Dziękujemy za komentarze i aktywność na asku, gdzie - musimy przyznać - robi się coraz ciekawiej :D Niektórymi pytaniami zabijacie moje uke (i mnie w sumie też), ale... dzięki temu jest zabawniej, więc nie krępujcie się i piszcie, piszcie, piszcie ^^
Nie przedłużając:
Enjoy!
~*~*~*~
Chciałem jak najszybciej spełnić obietnicę daną przyjacielowi, więc
następnego dnia, w sobotę, tuż po śniadaniu zaczepiłem Malfoya. Nie oczekiwałem
z jego strony ani wielkiego entuzjazmu, ani wdzięczności, ale z pewnością nie
spodziewałem się też oskarżenia o szukanie poklasku! Jakbym przez całe życie
nie robił nic innego niż planowanie, jak trafić na pierwsze strony gazet! Nienawidzę
być w centrum uwagi, więc po co miałbym się specjalnie wychylać? Staram się
pomóc przyjacielowi, to wszystko!
Chciałbym powiedzieć, że nie rozumiem, czemu doszło do tej kłótni.
W końcu to nie tak, że chcę mu odebrać pozycję. To nie takie dziwne, że mógł
nie zauważyć, co się dzieje z Alice – z tego co wiem, dziewczyna trzyma się na
uboczu i raczej nie należy do ludzi, którzy się uskarżają i wywnętrzają innym. Ale
Malfoy to idiota. Napuszony, egoistyczny dupek, który uważa się za idealnego i
nigdy nie da sobie nic powiedzieć! Jest zimny i nie posiada w sobie ani grama empatii.
Widzi tylko czubek własnego nosa. Dałem się mu wykiwać. Zawierzyłem ocenie Iga
i tym kilku milszym wspomnieniom, zapominając o całej podłości i złu, które
prezentował przez ostatnie pięć lat. Zachowałem się jak idiota. Łatwowierny,
naiwny Gryfon… Chciałem wierzyć, że może faktycznie jest dupkiem jedynie na
pokaz, ale wtedy byliśmy sami! Nie musiałby udawać. Poza tym nie mam
wątpliwości, że wszystko, co powiedział, było prawdziwe.
Tak samo prawdziwe jak to, że dobrowolnie dał się obłapiać Bennettowi.
Tym razem też „tylko tańczył”? Czy
raczej Bennett go tylko mierzył? Z
pewnością nie mógł poprawnie wykonać swojego zadania, bez opierania się o ramię
Malfoya. Ciekawe czy dziewczyny też tak mierzył?!
Prychnąłem zły, zmierzając do przyjaciół czekających na mnie na
placu przed zamkiem.
Wkurza mnie to wszystko tym bardziej, że będę musiał powiedzieć
Ronowi, że zawiodłem. A to naprawdę jest ostatnia rzecz, jaką chciałbym mu
powiedzieć. Naprawdę na mnie liczył… liczyli – on i Alice. Zwłaszcza Alice...
Będę musiał ją przeprosić.
~*~
– Wreszcie! Nawet nie wiesz, Harry, jak dziwnie nam było chodzić
bez ciebie do Hogsmeade.
– Jakbyśmy znów byli w trzeciej klasie – przytaknęła Herm.
– Tak… Ja też wolałbym przez ten miesiąc chodzić z wami do
Hogsmeade niż zostawać w zamku – i utwierdzać się we fałszywym przekonaniu, że
ten ulizany dupek ma jednak swoją dobrą stroną, dokończyłem w myślach. Z
goryczą wspomniałem moją rozmowę z Malfoyem sprzed raptem tygodnia. Naprawdę
wydawał się wtedy taki przyjazny. Nie zdziwiłoby mnie wcale, gdyby wtedy
udawał. Jakikolwiek mógł mieć w tym cel. To w końcu Ślizgon – oni zawsze coś
knują.
– Nie dziwię ci się – gnić samemu w zamku, podczas gdy inni dobrze
się bawią, to musi być naprawdę straszne. – Ron wzdrygnął się na samą myśl o
tym. – Nawet Alice spędza soboty w miasteczku, a przecież no cóż, nie ma zbyt
wielu znajomych w swoim domu.
– Nie licząc Malfoya? – podsunąłem ponuro, ze złością kopiąc jakiś
bogu ducha winny kamyk. Oślizgły dupek, nie dość, że udaje, żeby wyprowadzić
mnie w pole, to jeszcze zarywa do wszystkich po kolei jak jakiś pieprzony Don
Juan...
– Nawet mi o nim nie wspominaj! – prychnął Ron. – Miałem ochotę
potraktować go jakimś wyjątkowo paskudnym zaklęciem, jak tylko zobaczyłem go
rano na śniadaniu. Widziałeś, gdzie on trzymał te swoje brudne, oślizłe
łapska?! Aż żałuję, że nie ma już szkole Freda i George’a, bo zaraz bym od nich
wziął któryś z ich produktów i podrzucił mu do talerza! – Niemal zgrzytał
zębami ze złości. – Parszywy Ślizgon!
– A czego innego się po nim spodziewałeś, Ron? Przecież to Ma… –
urwałem i po szybkim zastanowieniu, rzuciłem z pogardliwym uśmieszkiem – Fretka.
On się nie liczy z nikim i niczym, a tym bardziej z cudzymi uczuciami. Och,
nie, przepraszam – liczy, jeśli zamierza kogoś zranić.
Ron spojrzał na mnie lekko zaskoczony, ale zaraz wyszczerzył się na
moment.
– Wreszcie Harry, którego znam! Dziwiłem się, czemu nagle
przestałeś cokolwiek gadać na Malfoya. Głowiłem się, co się mogło stać, ale
najwyraźniej niepotrzebnie. Dobrze wiedzieć, że cię nie zaczarował ani nic z
tych rzeczy. – Szturchnął mnie lekko w ramię, a ja uśmiechnąłem się nieco
krzywo. Można powiedzieć, że w pewnym sensie mnie zaczarował – a raczej omamił,
ale przejrzałem na oczy...
– No co ty, Fretka? Mowy nie ma, bym dał się zaczarować takiemu
idiocie! – rzuciłem i nagle cała złość i rozgoryczenie nagromadzone od
dzisiejszego śniadania, z których ogromu nawet nie zdawałem sobie sprawy,
wezbrały we mnie i wylały się w postaci pełnej jadu nagonki na blondyna, w
której Ron ochoczo mi towarzyszył.
~*~
– Kogo tak desperacko szukasz? – spytałem zaciekawiony, porzucając
na chwilę swoją owsiankę i próbując podążać za wzrokiem przyjaciela. – Twoja
głowa nie przestaje się obracać od kiedy znaleźliśmy się w głównym hallu.
– … Co? Och, n-nie, nikogo.
– Harry, naprawdę jeszcze się nie domyśliłeś? – Herm spojrzała na
mnie nieco pobłażliwie. Nachmurzyłem się, ale gdy znów otworzyła usta, zmuszony
byłem przyznać jej rację. – Przecież to oczywiste, że szuka Alice. Nawet teraz gapi
się głównie na stół Ślizgonów.
Twarz i uszy Rona zrobiły się czerwone.
– To nie tak jak myślisz, Hermiono. Po prostu umówiłem się z Alice
– zadowolony uśmieszek i błyszczące wesoło oczy Herm pogłębiły rumieniec Rona –
że dziś pogada z Harrym! – dokończył z naciskiem, a mój własny uśmiech
rozpłynął się zastąpiony poczuciem winy.
– Co Alice może chcieć od Harry’ego? – spytała Hermiona, popijając
herbatę.
– Ach, no tak, przecież ty o niczym nie wiesz…
– O czym nie wiem? – W jednej sekundzie cała uwaga Herm skupiła się
na Ronie. Jej mina ewidentnie świadczyła o tym, że w trybie natychmiastowym
zamierza uzupełnić swoje braki w wiedzy.
– Poczekaj, zaraz się przekonasz – oznajmił, a po jego maślanym
wzroku oboje z Hermioną domyśliliśmy się, że wreszcie wypatrzył Alice. Czasem
zastanawiam się, jak długo będzie to jeszcze trwało. Spogląda tak na nią już od
dobrego miesiąca.
Brunetka szła samotnie w stronę naszego stołu. Czyżby Fretce już
znudziło się jej towarzystwo? A może jest zajęty tą drugą, Prince? Albo znów
zabawia się z Paulem i Ianem… Dwulicowy dupek.
– Cześć, Alice! – Ron uśmiechnął się nieco nieśmiało, dając jej
znak, by usiadła naprzeciw mnie na miejscu nieobecnego Neville’a. Pewnie
przyjdzie później. Swoją drogą, Ignissa też nie było przy stole, ale w jego
przypadku to nic dziwnego. Praktycznie w każdą niedzielę je śniadanie przy
stole Slytherinu, choć dziś go nigdzie nie widzę. I całe szczęście, bo
zazwyczaj tam gdzie on, tam też Malfoy, a jego wybitnie nie chciałem dziś
widzieć.
– Dzień dobry – odpowiedziała uprzejmie, z delikatnym uśmiechem
zajmując miejsce. Obrzuciła Rona szybkim spojrzeniem, po czym utkwiła swoje
niemal czarne oczy we mnie. Wygląda, jakby miała azjatyckie korzenie… Oby tylko
nie była spokrewniona z Yoshizawą. – Pozwolicie, że pominę bezsensowny wstęp…
Dziękuję, Potter – rzuciła, spoglądając na mnie z wdzięcznością. Zmarszczyłem
brwi, nie bardzo rozumiejąc, o co jej chodzi.
– Za co mi dziękujesz? Przecież ja...
– Jak to za co?! – sapnęła zaskoczona. – Dzięki tobie te lalunie
wreszcie dały mi spokój. Muszę przyznać, że byłam naprawdę zaskoczona.
Co prawda Weasley mówił, że uda ci się coś w tej sprawie zrobić, ale tak
naprawdę nie wierzyłam, że masz taką moc. Choć przyznam, że nie wzięłam pod
uwagę, że pójdziesz z tą sprawą do Malfoya!
Cała nasza trójka zamarła zaskoczona.
– Poszedłeś z tym do Malfoya?! – syknął Ron, patrząc na mnie
z niedowierzaniem.
– Ale jak to…? Przecież on jasno dał mi do zrozumienia, że nic go
to nie obchodzi!
– Najwidoczniej zmienił zdanie. – Wzruszyła lekko ramionami. –
Najważniejsze, że interweniował. Dość będzie powiedzieć, że zrobił to w iście
malfoyowskim stylu. Każdy normalny człowiek pewnie pogadałby z tymi jędzami w
cztery oczy, a on… Wczoraj przed śniadaniem zrobił im aferę na cały dom. W
dodatku praktycznie nazwał je sługami Sami-Wiecie-Kogo. Znaczy nie dosłownie,
ale powiedział, że zachowywały się tak, jak oni by to zrobili.
Moje oczy robiły się coraz większe z każdym kolejnym słowem
Ślizgonki. Nagle poczułem się naprawdę paskudnie. Malfoy nie dość, że sam
zauważył, co dzieje się w jego domu, to jeszcze interweniował zanim
postanowiłem wepchnąć nos w nieswoje sprawy… Nic dziwnego, że tak się na mnie
wkurzył. Jestem idiotą… Żałosnym idiotą.
Ale to też jego wina. Mógł mi po ludzku powiedzieć, że już się wszystkim zajął, a nie udawać Greka! Bęcwał z przerośniętym ego.
Ale to też jego wina. Mógł mi po ludzku powiedzieć, że już się wszystkim zajął, a nie udawać Greka! Bęcwał z przerośniętym ego.
– Nie no, ogólnie cieszę się, że cała sprawa jest rozwiązana, ale…
Malfoy! NAPRAWDĘ poszedłeś z tym do FRETKI?!
– Moim zdaniem, Harry postąpił naprawdę mądrze i dojrzale. Może nie
są w najlepszych stosunkach, ale kiedy chodzi o dobro uczniów, powinni – jak my
wszyscy – odłożyć na bok swoje animozje i pracować ręka w rękę. Tak właśnie
postępują prefekci. Brawo, Harry, jestem z ciebie dumna – oznajmiła szczerze
Hermiona, patrząc na mnie z aprobatą. Uśmiechnąłem się raczej krzywo na ten
komplement, nie mogąc – ZNÓW! – wyrzucić z głowy Malfoya. I pomyśleć, że z
powodu tej jego cholernej dumy, zwątpiłem w istnienie jego dobrej strony… Z
trudem udało mi się utrzymać neutralny wyraz twarzy, gdy przypomniałem sobie,
jak wczoraj gadałem na Malfoya w drodze do Hogsmeade. To było… Nie zdawałem
sobie sprawy, że potrafię być taki niesprawiedliwy i ograniczony. Z drugiej
strony, Malfoy sam sprowokował tę sytuację. Dlatego nie zamierzam go
przepraszać ani nic takiego. Jeśli ktokolwiek tu zawinił, to był to właśnie
Malfoy.
Machinalnie pożegnałem odchodzącą od stołu Alice, starając się
skoncentrować na chłodnej już owsiance. Nie dane mi jednak było długo nacieszyć
się śniadaniem w spokoju, bo raptem po paru minutach miejsce obok mnie zajął –
o dziwo – nachmurzony Igniss.
– Coś się stało? – spytała Hermiona, nim ja i Ron zdążyliśmy choćby
otworzyć usta.
– Zależy dla kogo… Po prostu nie mogę nigdzie znaleźć Draco. Nie ma
go w sypialni, nikt nie wie, gdzie poszedł. – Zmarszczyłem lekko brwi, chłonąc
każde słowo przyjaciela. – No i wybył bez komórki – mruknął, sięgając po
herbatę. – Wczoraj dziwnie się zachowywał. Clara praktycznie nie dawała mu
spokoju. Co chwilę próbowała mu się tłumaczyć, czym jeszcze bardziej go irytowała.
– A tak, Alice była u nas przed chwilą i powiedziała, że Malfoy
ochrzanił ją przed całym domem – oznajmił Ron z satysfakcją.
– Ochrzanił to mało powiedziane...
– Wspomniała też, że nazwał ją i jej przyjaciółeczki sługami
Voldemorta – dodała Hermiona, a Ron jak zawsze mimowolnie wzdrygnął się na
dźwięk imienia Gada.
– Jak i zapowiedział, że następnym razem tak się na niej zemści, że
przy tym polowanie na czarownice w czasach średniowiecza to będzie pikuś –
mruknął rozbawiony, a jego twarz na chwilę rozjaśniła się.
– Nie łapię, czemu miałby się aż tak przejmować… Nie żeby mnie to
nie cieszyło – przynajmniej Alice będzie miała wreszcie spokój, ale nie pasuje
mi to do niego… Chyba że chciał w ten sposób pokazać, że to on ma władzę. Wtedy
jego zachowanie byłoby w sumie zrozumiałe.
– Albo chciał pokazać, że mała Bella jest dla niego ważna –
zaproponował Ig, sięgając po porcję owsianki. – Mówił niby ogólnikowo, ale
przytulał ją wtedy do siebie, więc to jasne, że ją faworyzuje...
– CO?! Malfoy PRZYTULAŁ Alice?! – sapnęliśmy z Ronem w
duecie, po czym spojrzeliśmy na siebie zaskoczeni. Bezwiednie uśmiechnęliśmy
się lekko do siebie nawzajem, mając przed oczami bliźniaków. Zaraz jednak
ponownie skoncentrowaliśmy się na Igu.
– No przytulił. W sumie tak jak i Elenkę. W końcu obie dla niego
wiele znaczą...
– Jasne, z pewnością – mruknął Ron, naburmuszony. Jestem pewny, że
on też w tej chwili miał przed oczami ich wczorajsze wielkie wejście. Malfoy
obejmujący Alice i Prince jak jakiś pieprzony maharadża...
Igniss uśmiechnął się do mnie, mrużąc delikatnie oczy. Jego mina
jasno mówiła: „Wiem, o czym myślisz i nie ukryjesz tego przede mną!”. Z
jakiegoś powodu poczułem, że na moją twarz wkrada się rumieniec.
– Czyżby komuś tu było za gorąco? – wyszeptał Ig z ustami tuż przy
moim uchu. Zadrżałem, z determinacją ignorując myśli, które sprowokowała jego
uwaga.
– Idiota – mruknąłem w odpowiedzi, ponownie zabierając się do
jedzenia. Jednak i tym razem nie miałem okazji dokończyć śniadania, bo po
chwili na stole między mną i Ronem wylądowała średniej wielkości szara sowa. –
Ciekawe od kogo to – rzuciłem, obserwując jak Ron odpiera podawany przez ptaka
list.
– Od Freda i George’a – odczytał z koperty i wyciągnął list.
– Znaczy, od twoich braci, tak? – Ig spojrzał na niego zaciekawiony.
– Yep, od bliźniaków.
– I co piszą? – dopytywała Hermiona. – Jak tam im idzie w sklepie?
– Moment, daj mi przeczytać – burknął Ron, wodząc oczami po kawałku
pergaminu. – Piszą, że interes kręci się dość słabo przez to, że większość ich
klientów jest uziemiona w Hogwarcie, więc „skoro klienci nie mogą przyjść do
nich, to oni przyjdą do klientów”.
– Czyli że…
– Przyjeżdżają do Hogsmeade – dokończyłem w dwugłosie z
przyjacielem. Cała nasza trójka uśmiechnęła się radośnie. Nawet nie zdawaliśmy
sobie sprawy, jak nam ich brakowało tu w szkole.
– Wy czytacie sobie w myślach czy coś? To już drugi raz dzisiaj,
kiedy jesteście tacy kompatybilni.
– Nie, to tak jakoś samo wychodzi. Musimy podobnie myśleć. To
raczej nie takie dziwne u ludzi, którzy spędzili w swoim towarzystwie tyle
czasu. – Wzruszyłem ramionami, jednocześnie czując ciepło rozpływające się w
moim wnętrzu. Przed przybyciem do Hogwartu nie sądziłem, że kiedykolwiek będę
miał przyjaciela, a teraz mogłem powiedzieć coś takiego…
– A wracając do bliźniaków, kiedy zamierzają przyjechać? I mam
nadzieję, że nie przyszło im do głowy włamać się do samego zamku… Choć znając
ich, pewnie rozważali taką opcję.
– Jakbyś sama czytała ich list – potwierdził Ron. – Stwierdzili, że
tym razem wolą swobodnie prowadzić interesy poza szkołą, niż przejmować się
dyszącymi im w kark nauczycielami.
– Czyli że pewnie kiedyś spróbują się tu dostać – stwierdziła z
westchnieniem Hermiona. – Można się tego było spodziewać. Zdziwiłabym się
bardziej, gdyby nie mieli tego w planach. No, więc kiedy się pojawią?
– W tę sobotę. Ostrzegają jednak, że nie będą mogli poświęcić nam
zbyt dużo czasu, bo chcą znaleźć kogoś, kto będzie rozprowadzał ich produkty w
szkole, skoro nie mogą liczyć na własną rodzinę. – Ron wywrócił oczami. –
Jakbyśmy tu usychali z tęsknoty za ich wygłupami, wybuchającym żarciem,
kawałami…
– Bo trochę tak jest, czyż nie, Ron? – Hermiona uśmiechnęła się
ciepło. – Przyznaję, że działali mi czasem na nerwy, ale w gruncie rzeczy
dzięki nim było tu zabawnie, a teraz… cóż. Nieco szaro się tu zrobiło.
– Pewnie strasznie wam ich brakuje, co? Zapewne nie możecie się
doczekać chwili waszego spotkania z nimi. – Ig wyszczerzył się rozbawiony. – Ja
mam tak samo, kiedy pomyślę o przyjaciołach z mojej starej szkoły. Chociaż
ostatnio napisali mi, żebym szedł do diabła i już nie wracał – zaśmiał się
cicho. – Idioci, jakby nie mogli przyznać się otwarcie, że za mną tęsknią.
Pewnie nie mogą znaleźć miejsca i łażą z kąta w kąt… Albo dalej nie mogą
znaleźć członka do zespołu...
– Z pewnością tak właśnie jest – przytaknęła Herm z czułym
uśmiechem. – Najbardziej się tęskni za ludźmi, których zawsze wszędzie pełno.
– A co to był za zespół? – zapytał Ron, najwyraźniej nie mogąc
znieść sentymentalnego charakteru rozmowy.
– A co, ciekawy? – Ig wytknął mu język.
– Jakbym nie był, tobym nie pytał – burknął.
– Miałem z przyjaciółmi zespół muzyczny i dawaliśmy okazyjnie
koncerty po klubach w Londynie i czasami w innych pobliskich miastach.
– Niech zgadnę, byłeś wokalistą i grałeś na gitarze – rzuciłem z
lekko kpiącym uśmieszkiem. Ig wygląda jak typowy lider kapeli rockowej. No,
może brak mu tylko tatuaży na rękach.
– Uczyłem się grać na gitarze, ale nie byłem tak dobry jak Greg czy
Zander. – Wzruszył ramionami. – Chociaż jak już miałem grać to wolałem
klawisze… troszkę rzadziej skrzypce.
– Gitara, klawisze, skrzypce, śpiew – co ty, człowiek orkiestra?! –
sapnął zszokowany Ron.
– Jak będziesz chciał to kiedyś ci coś zademonstruję. – Uśmiechnął
się lekko i wstał od stołu. – Ale to potem, bo teraz idę na dalsze poszukiwanie
blond panicza. I wam też radzę już zmykać. Jesteśmy prawie ostatni na sali.
Poszliśmy w ślady Iga i całą czwórką opuściliśmy pomieszczenie.
~*~
Przez całą niedzielę krążyłem po zamku i błoniach, mając nadzieję,
że natknę się w końcu na Malfoya, ale jak na złość nie było po nim
najmniejszego śladu. Nie było go też na posiłkach. Nadzieja pojawiła się wraz z
poniedziałkowym śniadaniem, ale tylko na chwilę, bo raptem po paru minutach ten
kretyn opuścił Wielką Salę.
Na transmutacji w ogóle nie zwracał na mnie uwagi, a na obronie…
byłem zbyt zły, by zaprzątać sobie nim głowę.
Nie mam pojęcia, co Yoshizawie we mnie nie pasuje. Od początku się
na mnie uwziął. Prawie jak Snape. Chociaż zachowuje się dużo subtelniej niż on.
Wiem, że jestem niezły w OPCM, to jedyny przedmiot, z którym radzę sobie
naprawdę dobrze, więc tym bardziej bolą mnie i wkurzają uwagi Yoshizawy o moich
„niedociągnięciach”. „Nieźle, panie Potter, ale wierzę, że stać pana na
więcej”, „Z przykrością stwierdzam, że nie przyłożył się pan dziś do naszych
zajęć. Wielce mnie to smuci…”, „Dobrze się pan czuje, panie Potter, brakowało
dziś panu werwy.” Noż cholera mnie bierze! W jakiś pokręcony sposób te jego
niby-grzeczne uwagi są o wiele bardziej irytujące niż jawne obelgi Snape’a!
Najgorsze, że nie mam pojęcia czemu on mnie nienawidzi! Rozumiem Snape – miał
na pieńku z moim tatą i Syriuszem, w dodatku on jest paskudny dla wszystkich,
ale Yoshizawa?! Nie znał moich rodziców, a dla reszty jest przyjazny aż mdli!
Jakby tego było mało, Hermiona i Ron twierdzą, że coś sobie ubzdurałem! Ale to
nie tak. Ja wiem, że on robi to z premedytacją. Niestety zostałem z tym fantem
sam. Z Igiem nawet nie zamierzam o tym gadać, bo pewnie od razu stanie po jego
stronie, jako że są „kumplami”.
Nigdy nie spodziewałem się, że znielubię obronę przed czarną magią,
ale w tym roku chyba się tego doczekam…
Na szczęście muszę go znosić tylko dwa razy w tygodniu, w dodatku na dziś mam już go z głowy. Dlatego teraz mogę się ponownie skupić na dopadnięciu pewnego chodzącego, ślizgońkiego ego. I dlatego czaję się właśnie przy wyjściu z lochów, czekając aż raczy stamtąd wyjść. O ile dobrze się orientuję, Ślizgoni mają dziś trening quidditcha, więc kiedyś wreszcie będzie musiał stamtąd wyleźć. Jakieś dwadzieścia minut później, gdy zacząłem już rozważać rozbicie obozu na tym głupim korytarzu, Malfoy wreszcie wylazł ze swojej nory. I – ku mojej radości – był sam.
– Nie przypuszczałem, że mieszkając w tym samym budynku co ty,
będzie mi tak trudno cię złapać.Na szczęście muszę go znosić tylko dwa razy w tygodniu, w dodatku na dziś mam już go z głowy. Dlatego teraz mogę się ponownie skupić na dopadnięciu pewnego chodzącego, ślizgońkiego ego. I dlatego czaję się właśnie przy wyjściu z lochów, czekając aż raczy stamtąd wyjść. O ile dobrze się orientuję, Ślizgoni mają dziś trening quidditcha, więc kiedyś wreszcie będzie musiał stamtąd wyleźć. Jakieś dwadzieścia minut później, gdy zacząłem już rozważać rozbicie obozu na tym głupim korytarzu, Malfoy wreszcie wylazł ze swojej nory. I – ku mojej radości – był sam.
– Och, tak bardzo zależało ci na moim towarzystwie. Nie wiem, czy
mam być wzruszony, czy zdegustowany – warknął cicho, przystając przy mnie. – No
to co? W jakim zakresie obowiązków teraz sobie nie radzę? Jakieś nowe skargi?
Może tym razem od nauczyciela?
– Jeśli potrafiłbyś rozmawiać jak normalny człowiek i nie udawać
większego dupka niż jesteś, to wcale nie musiałbym cię w niczym „uświadamiać”.
Wiesz, Malfoy, wystarczyło powiedzieć, że już się wszystkim zająłeś, byśmy
uniknęli tamtej idiotycznej sprzeczki. Tak ciężko ci było przyznać, że – no nie
wiem – troszczysz się o swoich domowników?
Prychnął, rzucając mi nieprzyjemne spojrzenie i bez słowa ruszając
dalej.
– Hej! Nie olewaj mnie! – Znowu, dodałem w myślach.
– Ja tylko praktykuje wkurzanie ciebie na odległość. I jak widzę,
dobrze mi idzie – odparł, zatrzymując się kilka kroków dalej i spoglądając na
mnie przez ramię. – A ty jak sądzisz?
– Wychodzi ci to coraz lepiej – warknąłem. Usta Malfoya rozciągnęły
się w zadowolonym uśmieszku. – Jeśli „Wkurzanie Pottera” byłoby szkolnym
przedmiotem, z pewnością miałbyś z niego wybitny – sarknąłem, wywracając
oczami.
– Też tak sądzę. – Uśmiechnął się odrobinkę szerzej. – Ale to nie o
moich umiejętnościach mieliśmy gadać. Myślałem, że przyszedłeś zaprosić mnie na
seans-nie-randkę, ale widocznie się myliłem. Szkoda. Czyli nie mam tu nic do...
– Nie myliłeś się – wciąłem mu się w słowo. – Choć szukałem cię
głównie po to, by wyjaśnić to, o czym już rozmawialiśmy.
– A co, jeśli nie chcę o tym gadać dalej? Nudzi mnie ten temat.
Bądź bardziej kreatywny, Pottuś.
– Wybacz, że taki marny ze mnie rozmówca – prychnąłem. – I w sumie
powiedziałem wszystko, co chciałem, więc nie masz się o co martwić. A co do
seansu, proponuję sobotę wieczór.
– Sobota? A nie pomyślałeś, że mogę mieć wtedy randkę-nie-seans?
– Miałem zaproponować termin, więc proponuję. Jeśli nie możesz,
zawsze mogę podać inny – mruknąłem, z jakiegoś powodu urażony. Kretyn, mógł
sobie darować tą wzmiankę o randce...
– Niech już stracę, najwyżej wyżyję się na tobie, jeśli wybierzesz
nudny film. No wiesz, lubię tylko ciekawe zajęcia – dodał z szelmowskim
uśmiechem.
– Dobrze się składa, bo ja też – odparłem, uśmiechając się kącikiem
ust.
– W takim razie mogę liczyć na niezapomniany wieczór…
– Och, z pewnością – przytaknąłem z przekonaniem w głosie.
Draco odchrząknął cicho.
– W takim razie do zobaczenia w sobotę. Co do godziny i miejsca to się jeszcze zgadamy. Do zobaczenia, Pottuś – mruknął cicho, odwracając się i idąc w stronę wyjścia z zamku.
– W takim razie do zobaczenia w sobotę. Co do godziny i miejsca to się jeszcze zgadamy. Do zobaczenia, Pottuś – mruknął cicho, odwracając się i idąc w stronę wyjścia z zamku.
Uśmiechnąłem się zadowolony i ruszyłem w kierunku schodów. Byłem
już w połowie drogi do wieży, gdy uderzyła mnie pewna myśl.
Czy Malfoy się przypadkiem nie zarumienił?
I czy my przypadkiem… NA MERLINA W RÓŻOWYCH KALESONACH! Czy my ze
sobą flirtowaliśmy?!
Zatrzymałem się gwałtownie, patrząc z przerażeniem w schody. Nie…
To nie tak… Z pewnością tylko ja to tak odebrałem… A co jeśli nie?! Poderwałem
głowę, patrząc z zagubieniem na portret wiszący na ścianie naprzeciw mnie. Pięć
znajdujących się na nim kobiet, przyglądało mi się z zainteresowaniem.
– Coś się tak zawstydził, chłopcze? – spytała jedna.
– Czyżbyś myślał o czymś sprośnym? – dodała druga.
– Amelio! Nie mów tak, tylko bardziej go zawstydzasz! – skarciła ją
pierwsza.
– Właśnie, damie nie wypada mówić takich rzeczy! – dodała trzecia,
a kolejne dwie jej przytaknęły. – Nawet jeśli to prawda...
Miałem wrażenie, że moja twarz zaraz spłonie, więc ruszyłem dalej
szybkim krokiem, starając się zignorować chichotanie „dam”.
Merlinie, ja z nim wcale NIE FLIRTOWAŁEM!
~*~
Jak nigdy, zejście na kolacje wydawało mi się najgorszą możliwą
perspektywą. Rozważałem nawet opcję wymigania się od posiłku, ale po ponad
godzinie biegania byłem zbyt głodny, by móc sobie na to pozwolić. Wszedłem z
przyjaciółmi do Wielkiej Sali, kierując się szybkim krokiem do naszego stołu.
Starałem się nie spoglądać w stronę stołu Ślizgonów, lecz ostatecznie nie udało
mi się powstrzymać i zerknąłem, z ulgą stwierdzając, że Malfoy postanowił
odpuścić sobie i ten posiłek. Zignorowałem ukłucie niepokoju na wspomnienie
wystających żeber i przeraźliwie chudych kończyn Malfoya. Z pewnością jest na
tyle duży, by samemu się sobą zająć. Zresztą pewnie i tak pogardziłby moją
troską… Och, przepraszam, już nią pogardził. Poza tym, dobrze się składa, że go
nie ma. Nie wiem, czy byłbym w stanie spokojnie spojrzeć mu w twarz…
Nałożyłem sobie sporą porcję nadziewanych roladek, które zostały od
obiadu i z zapałem zabrałem się za jedzenie. Omawialiśmy właśnie z Ronem,
Deanem i Seamusem artykuł zamieszczony w najnowszym numerze „Quidditcha”, gdy
zorientowaliśmy się, że w pomieszczeniu zrobiło się dziwnie cicho.
Podniosłem głowę znad gazety i z zainteresowaniem rozejrzałem się
po sali. I wtedy go ujrzałem. Szedł z pokerową miną środkiem pomieszczenia.
Wyprostowany, jakby połknął kij, z wysoko uniesioną brodą… A obok, trzymając
rękę na jego ramieniu, kroczył Snape ze swoim typowym drwiącym uśmieszkiem.
– Jaka jazda! Malfoy w zwyczajnej szacie! – Ron zapiał cicho z
zachwytu wśród wrzawy, jaka nagle wybuchła. Gapił się na blondyna z tak wielkim
wyszczerzem, że zastanawiałem się, czy mu zaraz twarz nie pęknie na pół.
– Jak myślicie, co się mogło stać, że go odwołali z funkcji
prefekta? – zagaił równie podekscytowany Neville. Zdrętwiałem, patrząc w szoku
na Neville’a. Malfoy… odwołany? Ale przecież jeszcze podczas naszej rozmowy
miał na sobie szatę prefekta… Nie mógł podczas treningu zrobić nic, przez co by
go odwołali, prawda? Może po prostu mu się zniszczyła, myślałem – z jakiegoś
powodu – z nadzieją. Co było równie głupie, jak myśl, czy jeszcze kiedyś
trafimy na siebie w łazience prefektów...
– Pewnie nauczyciele wreszcie poszli po rozum do głowy, ot, cała
sprawa. Przecież on nigdy nie nadawał się na prefekta. Pieprzony lizus, pewnie
zdobył tę pozycję dzięki pieniądzom tatusia – prychnął Seamus.
– A może odkryli, że działa dla Sami-Wiecie-Kogo? – podsunął Ron, a
ja zmarszczyłem gniewnie brwi. Malfoy nie może pracować dla Voldemorta! To… On…
Znaczy… Mam nadzieję, że nie może...
– Ile razy można wam mówić, że Draco nie jest pod jego batutą! –
warknął Ig, rzucając nam zdegustowane spojrzenie, które wyglądało identycznie
jak wersja Malfoya. – Cały czas trąbicie o tym, że służy Voldemortowi, a żaden
z was nie ma nawet na to dowodu. Ja z kolei mogę poręczyć nawet pod działaniem veritaserum,
że nie ma znaku tej przebrzydłej jaszczurki.
– Racja – przytaknąłem Igowi, tym samym, ściągając na siebie
zaskoczone spojrzenia całej naszej grupki.
– Skąd możesz to wiedzieć, Harry? – spytała Hermiona, unosząc do
góry jedną brew. Już miałem zacząć panikować, próbując wymyślić, coś innego niż
przyznanie, że mam w „zwyczaju” od czasu do czasu zażywać wspólnych kąpieli z
Malfoyem, gdy z pomocą przybył mi Ig:
– Bo pokazywałem mu swoje zdjęcia, wśród których znalazło się
zdjęcie mojego kuzyna. – Spojrzał chłodno na Hermionę, po czym skupił swoją
uwagę na Ronie. – Jeśli tak bardzo chcecie, mogę pokazać je też i wam, chociaż
nie wiem, czy wasze nerwy to wytrzymają. W końcu na tych zdjęciach nie dzieje
się nic nielegalnego.
Cała piątka, łącznie z Hermioną, spoglądała ze zmieszaniem to na
mnie to na Iga, najwidoczniej nie bardzo wiedząc, co na to odpowiedzieć.
– W takim razie, czemu usunięto go z funkcji prefekta? – zapytała
Hermiona ugodowym tonem. – Ty powinieneś coś wiedzieć, prawda Ig? – Tym razem
również ja spojrzałem wyczekująco na Ignissa.
– Wiem tylko tyle, że wczoraj wieczorem Severus znalazł Draco w
Zakazanym Lesie i wyniknęła między nimi kłótnia na cały dom. Żebyście widzieli,
jak młodsi Ślizgoni uciekali w popłochu z pokoju wspólnego, kiedy tylko
zobaczyli ich wściekłe miny.
– Gdyby przez takie coś odbierano funkcję prefekta, to Harry już
dawno powinien stracić swoją… Ja w sumie pewnie też – zauważyła sceptycznie
Herm.
– Nie sądzę, że tu chodziło tylko o regularne wycieczki do
Zakazanego Lasu… Musiało złożyć się na to kilka czynników. Może nawet jego
domownicy poszli na skargę do Seva, że Draco sprasza do swojego dormitorium
obcych i ponoć w weekendy zamiast poświęcać czas innym Ślizgonom, ten wolał
wymigiwać się od swoich obowiązków i znikać na całe dnie.
– Czemu mnie nie dziwi, że Malfoyowi nie wystarczają grupowe
ślizgońskie orgie i organizuje sobie jeszcze jakieś własne…
– Dean, brzmisz, jakbyś był zazdrosny – zauważył nieco kąśliwie
Seamus, sprawiając, że Dean się zarumienił. – Pewnie sam chciałbyś wziąć czasem
w nich udział? – spytał wyzywająco.
– Nie jestem zazdrosny! No może troszkę brakuje mi imprez w naszym
domu… Od kiedy George i Fred ukończyli szkołę, w wieży zrobiło się jakoś tak…
nudno i martwo. – Razem z Ronem, Hermioną i Seamusem przytaknęliśmy mu.
– A tak wracając do tematu. Ciekawe, gdzie Fretka się szlaja.
– Może ma randki albo coś?... No co? – obruszył się Dean, gdy wbiło
się w niego pięć par oczu. – Malfoy to mimo wszystko też człowiek. Musi mieć
jakieś swoje potrzeby, chyba nie zaprzeczycie?
Zacisnąłem dłonie na sztućcach i energicznie zabrałem się znów do
jedzenia, starając się ignorować głosy przyjaciół. Ledwo jednak włożyłem do ust
pierwszy kęs, jak usłyszałem ponownie Deana:
– O, a nie mówiłem?
Momentalnie spojrzałem na stół Ślizgonów, od razu dostrzegając to,
o czym mówił brunet. Ian i – szczególnie – Paul znów kleili się do Malfoya. Ze
zmrużonymi oczami obserwowałem ich dłonie na jego ramionach, twarze znajdujące
się zdecydowanie za blisko jego twarzy, usta szepczące mu coś na ucho.
Nagle poczułem niesamowitą radość z tego, że jest poniedziałek
wieczór. Czuję, że wręcz roznosi mnie energia i ochota, by ćwiczyć różne
zaklęcia. Zarówno defensywne, jak i ofensywne… I wprost nie mogę się doczekać
jutrzejszych zajęć klubu pojedynków.
~*~
Dziś akurat skończył się miesiąc, na który mieliśmy ustalonych
naszych pierwszych sparingpartnerów, a co za tym idzie – mieliśmy mieć
przydzielonych nowych. Jako że podczas pierwszego przydziału drugą osobą, która
wytrzymała ze mną najdłużej był Anderson, to właśnie jego przydzielono mi tym
razem.
Nie zamierzałem narzekać. Powiem nawet więcej – ledwo
powstrzymywałem się od skakania z radości.
– Liczę na udaną zabawę, Potty. Tylko tym razem postaraj się być
delikatniejszy, bo chciałbym mieć dziś siły na inne zabawy. Szczególnie z moim
słodziakiem – dodał ze „słodkim” uśmieszkiem, aż mnie zemdliło. Ciekawe tylko o
kim mówił? O Ianie czy o… Malfoyu?
Ukłoniłem mu się bez słowa, patrząc
na niego wyczekująco. Uśmiech zniknął z jego twarzy i powtórzył mój ruch skonsternowany.
Ustawiliśmy się na pozycjach. Starałem się uspokoić oddech, bo był
nieco przyśpieszony. Wdech i wydech, Potter, skup się. Odetchnąłem
głęboko, koncentrując się na moim przeciwniku.
Uniosłem różdżkę i kumulując w niej całą swoją moc,
wykrzyknąłem:
– Expelliarmus!
Z łatwością zablokowałem zaklęcie Andersona, jednocześnie z
satysfakcją obserwowałem, jak moje własne przełamuje jego barierę, posyłając go
na posadzkę parę metrów dalej. Uśmiechnąłem się z zadowoleniem, opuszczając
powoli różdżkę. Wolnym krokiem podszedłem do tego oślizłego typka i pochylając
się, by pomóc mu wstać, jednocześnie wysyczałem:
– Nigdy więcej mnie tak nie nazywaj. – I następnym razem trzymaj
łapy przy sobie, dodałem w myślach. Nie czekając ani na odpowiedź, ani na to by
doprowadził się do porządku, wróciłem na swoje miejsce, przygotowując się do
kolejnej rundy. Dzisiejsze zajęcia zdecydowanie będą należały do
najprzyjemniejszych.
~*~
– Więc, od czego chciałbyś zacząć? – Spojrzałem wyczekująco na
Ignissa, który stał z zamyśloną miną pośrodku sali treningowej – takiej samej
jak ta, którą przywoływaliśmy na czas spotkań Gwardii Dumbledore’a.
– Chyba od czegoś łatwego, co? Mimo wszystko jestem amatorem.
– Proponuję na początek zacząć od materiału z pierwszej klasy. To
najłatwiejsze, co może być.
– Zgadzam się z Hermioną. Więc, Ig, wyciągaj różdżkę i zaczynamy! –
rzuciłem z entuzjazmem.
Ig rzucił mi zaskoczone spojrzenie.
– Różdżkę, powiadasz? – spytał zakłopotany.
– No różdżkę. Taki magiczny patyk, który można ewentualnie
użyć jako zatyczkę do nosa dla trolla – mruknąłem, krzywiąc się z obrzydzeniem
na wspomnienie glutów na mojej własnej.
– Too… hmmm… chyba mamy problem…
– Co masz na myśli? Nie mów tylko, że zapomniałeś ją wziąć! –
rzucił zszokowany Ron.
– Nie zapomniałem jej wziąć! Znaczy, nie mam jej przy sobie… No bo
chodzi mi o… miałem na myśli… – Igniss zaczął się plątać w swoich słowach
– No, wysłów się – ponagliła go Hermiona.
– Bo ja w ogóle nie mam różdżki!
– CO?! – Cała nasza trójka wlepiła w niego zszokowane spojrzenia.
– Nie masz różdżki? Co to znaczy, że nie masz różdżki? – Brwi Rona
wystrzeliły do góry. – Jesteś idiotą czy co? Jakim cudem przyjechałeś do Hogwartu
bez różdżki?!
– No wielkie dzięki, Ron! – burknął, udając focha. – Normalnie
zamykam się w sobie… Jesteś okrutny.
– Jak tak sobie pomyślę, to ani razu nie widziałem byś jej używał w
czasie lekcji… – przyznałem.
– Ej, skoro nie masz różdżki, to po co w ogóle chodzisz na lekcje?
– Ron spojrzał na Iga z niezrozumieniem. W duchu się z nim zgodziłem. No bo
naprawdę – po co?
– Emm, by się nauczyć teorii?
– Przecież mógłbyś się jej nauczyć z książek – zauważyłem.
– No tak, ale nie zawsze wiem jak wypowiedzieć dane zaklęcie czy
jaki ruch wykonać, by zadziałało poprawnie… Zresztą jak się obserwuje na żywo,
jak ktoś używa danego zaklęcia, to łatwiej to później powtórzyć, nie uważacie?
– Razem z Ronem zmuszeni byliśmy mu przyznać rację. Nie pomyślałem o tym
wcześniej.
– Skoro nie masz różdżki, a mimo to chcesz się uczyć rzucania
zaklęć, musi to znaczyć, że… – Hermiona spojrzała na Iga rozszerzonymi oczami,
które nagle zaczęły błyszczeć w ten charakterystyczny sposób. Jak zawsze, gdy
znajduje coś, co ją zainteresuje. – Och, powiedz, że mam rację! – Tym razem
spojrzała na niego prawie że prosząco.
– Jak zwykle błyskotliwa dedukcja, Hermi–mamo. Jesteś prawie jak
Sherlock. – Ig wyszczerzył się zadowolony.
– Ale o czym wy mówicie? – spytałem zdezorientowany.
– Nie wszyscy są takimi mózgami jak wy... – dorzucił Ron.
– Mogę zademonstrować? – spytał Ig w stronę Hermi.
– Och, tak! Oczywiście, z chęcią to zobaczę! – przytaknęła gorliwie
Herm. Miałem wrażenie, że z tego podekscytowania zaraz rzuci się Igowi na
szyję.
– Dobra, ale to nie będzie nic wyszukanego.
– Nieważne! Po prostu to pokaż.
Igniss uśmiechnął się lekko, rozglądając się na boki, aż jego
uśmiech poszerzył się, kiedy dostrzegł wiszące na ścianie ozdobne herby z
szablami. Wypuścił wolno powietrze, patrząc w skupieniu w tamtą stronę i
wyciągając przed siebie dłoń. Hermiona wciągnęła powietrze w pełnym napięcia
oczekiwaniu, a my z Ronem gapiliśmy się na niego jak na idiotę. Nagle herb
zatrząsł się i upadł na ziemie z hukiem, z kolei szabla poleciała prosto do
jego ręki. Ig spojrzał na nas wesoło, wymachując lekko ostrzem na boki. Nasze
szczęki niemal podzieliły los herbu.
– I co wy na to? – spytał rozbawiony.
– I co wy na to? – spytał rozbawiony.
– To było… wow… – Po raz kolejny rozbrzmieliśmy z Ronem w dwugłosie.
– Igniss! To niesamowite! Jak ty to robisz?! – Głos Hermiony z
nadmiaru emocji zaczął przypominać pisk. Nie winiłem jej jednak z to. Ten pokaz
naprawdę robił wrażenie.
– Nie wiem. Tak mam już od chwili odzyskania przytomności w
wakacje. Pomyślałem o tym, że bardzo chce mi się pić i szklanka z wodą
poleciała w moim kierunku. W ostatnim momencie się przed nią uchyliłem!
Parsknąłem rozbawiony.
– Czytałam kiedyś o magii bezróżdżkowej… Niewielu czarodziejom
udało się opanować ją na tyle, by mogli posługiwać się nią w przypadku łatwych
zaklęć. A tych, którzy mogli za jej pomocą wykonać dowolne zaklęcie, można
zliczyć na palcach jednej ręki. Jednym z nich był rzecz jasna Merlin.
– Auć. Wysoka poprzeczka...
– Zdecydowanie BARDZO wysoka – przytaknął Ron, kręcąc z
niedowierzaniem głową i patrząc na Iga jak na kosmitę
– To może ja poproszę o różdżkę? Chociaż w czasie jak byłem w
Japonii żadna z ich różdżek do mnie nie pasowała.
– W takim razie pozostaje ci jeszcze sklep Olivandera. Może tam
znajdziesz tę właściwą – zasugerowałem.
– A może wcale nie będziesz jej potrzebował – zauważyła
optymistycznie Hermiona. – To że niewielu było takich, którzy opanowali tę
sztukę, nie oznacza, że Igniss nie może być kolejnym. Zwłaszcza, że jego
zdolności magiczne ujawniły się w zdecydowanie nietypowy sposób.
– No, odrzuciło mnie ładnie. Pamiętam tylko jak w pewnym momencie
moją pierś przeszył straszny ból i jak leciałem na przerażonych Haru i Maki.
– To jacyś twoi znajomi z Japonii, tak?
– No tak, Haruse i jego starsza siostra Masaki, która jest
narzeczoną kuzyna Draco, Yuusuke.
– Nigdy nie przypuszczałam, że Malfoyowie dotarli nawet do Azji…
Choć w sumie nigdy nie zastanawiałam się, jak daleko sięgają wpływy ich
rodziny. Sądząc jednak po tym, że są naprawdę starym rodem, nie powinno mnie
dziwić, gdyby się okazało, że mają kuzynostwo w większości krajów świata. –
Hermiona zignorowała mamrotanie Rona o Malfoyach panoszących się po świecie.
– Znaczy… To nie do końca tak.
– To znaczy? – włączyłem się do rozmowy.
– Chodzi o to, że starszy brat dziadka Draco został wydziedziczony,
mimo że to on był pierworodnym, i przeniósł się tam. Wżenił się w rodzinę
Oonodera i porzucił stare nazwisko.
– Yhm. No dobra, a wracając do nauki. Skoro używasz magii
bezróżdżkowej, to jak chcesz żebyśmy my ci pomogli? Przecież żadne z nas
jej nie opanowało – zauważyłem.
– Z pewnością łatwiej mu będzie się nauczyć, jeśli nie będzie
musiał się głowić sam. Zupełnie jak w twoim przypadku, nie uważasz, Harry? –
Hermiona spojrzała na mnie znacząco.
– Ale przecież zawsze się uczymy w trójkę, no czasem nawet w więcej
osób… – Czyżby Hermiona nic mu nie powiedziała?
– Jeżeli nie czujecie się na siłach, to nie będę was zmuszał –
wtrącił cicho Ig.
– Och, nie mówiłam o tym Ron. I oczywiście, że czujemy się na
siłach, Ig. I z wielką chęcią ci pomożemy.
– Skoro nie mówiłaś o naszej wspólnej nauce, to o czym? – dopytywał
Ron, patrząc na nią podejrzliwie. – Czy ja o czymś nie wiem? – Zrobił nieco
urażoną minę.
– To nie tak, Ron, że nie chcieliśmy ci powiedzieć. I tobie, Ig,
też – dodałem, zdawszy sobie sprawę, że trochę spychamy go na bok w tej
rozmowie – po prostu nie było kiedy. Hermiona też jeszcze do niedawna o niczym
nie wiedziała.
– No dobra, ale o czym wy mówicie?
– Harry trenuje animagię.
– Hęę?! – krzyknął Ron, w tym samym czasie co Ig:
– Aaaw! Serio!? Jak Syriusz? – Ig spojrzał na mnie przejęty.
– Dokładnie.
– Jak mogłeś to przede mną zataić? – spytał teraz już wyraźnie
urażony Ron.
– Ron, nikomu o tym nie mówiłem. To była swego rodzaju…
autoterapia. Po tym jak... Syriusz, no… wiecie…
Moment przygnębiającego milczenia, przerwał cichy głos Iga:
– A jak on w ogóle zginął?
– Och, Ig… – Herm spojrzała na niego współczująco. – Syriusz zginął
w maju podczas bitwy w Ministerstwie Magii. To było takie nagłe i
niespodziewane. W jednej chwili był, a w następnej już…
– Pochłonęła go zasłona – dokończył za nią Ron. Cała nasza trójka
wbiła przygnębione spojrzenia w posadzkę, myślami wracając do tamtego dnia.
– Za...zasłona – stęknął cicho. – Czyli już nigdy...
Hermiona mruknęła, potakując.
– Główna walka toczyła się w Departamencie Tajemnic w Sali Śmierci
– jej głos załamał się lekko, ale dzielnie kontynuowała. Wątpiłem, bym był do
tego zdolny. Było już ze mną dużo lepiej, ale wciąż dławiło mnie wewnątrz, gdy
o tym myślałem… – i tam właśnie...
– Dość… proszę nie mów już więcej, Hermiono – mruknął zduszonym
głosem.
W pomieszczeniu zapadła pełna przygnębienia cisza, którą jedynie
Ron odważył się przerwać.
– Chyba dziś nic nie wyjdzie z tego czarowania, proponuję wrócić do
pokoju wspólnego.
Spojrzeliśmy na niego z wdzięcznością i wciąż w ponurych nastrojach
opuściliśmy Pokój Życzeń.
~*~*~*~
Super, świetny blog <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam również do mnie
http://polaczenisamotnoscia.blogspot.com/
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, och Harry też mógłby władać magią bezróżdżkową, jednak naprawdę Draco stracił funkcję prefekta... cieszę się, że wyjaśniło się wszystko między nimi...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia