W poniedziałek miałem już całkowitą
pewność, że Mistrz Zagadek zakończył wysyłanie mi krótkich notek. Jego
wiadomości zawsze znajdowały się w mojej sypialni do południa, a kiedy pod
wieczór, po zakończonym treningu – swoją drogą bardzo satysfakcjonującym – nie
było śladu po nowej karteczce, uśmiechnąłem się zadowolony, wyciągając telefon
i wysyłając wiadomość po Iga.
Po Verę nawet nie musiałem się
fatygować. Ostatnimi dniami coraz częściej przesiadywała u mnie, podkradając mi
papierosy lub po prostu czytając książki (w obu wypadkach praktycznie leżała na
kanapie – czasami zadowalała się też puchatym dywanem przed kominkiem). Dlatego
też spokojnym krokiem udałem się do części sypialnianej, by przebrać się w
bardziej luźne rzeczy. Nie planowałem żadnych wycieczek po pokojach czy
korytarzach – nie licząc nocnej warty od drugiej do czwartej wraz ze Snapem –
toteż nie musiałem przejmować się aż tak bardzo swoim wyglądem. W końcu Ig znał
mnie od urodzenia. A w ciągu tych paru tygodni z rudowłosą potrafiliśmy zobaczyć
się w naprawdę dziwacznym okolicznościach. Tak jak to było dla przykładu dwa
dni temu w nocy:
Obudziłem
się zlany potem, oddychając niczym sprinter po przebiegnięciu kilku rundek za
dużo. A wszystko to z powodu snu – wspomnienia, które ostatnimi czasy towarzyszy
mi w chwilach nocnego odpoczynku, nie pozwalając na chwilę wytchnienia..
Co
najdziwniejsze, kilka świec w mojej sypialni paliło się słabym ogniem, chociaż
pamiętałem, że gasiłem je przed snem. Z kolei z łazienki dochodził do mnie
cichy szum wody, jakby ktoś odkręcił kurki w umywalce.
Uniosłem się
na łokciach, dzierżąc w dłoni różdżkę i wymierzając ją w stronę drzwi. Woda
przestała lecieć, więc najprawdopodobniej „gość” zaraz wyjdzie. Rzeczywiście,
po chwili drzwi uchyliły się, ukazując mi czarnowłosego chłopaka w dużych
okularach. Ten spojrzał na mnie i najwidoczniej był zaskoczony tym, że nie
śpię.
– O kurwa!
Draco, nie strasz!
A głos miał
jak najbardziej kobiecy. Nawet falset nie mógł być tak wysoki, jak pisk
wystraszonej dziewczyny. Mógłbym nawet powiedzieć, że jego głos był strasznie
podobny do…
– Zaraz…
Vera!? – krzyknąłem zaskoczony, uważniej przyglądając się króciutkim czarnych
włosom, którymi najczęściej mogli chwalić się przedstawiciele płci brzydkiej.
– A kto
niby? Freddie Merkury?! – warknęła i zaraz zbladła. Dotknęła szybko swojej
twarzy, przejeżdżając po włosach i chyba zrozumiała moje zdziwienie. – No
pięknie…
– Też tak
uważam – odparłem, siadając wygodniej i chowając różdżkę. – Nigdy nie sądziłem,
że drugą stroną tajemniczej Very okaże się być sławna i buntownicza Elena.
Gdyby nie twoja wpadka, nigdy bym się nie domyślił i dalej szukał cię wśród
innych brunetek.
– Szkoda
więc, że dałam się tak szybko odkryć – mruknęła z przekąsem, podchodząc bliżej
i siadając na skraju łóżka.
– Nie mówiłem,
że żałuję zdobycia tej wiedzy wcześniej. – Spojrzałem na nią rozbawiony. – To
nawet lepiej, bo teraz gdybym miał do ciebie jakąś sprawę, to wiem do kogo
jeszcze mam się zwracać.
– Obyś tylko
nie robił tego za głośno…
– No wiesz ty co? Za kogo mnie masz?
– żachnąłem się cicho. – Jedyne co zrobię, to poszukam dogodnego momentu, aby
pokazać Clarze, że nie powinna gnębić ważnych dla mnie osób.
– I robisz to tak o? Nie masz w tym
jeszcze jakiegoś celu? – spytała, rzucając mi uważne spojrzenie.
– Przy okazji udowodnię, że nie
tylko Iga faworyzuję, ale też i kilku innych Ślizgonów. – Wzruszyłem ramionami.
– Między innymi ciebie, Blaise’a, małą Bellę, czy też Pa…
– Paula i Iana, no tak. Ich też nie
mogłoby zabraknąć – zaśmiała się radośnie. – Nie mogę doczekać się, kiedy
wprowadzisz swój plan w życie.
Ig wszedł do środka, przepuszczając
jeszcze w drzwiach Verę. Oboje usiedli na kanapie, nie przerywając swojej
rozmowy na temat pozyskiwania informacji. Z początku nie przysłuchiwałem się
im, na pierwszym miejscu stawiając dokończenie książki. Treść ciągnęła się jak
flaki z olejem, nic nie wnosiła i tylko myśl, że Severus kazał mi to
przeczytać, powstrzymywała mnie od rzucenia tego wszystkiego w cholerę.
– Iggy, nie. Nie wyciągniesz ode
mnie mojego sposobu – odezwała się dziewczyna, sięgając po fajki (czego byłem
pewny po tym, jak usłyszałem: „Dzięki, Draco”) i odpalając jednego. Chciała
poczęstować też mojego brata, jednak ten od razu odmówił:
– Przecież wiesz, że nie palę –
mruknął i paczka zaraz została odrzucona na stół. – I dlaczego nie chcesz
powiedzieć? Przecież to nic wstydliwego.
– A skąd masz pewność? – spytała i
uśmiechnęła się zwycięsko, kiedy Ig rzucił jej zaskoczone spojrzenie. Ja akurat
parę sekund wcześniej skończyłem czytać, więc miałem okazję zobaczyć miny
obojga.
– Ale… Jak to?
Zdruzgotany wyraz twarzy mojego
bliźniaka sprawił, że parsknąłem śmiechem. Po chwili dołączyła się Vera, przez
chwilę krztusząc się dymem z papierosa, którym się właśnie próbowała zaciągnąć.
– Na Salazara, Iggy! Nie sądziłam, że
możesz robić zabawne miny, kiedy chcesz prowadzić poważną rozmowę. – Ruda
przysiadła się do niego, obejmując go ramieniem i wkładając mu fajkę między
palce. – Weź chociaż jedno buszka, a zastanowię się nad odpowiedzią na twoje
pytanie.
Ig rzucił jej powątpiewające
spojrzenie, jednak i tak wziął papierosa do ust i zaciągnął się mocno, by z
cichym świstem wypuścić mały obłoczek dymu.
– Nie zaprzeczę, że jestem
zainteresowany odpowiedzią, ale nie powinniśmy skupić się najpierw nad
rymowanką? – mruknąłem, skupiając na sobie ich uwagę. Vera uśmiechnęła się
lekko z taką miną, jakby spodziewała się, że nie pozwolę kontynuować im tej
rozmowy. A tym samym ona nie będzie zmuszona do zdradzenia swojego sposobu na
zdobywanie informacji. Cudownie. Bardzo sprytnie.
– W takim razie, co chciałeś nam
przekazać, książę?
– Bez takich tekstów, Vero.
Wiadomość jest już kompletna…
– Och! Czyli robimy burzę mózgów? –
Ig zaśmiał się cicho, patrząc na mnie z wyczekiwaniem.
– Poniekąd – przytaknąłem, wstając z
fotela i idąc szybkim krokiem do biurka, gdzie leżały trzy pergaminy z tekstem.
– Przepisałem wszystkie wiadomości w jedną całość – dodałem, kiedy do nich
wróciłem i podałem im kartki. Vera od razu wstała i zaczęła czytać, nim
zdążyłem ją o to poprosić.
– Kiedy tarcza księżyca zechce
zniknąć w swej połowie,
Licząc na pomoc od trzech Wilczych
Braci,
Analizujesz odkryte znaczenie w
słowie.
Szukając w TYM miejscu, może się
opłaci.
Ale nim coś zrobisz, zastanów się
dokładnie.
Elamiz nie może zostawić Cię na
dnie.
Lubuje się w ciemności bezkresie
I tylko Ciebie na ten czas wyniesie
Ktoś jak LaVey ma inne poglądy
Stojąc za nim, przyniesiesz mu siłę
I musisz tylko porzucić przesądy.
Ratunek tu znajdziesz i zgubisz
mogiłę.
Ów świat z plugastwa pomożesz
wybawić, więc…
Wyjdź z ukrycia! Ty, który błagasz o
litość!
– Zakręcona ta wiadomość – mruknął
Gryfon, przygryzając wargę i wpatrując się uważniej w tekst. – Z początku
sądziliśmy, że to może być prośba o spotkania fana ze swoim idolem, ale teraz
wcale w to nie wierzę.
– Mi to brzmi na groźbę. Chociaż nie
wiem, kim jest ten LaVey – przyznała z westchnieniem ruda. – Czyżby to znowu
była jakaś postać, która jest znana tylko mugolom i będziemy musieli szukać
informacji o tej osobie w tym całym Internecie?
– Żartujesz sobie? Ze mną nie ma
takiej potrzeby. – Igniss wyszczerzył się radośnie. – Tak się składa, że wiem
kim jest Anton Shandor LaVey. To założyciel i najwyższy kapłan kościoła
satanistycznego i twórca Czarnej Biblii. W skrócie Czarny Papież.
– Nie tylko mi kojarzy się to z
Czarnym Panem, prawda?
– O to w tym chodzi – odparłem
zaraz. Ig kiedyś opowiadał mi o religiach i przez to, kiedy tylko powiedział,
kim jest LaVey, od razu skojarzyłem go z NIM. – Twórca tych wiadomości daje mi
do zrozumienia, że jest jednym z przyszłych Śmierciożerców. Doskonale wie o
moich wątpliwościach, co do służenia Czarnemu Panu i daje mi do zrozumienia, że
odmowa skończy się śmiercią.
– Odmowa spotkania czy odmowa
przystąpienia?
– Myślę
że chodzi o to i to –
powiedziała Vera, odrobinę bledsza na twarzy niż jeszcze parę chwil temu. – Co
za bałagan…
– I to jeszcze większy, niż nam się
wydaje. Mistrz Zagadek wie o rzeczy, o której mało kto wie…
– Czyli co? Jest blisko Czarnego
Pana? Był obecny w trakcie… no wiesz… – zakończył koślawo, zerkając niepewnie
na Ślizgonkę. Nie był pewny, czy cokolwiek mówiłem jej na temat wakacyjnych
wydarzeń i na wszelki wypadek nie chciał popełnić gafy. – Tylko stamtąd mógłby
wiedzieć o twojej roli.
– Nie przypominam sobie tam nikogo
ze szkoły. Z drugiej strony nie miałem za wiele czasu, by się rozglądać, więc
nie mogę mieć żadnej pewności. – Wzruszyłem delikatnie ramionami. – Mimo
wszystko, wydaje mi się, że nie było tam nikogo ze szkoły.
– Jednak nie masz pewności.
– Nie mam – przyznałem.
– Ja z kolei nie wiem dokładnie, o
czym teraz mówicie – zabrała głos Vera, skupiając naszą uwagę na niej. – Ale
skoro wiemy już, że to groźba i wcześniej mieliśmy podejrzenia co do spotkania,
to może zastanowimy się nad częścią przed LaVeyem i odkryjemy, w których
słowach zawarta jest wzmianka o dacie, co?
Przytaknęliśmy jej zaraz, biorąc się
za analizę pierwszych wersów. Kolejny raz zapowiadała się ciężka noc.
~*~
Louis Bennett wyszedł z gabinetu
dyrektora z delikatnym uśmiechem. Jego kąciki ust wygięły się jeszcze bardziej
do góry, kiedy dojrzał mnie opartego o ścianę naprzeciw posągu chimery.
– Draco, jak dobrze cię widzieć.
Mężczyzna podszedł do mnie,
pochylając się nieznacznie, by ustami musnąć mój policzek. Odkąd uznałem, że to
właśnie brunet będzie moim osobistym krawcem (a nie ten stary piernik, do
którego musiałem przychodzić przez ojca, kiedy byłem młodszy), to stało się
naszym rutynowym powitaniem. Z początku nie podobało mi się to przez wzgląd na
mojego brata – w końcu byli ze sobą, krótko po naszym pierwszym spotkaniu. Z
kolei dwa lata temu po wielkim zerwaniu, w odwecie zasypałem krawca chyba
kilkudziesięcioma zamówieniami na nowe komplety. Każdy z nich musiał być uszyty
z trudnodostępnych materiałów i w ekspresowym tempie. Na każdy miał dosłownie
parę dni, a prośby o danie troszkę więcej czasu, skutecznie ignorowałem.
Na szczęście, Ig zdawał się dosyć
szybko pogodzić z obecnym stanem rzeczy, więc i ja po jakimś czasie dałem mu
spokój.
Ruszyliśmy przed siebie.
– Ciebie również, Lou. –
Uśmiechnąłem się lekko. – Zaprowadzę cię do sali, w której będzie to całe
spotkanie z innymi prefektami i przymiarki. Nie mogę uwierzyć, że zgodziłeś się
na tę fuchę.
– A czemu miałbym się nie zgodzić? W
końcu dostałem prośbę od samego Dumbledore’a. Nie każdy otrzymuje taki
zaszczyt.
– Zaszczyt, to według ciebie, bycie
na każde zawołanie dyrektora? – Spojrzałem na niego z powątpiewaniem.
– Nie, zaszczytem dla mnie jest to,
że z pośród tysięcy znakomitych magicznych krawców i krawcowych wybrał właśnie
mnie. – Wzruszył lekko ramionami.
Zatrzymałem się przy starej klasie,
w której kiedyś (według Severusa) odbywały się lekcje zaklęć i otworzyłem
drzwi, wchodząc pierwszy do środka.
– Dyrektor wybrał ciebie, bo chciał
wiedzieć, kto jest autorem mojej szaty. Tylko dzięki mnie dostałeś od niego
zlecenie.
– To w takim razie powinienem ci
jakoś podziękować, co? – Uśmiechnął się, podchodząc bliżej i łapiąc mój
nadgarstek. – Jaki strój by ci tu przygotować? – Zlustrował mnie uważnie,
marszcząc delikatnie brwi. – Schudłeś strasznie. Bawisz się w anoreksję?
– A ty bawisz się w Sherlocka
Holmesa?
– Hmm.. Zawsze wolałem zostawiać tę
fuchę twojemu bratu, a sam być Johnem Watsonem.
– Przed czy po rozłące?
– Masz na myśli nas czy postaci?
– A jak myślisz?
– No wiesz… Igniss przecież nie jest
uważany za martwego. – Rzuciłem mu powątpiewające spojrzenie. – No dobra,
jest. Ale dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. W końcu to tylko nazwisko. Ten
Ig, którego znam, z dumą nosił nazwisko Blacków.
– Bo nie mógł nosić mojego nazwiska
– odparłem z przekąsem.
– Musisz negować wszystko, co powiem?
– Nie, nie muszę. Ale to zabawne.
– Czasami zastanawiam się, który z
waszej dwójki jest gorszy.
– Nie mam pojęcia. – Wzruszyłem
ramionami z lekkim uśmiechem. – Spytam Iga w wolnej chwili.
– Napiszesz czy będziesz do niego
dzwonił?
– Och, wystarczy, że go złapię na
korytarzu. Albo poczekam, aż zawita w moim dormitorium.
– No tak, też praw… Czekaj, co!? –
Spojrzał na mnie zszokowany. Jego mina była tak bezcenna, że nie udało mi się
długo wytrzymać i parsknąłem śmiechem. – Draco! To nie jest zabawne!
– Może dla ciebie nie. Ja cały czas
bawię się przednio. – Oparłem się o jeden z filarów. – I znaj moją łaskę. Rzucę
ci kilka kąsków o Igu… Zapewne nie miałeś okazji się jeszcze o tym… –
zamilkłem, kiedy ktoś wszedł do środka. No, jakże by inaczej. Prefekt naczelny
jak zawsze punktualnie dziesięć minut przed czasem.
– Witam. Pan Bennett, tak? – spytał,
kiwając nam głową na powitanie. – Mam nadzieję, że zacznie pan o czasie.
– Jeśli tylko inni uczniowie mi na
to pozwolą – odparł brunet, tracąc zainteresowanie Puchonem i wracając do
rozmowy ze mną. – Czego nie wiem o Igu?
– Odkrył w sobie magię w te wakacje
– mruknąłem, patrząc na niego z błyskiem w oku. Już nie zwracałem uwagi na nowe
pojawiające się osoby. Mówiliśmy cicho, by nikt nas nie usłyszał, a i rozmowy
innych dodatkowo nas delikatnie zagłuszały. – I to dość potężną, muszę
przyznać. Jest w stanie używać magii bezróżdżkowej, dlatego też nawet nie
zawitał do Olivandera po swoją różdżkę, co dla mnie jest zarówno głupotą, jak i
widoczną… hm, desperacją, by ciebie nie spotkać?
– Mój zakład znajdował się obok
niego, fakt, ale przed wakacjami przeniosłem się do większego lokalu troszkę
dalej. Chociaż dalej pozostałem na głównej ulicy.
– O czym jednak ani ja, ani Ig nie
mogliśmy się dowiedzieć. A mój brat nie chciał ryzykować.
– Tak bardzo nie chce mnie widzieć?
– spytał z bólem.
– Dziwisz mu się? Bo ja nie. –
Spojrzałem na niego chłodno. Dokładnie tak samo jak patrzyłem na niego parę dni
po ich rozstaniu. – Według mnie byłeś ostatnią osobą, która mogła go zranić, a
ty po prostu wbiłeś mu nóż w plecy! – wysyczałem zły, zaraz się reflektując. –
Od tamtej pory stara się omijać twój temat szerokim łukiem. A na wieść, że
dzisiaj tu będziesz, postanowił zabunkrować się w swojej wieży. Byleby tylko
ciebie nie zobaczyć.
Przez twarz krawca przeszedł cień.
– Nie miałem pojęcia. Zresztą
chciałem to z nim wyjaśnić. Żałuję tego, co powiedziałem dwa lata temu w
święta. Wcale nie chciałem, aby to tak zabrzmiało.
– Ale stało się.
– Wiem i to jest rzecz, której
najbardziej żałuję w swoim życiu. Gdyby Ig nie urwał zaraz ze mną kontaktu, a
jego przyjaciele nie uniemożliwialiby mi spotkania z nim, już dawno prosiłbym
go o wybaczenie.
– Nie wiem, czy coś takiego można w
ogóle wybaczyć.
– Mimo to, i tak chciałbym prosić go
o wybaczenie.
– Na razie może powinieneś zająć się
swoimi sprawami. Bentley łypie na ciebie zniecierpliwiony.
– Chyba należałoby się przywitać –
mruknął głośniej, skupiając na sobie uwagę wszystkich, a ja prychnąłem cicho w
odpowiedzi. Czemu nie mógł rzucić jakiegoś lepszego tekstu? – Nazywam się Louis
Bennett i mam niewątpliwy zaszczyt być odpowiedzialnym za wasze przyszłe szaty.
Również ja zaprojektowałem szatę Draco. – Tutaj wskazał na mnie, na co
wywróciłem oczami. – Wolę, żeby wszystko było jasne. W końcu, pod względem szat
musicie być równo traktowani.
– Każdemu zaprojektujesz
indywidualną szatę? – odezwała się Nolan, rzucając mu… Czy ja dobrze widzę? Czy
ona patrzy na niego zalotnie? – Czy wszyscy będziemy mieć taką jak Malfoy?
– Cóż, od samego początku chciałem
stworzyć każdemu indywidualną szatę, panno...
– Nolan – podpowiedziałem mu szybko
nazwisko dziewczyny, a Lou zaraz powtórzył je po mnie.
– Myślę, że tak będzie najlepiej… –
dodał po tym.
– I bardzo dobrze myślisz –
przytaknąłem mu rozbawiony – Dzieciaki będą dzięki temu wiedziały, czy dany
prefekt jest z ich czy innego domu.
– A będzie pan brał pod uwagę
osobiste życzenie czy musimy się całkowicie zdać na pana? – spytała maniaczka
ekologicznego żarcia. – Bo mam w sumie kilka pomysłów i ciekawa jestem, czy
mogłyby zostać wykorzystane.
– Jeżeli jeden pomysł nie będzie
wykluczał drugiego, to z chęcią postaram się spełnić wszystkie twoje
oczekiwania. – Uśmiechnął się łagodnie. – No chyba, że chodzi o dobór
materiału, bo w tej kwestii nie będę miał zbyt wielkiego pola do popisu.
Zaraz po tym Lou został zasypany
pytaniami, na które starał się odpowiedzieć jak najlepiej. Nigdy nie lubił
odpowiadać na pytania, co zawsze mnie rozbawiało, przez co też nie mogłem
powstrzymać delikatnego uśmiechu.
W pewnym momencie poczułem na sobie
czyjś wzrok, dlatego też spojrzałem z zainteresowaniem na mojego obserwatora,
którym okazał się być Potter. Kiwnąłem mu leciutko głową, wykrzywiając na
chwilę bardziej kąciki ust. Zaraz też poczułem delikatne szarpnięcie za ramię,
dlatego odwróciłem się, patrząc zdziwiony na Williama.
– Co jest? – spytałem, kiedy Louis
wyprosił nas na korytarz, ponieważ chciał zdjąć miary z dziewczyn. On i jego
sposoby pracy.
– Witałeś się z Potterem. I nie
próbuj zaprzeczyć…
– Witałem się. I co z tego?
Zabronisz mi?
– Nie, po prostu się zdziwiłem. Nie sądziłem,
że daliście sobie szansę.
– Daliśmy sobie szansę? Nie bądź
śmieszny. Po prostu się tolerujemy.
– Dla mnie to jest to samo.
Nie zdążyłem mu nic odpowiedzieć, bo
Lou zwołał nas do środka i kazał rozebrać się do bielizny. W tym też momencie
uświadomiłem sobie jedną rzecz. Gdyby mierzył pierwszego Pottera, mógłby
przypadkowo zdradzić się z jego tatuażem. A osobiście nie chciałem, żeby ktoś
jeszcze o nim wiedział.
Podszedłem zaraz do krawca,
odciągając go na krok od innych.
– Zdejmij miary z Pottera na samym
końcu przede mną – mruknąłem do jego ucha cichym głosem. – Ma tatuaż, którym
nie chce się chwalić w szkole.
– Nie chcę wiedzieć, skąd wiesz, ale
dobrze. – Uśmiechnął się lekko, podchodząc wpierw do prefekta naczelnego, co
mnie w żaden sposób nie interesowało.
Dopiero, kiedy podszedł do Pottera,
spojrzałem na nich zaciekawiony. Lou sprawnie ściągał z niego miary, a ja przy
okazji mogłem podziwiać umięśniony brzuch Gryfona. Muszę przyznać, że podoba mi
się jego ledwo widoczny sześciopaczek. Kiedy spojrzał na mnie zaskoczony,
rzuciłem mu wyniosłe spojrzenie. Niech wie, kto mu ratuje dupę. A jego
delikatny, wdzięczny uśmiech był idealną nagrodą.
W końcu brunet podszedł do mnie,
zaczynając od mierzenia długości moich ramion (jakby te przez ostatnie trzy miesiące
miały urosnąć pół metra) i przy okazji pozwalając sobie pogładzić moje ciało.
– Misja wykonana – szepnął w
momencie, kiedy stanął za mną i objął ramionami (oraz centymetrem) moją talię,
niby w mierzeniu jej obwodu. – Schudłeś troszkę – dodał, kładąc głowię na moim
ramieniu. – To już robi się u ciebie niezdrowe...
W tym samym momencie usłyszeliśmy
trzaśnięcie drzwiami.
– Och, czyżby twój przyjaciel nie
wiedział, że jesteśmy znajomymi?
– On nawet nie wie, że jestem gejem
– odparłem, odsuwając się od mężczyzny. – I nie jesteśmy przyjaciółmi, dla
twojej wiadomości.
– Ale niedaleko wam do tego.
– Może masz rację. W tym jednym
wypadku.
– I w tym, że wyglądasz jak
anorektyk.
– Jak zawsze, Lou…
– Nie, Draco. Teraz wygląda to o
wiele poważniej. Aż dziwię się, że jeszcze nie słaniasz się na nogach.
~*~
Sobotni poranek nie towarzyszył mi z
kacem, co przyjąłem z wielką ulgą. Nie miałem zamiaru lecieć do Severusa po
eliksir i wracać do pokoju wspólnego, bo wtedy albo bym zrezygnował z
anty-kaca, co nie byłoby owocne w rozmowie, albo zrezygnowałbym z rozmowy, co
niepotrzebnie by się później wlekło.
Ubrałem się w odrobinkę luźne, jasne
jeansy i białą nie za grubą bluzę bez kaptura, nie przejmując się wzięciem
szaty – tym bardziej, że dzisiaj mają przyjść nowe i musiałbym ją krótko po tym
zmieniać. Zaraz po tym opuściłem swoją sypialnię, wchodząc do saloniku, gdzie
znajdowało się już kilkudziesięciu Ślizgonów. Wśród nich dojrzałem Elenę –
Verę, małą Bellę, jak i Clarę z jej świtą. Brakiem zwariowanych siódmoklasistów
się nie przejmowałem. Zapewne dalej cieszyli się tylko swoim towarzystwem,
biorąc pod uwagę to, że ich współlokator od paru dni znajduje się w skrzydle
szpitalnym z nieznośną niestrawnością.
– Świetnie, że was widzę, dziewczęta
– powiedziałem, skupiając na sobie uwagę większości osób. Podszedłem do Alice,
obejmując ją lewą ręką w pasie, podczas, gdy drugą przywołałem do siebie Prince
i ją również objąłem. Wittemore zmrużyła niebezpiecznie oczy, spoglądając na
nas z nieukrywaną zazdrością. A więc o to ci chodziło…
– Co ty robisz, Draco? – spytała
Elena, spoglądając na mnie z niepewnością. Chociaż jej ukradkowe szczypanie
mojego uda, utwierdzało mnie w przekonaniu, że świetna z niej aktorka.
– Chcę tylko stwierdzić oczywisty
fakt, który dla pewnej grupy najwidoczniej taki nie był – oznajmiłem głośno,
spoglądając prosto na siódmoklasistkę. – Myślałem, że po tym jak bracia Storey
dostali karę za znęcanie się nad swoim domownikiem, nikomu już nie przyjdzie do
głowy robienie podobnych głupstw. Jakże się myliłem! – podniosłem delikatnie
głos. – W tym wypadku ostrzegam cię, Claro Wittemore. Jeżeli jeszcze raz dowiem
się, że chociażby pomyślałaś o tym, by zrobić krzywdę moim dziewczynom z
drużyny albo komukolwiek innemu, to masz u mnie jak w banku stosowną karę. I wierz
mi na słowo. Moja zemsta będzie gorsza niż średniowieczne mugolskie polowania
na czarownice…
– A-ale… – Starała wybronić się z
marnym skutkiem.
– Milcz! – warknąłem zły. – To samo
tyczy się wszystkich. Nie mam zamiaru dowiadywać się, że ktoś wywyższa się nad
innymi lub co gorsza, znęca się. Nie jesteśmy bestiami, które w sposób siłowy
muszą pokazać swoją pozycję. Nie jesteśmy też sługami Czarnego Pana, który
tylko taki sposób postępowania uznaje.
W pomieszczeniu zapanowała ciężka
cisza, której nikt nie próbował przerwać. Spojrzałem uważnie na każdego z
osobna, jednak nikt, prócz Williama, Blaise’a i Teodora nawet nie próbował
utrzymać przez sekundę kontaktu wzrokowego.
Odwróciłem się bez słowa z
dziewczynami po obu moich stronach i we trójkę opuściliśmy pokój wspólny
naszego domu.
~*~
Wstałem od stołu, czując się
przyjemnie pełnym. Dawno już nie miałem okazji zjeść śniadania i nie czuć
najmniejszej odezwy ze strony pieczęci. Na ogół muszę się naprawdę
powstrzymywać.
Wyszedłem na korytarz, zmierzając nie
za szybkim krokiem w stronę lochów. Miałem zamiar przebrać się w coś
wygodniejszego – to, co założyłem, jednak nie spełni dzisiaj swojego zadania –
i wybrać się z przyjaciółmi do Hogsmeade. W końcu i mi od czasu do czasu należy
się takowe wyjście. A Haru z końmi może poczekać do południa czy wieczora.
– Hej, Malfoy, zaczekaj!
Odwróciłem się zaskoczony,
spoglądając na stojącego nieopodal Pottera. Chłopak miał poważną minę, przez
którą zacząłem zastanawiać się, kto tym razem zalazł mu za skórę, skoro to nie
byłem ja – a przynajmniej tak mi się wydawało.
– No proszę. Nie spodziewałem się
ciebie, czekającego na mnie. Czyżbyś miał zaprosić mnie na
mugolski-seans-nie-randkę? – Uśmiechnąłem się lekko, podchodząc do chłopaka i
odchodząc z nim w mniej uczęszczany korytarz.
– Przecież już cię zaprosiłem, to ty
mi wciąż nie powiedziałeś, czy się na to piszesz – odparł z nikłym uśmiechem.
– Cały czas czekałem na termin, bez
niego nie mogę podjąć decyzji. Przecież nie wiadomo, czy wtedy nie będę miał
fryzjera – mruknąłem rozbawiony.
– Och, no tak. Wybacz moje
niedopatrzenie. Nie śmiałbym w końcu przyczynić się do zniszczenia twoich
idealnych włosów. – Najwidoczniej nasze utarczki słowne tego typu mu
podpasowały, bo zielone oczy zabłyszczały radośnie.
– Dobra, dobra. Lepiej powiedz, o co
ci naprawdę chodzi, a nie krążysz jak szczur wokół wejścia do kanału...
– Lepszego porównania nie mogłeś
wybrać? – mruknął, krzywiąc się delikatnie. – No, ale mniejsza o to. Masz
rację, nie czekałem na ciebie, by rozmawiać o naszym małym seansie ani o tym,
że marny byłby z ciebie poeta. Chciałbym, żebyś przywołał do porządku swoich
Ślizgonów. – Jego twarz znów przybrała poważny, a nawet trochę zdenerwowany
wyraz. – W końcu między innymi od tego są prefekci.
– Co masz na myśli? Naprzykrzali ci
się?
– Naprawdę myślisz, że przyszedłbym
do ciebie z czymś takim? Proszę cię...
– A czemu nie? Byłoby to bardzo
zabawne. – Przerwałem mu ze śmiechem. Potterowi jednak nawet kąciki ust nie
drgnęły, a co tu dopiero powiedzieć o pełnym uśmiechu.
– Uwierz, że gdyby o to chodziło, to
sam bym się sobą zajął. Ale to nie mnie gnębią twoi współdomownicy. Obrali
sobie na cel siebie samych.
– Co? Gnębią narybek? To u nas
normalne. Dzieciaki muszą wiedzieć, kto ma...
– Czy piątoklasistki można nazwać
narybkiem? Zresztą nie chodzi mi tu o jakieś słowne przepychanki czy jakkolwiek
tam wygląda u was chrzest pierwszaków.
– A ciebie to obchodzi bo? –
spytałem, tracąc dobry humor. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, co się w
moim domu wyprawia, no ale sorry! Nie tylko ja byłem prefektem, no więc
dlaczego to zawsze na mnie musiała padać odpowiedzialność?! Bo Will to co?
Maskotka!?
– Bo ktoś mnie poprosił, bym mu
pomógł. Wiesz, to raczej nie najlepiej świadczy o twojej pozycji, skoro
Ślizgonka prosi o pomoc prefekta Gryffindoru. – Spojrzał na mnie z ledwo
dostrzegalnym politowaniem.
– Och… Czyli mam rozumieć, że w moim
domu mam nie węże, tylko małe kociątka, które przy byle podmuchu uciekają z
podkulonym ogonem pod matczyne skrzydła gryfa? Cudownie. Powiedz mi tylko kogo muszę
nauczyć, że swoje problemy rozwiązuje się w obrębie swojego domu, a nie przez
robienie z siebie piczki i stworzenie z tego afery międzydomowej – mruknąłem
zły. Oczywiście, że w rzeczywistości nie miałem tego na myśli, ale baran nie
musiał o tym wiedzieć. Tak samo jak o tym, że kroki już zostały podjęte,
– Wiesz, z reguły ludzie szukają
pomocy u innych, gdy sami nie dają sobie rady ze swoimi problemami. Nie ma w
tym ani nic dziwnego, ani złego. Straszne jest jednak to, że niektórzy muszą
prosić o nią osoby z zewnątrz, bo z jakiegoś powodu nie są w stanie zaufać
komuś, kto powinien im się kojarzyć z bezpieczeństwem i gwarancją pomocy! Bo
według mnie na tym właśnie polega bycie prefektem.
– Oj, zamknij się w końcu! –
ryknąłem zły, popychając go do tyłu. – Co ty do cholery wiesz? Nigdy nie byłeś
Ślizgonem i nie wiesz, jakimi zasadami się kierujemy. Ja nie wnikam w wasz
sposób radzenia sobie z dzieciarnią z problemami emocjonalnymi.
– Może to dlatego, że u nas nikt nie
ma takich problemów?! – prychnął. – Albo raczej, jeśli je ma, to ma też do kogo
udać się po pomoc?! Nie obchodzi mnie, jakie są zasady, którymi się kierujecie,
póki one działają i nikomu nie dzieje się krzywda!
– Wielki bohater się znalazł, psia
jego mać! – Spiorunował mnie spojrzeniem. – Nie potrafisz wysiedzieć nawet
pięciu minut bez szumu wokół siebie, nie? No tak, w końcu to twój chleb
powszedni. Jak tak bardzo chcesz...
– Za to ty nie potrafisz nawet
podołać własnym obowiązkom! Może gdybyś wykazał nieco więcej empatii i włożył w
wykonywanie ich choć odrobinę energii, nie musiałbym robić tego za ciebie!
– Świetnie! W takim razie po prostu
przejmij za mnie pałeczkę, pokaż się przed moimi domownikami, poświeć swoją
facjatą i przegnaj z nich całe zło! W końcu ja nie potrafię wyłuskać z siebie
takich uczuć i mam ich w głębokiej dupie! – Ponownie go pchnąłem. – Więc proszę
bardzo, mogę nawet teraz iść do dyrektora z tą propozycją. Z pewnością ucieszy
się z twojego poczucia sprawiedliwości i odpowiedzialności. Obyś tylko nie
zginął śmiercią tragiczną w czasie wykonywania swojej nowej misji! – zakpiłem,
unosząc jedną brew do góry i krzyżując ręce na piersi. Mimika Pottera wciągu
kilku sekund zmieniła się kilkukrotnie. Początkowa złość zmieniła się w
niedowierzanie, a następnie z jakiegoś powodu w smutek, by ułamek sekundy
później przejść w pogardę i ostatecznie znów wrócić do złości. W tym momencie
jego spojrzenie było dokładnie takie samo jak wcześniej, nim doszło między nami
do tego dziwnego cichego zawieszenia broni.
– Nie wierzę, że choć przez moment
łudziłem się, że jesteś w stanie komukolwiek pomóc. – Potrącił mnie ramieniem,
przechodząc obok szybkim krokiem. Po chwili zniknął mi z oczu, a odgłos jego
kroków zamilkł. Zostałem na korytarzu sam.
Świetnie! To ciekaw jestem, co
miałem jeszcze zrobić, żeby ukrócić zachowanie Clary. Założyć jej kaganiec!?
~*~
Kiedy wróciłem do pokoju wspólnego,
natknąłem się zaraz na Alice i Elenę, które wybierały się do wyjścia.
Dziewczyny uśmiechnęły się ledwo widocznie na mój widok, kiwając lekko głową i
idąc do wyjścia.
– Niezłe przedstawienie, książę –
mruknęła Elena tak cicho; kiedy obok mnie przeszła; że aż obejrzałem się za
nią, chcąc upewnić się, czy aby na pewno to powiedziała. Dziewczyna jednak w
żaden sposób nie zdradzała, że jeszcze kilka sekund zwracała się do mnie w
jakikolwiek sposób, za bardzo pogrążona w rozmowie z Bellą.
Clara podeszła do mnie, nim wszedłem
do swojego dormitorium. Położyła dłoń na mojej trzymającej klamkę, nie
pozwalając mi otworzyć drzwi.
– Draco – zaczęła cicho, przesuwając
kciukiem po skórze mojego nadgarstka. – Możemy porozmawiać?
– Wydaje mi się, że powiedziałem
wystarczająco dużo przed śniadaniem – mruknąłem, odsuwając od siebie rękę
dziewczyny i wchodząc do pokoju. Nie zamknąłem jednak drzwi, dając jej ostatnią
szansę. – Niech stracę. Co chcesz mi powiedzieć? Jak wpadłaś na zapoczątkowanie
prześladowań członków własnego domu? Czy może: ile czasu zajęła ci ostatnia
zemsta na którejś ze Ślizgonek, co?
– To wszystko nie tak, Draco.
Miałeś…
– Miałem, co?! – przerwałem jej z
sykiem. – Miałem ucieszyć się z twojego genialnego postępowania i poklaskać
przy kolejnym etapie? A może miałem nigdy się nie dowiedzieć? Wyznam szczerze,
że obie opcje napawają mnie obrzydzeniem i coraz większym gniewem.
– Draco…
– Dosyć.
– Draco, wysłuchaj mnie!
– Dałem ci wystarczająco dużo czasu
wcześniej i jak widać z niekorzystnym skutkiem – mruknąłem, wzruszając
ramionami. – Twoje pięć minut, Claro, właśnie się skończyło. Więcej twojej
samowolki nie będę tolerował. Od teraz zarówno ja, jak i Will będziemy zwracać
szczególną uwagę na twoje zachowanie.
– Proszę, daj mi jeszcze jedną
szansę…!
– Wyjdź, Wittemore. Rozmowa
skończona.
Cudowny rozdzialik. Jestem ciekawa jego relacji z Harrym jak również nie mogę doczekać się nocy filmowej. Zastanawiają mnie te zzgadki, ktore dostaję Draco. Ciekawe o co w tym chodzi? Czekam z niecierpliwością na kolejną część. Pozdrawiam. Iz
OdpowiedzUsuńWasze opowiadanie jest cudowne! A brak komentarzy spowodowany jest zaczytaniem <3. Lecę czytać dalej
OdpowiedzUsuńBuziorki, Aiko ^3^
Hej,
OdpowiedzUsuńświetny rozdział, było tak miło na początku, no Draco wziąłeś się za pokazanie Clarze gdzie jest jej miejsce... nie chciał aby ktoś widział ten tatuaż, ale końcówka bardzo smutna, już było lepiej...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, no Draco wziąłeś się za pokazanie Clarze gdzie jest jej miejsce... ;) końcówka bardzo smutna, już było lepiej...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga