, Harry. Może ty im przemówisz do rozsądku, bo mam już dosyć wysłuchiwania tych ich bajeczek o „Malfoyu dobrym Ślizgonie”.
– W takim razie chyba zawiodę twoje oczekiwania, Lavender, bo jeszcze się o tym nasłuchasz – wypaliłem, piorunując ją wzrokiem. W pokoju wspólnym zaległa pełna zdumienia cisza.
Korzystając z okazji, ponownie zabrałem głos: – Nie chcecie przyjąć do wiadomości słów Ignissa, Ślizgonów czy innych uczniów opowiadających się za niewinnością Malfoya – okej. Rozumiem też, że nie wierzycie samemu Malfoyowi czy nawet profesor McGonagall, choć oboje dziś dali do zrozumienia, że Malfoy Śmierciożercą nie jest. Ale skoro chcecie znać moje zdanie, to oto ono: – Draco Malfoy nie jest poplecznikiem Gada. Co więcej, nienawidzi Voldemorta równie mocno jak ja. Więc dajcie sobie wreszcie spokój z tymi oskarżeniami. – Czułem się, jakby wszyscy naokoło mnie byli spetryfikowani. Cisza aż dzwoniła w uszach. Wreszcie przerwał ją wyraźnie skołowany Neville:
– Przecież wasza trójka zawsze go o to posądzała! Więc czemu nagle zmieniłeś zdanie?
– Nie mów, że ten drań jakoś zmusił cię… – zaczął ktoś z tłumu, a we mnie się zagotowało.
– Nikt mnie do niczego nie zmusił – wysyczałem.
– Więc skąd ta pewność?
– Po pierwsze, widziałem jego ramię. Jest czyste. Po drugie…
– Przecież mógł użyć jakiegoś zaklęcia maskującego!
– Gdyby było to możliwe, to wszyscy Śmierciożercy bez problemu mogliby ukryć swój znak i nie musieliby się obawiać zdemaskowania – do rozmowy ku mojemu zaskoczeniu włączyła się Hermiona. Nawet nie wiedziałem, że tu jest. – Czytałam na ten temat. Jest to tak potężna magia, że tylko ten kto wykonał te znaki, może w jakikolwiek sposób na nie wpływać. Czy chodzi o usunięcie, czy o zwykłe maskowanie.
– A Voldemort nie wydaje się być kimś, kto bawiłby się w znakowanie ludzi tylko po to, by zaraz im ten znak ukrywać. – Odwróciłem się, by spojrzeć na zaciętą minę Rona, który najwyraźniej dopiero wszedł do wieży. – To psychol, który każe się tytułować „lordem”. Serio wierzycie, że pozwoliłby komuś ukryć dowód, że należy do niego? Nawet jeśli miałoby to kosztować jego sługę życie, nie kiwnąłby palcem, żeby jakoś temu zaradzić.
– Wierzysz w niewinność Malfoya…? – spytałem ostrożnie.
Patrzyłem na niego kompletnie zbity z tropu. Czy on… kiwnął głową??
– To jakiś żart…? Jeszcze godzinę temu oskarżałeś go o zadźganie trzech facetów nożem!
– Ja… – zaczął i urwał, najwyraźniej nie wiedząc, co powiedzieć. Spojrzał na Hermionę z niemą prośbą o pomoc.
– Myślę, że Ron chce powiedzieć, że dał się eee… ponieść chwili.
– Słucham? – Spojrzałem na przyjaciółkę, analizując w głowie słowa, które wypowiedziała. – Chcesz powiedzieć, że odruchowo oskarżyliście go o morderstwo?? Hermiono, czy ty się słyszysz?? Myślałem, że jesteś bardziej rozsądna.
– Nie udawaj, że sam ani przez chwilę tak nie pomyślałeś. Powiedz, skąd wiesz, że jego ramię jest nieoznakowane? – niespodziewanie naskoczyła na mnie Kate.
– Igniss pokazał mi kiedyś ich wspólne zdjęcia… – powtórzyłem tę samą wymówkę, której dawniej użył Ig. Wolałem nie zdradzać, że się przed chwilą z nim kąpałem…
– No dobra, ale to było kiedyś. Skąd pewność, że dziś też nic na nim nie ma?
Cholera. Chyba nie mam wyboru.
– Stąd, że wracam właśnie z łazienki prefektów. Malfoy pewnie też jest już w drodze do lochów.
Przez chwilę panowała pełna zaskoczenia cisza, którą przerwał wreszcie duet głosów Neville’a i Rona:
– Czepiałeś się, że nie wierzyłem w niewinność Fretki, choć sam poszedłeś sprawdzić, czy przypadkiem go nie ostemplowano?
– Nie poszedłem tam dlatego, że nie wierzyłem w jego niewinność!
– Więc po co?
Poziom adrenaliny w moich żyłach gwałtownie podskoczył. Rozpaczliwie szukałem w głowie innej odpowiedzi niż prawdziwa.
– Bo… Tylko tak mogłem zdobyć dowód, że to morderstwo nie było jego inicjacją na Śmierciożercę, jak podejrzewa Kate. Wybaczcie brak zdjęć, ale raczej nie było okazji ich zrobić. Macie tylko moje słowo: Draco Malfoy nie jest i nigdy nie będzie poplecznikiem Voldemorta.
– A skąd możesz mieć niby pewność, że nie przejdzie na jego stronę?
– Stąd, skąd wiem, że również nikt z was tego nie zrobi – odparłem zirytowany, rozglądając się po twarzach współdomowników. Przez tłum przeszły szmery. – Zapewniam was, że on i ja nienawidzimy Voldemorta równie mocno.
Uznawszy, że powiedziałem wszystko, co miałem do powiedzenia, ruszyłem wgłąb pokoju wspólnego, gdzie przy fotelach leżały torby moje, Rona i Hermiony. Wyciągnąłem książki, pergamin i pióro. Ledwo rozłożyłem swoje rzeczy na stoliku, gdy stanęli przede mną wyraźnie skrępowani przyjaciele.
– Harry… Nawet nie wyobrażasz sobie, jak nam głupio.
– Właśnie, stary. Tym bardziej że my tak naprawdę już od dłuższego czasu nie uważamy Fretki za Śmierciożercę.
Spojrzałem pobłażliwie na przyjaciół, ale zaraz się zreflektowałem. Przypomniałem sobie, jak Draco w odpowiedzi na moje pytanie sam spytał mnie, czy zamierzam co chwilę w niego wątpić. Choć i przy nim, i przed Gryfonami utrzymywałem, że ani na chwilę w niego nie zwątpiłem, to przecież widok jego lodowatego spojrzenia sprawił, że na ułamek sekundy przeraziłem się, że może naprawdę to on zab… Oczywiście nie z własnej woli. Ale teoretycznie mogliby go do tego zmusić – tak właśnie pomyślałem. I czuję się paskudnie za każdym razem, gdy sobie przypomnę ten strach. To było takie okrutne z mojej strony. A przecież Draco zawsze (a przynajmniej od kiedy się do siebie zbliżyliśmy) był ze mną szczery, nawet gdy nie musiał – jak w przypadku jego związku z tym dupkiem Yoshizawą. A jednak wyznał to, choć mógł się spodziewać, że jak zwykle zareaguję dość gwałtownie.
Poza tym jego zirytowany ton i zraniony wzrok, gdy spytałem po której stronie stoi… To nie mogło być udawane. A bolało mnie tym bardziej, że pytanie podyktowało mi nagłe, głębokie przekonanie o jego niewinności, którego wtedy doznałem, a nie zwątpienie. W tej chwili nawet nie jestem już w stanie pojąć, jak w ogóle mogłem założyć, że komuś udałoby się zmusić go do zrobienia czegoś, czego nie chce. Nie dałby rządzić. Jest na to zbyt dumny i apodyktyczny.
Ale oni nie są tego wszystkiego świadomi.
– Lepiej już nic nie mówcie, jeśli nie jesteście pewnie swoich słów. Tak naprawdę wcale nie wierzycie w jego niewinność. Możliwe że chcecie, bo zdajecie sobie sprawę, że to jedyne racjonalne zachowanie w obliczu braku obarczających go dowodów. Ale mimo to nie potraficie przestać go podejrzewać, zaufać mu. Przemawia przez was nienawiść – stwierdziłem ze smutkiem i w tym samym momencie z całą mocą dodarło do mnie, że nigdy nie zaakceptują naszego związku. Nie bez jakiegoś cudu. – Więc żeby uniknąć kolejnych kłótni, po prostu już nigdy nie poruszajmy tematu Malfoya, dobrze? – Nie stawiajcie mnie znów w sytuacji, gdy muszę wybierać między ludźmi, na których mi zależy. Tym bardziej, że obawiam się, że tym razem dokonałbym wreszcie wyboru, bo próby bycia neutralnym wcale nie były rozsądnym wyborem.
Przyjaciele milcząco przystali na moją propozycję i rozsiedli się w sąsiednich fotelach. W ciężkiej, pełnej skrępowania atmosferze zabraliśmy się za odrabianie prac domowych, odzywając się do siebie tylko wtedy, gdy było to konieczne.
~*~
Po skończonej nauce poszedłem na górę, gdzie zastałem Iga rozwalonego na (jego własnym) łóżku. Wszyscy prócz Rona byli w pokoju, więc zanotowałem w pamięci, by w razie co uważać na jakiekolwiek wzmianki o Draco.
– Nie było cię na kolacji… – zacząłem, przysiadając obok niego. – Słyszałeś już, że wrócił twój kuzyn?
– Nie dało się nie słyszeć, Harry. Chciałem go złapać po posiłku, ale postanowił gdzieś się ukryć – odparł, rzucając mi krótkie spojrzenie i wracając wzrokiem do tekstu książki. – Jak słyszałem, sprawdzałeś, czy jest po waszej stronie…
– Nie do końca. Już przedtem byłem przekonany o jego niewinności, to właśnie dlatego chciałem by to jakby… „oficjalnie” potwierdził. Żeby już raz na zawsze zamknąć ten temat. – Nie żebym tak naprawdę cokolwiek z tego planował. Poszedłem do tej łazienki, tylko dlatego że byłem na niego zły i chciałem, żeby się wytłumaczył… No i się o niego martwiłem… I najzwyczajniej w świecie strasznie chciałem go zobaczyć i z nim porozmawiać, może przytulić. Przekonać się, że mimo tego co zobaczyłem, kiedy wszedł do Wielkiej Sali, to wciąż mój Draco.
– Skoro tak twierdzisz – mruknął cicho, zamykając książkę i siadając prosto. Spojrzał na mnie uważnie, a jego kąciki ust drgnęły leciutko, jakby próbował właśnie powstrzymać się od uśmiechu. – To o czym tam jeszcze gadaliście w tej łazience?
Rzuciłem szybkie spojrzenie na chłopaków, i choć wszyscy zdawali się być pochłonięci swoimi sprawami, wolałem nie ryzykować, że podsłuchają naszą rozmowę.
– A co czym niby miałbym gadać z Malfoyem? Znaczy… Jak zwykle się kłóciliśmy o jakieś bzdury – odparłem, uśmiechając się kącikiem ust i przypominając sobie naszą rozmowę o byciu dotykalskim i całuśnym. – Jeśli jednak tak cię to interesuje, to mogę ci powiedzieć.
– Gdybym nie był zainteresowany, to bym się ciebie nie pytał, głupku. – Wyszczerzył się radośnie, na co odetchnąłem delikatnie. Wrócił stary Ig.
– To bierz piżamę i idziemy pod prysznic – nie ma mowy, bym cokolwiek mu powiedział, póki w pobliżu są chłopacy. – O dziesiątej zaczynam wartę, więc nie mam dużo czasu na pogadanki.
~*~
Po bezgranicznie nudnych dwóch godzinach błąkania się po korytarzu w towarzystwie Bentleya, wreszcie z ulgą otuliłem się kołdrą. Odszukałem też komórkę, którą – a jakże by inaczej – akurat dziś zapomniałem ze sobą zabrać. Ledwo spojrzałem na ekran i już szczerzyłem się jak głupi do sera.
„Po wygranym meczu z Krukonami wyjdę ostatni z szatni. Liczę na małą niespodziankę. DM”
Przez dłuższą chwilę gapiłem się na te dwa krótkie zdania, w głowie mając obraz cwanego uśmieszku w wykonaniu Draco. Ostatnie minuty przed zaśnięciem poświęciłem snuciu planów piątkowej randki.
~*~
Wszyscy uczniowie, a może i wszyscy w szkole oczekiwali końca tygodnia. Najpierw czwartkowa uczta z okazji Nocy Duchów, w piątek pierwszy w sezonie mecz Slytherin kontra Ravenclaw, no a potem tradycyjnie sobotnie wyjście do Hogsmeade. Ale mi tym razem tak naprawdę nie zależało na żadnym z tych wydarzeń. Wręcz nie mogłem się doczekać, aż będzie już po meczu.
Rozejrzałem się ostatni raz po skrytym w półmroku pomieszczeniu. Upewniwszy się, że wszystko jest jak trzeba, napisałem wreszcie wiadomość do Draco.
„Mała zmiana planów. Chodź pod posąg Barona Czarnobrodego koło Wielkiej Sali. I poproś go o wskazówkę.”
Patrzyłem przez chwilę na ekran, po czym zamieniłem „chodź” na „przyjdź proszę”. Tak na wszelki wypadek. I wysłałem. Mam tylko nadzieję, że da się wciągnąć w tę grę.
Usiadłem na jednym z krzeseł i po raz już sam nie wiem który, omiotłem wzrokiem niewielką salę. Byłem z siebie dumny za ten pomysł. W jego realizacji bardzo pomógł mi Pokój Życzeń z jego bezdennym schowkiem i zaklęcie zmniejszające. Kilkanaście świec ustawionych było dookoła (wysprzątanego) pomieszczenia i dwie zawieszone w powietrzu nad ustawionym pośrodku i przykrytym obrusem stole ze srebrną zastawą. Z boku stała butelka z czerwonym winem. Poprosiłem Iga o pomoc w wybraniu jakiegoś dobrego, bo sam się kompletnie na tym nie znam. Nie żeby on wiedział dużo więcej, ale we dwóch lepiej nam się myślało. Obok butelki była jeszcze karafka z ognistą. Tak na wszelki wypadek, bo whiskey przynajmniej wiem, że lubi. Dogadałem się też ze Zgredkiem, żeby pomógł mi z menu. W końcu gotuje zdecydowanie lepiej ode mnie. No i jako że przez lata służył u Malfoyów, wie, co Draco lubi. Rzuciłem jeszcze okiem na ustawioną w rogu kanapę i niski stolik z pożyczonym od Hermiony laptopem, które miały nam posłużyć za kino domowe. Odetchnąłem głęboko i poprawiłem ubranie – jeden z niewielu bardziej „wyjściowych” kompletów, który wcisnęła mi Amber. Uśmiechnąłem się szeroko, zadowolony z ogólnego efektu. Wyszło mi to naprawdę całkiem przyzwoicie.
Jakieś dziesięć minut później wreszcie usłyszałem kroki za drzwiami i ciche skrzypnięcie zawiasów. W międzyczasie sam wstałem i zrobiłem kilka kroków, by wyjść naprzeciw Draco.
– Nie wiedziałem, że będziesz kazał mi latać jak głupi po… – zamilkł, rozglądając się po wnętrzu, a ja uśmiechnąłem się zwycięsko. – No, no… Muszę przyznać, że nieźle ci to wyszło, Harry – powiedział po chwili, podchodząc do mnie bliżej. Jego usta musnęły mój policzek. – Hej, bohaterze…
– Dziś ten tytuł przypada tobie. Gratuluję zwycięstwa – odparłem wesoło i objąwszy go za szyję, pocałowałem krótko w usta. – No i cieszy mnie, że ci się podoba. Sporo czasu zajęło mi doprowadzenie tej klasy do takiego stanu.
– I opłacało ci się to… Jestem zachwycony – odparł, uśmiechając się lekko. – Zaprowadzisz mnie dalej?
– Z przyjemnością – odparłem. Starałem się zachować spokój, a nawet trochę spoważnieć, ale za nic nie mogłem przestać się szeroko uśmiechać. Czułem się tak lekko, taki szczęśliwy. – Przypuszczam, że jesteś głodny po meczu, więc przygotowałem dla nas kolację.
Poprowadziłem go ku stolikowi i pomogłem zająć miejsce, po czym usiadłem naprzeciwko. Parę sekund później na talerzach pojawiły się dania. Nie wiedziałem, co będziemy jeść, bo całkowicie zaufałem w tej kwestii Zgredkowi, ale kompletnie nie zdziwił mnie widok ryby w cieście francuskim generalnie wyglądającej jak danie z przynajmniej czterogwiazdkowej restauracji.
Draco zagryzł delikatnie wargę, próbując nie uśmiechnąć się szeroko.
– Skąd wiedziałeś, że łosoś w cieście francuskim serwowany z białym masłem ā l’aneth przypadnie mi do gustu? – spytał, rzucając mi rozbawione spojrzenie. – Strzał w dziesiątkę…
– Cóż… powiedzmy, że to przeczucie – odparłem zaczepnie. – Mam nadzieję, że podobnym wyczuciem wykazałem się przy wyborze wina. Bo tu naprawdę się nagłowiłem. Ale przynajmniej jeśli nie znajdę w przyszłości pracy jako auror, będę mógł zająć się sprzedażą win – zażartowałem, sięgając po butelkę.
– To mam tylko nadzieję, że nie wybrałeś czerwonego wina… – odparł z uśmiechem wskazując na etykietę. – Prawda?
– … To ja jednak zostanę przy posadzie aurora – skwitowałem zakłopotany. No tak – ryba. Przecież czytałem, że do niej podaje się białe… Czemu nie spytałem wcześniej Zgredka o zamierza przygotować??
Podczas gdy wyrzucałem sobie w myślach własną głupotę, blondyn wziął ode mnie butelkę ze śmiechem.
– Côte de nuits villages… – Cholera, on tylko wymówił nazwę wina, ale to brzmiało tak seksownie… – Mimo że jest czerwonym winem, lubię je przy łososiu… Więc masz farta.
– Mówisz poważnie, czy po prostu nie chcesz mi robić przykrości?
– Ewentualnie możemy je wypić po posiłku. – Wzruszył ramionami, nie dając mi ostatecznie odpowiedzi.
Kiedy już zjedliśmy, Draco podziękował za posiłek (ku mojemu zadowoleniu – po francusku), po czym przenieśliśmy się na kanapę. Zabierając to nieszczęsne wino ze sobą.
– Tę część mam już nie tak dokładnie rozplanowaną – oznajmiłem, kiedy już się rozsiedliśmy. – Znaczy, przygotowałem parę filmów, ale ostateczny wybór należy do ciebie. Chyba że chcesz porobić coś innego?
– Wyjątkowo podążę za tobą i przystanę na obejrzenie filmu. Byle nie było tam wiewiórek i hipogryfów…
– Nie martw się, nie będę cię zmuszał do oglądania żadnych filmów przyrodniczych… ani tym bardziej prywatnych moich przyjaciół – odparłem, wywracając oczami. – Dziś masz cztery opcje. Wolisz coś ambitniejszego, detektywistycznego, thriller czy odmóżdżającą komedię?
– Hmm… dawaj thriller.
Odpaliłem film, ustawiłem komputer na stoliku przed nami i wróciłem na swoje miejsce. No, prawie. Tym razem usiadłem tuż przy Draco i objąłem go, co skwitował delikatnym uśmiechem. Dziś, dla odmiany, nasz mały seans przebiegł bez większych ekscesów. Jedynie opróżniliśmy butelkę wina. Ale jak tylko zaczęły się napisy końcowe… Po prostu nie mogłem się powstrzymać, by go nie pocałować. Miałem na to ochotę przez cały film, ale nie chciałem przeszkadzać Draco, który naprawdę się wciągnął.
Najpierw zwyczajnie przycisnąłem wargi do jego żuchwy, potem ciut niżej, i znów, i znów, by na końcu cmoknąć go w kącik ust. Uniosłem lewą dłoń i powoli obróciłem jego twarz w swoim kierunku, aż wreszcie mogłem go pocałować. Niespiesznie, delikatnie. Rozkoszowałem się każdym skubnięciem warg, nawet nie próbując pogłębić tej pieszczoty. Głaskałem go przez chwilę po policzku, ale nie trwało to długo – zdecydowanie bardziej podobało mi się wczesywanie palców w jego krótkie włosy i drapanie go po karku. Sądząc po aprobującym mruknięciu, Draco podzielał moje uczucia. Trwaliśmy tak przez chwilę, ale nie chcąc popaść w rutynę, zmieniłem taktykę. Przesunąłem językiem po jego dolnej wardze. Draco najwyraźniej uznał to za krok ku pogłębieniu pocałunku, bo trącił go zaczepnie, ale nie odpowiedziałem na ten ruch. Zamiast tego, dotykając koniuszkiem języka jego skóry, rozpocząłem powolną wędrówkę od jego dolnej wargi, przez brodę i grdykę, aż do zagłębienia u podstawy szyi. Drżąco wypuszczone powietrze nad moją głową upewniło mnie, że to było dobre posunięcie. To, jak i dłoń, która zaciskała się lekko na moim ramieniu. Przełknąłem ślinę. Serce już od dłuższej chwili biło szybciej niż zazwyczaj, ale teraz zaczynało mi się też robić ciepło. Podparłem się po drugiej stronie jego nóg, by ułatwić sobie dostęp do jego szyi. Pieściłem ją na różne sposoby, cały czas uważając na jego reakcje, by przekonać się, co i w którym miejscu sprawia mu największą przyjemność. Kiedy Draco odchylił głowę na oparcie, odcinając mi tym samym dostęp do swojego karku, przeniosłem się z pieszczotami na jego bok. Zdecydowanie podobało mu się to, co robiłem i byłem z tego powodu piekielnie zadowolony, ale drętwiejąca ręka zmusiła mnie do przerwania. Moja aktualna pozycja nie była zbyt wygodna. Odsunąłem się więc kawałek i odezwałem przyciszonym, lekko zachrypniętym głosem:
– Połóż się.
Przez parę sekund nawet nie drgnął. Poczułem rosnące zmieszanie. No tak, pewnie znowu pomyślał, że chcę żeby „mi się podłożył”… Choć może tym razem wcale by się tak bardzo nie pomylił. Chciałem czegoś więcej, to chyba oczywiste. Ale przecież do niczego bym go nie zmusił. No i to nie był główny powód, dla którego o to poprosiłem…
Już miałem zacząć się tłumaczyć, ale wstrzymałem się, gdy uniósł głowę i spojrzał na mnie zainteresowany. Uśmiechnął się lekko, podnosząc się z kanapy i parskając, kiedy dojrzał moją minę. Pewnie wyglądałem na zawiedzionego. Draco jednak dalej się nie odsunął, tylko utrzymując ze mną kontakt wzrokowy, ściągnął z ramion szkolną szatę i bluzę, pozostając w białej bokserce… i spodniach oczywiście.
Wyciągnął w moją stronę rękę, a kiedy tylko wstałem, wyminął mnie z miną zwycięzcy i położył się bokiem na całej długości mebla, opierając policzek na dłoni. Druga leżała niewinnie na udzie…
– Jak dokładnie mam leżeć? – spytał cicho, przeszywając mnie spojrzeniem. – Taka pozycja ci wystarczy, czy mam położyć się na plecach… A może wręcz przeciwnie: chcesz mnie rozłożonego na brzuchu.
Przełknąłem ślinę, zastanawiając się czy z tej odległości słyszy dudnienie mojego serca.
– N-na plecach – odparłem, a on, och Merlinie… posłusznie ułożył się, cały czas utrzymując kontakt wzrokowy.
Przysiadłem tuż przy nim i pochyliłem się, całując go. Najpierw tak jak wcześniej – delikatnie, leniwie. Odsunąłem się i ponownie spojrzałem na niego. Z rozchylonymi, zaróżowionymi ustami obserwował mnie spod półprzymkniętych powiek. Wyglądał niesamowicie. A gdy jego wargi poruszyły się, szepcząc moje imię…
Wpiłem się w nie, jednocześnie kładąc się na nim. Jednym ramieniem objąłem go w pasie, a drugim podparłem się, by go zbytnio nie przygniatać. Draco nie pozostawał mi dłużny zarówno jeśli chodziło o namiętny pocałunek, jak i oplatające mnie ramiona. Czułem przyspieszone bicie jego serca, podwyższoną temperaturę ciała, dłonie sunące po moich plecach. Trwaliśmy tak spleceni przez dobre parę minut, aż wreszcie oderwaliśmy się od siebie, oddychając ciężko. Ale nie na długo. Już po chwili to Draco przysysał się do mojej szyi i… przyciskał do kanapy.
Nie wiem jak to zrobił, ale teraz to on był nade mną. Ustami błądził po skórze szyi, by zaraz zassać się na chwilę w jednym z miejsc. Mruknąłem aprobująco, odchylając lekko głowę i mocniej otaczając go ramionami w niemej prośbie o więcej.
Draco parsknął cicho, przesuwając dłonią po boku i przechodząc do piersi. Przesunął się biodrami do tyłu, zapewne naumyślnie ocierając się o mnie, co wyrwało z moich ust ciche sapnięcie.
Znów pocałował moją szyję, przechodząc stopniowo do szczęki, a następnie do warg, w które wpił się z mocą. Od razu zdominował go, jakby nawet jego język nie miał w swoim słowniku pojęcia „uległość”. Jednak kiedy tylko o tym pomyślałem, blondyn zwolnił, jakby chciał zachęcić mnie do odebrania pałeczki władzy… Nawet jeśli tylko w tym aspekcie. Ochoczo wykorzystałem daną mi okazję. Znów wsunąłem palce w jego włosy i lekko przycisnąłem do siebie jego głowę, maksymalnie pogłębiając pocałunek. Jednocześnie przesunąłem lekko nogę, tak by znalazła się między nogami Draco i zgiąłem ją. Tym razem to z jego gardła wyrwało się, stłumione przez moje usta, sapnięcie. Powtórzyłem kilkukrotnie ten ruch, za każdym razem drażniąc jego coraz twardszą erekcję. W końcu nie mogłem pozwolić, żebym był jedynym z „problemem w spodniach”.
– Grabisz sobie, Harry – szepnął cicho, odsuwając się dosłownie na milimetry. Jego wargi muskały moje przy każdym wypowiadanym słowie. Nie mogłem się powstrzymać, by ich nie skubnąć.
– Naprawdę? Dałbym sobie rękę uciąć, że ci się podoba – odparłem zaczepnie, składając lekkie pocałunki na linii jego szczęki.
Chłopak prychnął cicho, prostując się i patrząc na mnie z góry. Zmrużył na chwilę oczy, jakby oceniając widok przed sobą. Najwidoczniej musiał być usatysfakcjonowany, bo uśmiechnął się lekko.
– Masz oliwkę? – spytał, przejeżdżając dłonią po moim brzuchu.
– Eee… nie – odparłem niepewnie, zastanawiając się, do czego miałby zamiar ją wykorzystać. Do masażu, czy może…?
– Och, szkoda… No trudno… Może kiedy indziej ją wykorzystam. – Wzruszył niedbale ramionami. Znów się nade mną pochylił i kiedy myślałem, że kolejny raz zasmakuję jego ust, on… ugryzł mnie w nos. – A teraz musimy powoli kończyć. Z pewnością zbliża się cisza nocna, a o północy zaczynam wartę z Haruse.
Skrzywiłem się na sam dźwięk tego imienia.
– Mam nadzieję, że zdążyłeś mu już przekazać, że ma sobie ciebie wybić z głowy?
– Dalej nie daje ci żyć? – spytał, podnosząc się i schodząc z kanapy.
Podniosłem się do siadu i otworzyłem usta, by coś odpowiedzieć, ale zaraz je zamknąłem. Spróbowałem sobie przypomnieć, czy w środę rzucił w moim kierunku jakikolwiek komentarz, ale nic nie przychodziło mi do głowy. W sumie… nie pamiętam, by cokolwiek do mnie powiedział. Byłem wtedy zbyt zaabsorbowany innymi rzeczami, żeby zwrócić na to uwagę. Między innymi unikaniem ławek rzucanych przez zaklęcia tarczy w wykonaniu mojego sparingpartnera – Neville’a. A właściwie jednej ławki. Myślałem też o znajdującym się niedaleko mnie Draco i naszej zbliżającej się randce. Kto w takiej sytuacji zawracałby sobie głowę jakimś zazdrosnym idiotą?
– Nie… Zdaje się, że dał mi spokój – odparłem lekko zaskoczony. Choć nie wiem, co dziwiło mnie bardziej – to że ten „zazdrosny idiota” posłuchał Draco, czy może to że Draco naprawdę spełnił moje „żądanie”.
– Cieszy mnie to w takim razie – uśmiechnął się pod nosem, zbierając swoją bluzę i szatę z podłogi. – Jednak na wszelki wypadek jeszcze z nim pogadam na ten temat.
– Nie trzeba. Zresztą nie dlatego cię o to spytałem. Chodziło mi raczej o to, że będziecie sami, w nocy… Wolałbym, żeby nie przyszło mu nic głupiego do głowy.
– Och, martwisz się o mnie – powiedział miękko, patrząc na mnie z zainteresowaniem. – Jednak nie potrzebne. Haruse nie zrobi nic wbrew mojej woli. Tym bardziej nie wykona kroku, by mnie w jakikolwiek sposób wykorzystać. Dlatego możesz spać spokojnie. Nic mi tutaj nie zagraża…
– Faktycznie, nic oprócz psychofanów z ciągotami do poezji – zironizowałem.
– Znowu chcesz do tego wracać? – spytał chłodniejszym tonem.
– Nie, tak mi się tylko skojarzyło. – Wzruszyłem ramionami, wyrzucając sobie w duchu, że nie zachowałem tej myśli dla siebie. Czy żadne nasze spotkanie nie może przebiec od początku do końca bez żadnego spięcia? – Skoro mówisz, że Yoshizawa jest niegroźny, to ci wierzę. – Wstałem i zrobiłem kilka kroków w jego stronę. – Zresztą w razie co potrafiłbyś mu przyłożyć. W końcu kto lepiej ode mnie wie, że potrafisz się bić? – rzuciłem ugodowo, uśmiechając się kącikiem ust.
– Za dużo razy dostawałeś ode mnie baty, by tego nie wiedzieć – odparł, rozpogadzając się widocznie. Z tego powodu przezornie powstrzymałem się przed wspomnieniem o tych wszystkich razach, kiedy to ja skopałem mu tyłek. Albo że wygrywał, bo atakował z zaskoczenia. – Ciesz się, że nasze konflikty już się tak nie kończą. I zamiast tego karzę cię tak – dodał, łapiąc mnie za ubrania i przycisnął swoje usta do moich, całując mnie leniwie. Otoczyłem go ramionami, przytulając mocno.
Ach, ile bym dał, żeby nasze konflikty kończyły się w ten sposób również w poprzednich latach.
~*~*~*~

2 komentarze:

  1. Wchodzę na bloga zobaczyć czy coś nowego dodałaś, a tu niespodzianka :) Nowy rozdział :D. Rozdzialik cudowny. Najbardziej podobała mi się niespodzianka, którą Harry przygotował Draco. Mam tylko nadzieję, że Haruse sobie odpuścił i nie będzie już dręczył Draco. Mógłby sobie znaleźć kogoś. innego. Pozdrawiam i życzę weny.Iz

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    wspaniale, mam nadzieję, żu Horuse w końcu odpuści sobie Draco, a ta niespodzianka Harrego...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń