niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział 49 - Draco

Zanim zacznę - mała wiadomość od seme:
Nooo :3 Wreszcie ten blog zaczyna nabierać życia. Wiedziałam, że jak się troszkę postaracie, to dacie radę sklecić parę zdań ^^ / Saneko



~ / / * \ \ ~




Czułem się dziwnie lekko, kiedy po rozstaniu z Potterem wszedłem do swojej sypialni i po ściągnięciu koszuli położyłem się na łóżku. To była pierwsza taka sytuacja od paru lat, kiedy miałem ochotę na więcej. A już z całą pewnością więcej niż zwykłe pocałunki. Chciałem go dotykać. Być dotykanym. Dotyk, sam dotyk. Ileż w najdrobniejszym muśnięciu opuszkami palców rozgrzanej skóry może znajdować się czystej erotyki?
Przesunąłem dłonią po nagiej piersi i brzuchu, stopniowo, nieśpiesznie przechodząc do tego miejsca. Jednocześnie wyobrażałem sobie, że to nie moje, a jego palce muskają drażniąco łaknące dotyku ciało. Spodnie stanowiły granicę między rozsądkiem a pożądaniem. Nie przekraczałem jej przez chwilę, sprawdzając jak długo jestem w stanie wytrzymać na skraju.
Odetchnąłem drżąco, przygryzając delikatnie dolną wargę. Odpiąłem nieśpiesznie guzik, by za chwilę przejść do zamka. Ręka posłusznie wślizgnęła się pod materiał spodni, opuszkami głaszcząc – w dalszym ciągu – lekko sztywnego penisa.
To była moja pierwsza (całkowicie dobrowolna i chciana) erekcja od paru lat i pierwsza masturbacja w życiu. Wcześniej nawet nie myślałem, że będę coś takiego robić. Nie po tych wszystkich okropieństwach, które musiałem znosić ze strony ojca czy jego guru.
Teraz w mej głowie istniał tylko Potty. Jego zamglony podnieceniem wzrok. Jego dłonie z ciekawością badające moje ciało. Sunące po męskości i wyrywające z mojego gardła ciche westchnienia i pomrukiwania.
A potem jego usta na mojej szyi. Muskające rozgrzaną skórę. Z pewnością w odwecie zrobiłby mi (o ile by potrafił) malinkę w jakimś widocznym miejscu, której nie miałbym szansy zasłonić. Tak samo jak było w jego sytuacji. Założenie nagle jakiegoś szalika byłoby zbyt podejrzane w jego przypadku. U mnie nikt by się nie zdziwił czymś takim.
Owinąłem palcami penisa, zaciskając je lekko przy czubku i przeciągając nieśpiesznie w dół ku nasadzie. Odetchnąłem głośno, wolno ponawiając czynność parokrotnie.
Było mi przyjemnie. Podniecenie kumulowało się w podbrzuszu. Powoli zbliżałem się do granicy.  A ja tylko czekałem na to, by ją przekroczyć.
Kilka razy łapałem się na tym, że chcę odczuwać to wszystko szybciej, mocniej, gwałtowniej! Aby tylko dojść już, teraz, zaraz, za sekundę! Rozlać się na brzuch, w dłoni… w jego dłoni, przed jego równie podnieconą – co moja – twarzą. Spełniona chwila, małe marzenie, pragnienie. Nie ważne, którą opcję wybiorę, będzie dobrze.
Ruchy dłoni z każdym posunięciem stawały się coraz bardziej chaotycznie. Traciłem kontrolę nad moją ręką. Już niedługo miał nadejść ten moment! Wzdychałem i zduszałem jęki, jednocześnie wyginając raz po raz plecy w delikatny łuczek. Czułem pulsującą erekcję, która tylko czekała na tę chwilę. Jeszcze tylko troszkę! Jeszcze tylko parę agresywno-chaotycznych ruchów! Taaak! Mmmm!
Spełnienie wypełniło każdą komórkę mojego ciała, które wygięło się w jeszcze większy łuk, niż byłem w stanie podejrzewać, że mógłbym zrobić. Zupełnie tak, jakby orgazm uczynił mnie jeszcze bardziej gibkim, na granicy wytrzymałości kości i stawów.
Opadłem na poduszki, oddychając ciężko i wczuwając się w drobne drżenie mojego ciała. Ciepła sperma spływała leniwie po mojej dłoni, którą cały czas gładziłem penisa. Jeżeli tak miał wyglądać (albo chociaż podobnie) każdy mój orgazm z Potterem, to ja byłem za. Nieziemskie uczucie…
Podniosłem rękę nad moją twarz, przyglądając się dowodom tego, co niedawno miało miejsce. Oficjalnie mogę powiedzieć, że jestem zadowolony z całokształtu.

~*~

Vera wpadła do mojej sypialni jak burza, nie bawiąc się w pukanie ani nic podobnego. Na szczęście byłem już po prysznicu, w innym wypadku z pewnością rzuciłaby kilkoma nieprzystającym kobiecie komentarzami. A wiem, że byłaby do tego zdolna.
– Ana i Cecille już wyjaśniły sobie tę głupią sprzeczkę? – spytałem na wstępnie, wycierając włosy ręcznikiem.
Dziewczyny podbiegły do mnie, kiedy szedłem przez pokój wspólny do dormitorium, zasypując mnie lawiną słów. Miałem tylko okazję wyłapać, że jedna świrowała z chłopakiem tej drugiej, więc druga w odwecie zrobiła coś tam… Przyznam, że jakoś nie interesowało mnie to w tamtym momencie, dlatego po prostu wyminąłem je i zamknąłem się w sypialni. Miałem wtedy ważniejsze sprawy na głowie, niż problemy miłosno-przyjacielskie dziewczyn.
– Ta, trzecia była temu wszystkiemu winna – odparła, szybkim krokiem podchodząc do mojego łóżka i ścieląc je w pośpiechu. Co jest?
– Na porządki ci się zabrało? Nie masz nic innego do roboty? – spytałem rozbawiony, opierając się o ścianę i obserwując zmagania dziewczyny. Ta akurat w tym czasie rzuciła w moją stronę jasnymi jeansami, które miałem na sobie, kiedy… Nie, lepiej teraz nie przypominać sobie o tym.
– Zwariowałeś!? – sapnęła rozgniewana. – Widziałam twojego ojca w drodze z gabinetu dyrektora! Dam sobie głowę uciąć, że idzie w odwiedziny!
O kurwa!
Nie odpowiadając, ubrałem natychmiast spodnie, ręcznik zostawiając w łazience i wziąłem się za pomaganie dziewczynie. Tylko że ja wyciągnąłem różdżkę i wymówiłem zaklęcie:
– Chłoszczyść!
Vera spojrzała na mnie na skraju rozbawienia i niedowierzania.
– Nie sądziłam, że znasz takie zaklęcia.
– No wiesz ty co? Za kogo ty mnie masz? – mruknąłem, kiedy rozglądałem się nerwowo za jakimś mugolskim sprzętem, który (prócz mojego telefonu) przypadkiem zostawił tu mój głupi brat.
– Za napuszonego paniczyka, który umie tylko powiedzieć: “wynieś, podaj, pozamiataj”? – zapytała ze sztucznym śmiechem, ściągając ze stoliczka swoje (i moją przy okazji też) paczuszki, chowając je do swojej torby, którą zostawiła na kanapie. Popielniczkę wrzuciła mi do szuflady biurka.
– Nie mów, że zawsze tak sprzątasz?
Dziewczyna nie zdążyła mi odpowiedzieć, gdyż w tym czasie do dormitorium wszedł mój ojciec. Vera kiwnęła mu szybko głową, wzięła czarny plecaczek-trumienkę w dłonie i po pomachaniu mi, zostawiła nas samych.
Lucjusz rzucił mi przeciągłe spojrzenie, jakby starał doszukać się jakiejś skrywanej głęboko prawdy. Starałem się pozostać wyprostowany, sprawiając jednocześnie wrażenie bycia odprężonym, gdy w rzeczywistości kuliłem się na myśl o jego kolejnym ruchu.
– Zawsze przyjmujesz gości w ten sposób?
– Nie, ona sama przychodzi, kiedy chce – odparłem, nim zdążyłem pomyśleć i powstrzymać się przed powiedzeniem tych słów. Czułem jak ogarnia mnie zimny pot. Jak nic właśnie podpisałem na siebie wyrok śmierci. Albo wizytę w TEJ sali. – Znaczy…
– Nie musisz mi się tłumaczyć, Draco – przerwał mi ojciec zimnym głosem, przez który miałem ochotę uciec i zakopać się w jakiejś norze z dala od niego. Jest zły. – Doskonale zrozumiałem, co chciałeś mi przekazać na temat swojej przyjaciółki.
Przełknąłem ciężko ślinę, co skutecznie uprzykrzała mi wielka gula w gardle. Jak nic ściągnąłem na siebie jego gniew. Wystarczy spojrzeć na niego, by wiedzieć, że nieważne co powiem, skończy się tym samym. Ewentualnie stwierdzi, że mogę pochwalić się czego nowego nauczyłem się z Verą. A wydzierganej serwetki to on z pewnością nie będzie chciał.
Szczegół, że nawet Vera nie umie tego robić – kiedyś mi o tym wspominała.
– Wracasz ze mną na noc do domu – oznajmił po krótkiej ciszy, nawet na mnie nie patrząc. Podszedł tylko w stronę kominka, na którym leżała ramka ze zdjęciem moim i Iga w Japonii, i podniósł ją do pionu. Podwójna kara z bonusem w formie: “wybierz, czym chcesz teraz dostać”? Lucjusz jednak wymownie przemilczał to, za co tylko w części byłem mu wdzięczny. Kara mnie przecież nie ominie. – Co tu jeszcze tak stoisz? Ubieraj się. Nie mam tyle czasu, by marnować go na twoje wahania.
Natychmiast wycofałem się do części sypialnianej, ubierając od razu koszulę i białe skarpetki wraz z butami, nawet nie patrząc, czy jedno pasuje do drugiego. Nie miałem na to czasu. Nie wiedziałem, ile go dał mi ojciec. Nie mogłem go dodatkowo rozgniewać.
Chwyciłem jeszcze płaszcz w ręce i wróciłem do ojca, który rzucił mi niezadowolone spojrzenie.
Podszedłem do niego niepewnie, a ten ruszył pierwszy w stronę wyjścia. Nie zostało mi nic innego, jak iść za nim.
I dopiero kiedy byliśmy za bramą szkoły, a Lucjusz objął mnie jedną ręką w pasie, by zaraz przenieść świstoklikiem przed rezydencję, przypomniałem sobie o zostawionym na łóżku (pod poduszką) telefonie.
Nawet gdybym zdobył chwilę, nie mógłbym poinformować nikogo – Iga chociażby! – o moim położeniu.

~*~

Co najdziwniejsze (a może i nie) ojciec nie zaprowadził mnie w pierwszej kolejności do lochów czy którejś z sypialń, a do kuchni. Dwa lodowate słowa wystarczyły, by skrzaty domowe się ulotniły, a my zostaliśmy sami w pomieszczeniu.
Lucjusz spoglądał przez chwilę na przyrządzany jeszcze chwilę temu obiad. Łosoś sous-vide był już praktycznie gotowy. Wystarczyło jedynie rozdzielić go na porcję i przyozdobić.
Otworzyłem ze zdziwienia usta, kiedy ujrzałem, jak ojciec nakłada sporą część ryby na talerz i stawia go przede mną.
– Jedz…
– Ale ja nie jestem głodny – zaprotestowałem cicho, wiedząc, że i tak nie wygram.
– Nie obchodzi mnie to. Jedz – mruknął, mrużąc lekko oczy.
Już bez szemrania zabrałem się za posiłek, jednocześnie zastanawiając się czemu ojciec zrobił coś takiego.
Kiedy kończyłem, ojciec podszedł w kierunku wyjścia z cichszymi słowami.
– Musisz mieć dużo sił, synu. Przed tobą naprawdę ciężki wieczór…
Wyprowadził mnie tym razem do najbliższego z salonów, gdzie znajdowały się trzy osoby. Lord Zła, kobieta o krótkich kasztanowo-rudych kosmykach i facet, który był odpowiedzialny za moją pieczęć. Tym razem jednak nie miał na głowie kaptura, dzięki czemu od razu mogłem go rozpoznać. Miałem wystarczająco dużo czasu na przyjrzenie się mu, kiedy stawiał znaki na moim języku.
– Widać, że chłopak schudł… A ty chcesz zrzucić to na kogoś innego, zamiast wziąć winę na siebie? – odezwała się kobieta, rzucając czarodziejowi zdegustowane spojrzenie. – Jak umrze, to też nie będzie to twoją winą?
– Powinieneś naprawić swoje błędy, Nicolasie – powiedział Czarny Pan, nawet na niego nie patrząc. Jego wzrok utkwiony był we mnie.
Nicolas podszedł do mnie w trzech długich krokach.
– Rozbieraj się – mruknął ponaglająco, a ja spojrzałem na niego jak na idiotę. Jednak widząc minę ojca, spełniłem nakaz faceta i ściągnąłem z siebie koszulę (kurtki pozbyłem się zaraz przy wejściu).
“Spodnie również mam ściągnąć?” miałem ochotę spytać, jednak słowem się nie odezwałem. Po co miałem nakierować na siebie złość ojca czy Czarnego Pana.
Mag zaczął chodził dookoła mnie, uważnie obserwując moje plecy i klatkę piersiową. Chociaż mógłbym sobie głowę uciąć, że bardziej interesowały go moje tyły.
Wzdrygnąłem się, czując jego palce sunące po moim kręgosłupie i badające każdą kosteczkę, którą można wyczuć na plecach. W pewnym momencie poczułem rozprzestrzeniające się po całym ciele nieprzyjemne mrowienie.
– Taaak… – powiedział wolno, po krótkiej przerwie. – Pierwsza pieczęć okazała się nie być wystarczająca. Muszę nałożyć mu drugą. Najlepiej zaraz… i tutaj – dotknął dołu moich pleców, tuż nad linią spodni. – Żeby lepiej działał, będzie musiał być widoczny. Zrobię ją w formie tatuażu, który rozrastać się będzie na całe plecy w chwili, gdy chłopak będzie korzystał z mocy miecza.
– Rozrastał – powtórzyła za nim kobieta z powątpiewaniem. – Jak bluszcz?
– Może tak, może nie. Nie mam pojęcia, jak magia miecza zareaguje na kolejną ingerencję. Może stworzyć coś na kształt bluszczu. A może być to srebrna sieć utkana przez pająki. Ja mogę jedynie nakierować je na bardziej określone miejsce. Jak będzie się rozrastać, zależy od magii mojej, chłopaka i miecza.
– No to na co czekasz? – mruknął zniecierpliwiony ojciec. – Bierz się do roboty.
– Potrzebuję do tego odpowiedniego miejsca – odparł takim tonem, że równie dobrze mógł powiedzieć, że ma Lucjusza za idiotę. – Chodź za mną, Draconie – odezwał się, idąc w stronę wyjścia z salonu.
Rzuciłem jeszcze szybkie spojrzenie w stronę ojca i  kobiety, która również przypatrywała mi się uważnie, po czym ruszyłem z duszą na ramieniu za mężczyzną.

~*~

Kazał mi się położyć na kamiennym stole. Na tym samym, na którym wiele razy wcześniej lądowałem. Tym razem na szczęście miałem nie doświadczyć tego uczucia. Z tylko odrobinę mniej ciężkim sercem położyłem się twarzą do zimnego kamienia. I czekałem.
Przez chwilę nic się nie działo. Mag nawet się nie poruszył. A przynajmniej do moich uszu nie doszedł żaden dźwięk świadczący o przemieszczeniu się mężczyzny. Dlatego też drgnąłem wystraszony, kiedy jego ręka znalazła się na moich lędźwiach.
– Muszę na czas tego zabiegu zdjąć pierwszą pieczęć, Draconie – mruknął szorstko, jednak i tak w maleńkim stopniu byłem mu wdzięczny. Sądziłem, że bez słowa zabierze się do roboty, zamiast chociaż skrótowo zdradzić, co będzie robił.
Nastąpiła krótka chwila ciszy, dosłownie króciutka, bo zaraz przerwał ją mag, mrucząc pod nosem niezrozumiałą dla mnie inkantację. Jednak mrowienie w języku oraz naprzykrzający się ból zawładający moim ciałem dały mi jasno do zrozumienia, że facet siłą dezaktywuje pieczęć. Było to naprawdę nieznośne.
Gdybym tylko miał okazję, zrobiłbym to samodzielnie. Wtedy nie odczuwałbym tego w ten sposób. Wszystko przebiegłoby bez zbędnych dyskomfortów. Chyba że to, co ja potrafię robić z pieczęcią, nie jest tym, co właśnie facet u mnie dokonywał.
Mag poruszył dłonią, przesuwając palcami po moim kręgosłupie i powoli wracając do krzyża i w pobliże kości ogonowej. Nacisnął odrobinę mocniej w tym miejscu, wywołując u mnie delikatne wykrzywienie się w bólu.
– W tym miejscu stworzę drugą pieczęć. Bądź gotów – powiedział i znów zaczął inkantację. Tym razem inną, podobną do tej, którą szeptał przy pierwszym razie.
Ciepło zaczęło gromadzić się pod jego opuszkami. Żar zdawał się przenikać do kości, wywołując u mnie natychmiastowy ból. Miałem wrażenie jakby facet miał ochotę rozpuścić moje wnętrzności i stopić cały kościec. To było coraz bardziej bolesne.
Nie do zniesienia!
Wierzgnąłem biodrami, w czasie gdy z moich ust uciekł jęk bólu.
W tym samym czasie poczułem, jak coś oplata moje nadgarstki i kostki, jak również ramiona tuż przy łopatkach i uda pod pośladkami. Spojrzałem na bok, dostrzegając postać kobiety, która była dzisiaj przy Nicolasie i Czarnym Panu.
Nie patrzyła na mnie. Głowę odwróciła na lewo, woląc patrzeć na drzwi. Skrzyżowała ręce na piersi, w prawej dalej trzymając różdżkę, którą rzuciła na mnie zaklęcie wiążące. Chyba zaciskała mocno palce… Nie wiem. Przez ból zaczynałem widzieć rozmazane kształty.
W głębi siebie pragnąłem, aby mag skończył już formować drugą pieczęć. Chciałem…
Krzyknąłem rozdzierająco. Coś musiało pójść nie tak! Czułem jakby rozdzierał mnie ze skóry. Przepoławiał na pół. BÓL!
Boooli!
Aach… Nareszcie błoga ciemność.

~*~

– Draconie… musisz się podnieść.
Nie. Nie chcę. To boli…
– Chcę ci pomóc. Pozwól mi na to.
To zabierz ten ból. Boli, tak bardzo boli.
– Nie mogę użyć na tobie magii, więc musisz współpracować. O tak… Otwórz oczka. Grzeczny chłopiec, oprzyj się teraz na mnie. – Dziwna postać zamajaczyła się przede mną. Nie potrafiłem zliczyć jej wszystkich rąk czy par oczu. Za każdym razem wychodziła inna liczba.
– Idziemy… Powolutku. – Prowadziła mnie przez dziwaczny labirynt. Pełno w nim było zbroi, twarzy, kolorów. Kręciło mi się od tego wszystkiego w głowie.
– Spokojnie. Jesz… – Przestałem ją słyszeć. Nie zrobiłem tego specjalnie.
Kolory zmieniły położenie. Nie. To ja je zmieniłem. Kolory chyba w sumie też…
Jest tu miękko. Przyjemnie. I ciepło. Ja chcę tu zostać…
Zamknąłem oczy i przywitałem pustkę.

~*~

– Obudziłeś już się?
Ktoś spytał, kiedy tylko uchyliłem powieki. Nade mną majaczyła się jakaś rudo-kasztanowa postać.
Plecy bolały mnie niesamowicie. O czym przekonałem się, kiedy chciałem zmienić odrobinkę pozycję.
– Boli – jęknąłem cierpiętniczo.
– To znaczy, że żyjesz. Pij. – Postać przyłożyła mi coś do ust, co z trudem przełknąłem. Było śmierdzące i ohydne w smaku. Jednak musiało być najwidoczniej jakimś eliksirem, bo zaraz potem mi się polepszyło.
Odetchnąłem z ulgą, przymykając na chwilę oczy. A gdy je otworzyłem, okazało się, że widzę już normalnie. Byłem w swoim pokoju.
– Dziękuję – szepnąłem cicho.
– Nie dziękuj – odparła kobieta, przysiadając na skraju łóżka. Och, to ona. – Taki otrzymałam rozkaz. To nic osobi…
– Imię – przerwałem jej. – Jak masz na imię?
– Rozette, tout-petit*.
Vous m'insultez** – mruknąłem w odpowiedzi. – Od małego uczyłem się francuskiego. Nie niedoceniaj mnie.
– Wiem o tym. Twoja matka mi o tym kiedyś wspominała.
– Szkoda, że nie mogę powiedzieć tego samego o tobie, Rozette – odparłem, ręką niepewnie sięgając do pleców. Opuszkami mogłem wyczuć materiał bandaża. – Która jest godzina?
– Czwarta nad ranem. Zabandażowałam ci plecy, bo pieczęć krwawiła. A nie chciałam potem zmieniać ci pościeli. – Wzruszyła ramionami. –  W ciągu najbliższych dni najlepiej będzie, jeśli nikt w twoim najbliższym otoczeniu nie będzie rzucał zaklęć na rzeczy, z którymi będziesz wchodził w fizyczny kontakt. Jak pościel, chociażby.
Inni nie mogą rzucać zaklęć. To co będzie ze mną?
– Dopóki pieczęć nie przestanie krwawić, nawet nie myśl o niepotrzebnym ruchu. Machanie różdżką się do tego zalicza.
Czułem jak krew odpływa mi z twarzy. Mam nie ruszać się stąd? Zostać tutaj?
– A co ze szkołą? – spytałem odrobinę spanikowany. Już nawet nie starałem się myśleć o tym, co pomyśli sobie Igniss. Albo Harry... W końcu umówiłem się z nim na dzisiaj. – Nie mogę jej od tak opuszczać.
– Dopóki rana się nie zagoi, oboje mamy związane ręce. I nie mydl mi oczy, że chodzi ci tylko o szkołę…
– Nie mów, że na moim miejscu siedziałabyś tutaj, z radością oczekując na jego wezwanie.
– Nie sądzę, żeby wzywał cię do siebie w takim stanie – zauważyła, podnosząc jedną wyprofilowaną brew do góry. – Sam przyznaj… Po co mu ty, kiedy nie możesz się ruszać? Żeby przez przypadek zniszczył pieczęć i zarazem swój misterny plan wyrzucił do kosza? Czarny Pan nie będzie tak ryzykował.
– No tak, bo kiedy straci mnie; swoją broń, to jak w inny sposób zgładzi swojego odwiecznego wroga i zapanuje nad całym światem? – sarknąłem, układając się bardziej na brzuchu. Nie mogę dopuścić do tego, by przeze mnie stała mu się krzywda.
– Potter jest dla niego wielkim wyzwaniem. Mimo swojego młodego wieku posiada magię dorównującą naszemu Panu. – Westchnęła cicho po chwili ciszy, kiedy żadne z nas się nie odezwało. Chyba czekała po prostu na mój odzew. – Słuchaj, Draco. Wiem, że jesteś niezdecydowany i do tej pory nie zadeklarowałeś się do jakiej strony przynależysz. Ale tak naprawdę od samego początku nie masz wyboru. To, że Lord czeka, jest tylko przejawem łaski i kiedy tylko cierpliwość mu się skończy, zmusi cię do przyjęcia znaku. A to jest o wiele bardziej brutalne, niż gdybyś sam wyraził zgodę.
Przygryzłem wargę, nie wiedząc co mógłbym w ogóle powiedzieć. Przecież jej nie przytaknę, ani też nie zaprzeczę! W końcu nie miałem też pewności czy to nie jest przypadkiem jakaś brudna sztuczka czarownicy. Przynależność do czegoś zobowiązuje, czyż nie? Nie mogłem się pogrążyć przez taką głupotę.
– Jak długo będziesz się mną zajmować? – spytałem zamiast tego.
– Aż całkowicie nie wydobrzejesz…
– I do tego czasu będziesz przy mnie siedzieć?
Dokładnie tak.
– Czyli do chwili mojego powrotu do zdrowia nie będziesz odstępować mnie na krok? – Chciałem się upewnić. Jej ciągła obecność może okazać się zgubna.
W rzeczy samej – przytaknęła bez mrugnięcia okiem. No… nie licząc jeszcze momentów, kiedy będę zmuszona udać się do toalety.
– A wezwania Czarnego Pana?
– Do czasu twojej rekonwalescencji nie będę potrzebna Panu. Jest wiele innych osób, które dadzą sobie radę na moim miejscu.
Więc ma do niej na tyle zaufania, by zostawiać ją sam na sam ze mną. Z drugiej strony, oprócz Severusa nikt inny ze znanych mi śmierciożerców by się nie nadawał. W końcu albo byli niedoinformowani o mojej roli, albo mogliby chcieć wykorzystać szansę bycia jedynym moim towarzyszem.
Jednocześnie nie jest na tyle ważna dla Voldemorta, że nie potrzebuje jej w czasie spotkań. A to oznacza, że nie jest na takim poziomie (hierarchii) co mój ojciec.
– Jestem głodny – mruknąłem. I dokładnie w tym samym momencie zdałem sobie sprawę, że owszem, naprawdę jestem głodny. Nie wmawiałem sobie tego, a ciche burczenie wydobywające się z mojego brzucha zdawało się potwierdzać moje słowa.
Rozette uśmiechnęła się na skraju pobłażania i rozbawienia, a ja poczułem jak robi mu się głupio. Gdybym był sam, burczenie nie stanowiłoby najmniejszego problemu. Jednak nie byłem tu sam, co sobie z zażenowaniem uświadomiłem.
– Na co masz ochotę? – spytała po chwili ciszy.
Śmiała się, stwierdziłem w duchu. Z pewnością miała ze mnie niesamowity ubaw.
– Na byle co. Aby było zjadliwe i pożywne…
– Jasne, da się załatwić.

~*~

Rozette nie pozwalała mi ruszać się z łóżka. Reagowała na najmniejsze poruszenie pościeli – jakbym co najmniej poprzez delikatnie poruszenie stopą miał zniknąć i znaleźć się… nie wiem, z 60 mil na zachód co najmniej.
– Och! No daj spokój! – warknąłem wręcz, kiedy kolejny raz rzuciła mi uważne spojrzenie. – Zaraz jeszcze wyjdzie na to, że nie będę mógł się podrapać – dodałem z sarkazmem.
– Nic ci się nie stanie, paniczyku. Może nawet wyjdzie ci to na zdrowie – odparła, podchodząc do łóżka (do tej pory siedziała na szerokim parapecie z widokiem na ogród). Usiadła na skraju, poprawiając kołdrę przy mojej piersi.
Prychnąłem, odrzucając ją kawałek.
– Jest mi za gorąco – powiedziałem gwoli wyjaśnienia. W innym wypadku zaraz by do mnie podeszła i ponownie mnie przykryła. – No i jestem głodny…
– Znowu? Przecież godzinę temu jadłeś – sapnęła, kręcąc głowę z rozbawieniem.
– No to co? Najwidoczniej było to niewystarczające – odparłem wzruszając ramionami.
Plecy przestały mnie boleć koło południa, co przyjąłem z wielką ulgą. Nawet udało mi się wtedy pozbyć bandaży, chociaż kobieta nie była z tego zbytnio zadowolona, jednak sorry… Co mnie to obchodzi?
– Dobra, coś ci zaraz przyniosę – powiedziała zrezygnowana.
– Nie. Sam sobie przyniosę – zaoponowałem, podnosząc się z łóżka.
– Draco, leż!
– Nie traktuj mnie jak psa! – warknąłem zły. – Zresztą cholera mnie bierze od tego ciągłego leżenia w łóżku. Muszę wstać i chociaż na chwilę rozprostować kości.
– I myślisz, że ja temu przyklasnę z uśmiechem idiotki? Pan wyraził się całkowicie jasno. Masz nie wychodzisz z pokoju…
Nieprawda. Dał ci do zrozumienia, że nie możesz pozwolić mi wyjść z łóżka dopóki nie będziesz miała pewności, że nie zagrozi to pogorszeniem mojego stanu. Przed chwilą, bez twojej pomocy wyszedłem do toalety. I byłem tam sam. Nie sądzisz, że to wystarczający dowód na to, że wycieczka z tobą do kuchni nie zagrozi mi w żadnym razie?
Rozette przejechała dłonią po twarzy, wzdychając cicho.
Ja z kolei uśmiechnąłem się wyzywająco. Ten pojedynek wygrałem.

~*~

W drodze do jadalni nie spotkaliśmy nikogo mimo słów kobiety, która jeszcze parę minut temu zapewniała mnie, że będzie inaczej.
Lekki uśmiech pojawił się na mojej twarzy.
– Widzę, że bardzo ci wesoło, Draco – mruknęła w chwili, gdy wchodziliśmy do pomieszczenia. Stół już był zastawiony dla dwóch osób, zupełnie jakby skrzaty już dawno wiedziały, że będą mieli głodnych czarodziejów, którym trzeba będzie przygotować coś do skonsumowania.
Wzruszyłem ramionami, nie odpowiadając jej ani jednym słowem. Jedyne, co mnie teraz obchodziło, to jedzenie, które zaraz miało trafić do mojego nienasyconego żołądka. Dlatego też nie zwlekając (ani też nie rzucając się niczym wygłodniałe zwierzę na dwudniową padlinę), usiadłem na swoim miejscu i założyłem sobie kilka moich ulubionych specjałów. Głównym daniem miał być u mnie łosoś w ziołach, gdzie mięta wyczuwalnie wygrywała bitwę z innymi zieleninkami. Ach, jak ja uwielbiam tą rybę!
Rozette po dłuższym czasie usiadła obok, sięgając jeszcze po karafkę z winem – nim pośladkami dotknęła miękkiego obicia krzesła – i nalewając sobie trunek do kryształowego kielicha. Uśmiechała się lekko, jakby z dezaprobatą, kiedy smakowała alkohol.
– Koneserka win? – mruknąłem robiąc sobie króciutką przerwę w posiłku. Może jestem głodny, ale to nie znaczy, że będę zachowywał się barbarzyńsko, gadając z pełnymi ustami i ogólnie brudząc wszystko wokół jak prosiak.
– Amatorka… Lubię smak wina, ale jakoś tak nie uważam się za znawczynię. Nie mam takiej wiedzy o winach…
– Wytrawne?
– Słodkie…
– Angielskie?
– Głupiś?! – rzuciła mi oburzone spojrzenie. – Z pewnością francuskie – dodała z pewnością siebie.
– Rocznik 1980 – powiedziałem, a Rozette spojrzała się na mnie z zaskoczeniem. – Skrzaty domowe podają do posiłków wino z rocznika najstarszego Malfoya przebywającego w tym otoczeniu. No chyba, że sobie inaczej zażyczymy. W tym przypadku skrzaty przygotowały trunek z mojego rocznika. – Uśmiechnąłem się lekko. – Oraz potwierdziłem pewną rzecz….
– Jaką?
– Że nie jesteś taką amatorką, jak twierdzisz…
Śmierciożerczyni chciała odpowiedzieć coś na moje słowa, z czego zrezygnowała, wydając z siebie krótką sylabę, patrząc niezadowolonym wzrokiem za mnie. Zrobiła to dokładnie w momencie, kiedy do naszych uszu dotarł odgłos otwieranych drzwi.
– Tak się właśnie zastanawiałem, kto okupuje jadalnię – odezwał się mężczyzna, wchodząc do środka, co wywnioskowałem po odgłosie ciężkich kroków. Nawet nie musiałem się odwracać, by wiedzieć, z kim mam do czynienia. Nott senior. Chwilę za nim weszły jeszcze dwie osoby.
Dlatego też przemogłem się i odwróciłem delikatnie na krześle, spoglądając na trójkę mężczyzn. Oprócz Notta, który wykrzywiał gębę w rozbawionym grymasie (co wyglądało naprawdę okropnie), byli tylko Collins i Dołohow.
– Dałabym sobie rękę uciąć, że bardzo ciężko pracujesz, pokazując Czarnemu Panu swoje wielkie zaangażowanie w jego sprawy. Tak, żeby odkupić winy wynikające z porażki na ostatniej misji i znów wkraść się w jego łaski.
– Szkoda byłoby rączki – mruknął Dołohow, jednak zamilkł zobaczywszy nieprzyjemne spojrzenie Notta.
– Jak zwykle jesteś kłująca, różyczko. Prawda jest taka, że wykonuję twoją robotę, kochanieńka.
– Daruj sobie te czułe słówka. Chyba że chcesz, bym moje delikatne kolce – zmrużyła oczy i zniżyła groźnie głos – zmieniła na drut kolczasty pod wysokim napięciem. Oczywiście bez możliwości zniwelowania jego działania za pomocą magii.
– Jeśli nie mogę dostać się do twojej dupci – zaczął Nott – to zawsze mogę zadowolić się dupcią kogoś innego. – W tym momencie spojrzał na mnie z nędznie ukrytym pożądaniem, a ja miałem ochotę zwymiotować. Wiedziałem, że tak będzie. Nie przepuści okazji.
– W takim razie polecam wypróbowanie agencji towarzyskich – rzuciła zimno. Jej spojrzenie przyprawiało o nieprzyjemne dreszcze… A przynajmniej ktoś pokroju Longbottoma posikałby się przez nie ze strachu. Na tym gnomie leśnym najwyraźniej nie zrobiło najmniejszego wrażenia. – Z powodzeniem znajdzie się tam dla ciebie jakaś chętna “dupcia”. Ba, pewnie wręcz będzie szczęśliwa, że zechciałeś przelecieć właśnie ją.
– Po co mam szukać, skoro mam jedną chętną przed sobą? – spytał, nie dając się przenieść do innego wątku, tylko dalej wałkując ten związany ze mną.
– Biedny chłopak, nigdy nie zazna spokoju – zironizował Collins, uśmiechając się obleśnie. Aż nie chciało mi się wierzyć, że był ojcem Iana.
– W sensie, że Draco? – W głosie Bułgara dało słyszeć zaskoczenie. Czyżby był on jednym z tych, którzy nie mieli o tym pojęcia? – Serio? Kręci cię walenie facetów w dupę, Nott? Dzieciaka?
– Naprawdę przeszkadza ci taka drobnostka, Dołohow? Co z ciebie za facet?
– A co za facet z ciebie, co? Nott? – warknęła Rozette, wstając raptownie od stołu i w paru krokach znajdując się przy śmierciożercy…
– Może taki, który nie bawi się we wkładanie kutasa w każdą chętną czy nie dziurę – odparł wściekle Antonin. – A nawet jeśli już miałbym zdecydować się na przelecenie dzieciaka, to nie wybrałbym nigdy syna Lucjusza. Z tymi włosami chłopak wygląda jak jego młodociana kopia! – dodał, nim opuścił pomieszczenie. Z korytarza dało się słyszeć jeszcze jego krzyki na innych śmierciożerców, którzy mieli pecha się przed nim pojawić.
Zaaaraz! Że co? Że jestem jego kopią…? I to tylko przez to, że mam dłuższe włosy!?
Chyba zaraz zwymiotuję…
– Widzę, że nie masz wielu przyjaciół, którzy podzielają twoje zdanie, Nott – warknąłem zły, wstając gwałtownie od od stołu. Nie mam pojęcia, skąd u mnie taka pewność siebie przed tym draniem, ale nie miałem zamiaru teraz się wycofywać. – Więc może najwyższy czas się zmienić, co? Proponuję zacząć od zaprzestania rzucania jakichkolwiek komentarzy w moim kierunku. W innym wypadku wyślę na ciebie rozwścieczonego smoka. A wierz mi, to o wiele gorsze od potraktowania cię tysiącami zaklęć niewybaczalnych… A jeśli mnie chociażby palcem dotkniesz, z mściwą satysfakcją pozbawię cię kutasa.
Ruszyłem w stronę wyjścia.
– Będę w swoim pokoju, Rozette – mruknąłem wychodząc na korytarz.
– Czeka-! – zaczęła kobieta, jednak zamilkła, przez co przystanąłem w pierwszej chwili spoglądając w stronę jadalni.
– Musimy pogadać, Rozette… Pan wysłał mnie i innych na misję, w której powinnaś brać udział.
– Mam inne zadanie do wykonania, Nott. Zresztą to najlepszy moment, by sprawdzić ile jesteś wart dla Lorda…
– Nie wkurzaj mnie, Quinn… My tu harujemy, a ty zajmujesz się synalkiem Lucjusza… No doprawdy, bardzo trudna rzecz…
– Owszem, bardzo trudna. Muszę go przebierać, podawać mu posiłki i od czasu do czasu popijać winko – zironizowała kobieta.
Dalej już nie słuchałem, stwierdzając w duchu, że lepiej będzie, jak sobie już pójdę. Nie chciałem zostać przyłapany przypadkiem na podsłuchiwaniu.

~*~

– Wybacz, że tak długo mnie nie było - zaczęła Rozette, wchodząc do środka.
Siedziałem akurat na łóżku, bawiąc się różdżką jakby od niechcenia. Od czasu mojego powrotu do pokoju spokoju nie dawała mi pewna rzecz.
– Muszę pilnie udać się do Paryża – mruknąłem, nie przestając muskać gładkiej powierzchni drewienka.
– Zwariowałeś? Nigdzie się stąd nie ruszasz – warknęła, jednak zaraz jej mina nie była taka pewna, jak sekundy temu.
Wycelowałem w swoją twarz różdżkę.
– A teraz się zastanowisz? – spytałem, nim wypowiedziałem słowa zaklęcia.

 *Maleństwo…
**Wkurzasz mnie

11 komentarzy:

  1. Znowu nie widzę żadnego komentarza pod postem. A potem fani się dziwią ze autor nic nie pisze... Ja nie zawsze mam czas by komentować, ale ja mam dom i rodzinę na głowie a inni? Smuci mnie to bo to naprawdę świetne opowiadanie a przez brak komentarzy może zostać zawieszone :(
    Tak czy inaczej mi rozdział podobał się i czekam na kolejny :)
    Pozdrawiam F :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Co do opowiadania jest fajne, jednak szczerze mówiąc cały czas czekam na to, aż napiszesz Vampire Bridegroom. To opowiadanie mnie kręci i kiedy myślę, że znalazłam w końcu coś porządnego z Kaname i Zero, ty zawieszasz bloga... jak tak można.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy nowy rozdział?
    Smutna fanka :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Zakopię się pod śniegiem, popadnę w depresję, będę płakać godzinami, lecz nie przestanę was czytać, a moje czekanie będzie, jak oczekiwanie pełni przez wilkołaka. Proszę, nie katujcie już mnie, dajcie chociaż pół rozdziału. Mogę uschnąć, ale wiem, że to jest genialne! Jesteście darem od Boga. I niech to diabli wezmą, to przez was moje serce zostało skradzione.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. No błagam. Ja chcę nowy rozdział ; (
    Pozdrawiam desperatka

    OdpowiedzUsuń
  6. No błagam. Ile jeszcze będzie trzeba czekać na nowy rozdział
    Smutna fanka :(

    OdpowiedzUsuń
  7. Kochani czytelnicy.
    Poczekajcie jeszcze troszeczkę. Saneko czeka teraz studniówka, więc jej myśli uciekają wciąż ku temu wydarzeniu :) Jednak zaraz po tym weźmie się ostro do roboty, a ja przypilnuję, by coś niedługo wstawiła.
    Potem będzie moja kolej i dodam jeszcze, że w między czasie piszę drugi dodatek Igusia ^^
    Naprawdę warto poczekać jeszcze jakiś czas.

    Pozdrawiam serdecznie,
    Yunoha

    OdpowiedzUsuń
  8. Uważam się za cierpliwą osobę ale jest już marzec a tu nadal nic nie ma.
    Pozdrawiam F :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakoś pod koniec tygodnia rozdział będzie szedł do bety :)

      Usuń
  9. Witam,
    ach dopiero co tutaj trafiłam, przeczytałam ten rozdział (tak od końca zaczynam) ale właśnie dzięki temu stwierdziłam, że opowiadanie zaczynam czytać w tempie natychmiastowym, bardzo mi się spodobało to co w tej chwili przeczytałam.... więc do usłyszenia drogie autorki i mam nadzieję, że kolejne rozdziały się będą pojawiać....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  10. Hej,
    och jaki wspaniały rozdział, taki szczęśliwy Draco po spotkaniu z Harrym, Lucjusz się pojawił i zabrał go do domu, nałożyli nową pieczęć, ale skąd wiedział, nie sądzę, że Severus coś pisał, wszyscy śmierciożercy mają ochotę na tyłek Draco...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń