piątek, 6 listopada 2015

Rozdział 51 - Draco


Cześć, robaczki moje~!
Nie spodziewaliście się mnie tak (późno/)wcześnie, no nie? ^.^
Jak po tytule można zauważyć mam dla Was świeżą porcję wrażeń Draco, gdzie pojawia się kilka całkiem przyjemnych scenek.
Z racji tego, że chciałam jak najszybciej Wam go przekazać, rozdział nie jest jeszcze betowany, ale na dniach to się zmieni. Mam nadzieję, że nie będzie to przeszkodą w czytaniu.
Nie przedłużając...
Enjoy~!

~*~

Kobieta nie miała szans w żaden sposób zaniechać moich działań. Nie miała różdżki w dłoni, nie celowała nią we mnie. Gdyby w jakiś sposób mi przeszkodziła, uznałbym to za jakiś pieprzony cud.
Teraz tylko obserwowałem, jak jej oczy rozszerzają się w szoku, usta delikatnie otwierają, a ona sama wyciąga przed siebie rękę, jakby tym ruchem mogła mnie powstrzymać.
Miałem na sobie koszulkę z bardzo delikatnego materiału, toteż czułem każde najdrobniejsze muśnięcie skóry. Tak jak teraz, kiedy po moich ramionach i plecach spływały obcięte kosmyki. A ich strata napawała mnie wręcz dziką energią. Jakbym pozbył się okowów i był tylko krok od ucieczki z więzienia.
– Czyś ty oszalał, Draco!? – krzyknęła, kiedy w końcu udało jej się odzyskać panowanie nad głosem i ciałem.
– Nie. Po prostu nie daję ci możliwości odmowy. Jak ty sobie wyobrażasz, żeby ktoś mojego pokroju mógł się pokazać publicznie z takimi włosami? – Wskazałem na krzywo ścięte pasma.
– Sam to sobie zrobiłeś, to teraz nie narzekaj… – burknęła tylko, wzruszając ramionami.
– A jak myślisz, co zrobi mój ojciec z wiedzą, że ktoś pozwolił mi, arystokracie!, wyjść do ludzi z fryzurą a’la “Idź i nie wracaj”? Jeżeli nie wyślesz mnie do Francji, to lepiej w trybie natychmiastowym ściągnij tu mojego fryzjera.

~*~

Przyglądałem się z nieniknącym zainteresowaniem w swoje odbicie. Édouard stał tuż za mną, od czasu do czasu poprawiając jakiś wyimaginowany niesforny kosmyk.
– I jak ci się podoba nowa fryzura, Draconie? – spytał, odsuwając się kawałeczek, by dać mi odrobinkę więcej swobody.
Włosy po bokach były naprawdę mocno ścięte. Jak przyglądałem się im bliżej, mogłem wręcz dojrzeć w niektórych momentach skórę swojej głowy. Jednak to mi jak najbardziej odpowiadało. Fryzjer zostawił górę dłuższą, dzięki czemu na sam koniec mógł mi ją spokojnie wystylizować. W ruch poszło dużo lakieru w duecie z gumą do włosów, co doprowadziło do finalnego wyglądu. A było na co patrzeć.
Włosy z przodu postawione były do góry praktycznie od skóry głowy. Część z nich przy końcach opadała na boku, inna część układała się bardziej do tyłu. W paru krótkich zdaniach, miałem niesforny aczkolwiek elegancki artystyczny nieład.
– Z pewnością jestem zadowolony z twojej pracy, Édouardzie. Jak nic stworzyłeś kolejne dzieło sztuki. – Uśmiechnąłem się do jego odbicia, a Francuz cały się rozpromienił.
Kątem oka spojrzałem na stojącą z boku Rozette, która przyglądała się nam uważnie. W pewnym momencie, gdy nasze oczy się spotkały, dałbym sobie głowę uciąć, że przez jej twarz przeszedł cień uśmiechu. Jednak tak szybko jak się pojawił, z taką też prędkością opuścił jej lico.
– A jak tobie się podoba, Rozette? – spytałem kobietę, a ona wzruszyła tylko ramionami, nie odzywając się słowem.
– Cóż to za belle demoiselle, mon ami? – spytał konspiracyjnym szeptem, rzucając raz po raz zainteresowane spojrzenie w stronę śmierciożerczyni.
– De grande montée, grande chute, Édouardo – odparłem ze śmiechem. Specjalnie powiedziałem to odrobinę głośniej by i Rozette mogła mnie usłyszeć.
– Imbéciles – westchnęła cicho, idąc w stronę wyjścia na korytarz. – Postarajcie się skończyć w ciągu paru minut.
– Mówiłem? – spytałem cicho, wciąż w dobrym humorze. – Ona jest jak wieża nie do obalenia.
Mina zbitego przez pana wczorajszą gazetą psa w wykonaniu Édouarda była tak komiczna, że nie potrafiłem zachować powagi i musiałem parsknąć z rozbawienia.

~*~

Rozette zostawiła mnie późnym wieczorem samego, kiedy była przekonana, że jestem pogrążony we śnie. W rzeczywistości nie mogłem zasnąć, przez dziwne mrowienie w ciele, jednak nie chciałem tego po sobie pokazywać. Kobieta zaraz zabroniłaby mi ruszać się z łóżka, co skończyłoby się tym, że mój pobyt tutaj niepotrzebnie by się przedłużył. A na to szczególnie nie mogłem pozwolić.
Dlatego też udawałem głęboki sen niewinnego, starając się nie reagować na cichą krzątaninę kobiety, ani też na jej wyjście. W końcu miała prawo do chwilowego odpoczynku, nie musiała cały czas przy mnie siedzieć.
Grobowa cisza jaka później nastała ukoiła mnie do snu bardziej niż niejedna usłyszana za młodu kołysanka.

Miła w dotyku, odrobinę chłodna dłoń spoczęła nieśmiało na mojej twarzy. Palce muskały skórę policzka niczym skrzydełka motyla.
Powoli, nieśpiesznie otworzyłem oczy, kierując wzrok na troskliwe, zmartwione spojrzenie matki. Kobieta uśmiechnęła się ledwo widocznie, dostrzegając moje wybudzenie.
– Jak się czujesz, skarbie? – spytała miękko, przeczesując palcami moje krótkie kosmyki. Przymknąłem na chwilę oczy, rozkoszując się takim gestem ze strony rodzicielki. – Do twarzy ci w takich włosach.
– Dziękuję – szepnąłem, zaskoczony jej słowami. Podniosłem się na łokciach, wzrokiem przelatując po wnętrzu sypialni. Przez zaciągnięte zasłony przedostawały się pierwsze promienie słońca. – Która jest godzina?
– Parę minut po siódmej – odparła, przesuwając dłoń z włosów na moje ramię. Zacisnęła odrobinę palce, zapewne w pokrzepiającym geście. – Może lepiej będzie jak zostaniesz dłużej w domu? – zaproponowała zatroskana.
Poczułem jak wnętrzności kurczą mi się do granic możliwości na samą myśl o przystaniu na jej propozycję. Moje obawy musiały odbić się na mojej twarzy, gdyż matka zaraz rzuciła mi zaniepokojone spojrzenie.
– Wszystko w porządku? – spytała, słabym głosem. Palce jej dłoni zadrżały nieznacznie, dlatego zaraz zabrała rękę z mojego ramienia i położyła na swoim kolanie. Chyba już domyśliła się powodu mojej reakcji.
– Tak, wszystko dobrze – mruknąłem, siląc się na swobodny ton. – Po prostu… uważam, że nie powinien przedłużać niepotrzebnie mojej nieobecności. Wystarczającą niewygodą będzie zaliczenie testu w innym terminie.
– Skoro tak uważasz. Nie będę cię zatrzymywać – odpowiedziała wolno, wstając i kierując się do wyjścia z mojej sypialni. – Och, jeszcze jedno – dodała nagle, przystając przy drzwiach. – Uważaj na siebie, synku. – Posłała mi ciepły uśmiech i wyszła, zostawiając mnie samego z bijącym odrobinę szybciej sercem.
– Będę, mamo – szepnąłem miękko.

~*~

Wieczorem we wtorek stałem już przed bramą szkoły. Deszcz padał od samego rana, dlatego też uzbroiłem się w ciemny płaszcz przeciwdeszczowy z dużym kapturem, który zasłaniał część mojej twarzy przed spojrzeniem przypadkowego obserwatora. O ile jakiś idiota chciałby teraz śledzić każdy mój ruch.
Objąłem się rękoma, kuląc głowę w ramionach. Zimny wiatr z mściwą satysfakcją przenikał materiał ubrań, galopując po bokach z okrzykiem tryumfu. Jeśli to miała być zemsta w imieniu sfochanego słońca (z którym nigdy nie jestem w dobrych stosunkach), to naprawdę mu to wyszło.
Niech on szybciej rusza dupę i przyjdzie po mnie…!
W tym samym momencie brama zazgrzytała złowieszczo, a w szparze pojawił się Severus. Tylko on w deszczu wygląda jak chodząca głodująca śmierć.
– No nareszcie! – sarknąłem, ze wszystkich sił powstrzymując się od szczekania zębami. Nie należę do plebsu, do cholery! Nie ośmieszę się! – Ileż mogłem na ciebie czekać?! Dyrektor cię zatrzymał?
– Właśnie wracam od niego. Pytał o ciebie – odparł chłodno profesor, wpuszczając mnie przez bramę. Kiedy tylko stanąłem obok niego, metalowe wrota ponownie zaczęły swój upiorny śpiew umęczonych, zamykając się na wszystkie możliwe spusty. Mężczyzna w tym samym czasie wyszeptał kilka słów, a spadające krople wody zaczęły omijać nasze ciała.
– Super. A czemu wcześniej tego nie zrobiłeś?
– Bo musiałbym przystanąć…
Parę kolejnych kroków przeszliśmy w ciszy.
– Czego chciał dyrektor? – spytałem po krótkiej chwili, tuż przed wejściem do zamku.
– Pytał o szczegóły twojego nagłego powrotu do domu. Odkąd potwierdziły się podejrzenia, że twój ojciec jest po stronie Czarnego Pana, jest bardziej skupiony na twojej osobie. Widzi twoje wahania i chce to wykorzystać, by nakłonić cię do bycia po jego stronie.
– Nie podoba mi się to.
Weszliśmy do środka i skierowaliśmy się w stronę prywatnych komnat Snape’a. Na korytarzach świeciło pustkami, ale zapewne było to spowodowane tym, że niedawno zaczęła się kolacja.
– Słyszałem, że w czasie pobytu w rezydencji apetyt ci dopisywał – zagaił, kiedy otworzył mi drzwi.
– Ku uciesze skrzatów – odparłem z nikłym uśmiechem, wchodząc do środka i patrząc na niego przez ramię. Następnie odwróciłem się do przodu i zastygłem, widząc przy biurku mojego chrzestnego Verę.
– Pozwoliłam sobie grzebać w twoich rzeczach, kiedy byłeś na randce z dyrkiem – powiedziała, nie podnosząc wzroku znad książek, które szybko wertowała. Najwidoczniej nie zauważyła jeszcze mojej obecności. – Zostawiłam gdzieś tutaj mój dziennik, a nie chcę byś go czytał…
– To nie jest najodpowiedniejszy moment, Vero – odpowiedział niewzruszony profesor, podchodząc do dziewczyny i łapiąc ją za nadgarstek, odsunął kawałek od biurka. – Ile razy ci mówiłem, żebyś nie wchodziła nieproszona do moich komnat?
– Setki, ale to nie znaczy, że kiedykolwiek stosowałam się do wszystkich twoich zakazów. – W tym momencie spojrzała na niego z psotnym uśmiechem, a brunet skinął lekko głową w moim kierunku. To wystarczyło, aby dziewczyna odwróciła głowę i zrozumiała, że nie byli tutaj sami. – Ojejku… Mogłeś od razu powiedzieć, że Draco wrócił z domu i jest z tobą. Wtedy nie byłoby problemu. Zresztą nie padło żadne niestosowne, dwuznaczne słowo, więc nie ma powodu do nerwów. Co nie, panie prefekcie?
– Twój niewyparzony język kiedyś wpędzi cię w kłopoty, o ile już w jakieś nie wpadłaś – westchnął ciężko Severus. Puścił dziewczynę i podszedł do stojącego nieopodal – strasznie wygodnego, wiem z doświadczenia – obitego zielonym materiałem fotela. Leżał na nim średniej wielkości pakunek, który mężczyzna wziął do rąk i podał mi go z nikłym uśmiechem. – Tak jak Vera zdążyła wypaplać, wracasz do swoich obowiązków prefekta, Draco. I jednocześnie ściągam z ciebie całe ultimatum.
– W takim razie nie mogę cię zawieść, profesorze – powiedziałem, przyjmując zawiniętą w brązowy papier szatę. Ściągnąłem wilgotny płaszcz, dając go w zamian nauczycielowi.
Rozerwałem papier, chwytając pewniej szatę i wyciągając z tego „opakowania”. Louis najwidoczniej pozostawił poprzedni krój, zmieniając tylko parę detali w postaci guzika (tak jak poprzednio – mogłem zapinać ją tylko w jednym miejscu na mostku), na których mogłem dojrzeć teraz godło mojego domu. Przyjrzałem się z zadowoleniem naszywce na piersi po lewej stronie. Srebrny wąż otulał literkę P na zielonym tle tak jak mężczyzna obejmował ramionami swoją kochankę. Bennet wykonał kawał dobrej roboty. Jak dobrze było wrócić do roli prefekta.
Włożyłem szatę, zapinając ją i idąc do łazienki, by przejrzeć się w lustrze. Wyglądałem nienagannie, wręcz niesamowicie. Do tego jeszcze włosy, które ułożyłem w podobny sposób, w jaki zrobił to wczoraj mój fryzjer-stylista.
– Do twarzy ci z tą fryzurą – odezwała się dziewczyna, opierając się niedbale o framugę. Ona sama miała na sobie teraz krótką spódniczkę w zieloną kratkę, spod której wystawała czarna koronka i równie zielony wiązany gorset. Ogniste włosy spięła w coś na kształt koka, a z lewej strony głowy wczepiła czarny mały cylinder z welonikiem, tak żeby był bardziej pod kątem. Na nogach miała czarne prześwitujące rajstopy i szpilki na koturnie. – Kurcze, aż sama ścięłabym sobie włosy, tylko hmm; moja czarna wersja ma już je wystarczająco krótkie, a tych mi zbyt szkoda.
Podeszła do mnie kocim krokiem, obejmując delikatnie ramię. Miała mocno podkreślone czarną kredką oczy, na które nałożyła jeszcze zielony cień. Usta z kolei – teraz wygięte w zadowolonym uśmiechu – potraktowała krwistą szminką.
– Zawsze się zastanawiam, czemu tak się wypiękniasz, skoro i tak nie pokazujesz się tak wszystkim wokół – mruknąłem, kładąc dłoń na jej policzek i przesuwając wolno na ucho, na którym miała nałożonego srebrnego węża.
– A co? Chcesz to zmienić? – zagaiła kokietującym głosikiem, patrząc na mnie ponętnym wzrokiem. Złapała moją dłoń i przeniosła na swoje udo tuż przy granicy spódniczki. Ma pończochy, uświadomiłem sobie. I z pewnością nie te samonośne. – Aż mam ochotę przekonać cię do kobiecego ciała.
– A ja mam aż ochotę nie wyrazić zgody – rzuciłem jej chłodny uśmiech, zabierając wolno rękę. W żadnym wypadku jej nie wyrwałem. – Jeżeli chcesz, możesz się wybrać ze mną – dodałem, mijając ją w wejściu. – I jeśli bardzo chcesz, nie musisz być małą czarną.

~*~

Vera narzuciła na siebie czarną kurteczkę sięgającą do talii, zapewne tylko i wyłącznie po to, by zakryć ramiona. Szła obok mnie z zadowolonym uśmiechem.
– Nie zapytasz, co mnie z nim łączy? – zapytała, kiedy zbliżaliśmy się już do Wielkiej Sali.
– Szczerze, to jakoś mało mnie to obchodzi – odparłem, rzucając jej krótkie spojrzenie. W rzeczywistości ciekawość zżerała mnie od środka, aczkolwiek nie chciałem się do tego głośno przyznać. – Jednak znając ciebie, to i tak powiesz mi tylko to co będziesz chciała powiedzieć mi ty, a nie co będę chciał wiedzieć ja.
– Widzę, że zaczęłam się robić schematyczna, co? Chyba czas to zmienić. – Zaśmiała się cicho. – To mój ojciec adopcyjny. Przygarnął mnie, kiedy miałam siedem lat. Mała czarna jak to ładnie określiłeś – w tym momencie rzuciła mi rozbawione spojrzenie – to mój adopcyjny wygląd, bym była bardziej podobna do tatusia. Aczkolwiek nazwisko mam jego matki, co mnie strasznie bawi. Naprawdę nazywam się Véronique Druitt.
– Dlatego Lady Vera? – spojrzałem na nią z ukosa. – Jakże oryginalnie… – zakpiłem cicho, akurat przed wejściem.
– Czepiasz się szczegółów. – Dziewczyna zaśmiała się krótko. – Przedstawienie czas zacząć.
Cóż, w tym wypadku muszę się z nią zgodzić.

Nie było możliwości, żeby nasze wejście pozostało niezauważone. Już sam odgłos obcasów Very skutecznie skupiał na sobie uwagę najbliższych uczniów. A ci…
Wyglądali przekomicznie.
Większość z nich zdawała się nie wierzyć w ogóle w to co widzi. Tak to jest, kiedy zamiast jednego widzi się dwóch bogów czystej erotyki.
Dziewczyna wygięła wargi zadowolona efektem naszego wejścia. Wyglądała teraz z pewnością jak drapieżnik, który w końcu złapał najokazalszy okaz myszy i chwali się nim przed innymi kotami.
Ja z kolei wolałem utrzymać zimny wyraz twarzy, chociaż było to trudne ze względu na cichutkie komentarze dziewczyny, która naśmiewała się z min niektórych osób.
Nie rozglądałem się na boki, więc nie mogłem być pewien obecności Harry’ego w pomieszczeniu. Z drugiej strony, kiedy weźmie się pod uwagę godzinę i czas trwania kolacji, byłoby dziwnym, gdyby Gryfiak nie pojawił się na posiłku.
– Harpia wystartowała do ataku – mruknęła nagle, kierując moją uwagę w stronę stołu nauczycielskiego. Och, rzeczywiście. Babsko wręcz wyrwało się ze swojego miejsca i zaczęło zmierzać w naszą stronę. Rzuciłem jeszcze tylko okiem na resztę grona pedagogicznego; większość nauczycieli zdawała się być zaskoczona naszym wejściem. Jedynie trzy osoby wyrażały inne emocje. Haruse, który patrzył na mnie cielęcym wzrokiem, uśmiechając się lekko. Uważny wzrok profesora Malfoya (dalej dziwnie mi z tym, że facet jest bratem mojego ojca); chociaż zdawał się chyba bardziej przyglądać Verze niż mi. No i ten dyrektor trzymający w dłoni puchar i popijający sobie sok jakby nigdy nic.
Zatrzymałem się, skupiając całą swoją uwagę na opiekunce Domu Gryfa (to, że akurat wyszło to w miejscu, które zawsze zajmował Potter było dziwnym zbiegiem okoliczności). Vera przystanęła tuż obok, chichocząc pod nosem.
– Książę, jej mina jest zabójcza – powiedziała cicho, jednak byłem pewien, że siedzące najbliżej nas osoby słyszały jej słowa. – Jeszcze troszkę i będzie mogła robić za sztandar swojego domu. Myślisz, że się obrazi jak zasugeruję jej nową, ciekawszą robotę?
Wywróciłem oczami, jednocześnie dając za wygraną i uśmiechając się lekko.
– Lepiej chyba będzie, jak powstrzymasz troszkę języczek.
– A chciałbyś go gdzieś indziej? – spytała i zamilkła, widząc, że McGonagall jest już przy nas.
– Witam z powrotem, panie Malfoy – rzuciła oschle, rzucając mi przelotne spojrzenie. Zaraz potem zlustrowała Verę od stóp do głów. – Kim jest pańska towarzyszka?
– Lady Vera, miło mi. – Uśmiechnęła się lekko, z pobłażaniem.
– Śmiem wątpić, że jest to pani prawdziwa godność. – Odpowiedziała jej hardym spojrzeniem. – Wolałabym poznać pani nazwisko.
– A ja wolałabym go nie podawać, to zniszczyłoby mój skromny wizerunek – odparła, krzyżując ręce pod biustem.
– Bardzo skromny – rzuciłem cicho, łapiąc ją za ramię i przeciągając za mnie. – Coś nie tak, pani profesor? Dziewczyna się przedstawiła, a wszyscy, którzy ją znają potwierdzą, że tak się nazywa.
– Czy coś nie tak, pan pyta? Owszem. Stoi przede mną młoda, nieznana mi kobieta i w dodatku odmawia podania swoich danych osobowych. Jeśli wziąć pod uwagę obecną sytuację panującą w naszym świecie, logicznym jest, że zachowuję ostrożność. Zresztą nawet gdyby sytuacja polityczna nie była tak napięta, to Hogwart wciąż pozostaje placówką zamkniętą, na której teren mają wstęp tylko osoby upoważnione. – Ponownie zlustrowała sylwetkę Very. – Nie wspominając już o wielce niestosownym ubiorze tej oto lady.
– Ubiór może pozostawia wiele do życzenia i nie wygląda na to, ale Vera jest uczennicą, więc jej obecność tutaj jest jak najbardziej zrozumiała, prawda? – Uniosłem jedną brew w pytającym geście. – Jeśli pani nie wierzy mi, ze względu na moje wątpliwe “wakacje”...
– Pańska nieobecność, nie ma tu nic do rzeczy, panie Malfoy.
– Och, przepraszam. Zapomniałem, że tylko inni uczniowie uważają mnie za młodego śmierciożercę – sarknąłem, nie reagując na zaciskające się palce na moim nadgarstku.
– W dalszym ciągu ta sprawa nie ma tu nic do rzeczy. Ale żeby nieco uspokoić pańskie nerwy, zapewniam, że żaden z nauczycieli...
– Nie obchodzi mnie to – powiedziałem zły. Kobieta zgromiła mnie wzrokiem.
– W takim razie skoro tę sprawę mamy już wyjaśnioną, pozwoli pan, że wrócę do meritum.
– Dlaczego pani nie chce odpuścić? – Vera odezwała się zza moich pleców. – Zadanie kolejny raz tego samego pytania, na które otrzyma się taką samą odpowiedź jest nudne… Jestem Lady Vera, prawda?
– Który dom? Który rocznik?
– Piąty rok Domu Węża.
– Nie przypominam sobie, aby do tej klasy uczęszczała jakakolwiek Vera.
– Ojejku…
Babsko rozejrzało się po wpatrzonych w nią uczniach.
– Proponuję jednak, żebyśmy skończyły robić przedstawienie na środku sali i pozwoliły w spokoju dokończyć wszystkim posiłek.
– Pójdziemy do komnat profesora Snape’a? Z pewnością jeszcze siedzi u siebie.
– Dokładnie o tym myślałam. Zatem, proszę panią za mną. A pan, panie Malfoy, może już zająć miejsce przy stole – rzuciła władczo i ruszyła w kierunku wyjścia, posyłając Verze ponaglające spojrzenie.
– Również pójdę – powiedziałem i sapnąłem, czując klepnięcie w pośladek. Rzuciłem dziewczynie wściekłe spojrzenie.
– Obejdziemy się bez pańskiej eskorty, panie Malfoy.
– Umiem sobie radzić, Draco – dodała od siebie Vera i swobodnym krokiem, kołysząc biodrami ruszyła za profesorką.
Westchnąłem cicho i usiadłem przy swoim miejscu, rzucając krótkie spojrzenie swoim towarzyszom. Wśród domowników wybuchły rozmowy. Zresztą byłem pewien, że nie tylko przy stole mojego domu zrobiło się tak głośno.
– Co. To. Było!? – zawołała zaaferowana Pansy. – Przecież Vera nigdy nie przychodziła na posiłki. Nie ważne jak ją namawialiśmy, ona była nieugięta.
– Jak ci się to udało?
– Wasze wejście było epickie! – zawołał Ian, siadając naprzeciw mojego miejsca. Jego chłopakowi przeprowadzka zajęła troszkę dłużej, ale wypchane policzki sugerowały, co było tego przyczyną.
– Jesteście jakoś blisko? – spytał Nott, bawiąc się od niechcenia jajecznicą. Jego słowa wywołały jeszcze większą wrzawę.
– Właśnie! Czy ona cię czasem nie klepnęła w tyłek?! – dodał swoje trzy grosze Paul, kiedy wreszcie udało mu się przełknąć.
– A czy to ma znaczenie? – mruknąłem, biorąc się za jedzenie bułeczki maślanej z dżemem, którą przygotował i podał mi William. Z niego czasami byłaby dobra kura domowa. Albo matka. Obie te rzeczy dobrze mu wychodzą.
– O mój boże! Czyli jednak!?
Nic na to nie odpowiedziałem, delektując się smakiem bułeczek. Drugą, którą znów dostałem od Richardsona była tym razem z innym smakiem. Porzeczka, mmm…
– Will, jesteś niezastąpiony – mruknąłem, sięgając po puchar i biorąc małego łyka.
– Nie podlizuj się i tak dostaniesz swoją porcję na noc – mruknął, układając na swoim talerzu kolejną bułkę. W tamtym roku bardzo często wysługiwałem się Willem, by robił mi zapasy jedzenia na noc. On nie miał nic przeciw, a ja nie miałem nigdy wyrzutów sumienia.
– Świetnie – odparłem lekko, wstając od stołu.
–A ty gdzie uciekasz? – zawołali za mną Paul z Ianem.
– Do miejsca, gdzie dzięki temu – przejechałem wymownie ręką po mojej szacie – mogę bezkarnie wejść i się odprężyć – odparłem z wyższością, mając nadzieję, że jedna osoba dosłyszy mnie i zrozumie, o jakie miejsce mi chodziło.

~*~

Do łazienki prefektów dotarłem jako pierwszy. Wszedłem do środka i zrzuciłem z siebie szatę, zostawiając ją na sporej sofie, stojącej z dala od pryszniców i wielkiej wanny.
Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie pozbyć się reszty ubrań i nie zanurzyć w z pewnością ciepłej wodzie, ale zaniechałem tego pomysłu. Oznaczałoby to, że musiałbym  ściągnąć również bandaż, którym owinąłem swoje biodra tak, żeby całkowicie zasłonić tatuaż. Jednak z drugiej strony, zaraz i tak się z tym zdradzę. Po treningu chociażby… Czy na jakiejś imprezie.
Dlatego rozebrałem się nieśpiesznie i pozostając w samej bieliźnie (mimo wszystko lepiej będzie, jak chociaż jeden skrawek odzieży będę miał na sobie), wszedłem do pachnącej wody. Usiadłem zaraz na podwodnym stopniu, przymykając oczy z delikatnym uśmiechem.
Czekałem.

Potter wparował do środka z impetem. Nie. Jak burza byłoby trafniejszym określeniem.
Echo jego kroków rozbrzmiało w pomieszczeniu. Chwilę później dało się słyszeć odgłos zrzucanych ubrań i ponowne kroki, tym razem bosych stóp. Woda zafalowała, gdy brunet zajął miejsce obok mnie. Wypuścił głośno powietrze.
– Jest tyle rzeczy, które chciałbym ci powiedzieć, że nawet nie wiem, od czego zacząć. – Jego ton wskazywał na wysoki poziom irytacji.
– Dobrze cię widzieć? – zaproponowałem niewinnie, patrząc na niego z ciekawością. Obróciłem się do niego przodem, dotykając opuszkami jego ramienia. – Tęskniłeś za mną?
Do tej pory ściągnięte gniewnie brwi uniosły się do góry, by zaraz zmarszczyć się w zmieszaniu. Wydał z siebie kilka bliżej nieokreślonych pomruków, uciekając przy tym wzrokiem na bok. Ostatecznie jednak kiwnął – ledwo zauważalnie, ale jednak – twierdząco głową.
– Ale przede wszystkim jestem na ciebie zły. – Gniewny wyraz powrócił na jego twarz. – Wiesz, mogłeś dać znać, że jedziesz do domu. I nie chodzi mi tu nawet o mnie. Nie muszę wiedzieć o każdym twoim posunięciu, choć akurat byliśmy umówieni, więc miło byłoby usłyszeć od ciebie zamiast od McGonagall, że jednak nic z tego… Ale wracając. – Jego mina złagodniała. – Mogłeś chociażby wysłać Igowi smsa… Wiesz, jak on się martwił?
– Domyślam się – mruknąłem cicho, przełykając gorzką ślinę. W tym momencie uświadomiłem sobie, że nie widziałem nigdzie brata. – Jednak nie byłem w stanie nikogo powiadomić o wyjeździe. Sam dowiedziałem się o tym w ostatnim momencie… i w pośpiechu zapomniałem wziąć telefon, który został pod poduszką.
– W takim razie nie mogę być zły… – uniósł ociekającą wodą dłoń i zbliżył ją do moich włosów. Bawił się nimi przez chwilę, obserwując przy tym swoje poczynania – za brak kontaktu ze mną albo Ignissem. – Nagle jego dłoń zsunęła się na mój kark i spojrzał mi prosto w oczy, przysuwając się lekko. – Za to za twój kontakt z Verą i  Richardsonem – owszem – warknął i zmniejszył odległość między naszymi twarzami do zera. Jęknąłem cicho, aprobująco, odwzajemniając zaraz pocałunek i przysuwając się do niego bliżej. Jedną dłoń położyłem na jego udzie blisko kolana, podczas gdy drugą cały czas dotykałem nieznacznie jego ramienia. Jego palce ponownie wsunęły się w moje włosy. Obrócony bardziej w moją stronę otoczył mnie w pasie ręką i przysunął do siebie. Czułem jego przyspieszone bicie serca.
Przerwałem na chwilę pocałunek z ustami tuż przy jego.
– Jeżeli to ma być kara za moje zachowanie, to ja się piszę na długi szlaban – powiedziałem z lekkim uśmiechem i cmoknąłem go w kącik ust. Wygiął lekko wargi, ale zaraz potem spoważniał.
– Nawet nie licz, że następnym razem też będzie tak miło – rzucił ostrzegawczo. – Więc lepiej poinformuj Verę, Paula, Iana i Richardsona, żeby trzymali swoje łapy z dala od ciebie.
– Czemu Willa też? – spytałem rozbawiony. – Yoshizawie również mam to przekazać?
– Bo jakoś za blisko się ciebie kręci… Chociażby to że robił ci dzisiaj kanapki. Tak się nie zachowują zwykli kumple.
– W tamtym roku co chwilę mi robił kanapki na później. W zamian ja pisałem mu prace zaliczeniowe z Eliksirów – odparłem zaraz. – To czysty biznes… Zresztą Will nie jest w moim typie.
– I tak wolałbym, żeby się z tobą zbytnio nie spoufalał – mruknął. – A co do Yoshizawy – zdecydowanie tak. – Przechylił głowę i pocałował mnie w szczękę. – O nim i Zabinim chciałem powiedzieć za chwilę, bo to właśnie tej dwójce w szczególności powinieneś wyznaczyć granicę. Powiedzmy, że byłbym skłonny uwierzyć, że tamta czwórka po prostu w specyficzny sposób okazuje przyjaźń. – Sądząc po jego głosie, nie mówił zbyt szczerze. – Ale ci dwaj… A już w szczególności Yoshizawa musi chcieć od ciebie czegoś więcej.
– Jeśli chodzi o Haruse to z pewnością tak jest… – odparłem, jednocześnie zastanawiając się, czy mądrym posunięciem będzie powiedzenie mu o moim zakończonym związku z mężczyzną.
– Ha, czyli miałem rację… – Jego oczy rozszerzyły się, jakby właśnie coś sobie uświadomił. – Wiem, że to może trochę głupio zabrzmieć… Ale czy możliwe jest, że emmm… jest o mnie zazdrosny? – spytał wyraźnie zakłopotany. Ja z kolei rzuciłem mu zaskoczone spojrzenie, by zaraz parsknąć pod nosem. – Wiem że oficjalnie jesteśmy wrogami i się nie znosimy, ale jakoś nie przychodzi mi do głowy żaden inny powód, dla którego mógłby mnie tak nie znosić.
– Jesteś troszkę do niego podobny… Z wyglądu, odrobinkę… – zacząłem, palcami wodząc po jego ustach. – I przez to staje się niepewny… Może czuje się nawet zagrożony.
– Nie rozumiem, co nasz wygląd ma tu do rzeczy...
Przygryzłem lekko wargę, uciekając wzrokiem na bok.
– Chodziłem z Yoshizawą w te wakacje i potem z nim zerwałem – powiedziałem wolno, zważając na każde słowo. Przecież nie powiem mu, że nie chciałem seksu i dlatego zakończyliśmy ten związek, jak i nie wspomnę o danej mu szansie. – Być może dalej coś do mnie czuje i stara się teraz zachować jak pies ogrodnika. Skoro on nie ma, to nikt nie będzie miał. A ty ze swoim wyglądem stwarzasz największe dla niego zagrożenie. – Dosłownie na chwilę przymknąłem powieki. – Pogadam z nim na ten temat. Już nie powinien cię niepokoić.
– Zerwałeś z nim, a teraz chodzisz na jego dodatkowe zajęcia, choć wiesz, że wciąż coś do ciebie czuje…? Nie wiem czy to bardziej lekkomyślne czy okrutne… Nie żebym zamierzał go żałować. Ani tym bardziej planował cię mu oddać. – Tym razem jego usta przycisnęły się do mojej szyi. Odchyliłem bezwiedne głowę, dając mu lepszy dostęp.
– To, że nie jesteśmy razem nie znaczy, że będę go unikać. Tym bardziej, że i tak muszę chodzić co jakiś czas do stajni. Jeżeli Haruse tego nie rozumie, to już nie mój problem.
– Dlatego tym bardziej musisz mu pokazać, gdzie jego miejsce. A jeśli choć pomyśli o tym, by coś – cokolwiek – ci zrobić, to nie ręczę za siebie… – Umilkł, ściskając mnie przez kilka sekund trochę mocniej. – Zmieniając temat… Powiedz, czy podczas twojej kłótni ze Snapem on… Albo nie, już nic. Nieważne. Zapomnij. Jednak nie chcę wiedzieć. – Odsunął się kawałek i spojrzał na mnie spod uniesionej brwi. – Za to możesz mi powiedzieć, czemu wlazłeś do wody w slipach??
– A o bieliźnie nie będę gadał, zboczuszku – dodałem, unosząc jedną brew do góry i uśmiechając się z wyższością.
Prychnął rozbawiony.
– Jesteś jedyną znaną mi osobą, która jest w stanie zrobić dumną minę, wypowiadając słowo "zboczuszek".
– Oj, tam… Przesadzasz – odparłem zbywająco. – Nie miałbyś ochoty na dłuższą kąpiel? – spytałem, podnosząc się z miejsca i cały czas będąc przodem do niego, zrobiłem kilka kroków wgłąb basenu. Zatrzymałem się, kiedy woda sięgnęła mi do pępka i nieśpiesznie ściągnąłem z siebie bieliznę, rzucając ją w stronę końca wanny. Szczęściem slipki przeleciały niedaleko głowy bruneta, na co uśmiechnąłem się niewinnie.
W pierwszej chwili zamrugał zaskoczony, ale już w następnej na jego twarz wpłynął szelmowski uśmiech. Ruszył, wpatrując się we mnie intensywnie. Niemal pożerał mnie wzrokiem. Zatrzymał się tak blisko, że prawie stykaliśmy się nosami. Poczułem opuszki muskające boki moich ud i niespiesznie sunące ku górze. W trakcie tej pieszczoty nieznacznie, ale i nieustannie zwiększał się nacisk i powierzchnia dłoni, którą dotykał mojej skóry. Aż wreszcie minąwszy kości biodrowe, przesunął ręce na moje lędźwie, gdzie zabawiły chwilę, by następnie kontynuować swoją wędrówkę aż do łopatek.
– Jesteś strasznie dotykalski, co? – spytałem, odsuwając się od niego nieznacznie w taki sposób, że jego dłonie znalazły się na moich ramionach. – Jeśli tak bardzo to lubisz, to może zrób mi masaż, co? Połączysz przyjemne z pożytecznym...
– Jeśli ci to przeszkadza, wystarczy powiedzieć, a przestanę – mruknął nieco urażony, choć jednocześnie wymusił na mnie obrót, a kiedy już stałem do niego tyłem – naprawdę zaczął masaż.
Mruknąłem aprobująco, uśmiechając się pod nosem. Gryfiak może nie miał wprawy ani profesjonalnych umiejętności, jednak to mi nie przeszkadzało. Jego dłonie były ciekawskie. Delikatne, acz odważne. I było to całkiem przyjemne. Odświeżające.
Po może minucie lub dwóch przesunął ręce niżej, pod łopatki i zahaczywszy palcami o moje boki, pracując głównie kciukami masował okolice kręgosłupa.
– Wiesz, nam obu byłoby zdecydowanie wygodniej, gdybyś leżał.
– Na to będziesz musiał sobie poczekać, skarbie. Prędzej ciebie widział bym leżącego pod sobą – odparłem z pewnością. Nie podłożę mu się za Chiny ludowe, ale tego nie musiał już wiedzieć.
– O czym ty…? Och! Nie. N-nie to miałem na myśli, słowo. – Uwielbiam jego zmieszanie. Aż żałuję, że nie widzę jego twarzy. – Znaczy… nie to żebym nie chciał, bo chciałbym, ale jakby nie patrzeć dopiero zaczęliśmy się spotykać, zresztą ja eee nie mam żadne… eee NO MNIEJSZA O TO. PO PROSTU NIE TO MIAŁEM NA MYŚLI – zakończył odrobinę głośniej, na co tylko zaśmiałem się cicho. Ach, ta przemożna chęć zmiany tematu.
– Tak? – spytałem ciekawsko, odwracając się w jego stronę. – A co miałeś na myśli? Chociaż przyznam, że bardziej mnie interesuje czego nie masz...
– Miałem na myśli dokładnie to, co powiedziałem. – Uniosłem jedną brew, rzucając mu powątpiewające spojrzenie. – To nie był żaden podstęp ani nic. Zero podtekstów. Przecież wiesz, że do Ślizgona mi daleko… Jak cię zapraszałem na seans, też nie miałem na myśli nic poza oglądaniem filmów. To ty zainicjowałeś pocałunek… Jak tak teraz myślę, to w rzeczywistości zawsze ty wykonywałeś pierwszy ruch. – dodał z lekkim zdziwieniem.
– Bo gdyby nie ja, dalej stalibyśmy w martwym punkcie. Albo krążyłbyś jak kot wokół nory myszy, dlatego postanowiłem działać… No i mówiłem ci, żebyś nie miał do mnie potem pretensji w czasie seansu. Bo ostatnim razem za pocałowanie cię dostałem w pysk.
– Drugi raz już bym ci za to nie przywalił. Za dużo o tym myślałem... No i... eee lubię się z tobą całować. Choć chyba nie trudno to zauważyć.
– Istotnie, trudno to przegapić – uśmiechnąłem się lekko, pochylając się do pocałunku, jednak ostatecznie nie całując go. – Jesteś nie tylko dotykalski, ale też i całuśny – dodałem rozbawiony.
– Cóż, taki mój urok. – Wzruszył ramionami. Nagle wyminął mnie i ruszył ku środkowi basenu, gdzie woda była dużo głębsza. – To co teraz powiem, może cię zdenerwować, ale mam nadzieję, że mnie wysłuchasz… Choć jestem przekonany, że znam odpowiedź na to pytanie, to i tak chciałbym usłyszeć ją z twoich ust. Nienawidzisz Voldemorta, prawda? Nie dołączyłbyś do niego dobrowolnie. – To chyba miało być pytanie, ale wyszło jakby stwierdzał fakt.
– I cały urok tej sytuacji szlag trafił – westchnąłem ciężko, odwracając się w jego stronę, ale nie robiąc kolejnego kroku. – Ty to masz wyczucie. Po prostu pogratulować.
– Wybacz, ale wolałem zapytać teraz i liczyć na to, że jeszcze będziemy mieli szansę odbudować nastrój, niż walnąć taką gadką na sam koniec. A lepszej okazji i tak by nie było – bronił się.
– Myślałem, że na początku roku dość dosadnie określiłem ci swoje stanowisko. Nie sądziłem, że będę musiał to robić praktycznie na każdym kroku. Każdy artykuł w gazecie będzie budził w tobie wątpliwość? Albo jak to było po zdjęciach Iga?
– Nie będzie. A to dlatego że teraz ci ufam, a wtedy było mi do tego raczej daleko. I to jest główny powód, dla którego właśnie teraz chciałbym usłyszeć jeszcze raz, jakie jest twoje stanowisko. Więcej nie będę poruszał tego tematu, słowo.
– No ja myślę – odparłem, zakładając ręce na piersi i patrząc na niego z udawanym gniewem. – W innym wypadku nie będę za siebie ręczył i skończysz na środku jeziora.
– Tak bardzo chcesz żebym był mokry? Już któryś raz proponujesz mi śmierć w odmętach jeziora… – Mimo wyraźnych starań nie dał rady się opanować i uśmiechnął na moment, zaraz jednak przywracając na twarz poważny wyraz.
– Bo to taka kusząca wizja – odgryzłem się, rzucając mu bardziej rozbawione spojrzenie. – No i zafundowałbym ci randkę z trytonami.
– Dzięki, ale obędę się bez. Już się z nimi “narandkowałem” podczas Turnieju Trójmagicznego… Ale odbiegliśmy, jak zwykle, od tematu.
– A ja myślałem, że już go skończyliśmy. Chyba, że jeszcze chcesz gadać o łysym i jego żołnierzykach...
– …Nie. Łapię aluzję, więcdość już o nim. Za to chciałbym zapytać o coś innego. Odpowiedziałbyś mi, gdybym spytał, jakie powody rodzinne zmusiły cię do powrotu do domu?
Milczałem przez chwilę, nie wiedząc dokładnie, co powiedzieć. Przecież nie mogę powiedzieć mu, że zabrali mnie po to, by nałożyć mi kolejną pieczęć.
– Jeśli nie chcesz mi mówić, to nie naci…
– Moja matka miała wypadek – wpadłem mu w słowa. To powinno zadziałać. W końcu kto chciałby kłamać w takiej kwestii. – Nie dostała żadnym zaklęciem czy coś. Po prostu kłóciła się z ojcem i spadła ze schodów. Jak tylko się o tym dowiedziałem, musiałem wrócić do domu, więc mój ojciec zabrał mnie ze szkoły. W sumie osobiście mi powiedział o tym wypadku, więc wystraszyłem się, że to coś bardzo poważnego.
– Nic dziwnego, każdy by tak pewnie… – Urwał nagle, by zaraz krzyknąć cicho: – Masz tatuaż!
– Jak dowiedziałem się, że matce nic nie jest wykorzystałem sytuację. – Uśmiechnąłem się, mrużąc delikatnie oczy. – I jak wrażenia? Podoba ci się mój nabytek?
– Jest... ciekawy. Co to właściwie za wzór? Drzewo?
– Tak… dałem tatuażyście pole do popisu w tej kwestii. No i spodobał mi się pomysł, że będę miał coś, co będę musiał ukrywać przed rodzicami. Tak jak ty ukrywasz swój przed przyjaciółmi.
– To co teraz powiem może głupio zabrzmieć, ale… to słodkie.
Posłałem mu szeroki uśmiech, podchodząc do niego w miarę szybko – na tyle, na ile pozwalała mi woda – i pocałowałem go delikatnie. Uwielbiam się z nim całować. Serio. Harry, mimo że ma słabą technikę, to nadrabia pod innymi względami. To takie urocze. Na przykład gdy tak czule gładzi moją twarz, nie pogłębiając pocałunku. Jakby czekał na to, co zdecyduję. Oddawał mi z łatwością pałeczkę władzy.
W pewnym momencie przesunął się delikatnie, muskając kąciki ust i przez policzek przechodząc do szczęki. Odchylam nieznacznie głowę, dając mu lepszy dostęp do szyi, tym ruchem chcąc namówić go, by właśnie tym miejscem się bardziej zainteresował i wychodzi mi to. Przez chwilę zdaje się tylko chcieć zejść jeszcze niżej – jego usta znajdują się już na moim ramieniu – jednak nim w ogóle składa pocałunek na obojczyku, wraca znów do szyi. A ja tylko przygryzam wargę, by przypadkiem nie uciekł spomiędzy nich żaden niepożądany dźwięk.
Zaczynam chichotać, kiedy czuję, jak ten stara się zassać na skórze ewidentnie w celu zrobienia mi malinki. Ściągam z siebie lewą rękę, która niewiadomo kiedy wylądowała na mojej talii i odsuwam się nieznacznie.
– Mały rewanżyk, co? – pytam rozbawiony, wyciągając rękę i kładąc ją na jego obojczyku, w miejscu gdzie parę dni temu udało mi się zrobić mu pamiątkę.
– Dokładnie. Też mam zamiar zrobić ci kilka. Choć w nie tak widocznych miejscach. Ta jest na rozgrzewkę.
– Hmmm… kusząca propozycja, jednak nie mogę na razie przystać na więcej, natrętny komarku. – Posłałem mu rozbawione spojrzenie. – Moja skóra jest zbyt delikatna na takie zabiegi i mało trzeba, by zostały na niej ślady. Wiem, co mówię
– Spokojnie, znam zaklęcie którym można je usunąć… – powiedział dumny z siebie. Uniosłem jedną brew zastanawiając się skąd niby zna takie zaklęcie. Czyżby Granger? – A przynajmniej znacznie zmniejszyć ich widoczność.
– Ale ja nie mam zamiaru ich usuwać czy maskować – odparłem wręcz oburzony. – Skoro już mi zrobiłeś malinkę, to będę z nią chodzić i nawet nie zakryję jej w żaden sposób.
– A jak ktoś spyta, kto ci ją zrobił, to co niby chcesz odpowiedzieć? – spytał znów z ustami przy mojej szyi.
– Powiem, że taki jeden idiota z Gryffindoru się przypałętał – odparłem i jęknąłem zaskoczony, czując zęby chłopaka na swojej skórze. Ugryzł mnie!
– To za tego idiotę – mruknął zadowolony z siebie i zaraz pocałował podrażnione miejsce.
– Dupek – szepnąłem, kładąc dłonie na jego biodrach. Przez chwilę robiłem małe kółeczka kciukami, by zaraz bezceremonialnie odepchnąć od siebie bruneta. – Woda robi się chłodna. Wychodzę z niej – wyjaśniłem, idąc w kierunku brzegu.
– Zawsze można ją podgrzać...
– Jeśli mam być szczery, to chciałbym się jeszcze pouczyć troszkę i w miarę wcześnie pójść spać – powiedziałem, wychodząc z basenu. Minąłem mokrą bieliznę, idąc w kierunku reszty ubrań. – A jak wrócę do pokoju, z pewnością parę osób nie da mi żyć.
– W to nie wątpię. – Sądząc po odgłosach, poszedł w moje ślady. – Kiedy się znów spotkamy?
– Jutro na eliksirach? – odparłem niewinnie, zakładając spodnie i nakładając na siebie koszulę.
– Super. I wszystkich pozostałych lekcjach. Znam nasz plan. A ty wiesz, że nie o to mi chodziło.  
– W piątek mam mecz z Krukonami i chciałbym się teraz temu poświęcić – powiedziałem, wiążąc buty. Kiedy to zrobiłem, sięgnąłem po szatę. – Jednak, gdybym znalazł troszkę czasu to się odezwę. Znam pewnego dupka, co ma na ciebie ciekawe namiary, więc będziemy w lepszym kontakcie od teraz.
Podszedłem do niego i łapiąc za szczękę pocałowałem go mocno.
– Napiszę później – szepnąłem przy jego ustach, po czym odwróciłem się na pięcie i wyszedłem jako pierwszy.

~*~

Leżałem na łóżku, paląc wolno papierosa i patrząc się bez konkretnego celu w sufit. Telefon leżał obok, czekając, aż wyślę poprawioną po raz kolejny wiadomość. Odkąd Igniss wysłał mi jego numer, zrobiłem kilka podejść do napisania smsa, jednak efekt nie był zadowalający.
Wypuściłem wolno dym, podnosząc się i gasząc papierosa w popielniczce na stoliczku nocnym.
Wziąłem telefon do rąk i wysłałem wiadomość. Co ma być to będzie.

„Po wygranym meczu z Krukonami wyjdę ostatni z szatni.
Liczę na małą niespodziankę.
DM”

~*~

Staliśmy w szatni całą drużyną. Do wyjścia nie zostało wiele czasu, jednak nie mogłem pozwolić, abyśmy wyszli bez żadnego słowa. Odrząknąłem, skupiając na sobie uwagę wszystkich.
Paul obejmował swojego chłopaka, trzymając głowę na jego ramieniu. Obaj patrzyli na mnie z zainteresowaniem. David stał dwa kroki od podpierającej ścianę Alice, rzucając jej ukradkowe spojrzenia. Jego brat z kolei do tej pory rozmawiał wesoło z obrońcą, Tae Kyungiem i pałkarzem Joshuą, jednak na moje chrząknięcie posłusznie zamilkli.
– To nie będzie nasz pierwszy mecz – zacząłem, patrząc na każdego z osobna. – W końcu jeszcze nie tak dawno rozgromiliśmy Puchonów w trakcie meczu treningowego. Tym samym pokazaliśmy, że Węże są niebezpieczne, nawet kiedy drużyna jest stosunkowo nowa. Teraz udowodnimy całej szkole, że to nie było zwykłe szczęście, tylko narodziny królów boiska.
Ian zagwizdał z uznaniem, powtarzając pod nosem moje ostatnie słowa. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jest słyszany przez wszystkich.
– Nie chcę widzieć brudnych zagrań, jednak zmyłki będą miłą alternatywą. Zdobądźcie jak najwięcej punktów i nie spadnijcie z miotły. Nadszedł nasz czas! Zwycięzcą będzie Slytherin!
Cała paczka odpowiedziała mi tym samym okrzykiem, na co uśmiechnąłem się zadowolony.
A teraz chodźmy po wygraną! – zawołałem, chwytając swoją miotłę i jako pierwszy na czele ekipy wyszedłem z szatni. Na korytarzu przy samym wejściu odrobinkę poczekałem na resztę, by razem jako drużyna wylecieć na boisko.
Od razu wystrzeliłem do góry, drużyna z kolei rozprzestrzeniła się na wszystkie strony. Adrenalina zaczęła już szybciej krążyć we krwi, kiedy leciałem przed siebie, a wiatr porywał do tańca moje włosy i ubranie. Długo czekałem na ten moment. Tym razem nawet drużyna Harry’ego nie będzie miała szans przeciwko nam.
Profesor Hooch ogłosiła początek meczu, kiedy tylko jako tako zbliżyliśmy się do niej. Znicz wyleciał w powietrze. Zaczęła się zabawa.
Zwycięstwo będzie nasze!  

~*~*~*~
* Z fr. "Kto wysoko mierzy nisko spada"

4 komentarze:

  1. Cudowny rozdział. Cieszy mnie to, że Draco wrócił wreszcie do Hogwartu. Nareszcie jego braciszek i Harry mogą się przestać martwić.Uwielbiam tą zazdrość Harrego w stosunku do swojego smoka.Aż nie mogę się doczekać momentu kiedy Draco wyzna Harremu swój sekret (o ile w ogóle wyzna). Nie mogę się też doczekać aż Harry pozna chowańca Draco
    (o ile go pozna). Trochę nie podoba mi się zachowanie Very w stosunku do Draco (nikt oprócz Harrego nie mam prawa dotykać jego tyłów!). Jestem ciekawa co za niespodziankę szykuje Harry blondynowi. Znów pozostaje mi z niecierpliwością czekać na następny rozdział. Życzę weny i czasu do pisania. Pozdrawiam. Iz
    Ps. Seneko mam nadzieję, że tym razem nie będziesz nam kazała czekać na następny rozdział aż pół roku, bo chyba nie wytrzymam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od chwili skończenia rozdziału Hermiony pomału pracuję na rozdziałem Harry'ego, więc spokojna głowa - będzie tym razem wcześniej :-) Najprawdopodobniej za dwa, max za trzy tygodnie

      Usuń
  2. W takim razie ulżyło mi. Będę wyczekiwać rozdziału Harrego. Pozdrawiam. Iz

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    wspaniale, czyli w towarzystwie yo Very, ale właśnie ciekawi mnie Vera, wtedy z Lavender była, ale jeśli Vera to Prince to wydaje mi się, że interesuje się Hermiona, a ta scena między Harrym, a Draco bosko...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń