niedziela, 22 marca 2015

Rozdział 50 - Harry

Przepraszam, że tyle mi zajęło ogarnięcie się.
Przed Wami prawdziwy kolos... Mam nadzieję, że się spodoba.
Futon-sama! Dziękuję, za Twój tytaniczny wysiłek! Uwinęłaś się naprawdę szybko, za co jestem Ci ogroooomnie wdzięczna <3


~*~*~*~
– Harry, czy to są malinki? – Zdumiona mina Hermiony w jednej chwili przekształciła się w porozumiewawczy uśmiech. – Więc, Harry, jak brzmi imię tego szczęściarza, który miał zaszczyt ci je zrobić?
– Eee… Tajemnica? – rzuciłem z wahaniem, jednocześnie uświadamiając sobie, że równie „dobry” efekt dałaby próba wmówienia Hermionie, że to wcale nie są malinki… Niech no ja tylko dorwę Draco… Odechce mu się robienia ich w tak widocznych miejscach.
– Przyleciałeś tutaj jak na skrzydłach, z wypisanym na twarzy „zaraz pęknę ze szczęścia, pozwólcie mi podzielić się z wami dobrą nowiną”, a teraz próbujesz mnie zbyć tajemnicą? – Zamknęła książkę i spojrzała na mnie zaciekawiona. – Zawsze sądziłam, że jesteś dokładnym przeciwieństwem osoby, która lubi gdy ludzie domagają się, żeby coś im wyznała.
– Bo wcale nie chcę, byś się tego domagała…
– Więc co, rozmyśliłeś się? Już nie chcesz mi powiedzieć?
– To nie tak, Hermiono. Chcę… Naprawdę chciałbym podzielić się tym z tobą i Ronem, i w ogóle ze wszystkimi… Ale nie mogę.
– Jak tak mówisz, to zaczynam się martwić. W coś ty się znowu wplątał? – spytała, przyglądając mi się podejrzliwie.
– Nie martw się, Herm, w nic się nie wplątałem. Po prostu nie mogę powiedzieć, kim on jest…
Hermiona przyglądała mi się przez chwilę, aż nagle jej twarz przybrała wyraz „Aha! Już wiem!”
– Czyżby twój wybranek nie miał jeszcze za sobą coming out?
Uśmiechnąłem się przepraszająco. To najlepsze, co mogłem teraz zrobić. Nie potrafiłbym skłamać jej prosto w oczy. A przynajmniej nie tak, by nie nabrała jeszcze większych podejrzeń. Musiałem pozwolić jej wierzyć w tę wersję.
– Kiedyś wam powiem, Hermiono, obiecuję. Ale jeszcze nie teraz.
Westchnęła cicho, po czym posłała mi pocieszający uśmiech.
– No dobrze, Harry, rozumiem i poczekam.
Jej odpowiedź napełniła mnie nadzieją. Może jeśli tylko trochę poczekam, jeśli postaram się pokazać im tę drugą stronę Draco, to może… Może już niedługo będę mógł im o wszystkim powiedzieć? Bo naprawdę, naprawdę chciałbym, żeby się dowiedzieli. Chciałbym wykrzyczeć to całemu światu!
Spuściłem wzrok, by nie patrzeć w oczy przyjaciółki. Moją uwagę przykuły złote ozdobne litery, które przez ogromną ilość zawijasów i fakt, że widziałem je do góry nogami, ciężko było mi odczytać.
– Co czytasz?
– Słucham…? Ach! Książka… Szukam informacji o horkruksach.
Ach, racja. Kompletnie wypadło mi z głowy.
– I co, znalazłaś coś?
– Niestety. Na nic konkretnego jeszcze nie natrafiłam. Ciągle tylko, że „teoretycznie możliwe jest podzielenie swojej duszy na więcej części”, ale „nieznane są żadne potwierdzające tę tezę zapiski”. Poza tym „nie wiadomo, czy ktokolwiek próbował stworzyć więcej niż jeden taki artefakt”.
– Czyli stoimy w miejscu.
Herm przytaknęła mi ponuro.
– Próbowałam poszukać czegoś chociażby na temat skutków zniszczenia horkruksa.
– To znaczy?
– Czy po zniszczeniu przedmiotu cząstka duszy wraca do reszty, czy zostaje wraz z nim unicestwiona.
– I co?
– I nic. Nie znalazłam o tym nawet wzmianki. Nie wiem, czy to dlatego że nikt nigdy nie wpadł na pomysł, by to zbadać, czy może jeszcze nie trafiłam na odpowiednią książkę. Albo może jest to po prostu niemożliwe do sprawdzenia.
– Ale co by nam niby dała taka wiedza?
– Nie domyślasz się, Harry? Bierzemy pod uwagę możliwość, że Voldemort stworzył kilka horkruksów, aby mieć lepsze zabezpieczenie przed śmiercią. Ale nigdzie nie ma zapisków, które potwierdzałyby lub negowały taką możliwość. Nie ma nawet takich, które by świadczyły, że ktoś próbował stworzyć więcej niż jednego horkruksa naraz. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę, że mogły ulec zniszczeniu lub jeszcze do nich nie dotarłam… Załóżmy jednak, że do horkruksa odsyła się aż połowę swojej duszy, czyli można stworzyć tylko jednego. Jeśli po jego zniszczeniu umieszczona w nim połowa duszy również przepada, to wtedy z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że każdy może stworzyć w ciągu swojego życia tylko jednego horkruksa. Ale co, jeśli po jego zniszczeniu połówki duszy się scalają? Jeśli po takim scaleniu można tak jak poprzednio stworzyć sobie jednego, tyle tylko że już następnego z kolei, horkruksa? W ten sposób nie byłoby potrzeby dzielić duszy na więcej części. Wystarczyłoby, aby po zniszczeniu tego już istniejącego horkruksa, stworzyć dla niego zastępstwo.
Wpatrywałem się z lekkim przerażeniem w przyjaciółkę, czując, jak włoski jeżą mi się na karku.
– Ale to by oznaczało, że mógłby w nieskończoność tworzyć nowe horkruksy… Równie dobrze mógłby być nieśmiertelny!
– Dokładnie – przyznała ponuro. – Oczywiście nie twierdzę, że tak jest, ale nie możemy wykluczyć takiej możliwości, póki nie poznamy mechanizmu działania tego… rytuału.
Zamilkliśmy na chwilę. Nasza sytuacja wyglądała coraz beznadziejniej. Nie wiemy, co Voldemort planuje. Nie wiemy, kiedy wreszcie otwarcie zaatakuje. Nie wiemy, gdzie się ukrywa. Nie wiemy nawet, czy w ogóle da się go zabić. Same niewiadome, a czas upływa…
– A wracając do poprzedniego tematu… Usiądź, Harry. – Hermiona wstała i wskazała mi fotel, który przed chwilą zajmowała.
Spojrzałem na nią zdezorientowany.
– Skoro chcesz utrzymać swojego kochanka w sekrecie, to chyba lepiej, żebyś nie paradował z malinkami na widoku, prawda?
– To nie jest mój kochanek – bąknąłem zażenowany i nieco oburzony. – To mój chłopak. – Posłusznie zająłem wskazane miejsce, z całych sił starając się zignorować idiotycznie radosny uśmiech Hermiony… Nie podołałem. Sam również zacząłem się szczerzyć jak głupi… Dopóki w ręce przyjaciółki nie znalazła się różdżka.
– Emm… Hermiono?
– Nie martw się, raz-dwa skończę… – oznajmiła spokojnie i przytknęła „patyk” do mojej szczęki, poważniejąc. – Abscondaris hematoma. – Znieruchomiałem, nie bardzo wiedząc, czego oczekiwać. Poczułem jedynie jakby przyłożono mi coś chłodnego do skóry w okolicy miejsca, którego dotykała. Przytykając różdżkę po kolei do mojej szczęki, szyi w dwóch miejscach i obojczyka (też w dwóch miejscach), powtórzyła inkantację jeszcze kilkukrotnie. A ja po niej, tyle że w myślach. W końcu zaklęcie nie wydawało się trudne, no i mogło się jeszcze przydać… I to nie raz.
Mimo starań, nie udało mi się całkiem powstrzymać cisnącego na usta uśmiechu. Chciałbym, żeby już był jutrzejszy wieczór…
– Twojemu chłopakowi trochę brak wyczucia – stwierdziła, przyglądając się uważnie swojej pracy.
– Czemu?
– W niektórych miejscach musiałam użyć zaklęcia dwukrotnie, a i tak nie udało mi się całkowicie zakryć wszystkich siniaków. Jeśli chcecie jak najdłużej pozostać w ukryciu, lepiej żebyście nieco spasowali. Albo chociaż niech robi ci je w mniej widocznych miejscach.
– Ale skoro tylko ja je mam, to jak mogłyby nas wydać? – spytałem zdziwiony. Nie to, żebym miał zamiar paradować z takimi plamami na widoku, po prostu nie pojmowałem jej toku myślenia. A Hermiona nie wiedzieć czemu znów wyglądała na rozbawioną. – No co?
– Och, nic takiego. Po prostu to zabrzmiało, jakby bardzo zależało ci na tych malinkach – stwierdziła wesoło. – Ale nawet jeśli, to na wszelki wypadek radzę zapamiętać to zaklęcie. Abscondaris hematoma. Ach, może chcesz też zaklęcie niwelujące opuchliznę i otarcia?
Zmarszczyłem brwi, ponownie nie będąc pewnym, o co jej chodzi.
– Rozumiem, że nie. Skoro tak, to na razie sobie darujemy. Jak zmienisz zdanie, to wiesz, gdzie mnie szukać. – Dawno nie widziałem u niej tak szerokiego uśmiechu i błyszczących oczu… Ostatnio chyba jak była jeszcze z Ginny – oczywiście zanim zaczęło się między nimi sypać. Świadomość tego, jak bardzo cieszy się teraz moim szczęściem tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że to jeszcze nie czas, by wyznać im prawdę. Bo nie mam wątpliwości, że nie taką minę miałaby, gdyby wiedziała, że to Draco jest tym, komu „brak wyczucia w robieniu malinek”.
– Eee, dzięki, Hermiono. To ja ten… to ja już pójdę. Dobranoc – wymamrotałem.
– Dobranoc, Harry.
Zwinąłem się na górę najszybciej jak mogłem. Co miała na myśli, mówiąc o opuchliźnie i otarciach?
W dormitorium jak zwykle nie zastałem wszystkich współlokatorów. O tej porze to była norma, zwłaszcza w tym roku szkolnym – jak nie zajęcia dodatkowe, to szlabany albo… Merlin wie co. Igniss gdzieś wyszedł (obstawiam, że siedzi w bibliotece), Neville jest chyba na zajęciach dodatkowych, Seamus też gdzieś zniknął, Dean siedzi na łóżku i czyta jakieś czasopismo, a Ron…
Ron leżał na swoim łóżku, gapiąc się uparcie w sufit i udawał, że mnie nie zauważył. Więc ja też udałem, że go nie widzę. Nie zamierzam go przepraszać, powiedziałem prawdę. Nie znoszę tej jego pochopności w ocenie i tej zajadłości… Tak bardzo chciałbym, żeby podzielił ze mną radość. Hermiona też. A wygląda na to, że na cień zrozumienia mogę liczyć jedynie ze strony Ginny… Ale choć ją lubię, to nie mam ochoty się jej zwierzać.
Pozostaje mi w takim razie tylko jedna osoba, która w dodatku powinna się szczerze ucieszyć.
Napełniony nadzieją wyciągnąłem z kieszeni komórkę i wyszedłem z pokoju (choć tak naprawdę ledwo co przekroczyłem jego próg). Bojąc się, że ktoś podsłucha, opuściłem wieżę (tym razem już spokojnym krokiem). Już chwilę później rozsiadałem się na kamiennym parapecie w jednym z rzadziej uczęszczanych korytarzy. Choć do tej pory moja początkowa dzika radość zdążyła znacząco opaść, to wybierając numer Amber, znów poczułem jak mięśnie twarzy zaczynają mi cierpnąć od permanentnego wyszczerzu.
– Harry! – radosny okrzyk przyjaciółki wcale nie ułatwił mi próby uspokojenia się.
– Cześć, masz czas?
– Poczekaj chwilkę – rzuciła i pewnie odsuwając telefon od twarzy, krzyknęła do szefowej, że robi sobie przerwę. – Okej, teraz już tak.
– Możesz ot tak sobie brać przerwy w pracy? – spytałem nieco zdziwiony, ale wciąż niesamowicie radosny.
– Już zamykamy, zostało tylko sprzątanie, więc nie ma większego problemu. No, ale nie zadzwoniłeś chyba, żeby orientować się w zwyczajach panujących wśród pracowników, co? Tak szczęśliwego to cię jeszcze chyba nie słyszałam.
– Aż tak łatwo mnie rozgryźć? – spytałem, choć dobrze wiedziałem, że tak. Po prostu… to trochę tak jakbym chciał się upewnić, że dzisiejszy wieczór nie był tylko moim złudzeniem.
– Brzmisz, jakbyś zgarnął główną nagrodę na loterii, zdobył Puchar Quidditcha, a na dodatek oświadczyła ci się długonoga, blondwłosa Miss Świata.
Zaśmiałem się, słysząc to porównanie.
– Nic dziwnego, bo w sumie tak się czuję.
– No dobra, Harry, dosyć tego. Powiedz prosto z mostu – co się stało?
– Pamiętasz, jak opowiadałem ci o Fretce? – Przytaknęła. – Od dziś jest moim chłopakiem – musiałem się mocno postarać, by tego nie wykrzyczeć.
Po chwili ciszy usłyszałem telefonie jej zszokowane, mało radosne „wow”. Momentalnie cały oklapłem. Ale szczerze, czego się spodziewałem? Przecież nawet jej nagadałem pełno paskudnych rzeczy o Malfoyu. Sam jestem sobie winny.
– Nie zrozum mnie źle – dodała pospiesznie, zupełnie jakby widziała moją minę. – Jestem po prostu nieco zaskoczona. Nie, żebym nie przypuszczała, że tak to się skończy. – Że co…? – Po prostu nie myślałam, że on odwzajemnia twoje uczucia. No i że stanie się to tak szybko. – Już miałem spytać, czemu sądziła, że skończymy jako para, skoro zawsze mówiłem jej, jak to nienawidzę Draco, ale ubiegła mnie, zadając własne pytanie: – Harry, powiedz, kochasz go? – jej cichy, poważny głos sprawił, że zniknęła resztka mojego uśmiechu.
– Szczerze? Nie wiem. Ale… raczej nie. Sam się już dziś nad tym zastanawiałem, gdy Draco i ja… Eee… – Jakoś nie mogłem zmusić się do powiedzenia na głos „całowaliśmy się”. – No w każdym razie „miłość” wydaje mi się zbyt poważnym określeniem…
– Więc co? Sympatia? Zauroczenie? Zadurzenie? Fascynacja? Chwilowa miłostka?
– Amber! – jęknąłem, uginając się pod gradem jej słów. – Nie. Mam. Bladego. Pojęcia. – powtórzyłem z naciskiem. – To nie takie łatwe…
– Chyba masz rację. Wybacz. Po prostu jestem ciekawa.
– Wiem, wiem… Ale naprawdę ciężko mi powiedzieć. Nigdy wcześniej się tak nie czułem.
– Opowiadałeś mi przecież, że jakiś czas temu latałeś za jakąś dziewczyną.
– Bo to prawda, ale to było trochę co innego.
– To znaczy?
– Hmm… Do Cho ciężko było mi podejść. Onieśmielała mnie, gadałem głupoty w jej towarzystwie.
– A Draco cię nie onieśmiela? Nie zdarza ci się gadać przy nim bzdur?
– Zdarza, ale… Uch, jakoś inaczej to wgląda. Bo takie sytuacje zdarzyły się może z kilka razy. Głównie się z nim kłócę. A jak się nie kłócimy ani nie bijemy, to normalnie rozmawiamy… albo się przekomarzamy – dorzuciłem ciszej, przypominając sobie nasze spotkanie w łazience prefektów.
– Harry… Wy się na pewno lubicie? Jak się nie bijecie, to się kłócicie, a jak się nie kłócicie – przekomarzacie… Nie obraź się, ale to mi nie wygląda normalnie.
– Dzięki – sarknąłem.
– Przepraszam, po prostu mówię, jak to wygląda z boku. Nieczęsto zdarzają się takie związki, żeby obu stronom odpowiadała taka ciągła walka. Ale – powiedziała z naciskiem, kiedy usłyszała, że nabieram powietrza, żeby jej przerwać – może to jest właśnie najistotniejsze? Może to, że wam obu najwyraźniej odpowiada taka relacja, dowodzi, że jesteście dla siebie stworzeni? – W jej głosie rozbrzmiały wesołe, nieco zaczepne nuty. Uśmiechnąłem się szeroko, udobruchany. Cóż, miło było pomyśleć o Draco, jako mojej „drugiej połówce”. – Byle byście przestali po kłótniach wyprawiać głupoty. Wtedy z czystym sumieniem dam wam swoje błogosławieństwo. Bo naprawdę, Harry, żeby w twojej sytuacji uciekać z zamku w trakcie burzy, po to żeby się upić? I to jeszcze w jakim miejscu! Ja rozumiem, gdybyś chociaż poszedł do Trzech Mioteł, ale Świński Łeb…? Bardziej podejrzanej speluny nie było, co? Ech. Gdybyś chociaż na tym poprzestał… Ale nie, musiałeś pójść jeszcze dalej. Całe szczęście, że trafiłeś na w miarę rozsądną osobę. W miarę – podkreślam. Bo nie mogę pojąć, czemu w ogóle zgodziła się zrobić ci tatuaż, skoro byłeś wstawiony, no ale…
– Chwila, chwila, chwila! Moment! Skąd ty to wszystko wiesz?! – spytałem zszokowany. Nigdy jej przecież nie wspominałem o tatuażu… ani o tym, że się upiłem, ani tym bardziej dlaczego się upiłem… Nagle uświadomiłem sobie jeszcze coś. – Skąd wiesz o Quidditchu, Pucharze Quidditcha? Świńskim Łbie? Trzech Miotłach?
– Jak to skąd? Sam mi kiedyś o nim – Quidditchu – wspominałeś. Choć pewnie nawet nie zdawałeś sobie z tego sprawy. Parę razy rzuciłeś też jakimś dziwnym powiedzonkiem o Merlinie…
– Co? Poważnie??
Przytaknęła, a ja wysilałem pamięć, próbując sobie coś z tego przypomnieć. Kojarzyłem mgliście coś takiego, ale nie było pewności, czy sobie teraz tego nie zmyślam.
– No dobra… Załóżmy, że faktycznie mówiłem ci o Quidditchu. Ale skąd wiesz o tatuażu? I całej reszcie?? Tego z pewnością ci nie mówiłem…
Szczerze powiedziawszy, zaczynała mnie niepokoić ta sytuacja.
– Obydwoje zwierzaliśmy się tej samej osobie. Z tą różnicą, że ja dobrowolnie i to praktycznie przez całe moje życie, a ty raczej bezwiednie pod wpływem alkoholu.
– Dalej nie rozumiem…
– Osobą, która uchroniła cię od posiadania smoka latającego dookoła twojej blizny na czole, jest moja ciocia. Ponieważ już wcześniej jej o tobie opowiadałam, od razu skojarzyła fakty, jak tylko cię zobaczyła. No i zaraz po twoim wyjściu zadzwoniła do mnie. Tego dnia opowiedziała mi o magicznym świecie, do którego oboje należycie.
– Chwila… – wtrąciłem, próbując sobie to wszystko ułożyć w głowie. – Skoro twoja ciocia jest czarownicą, no i jesteś z nią tak zżyta, to czemu do tej pory nic nie wiedziałaś? Przecież najbliższa rodzina może zostać „wtajemniczona”…
– Też się jej o to spytałam. Razem z moimi rodzicami postanowili, że oszczędzą mi zawodu, jeśli nie będę wiedziała o takim wspaniałym świecie, skoro i tak nie będę mogła do niego dołączyć.
– To nie ma sensu… Więc co, odkryłaś w sobie moce, że teraz ci o wszystkim powiedziała? – Czyżby było więcej osób takich jak Ig?
– Nie no, co ty. Zwariowałeś? – Zaśmiała się, choć zabrzmiało to trochę wymuszenie. – Miło by było, ale wciąż jestem tą samą zwyczajną Amber.
– Więc czemu twoja ciocia zmieniła zdanie?
– Nie domyślasz się?
– Gdybym się domyślał, to bym nie pytał…
– Z twojego powodu, Harry. Jesteś moim przyjacielem, więc uznała, że powinnam wiedzieć. Choć to nie był główny powód… Powiedz, Harry, pamiętasz naszą poprzednią rozmowę?
Przytaknąłem powoli. Choć ostatnio moją głowę zaprzątały inne myśli, to od czasu do czasu powracałem do tego, co wtedy powiedziała. Wciąż nie mogłem zdecydować, czy żartowała, czy nie, mówiąc, że nie przefarbuje się tylko po to, bym odwzajemnił jej uczucia.
– Zażartowałam wtedy, że nawet dla ciebie nie zostanę blondynką. Powiedziałam też, że kocham cię jak przyjaciela. W obydwu przypadkach… kłamałam. – Zatkało mnie. Nie miałem pojęcia, co jej na to odpowiedzieć. Wiec milczałem. – Wiem, że nie powinnam ci tego mówić, zwłaszcza teraz, skoro masz już kogoś, na kim ci zależy, ale muszę to powiedzieć. Jeśli miałbym dla kogokolwiek zostać blondynką, to dla ciebie, bo przez ten krótki czas, jaki spędziliśmy razem stałeś się dla mnie naprawdę ważny. Ważniejszy niż przyjaciel.
– Amber, ja…
– Cicho! Nic nie mów… Obiecuję, że zaraz skończę. Przyznaję otwarcie, że się w tobie zakochałam. I minie jeszcze pewnie sporo czasu, nim się odkocham. I na to liczę. Nie chcę, żebyś się nade mną litował, czuł się winny ani nic takiego. Przywaliłabym ci za najdrobniejszy przejaw litości! – pogroziła mi przez telefon, ale nie brzmiało to przekonująco, biorąc pod uwagę, że płakała. Czułem się podle. – Powiedziałam, że podczas naszej poprzedniej rozmowy dwukrotnie skłamałam. I naprawdę tylko tyle. Kiedy powiedziałam, że będę trzymać za ciebie kciuki, mówiłam szczerze. Tak samo, kiedy powiedziałam, że chcę się znów z tobą spotkać. Chciałabym, żebyśmy pozostali przyjaciółmi. I z całego serca życzę tobie i Draco powodzenia, rozumiesz? Harry – ponagliła mnie, gdy przez kilkanaście sekund nie doczekała się odpowiedzi.
– Nie rozumiem cię – oznajmiłem. – Twierdzisz, że mnie… kochasz i jednocześnie życzysz powodzenia mi i Draco…
– A co, wolałbyś, żebym o ciebie walczyła? Żebym próbowała rozdzielić cię z Draco? A zresztą, nie, nie odpowiadaj. Domyślam się odpowiedzi. Może nie kocham cię tak mocno, żeby każdym możliwym sposobem próbować cię przy sobie zatrzymać… albo raczej – zdobyć cię. A może wręcz przeciwnie? Może kocham cię na tyle mocno, że ważniejsze jest dla mnie twoje szczęście, niż moje własne? Jeśli mam być szczera, sama nie jestem pewna, która z odpowiedzi jest poprawna. Wiem jedynie, że nie sprawiłoby mi radości przyciąganie cię do siebie na siłę. Cieszyłabym się jedynie wtedy, gdybyś dobrowolnie wybrał mnie zamiast Draco.
– Wybacz, Amber, ale nie wyobrażam sobie, bym miał być z kimś innym niż Draco.
Minęła dłuższa chwila, nim ponownie usłyszałem jej głos. Mówiła przez nos.
– Tego się spodziewałam. Dlatego chcę cię prosić o jedno – nie zrywaj ze mną kontaktu tylko przez to, co ci powiedziałam, dobrze? I koniecznie przyjedź na wakacje do Londynu!
– Dobrze, obiecuję.
– No! I tak ma być. A teraz już kończę, bo szefowa zaczyna niecierpliwie zerkać w moim kierunku. Papatki, Harry, zadzwoń do mnie, jak znajdziesz chwilkę między lekcjami i randkami ze swym lubym.
– Zadzwonię – przytaknąłem i przez chwilę trzymałem milczący telefon przy uchu. Wreszcie opuściłem rękę. Czułem się wyprany z emocji. Oparłem się plecami o ścianę, wcisnąłem niedbale telefon do kieszeni i osunąłem na kamienną podłogę. Oparłem łokcie o kolana i wplótłszy palce we włosy, wbiłem niewidzące spojrzenie w podłogę.
Cholera… Jak mogłem być tak ślepy? Gorzej niż ślepy… jak mogłem być takim idiotą? Przecież już dawno powiedziała mi, co czuje… Nawet po jej zachowaniu mogłem się domy…
Urwałem, gdy do głowy przyszła mi nowa, równie ponura myśl.
A jeśli nie tylko jej uczuć nie dostrzegałem?
~*~
Kolejny raz tego dnia biegiem przemierzałem korytarze.
Merlinie, czy jest jakaś granica głupoty? Czy może w nieskończoność będę popełniał coraz to nowsze i tragiczniejsze w skutkach błędy?
Przekroczywszy próg dormitorium, dostrzegłem leżącego na moim łóżku Iga. W kilku krokach podszedłem do niego, czując ucisk w piersi. Przez całą drogę wyobrażałem sobie najróżniejsze scenariusze rozmowy, która mnie – nas – teraz czekała. Żaden z nich nie wróżył miłej pogawędki…
Rzuciłem okiem na resztę łóżek. Neville i Ron już spali. Deana i Seamusa nie było, więc istniało ryzyko, że któryś z nich tu wejdzie w nieodpowiednim momencie. Wolałbym, żeby nie usłyszeli tej rozmowy. Wyciągnąłem różdżkę i zamknąłem drzwi zaklęciem. Co prawda zwykłe Alohomora wystarczy, żeby je otworzyć, ale zawsze to jakieś zabezpieczenie.
Z lekkim wahaniem podszedłem do swojego łóżka i usiadłam obok śpiącego Iga. Przełknąłem ślinę, czując że mam całkowicie wyschnięte gardło. Spojrzałem na spokojną twarz przyjaciela tak podobną do twarzy Draco. Twarz, którą tyle razy świadomie przemieniałem w swoich myślach… Tyle razy zasypiając obok Ignissa, czasem go przy tym tuląc, wyobrażałem sobie, że trzymam w ramionach Draco… Poczułem się naprawdę parszywie. Jeśli jeszcze okaże się, że moje podejrzenia są słuszne… Będę musiał przeprosić Iga. Choć nie wiem, czy wyznając mu to, tylko go bardziej nie skrzywdzę…
Odetchnąłem ciężko, choć prawie bezgłośnie. Im szybciej zacznę, tym szybciej będę mieć tę rozmowę za sobą. Położyłem rękę na ramieniu Iga i potrząsnąłem nim.
– Igniss, wstawaj.
– Śniadanie? Już gotowe? – spytał sennie, nawet nie otwierając oczu. Normalnie pewnie by mnie rozbawiły jego słowa, lecz teraz nie mogłem się zdobyć nawet na słaby uśmieszek.
– Jeszcze nawet północy nie ma. – Ziewnął, otwierając oczy i patrząc na mnie z uwagą.
– To po kij mnie budzisz?
Nabrałem głęboko powietrza, żeby się uspokoić.
– Muszę z tobą porozmawiać.
– Nie mów, że ukradłeś komuś dziewictwo. – Zasłonił dłońmi usta, jednak wiedziałem, że ma z tego już niezły ubaw. Cały Ig. – Kogo dopadłeś zwierzu? – rzucił zaczepnie.
– Poniekąd ciebie – mruknąłem, odwracając na moment wzrok. Ciężko mi było patrzeć mu w oczy.
– Co? – sapnął zaskoczony, kładąc ręce na swoim tyłku. – Myślałem, że dupcia mnie bardziej będzie boleć, normalnie magia, czary i hokus-pokus w jednym.
– Ig, proszę cię… Możemy na poważnie porozmawiać? Nie sądzę, żebyśmy mieli dużo czasu, nim Dean i Seamus się zjawią.
– Dobra więc będzie jak na spowiedzi. Jak mnie wydupczyłeś bez wydupczenia?
– Ig… – rzuciłem mu zniecierpliwione i nieco zmęczone spojrzenie. Ten dzień był dla mnie prawdziwą emocjonalną bombą i czułem jak zaczynam opadać z sił. Mogłem jednak odłożyć tę rozmowę na jutro.
– No co? To jednak nie mnie dorwałeś? Więc ko… – zamilkł, przyglądając mi się przez chwilę. – Dorwałeś mojego kuzyna, nie? Dorwałeś Draco…
Nawet mimo zmęczenia, kąciki moich ust uniosły się na moment.
– Więc mam rację…
– Nie do końca. Jedynie się całowaliśmy… Ale nie o tym chciałem teraz z tobą rozmawiać.
– A ja myślałem, że liczysz na gratki z mojej strony. – Uśmiechnął się lekko.
Choć chętnie pogadałabym z Ignissem o Draco, to jednocześnie chciałem jak najszybciej mieć za sobą właściwą część rozmowy. Przymknąłem więc na moment powieki, a po ich otworzeniu, bez ogródek powiedziałem to, co mnie dręczyło przez całą drogę do wieży.
– Co do mnie czujesz?
– A co mam czuć? Lubię cię, Harry. Powiedziałbym nawet, że kocham jak brata, ale nie wiem, czy za to nie dostanę zaraz w trąbę od zazdrosnego smoka – zachichotał cicho. Jednak widząc, że nawet cień uśmiechu nie przeszedł przez moją twarz, również spoważniał.
– Skoro niby traktujesz mnie jak brata, to czemu wciąż wchodzisz do mojego łóżka? Może i nie mam rodzeństwa, ale nie wydaje mi się, żeby tak postępowali bracia – powiedziałem cicho, prawie na granicy szeptu.
– Bo z Draco też tak często śpię. Jak byliśmy mali to nie dało się nas rozdzielić. Teraz śpimy razem na ogół w wakacje. Dla mnie to normalne. Zawszę śpię razem z ważnymi dla mnie osobami. – Spojrzałem na niego podejrzliwie. Nie bardzo wiedziałem, co myśleć o jego słowach. Chciałem w nie wierzyć, ale jakoś tak… Miałem wrażenie, że nie do końca mówi wszystko, co powinien. Postanowiłem nieco zmienić taktykę.
– Wiesz, Ig. Przed chwilą rozmawiałem z Amber. Pamiętasz, wspominałem już o niej.
– No tak. Twoja mistrzyni metamorfozy – przytaknął z uśmiechem. I ja pozwoliłem sobie na kilkusekundowe delikatne wygięcie warg. – Jednak nie wiem, czemu zmieniamy temat.
– Wcale nie zmieniamy, zaraz zrozumiesz, do czego zmierzam. Ona.. – zaciąłem się na moment, próbując jakoś ułożyć w głowie to, co chcę powiedzieć, co nie było łatwym zadaniem, gdy się tak denerwowałem… – ona… eee przyznała, że zadurzyła… zakochała się we mnie…
– Ale nie rzucisz Draco dla niej, prawda? – spytał wręcz wystraszony.
– Nie ma mowy – pokręciłem energicznie głową. – I powiedziałem jej to, choć nieco w inny sposób. Ale znów nie o tym chciałem mówić. Chodzi mi o to, że kiedy mi wyznała swoje uczucia, dotarło do mnie, że tak naprawdę było sporo sygnałów, które już dawno powinny dać mi do myślenia. A mimo to nie wziąłem nawet pod uwagę takiej możliwości.
– I co? Uważasz, że ja też mogłem być w tobie zakochany w ten sposób?
– Nie wiem. Ty mi powiedz.
– No wiesz. Gdybyś był ode mnie wyższy, bardziej napakowany, silniejszy i na twój widok dostawałbym rumieńców i ślinotoku, to wtedy w stu procentach byłbym twój po paru sekundach. Serio, serio. Wiem, co mówię.
– Jeszcze nigdy nie widziałem, by ktokolwiek tak reagował na kogoś, kogo kocha… – rzuciłem z dobrze słyszalną rezerwą w głosie. To było zdecydowanie przesadzone.
– No ślinotoku to dostałbym wewnętrznego. Chociaż gdyby krew odpłynęłaby mi z całego, całego ciała do spodni to może nieświadomie zacząłbym się ślinić – zauważył tonem wykładowcy, najlepszego w swoim fachu. I choć starałem się powstrzymać, choć próbowałem utrzymać powagę – poległem. Parsknąłem cicho rozbawiony.
– Jesteś niemożliwy…
– Wiem – wyszczerzył się zadowolony, jakbym właśnie go skomplementował. – Za to ludzie mnie kochają.
– Nie znaczy to jednak, że kupuję tę twoją historyjkę. Ale skoro twierdzisz, że nic dla ciebie w taki sposób nie znaczę, to muszę ci zaufać.
– Serio, Harry. Jesteś dla mnie jedynie jak brat. Nic więcej obiecać ci nie mogę.
– Jeszcze jedno, Ig – zacząłem, pod wpływem nagłej myśli. – Od dziś kończymy z wspólnym spaniem, przytulaniem i tym podobnymi rzeczami.
– Uuuu, jakie wyrzeczenia. To wszystko dla twojego Draco?
– Po prostu sam nie chciałbym się dowiedzieć, że on coś takiego robi z jakimkolwiek innym chłopakiem… czy dziewczyną. Więc sam też nie będę.
– No dobrze. Więc wracam do siebie. – Wstał z mojego łóżka z uśmiechem. – I Harry? Gratki. Cieszę się, że jesteś teraz z Draco.
Wspominając zdarzenia z sali do zaklęć, po raz kolejny tego dnia uśmiechnąłem się przepełniony bezgranicznym szczęściem.
~*~
Z ulgą wszedłem pod prysznic. Byłem wykończony i chciałem się już znaleźć w łóżku. Zwłaszcza, że czekałem z dobrą godzinę, nim Dean i Seamus wrócili do pokoju przebrani w piżamy. W takich jak ta chwilach chciałem dać sobie spokój z ukrywaniem tatuażu. Bo w końcu przecież i tak się kiedyś o nim dowiedzą. I tak naprawdę to nie jest nic wielkiego. Przez jakiś czas pewnie będzie trochę szumu, ale ostatecznie wszyscy przejdą nad tym do porządku dziennego…
A jednak wciąż nie chciałem, by kolejne osoby (po Draco i Amber) się o nim dowiedziały. Wolałem uniknąć pytań o powód i czas jego zrobienia. Zwłaszcza, że gdybym stwierdził, że to tajemnica, tylko ściągnąłbym na siebie większe zainteresowanie. Kłamać nie potrafię, a wyznanie choć części prawdy byłoby zbyt żenujące. Może kiedy będę już mógł otwarcie przyznać, że chodzę z Draco, zniknie konieczność ukrywania jego – w pewnym sensie – symbolu na moich plecach.
Sięgnąłem do tyłu ręką i przejechałem palcami po łopatce. Próbowałem przywołać z pamięci delikatne dreszcze, które przebiegały moje ciało, gdy to palce Draco delikatnie sunęły po mojej skórze. Pamiętam jego cichy śmiech, gdy przyglądał się reakcjom smoka. Wydawało się takie nierealne, że ta sama osoba może mieć tak skrajnie różne oblicza. Z jednej strony łagodny, śmiejący się miękko, z drugiej gwałtowny, przyciskający mnie do ściany. A jeszcze kiedy indziej – najczęściej – oschły i kpiący w sposób, który sprawia, że świerzbią mnie ręce, by mu przyłożyć.
Otworzyłem zamknięte do tej pory oczy i zakląłem cicho.
Zmarnowałem szansę, by wypytać go o tę „bójkę” ze Snapem. O ile można mianem bójki określić sytuację, gdy tylko jeden z uczestników obrywa i to – według słów Iga – zaledwie raz. Co nie zmienia faktu, że mam ochotę oddać temu staremu Nietoperzowi. I to z nawiązką, w gratisie od siebie.
Choć jakby się tak chwilę zastanowić, to niby kiedy miałem go o to zapytać? Kiedy zastanawiałem się, czy przypadkiem nie robię z siebie przed nim idioty, mając nadzieje na coś, co dla niego było jedynie jednorazową przygodą? Czy może kiedy lizał mnie po szyi? A może jak kręcił kciukami kółeczka przy moich kościach biodrowych? Gdy całował mnie tak, że wirowało mi w głowie? Czy może gdy patrzył na mnie tym niesamowitym, zamglonym wzrokiem?
Przełknąłem ślinę i oblizałem usta, przymykając jednocześnie oczy. Serce przyśpieszyło swój rytm, oddech stał się cięższy. Przywołałem wciąż świeże wspomnienie dotyku jego warg, języka, ciepła jego ciała, twardości w jego spodniach…
Oparłem się jedną ręką o ścianę i pochyliłem. Oczami wyobraźni widziałem Draco w rozchełstanych ubraniach, który rzuca mi wyzywające spojrzenie, przygryzając przy tym zmysłowo wargę. Chwyta mnie za rękę i ciągnie ku jednej z ławek.
Owinąłem palce wokół swojego penisa i zacząłem powoli przesuwać nimi po całej jego długości.
Popycha mnie na blat. Półleżę na nim, podpierając się na łokciach i obserwując, jak rozpina do końca koszulę i odrzuca ją na bok. Pochyla się i przyciągając mnie do siebie szarpnięciem za kołnierz, wpija się w moje usta. Jego druga dłoń ląduje na moim biodrze, a kciuk zaczyna kręcić te dziwnie elektryzujące kółeczka.
Przyspieszyłem nieco ruchy dłoni i przygryzłem lekko wargę, żeby nie wydawać głośnych dźwięków.
Odrywamy się od siebie, oddychając ciężko. Stalowoszare oczy płoną. Jego nagie ciało przyciąga moje dłonie niczym magnes. Czuję pod palcami jego gorąca, miękką skórę. Drżę, gdy na swoim własnym rozpalonym ciele czuję chłód powietrza. Posłusznie unoszę ręce, pozwalając ściągnąć z siebie koszulkę. Teraz obaj jesteśmy jedynie w spodniach. Ale i one niedługo znajdą się na podłodze.
Obróciłem się i oparłem plecami o kafelki, odchylając do tyłu głowę. Jedną ręką rytmicznie przesuwałem po trzonie penisa, drugą drażniłem jądra. Gorąca woda uderzała w moją pierś.
Ponownie dotykam Draco. Przesuwam dłońmi po jego brzuchu, klatce, bokach. Sięgam trochę dalej i obejmuję go, przyciągam. Nasze nagie ciała przylegają do siebie. Czuję, jak łomocze mu serce. Jego ręce przesuwają się powoli od moich kolan ku biodrom. Odsuwa się nieco. Sięga ustami do mojej szyi. Odchylam głowę, by ułatwić mu dostęp. Drżę. Czuję jego gorącą dłoń na swoim brzuchu. A potem palec drażniąco sunący tuż przy linii spodni i od czasu do czasu wkradający się pod materiał. Gładzę przez chwilę jego plecy, by naraz przeciągnąć paznokciami na wysokości jego lędźwi. Biodra Draco wyrywają się do przodu, z jego ust umyka cichy jęk. Pospiesznie rozpina moje spodnie i już po chwili czuję jego dotyk na swoim członku.
Zwolniłem nieco ruchy dłoni, w zamian drażniąc kciukiem główkę. Wyobrażałem sobie, że to ręka Draco mnie dotyka. Wyobrażałem sobie jego rozpalone ciało przywierające do mojego, usta błądzące po szyi…
Pociągnięcia przyspieszyły, stały się chaotyczne. Biodra raz po raz wyrywały się niekontrolowanie do przodu. Oddychałem ciężko, urywanie, powstrzymując się od wydawania jakichkolwiek innych dźwięków. Wreszcie zagryzłem wargę i napiąłem wszystkie mięśnie, bezgłośnie dochodząc. Poruszyłem jeszcze kilka razy ręką, czując rozkoszne pulsowanie w członku, aż wreszcie całkiem rozluźniony otworzyłem oczy.
Patrzyłem przez chwilę w przestrzeń, uśmiechając się błogo. Po jakiejś minucie wreszcie zabrałem się za mycie, wciąż mając przed oczami Draco patrzącego na mnie zamglonym wzrokiem. Pośpiesznie wykonałem wszystkie niezbędne czynności, by jak najszybciej znaleźć się w łóżku. Po tym „prysznicu” byłem już kompletnie wypompowany. Leżąc, ponownie przypomniałem sobie o tej sprawie ze Snapem. Byłem zdeterminowany, żeby jak najszybciej ją wyjaśnić. Dziś już jednak i tak nic nie załatwię, ale jutro…
Jutro z pewnością go o to zapytam.
~*~
Uśmiechnąłem się pod nosem, zapinając moją już–nie–tak–nową szatę prefekta. Jej widok przypominał mi o Draco. Zastanawiałem się, jak ja wytrzymam do wieczora? Już samo noszenie jej sprawi, że wyczekiwanie naszego spotkania… naszej randki będzie nieznośne… A dziś jeszcze mamy ze sobą kilka lekcji! Miałem cichą nadzieję, że będziemy mieć na OPCM sparingi… Choć szansa na to, że ten dupek Yoshizawa pozwoli mi być w parze z Draco jest bliska zeru… Heh, kto by pomyślał? Kiedy swego czasu Lockhart i Snape postawili nas przeciwko sobie w pojedynku, cieszyłem się, że będę mógł mu skopać tyłek. A teraz…? Cieszyłbym się z otrzymania wymówki dla bezkarnego wpatrywania się w niego… a może i miałbym dzięki temu okazję dotknąć jego dłoni czy ramienia.
Wywróciłem oczami i prychnąłem rozbawiony swoimi myślami. To naprawdę ciężkie do pojęcia, jak w tak krótkim czasie udało mi się przejść od nienawidzenia go do szukania okazji, by potajemnie musnąć jego dłoń… Mnie samemu wydaje się to nieprawdopodobne, a co dopiero pomyśleliby inni?
– Harry, idziesz czy nie? Stary, umieram z głodu…
Odwróciłem się zaskoczony i spojrzałem na stojącego przy drzwiach Rona. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, uśmiechnął się przepraszająco, po czym odwrócił wzrok.
– Wiesz… – zaczął niepewnie, jakby wahał się, czy powiedzieć to, co zamierzał. – Po tym jak wczoraj wyszedłeś, spotkałem się z Alice. Sporo rozmawialiśmy i ja… W pewnym momencie spytałem, czy nie chciałaby ze mną chodzić… – wyznał zakłopotany, poprawiając torbę na ramieniu.
– I co ona na to? – ponagliłem przyjaciela, gdy jego milczenie zaczęło się przeciągać.
– Odmówiła.
– Przykro mi…
Kiwnął głową.
– Dzięki, ale nie dlatego ci to mówię. Rzecz w tym, że powiedziała mi dokładnie to samo, co ty chwilę wcześniej – że wkurza ją moje uprzedzenie… – Uniosłem brwi zaskoczony. Chyba zaczynałem rozumieć, do czego zmierza. Na samą myśl czułem narastającą radość i nadzieję.– Jak usłyszałem te słowa od ciebie – jak z pewnością pamiętasz – uznałem, że to przez wpływ Iga. Że jakoś cię, no nie wiem, zmanipulował, zrobił pranie mózgu, nastawił przeciwko mnie… Wiem, wiem! – zapewnił, gdy otwierałem usta, by zaprotestować. – Nic nie mów. Byłem głupi, że tak myślałem. Rozmowa z Alice mi to uświadomiła. Cały wieczór o tym myślałem. Byłem tak zażenowany, że nawet udałem, że cię nie zauważyłem, gdy wszedłeś do pokoju… Ja… postaram się tak więcej nie robić.
Ponieważ przez cały jego monolog stałem przy łóżku, zarzuciłem teraz torbę na ramię i podszedłem do niego. Klepnąłem go przyjacielsko w ramię i wyszczerzyłem szeroko. Odpowiedział mi nieśmiałym, pełnym ulgi uśmiechem.
– Igniss już poszedł? – spytałem, gdy przechodziliśmy przez pokój wspólny.
– Chyba tak. Nie było go, gdy wstałem, więc pewnie od dawna siedzi w Wielkiej Sali.
– Jeśli wyszedł zanim wstałeś, to pewnie już dawno skończył i teraz koczuje w bibliotece.
– Nawet tak nie żartuj… Zachowuje się bardziej absurdalnie niż Hermiona, a przyznasz chyba, że mało jest równie niepojętych i przerażająco-dziwacznych rzeczy jak przeczytanie całej „Historii Hogwartu”. Przecież to ma z milion stron…!
Ron nawijał przez całą drogę do Wielkiej Sali i choć z początku naprawdę go słuchałem, to z każdym krokiem moje myśli oddalały się ku wiadomo-komu. Pewnie siedział teraz ze swoją świtą i wcinał porządne śniadanie, żeby zbliżyć się o kolejne pół kilograma do odzyskania funkcji prefekta.
Całą drogę uśmiechałem się uradowany. Świadomość, że Draco odwzajemnia moje uczucia i że najprawdopodobniej wcześniej, niż oczekiwałem, będę mógł podzielić się moim szczęściem z przyjaciółmi, dodawała mi skrzydeł. Miałem ochotę pobiec, ale do końca utrzymałem Ronowe, na szczęście gnane głodem tempo. Oczami wyobraźni już widziałem kpiący uśmieszek Draco, gdy wpadam do Wielkiej Sali, szczerząc się jak głupi do sera. A on pewnie od razu by odgadł, co jest powodem mojej radości i potem mnie tym dręczył. I z pewnością jego ego napuchłoby jeszcze bardziej. A na to nie mogłem pozwolić!
… Albo właściwie z radością bym mu na to pozwolił. Nawet dał się ze mnie chwilę ponabijać, nim bym go uciszył. Byłoby to znacznie lepsze niż jego nieobecność.
Kiedy tylko zorientowałem się, że Draco nie ma w Wielkiej Sali, momentalnie poczułem jak uchodzi ze mnie energia. Powiedzenie, że byłem zawiedziony, to spore niedomówienie. Naszły mnie wątpliwości: "A co jeśli się rozmyślił? Albo tylko sobie ze mnie zażartował? To by było bardzo ślizgońskie…" Szybko skarciłem się za takie myśli. "Głupi. Nie zrobiłby tego. Czyż nie podobało mu się wczoraj? Czyż nie zaproponował dzisiejszego spotkania? Nawet on nie jest ani tak sprytny, ani perfidny, nie jest też tak dobrym aktorem, żeby zorganizować taką farsę. Zresztą mógł po prostu zdążyć już wyjść. Albo po raz kolejny pominął śniadanie." Ale mimo tych wszystkich argumentów nie byłem w stanie całkowicie pozbyć się tego dręczącego uczucia. Mój humor pogorszyła dodatkowo wiadomość, że Ig wcale nie przyszedł przed nami na śniadanie. Co więcej już w nocy nie było go w dormitorium. Niby to nic wielkiego, sam też nie raz i nie dwa wymykałem się w nocy z wieży… Ale jakoś miałem złe przeczucia. Martwiłem się, że to przez tę naszą „pogadankę”. Ig wszystkiemu zaprzeczył, ale mam lekkie wątpliwości, co do prawdziwości jego słów.
Reszta śniadania minęła mi w pełnej zadumy, wahania i niepokoju ciszy. Ron skoncentrował się na swoim talerzu, a Hermiona – na podręczniku do transmutacji, pozostawiając mnie sam na sam z moimi wątpliwościami.
Pod salą parę minut po dzwonku wciąż go nie było. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że najwyraźniej mnie unika. Ani trochę mi się to nie podobało. I, rzecz jasna, nie zamierzałem tak tego zostawić.
Rozważałem, czy czekać do lunchu czy końca lekcji, żeby pójść go poszukać, czy może szybciej by było zajść do dormitorium i sprawdzić na mapie Huncwotów, zamiast latać po zamku jak idiota (w końcu mógł być gdziekolwiek). Nagle poczułem lekkie klepnięcie w ramię. Kiedy się odwróciłem, wyrósł przede mną zszarzały Ig z nieco szklistym i przekrwionym spojrzeniem. Wyglądał jakby albo nie spał całą noc, albo był chory. Lub też oba naraz.
– Okropnie wyglądasz. Dobrze się czujesz? – Ron ubiegł mnie w pytaniu, więc zadałem inne, które mnie trapiło:
– Gdzie cię wywiało na noc?
– Nic mi nie jest – oznajmił i przygładził włosy ręką. – Po prostu zajmowałem się randkami i tak dalej – mruknął, uśmiechając się blado. Nie wyglądał ani trochę przekonywująco. – A co? Stęskniliście się za mną? – Szturchnął mnie lekko łokciem.
– Zastanawiałem się po prostu, czemu cię nie było. – Wzruszyłem lekko ramionami, jedynie przelotnie na niego spoglądając. Przez naszą wczorajszą rozmowę czułem się nieco nieswojo w jego obecności. – Do tej pory nie wymykałeś się nocami.
– Bo do tej pory nie musiałem szukać kogoś do roli poduszki.
Jego słowa sprawiły, że poczułem przypływ ulgi. No tak… Powinienem od razu o tym pomyśleć. W końcu on i Draco są ze sobą naprawdę blisko.
– Ach, już rozumiem. Pewnie całą noc przegadałeś z kuzynem i dlatego zaspaliście na śniadanie…
W tym momencie żwawym krokiem nadeszła McGonagall. Otworzyła drzwi i kazała nam szybko wchodzić do klasy. Kiedy znaleźliśmy się już ławce, z dala od Rona, spytałem go szeptem, czemu nie przyprowadził ze sobą Draco. Wyglądał jakby chciał mi odpowiedzieć, ale dokładnie w tym samym momencie profesorka odezwała się swoim zwyczajnym, spokojnym tonem.
– Przepraszam za spóźnienie, ale rozmawiałam z dyrektorem. Dzisiaj, jak wspomniałam na poprzednich zajęciach…
– Proszę pani – przerwał jej Zabini. – Draco jeszcze się nie zjawił…
– Zdaje sobie z tego sprawę, panie Zabini. Właśnie o tym rozmawialiśmy z panem dyrektorem. Najprawdopodobniej nie będzie go kilka dni…
– Jak to?! – tym razem po sali rozniosło się zdziwione sapnięcie Parkinson.
– Z powodów rodzinnych musiał wrócić do domu. Nic więcej mi na ten temat nie wiadomo – odrzekła cierpko.
Poderwałem głowę i wbiłem zaskoczone spojrzenie w profesorkę. Zaraz jednak zwróciłem głowę ku Ignissowi, którego mina przyprawiła mnie o nieprzyjemny dreszcz.
Był jeszcze bledszy niż przed chwilą i patrzył na McGonagall szeroko otwartymi oczami. Czyżby jednak to nie u Draco był do tej pory?
– Ig…? O co chodzi?
– Panie Potter, porozmawia pan z panem Blackiem po lekcji. A teraz, jeśli to już koniec waszych pytań – jej ton jasno dawał do zrozumienia, że to ma być koniec pytań – zaczniemy wreszcie lekcję.
Następne dwie godziny wlekły mi się tygodniami. Słowa McGonagall kompletnie do mnie nie docierały. Przez chwilę rozważałem napisanie do Iga karteczki, ale uznałem, że jednak lepiej będzie normalnie o tym porozmawiać.
Kiedy wreszcie lekcja dobiegła końca i wysypaliśmy się na korytarz, odciągnąłem Ignissa na bok. Wyglądał już lepiej niż rano, nie był szary ani oczy nie błyszczały mu chorobliwie. Jednak nie pocieszyło mnie to zbytnio, bo w zamian marszczył brwi zmartwiony. Jak tylko znaleźliśmy się sami, zasypałem go serią pytań.
– Igniss, o co chodzi? Czym tak się martwisz? Czy Draco coś grozi? – Patrzyłem uważnie na jego twarz. Nie chciałem przegapić żadnego drgnięcia mięśni, żadnej oznaki tego, że coś ukrywa. Zdumiewająco dobrze panuje nad mimiką i jest świetnym aktorem, więc wątpię, by coś to dało, ale muszę choć spróbować. Bo nie mam wątpliwości, że jeśli naprawdę coś zagraża Draco, to spróbuje to przede mną ukryć. Oczywiście – w jego ocenie – dla mojego dobra… Tylko że ja wolę prawdę od fałszywego poczucia bezpieczeństwa.
Zepchnąłem na bok myśli, że sam przecież też tak postępowałem wobec przyjaciół.
– Wszystko jest ok, serio. Po prost…
– Nie kłam. Widziałem twoją minę, jak McGonagall powiedziała o jego powrocie do domu.
– Nie kłamię, tylko nie dałeś mi dokończyć. Czy ty zawsze musisz być w gorącej wodzie kąpany? – Rzucił mi draconowe spojrzenie.
– Czekałem dwie godziny, żeby zadać pytanie – mruknąłem na swoje usprawiedliwienie.
– A ja dwie godziny znosiłem twoje spojrzenie na sobie. Draco nic nie grozi, naprawdę. Skoro musiał wrócić to znaczy, że coś się stało… Najprawdopodobniej Cyzi, skoro zniknął jakby go stado napalonych facetów goniło. I to dlatego zrobiłem taką minę. Bo martwię się o cioteczkę. No i może też o to, żeby Smoczek nie zabił się przypadkiem z ojcem gdzieś po drodze.
Patrzyłem na niego przez chwilę podejrzliwie, rozważając jego słowa, aż wreszcie kiwnąłem głową. To, co mówił, miało sens. Po tych wszystkich latach zrobiłem się zbyt przewrażliwiony. Zresztą gdyby mu coś groziło, profesor Dumbledore nie puściłby go.
Prawda..?
~*~
Lekcje minęły i nadszedł lunch. Draco oczywiście wciąż się nie pokazał. A nastrój Iga się nie poprawił. Mój zresztą też nie. Przez resztę tego dnia już nie byłem w stanie się skupić na lekcjach. Cały czas zastanawiałem się, co robi Darco, jak się czuje, kiedy wróci. Kilka razy na korytarzu miałem wrażenie, że mignęły mi gdzieś jego blond włosy. Ale kiedy przyjrzałem się dokładniej, moja nadzieja znikała. Nawet moja własna szata prefekta, z godłem Gryffindoru na piersi przypominała mi o tym ślizgońskim dupku…
Kiedy usiadłem przy stole, czułem się wykończony psychicznie. Nałożyłem sobie na talerz trochę sałatki, ale wcale nie miałem ochoty jej jeść. Dziabałem ją więc tylko widelcem, gapiąc się na stół Ślizgonów. A konkretniej na świtę Draco. Oni w przeciwieństwie do Iga nie wyglądali na zbytnio przejętych zniknięciem ich – że tak to ujmę – przyjaciela.
– Harry, przez cały dzień chodzisz taki zamyślony… Coś się stało? – głos Hermiony wyrwał mnie z zamyślenia. Zerknąłem na Ignissa, który powoli żuł kanapkę, ze wzrokiem wbitym w stół. Kiedy znów na nią spojrzałem, też na niego patrzyła. – Czy wy… pokłóciliście się?
– Nic z tych rzeczy, Hermi-mamo. Wszystko jest między nami po staremu – odparł, uśmiechając się do niej krótko i dla potwierdzenia swoich słów położył dłoń na moim ramieniu. Zabrał ją dosłownie po kilku sekundach.
– Harry się pewnie martwi nieobecnością Malfoya – rzucił Ron z przekonaniem w głosie. Wstrzymałem oddech zszokowany, zastanawiając się, co miał przez to na myśli. Czy możliwe jest, że dowiedział się o mnie i Malfoyu? Jeśli by wziąć pod uwagę jego poranną deklarację… – W końcu to nieco podejrzane, że tak nagle wrócił do domu. – Ścisnąłem widelec. No tak. To było oczywiste. Jego obietnica braku uprzedzeń nie mogłaby przecież objąć również Draco. – Nieczęsto zdarzają się takie sytuacje…
– Coś insynuujesz? – spytał grobowo Ig, skupiając na sobie uwagę naszej trójki. Sądząc po jego minie, Ron powinien natychmiast zostawić ten temat w spokoju. Ale to przecież Ron. Kiedy chodzi o Malfoya, kompletnie mu odbija, tak samo jak mi. Nie zauważa nawet tak oczywistych ostrzeżeń. Albo raczej udaje, że ich nie dostrzega. Powstrzymałem się przed zwróceniem mu na to uwagi.
– Myślałem o tym cały dzień i doszedłem do jednego wniosku…
– Niby jakiego? – Głos Iga niemal zabrzmiał jak warknięcie.
– Ron, błagam, nie kończ – poprosiła Hermiona, zerkając z niepokojem na naszą trójkę.
– Nie, Hermiono. Zamierzam to powiedzieć. W końcu wszyscy wiemy, jak wygląda sytuacja u Malfoyów. Niedaleko pada jabłko od jabłoni. A w ich wypadku sprawdza się to wręcz idealnie. Jestem pewny, że wróci do szkoły z podpisem swojego pana na ramieniu…
Ig poderwał się gwałtownie. Sięgnął przez stół i chwycił Rona za przód szaty. Przyciągnął go do siebie mocnym szarpnięciem.
Powtórz to, kurwa, jeszcze raz – wściekły syk był doskonale słyszalny w ciszy, jaka zapadła na sali. Jego twarz wykrzywiona była w grymasie furii. Nie dał Ronowi nawet szansy na odpowiedź. Niczym w zwolnionym tempie obserwowałem, jak odchyla głowę. A w następnej sekundzie usłyszałem obrzydliwy trzask pękającej kości. Ron zawył przeraźliwie. Hermiona podskoczyła, piszcząc z przerażenia. Kilka osób sapnęło z zaskoczenia. Ron zleciał z ławki. Od strony stołu nauczycieli dało się słyszeć rumor, który zapoczątkował ogólną wrzawę. Kilkoro uczniów poderwało się ze swoich miejsc. Dziewczyny krzyczały, a Ślizgoni zagwizdali ucieszeni z przedstawienia. Zapanował chaos. A Ron zwijał się na posadzce pośrodku tego zamętu, przytykając dłonie do zakrwawionej twarzy. Chwyciłem Iga za ramię, krzycząc, by się uspokoił. Nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Wyrwał mi się i wskoczył na stół. Hermiona klęcząc obok Rona, zasłoniła go własnym ciałem. Krzyknęła, gdy Ig odtrącił ją, zeskakując na ziemię. Ponownie chwycił Rona za szatę i podciągnął do siadu. Pochylił się, żeby spojrzeć prosto w przerażone niebieskie oczy.
– Roniaczku, co tak nagle zamilkłeś? Jeszcze chwilę temu jadaczka ci się nie zamykała… – złowieszczy głos Ignissa ledwo dotarł do mnie w panującym na sali hałasie.
Nie czekając na kolejny ruch Iga, poszedłem w jego ślady. Niestety w międzyczasie zdążył wziąć zamach i podbić Ronowi oko. Jak tylko znalazłem się po drugiej stronie, chwyciłem Ignissa w pół. W ostatniej chwili udało mi się go odciągnąć od pobitego przyjaciela. Noga Iga śmignęła tuż przed zakrwawioną twarzą. Szarpał się i wrzeszczał, żebym go puścił. Ledwo dałem radę go utrzymać. Na szczęście parę sekund później otoczyli nas nauczyciele ze Snapem na czele. Hermiona z błyszczącymi od nagromadzonych łez oczami ponownie dopadła Rona, podobnie jak zrobiły to McGonagall i Sprout. W międzyczasie dłoń starego Nietoperza zakleszczyła się na ramieniu Ignissa. Lodowaty głos kazał mu się uspokoić. Pozostali nauczyciele starali się opanować resztę uczniów.
Ig przestał się wreszcie wyrywać. Teraz tylko oddychał szybko, ze złością zaciskając szczękę.
– Zasłużył na to! – wydyszał. – Mógł nie obrażać Draco!
– Pomono – zwróciła się do profesor Sprout – panno Granger, czy mogę was prosić o zaprowadzenie pana Weasleya do Skrzydła Szpitalnego? A pana, panie Black, zapraszam do mojego gabinetu – McGonagall nie udało się ukryć irytacji w głosie. A może nawet nie próbowała… Kiedy usłyszałem pojękującego z bólu Rona uznałem, że nawet nie powinna. Sam czułem dokładnie to samo. Irytacja. Złość. Wściekłość. Zawód. Widząc, jak mój najlepszy przyjaciel kurczowo trzyma dłonie przy twarzy, jak patrzy ze złością, ale i lekką obawą na Ignissa, miałem ochotę zacieśnić uścisk aż do bólu. Zamiast tego, puściłem bruneta i cofnąłem się o krok. Znów spojrzałem na Rona, odchodzącego teraz z pomocą Hermiony i Sprout ku wyjściu. Oddech miał przyspieszony, powłóczył nogami. Słyszałem, ja Hermi pociąga nosem. Powinienem go żałować, to oczywiste. Powinienem być zły na Iga, że go tak zmaltretował. I byłem. Nie potrafiłbym beznamiętnie patrzeć na cierpienie drogiej mi osoby, na to jak ktoś ją krzywdzi… Dlatego powstrzymałem Ignissa.
I z tego samego powodu przez ułamek sekundy wahałem się, czy aby chcę go powstrzymać.
Nie potrafię stać bezczynnie, gdy ktoś obraża drogie mi osoby. Draco już nieraz się o tym przekonał. I choć teraz role się odwróciły, to czułem dokładnie to samo, co wtedy gdy to Ron był adresatem docinków Draco. I dokładnie jak wtedy miałem ochotę przywalić temu, kto ośmielał się obrażać drogą mi osobę.
Ale to wciąż był Ron. Dzięki temu faktowi, ale i przez niego, jedyną rzeczą, którą byłem w stanie zrobić, było powstrzymanie Ignissa…
Czułem się paskudnie.
Nigdy bym nie przypuszczał, że kiedykolwiek przyjdzie mi wybierać między dwiema ukochanymi osobami. To trudniejsze niżby się wydawało. A tak w najbliższym czasie miało wyglądać moje życie.
~*~
Kate wzięła sobie do serca moją i Rona prośbę o zwiększenie liczby godzin treningu i po dwóch tygodniach negocjacji i błagań udało jej się wreszcie zarezerwować boisko tylko dla nas. W każdy poniedziałek na dwie i pół godziny. Tuż po treningu Ślizgonów. Normalnie bym się cieszył, z dodatkowej możliwości trenowania, ale w takich okolicznościach… kiedy widziałem drużynę Ślizgonów opuszczającą boisko bez ich kapitana, bez Draco… Kompletnie nie potrafiłem się skupić na grze. Kate wrzeszczała na mnie i przeklinała, prawdopodobnie ostatkiem sił powstrzymując się od przyłożenia mi lub rzucenia we mnie zaklęciem, ale nic nie mogłem poradzić na swój stan. Byłem rozkojarzony, zły i zaniepokojony. I choć w normalnej sytuacji latanie pozwoliłoby mi uwolnić się od natrętnych myśli, tak tym razem, myślałem jedynie o tym, że chwilę wcześniej na moim miejscu powinien być Draco. Ale był w domu. I Merlin jeden wie, co tam robił. Chciałem wierzyć w wersję Iga. Chciałem żeby mu nic nie groziło, żeby nie wmieszał się w nic, co miałoby związek z Voldemortem…
Rzuciłem pełne wyrzutu spojrzenie przebierającemu się Ronowi. Cieszyłem się, że pani Pomfrey udało się go opatrzyć, tak że był w stanie wziąć udział w treningu… a przynajmniej jego części, póki Kate nie kazała mu zejść z boiska, gdy po raz kolejny nie trafił w piłkę. Nie dziwiłem mu się, bo przez opuchliznę widział tylko na jedno oko i z pewnością ciężko mu było odpowiednio wymierzyć, gdzie uderzyć… W każdym razie, cieszyłem się, że nie stało mu się nic poważniejszego, że do jutra nos będzie miał jak dawniej… Ale jednocześnie ze wszystkich sił tłumiłem w sobie myśl, że sobie na to zasłużył. Że gdyby nie jego głupi komentarz, nie zastanawiałbym się, nie obawiał, że po powrocie Draco ujrzę na jego lewym przedramieniu paskudnego węża oplatającego trupią czaszkę.
Nie twierdzę, że Draco dobrowolnie by się przyłączył do Voldemorta. Ale jego ojciec tak zrobił. I może zmusić go do pójścia w swoje ślady.
Wzdrygnąłem się na tę myśl.
Niewybaczalne.
~*~
Poniedziałkowy wieczór i niemal cały wtorek minęły w podobnej nerwowej atmosferze. Ig nie mógł dodzwonić się do Draco. A poza tym Ron unikał Ignissa jak ognia, z daleka rzucając mu tylko nienawistne spojrzenia. Zresztą nie tylko on. Spora część Gryfonów oraz część ludzi z innych Domów podzieliła się na dwie frakcje. „Ronowcy” uważali, że chłopak powiedział tylko prawdę o Malfoyu (szybko rozniosło się, że Ron oberwał za oskarżenie Draco o popieranie Voldemorta), złorzeczyli też na Iga za pobicie swojego współdomownika, „Igowcy” z kolei mieli za złe Ronowi jego bezpodstawne oskarżenia i utrzymywali, że Igniss miał pełne prawo bronić honoru swojego kuzyna.
Ginny, Dean, Neville, Seamus i nawet Hermiona, wszyscy oni należeli do zagorzałych Ronowców. Tylko ja jak zwykle zostałem pomiędzy ani nie będąc w stanie, ani nawet nie chcąc wpasować się w żadną z tych grup. Wierzyłem, że opowiedzenie się za którąkolwiek z nich oznaczałoby zdradę tego drugiego. A do tego za nic nie chciałem dopuścić.
Dlatego odczułem pewną ulgę, gdy we wtorek na kolacji nie było Ignissa. Wreszcie mogłem odpocząć od tej ciągłej presji wyboru. Rozmawialiśmy o błahych sprawach, między innymi planując jakie filmy obejrzymy w najbliższy piątek. Sięgałem właśnie po dzbanek z sokiem, gdy wylądowała obok niego gazeta w towarzystwie słów, które sprawiły, że zamarłem z wyciągniętą dłonią:
– Patrz, Ron, miałeś rację! Malfoy naprawdę właśnie został Śmierciożercą!
Serce podeszło mi do gardła. Przeniosłem przerażone spojrzenie na Kate, która wskazywała właśnie artykuł na pierwszej stronie Proroka Wieczornego. Tytuł głosił:
MORDERSTWO DORADCY MINISTRA.
SAMI-WIECIE-KTO POZBYWA SIĘ NIEWYGODNYCH POPLECZNIKÓW?!
– Napisali tak? – spytała podekscytowana Hermiona, przeszukując wzrokiem tekst.
– Nie. – Wypuściłem gwałtownie powietrze, które nawet nie wiem kiedy wstrzymałem. Cofnąłem rękę, uznając, że ręce za bardzo mi się trzęsą, bym mógł wykonać tak skomplikowany manewr jak chwycenie dzbanka i nalanie soku do szklanki. – Rozumiem cię, Harry. Podobnie zareagowałam. Malfoy to jednak ze wszystkiego się potrafi wyplątać. Potęga kasy i ojca z wtykami jest przerażająca…
– Czemu mówisz, jakby to było pewne, że to Draco… Malfoy – dodałem pospiesznie, mając nadzieję, że nie brzmiało to zbyt sztucznie. Ostatnio ciągle myślałem o nim jako „Draco” i weszło mi w nawyk… Muszę bardziej się pilnować – go zabił?
– Harry, przecież to oczywista oczywistość! Wiem, że uważasz, że zbyt pochopnie oceniam ludzi, ale mówimy tu o Fretce. Co więcej o Fretce, który „z powodów rodzinnych” opuścił Hogwart akurat w przeddzień zamordowania doradcy ministra!
– Uściślając – wtrąciła Hermiona, podnosząc wzrok znad gazety – doradcy ministra magicznych gier i sportów, jego syna oraz przyjaciela. Całą trójkę z ranami po ostrym narzędziu – nożu albo mieczu – znalazła w swoim salonie żona doradcy.
– Chcecie mi wmówić, że Malfoy zadźgał nożem dwóch czy trzech dorosłych facetów?! I że wy w to wierzycie??
– To by było nawet bardziej logiczne, niż gdyby zginęli od zaklęcia. W końcu Malfoy jest jeszcze niepełnoletni i jakakolwiek aktywność jego różdżki poza murami Hogwartu zostałaby zarejestrowana.
– Masz rację – Hermiona przytaknęła Kate. – Nie rozumiem za to, Harry, czemu ty tak go bronisz?
Zawirowało mi w głowie. To się nie może dziać naprawdę…
– Nie bronię go – odparłem słabo. – Po prostu nie macie na to żadnych dowodów. A Igniss zaklina się, że Malfoy nigdy nie przyłączyłby się do Voldemorta! Ron, ty w szczególności powinieneś wiedzieć, jak bardzo przekonany jest o jego niewinności Igniss!
– Tylko dlatego, że ten wariat postanowił bronić wątpliwego honoru swojego głupiego kuzyna, mam uznać tego ślizgońskiego parszywca za niewinnego?!
– Może właśnie tak powinieneś zrobić! – warknąłem i opierając się dłońmi o blat, pochyliłem do przodu. – Myślę, że Ig zna go trochę…
– Hej, hej! Chłopaki! O wilku mowa! – Kate wcięła mi się w słowo, wskazując głową ku drzwiom. Momentalnie spojrzałem w tamtą stronę. A widok, który ujrzałem, zapłonął w mojej piersi żywym ogniem.
Mój Draco znów w krótkich włosach i w swojej wyjątkowej szacie prefekta kroczył główną nawą z dumnie uniesioną głową. Wyglądał nieziemsko seksownie… Ale cały efekt psuła idąca u jego boku jakaś rudowłosa lafirynda, z piersiami na wierzchu, rażącym makijażem i miną, jakby uważała się za królową świata! Co ona sobie wyobraża?! Choć i tak ma szczęście, że nie przyszło jej do głowy choćby dotknąć jego ramienia…
I w ogóle kto to, na ducha Merlina, jest?!
Nie mogąc znieść jej widoku, wróciłem wzrokiem do twarzy Draco.
I momentalnie pożałowałem tej decyzji.
Dzieliło nas teraz raptem parę metrów, dzięki czemu doskonale widziałem jego zimne, stalowe spojrzenie i niepokojąco obojętną minę.
Lodowaty dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa. Z trudem przełknąłem ślinę i spojrzałem na Rona, choć dobrze wiedziałem, co ujrzę na jego twarzy. Zacisnąłem palce na udach aż do bólu, żeby nie powtórzyć wczorajszego wyskoku Ignissa. Choć „A nie mówiłem?” wypisane na twarzy Rona, aż prosiło się, by zetrzeć je z niej siłą.
~*~*~*~

3 komentarze:

  1. Dziękuję za nowy rozdział, który pojawił się po 126 dniach. To, nic wielkiego, bo bym czekała nawet dzień dłuższej na coś tak genialnego. Sprawiasz mi radość pisząc o Harrym. Mam jakieś dziwne wrażenie, że Ron słyszał rozmowę jego z Ig, albo mi się wydaje, że on wie kto jest jego chłopakiem. Poza tym, my wiemy więcej, co działo się z Draco, dlatego skupiając się na samym rozdziale, nie dziwie się, że Harry był tak zdenerwowany. Samą mnie wkurza, jeśli ktoś bliski do mnie nie dzwoni, a mija czasem kilka dni. Chociaż im ufam, to o nich boję się. Poza tym rozmowa z Amber też była pokrzepiająca, to jak bardzo kibicuje Harremu, mimo że jest w nim zakochana po uszy. Ja już niecierpliwie czekam na następny rozdział, w którym to Draco wyjaśni, co się - u licha - u niego działo. I po tak długiej przerwie brakowało mi ich rozmowy.
    Teraz będzie szybciej?
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pzeczytałam waszego bloga w niecałe 2 tygodnie. W niekturych momętach się wzruszałam a w niektórych umierałam ze śmiechu. Rozmyślałam nad tym czy Draco powie kiedyś Harremu że Ig jest jego bratem. I czekam na kolejne rozdziały z niecoerpliwością. Ten blog jest niesamowity jeden z najlepszych jakie do tej pory czytałam. Pozdrawiam i liczę na mnustwo,mnustwo weny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    wspaniale, och Ignis i jego reakcja piękna, pojawił się Draco, podejrzewam, że to ta, która miała się opiekować...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń