poniedziałek, 2 czerwca 2014

Rozdział 43 - Draco


W poniedziałek miałem już całkowitą pewność, że Mistrz Zagadek zakończył wysyłanie mi krótkich notek. Jego wiadomości zawsze znajdowały się w mojej sypialni do południa, a kiedy pod wieczór, po zakończonym treningu – swoją drogą bardzo satysfakcjonującym – nie było śladu po nowej karteczce, uśmiechnąłem się zadowolony, wyciągając telefon i wysyłając wiadomość po Iga.
Po Verę nawet nie musiałem się fatygować. Ostatnimi dniami coraz częściej przesiadywała u mnie, podkradając mi papierosy lub po prostu czytając książki (w obu wypadkach praktycznie leżała na kanapie – czasami zadowalała się też puchatym dywanem przed kominkiem). Dlatego też spokojnym krokiem udałem się do części sypialnianej, by przebrać się w bardziej luźne rzeczy. Nie planowałem żadnych wycieczek po pokojach czy korytarzach – nie licząc nocnej warty od drugiej do czwartej wraz ze Snapem – toteż nie musiałem przejmować się aż tak bardzo swoim wyglądem. W końcu Ig znał mnie od urodzenia. A w ciągu tych paru tygodni z rudowłosą potrafiliśmy zobaczyć się w naprawdę dziwacznym okolicznościach. Tak jak to było dla przykładu dwa dni temu w nocy:

Obudziłem się zlany potem, oddychając niczym sprinter po przebiegnięciu kilku rundek za dużo. A wszystko to z powodu snu – wspomnienia, które ostatnimi czasy towarzyszy mi w chwilach nocnego odpoczynku, nie pozwalając na chwilę wytchnienia..
Co najdziwniejsze, kilka świec w mojej sypialni paliło się słabym ogniem, chociaż pamiętałem, że gasiłem je przed snem. Z kolei z łazienki dochodził do mnie cichy szum wody, jakby ktoś odkręcił kurki w umywalce.
Uniosłem się na łokciach, dzierżąc w dłoni różdżkę i wymierzając ją w stronę drzwi. Woda przestała lecieć, więc najprawdopodobniej „gość” zaraz wyjdzie. Rzeczywiście, po chwili drzwi uchyliły się, ukazując mi czarnowłosego chłopaka w dużych okularach. Ten spojrzał na mnie i najwidoczniej był zaskoczony tym, że nie śpię.
– O kurwa! Draco, nie strasz!
A głos miał jak najbardziej kobiecy. Nawet falset nie mógł być tak wysoki, jak pisk wystraszonej dziewczyny. Mógłbym nawet powiedzieć, że jego głos był strasznie podobny do…
– Zaraz… Vera!? – krzyknąłem zaskoczony, uważniej przyglądając się króciutkim czarnych włosom, którymi najczęściej mogli chwalić się przedstawiciele płci brzydkiej.
– A kto niby? Freddie Merkury?! – warknęła i zaraz zbladła. Dotknęła szybko swojej twarzy, przejeżdżając po włosach i chyba zrozumiała moje zdziwienie. – No pięknie…
– Też tak uważam – odparłem, siadając wygodniej i chowając różdżkę. – Nigdy nie sądziłem, że drugą stroną tajemniczej Very okaże się być sławna i buntownicza Elena. Gdyby nie twoja wpadka, nigdy bym się nie domyślił i dalej szukał cię wśród innych brunetek.
– Szkoda więc, że dałam się tak szybko odkryć – mruknęła z przekąsem, podchodząc bliżej i siadając na skraju łóżka.
– Nie mówiłem, że żałuję zdobycia tej wiedzy wcześniej. – Spojrzałem na nią rozbawiony. – To nawet lepiej, bo teraz gdybym miał do ciebie jakąś sprawę, to wiem do kogo jeszcze mam się zwracać.
– Obyś tylko nie robił tego za głośno…
– No wiesz ty co? Za kogo mnie masz? – żachnąłem się cicho. – Jedyne co zrobię, to poszukam dogodnego momentu, aby pokazać Clarze, że nie powinna gnębić ważnych dla mnie osób.
– I robisz to tak o? Nie masz w tym jeszcze jakiegoś celu? – spytała, rzucając mi uważne spojrzenie.
– Przy okazji udowodnię, że nie tylko Iga faworyzuję, ale też i kilku innych Ślizgonów. – Wzruszyłem ramionami. – Między innymi ciebie, Blaise’a, małą Bellę, czy też Pa…
– Paula i Iana, no tak. Ich też nie mogłoby zabraknąć – zaśmiała się radośnie. – Nie mogę doczekać się, kiedy wprowadzisz swój plan w życie.

Ig wszedł do środka, przepuszczając jeszcze w drzwiach Verę. Oboje usiedli na kanapie, nie przerywając swojej rozmowy na temat pozyskiwania informacji. Z początku nie przysłuchiwałem się im, na pierwszym miejscu stawiając dokończenie książki. Treść ciągnęła się jak flaki z olejem, nic nie wnosiła i tylko myśl, że Severus kazał mi to przeczytać, powstrzymywała mnie od rzucenia tego wszystkiego w cholerę.
– Iggy, nie. Nie wyciągniesz ode mnie mojego sposobu – odezwała się dziewczyna, sięgając po fajki (czego byłem pewny po tym, jak usłyszałem: „Dzięki, Draco”) i odpalając jednego. Chciała poczęstować też mojego brata, jednak ten od razu odmówił:
– Przecież wiesz, że nie palę – mruknął i paczka zaraz została odrzucona na stół. – I dlaczego nie chcesz powiedzieć? Przecież to nic wstydliwego.
– A skąd masz pewność? – spytała i uśmiechnęła się zwycięsko, kiedy Ig rzucił jej zaskoczone spojrzenie. Ja akurat parę sekund wcześniej skończyłem czytać, więc miałem okazję zobaczyć miny obojga.
– Ale… Jak to?
Zdruzgotany wyraz twarzy mojego bliźniaka sprawił, że parsknąłem śmiechem. Po chwili dołączyła się Vera, przez chwilę krztusząc się dymem z papierosa, którym się właśnie próbowała zaciągnąć.
– Na Salazara, Iggy! Nie sądziłam, że możesz robić zabawne miny, kiedy chcesz prowadzić poważną rozmowę. – Ruda przysiadła się do niego, obejmując go ramieniem i wkładając mu fajkę między palce. – Weź chociaż jedno buszka, a zastanowię się nad odpowiedzią na twoje pytanie.
Ig rzucił jej powątpiewające spojrzenie, jednak i tak wziął papierosa do ust i zaciągnął się mocno, by z cichym świstem wypuścić mały obłoczek dymu.
– Nie zaprzeczę, że jestem zainteresowany odpowiedzią, ale nie powinniśmy skupić się najpierw nad rymowanką? – mruknąłem, skupiając na sobie ich uwagę. Vera uśmiechnęła się lekko z taką miną, jakby spodziewała się, że nie pozwolę kontynuować im tej rozmowy. A tym samym ona nie będzie zmuszona do zdradzenia swojego sposobu na zdobywanie informacji. Cudownie. Bardzo sprytnie.
– W takim razie, co chciałeś nam przekazać, książę?
– Bez takich tekstów, Vero. Wiadomość jest już kompletna…
– Och! Czyli robimy burzę mózgów? – Ig zaśmiał się cicho, patrząc na mnie z wyczekiwaniem.
– Poniekąd – przytaknąłem, wstając z fotela i idąc szybkim krokiem do biurka, gdzie leżały trzy pergaminy z tekstem. – Przepisałem wszystkie wiadomości w jedną całość – dodałem, kiedy do nich wróciłem i podałem im kartki. Vera od razu wstała i zaczęła czytać, nim zdążyłem ją o to poprosić.
– Kiedy tarcza księżyca zechce zniknąć w swej połowie,
Licząc na pomoc od trzech Wilczych Braci,
Analizujesz odkryte znaczenie w słowie.
Szukając w TYM miejscu, może się opłaci.
Ale nim coś zrobisz, zastanów się dokładnie.
Elamiz nie może zostawić Cię na dnie.
Lubuje się w ciemności bezkresie
I tylko Ciebie na ten czas wyniesie
Ktoś jak LaVey ma inne poglądy
Stojąc za nim, przyniesiesz mu siłę
I musisz tylko porzucić przesądy.
Ratunek tu znajdziesz i zgubisz mogiłę.
Ów świat z plugastwa pomożesz wybawić, więc…
Wyjdź z ukrycia! Ty, który błagasz o litość!
– Zakręcona ta wiadomość – mruknął Gryfon, przygryzając wargę i wpatrując się uważniej w tekst. – Z początku sądziliśmy, że to może być prośba o spotkania fana ze swoim idolem, ale teraz wcale w to nie wierzę.
– Mi to brzmi na groźbę. Chociaż nie wiem, kim jest ten LaVey – przyznała z westchnieniem ruda. – Czyżby to znowu była jakaś postać, która jest znana tylko mugolom i będziemy musieli szukać informacji o tej osobie w tym całym Internecie?
– Żartujesz sobie? Ze mną nie ma takiej potrzeby. – Igniss wyszczerzył się radośnie. – Tak się składa, że wiem kim jest Anton Shandor LaVey. To założyciel i najwyższy kapłan kościoła satanistycznego i twórca Czarnej Biblii. W skrócie Czarny Papież.
– Nie tylko mi kojarzy się to z Czarnym Panem, prawda?
– O to w tym chodzi – odparłem zaraz. Ig kiedyś opowiadał mi o religiach i przez to, kiedy tylko powiedział, kim jest LaVey, od razu skojarzyłem go z NIM. – Twórca tych wiadomości daje mi do zrozumienia, że jest jednym z przyszłych Śmierciożerców. Doskonale wie o moich wątpliwościach, co do służenia Czarnemu Panu i daje mi do zrozumienia, że odmowa skończy się śmiercią.
– Odmowa spotkania czy odmowa przystąpienia?
­– Myślę że chodzi o to i to – powiedziała Vera, odrobinę bledsza na twarzy niż jeszcze parę chwil temu. – Co za bałagan…
– I to jeszcze większy, niż nam się wydaje. Mistrz Zagadek wie o rzeczy, o której mało kto wie…
– Czyli co? Jest blisko Czarnego Pana? Był obecny w trakcie… no wiesz… – zakończył koślawo, zerkając niepewnie na Ślizgonkę. Nie był pewny, czy cokolwiek mówiłem jej na temat wakacyjnych wydarzeń i na wszelki wypadek nie chciał popełnić gafy. – Tylko stamtąd mógłby wiedzieć o twojej roli.
– Nie przypominam sobie tam nikogo ze szkoły. Z drugiej strony nie miałem za wiele czasu, by się rozglądać, więc nie mogę mieć żadnej pewności. – Wzruszyłem delikatnie ramionami. – Mimo wszystko, wydaje mi się, że nie było tam nikogo ze szkoły.
– Jednak nie masz pewności.
– Nie mam – przyznałem.
– Ja z kolei nie wiem dokładnie, o czym teraz mówicie – zabrała głos Vera, skupiając naszą uwagę na niej. – Ale skoro wiemy już, że to groźba i wcześniej mieliśmy podejrzenia co do spotkania, to może zastanowimy się nad częścią przed LaVeyem i odkryjemy, w których słowach zawarta jest wzmianka o dacie, co?
Przytaknęliśmy jej zaraz, biorąc się za analizę pierwszych wersów. Kolejny raz zapowiadała się ciężka noc.

~*~

Louis Bennett wyszedł z gabinetu dyrektora z delikatnym uśmiechem. Jego kąciki ust wygięły się jeszcze bardziej do góry, kiedy dojrzał mnie opartego o ścianę naprzeciw posągu chimery.
– Draco, jak dobrze cię widzieć.
Mężczyzna podszedł do mnie, pochylając się nieznacznie, by ustami musnąć mój policzek. Odkąd uznałem, że to właśnie brunet będzie moim osobistym krawcem (a nie ten stary piernik, do którego musiałem przychodzić przez ojca, kiedy byłem młodszy), to stało się naszym rutynowym powitaniem. Z początku nie podobało mi się to przez wzgląd na mojego brata – w końcu byli ze sobą, krótko po naszym pierwszym spotkaniu. Z kolei dwa lata temu po wielkim zerwaniu, w odwecie zasypałem krawca chyba kilkudziesięcioma zamówieniami na nowe komplety. Każdy z nich musiał być uszyty z trudnodostępnych materiałów i w ekspresowym tempie. Na każdy miał dosłownie parę dni, a prośby o danie troszkę więcej czasu, skutecznie ignorowałem.
Na szczęście, Ig zdawał się dosyć szybko pogodzić z obecnym stanem rzeczy, więc i ja po jakimś czasie dałem mu spokój.
Ruszyliśmy przed siebie.
– Ciebie również, Lou. – Uśmiechnąłem się lekko. – Zaprowadzę cię do sali, w której będzie to całe spotkanie z innymi prefektami i przymiarki. Nie mogę uwierzyć, że zgodziłeś się na tę fuchę.
– A czemu miałbym się nie zgodzić? W końcu dostałem prośbę od samego Dumbledore’a. Nie każdy otrzymuje taki zaszczyt.
– Zaszczyt, to według ciebie, bycie na każde zawołanie dyrektora? – Spojrzałem na niego z powątpiewaniem.
– Nie, zaszczytem dla mnie jest to, że z pośród tysięcy znakomitych magicznych krawców i krawcowych wybrał właśnie mnie. – Wzruszył lekko ramionami.
Zatrzymałem się przy starej klasie, w której kiedyś (według Severusa) odbywały się lekcje zaklęć i otworzyłem drzwi, wchodząc pierwszy do środka.
– Dyrektor wybrał ciebie, bo chciał wiedzieć, kto jest autorem mojej szaty. Tylko dzięki mnie dostałeś od niego zlecenie.
– To w takim razie powinienem ci jakoś podziękować, co? – Uśmiechnął się, podchodząc bliżej i łapiąc mój nadgarstek. – Jaki strój by ci tu przygotować? – Zlustrował mnie uważnie, marszcząc delikatnie brwi. – Schudłeś strasznie. Bawisz się w anoreksję?
– A ty bawisz się w Sherlocka Holmesa?
– Hmm.. Zawsze wolałem zostawiać tę fuchę twojemu bratu, a sam być Johnem Watsonem.
– Przed czy po rozłące?
– Masz na myśli nas czy postaci?
– A jak myślisz?
– No wiesz… Igniss przecież nie jest uważany za martwego. – Rzuciłem mu powątpiewające spojrzenie. ­– No dobra, jest. Ale dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. W końcu to tylko nazwisko. Ten Ig, którego znam, z dumą nosił nazwisko Blacków.
– Bo nie mógł nosić mojego nazwiska – odparłem z przekąsem.
– Musisz negować wszystko, co powiem?
– Nie, nie muszę. Ale to zabawne.
– Czasami zastanawiam się, który z waszej dwójki jest gorszy.
– Nie mam pojęcia. – Wzruszyłem ramionami z lekkim uśmiechem. – Spytam Iga w wolnej chwili.
– Napiszesz czy będziesz do niego dzwonił?
– Och, wystarczy, że go złapię na korytarzu. Albo poczekam, aż zawita w moim dormitorium.
– No tak, też praw… Czekaj, co!? – Spojrzał na mnie zszokowany. Jego mina była tak bezcenna, że nie udało mi się długo wytrzymać i parsknąłem śmiechem. – Draco! To nie jest zabawne!
– Może dla ciebie nie. Ja cały czas bawię się przednio. – Oparłem się o jeden z filarów. – I znaj moją łaskę. Rzucę ci kilka kąsków o Igu… Zapewne nie miałeś okazji się jeszcze o tym… – zamilkłem, kiedy ktoś wszedł do środka. No, jakże by inaczej. Prefekt naczelny jak zawsze punktualnie dziesięć minut przed czasem.
– Witam. Pan Bennett, tak? – spytał, kiwając nam głową na powitanie. – Mam nadzieję, że zacznie pan o czasie.
– Jeśli tylko inni uczniowie mi na to pozwolą – odparł brunet, tracąc zainteresowanie Puchonem i wracając do rozmowy ze mną. – Czego nie wiem o Igu?
– Odkrył w sobie magię w te wakacje – mruknąłem, patrząc na niego z błyskiem w oku. Już nie zwracałem uwagi na nowe pojawiające się osoby. Mówiliśmy cicho, by nikt nas nie usłyszał, a i rozmowy innych dodatkowo nas delikatnie zagłuszały. – I to dość potężną, muszę przyznać. Jest w stanie używać magii bezróżdżkowej, dlatego też nawet nie zawitał do Olivandera po swoją różdżkę, co dla mnie jest zarówno głupotą, jak i widoczną… hm, desperacją, by ciebie nie spotkać?
– Mój zakład znajdował się obok niego, fakt, ale przed wakacjami przeniosłem się do większego lokalu troszkę dalej. Chociaż dalej pozostałem na głównej ulicy.
– O czym jednak ani ja, ani Ig nie mogliśmy się dowiedzieć. A mój brat nie chciał ryzykować.
– Tak bardzo nie chce mnie widzieć? – spytał z bólem.
– Dziwisz mu się? Bo ja nie. – Spojrzałem na niego chłodno. Dokładnie tak samo jak patrzyłem na niego parę dni po ich rozstaniu. – Według mnie byłeś ostatnią osobą, która mogła go zranić, a ty po prostu wbiłeś mu nóż w plecy! – wysyczałem zły, zaraz się reflektując. – Od tamtej pory stara się omijać twój temat szerokim łukiem. A na wieść, że dzisiaj tu będziesz, postanowił zabunkrować się w swojej wieży. Byleby tylko ciebie nie zobaczyć.
Przez twarz krawca przeszedł cień.
– Nie miałem pojęcia. Zresztą chciałem to z nim wyjaśnić. Żałuję tego, co powiedziałem dwa lata temu w święta. Wcale nie chciałem, aby to tak zabrzmiało.
– Ale stało się.
– Wiem i to jest rzecz, której najbardziej żałuję w swoim życiu. Gdyby Ig nie urwał zaraz ze mną kontaktu, a jego przyjaciele nie uniemożliwialiby mi spotkania z nim, już dawno prosiłbym go o wybaczenie.
– Nie wiem, czy coś takiego można w ogóle wybaczyć.
– Mimo to, i tak chciałbym prosić go o wybaczenie.
– Na razie może powinieneś zająć się swoimi sprawami. Bentley łypie na ciebie zniecierpliwiony.
– Chyba należałoby się przywitać – mruknął głośniej, skupiając na sobie uwagę wszystkich, a ja prychnąłem cicho w odpowiedzi. Czemu nie mógł rzucić jakiegoś lepszego tekstu? – Nazywam się Louis Bennett i mam niewątpliwy zaszczyt być odpowiedzialnym za wasze przyszłe szaty. Również ja zaprojektowałem szatę Draco. – Tutaj wskazał na mnie, na co wywróciłem oczami. – Wolę, żeby wszystko było jasne. W końcu, pod względem szat musicie być równo traktowani.
– Każdemu zaprojektujesz indywidualną szatę? – odezwała się Nolan, rzucając mu… Czy ja dobrze widzę? Czy ona patrzy na niego zalotnie? – Czy wszyscy będziemy mieć taką jak Malfoy?
– Cóż, od samego początku chciałem stworzyć każdemu indywidualną szatę, panno...
– Nolan – podpowiedziałem mu szybko nazwisko dziewczyny, a Lou zaraz powtórzył je po mnie.
– Myślę, że tak będzie najlepiej… – dodał po tym.
– I bardzo dobrze myślisz – przytaknąłem mu rozbawiony – Dzieciaki będą dzięki temu wiedziały, czy dany prefekt jest z ich czy innego domu.
– A będzie pan brał pod uwagę osobiste życzenie czy musimy się całkowicie zdać na pana? – spytała maniaczka ekologicznego żarcia. – Bo mam w sumie kilka pomysłów i ciekawa jestem, czy mogłyby zostać wykorzystane.
– Jeżeli jeden pomysł nie będzie wykluczał drugiego, to z chęcią postaram się spełnić wszystkie twoje oczekiwania. – Uśmiechnął się łagodnie. – No chyba, że chodzi o dobór materiału, bo w tej kwestii nie będę miał zbyt wielkiego pola do popisu.
Zaraz po tym Lou został zasypany pytaniami, na które starał się odpowiedzieć jak najlepiej. Nigdy nie lubił odpowiadać na pytania, co zawsze mnie rozbawiało, przez co też nie mogłem powstrzymać delikatnego uśmiechu.
W pewnym momencie poczułem na sobie czyjś wzrok, dlatego też spojrzałem z zainteresowaniem na mojego obserwatora, którym okazał się być Potter. Kiwnąłem mu leciutko głową, wykrzywiając na chwilę bardziej kąciki ust. Zaraz też poczułem delikatne szarpnięcie za ramię, dlatego odwróciłem się, patrząc zdziwiony na Williama.
– Co jest? – spytałem, kiedy Louis wyprosił nas na korytarz, ponieważ chciał zdjąć miary z dziewczyn. On i jego sposoby pracy.
– Witałeś się z Potterem. I nie próbuj zaprzeczyć…
– Witałem się. I co z tego? Zabronisz mi?
– Nie, po prostu się zdziwiłem. Nie sądziłem, że daliście sobie szansę.
– Daliśmy sobie szansę? Nie bądź śmieszny. Po prostu się tolerujemy.
– Dla mnie to jest to samo.
Nie zdążyłem mu nic odpowiedzieć, bo Lou zwołał nas do środka i kazał rozebrać się do bielizny. W tym też momencie uświadomiłem sobie jedną rzecz. Gdyby mierzył pierwszego Pottera, mógłby przypadkowo zdradzić się z jego tatuażem. A osobiście nie chciałem, żeby ktoś jeszcze o nim wiedział.
Podszedłem zaraz do krawca, odciągając go na krok od innych.
– Zdejmij miary z Pottera na samym końcu przede mną – mruknąłem do jego ucha cichym głosem. – Ma tatuaż, którym nie chce się chwalić w szkole.
– Nie chcę wiedzieć, skąd wiesz, ale dobrze. – Uśmiechnął się lekko, podchodząc wpierw do prefekta naczelnego, co mnie w żaden sposób nie interesowało.
Dopiero, kiedy podszedł do Pottera, spojrzałem na nich zaciekawiony. Lou sprawnie ściągał z niego miary, a ja przy okazji mogłem podziwiać umięśniony brzuch Gryfona. Muszę przyznać, że podoba mi się jego ledwo widoczny sześciopaczek. Kiedy spojrzał na mnie zaskoczony, rzuciłem mu wyniosłe spojrzenie. Niech wie, kto mu ratuje dupę. A jego delikatny, wdzięczny uśmiech był idealną nagrodą.
W końcu brunet podszedł do mnie, zaczynając od mierzenia długości moich ramion (jakby te przez ostatnie trzy miesiące miały urosnąć pół metra) i przy okazji pozwalając sobie pogładzić moje ciało.
– Misja wykonana – szepnął w momencie, kiedy stanął za mną i objął ramionami (oraz centymetrem) moją talię, niby w mierzeniu jej obwodu. – Schudłeś troszkę – dodał, kładąc głowię na moim ramieniu. – To już robi się u ciebie niezdrowe...
W tym samym momencie usłyszeliśmy trzaśnięcie drzwiami.
– Och, czyżby twój przyjaciel nie wiedział, że jesteśmy znajomymi?
– On nawet nie wie, że jestem gejem – odparłem, odsuwając się od mężczyzny. – I nie jesteśmy przyjaciółmi, dla twojej wiadomości.
– Ale niedaleko wam do tego.
– Może masz rację. W tym jednym wypadku.
– I w tym, że wyglądasz jak anorektyk.
– Jak zawsze, Lou…
– Nie, Draco. Teraz wygląda to o wiele poważniej. Aż dziwię się, że jeszcze nie słaniasz się na nogach.

~*~

Sobotni poranek nie towarzyszył mi z kacem, co przyjąłem z wielką ulgą. Nie miałem zamiaru lecieć do Severusa po eliksir i wracać do pokoju wspólnego, bo wtedy albo bym zrezygnował z anty-kaca, co nie byłoby owocne w rozmowie, albo zrezygnowałbym z rozmowy, co niepotrzebnie by się później wlekło.
Ubrałem się w odrobinkę luźne, jasne jeansy i białą nie za grubą bluzę bez kaptura, nie przejmując się wzięciem szaty – tym bardziej, że dzisiaj mają przyjść nowe i musiałbym ją krótko po tym zmieniać. Zaraz po tym opuściłem swoją sypialnię, wchodząc do saloniku, gdzie znajdowało się już kilkudziesięciu Ślizgonów. Wśród nich dojrzałem Elenę – Verę, małą Bellę, jak i Clarę z jej świtą. Brakiem zwariowanych siódmoklasistów się nie przejmowałem. Zapewne dalej cieszyli się tylko swoim towarzystwem, biorąc pod uwagę to, że ich współlokator od paru dni znajduje się w skrzydle szpitalnym z nieznośną niestrawnością.
– Świetnie, że was widzę, dziewczęta – powiedziałem, skupiając na sobie uwagę większości osób. Podszedłem do Alice, obejmując ją lewą ręką w pasie, podczas, gdy drugą przywołałem do siebie Prince i ją również objąłem. Wittemore zmrużyła niebezpiecznie oczy, spoglądając na nas z nieukrywaną zazdrością. A więc o to ci chodziło…
– Co ty robisz, Draco? – spytała Elena, spoglądając na mnie z niepewnością. Chociaż jej ukradkowe szczypanie mojego uda, utwierdzało mnie w przekonaniu, że świetna z niej aktorka.
– Chcę tylko stwierdzić oczywisty fakt, który dla pewnej grupy najwidoczniej taki nie był – oznajmiłem głośno, spoglądając prosto na siódmoklasistkę. – Myślałem, że po tym jak bracia Storey dostali karę za znęcanie się nad swoim domownikiem, nikomu już nie przyjdzie do głowy robienie podobnych głupstw. Jakże się myliłem! – podniosłem delikatnie głos. – W tym wypadku ostrzegam cię, Claro Wittemore. Jeżeli jeszcze raz dowiem się, że chociażby pomyślałaś o tym, by zrobić krzywdę moim dziewczynom z drużyny albo komukolwiek innemu, to masz u mnie jak w banku stosowną karę. I wierz mi na słowo. Moja zemsta będzie gorsza niż średniowieczne mugolskie polowania na czarownice…
– A-ale… – Starała wybronić się z marnym skutkiem.
– Milcz! – warknąłem zły. – To samo tyczy się wszystkich. Nie mam zamiaru dowiadywać się, że ktoś wywyższa się nad innymi lub co gorsza, znęca się. Nie jesteśmy bestiami, które w sposób siłowy muszą pokazać swoją pozycję. Nie jesteśmy też sługami Czarnego Pana, który tylko taki sposób postępowania uznaje.
W pomieszczeniu zapanowała ciężka cisza, której nikt nie próbował przerwać. Spojrzałem uważnie na każdego z osobna, jednak nikt, prócz Williama, Blaise’a i Teodora nawet nie próbował utrzymać przez sekundę kontaktu wzrokowego.
Odwróciłem się bez słowa z dziewczynami po obu moich stronach i we trójkę opuściliśmy pokój wspólny naszego domu.

~*~

Wstałem od stołu, czując się przyjemnie pełnym. Dawno już nie miałem okazji zjeść śniadania i nie czuć najmniejszej odezwy ze strony pieczęci. Na ogół muszę się naprawdę powstrzymywać.
Wyszedłem na korytarz, zmierzając nie za szybkim krokiem w stronę lochów. Miałem zamiar przebrać się w coś wygodniejszego – to, co założyłem, jednak nie spełni dzisiaj swojego zadania – i wybrać się z przyjaciółmi do Hogsmeade. W końcu i mi od czasu do czasu należy się takowe wyjście. A Haru z końmi może poczekać do południa czy wieczora.
– Hej, Malfoy, zaczekaj!
Odwróciłem się zaskoczony, spoglądając na stojącego nieopodal Pottera. Chłopak miał poważną minę, przez którą zacząłem zastanawiać się, kto tym razem zalazł mu za skórę, skoro to nie byłem ja – a przynajmniej tak mi się wydawało.
– No proszę. Nie spodziewałem się ciebie, czekającego na mnie. Czyżbyś miał zaprosić mnie na mugolski-seans-nie-randkę? – Uśmiechnąłem się lekko, podchodząc do chłopaka i odchodząc z nim w mniej uczęszczany korytarz.
– Przecież już cię zaprosiłem, to ty mi wciąż nie powiedziałeś, czy się na to piszesz – odparł z nikłym uśmiechem.
– Cały czas czekałem na termin, bez niego nie mogę podjąć decyzji. Przecież nie wiadomo, czy wtedy nie będę miał fryzjera – mruknąłem rozbawiony.
– Och, no tak. Wybacz moje niedopatrzenie. Nie śmiałbym w końcu przyczynić się do zniszczenia twoich idealnych włosów. – Najwidoczniej nasze utarczki słowne tego typu mu podpasowały, bo zielone oczy zabłyszczały radośnie.  
– Dobra, dobra. Lepiej powiedz, o co ci naprawdę chodzi, a nie krążysz jak szczur wokół wejścia do kanału...
– Lepszego porównania nie mogłeś wybrać? – mruknął, krzywiąc się delikatnie. – No, ale mniejsza o to. Masz rację, nie czekałem na ciebie, by rozmawiać o naszym małym seansie ani o tym, że marny byłby z ciebie poeta. Chciałbym, żebyś przywołał do porządku swoich Ślizgonów. – Jego twarz znów przybrała poważny, a nawet trochę zdenerwowany wyraz. – W końcu między innymi od tego są prefekci.
– Co masz na myśli? Naprzykrzali ci się?
– Naprawdę myślisz, że przyszedłbym do ciebie z czymś takim? Proszę cię...
– A czemu nie? Byłoby to bardzo zabawne. – Przerwałem mu ze śmiechem. Potterowi jednak nawet kąciki ust nie drgnęły, a co tu dopiero powiedzieć o pełnym uśmiechu.
– Uwierz, że gdyby o to chodziło, to sam bym się sobą zajął. Ale to nie mnie gnębią twoi współdomownicy. Obrali sobie na cel siebie samych.
– Co? Gnębią narybek? To u nas normalne. Dzieciaki muszą wiedzieć, kto ma...
– Czy piątoklasistki można nazwać narybkiem? Zresztą nie chodzi mi tu o jakieś słowne przepychanki czy jakkolwiek tam wygląda u was chrzest pierwszaków.
– A ciebie to obchodzi bo? – spytałem, tracąc dobry humor. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, co się w moim domu wyprawia, no ale sorry! Nie tylko ja byłem prefektem, no więc dlaczego to zawsze na mnie musiała padać odpowiedzialność?! Bo Will to co? Maskotka!?
– Bo ktoś mnie poprosił, bym mu pomógł. Wiesz, to raczej nie najlepiej świadczy o twojej pozycji, skoro Ślizgonka prosi o pomoc prefekta Gryffindoru. – Spojrzał na mnie z ledwo dostrzegalnym politowaniem.
– Och… Czyli mam rozumieć, że w moim domu mam nie węże, tylko małe kociątka, które przy byle podmuchu uciekają z podkulonym ogonem pod matczyne skrzydła gryfa? Cudownie. Powiedz mi tylko kogo muszę nauczyć, że swoje problemy rozwiązuje się w obrębie swojego domu, a nie przez robienie z siebie piczki i stworzenie z tego afery międzydomowej – mruknąłem zły. Oczywiście, że w rzeczywistości nie miałem tego na myśli, ale baran nie musiał o tym wiedzieć. Tak samo jak o tym, że kroki już zostały podjęte,
– Wiesz, z reguły ludzie szukają pomocy u innych, gdy sami nie dają sobie rady ze swoimi problemami. Nie ma w tym ani nic dziwnego, ani złego. Straszne jest jednak to, że niektórzy muszą prosić o nią osoby z zewnątrz, bo z jakiegoś powodu nie są w stanie zaufać komuś, kto powinien im się kojarzyć z bezpieczeństwem i gwarancją pomocy! Bo według mnie na tym właśnie polega bycie prefektem.
– Oj, zamknij się w końcu! – ryknąłem zły, popychając go do tyłu. – Co ty do cholery wiesz? Nigdy nie byłeś Ślizgonem i nie wiesz, jakimi zasadami się kierujemy. Ja nie wnikam w wasz sposób radzenia sobie z dzieciarnią z problemami emocjonalnymi.
– Może to dlatego, że u nas nikt nie ma takich problemów?! – prychnął. – Albo raczej, jeśli je ma, to ma też do kogo udać się po pomoc?! Nie obchodzi mnie, jakie są zasady, którymi się kierujecie, póki one działają i nikomu nie dzieje się krzywda!
– Wielki bohater się znalazł, psia jego mać! – Spiorunował mnie spojrzeniem. – Nie potrafisz wysiedzieć nawet pięciu minut bez szumu wokół siebie, nie? No tak, w końcu to twój chleb powszedni. Jak tak bardzo chcesz...
– Za to ty nie potrafisz nawet podołać własnym obowiązkom! Może gdybyś wykazał nieco więcej empatii i włożył w wykonywanie ich choć odrobinę energii, nie musiałbym robić tego za ciebie!
– Świetnie! W takim razie po prostu przejmij za mnie pałeczkę, pokaż się przed moimi domownikami, poświeć swoją facjatą i przegnaj z nich całe zło! W końcu ja nie potrafię wyłuskać z siebie takich uczuć i mam ich w głębokiej dupie! – Ponownie go pchnąłem. – Więc proszę bardzo, mogę nawet teraz iść do dyrektora z tą propozycją. Z pewnością ucieszy się z twojego poczucia sprawiedliwości i odpowiedzialności. Obyś tylko nie zginął śmiercią tragiczną w czasie wykonywania swojej nowej misji! – zakpiłem, unosząc jedną brew do góry i krzyżując ręce na piersi. Mimika Pottera wciągu kilku sekund zmieniła się kilkukrotnie. Początkowa złość zmieniła się w niedowierzanie, a następnie z jakiegoś powodu w smutek, by ułamek sekundy później przejść w pogardę i ostatecznie znów wrócić do złości. W tym momencie jego spojrzenie było dokładnie takie samo jak wcześniej, nim doszło między nami do tego dziwnego cichego zawieszenia broni.
– Nie wierzę, że choć przez moment łudziłem się, że jesteś w stanie komukolwiek pomóc. – Potrącił mnie ramieniem, przechodząc obok szybkim krokiem. Po chwili zniknął mi z oczu, a odgłos jego kroków zamilkł. Zostałem na korytarzu sam.
Świetnie! To ciekaw jestem, co miałem jeszcze zrobić, żeby ukrócić zachowanie Clary. Założyć jej kaganiec!?

~*~

Kiedy wróciłem do pokoju wspólnego, natknąłem się zaraz na Alice i Elenę, które wybierały się do wyjścia. Dziewczyny uśmiechnęły się ledwo widocznie na mój widok, kiwając lekko głową i idąc do wyjścia.
– Niezłe przedstawienie, książę – mruknęła Elena tak cicho; kiedy obok mnie przeszła; że aż obejrzałem się za nią, chcąc upewnić się, czy aby na pewno to powiedziała. Dziewczyna jednak w żaden sposób nie zdradzała, że jeszcze kilka sekund zwracała się do mnie w jakikolwiek sposób, za bardzo pogrążona w rozmowie z Bellą.
Clara podeszła do mnie, nim wszedłem do swojego dormitorium. Położyła dłoń na mojej trzymającej klamkę, nie pozwalając mi otworzyć drzwi.
– Draco – zaczęła cicho, przesuwając kciukiem po skórze mojego nadgarstka. – Możemy porozmawiać?
– Wydaje mi się, że powiedziałem wystarczająco dużo przed śniadaniem – mruknąłem, odsuwając od siebie rękę dziewczyny i wchodząc do pokoju. Nie zamknąłem jednak drzwi, dając jej ostatnią szansę. – Niech stracę. Co chcesz mi powiedzieć? Jak wpadłaś na zapoczątkowanie prześladowań członków własnego domu? Czy może: ile czasu zajęła ci ostatnia zemsta na którejś ze Ślizgonek, co?
– To wszystko nie tak, Draco. Miałeś…
– Miałem, co?! – przerwałem jej z sykiem. – Miałem ucieszyć się z twojego genialnego postępowania i poklaskać przy kolejnym etapie? A może miałem nigdy się nie dowiedzieć? Wyznam szczerze, że obie opcje napawają mnie obrzydzeniem i coraz większym gniewem.
– Draco…
– Dosyć.
– Draco, wysłuchaj mnie!
– Dałem ci wystarczająco dużo czasu wcześniej i jak widać z niekorzystnym skutkiem – mruknąłem, wzruszając ramionami. – Twoje pięć minut, Claro, właśnie się skończyło. Więcej twojej samowolki nie będę tolerował. Od teraz zarówno ja, jak i Will będziemy zwracać szczególną uwagę na twoje zachowanie.
– Proszę, daj mi jeszcze jedną szansę…!
– Wyjdź, Wittemore. Rozmowa skończona.

4 komentarze:

  1. Cudowny rozdzialik. Jestem ciekawa jego relacji z Harrym jak również nie mogę doczekać się nocy filmowej. Zastanawiają mnie te zzgadki, ktore dostaję Draco. Ciekawe o co w tym chodzi? Czekam z niecierpliwością na kolejną część. Pozdrawiam. Iz

    OdpowiedzUsuń
  2. Wasze opowiadanie jest cudowne! A brak komentarzy spowodowany jest zaczytaniem <3. Lecę czytać dalej

    Buziorki, Aiko ^3^

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    świetny rozdział, było tak miło na początku, no Draco wziąłeś się za pokazanie Clarze gdzie jest jej miejsce... nie chciał aby ktoś widział ten tatuaż, ale końcówka bardzo smutna, już było lepiej...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, no Draco wziąłeś się za pokazanie Clarze gdzie jest jej miejsce... ;) końcówka bardzo smutna, już było lepiej...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń