Cześć, robaczki moje~!
Nie spodziewaliście się mnie tak (późno/)wcześnie,
no nie? ^.^
Jak po tytule można zauważyć mam dla Was świeżą porcję
wrażeń Draco, gdzie pojawia się kilka całkiem przyjemnych scenek.
Z racji tego, że chciałam jak najszybciej Wam go
przekazać, rozdział nie jest jeszcze betowany, ale na dniach to się zmieni. Mam
nadzieję, że nie będzie to przeszkodą w czytaniu.
Nie przedłużając...
Enjoy~!
~*~
Kobieta nie miała szans w
żaden sposób zaniechać moich działań. Nie miała różdżki w dłoni, nie celowała
nią we mnie. Gdyby w jakiś sposób mi przeszkodziła, uznałbym to za jakiś
pieprzony cud.
Teraz tylko obserwowałem,
jak jej oczy rozszerzają się w szoku, usta delikatnie otwierają, a ona sama wyciąga
przed siebie rękę, jakby tym ruchem mogła mnie powstrzymać.
Miałem na sobie koszulkę z
bardzo delikatnego materiału, toteż czułem każde najdrobniejsze muśnięcie
skóry. Tak jak teraz, kiedy po moich ramionach i plecach spływały obcięte
kosmyki. A ich strata napawała mnie wręcz dziką energią. Jakbym pozbył się
okowów i był tylko krok od ucieczki z więzienia.
– Czyś ty oszalał, Draco!? – krzyknęła, kiedy w końcu udało jej się odzyskać panowanie nad głosem i ciałem.
– Czyś ty oszalał, Draco!? – krzyknęła, kiedy w końcu udało jej się odzyskać panowanie nad głosem i ciałem.
– Nie. Po prostu nie daję
ci możliwości odmowy. Jak ty sobie wyobrażasz, żeby ktoś mojego pokroju mógł
się pokazać publicznie z takimi włosami? – Wskazałem na krzywo ścięte pasma.
– Sam to sobie zrobiłeś, to
teraz nie narzekaj… – burknęła tylko, wzruszając ramionami.
– A jak myślisz, co zrobi
mój ojciec z wiedzą, że ktoś pozwolił mi, arystokracie!, wyjść do ludzi z
fryzurą a’la “Idź i nie wracaj”? Jeżeli nie wyślesz mnie do Francji, to lepiej
w trybie natychmiastowym ściągnij tu mojego fryzjera.
~*~
Przyglądałem się z
nieniknącym zainteresowaniem w swoje odbicie. Édouard stał tuż za mną, od czasu
do czasu poprawiając jakiś wyimaginowany niesforny kosmyk.
– I jak ci się podoba nowa
fryzura, Draconie? – spytał, odsuwając się kawałeczek, by dać mi odrobinkę więcej
swobody.
Włosy po bokach były
naprawdę mocno ścięte. Jak przyglądałem się im bliżej, mogłem wręcz dojrzeć w
niektórych momentach skórę swojej głowy. Jednak to mi jak najbardziej
odpowiadało. Fryzjer zostawił górę dłuższą, dzięki czemu na sam koniec mógł mi
ją spokojnie wystylizować. W ruch poszło dużo lakieru w duecie z gumą do
włosów, co doprowadziło do finalnego wyglądu. A było na co patrzeć.
Włosy z przodu postawione
były do góry praktycznie od skóry głowy. Część z nich przy końcach opadała na
boku, inna część układała się bardziej do tyłu. W paru krótkich zdaniach,
miałem niesforny aczkolwiek elegancki artystyczny nieład.
– Z pewnością jestem
zadowolony z twojej pracy, Édouardzie. Jak nic stworzyłeś kolejne dzieło
sztuki. – Uśmiechnąłem się do jego odbicia, a Francuz cały się rozpromienił.
Kątem oka spojrzałem na
stojącą z boku Rozette, która przyglądała się nam uważnie. W pewnym momencie,
gdy nasze oczy się spotkały, dałbym sobie głowę uciąć, że przez jej twarz
przeszedł cień uśmiechu. Jednak tak szybko jak się pojawił, z taką też
prędkością opuścił jej lico.
– A jak tobie się podoba,
Rozette? – spytałem kobietę, a ona wzruszyła tylko ramionami, nie odzywając się
słowem.
– Cóż to za belle
demoiselle, mon ami? – spytał konspiracyjnym szeptem, rzucając raz po raz
zainteresowane spojrzenie w stronę śmierciożerczyni.
– De grande montée, grande
chute, Édouardo – odparłem ze śmiechem. Specjalnie powiedziałem to odrobinę
głośniej by i Rozette mogła mnie usłyszeć.
– Imbéciles – westchnęła
cicho, idąc w stronę wyjścia na korytarz. – Postarajcie się skończyć w ciągu
paru minut.
– Mówiłem? – spytałem
cicho, wciąż w dobrym humorze. – Ona jest jak wieża nie do obalenia.
Mina zbitego przez pana
wczorajszą gazetą psa w wykonaniu Édouarda była tak komiczna, że nie potrafiłem
zachować powagi i musiałem parsknąć z rozbawienia.
~*~
Rozette zostawiła mnie
późnym wieczorem samego, kiedy była przekonana, że jestem pogrążony we śnie. W
rzeczywistości nie mogłem zasnąć, przez dziwne mrowienie w ciele, jednak nie chciałem
tego po sobie pokazywać. Kobieta zaraz zabroniłaby mi ruszać się z łóżka, co
skończyłoby się tym, że mój pobyt tutaj niepotrzebnie by się przedłużył. A na
to szczególnie nie mogłem pozwolić.
Dlatego też udawałem
głęboki sen niewinnego, starając się nie reagować na cichą krzątaninę kobiety,
ani też na jej wyjście. W końcu miała prawo do chwilowego odpoczynku, nie
musiała cały czas przy mnie siedzieć.
Grobowa cisza jaka później
nastała ukoiła mnie do snu bardziej niż niejedna usłyszana za młodu kołysanka.
Miła w dotyku, odrobinę
chłodna dłoń spoczęła nieśmiało na mojej twarzy. Palce muskały skórę policzka
niczym skrzydełka motyla.
Powoli, nieśpiesznie
otworzyłem oczy, kierując wzrok na troskliwe, zmartwione spojrzenie matki.
Kobieta uśmiechnęła się ledwo widocznie, dostrzegając moje wybudzenie.
– Jak się czujesz, skarbie?
– spytała miękko, przeczesując palcami moje krótkie kosmyki. Przymknąłem na
chwilę oczy, rozkoszując się takim gestem ze strony rodzicielki. – Do twarzy ci
w takich włosach.
– Dziękuję – szepnąłem,
zaskoczony jej słowami. Podniosłem się na łokciach, wzrokiem przelatując po
wnętrzu sypialni. Przez zaciągnięte zasłony przedostawały się pierwsze
promienie słońca. – Która jest godzina?
– Parę minut po siódmej –
odparła, przesuwając dłoń z włosów na moje ramię. Zacisnęła odrobinę palce,
zapewne w pokrzepiającym geście. – Może lepiej będzie jak zostaniesz dłużej w
domu? – zaproponowała zatroskana.
Poczułem jak wnętrzności
kurczą mi się do granic możliwości na samą myśl o przystaniu na jej propozycję.
Moje obawy musiały odbić się na mojej twarzy, gdyż matka zaraz rzuciła mi
zaniepokojone spojrzenie.
– Wszystko w porządku? –
spytała, słabym głosem. Palce jej dłoni zadrżały nieznacznie, dlatego zaraz
zabrała rękę z mojego ramienia i położyła na swoim kolanie. Chyba już domyśliła
się powodu mojej reakcji.
– Tak, wszystko dobrze –
mruknąłem, siląc się na swobodny ton. – Po prostu… uważam, że nie powinien
przedłużać niepotrzebnie mojej nieobecności. Wystarczającą niewygodą będzie
zaliczenie testu w innym terminie.
– Skoro tak uważasz. Nie
będę cię zatrzymywać – odpowiedziała wolno, wstając i kierując się do wyjścia z
mojej sypialni. – Och, jeszcze jedno – dodała nagle, przystając przy drzwiach.
– Uważaj na siebie, synku. – Posłała mi ciepły uśmiech i wyszła, zostawiając
mnie samego z bijącym odrobinę szybciej sercem.
– Będę, mamo – szepnąłem
miękko.
~*~
Wieczorem we wtorek stałem
już przed bramą szkoły. Deszcz padał od samego rana, dlatego też uzbroiłem się
w ciemny płaszcz przeciwdeszczowy z dużym kapturem, który zasłaniał część mojej
twarzy przed spojrzeniem przypadkowego obserwatora. O ile jakiś idiota chciałby
teraz śledzić każdy mój ruch.
Objąłem się rękoma, kuląc
głowę w ramionach. Zimny wiatr z mściwą satysfakcją przenikał materiał ubrań,
galopując po bokach z okrzykiem tryumfu. Jeśli to miała być zemsta w imieniu
sfochanego słońca (z którym nigdy nie jestem w dobrych stosunkach), to naprawdę
mu to wyszło.
Niech on szybciej rusza
dupę i przyjdzie po mnie…!
W tym samym momencie brama
zazgrzytała złowieszczo, a w szparze pojawił się Severus. Tylko on w deszczu
wygląda jak chodząca głodująca śmierć.
– No nareszcie! –
sarknąłem, ze wszystkich sił powstrzymując się od szczekania zębami. Nie należę
do plebsu, do cholery! Nie ośmieszę się! – Ileż mogłem na ciebie czekać?!
Dyrektor cię zatrzymał?
– Właśnie wracam od niego.
Pytał o ciebie – odparł chłodno profesor, wpuszczając mnie przez bramę. Kiedy
tylko stanąłem obok niego, metalowe wrota ponownie zaczęły swój upiorny śpiew
umęczonych, zamykając się na wszystkie możliwe spusty. Mężczyzna w tym samym
czasie wyszeptał kilka słów, a spadające krople wody zaczęły omijać nasze
ciała.
– Super. A czemu wcześniej
tego nie zrobiłeś?
– Bo musiałbym przystanąć…
Parę kolejnych kroków
przeszliśmy w ciszy.
– Czego chciał dyrektor? –
spytałem po krótkiej chwili, tuż przed wejściem do zamku.
– Pytał o szczegóły twojego
nagłego powrotu do domu. Odkąd potwierdziły się podejrzenia, że twój ojciec
jest po stronie Czarnego Pana, jest bardziej skupiony na twojej osobie. Widzi
twoje wahania i chce to wykorzystać, by nakłonić cię do bycia po jego stronie.
– Nie podoba mi się to.
Weszliśmy do środka i
skierowaliśmy się w stronę prywatnych komnat Snape’a. Na korytarzach świeciło
pustkami, ale zapewne było to spowodowane tym, że niedawno zaczęła się kolacja.
– Słyszałem, że w czasie
pobytu w rezydencji apetyt ci dopisywał – zagaił, kiedy otworzył mi drzwi.
– Ku uciesze skrzatów –
odparłem z nikłym uśmiechem, wchodząc do środka i patrząc na niego przez ramię.
Następnie odwróciłem się do przodu i zastygłem, widząc przy biurku mojego
chrzestnego Verę.
– Pozwoliłam sobie grzebać
w twoich rzeczach, kiedy byłeś na randce z dyrkiem – powiedziała, nie podnosząc
wzroku znad książek, które szybko wertowała. Najwidoczniej nie zauważyła
jeszcze mojej obecności. – Zostawiłam gdzieś tutaj mój dziennik, a nie chcę byś
go czytał…
– To nie jest
najodpowiedniejszy moment, Vero – odpowiedział niewzruszony profesor,
podchodząc do dziewczyny i łapiąc ją za nadgarstek, odsunął kawałek od biurka.
– Ile razy ci mówiłem, żebyś nie wchodziła nieproszona do moich komnat?
– Setki, ale to nie znaczy,
że kiedykolwiek stosowałam się do wszystkich twoich zakazów. – W tym momencie
spojrzała na niego z psotnym uśmiechem, a brunet skinął lekko głową w moim
kierunku. To wystarczyło, aby dziewczyna odwróciła głowę i zrozumiała, że nie
byli tutaj sami. – Ojejku… Mogłeś od razu powiedzieć, że Draco wrócił z domu i
jest z tobą. Wtedy nie byłoby problemu. Zresztą nie padło żadne niestosowne,
dwuznaczne słowo, więc nie ma powodu do nerwów. Co nie, panie prefekcie?
– Twój niewyparzony język
kiedyś wpędzi cię w kłopoty, o ile już w jakieś nie wpadłaś – westchnął ciężko
Severus. Puścił dziewczynę i podszedł do stojącego nieopodal – strasznie wygodnego,
wiem z doświadczenia – obitego zielonym materiałem fotela. Leżał na nim
średniej wielkości pakunek, który mężczyzna wziął do rąk i podał mi go z nikłym
uśmiechem. – Tak jak Vera zdążyła wypaplać, wracasz do swoich obowiązków
prefekta, Draco. I jednocześnie ściągam z ciebie całe ultimatum.
– W takim razie nie mogę
cię zawieść, profesorze – powiedziałem, przyjmując zawiniętą w brązowy papier
szatę. Ściągnąłem wilgotny płaszcz, dając go w zamian nauczycielowi.
Rozerwałem papier,
chwytając pewniej szatę i wyciągając z tego „opakowania”. Louis najwidoczniej
pozostawił poprzedni krój, zmieniając tylko parę detali w postaci guzika (tak
jak poprzednio – mogłem zapinać ją tylko w jednym miejscu na mostku), na
których mogłem dojrzeć teraz godło mojego domu. Przyjrzałem się z zadowoleniem
naszywce na piersi po lewej stronie. Srebrny wąż otulał literkę P na zielonym
tle tak jak mężczyzna obejmował ramionami swoją kochankę. Bennet wykonał kawał
dobrej roboty. Jak dobrze było wrócić do roli prefekta.
Włożyłem szatę, zapinając
ją i idąc do łazienki, by przejrzeć się w lustrze. Wyglądałem nienagannie,
wręcz niesamowicie. Do tego jeszcze włosy, które ułożyłem w podobny sposób, w
jaki zrobił to wczoraj mój fryzjer-stylista.
– Do twarzy ci z tą fryzurą
– odezwała się dziewczyna, opierając się niedbale o framugę. Ona sama miała na
sobie teraz krótką spódniczkę w zieloną kratkę, spod której wystawała czarna
koronka i równie zielony wiązany gorset. Ogniste włosy spięła w coś na kształt
koka, a z lewej strony głowy wczepiła czarny mały cylinder z welonikiem, tak
żeby był bardziej pod kątem. Na nogach miała czarne prześwitujące rajstopy i
szpilki na koturnie. – Kurcze, aż sama ścięłabym sobie włosy, tylko hmm; moja
czarna wersja ma już je wystarczająco krótkie, a tych mi zbyt szkoda.
Podeszła do mnie kocim
krokiem, obejmując delikatnie ramię. Miała mocno podkreślone czarną kredką
oczy, na które nałożyła jeszcze zielony cień. Usta z kolei – teraz wygięte w
zadowolonym uśmiechu – potraktowała krwistą szminką.
– Zawsze się zastanawiam,
czemu tak się wypiękniasz, skoro i tak nie pokazujesz się tak wszystkim wokół –
mruknąłem, kładąc dłoń na jej policzek i przesuwając wolno na ucho, na którym
miała nałożonego srebrnego węża.
– A co? Chcesz to zmienić?
– zagaiła kokietującym głosikiem, patrząc na mnie ponętnym wzrokiem. Złapała
moją dłoń i przeniosła na swoje udo tuż przy granicy spódniczki. Ma pończochy,
uświadomiłem sobie. I z pewnością nie te samonośne. – Aż mam ochotę przekonać
cię do kobiecego ciała.
– A ja mam aż ochotę nie wyrazić
zgody – rzuciłem jej chłodny uśmiech, zabierając wolno rękę. W żadnym wypadku
jej nie wyrwałem. – Jeżeli chcesz, możesz się wybrać ze mną – dodałem, mijając
ją w wejściu. – I jeśli bardzo chcesz, nie musisz być małą czarną.
~*~
Vera narzuciła na siebie
czarną kurteczkę sięgającą do talii, zapewne tylko i wyłącznie po to, by zakryć
ramiona. Szła obok mnie z zadowolonym uśmiechem.
– Nie zapytasz, co mnie z
nim łączy? – zapytała, kiedy zbliżaliśmy się już do Wielkiej Sali.
– Szczerze, to jakoś mało
mnie to obchodzi – odparłem, rzucając jej krótkie spojrzenie. W rzeczywistości
ciekawość zżerała mnie od środka, aczkolwiek nie chciałem się do tego głośno
przyznać. – Jednak znając ciebie, to i tak powiesz mi tylko to co będziesz
chciała powiedzieć mi ty, a nie co będę chciał wiedzieć ja.
– Widzę, że zaczęłam się
robić schematyczna, co? Chyba czas to zmienić. – Zaśmiała się cicho. – To mój
ojciec adopcyjny. Przygarnął mnie, kiedy miałam siedem lat. Mała czarna jak to
ładnie określiłeś – w tym momencie rzuciła mi rozbawione spojrzenie – to mój
adopcyjny wygląd, bym była bardziej podobna do tatusia. Aczkolwiek nazwisko mam
jego matki, co mnie strasznie bawi. Naprawdę nazywam się Véronique Druitt.
– Dlatego Lady Vera? –
spojrzałem na nią z ukosa. – Jakże oryginalnie… – zakpiłem cicho, akurat przed
wejściem.
– Czepiasz się szczegółów.
– Dziewczyna zaśmiała się krótko. – Przedstawienie czas zacząć.
Cóż, w tym wypadku muszę
się z nią zgodzić.
Nie było możliwości, żeby
nasze wejście pozostało niezauważone. Już sam odgłos obcasów Very skutecznie
skupiał na sobie uwagę najbliższych uczniów. A ci…
Wyglądali przekomicznie.
Większość z nich zdawała
się nie wierzyć w ogóle w to co widzi. Tak to jest, kiedy zamiast jednego widzi
się dwóch bogów czystej erotyki.
Dziewczyna wygięła wargi
zadowolona efektem naszego wejścia. Wyglądała teraz z pewnością jak drapieżnik,
który w końcu złapał najokazalszy okaz myszy i chwali się nim przed innymi
kotami.
Ja z kolei wolałem utrzymać
zimny wyraz twarzy, chociaż było to trudne ze względu na cichutkie komentarze
dziewczyny, która naśmiewała się z min niektórych osób.
Nie rozglądałem się na
boki, więc nie mogłem być pewien obecności Harry’ego w pomieszczeniu. Z drugiej
strony, kiedy weźmie się pod uwagę godzinę i czas trwania kolacji, byłoby
dziwnym, gdyby Gryfiak nie pojawił się na posiłku.
– Harpia wystartowała do
ataku – mruknęła nagle, kierując moją uwagę w stronę stołu nauczycielskiego.
Och, rzeczywiście. Babsko wręcz wyrwało się ze swojego miejsca i zaczęło
zmierzać w naszą stronę. Rzuciłem jeszcze tylko okiem na resztę grona
pedagogicznego; większość nauczycieli zdawała się być zaskoczona naszym
wejściem. Jedynie trzy osoby wyrażały inne emocje. Haruse, który patrzył na
mnie cielęcym wzrokiem, uśmiechając się lekko. Uważny wzrok profesora Malfoya
(dalej dziwnie mi z tym, że facet jest bratem mojego ojca); chociaż zdawał się
chyba bardziej przyglądać Verze niż mi. No i ten dyrektor trzymający w dłoni
puchar i popijający sobie sok jakby nigdy nic.
Zatrzymałem się, skupiając
całą swoją uwagę na opiekunce Domu Gryfa (to, że akurat wyszło to w miejscu,
które zawsze zajmował Potter było dziwnym zbiegiem okoliczności). Vera
przystanęła tuż obok, chichocząc pod nosem.
– Książę, jej mina jest
zabójcza – powiedziała cicho, jednak byłem pewien, że siedzące najbliżej nas
osoby słyszały jej słowa. – Jeszcze troszkę i będzie mogła robić za sztandar
swojego domu. Myślisz, że się obrazi jak zasugeruję jej nową, ciekawszą robotę?
Wywróciłem oczami,
jednocześnie dając za wygraną i uśmiechając się lekko.
– Lepiej chyba będzie, jak
powstrzymasz troszkę języczek.
– A chciałbyś go gdzieś
indziej? – spytała i zamilkła, widząc, że McGonagall jest już przy nas.
– Witam z powrotem, panie
Malfoy – rzuciła oschle, rzucając mi przelotne spojrzenie. Zaraz potem
zlustrowała Verę od stóp do głów. – Kim jest pańska towarzyszka?
– Lady Vera, miło mi. –
Uśmiechnęła się lekko, z pobłażaniem.
– Śmiem wątpić, że jest to
pani prawdziwa godność. – Odpowiedziała jej hardym spojrzeniem. – Wolałabym
poznać pani nazwisko.
– A ja wolałabym go nie
podawać, to zniszczyłoby mój skromny wizerunek – odparła, krzyżując ręce pod
biustem.
– Bardzo skromny – rzuciłem
cicho, łapiąc ją za ramię i przeciągając za mnie. – Coś nie tak, pani profesor?
Dziewczyna się przedstawiła, a wszyscy, którzy ją znają potwierdzą, że tak się
nazywa.
– Czy coś nie tak, pan
pyta? Owszem. Stoi przede mną młoda, nieznana mi kobieta i w dodatku odmawia
podania swoich danych osobowych. Jeśli wziąć pod uwagę obecną sytuację panującą
w naszym świecie, logicznym jest, że zachowuję ostrożność. Zresztą nawet gdyby
sytuacja polityczna nie była tak napięta, to Hogwart wciąż pozostaje placówką
zamkniętą, na której teren mają wstęp tylko osoby upoważnione. – Ponownie
zlustrowała sylwetkę Very. – Nie wspominając już o wielce niestosownym ubiorze
tej oto lady.
– Ubiór może pozostawia
wiele do życzenia i nie wygląda na to, ale Vera jest uczennicą, więc jej
obecność tutaj jest jak najbardziej zrozumiała, prawda? – Uniosłem jedną brew w
pytającym geście. – Jeśli pani nie wierzy mi, ze względu na moje wątpliwe
“wakacje”...
– Pańska nieobecność, nie
ma tu nic do rzeczy, panie Malfoy.
– Och, przepraszam.
Zapomniałem, że tylko inni uczniowie uważają mnie za młodego śmierciożercę –
sarknąłem, nie reagując na zaciskające się palce na moim nadgarstku.
– W dalszym ciągu ta sprawa
nie ma tu nic do rzeczy. Ale żeby nieco uspokoić pańskie nerwy, zapewniam, że
żaden z nauczycieli...
– Nie obchodzi mnie to –
powiedziałem zły. Kobieta zgromiła mnie wzrokiem.
– W takim razie skoro tę
sprawę mamy już wyjaśnioną, pozwoli pan, że wrócę do meritum.
– Dlaczego pani nie chce
odpuścić? – Vera odezwała się zza moich pleców. – Zadanie kolejny raz tego
samego pytania, na które otrzyma się taką samą odpowiedź jest nudne… Jestem
Lady Vera, prawda?
– Który dom? Który rocznik?
– Piąty rok Domu Węża.
– Nie przypominam sobie,
aby do tej klasy uczęszczała jakakolwiek Vera.
– Ojejku…
Babsko rozejrzało się po
wpatrzonych w nią uczniach.
– Proponuję jednak, żebyśmy
skończyły robić przedstawienie na środku sali i pozwoliły w spokoju dokończyć
wszystkim posiłek.
– Pójdziemy do komnat
profesora Snape’a? Z pewnością jeszcze siedzi u siebie.
– Dokładnie o tym myślałam.
Zatem, proszę panią za mną. A pan, panie Malfoy, może już zająć miejsce przy
stole – rzuciła władczo i ruszyła w kierunku wyjścia, posyłając Verze
ponaglające spojrzenie.
– Również pójdę –
powiedziałem i sapnąłem, czując klepnięcie w pośladek. Rzuciłem dziewczynie
wściekłe spojrzenie.
– Obejdziemy się bez
pańskiej eskorty, panie Malfoy.
– Umiem sobie radzić, Draco
– dodała od siebie Vera i swobodnym krokiem, kołysząc biodrami ruszyła za
profesorką.
Westchnąłem cicho i
usiadłem przy swoim miejscu, rzucając krótkie spojrzenie swoim towarzyszom.
Wśród domowników wybuchły rozmowy. Zresztą byłem pewien, że nie tylko przy
stole mojego domu zrobiło się tak głośno.
– Co. To. Było!? – zawołała
zaaferowana Pansy. – Przecież Vera nigdy nie przychodziła na posiłki. Nie ważne
jak ją namawialiśmy, ona była nieugięta.
– Jak ci się to udało?
– Wasze wejście było
epickie! – zawołał Ian, siadając naprzeciw mojego miejsca. Jego chłopakowi
przeprowadzka zajęła troszkę dłużej, ale wypchane policzki sugerowały, co było
tego przyczyną.
– Jesteście jakoś blisko? –
spytał Nott, bawiąc się od niechcenia jajecznicą. Jego słowa wywołały jeszcze
większą wrzawę.
– Właśnie! Czy ona cię
czasem nie klepnęła w tyłek?! – dodał swoje trzy grosze Paul, kiedy wreszcie
udało mu się przełknąć.
– A czy to ma znaczenie? –
mruknąłem, biorąc się za jedzenie bułeczki maślanej z dżemem, którą przygotował
i podał mi William. Z niego czasami byłaby dobra kura domowa. Albo matka. Obie
te rzeczy dobrze mu wychodzą.
– O mój boże! Czyli
jednak!?
Nic na to nie
odpowiedziałem, delektując się smakiem bułeczek. Drugą, którą znów dostałem od
Richardsona była tym razem z innym smakiem. Porzeczka, mmm…
– Will, jesteś
niezastąpiony – mruknąłem, sięgając po puchar i biorąc małego łyka.
– Nie podlizuj się i tak
dostaniesz swoją porcję na noc – mruknął, układając na swoim talerzu kolejną
bułkę. W tamtym roku bardzo często wysługiwałem się Willem, by robił mi zapasy
jedzenia na noc. On nie miał nic przeciw, a ja nie miałem nigdy wyrzutów
sumienia.
– Świetnie – odparłem
lekko, wstając od stołu.
–A ty gdzie uciekasz? –
zawołali za mną Paul z Ianem.
– Do miejsca, gdzie dzięki
temu – przejechałem wymownie ręką po mojej szacie – mogę bezkarnie wejść i się
odprężyć – odparłem z wyższością, mając nadzieję, że jedna osoba dosłyszy mnie
i zrozumie, o jakie miejsce mi chodziło.
~*~
Do łazienki prefektów
dotarłem jako pierwszy. Wszedłem do środka i zrzuciłem z siebie szatę,
zostawiając ją na sporej sofie, stojącej z dala od pryszniców i wielkiej wanny.
Przez chwilę zastanawiałem
się, czy nie pozbyć się reszty ubrań i nie zanurzyć w z pewnością ciepłej
wodzie, ale zaniechałem tego pomysłu. Oznaczałoby to, że musiałbym
ściągnąć również bandaż, którym owinąłem swoje biodra tak, żeby
całkowicie zasłonić tatuaż. Jednak z drugiej strony, zaraz i tak się z tym
zdradzę. Po treningu chociażby… Czy na jakiejś imprezie.
Dlatego rozebrałem się
nieśpiesznie i pozostając w samej bieliźnie (mimo wszystko lepiej będzie, jak
chociaż jeden skrawek odzieży będę miał na sobie), wszedłem do pachnącej wody.
Usiadłem zaraz na podwodnym stopniu, przymykając oczy z delikatnym uśmiechem.
Czekałem.
Potter wparował do środka z
impetem. Nie. Jak burza byłoby trafniejszym określeniem.
Echo jego kroków
rozbrzmiało w pomieszczeniu. Chwilę później dało się słyszeć odgłos zrzucanych
ubrań i ponowne kroki, tym razem bosych stóp. Woda zafalowała, gdy brunet zajął
miejsce obok mnie. Wypuścił głośno powietrze.
– Jest tyle rzeczy, które
chciałbym ci powiedzieć, że nawet nie wiem, od czego zacząć. – Jego ton
wskazywał na wysoki poziom irytacji.
– Dobrze cię widzieć? –
zaproponowałem niewinnie, patrząc na niego z ciekawością. Obróciłem się do
niego przodem, dotykając opuszkami jego ramienia. – Tęskniłeś za mną?
Do tej pory ściągnięte
gniewnie brwi uniosły się do góry, by zaraz zmarszczyć się w zmieszaniu. Wydał
z siebie kilka bliżej nieokreślonych pomruków, uciekając przy tym wzrokiem na
bok. Ostatecznie jednak kiwnął – ledwo zauważalnie, ale jednak – twierdząco
głową.
– Ale przede wszystkim
jestem na ciebie zły. – Gniewny wyraz powrócił na jego twarz. – Wiesz, mogłeś
dać znać, że jedziesz do domu. I nie chodzi mi tu nawet o mnie. Nie muszę
wiedzieć o każdym twoim posunięciu, choć akurat byliśmy umówieni, więc miło
byłoby usłyszeć od ciebie zamiast od McGonagall, że jednak nic z tego… Ale
wracając. – Jego mina złagodniała. – Mogłeś chociażby wysłać Igowi smsa… Wiesz,
jak on się martwił?
– Domyślam się – mruknąłem
cicho, przełykając gorzką ślinę. W tym momencie uświadomiłem sobie, że nie
widziałem nigdzie brata. – Jednak nie byłem w stanie nikogo powiadomić o
wyjeździe. Sam dowiedziałem się o tym w ostatnim momencie… i w pośpiechu
zapomniałem wziąć telefon, który został pod poduszką.
– W takim razie nie mogę
być zły… – uniósł ociekającą wodą dłoń i zbliżył ją do moich włosów. Bawił się
nimi przez chwilę, obserwując przy tym swoje poczynania – za brak kontaktu ze
mną albo Ignissem. – Nagle jego dłoń zsunęła się na mój kark i spojrzał mi
prosto w oczy, przysuwając się lekko. – Za to za twój kontakt z Verą i
Richardsonem – owszem – warknął i zmniejszył odległość między naszymi
twarzami do zera. Jęknąłem cicho, aprobująco, odwzajemniając zaraz pocałunek i
przysuwając się do niego bliżej. Jedną dłoń położyłem na jego udzie blisko
kolana, podczas gdy drugą cały czas dotykałem nieznacznie jego ramienia. Jego
palce ponownie wsunęły się w moje włosy. Obrócony bardziej w moją stronę
otoczył mnie w pasie ręką i przysunął do siebie. Czułem jego przyspieszone
bicie serca.
Przerwałem na chwilę
pocałunek z ustami tuż przy jego.
– Jeżeli to ma być kara za
moje zachowanie, to ja się piszę na długi szlaban – powiedziałem z lekkim
uśmiechem i cmoknąłem go w kącik ust. Wygiął lekko wargi, ale zaraz potem
spoważniał.
– Nawet nie licz, że
następnym razem też będzie tak miło – rzucił ostrzegawczo. – Więc lepiej
poinformuj Verę, Paula, Iana i Richardsona, żeby trzymali swoje łapy z dala od
ciebie.
– Czemu Willa też? –
spytałem rozbawiony. – Yoshizawie również mam to przekazać?
– Bo jakoś za blisko się
ciebie kręci… Chociażby to że robił ci dzisiaj kanapki. Tak się nie zachowują
zwykli kumple.
– W tamtym roku co chwilę
mi robił kanapki na później. W zamian ja pisałem mu prace zaliczeniowe z
Eliksirów – odparłem zaraz. – To czysty biznes… Zresztą Will nie jest w moim
typie.
– I tak wolałbym, żeby się
z tobą zbytnio nie spoufalał – mruknął. – A co do Yoshizawy – zdecydowanie tak.
– Przechylił głowę i pocałował mnie w szczękę. – O nim i Zabinim chciałem
powiedzieć za chwilę, bo to właśnie tej dwójce w szczególności powinieneś
wyznaczyć granicę. Powiedzmy, że byłbym skłonny uwierzyć, że tamta czwórka po
prostu w specyficzny sposób okazuje przyjaźń. – Sądząc po jego głosie, nie
mówił zbyt szczerze. – Ale ci dwaj… A już w szczególności Yoshizawa musi chcieć
od ciebie czegoś więcej.
– Jeśli chodzi o Haruse to
z pewnością tak jest… – odparłem, jednocześnie zastanawiając się, czy mądrym
posunięciem będzie powiedzenie mu o moim zakończonym związku z mężczyzną.
– Ha, czyli miałem rację… –
Jego oczy rozszerzyły się, jakby właśnie coś sobie uświadomił. – Wiem, że to
może trochę głupio zabrzmieć… Ale czy możliwe jest, że emmm… jest o mnie
zazdrosny? – spytał wyraźnie zakłopotany. Ja z kolei rzuciłem mu zaskoczone
spojrzenie, by zaraz parsknąć pod nosem. – Wiem że oficjalnie jesteśmy wrogami
i się nie znosimy, ale jakoś nie przychodzi mi do głowy żaden inny powód, dla
którego mógłby mnie tak nie znosić.
– Jesteś troszkę do niego
podobny… Z wyglądu, odrobinkę… – zacząłem, palcami wodząc po jego ustach. – I
przez to staje się niepewny… Może czuje się nawet zagrożony.
– Nie rozumiem, co nasz
wygląd ma tu do rzeczy...
Przygryzłem lekko wargę,
uciekając wzrokiem na bok.
– Chodziłem z Yoshizawą w
te wakacje i potem z nim zerwałem – powiedziałem wolno, zważając na każde
słowo. Przecież nie powiem mu, że nie chciałem seksu i dlatego zakończyliśmy
ten związek, jak i nie wspomnę o danej mu szansie. – Być może dalej coś do mnie
czuje i stara się teraz zachować jak pies ogrodnika. Skoro on nie ma, to nikt
nie będzie miał. A ty ze swoim wyglądem stwarzasz największe dla niego
zagrożenie. – Dosłownie na chwilę przymknąłem powieki. – Pogadam z nim na ten
temat. Już nie powinien cię niepokoić.
– Zerwałeś z nim, a teraz
chodzisz na jego dodatkowe zajęcia, choć wiesz, że wciąż coś do ciebie czuje…?
Nie wiem czy to bardziej lekkomyślne czy okrutne… Nie żebym zamierzał go
żałować. Ani tym bardziej planował cię mu oddać. – Tym razem jego usta
przycisnęły się do mojej szyi. Odchyliłem bezwiedne głowę, dając mu lepszy
dostęp.
– To, że nie jesteśmy razem
nie znaczy, że będę go unikać. Tym bardziej, że i tak muszę chodzić co jakiś
czas do stajni. Jeżeli Haruse tego nie rozumie, to już nie mój problem.
– Dlatego tym bardziej
musisz mu pokazać, gdzie jego miejsce. A jeśli choć pomyśli o tym, by coś –
cokolwiek – ci zrobić, to nie ręczę za siebie… – Umilkł, ściskając mnie przez
kilka sekund trochę mocniej. – Zmieniając temat… Powiedz, czy podczas twojej
kłótni ze Snapem on… Albo nie, już nic. Nieważne. Zapomnij. Jednak nie chcę
wiedzieć. – Odsunął się kawałek i spojrzał na mnie spod uniesionej brwi. – Za
to możesz mi powiedzieć, czemu wlazłeś do wody w slipach??
– A o bieliźnie nie będę
gadał, zboczuszku – dodałem, unosząc jedną brew do góry i uśmiechając się z
wyższością.
Prychnął rozbawiony.
– Jesteś jedyną znaną mi
osobą, która jest w stanie zrobić dumną minę, wypowiadając słowo
"zboczuszek".
– Oj, tam… Przesadzasz –
odparłem zbywająco. – Nie miałbyś ochoty na dłuższą kąpiel? – spytałem,
podnosząc się z miejsca i cały czas będąc przodem do niego, zrobiłem kilka
kroków wgłąb basenu. Zatrzymałem się, kiedy woda sięgnęła mi do pępka i
nieśpiesznie ściągnąłem z siebie bieliznę, rzucając ją w stronę końca wanny.
Szczęściem slipki przeleciały niedaleko głowy bruneta, na co uśmiechnąłem się
niewinnie.
W pierwszej chwili zamrugał
zaskoczony, ale już w następnej na jego twarz wpłynął szelmowski uśmiech. Ruszył,
wpatrując się we mnie intensywnie. Niemal pożerał mnie wzrokiem. Zatrzymał się
tak blisko, że prawie stykaliśmy się nosami. Poczułem opuszki muskające boki
moich ud i niespiesznie sunące ku górze. W trakcie tej pieszczoty nieznacznie,
ale i nieustannie zwiększał się nacisk i powierzchnia dłoni, którą dotykał
mojej skóry. Aż wreszcie minąwszy kości biodrowe, przesunął ręce na moje
lędźwie, gdzie zabawiły chwilę, by następnie kontynuować swoją wędrówkę aż do
łopatek.
– Jesteś strasznie
dotykalski, co? – spytałem, odsuwając się od niego nieznacznie w taki sposób,
że jego dłonie znalazły się na moich ramionach. – Jeśli tak bardzo to lubisz,
to może zrób mi masaż, co? Połączysz przyjemne z pożytecznym...
– Jeśli ci to przeszkadza,
wystarczy powiedzieć, a przestanę – mruknął nieco urażony, choć jednocześnie
wymusił na mnie obrót, a kiedy już stałem do niego tyłem – naprawdę zaczął
masaż.
Mruknąłem aprobująco,
uśmiechając się pod nosem. Gryfiak może nie miał wprawy ani profesjonalnych
umiejętności, jednak to mi nie przeszkadzało. Jego dłonie były ciekawskie.
Delikatne, acz odważne. I było to całkiem przyjemne. Odświeżające.
Po może minucie lub dwóch
przesunął ręce niżej, pod łopatki i zahaczywszy palcami o moje boki, pracując
głównie kciukami masował okolice kręgosłupa.
– Wiesz, nam obu byłoby
zdecydowanie wygodniej, gdybyś leżał.
– Na to będziesz musiał
sobie poczekać, skarbie. Prędzej ciebie widział bym leżącego pod sobą –
odparłem z pewnością. Nie podłożę mu się za Chiny ludowe, ale tego nie musiał
już wiedzieć.
– O czym ty…? Och! Nie.
N-nie to miałem na myśli, słowo. – Uwielbiam jego zmieszanie. Aż żałuję, że nie
widzę jego twarzy. – Znaczy… nie to żebym nie chciał, bo chciałbym, ale jakby
nie patrzeć dopiero zaczęliśmy się spotykać, zresztą ja eee nie mam żadne… eee
NO MNIEJSZA O TO. PO PROSTU NIE TO MIAŁEM NA MYŚLI – zakończył odrobinę
głośniej, na co tylko zaśmiałem się cicho. Ach, ta przemożna chęć zmiany
tematu.
– Tak? – spytałem
ciekawsko, odwracając się w jego stronę. – A co miałeś na myśli? Chociaż przyznam,
że bardziej mnie interesuje czego nie masz...
– Miałem na myśli dokładnie
to, co powiedziałem. – Uniosłem jedną brew, rzucając mu powątpiewające
spojrzenie. – To nie był żaden podstęp ani nic. Zero podtekstów. Przecież
wiesz, że do Ślizgona mi daleko… Jak cię zapraszałem na seans, też nie miałem
na myśli nic poza oglądaniem filmów. To ty zainicjowałeś pocałunek… Jak tak
teraz myślę, to w rzeczywistości zawsze ty wykonywałeś pierwszy ruch. – dodał z
lekkim zdziwieniem.
– Bo gdyby nie ja, dalej
stalibyśmy w martwym punkcie. Albo krążyłbyś jak kot wokół nory myszy, dlatego
postanowiłem działać… No i mówiłem ci, żebyś nie miał do mnie potem pretensji w
czasie seansu. Bo ostatnim razem za pocałowanie cię dostałem w pysk.
– Drugi raz już bym ci za
to nie przywalił. Za dużo o tym myślałem... No i... eee lubię się z tobą
całować. Choć chyba nie trudno to zauważyć.
– Istotnie, trudno to
przegapić – uśmiechnąłem się lekko, pochylając się do pocałunku, jednak
ostatecznie nie całując go. – Jesteś nie tylko dotykalski, ale też i całuśny –
dodałem rozbawiony.
– Cóż, taki mój urok. –
Wzruszył ramionami. Nagle wyminął mnie i ruszył ku środkowi basenu, gdzie woda
była dużo głębsza. – To co teraz powiem, może cię zdenerwować, ale mam
nadzieję, że mnie wysłuchasz… Choć jestem przekonany, że znam odpowiedź na to
pytanie, to i tak chciałbym usłyszeć ją z twoich ust. Nienawidzisz Voldemorta,
prawda? Nie dołączyłbyś do niego dobrowolnie. – To chyba miało być pytanie, ale
wyszło jakby stwierdzał fakt.
– I cały urok tej sytuacji
szlag trafił – westchnąłem ciężko, odwracając się w jego stronę, ale nie robiąc
kolejnego kroku. – Ty to masz wyczucie. Po prostu pogratulować.
– Wybacz, ale wolałem
zapytać teraz i liczyć na to, że jeszcze będziemy mieli szansę odbudować
nastrój, niż walnąć taką gadką na sam koniec. A lepszej okazji i tak by nie
było – bronił się.
– Myślałem, że na początku
roku dość dosadnie określiłem ci swoje stanowisko. Nie sądziłem, że będę musiał
to robić praktycznie na każdym kroku. Każdy artykuł w gazecie będzie budził w
tobie wątpliwość? Albo jak to było po zdjęciach Iga?
– Nie będzie. A to dlatego
że teraz ci ufam, a wtedy było mi do tego raczej daleko. I to jest główny
powód, dla którego właśnie teraz chciałbym usłyszeć jeszcze raz, jakie jest
twoje stanowisko. Więcej nie będę poruszał tego tematu, słowo.
– No ja myślę – odparłem,
zakładając ręce na piersi i patrząc na niego z udawanym gniewem. – W innym
wypadku nie będę za siebie ręczył i skończysz na środku jeziora.
– Tak bardzo chcesz żebym
był mokry? Już któryś raz proponujesz mi śmierć w odmętach jeziora… – Mimo
wyraźnych starań nie dał rady się opanować i uśmiechnął na moment, zaraz jednak
przywracając na twarz poważny wyraz.
– Bo to taka kusząca wizja
– odgryzłem się, rzucając mu bardziej rozbawione spojrzenie. – No i
zafundowałbym ci randkę z trytonami.
– Dzięki, ale obędę się
bez. Już się z nimi “narandkowałem” podczas Turnieju Trójmagicznego… Ale
odbiegliśmy, jak zwykle, od tematu.
– A ja myślałem, że już go
skończyliśmy. Chyba, że jeszcze chcesz gadać o łysym i jego żołnierzykach...
– …Nie. Łapię aluzję,
więcdość już o nim. Za to chciałbym zapytać o coś innego. Odpowiedziałbyś mi,
gdybym spytał, jakie powody rodzinne zmusiły cię do powrotu do domu?
Milczałem przez chwilę, nie
wiedząc dokładnie, co powiedzieć. Przecież nie mogę powiedzieć mu, że zabrali
mnie po to, by nałożyć mi kolejną pieczęć.
– Jeśli nie chcesz mi
mówić, to nie naci…
– Moja matka miała wypadek
– wpadłem mu w słowa. To powinno zadziałać. W końcu kto chciałby kłamać w
takiej kwestii. – Nie dostała żadnym zaklęciem czy coś. Po prostu kłóciła się z
ojcem i spadła ze schodów. Jak tylko się o tym dowiedziałem, musiałem wrócić do
domu, więc mój ojciec zabrał mnie ze szkoły. W sumie osobiście mi powiedział o
tym wypadku, więc wystraszyłem się, że to coś bardzo poważnego.
– Nic dziwnego, każdy by
tak pewnie… – Urwał nagle, by zaraz krzyknąć cicho: – Masz tatuaż!
– Jak dowiedziałem się, że
matce nic nie jest wykorzystałem sytuację. – Uśmiechnąłem się, mrużąc
delikatnie oczy. – I jak wrażenia? Podoba ci się mój nabytek?
– Jest... ciekawy. Co to
właściwie za wzór? Drzewo?
– Tak… dałem tatuażyście
pole do popisu w tej kwestii. No i spodobał mi się pomysł, że będę miał coś, co
będę musiał ukrywać przed rodzicami. Tak jak ty ukrywasz swój przed
przyjaciółmi.
– To co teraz powiem może
głupio zabrzmieć, ale… to słodkie.
Posłałem mu szeroki
uśmiech, podchodząc do niego w miarę szybko – na tyle, na ile pozwalała mi woda
– i pocałowałem go delikatnie. Uwielbiam się z nim całować. Serio. Harry, mimo
że ma słabą technikę, to nadrabia pod innymi względami. To takie urocze. Na
przykład gdy tak czule gładzi moją twarz, nie pogłębiając pocałunku. Jakby
czekał na to, co zdecyduję. Oddawał mi z łatwością pałeczkę władzy.
W pewnym momencie przesunął
się delikatnie, muskając kąciki ust i przez policzek przechodząc do szczęki.
Odchylam nieznacznie głowę, dając mu lepszy dostęp do szyi, tym ruchem chcąc
namówić go, by właśnie tym miejscem się bardziej zainteresował i wychodzi mi
to. Przez chwilę zdaje się tylko chcieć zejść jeszcze niżej – jego usta
znajdują się już na moim ramieniu – jednak nim w ogóle składa pocałunek na
obojczyku, wraca znów do szyi. A ja tylko przygryzam wargę, by przypadkiem nie
uciekł spomiędzy nich żaden niepożądany dźwięk.
Zaczynam chichotać, kiedy
czuję, jak ten stara się zassać na skórze ewidentnie w celu zrobienia mi
malinki. Ściągam z siebie lewą rękę, która niewiadomo kiedy wylądowała na mojej
talii i odsuwam się nieznacznie.
– Mały rewanżyk, co? –
pytam rozbawiony, wyciągając rękę i kładąc ją na jego obojczyku, w miejscu
gdzie parę dni temu udało mi się zrobić mu pamiątkę.
– Dokładnie. Też mam zamiar
zrobić ci kilka. Choć w nie tak widocznych miejscach. Ta jest na rozgrzewkę.
– Hmmm… kusząca propozycja,
jednak nie mogę na razie przystać na więcej, natrętny komarku. – Posłałem mu
rozbawione spojrzenie. – Moja skóra jest zbyt delikatna na takie zabiegi i mało
trzeba, by zostały na niej ślady. Wiem, co mówię
– Spokojnie, znam zaklęcie
którym można je usunąć… – powiedział dumny z siebie. Uniosłem jedną brew
zastanawiając się skąd niby zna takie zaklęcie. Czyżby Granger? – A
przynajmniej znacznie zmniejszyć ich widoczność.
– Ale ja nie mam zamiaru
ich usuwać czy maskować – odparłem wręcz oburzony. – Skoro już mi zrobiłeś
malinkę, to będę z nią chodzić i nawet nie zakryję jej w żaden sposób.
– A jak ktoś spyta, kto ci
ją zrobił, to co niby chcesz odpowiedzieć? – spytał znów z ustami przy mojej
szyi.
– Powiem, że taki jeden
idiota z Gryffindoru się przypałętał – odparłem i jęknąłem zaskoczony, czując
zęby chłopaka na swojej skórze. Ugryzł mnie!
– To za tego idiotę –
mruknął zadowolony z siebie i zaraz pocałował podrażnione miejsce.
– Dupek – szepnąłem, kładąc
dłonie na jego biodrach. Przez chwilę robiłem małe kółeczka kciukami, by zaraz
bezceremonialnie odepchnąć od siebie bruneta. – Woda robi się chłodna. Wychodzę
z niej – wyjaśniłem, idąc w kierunku brzegu.
– Zawsze można ją
podgrzać...
– Jeśli mam być szczery, to
chciałbym się jeszcze pouczyć troszkę i w miarę wcześnie pójść spać –
powiedziałem, wychodząc z basenu. Minąłem mokrą bieliznę, idąc w kierunku
reszty ubrań. – A jak wrócę do pokoju, z pewnością parę osób nie da mi żyć.
– W to nie wątpię. – Sądząc
po odgłosach, poszedł w moje ślady. – Kiedy się znów spotkamy?
– Jutro na eliksirach? –
odparłem niewinnie, zakładając spodnie i nakładając na siebie koszulę.
– Super. I wszystkich
pozostałych lekcjach. Znam nasz plan. A ty wiesz, że nie o to mi chodziło.
– W piątek mam mecz z
Krukonami i chciałbym się teraz temu poświęcić – powiedziałem, wiążąc buty.
Kiedy to zrobiłem, sięgnąłem po szatę. – Jednak, gdybym znalazł troszkę czasu
to się odezwę. Znam pewnego dupka, co ma na ciebie ciekawe namiary, więc
będziemy w lepszym kontakcie od teraz.
Podszedłem do niego i
łapiąc za szczękę pocałowałem go mocno.
– Napiszę później –
szepnąłem przy jego ustach, po czym odwróciłem się na pięcie i wyszedłem jako
pierwszy.
~*~
Leżałem na łóżku, paląc
wolno papierosa i patrząc się bez konkretnego celu w sufit. Telefon leżał obok,
czekając, aż wyślę poprawioną po raz kolejny wiadomość. Odkąd Igniss wysłał mi
jego numer, zrobiłem kilka podejść do napisania smsa, jednak efekt nie był
zadowalający.
Wypuściłem wolno dym,
podnosząc się i gasząc papierosa w popielniczce na stoliczku nocnym.
Wziąłem telefon do rąk i
wysłałem wiadomość. Co ma być to będzie.
„Po wygranym meczu z Krukonami wyjdę ostatni z szatni.
Liczę na małą niespodziankę.
DM”
~*~
Staliśmy w szatni całą
drużyną. Do wyjścia nie zostało wiele czasu, jednak nie mogłem pozwolić, abyśmy
wyszli bez żadnego słowa. Odrząknąłem, skupiając na sobie uwagę wszystkich.
Paul obejmował swojego
chłopaka, trzymając głowę na jego ramieniu. Obaj patrzyli na mnie z
zainteresowaniem. David stał dwa kroki od podpierającej ścianę Alice, rzucając
jej ukradkowe spojrzenia. Jego brat z kolei do tej pory rozmawiał wesoło z
obrońcą, Tae Kyungiem i pałkarzem Joshuą, jednak na moje chrząknięcie
posłusznie zamilkli.
– To nie będzie nasz pierwszy mecz – zacząłem, patrząc
na każdego z osobna. – W końcu jeszcze nie tak dawno rozgromiliśmy Puchonów w
trakcie meczu treningowego. Tym samym pokazaliśmy, że Węże są niebezpieczne,
nawet kiedy drużyna jest stosunkowo nowa. Teraz udowodnimy całej szkole, że to
nie było zwykłe szczęście, tylko narodziny królów boiska.
Ian zagwizdał z uznaniem, powtarzając pod nosem moje
ostatnie słowa. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jest słyszany przez
wszystkich.
– Nie chcę widzieć brudnych zagrań, jednak zmyłki będą
miłą alternatywą. Zdobądźcie jak najwięcej punktów i nie spadnijcie z miotły. Nadszedł nasz czas! Zwycięzcą będzie
Slytherin!
Cała paczka odpowiedziała
mi tym samym okrzykiem, na co uśmiechnąłem się zadowolony.
– A teraz
chodźmy po wygraną! – zawołałem, chwytając swoją miotłę i jako pierwszy na
czele ekipy wyszedłem z szatni. Na korytarzu przy samym wejściu odrobinkę
poczekałem na resztę, by razem jako drużyna wylecieć na boisko.
Od razu wystrzeliłem do góry, drużyna z kolei rozprzestrzeniła się na wszystkie strony. Adrenalina
zaczęła już szybciej krążyć we krwi, kiedy leciałem przed siebie, a wiatr
porywał do tańca moje włosy i ubranie. Długo czekałem na ten moment. Tym razem
nawet drużyna Harry’ego nie będzie miała szans przeciwko nam.
Profesor Hooch ogłosiła
początek meczu, kiedy tylko jako tako zbliżyliśmy się do niej. Znicz wyleciał w
powietrze. Zaczęła się zabawa.
Zwycięstwo będzie nasze!
~*~*~*~
* Z fr.
"Kto wysoko mierzy nisko spada"
Cudowny rozdział. Cieszy mnie to, że Draco wrócił wreszcie do Hogwartu. Nareszcie jego braciszek i Harry mogą się przestać martwić.Uwielbiam tą zazdrość Harrego w stosunku do swojego smoka.Aż nie mogę się doczekać momentu kiedy Draco wyzna Harremu swój sekret (o ile w ogóle wyzna). Nie mogę się też doczekać aż Harry pozna chowańca Draco
OdpowiedzUsuń(o ile go pozna). Trochę nie podoba mi się zachowanie Very w stosunku do Draco (nikt oprócz Harrego nie mam prawa dotykać jego tyłów!). Jestem ciekawa co za niespodziankę szykuje Harry blondynowi. Znów pozostaje mi z niecierpliwością czekać na następny rozdział. Życzę weny i czasu do pisania. Pozdrawiam. Iz
Ps. Seneko mam nadzieję, że tym razem nie będziesz nam kazała czekać na następny rozdział aż pół roku, bo chyba nie wytrzymam.
Od chwili skończenia rozdziału Hermiony pomału pracuję na rozdziałem Harry'ego, więc spokojna głowa - będzie tym razem wcześniej :-) Najprawdopodobniej za dwa, max za trzy tygodnie
UsuńW takim razie ulżyło mi. Będę wyczekiwać rozdziału Harrego. Pozdrawiam. Iz
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, czyli w towarzystwie yo Very, ale właśnie ciekawi mnie Vera, wtedy z Lavender była, ale jeśli Vera to Prince to wydaje mi się, że interesuje się Hermiona, a ta scena między Harrym, a Draco bosko...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia