Zanim zacznę - mała wiadomość od seme:
Nooo :3 Wreszcie ten blog zaczyna nabierać życia. Wiedziałam, że jak się troszkę postaracie, to dacie radę sklecić parę zdań ^^ / Saneko
Nooo :3 Wreszcie ten blog zaczyna nabierać życia. Wiedziałam, że jak się troszkę postaracie, to dacie radę sklecić parę zdań ^^ / Saneko
~ / / * \ \ ~
Czułem się dziwnie
lekko, kiedy po rozstaniu z Potterem wszedłem do swojej sypialni i po
ściągnięciu koszuli położyłem się na łóżku. To była pierwsza taka sytuacja od
paru lat, kiedy miałem ochotę na więcej. A już z całą pewnością więcej
niż zwykłe pocałunki. Chciałem go dotykać. Być dotykanym. Dotyk, sam dotyk.
Ileż w najdrobniejszym muśnięciu opuszkami palców rozgrzanej skóry może
znajdować się czystej erotyki?
Przesunąłem dłonią po
nagiej piersi i brzuchu, stopniowo, nieśpiesznie przechodząc do tego
miejsca. Jednocześnie wyobrażałem sobie, że to nie moje, a jego palce muskają
drażniąco łaknące dotyku ciało. Spodnie stanowiły granicę między rozsądkiem a
pożądaniem. Nie przekraczałem jej przez chwilę, sprawdzając jak długo jestem w
stanie wytrzymać na skraju.
Odetchnąłem drżąco,
przygryzając delikatnie dolną wargę. Odpiąłem nieśpiesznie guzik, by za chwilę
przejść do zamka. Ręka posłusznie wślizgnęła się pod materiał spodni, opuszkami
głaszcząc – w dalszym ciągu – lekko sztywnego penisa.
To była moja pierwsza
(całkowicie dobrowolna i chciana) erekcja od paru lat i pierwsza masturbacja w
życiu. Wcześniej nawet nie myślałem, że będę coś takiego robić. Nie po tych
wszystkich okropieństwach, które musiałem znosić ze strony ojca czy jego guru.
Teraz w mej głowie
istniał tylko Potty. Jego zamglony podnieceniem wzrok. Jego dłonie z
ciekawością badające moje ciało. Sunące po męskości i wyrywające z mojego
gardła ciche westchnienia i pomrukiwania.
A potem jego usta na
mojej szyi. Muskające rozgrzaną skórę. Z pewnością w odwecie zrobiłby mi (o ile
by potrafił) malinkę w jakimś widocznym miejscu, której nie miałbym szansy
zasłonić. Tak samo jak było w jego sytuacji. Założenie nagle jakiegoś szalika
byłoby zbyt podejrzane w jego przypadku. U mnie nikt by się nie zdziwił czymś
takim.
Owinąłem palcami
penisa, zaciskając je lekko przy czubku i przeciągając nieśpiesznie w dół ku
nasadzie. Odetchnąłem głośno, wolno ponawiając czynność parokrotnie.
Było mi przyjemnie.
Podniecenie kumulowało się w podbrzuszu. Powoli zbliżałem się do granicy.
A ja tylko czekałem na to, by ją przekroczyć.
Kilka razy łapałem się
na tym, że chcę odczuwać to wszystko szybciej, mocniej, gwałtowniej! Aby tylko
dojść już, teraz, zaraz, za sekundę! Rozlać się na brzuch, w dłoni… w jego
dłoni, przed jego równie podnieconą – co moja – twarzą. Spełniona chwila, małe
marzenie, pragnienie. Nie ważne, którą opcję wybiorę, będzie dobrze.
Ruchy dłoni z każdym
posunięciem stawały się coraz bardziej chaotycznie. Traciłem kontrolę nad moją
ręką. Już niedługo miał nadejść ten moment! Wzdychałem i zduszałem jęki,
jednocześnie wyginając raz po raz plecy w delikatny łuczek. Czułem pulsującą
erekcję, która tylko czekała na tę chwilę. Jeszcze tylko troszkę! Jeszcze tylko
parę agresywno-chaotycznych ruchów! Taaak! Mmmm!
Spełnienie wypełniło
każdą komórkę mojego ciała, które wygięło się w jeszcze większy łuk, niż byłem
w stanie podejrzewać, że mógłbym zrobić. Zupełnie tak, jakby orgazm uczynił
mnie jeszcze bardziej gibkim, na granicy wytrzymałości kości i stawów.
Opadłem na poduszki,
oddychając ciężko i wczuwając się w drobne drżenie mojego ciała. Ciepła sperma
spływała leniwie po mojej dłoni, którą cały czas gładziłem penisa. Jeżeli tak
miał wyglądać (albo chociaż podobnie) każdy mój orgazm z Potterem, to ja byłem
za. Nieziemskie uczucie…
Podniosłem rękę nad
moją twarz, przyglądając się dowodom tego, co niedawno miało miejsce.
Oficjalnie mogę powiedzieć, że jestem zadowolony z całokształtu.
~*~
Vera wpadła do mojej
sypialni jak burza, nie bawiąc się w pukanie ani nic podobnego. Na szczęście
byłem już po prysznicu, w innym wypadku z pewnością rzuciłaby kilkoma
nieprzystającym kobiecie komentarzami. A wiem, że byłaby do tego zdolna.
– Ana i Cecille już
wyjaśniły sobie tę głupią sprzeczkę? – spytałem na wstępnie, wycierając włosy
ręcznikiem.
Dziewczyny podbiegły
do mnie, kiedy szedłem przez pokój wspólny do dormitorium, zasypując mnie
lawiną słów. Miałem tylko okazję wyłapać, że jedna świrowała z chłopakiem tej
drugiej, więc druga w odwecie zrobiła coś tam… Przyznam, że jakoś nie
interesowało mnie to w tamtym momencie, dlatego po prostu wyminąłem je i
zamknąłem się w sypialni. Miałem wtedy ważniejsze sprawy na głowie, niż
problemy miłosno-przyjacielskie dziewczyn.
– Ta, trzecia była
temu wszystkiemu winna – odparła, szybkim krokiem podchodząc do mojego łóżka i
ścieląc je w pośpiechu. Co jest?
– Na porządki ci się
zabrało? Nie masz nic innego do roboty? – spytałem rozbawiony, opierając się o
ścianę i obserwując zmagania dziewczyny. Ta akurat w tym czasie rzuciła w moją
stronę jasnymi jeansami, które miałem na sobie, kiedy… Nie, lepiej teraz nie
przypominać sobie o tym.
– Zwariowałeś!? –
sapnęła rozgniewana. – Widziałam twojego ojca w drodze z gabinetu dyrektora!
Dam sobie głowę uciąć, że idzie w odwiedziny!
…
O kurwa!
Nie odpowiadając,
ubrałem natychmiast spodnie, ręcznik zostawiając w łazience i wziąłem się za
pomaganie dziewczynie. Tylko że ja wyciągnąłem różdżkę i wymówiłem zaklęcie:
– Chłoszczyść!
Vera spojrzała na mnie
na skraju rozbawienia i niedowierzania.
– Nie sądziłam, że
znasz takie zaklęcia.
– No wiesz ty co? Za
kogo ty mnie masz? – mruknąłem, kiedy rozglądałem się nerwowo za jakimś
mugolskim sprzętem, który (prócz mojego telefonu) przypadkiem zostawił
tu mój głupi brat.
– Za napuszonego
paniczyka, który umie tylko powiedzieć: “wynieś, podaj, pozamiataj”? – zapytała
ze sztucznym śmiechem, ściągając ze stoliczka swoje (i moją przy okazji też)
paczuszki, chowając je do swojej torby, którą zostawiła na kanapie.
Popielniczkę wrzuciła mi do szuflady biurka.
– Nie mów, że zawsze
tak sprzątasz?
Dziewczyna nie zdążyła
mi odpowiedzieć, gdyż w tym czasie do dormitorium wszedł mój ojciec. Vera
kiwnęła mu szybko głową, wzięła czarny plecaczek-trumienkę w dłonie i po
pomachaniu mi, zostawiła nas samych.
Lucjusz rzucił mi
przeciągłe spojrzenie, jakby starał doszukać się jakiejś skrywanej głęboko
prawdy. Starałem się pozostać wyprostowany, sprawiając jednocześnie wrażenie
bycia odprężonym, gdy w rzeczywistości kuliłem się na myśl o jego kolejnym
ruchu.
– Zawsze przyjmujesz
gości w ten sposób?
– Nie, ona sama
przychodzi, kiedy chce – odparłem, nim zdążyłem pomyśleć i powstrzymać się
przed powiedzeniem tych słów. Czułem jak ogarnia mnie zimny pot. Jak nic
właśnie podpisałem na siebie wyrok śmierci. Albo wizytę w TEJ sali. –
Znaczy…
– Nie musisz mi się
tłumaczyć, Draco – przerwał mi ojciec zimnym głosem, przez który miałem ochotę
uciec i zakopać się w jakiejś norze z dala od niego. Jest zły. – Doskonale
zrozumiałem, co chciałeś mi przekazać na temat swojej przyjaciółki.
Przełknąłem ciężko
ślinę, co skutecznie uprzykrzała mi wielka gula w gardle. Jak nic ściągnąłem na
siebie jego gniew. Wystarczy spojrzeć na niego, by wiedzieć, że nieważne co
powiem, skończy się tym samym. Ewentualnie stwierdzi, że mogę pochwalić się
czego nowego nauczyłem się z Verą. A wydzierganej serwetki to on z pewnością
nie będzie chciał.
Szczegół, że nawet
Vera nie umie tego robić – kiedyś mi o tym wspominała.
– Wracasz ze mną na
noc do domu – oznajmił po krótkiej ciszy, nawet na mnie nie patrząc. Podszedł
tylko w stronę kominka, na którym leżała ramka ze zdjęciem moim i Iga w
Japonii, i podniósł ją do pionu. Podwójna kara z bonusem w formie: “wybierz,
czym chcesz teraz dostać”? Lucjusz jednak wymownie przemilczał to, za co tylko
w części byłem mu wdzięczny. Kara mnie przecież nie ominie. – Co tu jeszcze tak
stoisz? Ubieraj się. Nie mam tyle czasu, by marnować go na twoje wahania.
Natychmiast wycofałem
się do części sypialnianej, ubierając od razu koszulę i białe skarpetki wraz z
butami, nawet nie patrząc, czy jedno pasuje do drugiego. Nie miałem na to
czasu. Nie wiedziałem, ile go dał mi ojciec. Nie mogłem go dodatkowo
rozgniewać.
Chwyciłem jeszcze
płaszcz w ręce i wróciłem do ojca, który rzucił mi niezadowolone spojrzenie.
Podszedłem do niego
niepewnie, a ten ruszył pierwszy w stronę wyjścia. Nie zostało mi nic innego,
jak iść za nim.
I dopiero kiedy
byliśmy za bramą szkoły, a Lucjusz objął mnie jedną ręką w pasie, by zaraz
przenieść świstoklikiem przed rezydencję, przypomniałem sobie o zostawionym na
łóżku (pod poduszką) telefonie.
Nawet gdybym zdobył
chwilę, nie mógłbym poinformować nikogo – Iga chociażby! – o moim położeniu.
~*~
Co najdziwniejsze (a
może i nie) ojciec nie zaprowadził mnie w pierwszej kolejności do lochów czy
którejś z sypialń, a do kuchni. Dwa lodowate słowa wystarczyły, by skrzaty
domowe się ulotniły, a my zostaliśmy sami w pomieszczeniu.
Lucjusz spoglądał
przez chwilę na przyrządzany jeszcze chwilę temu obiad. Łosoś sous-vide był już
praktycznie gotowy. Wystarczyło jedynie rozdzielić go na porcję i przyozdobić.
Otworzyłem ze
zdziwienia usta, kiedy ujrzałem, jak ojciec nakłada sporą część ryby na talerz
i stawia go przede mną.
– Jedz…
– Ale ja nie jestem
głodny – zaprotestowałem cicho, wiedząc, że i tak nie wygram.
– Nie obchodzi mnie
to. Jedz – mruknął, mrużąc lekko oczy.
Już bez szemrania
zabrałem się za posiłek, jednocześnie zastanawiając się czemu ojciec zrobił coś
takiego.
Kiedy kończyłem,
ojciec podszedł w kierunku wyjścia z cichszymi słowami.
– Musisz mieć dużo
sił, synu. Przed tobą naprawdę ciężki wieczór…
Wyprowadził mnie tym
razem do najbliższego z salonów, gdzie znajdowały się trzy osoby. Lord Zła,
kobieta o krótkich kasztanowo-rudych kosmykach i facet, który był
odpowiedzialny za moją pieczęć. Tym razem jednak nie miał na głowie kaptura,
dzięki czemu od razu mogłem go rozpoznać. Miałem wystarczająco dużo czasu na
przyjrzenie się mu, kiedy stawiał znaki na moim języku.
– Widać, że chłopak
schudł… A ty chcesz zrzucić to na kogoś innego, zamiast wziąć winę na siebie? –
odezwała się kobieta, rzucając czarodziejowi zdegustowane spojrzenie. – Jak
umrze, to też nie będzie to twoją winą?
– Powinieneś naprawić
swoje błędy, Nicolasie – powiedział Czarny Pan, nawet na niego nie patrząc.
Jego wzrok utkwiony był we mnie.
Nicolas podszedł do
mnie w trzech długich krokach.
– Rozbieraj się –
mruknął ponaglająco, a ja spojrzałem na niego jak na idiotę. Jednak widząc minę
ojca, spełniłem nakaz faceta i ściągnąłem z siebie koszulę (kurtki pozbyłem się
zaraz przy wejściu).
“Spodnie również mam
ściągnąć?” miałem ochotę spytać, jednak słowem się nie odezwałem. Po co miałem
nakierować na siebie złość ojca czy Czarnego Pana.
Mag zaczął chodził dookoła
mnie, uważnie obserwując moje plecy i klatkę piersiową. Chociaż mógłbym sobie
głowę uciąć, że bardziej interesowały go moje tyły.
Wzdrygnąłem się,
czując jego palce sunące po moim kręgosłupie i badające każdą kosteczkę, którą
można wyczuć na plecach. W pewnym momencie poczułem rozprzestrzeniające się po
całym ciele nieprzyjemne mrowienie.
– Taaak… – powiedział
wolno, po krótkiej przerwie. – Pierwsza pieczęć okazała się nie być
wystarczająca. Muszę nałożyć mu drugą. Najlepiej zaraz… i tutaj – dotknął dołu
moich pleców, tuż nad linią spodni. – Żeby lepiej działał, będzie musiał być
widoczny. Zrobię ją w formie tatuażu, który rozrastać się będzie na całe plecy
w chwili, gdy chłopak będzie korzystał z mocy miecza.
– Rozrastał –
powtórzyła za nim kobieta z powątpiewaniem. – Jak bluszcz?
– Może tak, może nie.
Nie mam pojęcia, jak magia miecza zareaguje na kolejną ingerencję. Może
stworzyć coś na kształt bluszczu. A może być to srebrna sieć utkana przez
pająki. Ja mogę jedynie nakierować je na bardziej określone miejsce. Jak będzie
się rozrastać, zależy od magii mojej, chłopaka i miecza.
– No to na co czekasz?
– mruknął zniecierpliwiony ojciec. – Bierz się do roboty.
– Potrzebuję do tego
odpowiedniego miejsca – odparł takim tonem, że równie dobrze mógł powiedzieć,
że ma Lucjusza za idiotę. – Chodź za mną, Draconie – odezwał się, idąc w stronę
wyjścia z salonu.
Rzuciłem jeszcze
szybkie spojrzenie w stronę ojca i kobiety, która również przypatrywała
mi się uważnie, po czym ruszyłem z duszą na ramieniu za mężczyzną.
~*~
Kazał mi się położyć
na kamiennym stole. Na tym samym, na którym wiele razy wcześniej lądowałem. Tym
razem na szczęście miałem nie doświadczyć tego uczucia. Z tylko odrobinę mniej
ciężkim sercem położyłem się twarzą do zimnego kamienia. I czekałem.
Przez chwilę nic się
nie działo. Mag nawet się nie poruszył. A przynajmniej do moich uszu nie
doszedł żaden dźwięk świadczący o przemieszczeniu się mężczyzny. Dlatego też
drgnąłem wystraszony, kiedy jego ręka znalazła się na moich lędźwiach.
– Muszę na czas tego
zabiegu zdjąć pierwszą pieczęć, Draconie – mruknął szorstko, jednak i tak w
maleńkim stopniu byłem mu wdzięczny. Sądziłem, że bez słowa zabierze się do
roboty, zamiast chociaż skrótowo zdradzić, co będzie robił.
Nastąpiła krótka
chwila ciszy, dosłownie króciutka, bo zaraz przerwał ją mag, mrucząc pod nosem
niezrozumiałą dla mnie inkantację. Jednak mrowienie w języku oraz
naprzykrzający się ból zawładający moim ciałem dały mi jasno do zrozumienia, że
facet siłą dezaktywuje pieczęć. Było to naprawdę nieznośne.
Gdybym tylko miał
okazję, zrobiłbym to samodzielnie. Wtedy nie odczuwałbym tego w ten sposób.
Wszystko przebiegłoby bez zbędnych dyskomfortów. Chyba że to, co ja potrafię
robić z pieczęcią, nie jest tym, co właśnie facet u mnie dokonywał.
Mag poruszył dłonią,
przesuwając palcami po moim kręgosłupie i powoli wracając do krzyża i w pobliże
kości ogonowej. Nacisnął odrobinę mocniej w tym miejscu, wywołując u mnie
delikatne wykrzywienie się w bólu.
– W tym miejscu
stworzę drugą pieczęć. Bądź gotów – powiedział i znów zaczął inkantację. Tym
razem inną, podobną do tej, którą szeptał przy pierwszym razie.
Ciepło zaczęło
gromadzić się pod jego opuszkami. Żar zdawał się przenikać do kości, wywołując
u mnie natychmiastowy ból. Miałem wrażenie jakby facet miał ochotę rozpuścić
moje wnętrzności i stopić cały kościec. To było coraz bardziej bolesne.
Nie do zniesienia!
Wierzgnąłem biodrami,
w czasie gdy z moich ust uciekł jęk bólu.
W tym samym czasie
poczułem, jak coś oplata moje nadgarstki i kostki, jak również ramiona tuż przy
łopatkach i uda pod pośladkami. Spojrzałem na bok, dostrzegając postać kobiety,
która była dzisiaj przy Nicolasie i Czarnym Panu.
Nie patrzyła na mnie.
Głowę odwróciła na lewo, woląc patrzeć na drzwi. Skrzyżowała ręce na piersi, w
prawej dalej trzymając różdżkę, którą rzuciła na mnie zaklęcie wiążące. Chyba
zaciskała mocno palce… Nie wiem. Przez ból zaczynałem widzieć rozmazane
kształty.
W głębi siebie
pragnąłem, aby mag skończył już formować drugą pieczęć. Chciałem…
Krzyknąłem
rozdzierająco. Coś musiało pójść nie tak! Czułem jakby rozdzierał mnie ze
skóry. Przepoławiał na pół. BÓL!
Boooli!
Aach… Nareszcie błoga
ciemność.
~*~
– Draconie… musisz się
podnieść.
Nie. Nie chcę. To
boli…
– Chcę ci pomóc.
Pozwól mi na to.
To zabierz ten ból.
Boli, tak bardzo boli.
– Nie mogę użyć na
tobie magii, więc musisz współpracować. O tak… Otwórz oczka. Grzeczny chłopiec,
oprzyj się teraz na mnie. – Dziwna postać zamajaczyła się przede mną. Nie
potrafiłem zliczyć jej wszystkich rąk czy par oczu. Za każdym razem wychodziła
inna liczba.
– Idziemy… Powolutku.
– Prowadziła mnie przez dziwaczny labirynt. Pełno w nim było zbroi, twarzy,
kolorów. Kręciło mi się od tego wszystkiego w głowie.
– Spokojnie. Jesz… –
Przestałem ją słyszeć. Nie zrobiłem tego specjalnie.
Kolory zmieniły
położenie. Nie. To ja je zmieniłem. Kolory chyba w sumie też…
Jest tu miękko.
Przyjemnie. I ciepło. Ja chcę tu zostać…
Zamknąłem oczy i
przywitałem pustkę.
~*~
– Obudziłeś już się?
Ktoś spytał, kiedy
tylko uchyliłem powieki. Nade mną majaczyła się jakaś rudo-kasztanowa postać.
Plecy bolały mnie
niesamowicie. O czym przekonałem się, kiedy chciałem zmienić odrobinkę pozycję.
– Boli – jęknąłem
cierpiętniczo.
– To znaczy, że
żyjesz. Pij. – Postać przyłożyła mi coś do ust, co z trudem przełknąłem. Było
śmierdzące i ohydne w smaku. Jednak musiało być najwidoczniej jakimś eliksirem,
bo zaraz potem mi się polepszyło.
Odetchnąłem z ulgą,
przymykając na chwilę oczy. A gdy je otworzyłem, okazało się, że widzę już
normalnie. Byłem w swoim pokoju.
– Dziękuję – szepnąłem
cicho.
– Nie dziękuj –
odparła kobieta, przysiadając na skraju łóżka. Och, to ona. – Taki otrzymałam
rozkaz. To nic osobi…
– Imię – przerwałem
jej. – Jak masz na imię?
– Rozette, tout-petit*.
– Vous
m'insultez** – mruknąłem w odpowiedzi. – Od małego uczyłem
się francuskiego. Nie niedoceniaj mnie.
– Wiem o tym. Twoja
matka mi o tym kiedyś wspominała.
– Szkoda, że nie mogę
powiedzieć tego samego o tobie, Rozette – odparłem, ręką niepewnie sięgając do
pleców. Opuszkami mogłem wyczuć materiał bandaża. – Która jest godzina?
– Czwarta nad ranem.
Zabandażowałam ci plecy, bo pieczęć krwawiła. A nie chciałam potem zmieniać ci
pościeli. – Wzruszyła ramionami. – W
ciągu najbliższych dni najlepiej będzie, jeśli nikt w twoim najbliższym
otoczeniu nie będzie rzucał zaklęć na rzeczy, z którymi będziesz wchodził w
fizyczny kontakt. Jak pościel, chociażby.
– Inni nie mogą
rzucać zaklęć. To co będzie ze mną?
– Dopóki pieczęć nie
przestanie krwawić, nawet nie myśl o niepotrzebnym ruchu. Machanie różdżką się
do tego zalicza.
Czułem jak krew
odpływa mi z twarzy. Mam nie ruszać się stąd? Zostać tutaj?
– A co ze szkołą? –
spytałem odrobinę spanikowany. Już nawet nie starałem się myśleć o tym, co
pomyśli sobie Igniss. Albo Harry... W końcu umówiłem się z nim na dzisiaj. –
Nie mogę jej od tak opuszczać.
– Dopóki rana się nie
zagoi, oboje mamy związane ręce. I nie mydl mi oczy, że chodzi ci tylko o
szkołę…
– Nie mów, że na moim
miejscu siedziałabyś tutaj, z radością oczekując na jego wezwanie.
– Nie sądzę, żeby
wzywał cię do siebie w takim stanie – zauważyła, podnosząc jedną wyprofilowaną
brew do góry. – Sam przyznaj… Po co mu ty, kiedy nie możesz się ruszać? Żeby
przez przypadek zniszczył pieczęć i zarazem swój misterny plan wyrzucił do
kosza? Czarny Pan nie będzie tak ryzykował.
– No tak, bo kiedy
straci mnie; swoją broń, to jak w inny sposób zgładzi swojego odwiecznego wroga
i zapanuje nad całym światem? – sarknąłem, układając się bardziej na brzuchu.
Nie mogę dopuścić do tego, by przeze mnie stała mu się krzywda.
– Potter jest dla niego wielkim wyzwaniem. Mimo swojego
młodego wieku posiada magię dorównującą naszemu Panu. – Westchnęła cicho po
chwili ciszy, kiedy żadne z nas się nie odezwało. Chyba czekała po prostu na
mój odzew. – Słuchaj, Draco. Wiem, że jesteś niezdecydowany i do tej pory nie
zadeklarowałeś się do jakiej strony przynależysz. Ale tak naprawdę od samego
początku nie masz wyboru. To, że Lord czeka, jest tylko przejawem łaski i kiedy
tylko cierpliwość mu się skończy, zmusi cię do przyjęcia znaku. A to jest o
wiele bardziej brutalne, niż gdybyś sam wyraził zgodę.
Przygryzłem wargę, nie
wiedząc co mógłbym w ogóle powiedzieć. Przecież jej nie przytaknę, ani też nie
zaprzeczę! W końcu nie miałem też pewności czy to nie jest przypadkiem jakaś
brudna sztuczka czarownicy. Przynależność do czegoś zobowiązuje, czyż nie? Nie
mogłem się pogrążyć przez taką głupotę.
– Jak długo będziesz
się mną zajmować? – spytałem zamiast tego.
– Aż całkowicie nie
wydobrzejesz…
– I do tego czasu będziesz
przy mnie siedzieć?
– Dokładnie
tak.
– Czyli do chwili
mojego powrotu do zdrowia nie będziesz odstępować mnie na krok? – Chciałem się
upewnić. Jej ciągła obecność może okazać się zgubna.
– W rzeczy
samej – przytaknęła bez mrugnięcia okiem. – No… nie licząc jeszcze momentów, kiedy będę zmuszona udać się do
toalety.
– A wezwania Czarnego
Pana?
– Do czasu twojej rekonwalescencji nie będę potrzebna
Panu. Jest wiele innych osób, które dadzą sobie radę na moim miejscu.
Więc ma do niej na
tyle zaufania, by zostawiać ją sam na sam ze mną. Z drugiej strony, oprócz
Severusa nikt inny ze znanych mi śmierciożerców by się nie nadawał. W końcu
albo byli niedoinformowani o mojej roli,
albo mogliby chcieć wykorzystać szansę bycia jedynym moim towarzyszem.
Jednocześnie nie jest
na tyle ważna dla Voldemorta, że nie potrzebuje jej w czasie spotkań. A to
oznacza, że nie jest na takim poziomie (hierarchii) co mój ojciec.
– Jestem głodny –
mruknąłem. I dokładnie w tym samym momencie zdałem sobie sprawę, że owszem,
naprawdę jestem głodny. Nie wmawiałem sobie tego, a ciche burczenie
wydobywające się z mojego brzucha zdawało się potwierdzać moje słowa.
Rozette uśmiechnęła
się na skraju pobłażania i rozbawienia, a ja poczułem jak robi mu się głupio.
Gdybym był sam, burczenie nie stanowiłoby najmniejszego problemu. Jednak nie
byłem tu sam, co sobie z zażenowaniem uświadomiłem.
– Na co masz ochotę? –
spytała po chwili ciszy.
Śmiała się, stwierdziłem w duchu. Z pewnością miała ze mnie niesamowity ubaw.
– Na byle co. Aby było
zjadliwe i pożywne…
– Jasne, da się
załatwić.
~*~
Rozette nie pozwalała
mi ruszać się z łóżka. Reagowała na najmniejsze poruszenie pościeli – jakbym co
najmniej poprzez delikatnie poruszenie stopą miał zniknąć i znaleźć się… nie
wiem, z 60 mil na zachód co najmniej.
– Och! No daj spokój!
– warknąłem wręcz, kiedy kolejny raz rzuciła mi uważne spojrzenie. – Zaraz
jeszcze wyjdzie na to, że nie będę mógł się podrapać – dodałem z sarkazmem.
– Nic ci się nie
stanie, paniczyku. Może nawet wyjdzie ci to na zdrowie – odparła, podchodząc do
łóżka (do tej pory siedziała na szerokim parapecie z widokiem na ogród).
Usiadła na skraju, poprawiając kołdrę przy mojej piersi.
Prychnąłem, odrzucając
ją kawałek.
– Jest mi za gorąco –
powiedziałem gwoli wyjaśnienia. W innym wypadku zaraz by do mnie podeszła i
ponownie mnie przykryła. – No i jestem głodny…
– Znowu? Przecież
godzinę temu jadłeś – sapnęła, kręcąc głowę z rozbawieniem.
– No to co?
Najwidoczniej było to niewystarczające – odparłem wzruszając ramionami.
Plecy przestały mnie
boleć koło południa, co przyjąłem z wielką ulgą. Nawet udało mi się wtedy
pozbyć bandaży, chociaż kobieta nie była z tego zbytnio zadowolona, jednak
sorry… Co mnie to obchodzi?
– Dobra, coś ci zaraz
przyniosę – powiedziała zrezygnowana.
– Nie. Sam sobie
przyniosę – zaoponowałem, podnosząc się z łóżka.
– Draco, leż!
– Nie traktuj mnie jak
psa! – warknąłem zły. – Zresztą cholera mnie bierze od tego ciągłego leżenia w
łóżku. Muszę wstać i chociaż na chwilę rozprostować kości.
– I myślisz, że ja
temu przyklasnę z uśmiechem idiotki? Pan wyraził się całkowicie jasno. Masz nie
wychodzisz z pokoju…
– Nieprawda.
Dał ci do zrozumienia, że nie możesz pozwolić mi wyjść z łóżka dopóki nie
będziesz miała pewności, że nie zagrozi to pogorszeniem mojego stanu. Przed
chwilą, bez twojej pomocy wyszedłem do toalety. I byłem tam sam. Nie sądzisz,
że to wystarczający dowód na to, że wycieczka z tobą do kuchni nie zagrozi mi w
żadnym razie?
Rozette przejechała dłonią po twarzy, wzdychając cicho.
Ja z kolei uśmiechnąłem się wyzywająco. Ten pojedynek
wygrałem.
~*~
W drodze do jadalni nie spotkaliśmy nikogo mimo słów
kobiety, która jeszcze parę minut temu zapewniała mnie, że będzie inaczej.
Lekki uśmiech pojawił się na mojej twarzy.
– Widzę, że bardzo ci
wesoło, Draco – mruknęła w chwili, gdy wchodziliśmy do pomieszczenia. Stół już
był zastawiony dla dwóch osób, zupełnie jakby skrzaty już dawno wiedziały, że
będą mieli głodnych czarodziejów, którym trzeba będzie przygotować coś do
skonsumowania.
Wzruszyłem ramionami, nie odpowiadając jej ani jednym
słowem. Jedyne, co mnie teraz obchodziło, to jedzenie, które zaraz miało trafić
do mojego nienasyconego żołądka. Dlatego też nie zwlekając (ani też nie
rzucając się niczym wygłodniałe zwierzę na dwudniową padlinę), usiadłem na
swoim miejscu i założyłem sobie kilka moich ulubionych specjałów. Głównym
daniem miał być u mnie łosoś w ziołach, gdzie mięta wyczuwalnie wygrywała bitwę
z innymi zieleninkami. Ach, jak ja uwielbiam tą rybę!
Rozette po dłuższym czasie usiadła obok, sięgając jeszcze po
karafkę z winem – nim pośladkami dotknęła miękkiego obicia krzesła – i
nalewając sobie trunek do kryształowego kielicha. Uśmiechała się lekko, jakby z
dezaprobatą, kiedy smakowała alkohol.
– Koneserka win? –
mruknąłem robiąc sobie króciutką przerwę w posiłku. Może jestem głodny, ale to
nie znaczy, że będę zachowywał się barbarzyńsko, gadając z pełnymi ustami i
ogólnie brudząc wszystko wokół jak prosiak.
– Amatorka… Lubię smak
wina, ale jakoś tak nie uważam się za znawczynię. Nie mam takiej wiedzy o
winach…
– Wytrawne?
– Słodkie…
– Angielskie?
– Głupiś?! – rzuciła
mi oburzone spojrzenie. – Z pewnością francuskie – dodała z pewnością siebie.
– Rocznik 1980 –
powiedziałem, a Rozette spojrzała się na mnie z zaskoczeniem. – Skrzaty domowe
podają do posiłków wino z rocznika najstarszego Malfoya przebywającego w tym
otoczeniu. No chyba, że sobie inaczej zażyczymy. W tym przypadku skrzaty
przygotowały trunek z mojego rocznika. – Uśmiechnąłem się lekko. – Oraz
potwierdziłem pewną rzecz….
– Jaką?
– Że nie jesteś taką
amatorką, jak twierdzisz…
Śmierciożerczyni
chciała odpowiedzieć coś na moje słowa, z czego zrezygnowała, wydając z siebie
krótką sylabę, patrząc niezadowolonym wzrokiem za mnie. Zrobiła to dokładnie w
momencie, kiedy do naszych uszu dotarł odgłos otwieranych drzwi.
– Tak się właśnie
zastanawiałem, kto okupuje jadalnię – odezwał się mężczyzna, wchodząc do
środka, co wywnioskowałem po odgłosie ciężkich kroków. Nawet nie musiałem się
odwracać, by wiedzieć, z kim mam do czynienia. Nott senior. Chwilę za nim
weszły jeszcze dwie osoby.
Dlatego też przemogłem
się i odwróciłem delikatnie na krześle, spoglądając na trójkę mężczyzn. Oprócz
Notta, który wykrzywiał gębę w rozbawionym grymasie (co wyglądało naprawdę
okropnie), byli tylko Collins i Dołohow.
– Dałabym sobie rękę
uciąć, że bardzo ciężko pracujesz, pokazując Czarnemu Panu swoje wielkie
zaangażowanie w jego sprawy. Tak, żeby odkupić winy wynikające z porażki na
ostatniej misji i znów wkraść się w jego łaski.
– Szkoda byłoby rączki
– mruknął Dołohow, jednak zamilkł zobaczywszy nieprzyjemne spojrzenie Notta.
– Jak zwykle jesteś
kłująca, różyczko. Prawda jest taka, że wykonuję twoją robotę, kochanieńka.
– Daruj sobie te czułe
słówka. Chyba że chcesz, bym moje delikatne kolce – zmrużyła oczy i zniżyła
groźnie głos – zmieniła na drut kolczasty pod wysokim napięciem. Oczywiście bez
możliwości zniwelowania jego działania za pomocą magii.
– Jeśli nie mogę
dostać się do twojej dupci – zaczął Nott – to zawsze mogę zadowolić się dupcią
kogoś innego. – W tym momencie spojrzał na mnie z nędznie ukrytym pożądaniem, a
ja miałem ochotę zwymiotować. Wiedziałem, że tak będzie. Nie przepuści okazji.
– W takim razie
polecam wypróbowanie agencji towarzyskich – rzuciła zimno. Jej spojrzenie
przyprawiało o nieprzyjemne dreszcze… A przynajmniej ktoś pokroju Longbottoma
posikałby się przez nie ze strachu. Na tym gnomie leśnym najwyraźniej nie
zrobiło najmniejszego wrażenia. – Z powodzeniem znajdzie się tam dla ciebie
jakaś chętna “dupcia”. Ba, pewnie wręcz będzie szczęśliwa, że zechciałeś
przelecieć właśnie ją.
– Po co mam szukać,
skoro mam jedną chętną przed sobą? – spytał, nie dając się przenieść do innego
wątku, tylko dalej wałkując ten związany ze mną.
– Biedny chłopak,
nigdy nie zazna spokoju – zironizował Collins, uśmiechając się obleśnie. Aż nie
chciało mi się wierzyć, że był ojcem Iana.
– W sensie, że Draco?
– W głosie Bułgara dało słyszeć zaskoczenie. Czyżby był on jednym z tych,
którzy nie mieli o tym pojęcia? – Serio? Kręci cię walenie facetów w dupę,
Nott? Dzieciaka?
– Naprawdę przeszkadza
ci taka drobnostka, Dołohow? Co z ciebie za facet?
– A co za facet z
ciebie, co? Nott? – warknęła Rozette, wstając raptownie od stołu i w paru
krokach znajdując się przy śmierciożercy…
– Może taki, który nie
bawi się we wkładanie kutasa w każdą chętną czy nie dziurę – odparł wściekle
Antonin. – A nawet jeśli już miałbym zdecydować się na przelecenie dzieciaka,
to nie wybrałbym nigdy syna Lucjusza. Z tymi włosami chłopak wygląda jak jego
młodociana kopia! – dodał, nim opuścił pomieszczenie. Z korytarza dało się
słyszeć jeszcze jego krzyki na innych śmierciożerców, którzy mieli pecha się
przed nim pojawić.
Zaaaraz! Że co? Że
jestem jego kopią…? I to tylko przez to, że mam dłuższe włosy!?
Chyba zaraz
zwymiotuję…
– Widzę, że nie masz
wielu przyjaciół, którzy podzielają twoje zdanie, Nott – warknąłem zły, wstając
gwałtownie od od stołu. Nie mam pojęcia, skąd u mnie taka pewność siebie przed
tym draniem, ale nie miałem zamiaru teraz się wycofywać. – Więc może najwyższy
czas się zmienić, co? Proponuję zacząć od zaprzestania rzucania jakichkolwiek
komentarzy w moim kierunku. W innym wypadku wyślę na ciebie rozwścieczonego
smoka. A wierz mi, to o wiele gorsze od potraktowania cię tysiącami zaklęć
niewybaczalnych… A jeśli mnie chociażby palcem dotkniesz, z mściwą satysfakcją
pozbawię cię kutasa.
Ruszyłem w stronę
wyjścia.
– Będę w swoim pokoju,
Rozette – mruknąłem wychodząc na korytarz.
– Czeka-! – zaczęła
kobieta, jednak zamilkła, przez co przystanąłem w pierwszej chwili spoglądając
w stronę jadalni.
– Musimy pogadać,
Rozette… Pan wysłał mnie i innych na misję, w której powinnaś brać udział.
– Mam inne zadanie do
wykonania, Nott. Zresztą to najlepszy moment, by sprawdzić ile jesteś wart dla
Lorda…
– Nie wkurzaj mnie,
Quinn… My tu harujemy, a ty zajmujesz się synalkiem Lucjusza… No doprawdy,
bardzo trudna rzecz…
– Owszem, bardzo
trudna. Muszę go przebierać, podawać mu posiłki i od czasu do czasu popijać
winko – zironizowała kobieta.
Dalej już nie
słuchałem, stwierdzając w duchu, że lepiej będzie, jak sobie już pójdę. Nie
chciałem zostać przyłapany przypadkiem na podsłuchiwaniu.
~*~
– Wybacz, że tak długo
mnie nie było - zaczęła Rozette, wchodząc do środka.
Siedziałem akurat na
łóżku, bawiąc się różdżką jakby od niechcenia. Od czasu mojego powrotu do
pokoju spokoju nie dawała mi pewna rzecz.
– Muszę pilnie udać
się do Paryża – mruknąłem, nie przestając muskać gładkiej powierzchni
drewienka.
– Zwariowałeś? Nigdzie
się stąd nie ruszasz – warknęła, jednak zaraz jej mina nie była taka pewna, jak
sekundy temu.
Wycelowałem w swoją
twarz różdżkę.
– A teraz się
zastanowisz? – spytałem, nim wypowiedziałem słowa zaklęcia.
Znowu nie widzę żadnego komentarza pod postem. A potem fani się dziwią ze autor nic nie pisze... Ja nie zawsze mam czas by komentować, ale ja mam dom i rodzinę na głowie a inni? Smuci mnie to bo to naprawdę świetne opowiadanie a przez brak komentarzy może zostać zawieszone :(
OdpowiedzUsuńTak czy inaczej mi rozdział podobał się i czekam na kolejny :)
Pozdrawiam F :)
Co do opowiadania jest fajne, jednak szczerze mówiąc cały czas czekam na to, aż napiszesz Vampire Bridegroom. To opowiadanie mnie kręci i kiedy myślę, że znalazłam w końcu coś porządnego z Kaname i Zero, ty zawieszasz bloga... jak tak można.
OdpowiedzUsuńKiedy nowy rozdział?
OdpowiedzUsuńSmutna fanka :(
Zakopię się pod śniegiem, popadnę w depresję, będę płakać godzinami, lecz nie przestanę was czytać, a moje czekanie będzie, jak oczekiwanie pełni przez wilkołaka. Proszę, nie katujcie już mnie, dajcie chociaż pół rozdziału. Mogę uschnąć, ale wiem, że to jest genialne! Jesteście darem od Boga. I niech to diabli wezmą, to przez was moje serce zostało skradzione.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
No błagam. Ja chcę nowy rozdział ; (
OdpowiedzUsuńPozdrawiam desperatka
No błagam. Ile jeszcze będzie trzeba czekać na nowy rozdział
OdpowiedzUsuńSmutna fanka :(
Kochani czytelnicy.
OdpowiedzUsuńPoczekajcie jeszcze troszeczkę. Saneko czeka teraz studniówka, więc jej myśli uciekają wciąż ku temu wydarzeniu :) Jednak zaraz po tym weźmie się ostro do roboty, a ja przypilnuję, by coś niedługo wstawiła.
Potem będzie moja kolej i dodam jeszcze, że w między czasie piszę drugi dodatek Igusia ^^
Naprawdę warto poczekać jeszcze jakiś czas.
Pozdrawiam serdecznie,
Yunoha
Uważam się za cierpliwą osobę ale jest już marzec a tu nadal nic nie ma.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam F :)
Jakoś pod koniec tygodnia rozdział będzie szedł do bety :)
UsuńWitam,
OdpowiedzUsuńach dopiero co tutaj trafiłam, przeczytałam ten rozdział (tak od końca zaczynam) ale właśnie dzięki temu stwierdziłam, że opowiadanie zaczynam czytać w tempie natychmiastowym, bardzo mi się spodobało to co w tej chwili przeczytałam.... więc do usłyszenia drogie autorki i mam nadzieję, że kolejne rozdziały się będą pojawiać....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńoch jaki wspaniały rozdział, taki szczęśliwy Draco po spotkaniu z Harrym, Lucjusz się pojawił i zabrał go do domu, nałożyli nową pieczęć, ale skąd wiedział, nie sądzę, że Severus coś pisał, wszyscy śmierciożercy mają ochotę na tyłek Draco...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia