Wybaczcie T.T Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.
Pokornie błagam o wybaczenie / Saneko
Ach, i dziękujemy za komentarze i pytania na asku! Yunoha (i ja w sumie też) się raduje z ilości otrzymanych pytań, choć trochę narzeka, że przy niektórych musiała wysilić mózg... Nie no, żartuję xD Bardzo nas ucieszyła Wasza aktywność! <3
Nie przedłużając
Enjoy!
Pokornie błagam o wybaczenie / Saneko
Ach, i dziękujemy za komentarze i pytania na asku! Yunoha (i ja w sumie też) się raduje z ilości otrzymanych pytań, choć trochę narzeka, że przy niektórych musiała wysilić mózg... Nie no, żartuję xD Bardzo nas ucieszyła Wasza aktywność! <3
Nie przedłużając
Enjoy!
~*~*~*~
Harry chyba wreszcie zaczyna dochodzić do siebie. Po śmierci
Syriusza przez tyle czasu był przygaszony… Mniej z nami przebywał, był
drażliwy, znikał gdzieś na całe godziny, a często nawet wracał do dormitorium
nad ranem. Co prawda wciąż się gdzieś wymyka, lecz teraz przynajmniej wiem, że w
tym czasie ćwiczy. Albo raczej przez część tego czasu. Odnoszę bowiem wrażenie,
że ma więcej niż jedno dodatkowe zajęcie. Czasem wraca do wieży zmęczony,
nierzadko spocony, ale spokojny, a nawet powiedziałabym, że w dobrym humorze.
Innym razem z kolei wraca wypoczęty albo wręcz przeciwnie – zaspany, jakby
dopiero co się obudził. Jest też wtedy zazwyczaj przygaszony. Zastanawia mnie, czym
się wtedy zajmuje. Niestety przypuszczam, że nieprędko się dowiem. Harry
ostatnio zrobił się jeszcze bardziej tajemniczy. Boli mnie to i martwię się o
niego. Na szczęście po tym, jak go raz skrzyczałam, zaczął częściej wracać w
okolicach rozpoczęcia ciszy nocnej zamiast nad ranem. Lecz wciąż zdarza mu się
spędzać część nocy poza dormitorium… Współczuję Ronowi, bo to on, budząc się
czasem w nocy, musi patrzeć na puste łóżko Harry’ego. Biorąc pod uwagę, ile
razy do tej pory nasz przyjaciel pakował się w tarapaty, ciężko byśmy się nie
martwili jego nieobecnością. Jednakże nie zamierzam w najbliższym czasie znów
interweniować. Najwyraźniej Harry robi coś dla siebie ważnego i jako jego
przyjaciółka muszę to uszanować. Pozostaje mi jedynie modlić się, by nie
wplątał się w jakieś tarapaty…
A skoro o tarapatach mowa, zastanawia mnie, o co chodzi w aktualnej
relacji Harry’ego i Fretki. Pamiętam, że Harry posmutniał kiedyś po tym, jak
Ron zapowiedział wykorzystanie nowo poznanych informacji o dzieciństwie Malfoya
przeciw blondynowi. Co więcej, Harry’ego wyraźnie zainteresowało, jaki był mały
Malfoy. Może to nie jest jakoś szczególnie dziwne, bo sama też byłam
zaciekawiona tym tematem, niemniej coś w ówczesnym wyrazie twarzy Harry’ego
mówiło, że powodem jego dociekliwości nie była czysta ciekawość czy chęć
wykorzystania tego przeciw Fretce. Wyglądało to trochę tak, jakby po prostu
interesowało go życie Malfoya. Chwilę potem przyznał też, że mu przykro z
powodu niezbyt przyjemnego dzieciństwa Fretki.
A to dopiero kropla w morzu dziwactw.
Najwięcej tego typu niuansów zaobserwowałam w ciągu kilkunastu
ostatnich dni. Wzrok Harry’ego co chwilę przeszukuje tłum, za każdym razem
zawieszając się na Fretce. Oprócz tego, kiedy był u nas tamten krawiec,
doskonale widziałam, jak się wpatrywał w Malfoya. Ciężko mi było uwierzyć
własnym oczom, ale Harry ewidentnie wyglądał na zazdrosnego. No i jeszcze jedna
sprawa – już od dobrego miesiąca albo i dłużej nie usłyszałam z jego ust słowa
„Fretka”.
Zaczynam poważnie podejrzewać, że Harry się jakimś cudem
zauroczył w Malfoyu. Co prawda nie tak dawno zaprzeczał, jakoby miał kogokolwiek
na oku, jednak gwałtowność, z jaką to zrobił, momentalnie włączyła w mojej
głowie ostrzegawczą lampkę. Powiedzmy sobie szczerze, Harry nie jest dobrym
kłamcą. Choć w tym przypadku mam wrażenie, że sam tak do końca nie jest pewny
swoich uczuć. A to ani trochę nie poprawia mojej opinii o tej sytuacji. W końcu
Malfoy pracuje dla Voldemorta podobnie jak Snape, Lucjusz Malfoy i Richardson.
Fretka jest otoczony sługami wiadomo–kogo. W dodatku przez tyle lat był naszym,
a przede wszystkim Harry’ego wrogiem! Zastanawia mnie, co takiego się stało, że
Harry zmienił swoje nastawienie do Malfoya. I kiedy odkrył, że gustuje w
mężczyznach. Bo póki co podejrzewam, że niestety te dwie sprawy są ze sobą
powiązane. Dowodzi tego chociażby fakt, że Malfoy również zrobił się milszy dla
Harry’ego oraz dla nas, jego przyjaciół. Od kiedy uczęszczamy do Hogwartu, to jest
pierwszy rok, gdy przez tyle tygodni nie padło ani jedno złe słowo pod naszym
adresem. Po prawdzie, mogłabym to zrzucić na karb natłoku obowiązków, aczkolwiek
co wtedy zrobić z tym uśmiechem – niemal nieuchwytnym, ale jednak uśmiechem –
którym Malfoy obdarował Harry’ego podczas wizyty Bennetta? Ta sytuacja coraz
mniej mi się podoba. Choć paradoksalnie czuję szczęście i ulgę, że Harry –
zakładając, że tak w istocie jest – zakochał się we Fretce z szansą na
wzajemność. Harry zasłużył na wiele miłości, w dodatku naprawdę jej potrzebuje,
odkąd utracił Syriusza.
Lecz nie tylko Harry ostatnio zaczyna dorastać. Ron również
zdaje się wkraczać na ścieżkę miłości. W jego przypadku jest to nawet bardziej
widoczne niż u Harry’ego. Musiałabym być ślepa, żeby nie zauważyć jego
maślanego wzroku wbitego w Bellamite. Swoją drogą, groteskowe nazwisko jak na
Ślizgonkę. Ciekawa jestem, czy choć częściowo odzwierciedla jej charakter… Co
ja mówię, z pewnością musi i to więcej niż częściowo. Inaczej nie zauroczyłaby
Rona. Przyznam szczerze, że na początku brałam pod uwagę możliwość, że Alice
starała się usidlić Rona, by zbliżyć się do Harry’ego. Podejrzewałam ją o pracę
dla Voldemorta. Ale teraz już tak nie myślę. Gdyby naprawdę zależało jej na
dotarciu do Harry’ego za pośrednictwem Rona, nie opierałaby się tak przed
chodzeniem z nim. Skąd to wiem? Któregoś razu przyuważyłam tych dwoje samych w
korytarzu i podsłuchałam, o czym rozmawiają. Nawet Ślizgoni nie mogą być tak
podstępni, żeby do tego stopnia manipulować i oszukiwać ludzi. Wątpię, by
ryzykowała utratę zainteresowania Rona tylko po to, by jej zaufano. Dlatego
uważam, że jest szczera i można jej w pewnym stopniu zawierzyć.
Niemniej jednak, wciąż pozostaję w głębokim szoku – dwaj
najbardziej antyślizgońscy Gryfoni, zdają się być zakochani w mieszkańcach
Slitherinu. Absurd tej sytuacji aż bije po oczach.
A skoro już tak się zagłębiłam w temat miłości – czas zająć
się moją własną.
~*~
Zeszłam do pokoju wspólnego. Rozejrzałam się, po czym ruszyłam
w stronę jednego z okien, które znajdowało się w rogu pomieszczenia. Ginny
siedziała na parapecie, czytając jakąś powieść.
– Ginny, możemy pogadać? – spytałam opanowanym tonem. Od dawna
przygotowywałam się na tę chwilę. Już od dłuższego czasu z przerażeniem
obserwowałam, jak się od siebie oddalamy. Próbowałam jakoś temu zaradzić, ale
najwidoczniej tylko mi zależało na naszym związku. Więc teraz, gdy wreszcie
udało mi się zebrać odpowiednią ilość odwagi, nic mnie nie powstrzyma przed
wypełnieniem mojego zadania. Zwłaszcza nie moje nerwy i ciało.
– Jasne. – Moja najlepsza przyjaciółka i aktualna dziewczyna zamknęła
książkę i uniosła głowę, spoglądając na mnie. Widok jej brązowych oczu niespodziewanie
zaczął wysysać ze mnie pewność siebie. Nie mogłam pozwolić sobie na wycofanie
się w ostatniej chwili. Odetchnęłam głęboko i wyrzuciłam z siebie krótkie:
– Zerwijmy.
– Dobrze. – Zamurowała mnie jej natychmiastowa, spokojna
odpowiedź. Gardło zacisnęło mi się boleśnie.
– … Czemu właściwie ze mną byłaś, skoro ci na mnie nie
zależało? – spytałam cicho przygnębiona. Ruda milczała przez chwilę,
zastanawiając się pewnie, jak mi najdelikatniej odpowiedzieć na to pytanie. Marne
jej wysiłki. Cokolwiek by nie powiedziała i tak mnie to zaboli. Ale będę silna.
– Na początku myślałam, że uda mi się ciebie pokochać. Nie
chciałam, żebyś cierpiała, dlatego pomyślałam, że to będzie najlepsze
rozwiązanie. W sumie już cię kochałam jak przyjaciółkę, więc może mogłoby wyjść
z tego coś więcej – tak sądziłam, jednak się myliłam. Dziwnie się czułam, gdy
się całowałyśmy. Ciągle coś się we mnie burzyło… Przepraszam, Hermiono,
najwyraźniej tylko cię zraniłam.
– Nie, nie martw się, nie zraniłaś – zapewniłam szybko, skubiąc
rękaw swojej bluzki. To było oczywiste kłamstwo, ale mam nadzieję, że brzmiałam
wystarczająco wiarygodnie… – Właściwie to na początku było naprawdę mi-miło. –
Poczułam gorące łzy spływające po moich policzkach. Głupia, miałaś być silna!… Wydałam
z siebie zduszony jęk. Zasłoniłam twarz dłonią i nie zwracając uwagi na wołania
Ginny i spojrzenia innych Gryfonów, wybiegłam z wieży.
Nie chce mi się wierzyć, w to co przed chwilą miało miejsce.
Tyle razy wyobrażałam sobie przebieg tej rozmowy. Planowałam swoje kontrreakcje
na dziesiątki możliwych odpowiedzi Ginny. Przypuszczałam, że to będzie długa i
trudna rozmowa, nie byłam przygotowana na coś kompletnie odwrotnego. To było
takie szybkie… Ale niesamowicie bolesne. Zdumiewające, co kilka zdań może
uczynić z ludzkim sercem…
Kuliłam się przy jakimś posągu w jednym z rzadziej
uczęszczanych korytarzy. Nagle usłyszałam czyjeś kroki. Obróciłam głowę
zaskoczona i zobaczyłam idącego pospiesznie w moją stronę Harry’ego. Dostrzegłszy
mnie, zmarszczył brwi. Zapewne dojrzał ślady łez.
– Co się stało, Hermi? – spytał zmartwiony, pomagając mi
wstać. Ociągałam się z udzieleniem mu odpowiedzi, ale ostatecznie stwierdziłam,
że przecież i tak się wreszcie dowie. A teraz naprawdę potrzebowałam
towarzystwa przyjaciela.
– Właśnie zerwałam z Ginny… – przyznałam cicho, nie patrząc na
niego.
– Co?! – zakrzyknął cicho zszokowany. – Ale czemu? Przecież
mówiłaś, że ją kochasz!
– Bo kocham, ale najwyraźniej ona mnie nie – wyjaśniłam z
kwaśną miną. – Nie widziałeś, jak się ostatnio ode mnie odsuwała? Unikała mnie,
spędzałyśmy ze sobą coraz mniej czasu. Zachowywała się nieco jak w czasie
naszej Kłótni Roku. Jak się do niej zbliżałam, to twierdziła, że ma coś do
zrobienia, że o czymś zapomniała, po czym się ulatniała. Nie dawała mi się pocałować,
nawet niechętnie trzymała mnie za rękę! Zupełnie tak, jakbym ją zmuszała do
tego, by ze mną była. Nie mogłam znieść takiego stanu rzeczy. To zbyt bolało… –
Łzy znów zakręciły mi się w oczach i po chwili popłynęły starymi szlakami.
Harry dość niezręcznie objął mnie ramieniem, bezsłownie pocieszając. Staliśmy
tak przez chwilę w milczeniu, aż nagle zaproponował, bym poszła z nim do Pokoju
Życzeń. No tak, przecież jesteśmy niedaleko tej magicznej komnaty. Byłam nieco
zaskoczona jego propozycją, ale skinęłam głową na zgodę. Co mi szkodziło? Co
prawda, nie miałam pojęcia, o co mu chodziło, ale jakie to miało znaczenie. Jeśli
Harry miał plan, jak zająć moje myśli, nie zamierzałam narzekać.
Znaleźliśmy się w malutkiej
komnatce. Na środku podłogi leżała gruba mata – trochę w stylu materacy jakich
używa się na wychowaniu fizycznym w niemagicznych szkołach. Jedynym meblem w
pomieszczeniu był niewielki regał cały zastawiony książkami. Podeszłam do
niego, by przyjrzeć się tytułom na grzbietach. Tylko część z nich była po
angielsku, te z kolei jasno dawały do zrozumienia, czego Harry się tu
uczy.
– Przyznam, że mnie zaskoczyłeś. Nie spodziewałam się, że
zaczniesz się na własną rękę uczyć animagii.
– Nie jesteś zła? – spytał niepewnie. Uniosłam brwi nieco zdziwiona.
– Przyznaję, że wolałabym, byś jako prefekt nie robił nic
nielegalnego, zwłaszcza jeśli to coś jest zabronione ogólnie prawem, a nie
wyłącznie regulaminem szkolnym. Bynajmniej nie zamierzam cię za to ganić. Nie
mogę mieć ci za złe, że chcesz się nauczyć czegoś nowego. Oczywiście tak długo
jak nie jest to czarna magia. Chętnie ci nawet pomogę, bo domyślam się, że to
jest powód, dla którego mnie tu przyprowadziłeś. – Uśmiechnęłam się ciepło do
Harry’ego, który naraz widocznie się rozluźnił. Odetchnął głęboko i również się
wyszczerzył.
– Cieszę się, że zaryzykowałem. Może wreszcie ruszę z miejsca.
– Spojrzałam na niego pytająco. Mina Harry’ego zrzedła. – Prawda jest taka, że przychodzę
tu od czerwca, ale nie jestem ani krok dalej niż pierwszego dnia…
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, ale szybko się
zreflektowałam. Przecież Syriusz wspominał nam kiedyś, że jemu, Rogaczowi i
Glizdogonowi opanowanie przemiany zajęło sporo czasu. A ich było troje –
czworo, jeśli liczyć profesora Lupina, który później zaczął im pomagać.
– Nie martw się, przecież animagia to zaawansowana sztuka. To
naturalne, że długo zajmuje jej opanowanie.
– Ale to nie chodzi o to, że nie jestem w stanie opanować
samej przemiany! Ja nawet nie rozumiem, co mam zrobić!
– Jak to…? – spytałam zszokowana. Harry podał mi jakiś
wolumin. „Animagia – szybko i łatwo”. Nazwa raczej nie wskazywała na wysoki
stopień zaawansowania jej treści…
– Niech cię nie zmyli tytuł – prychnął Harry, jakby w
odpowiedzi na moje myśli. – Autor chyba nadał go ze złośliwości albo po prostu
był komediantem. Z tego bełkotu nic się nie da zrozumieć!
– Daj spokój, Harry. Nie może być aż tak źle – stwierdziłam,
otwierając na pierwszym rozdziale. „Poznać siebie” głosił nagłówek. Przebiegłam
wzrokiem tekst, próbując na szybko zaznajomić się z jego treścią, ale nic mi to
nie dało. Zerknęłam przelotnie na okładkę i aż jęknęłam – wydano ją niedługo po
wynalezieniu druku! Nic dziwnego, że jest naszprycowana archaizmami zarówno
jeśli chodzi o słownictwo, jak i o składnię… Mimo że, nim przyszłam do Hogwartu,
omawiałam w szkole parę tekstów z wcześniejszych epok, to żaden z nich nie był
aż tak stary. Tego typu książki omawia się dopiero w liceum, a skończyłam
raptem podstawówkę. Co gorsza na pomoc Iga też nie mogliśmy liczyć, bo kiedyś
przyznał mi się, że literatura była jego słabym punktem.
Nie oznacza to rzecz jasna, że zamierzam się poddać i zostawić
Harry’ego samego z tym wszystkim. Zrobię, co w mojej mocy, by mu pomóc.
Wróciłam do początku rozdziału spróbowałam się skupić. Wyciągnęłam jeszcze
pióro i pergamin, by móc w razie co zanotować wnioski, do jakich dojdę podczas
rozszyfrowywania tekstu. Jakieś czterdzieści minut później przedstawiłam
przyjacielowi owoc swojej pracy:
– Rozdział pierwszy – „Poznać siebie” – wsłuchiwanie się w wewnętrzne
„ja”, czyli zrozumienie swojego charakteru. Ma to pomóc w zawężeniu wyboru
zwierząt.
– Czyli wcale nie muszę szukać swojego wewnętrznego oka ani
innych idiotyzmów, jak to robiliśmy na wróżbiarstwie…? – spytał z nieskrywaną
nadzieją.
– Tak mi się wydaje, ale szczerze, nie jestem tego w stu
procentach pewna. Wróżbiarstwo nie należało do moich ulubionych przedmiotów.
Taka interpretacja wydaje mi się po prostu najlogiczniejsza.
– Ale jak zrozumienie mojego charakteru ma mi pomóc w
odnalezieniu mojej animagicznej postaci!? – jęknął załamany. Współczuję mu. Poświęcił
na to tyle czasu i wysiłku, a wciąż tkwi w miejscu, nie wiedząc nawet, czy
stopień, na który próbuje się wdrapać, podprowadzi go do celu, czy będzie
jedynie ślepym zaułkiem.
–Wybacz, ale nic więcej nie jestem w stanie tu wymyślić.
Szkoda, że profesor Lupin już tu nie uczy…
– Też o nim myślałem, ale nawet nie wiemy, gdzie on teraz
przebywa…
– Co więcej nie wydaje mi się, by napisanie do niego listu
było rozsądnym rozwiązaniem. Z pewnością jest teraz zajęty o wiele ważniejszymi
sprawami związanymi z Zakonem. Przez swoją głupotę i nieostrożność moglibyśmy
przeszkodzić mu w misji lub w najgorszym wypadku narazić go na
niebezpieczeństwo. – Harry przytaknął mi skinieniem głowy, wpatrując się ponuro
w książkę przed sobą. Ciekawa jestem, o czym teraz myśli.
– Wiesz, Hermi, tak naprawdę, to przychodzę tu nie tyle po, by
nauczyć się animagii, co żeby czuć się mniej samotnym…
– Mniej samotnym…? – spytałam zaskoczona. – Chcesz mi
powiedzieć, że odczuwasz mniejszą samotność siedząc tu samemu, niż spędzając czas ze swoimi przyjaciółmi? – Uniosłam brwi
szczerze zdumiona. – Nie rozumiem twojej logiki.
– Nie chodzi o to czy jestem sam, czy z kimś. Po prostu
przebywając tutaj, robiąc coś, czym kiedyś zajmowali się mój ojciec i Syriusz,
czuję się im nieco bliższy. Dziwne, prawda?
Pokręciłam delikatnie głową.
– Póki czujesz, że to ci pomaga, to wszystko jest w porządku.
Choć oczywiście wolałabym, żebyś więcej czasu spędzał z nami, niż przesiadywał
tutaj… Chwila. Czyli to tu się wymykałeś nocami w zeszłym roku? I w tym, gdy
nie ćwiczyłeś? – Kiwnął głową, a w następnej chwili złapał się za nią z cichym
okrzykiem oburzenia. Opuściłam spokojnie rękę.
– Hej! Za co to było?!
– Zdajesz sobie sprawę, jak się o ciebie martwiliśmy? Za
pierwszym razem Ron omal nie pobiegł do dyrektora, by zgłosić, że zaginąłeś,
gdy w nocy zobaczył twoje puste łóżko! Dobrze jednak, że postanowił się z tym
wstrzymać i doczekał twojego powrotu, bo musiałbyś się tłumaczyć przed profesor
McGonagall i dyrektorem.
– Wiem, że powinienem był powiedzieć wam wcześniej, ale… Jakoś
tak bałem się waszej reakcji…
– Coś mi mówi, że nigdy nie zrozumiesz, że możesz nam zaufać w
każdej sytuacji – stwierdziłam z westchnieniem.
– Nieprawda! Ufam wam!
– Mówisz tak, ale twoje zachowanie temu przeczy. Ale może
kiedyś do ciebie dotrze, że twoje wymówki wcale nie są wystarczające, by
usprawiedliwić twoje zachowanie. Wydaje ci się, że masz ważny powód, ale
ostatecznie okazuje się, że równie dobrze albo raczej lepiej by było, gdybyś
powiedział nam prawdę od razu.
– Już ci to kiedyś tłumaczyłem, Hermiono…
– My też ci coś na ten temat mówiliśmy – wcięłam mu się w
zdanie. – I nie mam zamiaru po raz kolejny wdawać się z tobą w dyskusję na ten
temat. Po prostu poczekam cierpliwie, aż sam to zrozumiesz.
– Taa, faktycznie unikasz tej dyskusji jak ognia – stwierdził
z przekąsem, a ja się nachmurzyłam. – W każdym razie, dzięki za pomoc. Teraz
przynajmniej wiem, że mam myśleć o swoim charakterze – choć nie mam bladego
pojęcia, jaki to ma niby związek z animagią – a nie, że mam nie myśleć o niczym…
– Poważnie próbowałeś do tej pory o niczym nie myśleć? –
spytałam z niedowierzaniem. – A co by ci to niby miało dać?
– Wiesz, myślałem, że może mam się wprowadzić w taki stan, jak
podczas medytacji czy czegoś takiego… Choć zaczynam podejrzewać, że to jest
możliwe jedynie w filmach. Za każdym razem, jak próbowałem, to zasypiałem –
przyznał na poły zakłopotany, na poły zirytowany.
– Nie przejmuj się tym tak, przecież ponad dziewięćdziesiąt
procent uczniów zasypiało w trakcie tych wszystkich medytacji na lekcjach
wróżbiarstwa – zauważyłam, starając się go pocieszyć. Chyba podziałało, bo
uśmiechnął się do mnie lekko. Drgnął nagle, jakby coś sobie przypomniał. Spojrzał
na komórkę, najwidoczniej sprawdzając godzinę.
– Umówiłem się z kilkoma piątoklasistami, że dam im korki z
OPCM, więc muszę już lecieć. Jeśli chcesz to jeszcze tu posiedź – rzucił przez
ramię i zniknął za drzwiami.
Uśmiechnęłam się delikatnie, patrząc w ścianę, jakbym mogła
przez nią dojrzeć oddalającego się przyjaciela. Za nic nie chciałam wracać do
wieży, a on to najwyraźniej rozumiał. Wciąż czasem zachowuje się dziecinnie i
jest lekkomyślny, ale w trudnych sytuacjach można na niego liczyć. Aż żałuję,
że nie jest moim starszym bratem. Świetnie by się na niego nadawał. Rozsiadłam
się na macie i wzięłam do ręki wiekowy wolumin. Trzeba odpowiednio wykorzystać
czas, jaki pozostał do ciszy nocnej, a opracowanie dla Harry’ego kolejnych
rozdziałów z tego piekielnego podręcznika wydawało się idealnym zajęciem. Nie
było szans, bym mogła myśleć o czymś innym, niż treść książki.
~*~
Chyba jednak mnie poniosło. Nie pierwszy i z pewnością nie
ostatni raz moja wybujała fantazja i nadinterpretacja rzeczywistości
wprowadziła mnie w błąd. To samo było ze Snapem i Fretką. Ubzdurałam sobie, że
między nimi mógł się zawiązać romans, tylko dlatego że ten stary Nietoperz go
faworyzuje. Kompletnie nie pomyślałam o tym, że mogą być rodziną. Co prawda
Harry i Fretka na milion procent nią nie są – chyba że bardzo dalekim
kuzynostwem, w końcu Potterowie też mają długi rodowód – ale nie oznacza to, że
od razu muszą na siebie lecieć.
Zwłaszcza, że Harry’emu najwidoczniej przeszło. Już od dobrych
dziesięciu minut – czyli mniej więcej od połowy drogi z Hogwartu do Hogsmeade –
prześcigają się z Ronem w wymyślaniu Malfoya i innych Ślizgonów. Słowo „Fretka”
pada z ust Harry’ego z taką częstotliwością, jakby zamierzał nadrobić stracone
przez ostatnie tygodnie okazje. Nie szczędzi również wyobraźni, przy wymyślaniu
coraz to nowszych i obraźliwszych określeń. Już nie pojmuję, co tu się wyrabia.
Czyżby tak bardzo skupił się na tych wszystkich swoich treningach, że nie miał
już siły ani ochoty na zadzieranie z Malfoyem? Nie jest to przecież aż takie
nieprawdopodobne. Czemu miałby poświęcać swoją energię na kłótnie czy bójki,
dokładać sobie przez nie jeszcze więcej zmartwień? Nawet Harry nie może być aż
tak lekkomyślny i autodestrukcyjny. Z kolei jeśli chodzi o Malfoya, to pewnie z
powodu braku zaczepek Harry’ego, najzwyczajniej mu się znudziło dokuczanie nam.
To oni się nawzajem nakręcali. My czy inni Ślizgoni byliśmy tylko dodatkiem,
tłem, dodatkowym pretekstem do wojny.
Ale przejdźmy dalej. Współczucie dla małego Malfoya. W tym też
nie ma tak naprawdę nic nadzwyczajnego. Nie od dziś wiem, że Harry wykazuje
sporo empatii. W dodatku sam miał nieprzyjemne dzieciństwo. Prawdopodobnie po
prostu utożsamiał się w jakiś sposób z przeżyciami Fretki.
Niemniej jednak wciąż pozostają aspekty, które nie tak łatwo
wyjaśnić. Na przykład, czemu Harry wciąż łowi wzrokiem Malfoya w tłumie? Gdyby
miał do niego jakiś większy, świeży uraz, to byłoby zrozumiałe – wypatrywałby
go, żeby móc się odegrać. Ale biorąc pod uwagę ich aktualne, w miarę neutralne
stosunki nie widzę ku temu żadnego… A może postanowił go mieć na oku, skoro
Fretka ma powiązania ze Śmierciożercami? Co prawda Igniss kiedyś zarzekał się,
że jego kuzyn nie chce służyć Voldemortowi, ale odmowa temu Gadowi zazwyczaj
kończy się śmiercią, więc to, czego chce Malfoy, niekoniecznie musi pokrywać
się z tym, co w rzeczywistości robi. Może Harry też jest tego świadomy i nie
zamierza tracić czujności… W takim wypadku pozostaje jeszcze tylko jedna sprawa
– zachowanie Malfoya i Harry’ego podczas wizyty tamtego krawca. O ile jestem w
stanie uznać, że uśmiech Fretki był tylko wytworem mojej wyobraźni, tak ciężko
mi uwierzyć, że gniewna mina Harry’ego, gdy patrzył na Malfoya i Bennetta była
jedynie przywidzeniem.
– Harry, czemu wtedy byłeś taki zły? – wypaliłam, nim zdążyłam
się powstrzymać.
– Hęęęę? – spojrzał na mnie skonsternowany, przerywając
rozmowę z Ronem. Nasza trójka rozsiadała się właśnie przy stoliku w Trzech
Miotłach. – To znaczy kiedy?
– Jak brano z nas miary na nowe szaty. Powiedziałeś wtedy, że
to nic takiego, ale dalej mnie to zastanawia.
– Poważnie, Hermiono, nie masz już czym się przejmować? Może
mu się przypomniało coś nieprzyjemnego… Albo już wtedy zaczął wracać do siebie
i zirytowała go sama obecność Fretki w tym samym pomieszczeniu, w którym
przebywaliście.
– Ron, mógłbyś się nie wtrącać? Nie było cię tam, więc nie
wypowiadaj się, zwłaszcza że pytałam Harry’ego…
– Hermiono! To było wredne! – Harry momentalnie stanął w jego
obronie, gromiąc mnie przy tym wzrokiem. Poczułam się wyjątkowo głupio.
– Przepraszam, Ron. Nie chciałam, żeby to zabrzmiało tak
ostro. Po prostu się nieco martwię…
– Mam wrażenie, że ostatnio zrobiłaś się trochę nadopiekuńcza,
Hermi – tym razem głos Harry’ego był dużo delikatniejszy. – Wiem, że sprawiam i
pakuję się w kłopoty, ale nie przesadzajmy.
– Skoro to nic takiego, to możesz nam to chyba powiedzieć? –
rzuciłam lekko, jednocześnie uważnie mu się przyglądając.
– To przez Newman. Od czasu wrześniowego zebrania sam jej głos
działa mi na nerwy – stwierdził cierpko, marszcząc lekko brwi. Nie wyglądało na
to, by kłamał. Czyli również ostatnia podejrzana sprawa została rozwiązana.
Brawo, Hermiono, marny z ciebie Sherlock. Wygląda na to, że wszystkie moje
wnioski były mocno przekombinowane. Nie poznaję siebie. Ciągle mi w głowie
jakieś romanse… A teraz już nawet nie mogę zbliżyć się do Ginny.
– Nie dziwię ci się, kumplu. W końcu ta wariatka nazwała cię mordercą.
Ale to tylko świadczy o tym, że kompletnie cię nie zna. A słowami takich osób
nie powinieneś się przejmować. – Ron ścisnął pocieszająco ramię Harry’ego.
Wymienili lekkie uśmiechy, po czym Ron poszedł po trzy kremowe piwa.
Poczułam, jakby wreszcie wszystko miało być po staremu.
~*~
– Dziękuję, dyrektorze.
– Tylko proszę pamiętać, panno Granger, żeby mi donieść o
wszelkich informacjach, jakie uda ci się wyszukać.
– Oczywiście.
– Ach, i jeszcze jedno. Jak się miewa Harry?
– Coraz lepiej. Wygląda na to, że wreszcie zaczyna wracać mu
humor. Zaprzyjaźnił się też z Ignissem Blackiem.
– Tak, przypuszczałem, że tak właśnie będzie… Cieszy mnie to.
Nie zatrzymuję cię już dłużej, dowidzenia i życzę owocnych poszukiwań.
Pożegnałam się z dyrektorem, po czym prosto z jego gabinetu
ruszyłam do biblioteki. W Dziale Ksiąg Zakazanych natknęłam się na Iga. Czytał
właśnie jakąś książkę, więc położyłam cicho torbę na ławce, by go nie
rozpraszać. Zaczęłam przeszukiwać regały, w poszukiwaniu jakichkolwiek ksiąg,
które mogłyby zawierać informacje o horkruksach. W ciągu pięciu minut wyłapałam
jakieś trzy tomy, których tytuły sugerowały choć nikły związek z interesującym
mnie tematem. Usiadłam naprzeciw przyjaciela, otwierając pierwszą z nich.
– Och, Hermi-mama – Ig uśmiechnął się, odrywając wzrok od
tekstu. – Już po pierwszych łowach?
– Dokładnie. – Również wygięłam przyjaźnie wargi. – Na dobry
początek wzięłam tylko trzy pierwsze, które mi się nawinęły.
– Ale pewnie na trzech to się nie skończy.
– Z pewnością, w końcu gdyby do znalezienia tego
typu informacji wystarczyło przejrzenie dwóch czy trzech książek, każdy mógłby
spróbować stworzyć horkruksy. A jak tobie idzie? Znalazłeś już coś o tych
Wilczych Braciach?
– Jeśli mam być szczery, to jeszcze nad tym nie
pracowałem.
– W takim razie czego teraz szukasz? To coś
konkretnego, czy może po prostu “szukasz wiedzy dla wiedzy”? – zapytałam,
patrząc na niego porozumiewawczo. Ig ze śmiechem przytaknął. Wreszcie
doczekałam się w Gryffindorze kogoś, kto nie uważa nauki za przykry obowiązek!
Choć z drugiej strony – aż wstyd przyznać – jestem o niego zazdrosna. Jakiś
czas temu udzielałam korepetycji pewnemu czwartoklasiście. Dobre dwadzieścia
minut próbowałam wyjaśnić mu jak transmutować czarny atrament w zielony, ale on
kompletnie nie potrafił zrozumieć, o czym mówiłam. Michael był już naprawdę
zrezygnowany. Byłam pewna, że lada chwila podziękuje mi za poświęcony czas i
porzuci próby zrozumienia tego, co próbowałam mu przekazać. Aż tu nagle
podszedł do nas Ig i niecałe pięć minut później Michael wreszcie zmienił kolor
atramentu! W pierwszej chwili byłam zadowolona – w końcu chłopak osiągnął to,
co chciał. Jednakże zaraz ogarnęła mnie złość. Rzecz jasna nie gniewałam się na
żadnego z nich. Byłam zła na siebie, bo zmarnowałam tyle czasu i energii na
nic, kiedy Igowi osiągnięcie tego samego celu zajęło dosłownie moment!
Dziecinnie uniosłam się wtedy dumą i przez kilka dni z premedytacją ignorowałam
bruneta. Choć to i tak nie było najgorsze. Kiedy próbował się ze mną pogodzić
podczas jednego z posiłków, uderzyłam go w twarz i oburzona opuściłam
pomieszczenie. Oczywiście go później przeprosiłam, choć sam był sobie winien.
Mógł skończyć swoją pojednawczą kwestię na „Hermi-mamo, nie obrażaj się na
mnie”. Dodając do tego „tylko dlatego, że potrafię lepiej od ciebie tłumaczyć”,
na własne życzenie ściągnął na siebie mój gniew. Ostatecznie jednak mu
wybaczyłam, ulegając jemu i Harry’emu, który – jak się należało spodziewać – nie
mógł pozostać w takiej sytuacji obojętnym obserwatorem.
– Gdyby profesor Flitwick się dowiedział o twoim zamiłowaniu
do wiedzy, z pewnością spróbowałby cię jakoś zwerbować w swoje szeregi…
Oczywiście, nie ma możliwości załatwienia ci przeniesienia do innego domu, ale
pewnie starałby się wkręcić cię w jakieś dodatkowe projekty albo zarzucałby cię
stosami literatury naukowej. Rzecz jasna, miałoby to na celu przygotowanie cię
do pomagania jemu w pracy – oznajmiłam, kręcąc delikatnie głową. Sama kiedyś
byłam w takiej sytuacji i cudem udało mi się wywinąć.
– To chyba troszkę by się przeliczył z moimi intencjami.
Interesują mnie poszczególne zagadnienia i tylko nad nimi mam zamiar dodatkowo
popracować.
– No tak, to całkiem zrozumiałe. W końcu taka nadprogramowa
nauka powinna sprawiać przyjemność, a nie być przymusem. No ale dobra, nie
przeszkadzam ci już, w końcu raczej żadne z nas nie zamierza tu siedzieć po
nocy – nie żebyśmy mieli w ogóle taką możliwość. – Ig uśmiechnął się delikatnie
w odpowiedzi na moje słowa, po czym wrócił do czytania, a ja pomyślałam o mojej
dzisiejszej nocnej warcie i z trudem stłumiłam w sobie jęk. Ale do tego czasu
mam jeszcze kilka godzin. Teraz czas na pracę.
Kilka godzin później wróciłam sama do dormitorium – Ig wyszedł
przede mną – i dałam znać przyjaciołom, że nic nie udało mi się znaleźć. Jednak
nie zniechęcałam się. W końcu to dopiero pierwszy dzień. Już nie raz i nie dwa
szukałam tego typu informacji. Doskonale zdaję sobie sprawę, że często
poszukiwania zajmują całe tygodnie lub miesiące. Albo nawet i lata.
Gdy siedziałam przez tyle godzin sam na sam z Ignissem,
przypomniało mi się, jak wypłynął temat dotrzymywania tajemnic. Ciekawe co
takiego wie Ig, że aż tak chce tego bronić? Choć równie dobrze nie musi to być
nic poważnego, a tylko jakaś wstydliwa tajemnica przyjaciela czy coś takiego. Po
tylu latach spędzonych z Harrym zapominam, że nie wszystko musi być
niebezpieczne i związane z walką z Voldemortem.
~*~
Rozsiadłam się na kanapie w pokoju wspólnym. Było już dobre
pół godziny po ciszy nocnej, więc większość Gryfonów siedziała już we własnych
dormitoriach. Oprócz mnie w pomieszczeniu pozostała jedynie garstka osób,
głównie siódmoklasistów, którzy najprawdopodobniej chcieli się jeszcze trochę
pouczyć. Ja miałam na dziś dosyć książek. Nie dałabym już rady się
skoncentrować. Z kolei nie mogłam się położyć spać, bo po godzinie snu byłabym
tylko bardziej zmęczona i zdekoncentrowana. A mimo że nie przepadam za tym
całym patrolowaniem, to czuję się w obowiązku, by trzeźwo myśleć i być gotową
do ewentualnych działań. Życie dało mi wystarczająco dużo dowodów, że
zagrożenie pojawia się jak na złość akurat w chwili, gdy postanowiłeś się na moment
rozluźnić.
Na szczęście teraz nie musiałam się jeszcze tak kontrolować. Wciąż
mam półtorej godziny do mojej zmiany.
Stłumiłam ziewnięcie i nakryłam zmarznięte stopy kocem leżącym
na oparciu kanapy. Zapatrzyłam się w płonący na kominku ogień, pozwalając
myślom swobodnie błądzić.
Ostatnio gdzie się nie ruszę, tam napotykam tą Prince. Przed
akcją z Elamiz nawet nie zdawałam sobie sprawy, że ktoś taki jak ona chodzi do
szkoły. Jest taka niepozorna. A teraz widuję ją na posiłkach, mijam na
korytarzu, widuję w bibliotece. Czasem wita się ze mną delikatnym uśmiechem lub
skinieniem głowy. Odpowiadam tym samym, by nie wyjść na niegrzeczną. Zastanawia
mnie jednak, czemu tak nagle zaczęłam ją wszędzie widywać. Czy to przypadek?
Czy tylko mi się wydaje, a tak naprawdę zawsze była gdzieś w pobliżu, ale ja
jej po prostu nie zauważałam? Czy może chodzi o coś innego…?
Po tamtych poszukiwaniach sprzed tygodnia rozmawiałyśmy ze
sobą jeszcze ze dwa razy. Za każdym razem miało to miejsce w bibliotece, a
naszym tematem była głównie szkoła i nauka. Prince wydaje się być naprawdę
inteligentna. I podoba mi się jej zapał do nauki. Kto by pomyślał, że ona
również wyprzedza swój rocznik pod względem przerabianego materiału.
Szczerze powiedziawszy to po tym, jak zdałam sobie sprawę, że
dość często się mijamy, zaczęłam ją ukradkiem obserwować. Może jestem przewrażliwiona,
ale wychodzę z założenia, że ostrożności nigdy za wiele. Obserwuję ją tym
uważniej, że – jak powiedział Ig –dokuczają jej jakieś Ślizgonki.
Poszturchiwały ją, szydziły z niej. A przynajmniej tak wnioskuję po ich
paskudnych minach, bo nie byłam w stanie usłyszeć ani słowa. Raz się jej o to
spytałam, ale powiedziała, żebym się tym nie przejmowała. „Uważają się za
lepsze od innych i przez to się puszą, ale to nic poważnego. Pozorują się na
elitę Slitherinu, co oczywiście jest całkowicie poza ich zasięgiem. Potrafią
tylko gadać. Są niegroźne”. Choć tak powiedziała, nie dałam się całkowicie
zbyć. Nieważne, że jest Ślizgonką. Nikt nie powinien być tak traktowany. Nie
mam jednak żadnych konkretnych dowodów przeciwko tym dziewuchom, więc mam
związane ręce. W dodatku sama Prince nie wykazuje chęci do współpracy w tej
sprawie, więc nie będę się wtrącać. Póki co, rzecz jasna. Jeśli taki stan
rzeczy utrzyma się przez dłuższy czas, to będę musiała interweniować.
Swoją drogą, zastanawiam się, co takiego Prince im zrobiła, że
teraz się mszczą. Ig powiedział, że zalazła im jakoś za skórę, ale ciężko mi
sobie wyobrazić, by zrobiła komuś coś złego. Choć z drugiej strony niepozorny
wygląd może być bardzo mylący. Weźmy chociaż Harry’ego – w łachmanach po
kuzynie wcale nie wyglądał na jednego z najsilniejszych czarodziejów tego
stulecia. A ona jest przebiegła, jak większość mieszkańców lochów. Może zdawać
sobie sprawę, z tego że taki wygląd zapewnia jej pewnego rodzaju ochronę. W
końcu, jak słusznie zauważyła kiedyś Ginny, wygląd sporo może powiedzieć o
człowieku. Mimo niewinnego wyglądu z pewnością nie trafiła do Slitherinu przez
pomyłkę. Całkiem nieźle kłamie i wydaje się być sprytna. Podczas naszej
pierwszej rozmowy podejrzewałam, że coś kręci, ale myślałam, że przesadzam. Zwłaszcza
że dopiero po tym, jak powiedziała mi, czego szuka, zorientowałam się, że ma na
sobie srebrno-zielony krawat. Ale to rozmowa z Ignissem udowodniła słuszność
moich domysłów. Wcale nie od Snape’a a od Fretki usłyszała o Elamiz. Teraz
pozostaje tylko pytanie, skąd Malfoy znał to słowo? Czy może błędnie zakładam,
że nie mogła usłyszeć o nim od Nietoperza, a tak naprawdę on i Fretka razem coś
knują? Wczoraj przecież sama sugerowałam taką możliwość…
Ech, nie mam siły już myśleć. Mam wrażenie, że ostatnio
wszyscy dookoła mnie coś knują. Zaczynam już mieć tego wszystkiego dosyć.
Choć lepiej żebym myślała o tym, niż o Ginny…
Ale jednocześnie tak bardzo chciałabym mieć ją teraz przy sobie!
Chciałabym ją przytulić i nie myśleć o tych wszystkich intrygach.
Objęłam się mocno ramionami i zwiesiłam głowę, pozwalając
włosom zasłonić moją twarz. Nie chciałam, by ktoś z obecnych w pokoju zobaczył toczące
się po moich policzkach ciche łzy.
~*~
Szybkim krokiem przemierzałam korytarze,
zmierzając do punktu zbiórki. Naprawdę za tym nie przepadam. Nie podoba mi się
idea dwugodzinnej włóczęgi po zamku. Zawsze jestem później przemarznięta, a
rano niewyspana. Całe szczęście, że jutro jest niedziela. Dobrze przynajmniej,
że czasem trafiam na miłego towarzysza, na przykład profesor McGonagall, Tie
Baker z Ravenclawu, profesora Flitwicka czy profesor Hooch. Również z Hagridem
albo Harrym chętnie trzymałabym wartę. Prawdziwą męczarnią za to są obchody z
prefektami Puchonów. A jeśli chodzi o Ślizgonów, to trzymamy się z dala od
siebie albo chodzimy osobno. Nie do końca mi się to podoba, ale nie mam też
zbytnio nic przeciwko takiemu systemowi. Ciężko mi zdecydować, czy czuję się pewniej
z czy bez któregoś z nich obok mnie.
Wyszłam zza zakrętu i z zaskoczeniem dostrzegłam
czekającego tam na mnie profesora Malfoya. Kompletnie zapomniałam, że to z nim
dziś pracuję... A to kolejna z osób, które w ostatnim czasie doliczyłam do
grona intrygantów. Mam co do niego bardzo ambiwalentne uczucia. Na początku
roku pytałam o niego profesor McGonagall, ale nie była w stanie powiedzieć mi o
nim nic konkretnego. Dlatego jak zwykle byłam zdana na siebie. Całe szczęście,
że chodzę na starożytne runy, bo dzięki temu mogłam go obserwować przynajmniej
w trakcie lekcji. To już dwa miesiące, a ja z każdą kolejną lekcją jestem coraz
mniej pewna słuszności moich podejrzeń. Szczerze powiedziawszy, chyba nawet
zaczynam go lubić...
– Dobry wieczór, panie profesorze. Przepraszam za spóźnienie.
– Dobry wieczór, panie profesorze. Przepraszam za spóźnienie.
– Dobry wieczór, Hermiono. – Erydan, jak go
większość nazywała za jego plecami, uśmiechnął się do mnie lekko, podchodząc
kilka kroków. – To chyba pierwszy raz, kiedy mamy okazję mieć wspólną wartę.
Mam nadzieję, że w czasie tych dwóch godzin nie dojdzie do żadnego przykrego
incydentu
– Całkowicie się z panem zgadzam – przytaknęłam.
Za każdym razem jak idę na obchód, modlę się, by na mojej zmianie nie działo
się nic podejrzanego. W milczeniu zaczęliśmy przemierzać korytarze.
Jak na złość, nie minęło nawet dziesięć minut, a
już miał miejsce “przykry incydent”. Przemierzając korytarz na pierwszym
piętrze, dostrzegliśmy zakapturzoną postać wymykającą się z jednej z
opuszczonych klas. W pierwszej chwili z przerażeniem pomyślałam, że to
Śmierciożerca. Aż mi przeszły ciarki po plecach. Jednak dziewczyna – sądząc po
ognistorudych lokach wystających spod materiału – miała na sobie typową
uczniowską pelerynę, co mnie nieco uspokoiło. Nie zastanawiając się wiele, rzuciłam
się do przodu, z zamiarem jej dogonienia.
– Hermiono, poczekaj! – usłyszałam za plecami
podniesiony głos Erydana, ale go zignorowałam i gnałam dalej. Nie było mowy, by
na mojej zmianie ktoś się bezkarnie szwendał po zamku! Zwłaszcza ktoś tak
podejrzany. Na moje nieszczęście, krzyk profesora ostrzegł rudą, która od razu
rzuciła się biegiem do ucieczki. Już sięgałam po różdżkę, by choć tak ją
zatrzymać, gdy Malfoy znów mi przeszkodził! Z trudem utrzymałam się na nogach,
gdy pociągnął mnie za ramię. Złapałam równowagę i wściekła obróciłam się na
pięcie.
– Co ty wyrabiasz?! – syknęłam oburzona. – Nie dość, że nas
zdemaskowałeś, to jeszcze teraz to! – wyrwałam rękę z jego uścisku, patrząc na
niego gniewnie.
– Wybacz, że zrujnowałem twój wielki plan,
jednak bądź łaskawa zauważyć, ile było w nim luk! – podniósł delikatnie głos,
by zaraz spojrzeć na mnie przepraszająco. – Nie mamy pojęcia, kim była nasza
nieznajoma i jaką magią dysponuje, a ty lecisz w jej kierunku na łeb, na szyję.
– Jasne! – wcięłam mu się w słowo, ani trochę nie
uspokojona. – Więc lepiej pozwolić takiej podejrzanej osobie włóczyć się
bezkarnie po zamku! Bo to wcale nie jest nasz główny obowiązek i sens tych
wart! – Przez głowę przemknęła mi myśl, że wiele razy brałam udział w takich
scenach. Tylko że zazwyczaj to ja byłam po tamtej stronie, a na moim miejscu
był Harry. Gdyby nie powaga sytuacji, pewnie rozbawiłaby mnie jej ironiczność.
Widocznie przez te wszystkie spędzone z nim lata przejęłam nieco z jego
lekkomyślności.
– Nie. Lepiej, żeby pokazać jej, że nie jest
bezkarna, a nie, że rzucamy się na wroga bez pomyślunku. Pomyśl troszkę,
Hermiono. Gdyby na twoim miejscu był Harry, a ty byłabyś postawiona w mojej
sytuacji, jestem pewien, że nie przyklasnęłabyś na jego pomysł. – Położył rękę
na moim ramieniu, ściskając je bardzo delikatnie (jakby bał się, że mocniejszy
dotyk może sprawić mi krzywdę). – Popełniamy błędy jak każdy. Ona również,
skoro dała się zauważyć.
– Może i ma pan rację, co do tego, że nie byłabym
zachwycona taką brawurą w wykonaniu Harry’ego. Ale ostatecznie, przynajmniej
byśmy ją złapali i wiedzieli kim jest i co tam robiła! A tak to właściwie nie
wiemy nic.
– A może lepiej zobaczyć, co robiła w tamtej
klasie, co? W końcu po coś tam poszła. – Skinęłam głową, przytakując mu
niechętnie. Też o tym pomyślałam, ale wciąż lepiej byłoby złapać samą
podejrzaną...
– Wejdę pierwszy, na wypadek gdyby to miała być
pułapka. – Erydan wyciągnął różdżkę, podchodząc do drzwi i przez chwilę
wsłuchując się w skupieniu w odgłosy po drugiej stronie. W końcu nacisnął
klamkę, wcześniej rzucając mi krótkie spojrzenie i wchodząc do środka. A raczej
chciał wejść, bo zaraz cofnął się niczym porażony i trzasnął drzwiami. Wciągnął
głośniej powietrze, stając do mnie tyłem.
– M–może poczekamy parę minut, dobrze? –
spytał, obracając się ku mnie. Czy to tylko wina światła wiszącej niedaleko
pochodni, czy Erydan naprawdę był zarumieniony…?
– Co się stało…? – spytałam, patrząc uważnie na
nauczyciela. – Co pan tam zobaczył?
– Wolałbym nie przypominać sobie tej sceny –
odparł cicho, odsuwając się od drzwi. – Sądzę, że kiedy koleżanka się ubierze,
sama wyjaśni nam zaistniałą sytuację.
– Ubie… – zaczęłam, marszcząc lekko brwi, aż
nagle zaskoczyłam. I mi zrobiło się nieco gorąco w twarz.
– Tak, ubierze. Gdybym wiedział, że mogę natrafić
na taką sytuację, upewniłbym się, że dam dziewczynie wystarczająco czasu na
chociażby zakrycie swojej nagości.
– Tak, w to nie wątpię – mruknęłam zażenowana,
nie patrząc mu w oczy. Nagle drzwi za plecami profesora otworzyły się i stanęła
w nich nieco rozczochrana blondynka.
– LAVENDER?! – sapnęłam, otwierając szeroko oczy
ze zdumienia. Dziewczyna jakby dopiero teraz się zorientowała, że nie jest
sama, aż podskoczyła wystraszona.
– Hermiona…?! I – spojrzała na stojącego do niej
bokiem mężczyznę – Eryduś… znaczy profesor Malfoy?! – Zbladła, patrząc na nas z
przerażeniem i dezorientacją. – Od… Od jak dawna tu jesteście…? – spytała
słabo, nerwowo poprawiając ubranie i włosy. Czerwieniła się przy tym, jakby
wciąż nic na sobie nie miała.
– Jesteśmy tu od chwili, gdy opuściła cię twoja
znajoma – wyjaśnił nauczyciel, chociaż nie patrzył się na blondynkę, a
rumieniec nie schodził z jego policzków.
Staliśmy przez chwilę w milczeniu, coraz bardziej
zażenowani całą tą sytuacją. Z boku musieliśmy wyglądać naprawdę komicznie…
– O-och… – mruknęła w końcu, przestępując z nogi
na nogę. – T-to ja mo-może już pójdę…! – powiedziała nagle i próbując zachować
między nami jak największy odstęp, wyśliznęła się z klasy. Jednocześnie Erydan
– mam wrażenie, że nie do końca świadomie – zrobił spory krok w tył. Nie
dziwiłam mu się jakoś. Lavender z kolei, gdy tylko znalazła się na korytarzu,
wzięła nogi za pas.
– Stój! – krzyknął cicho za nią, machnąwszy
szybko różdżką. Wyczarowany sznur owinął się wokół kostek dziewczyny, a ta z
hukiem gruchnęła o podłogę. Jej bolesny jęk odbił się echem po korytarzu.
– Mistrzem subtelności i delikatności to pan z
pewnością nie jest – rzuciłam sarkastycznie, ruszając ku koleżance.
– W tej chwili na pierwszym miejscu stawiałem
skuteczność. A nie, by było jej wygodnie.
– Wygodnie! – prychnęłam pod nosem,
przedrzeźniając go. Kucnęłam koło Lavender, która w międzyczasie zdążyła usiąść
i teraz ze łzami w oczach przyciskała do ust stłuczone i obdarte dłonie. – Nie
zrobiłaś sobie nic?
– Oprócz tego, że mam potłuczone kolana, łokcie,
ręce, zdartą skórę i że omal nie straciłam zębów, to tak czuję się wspaniale!
Ałć! – syknęła, gdy próbując uśmiechnąć się ironicznie, uraziła stłuczoną
brodę. Swoją drogą, już zaczynała być na niej widoczna opuchlizna.
– Profesorze, myślę że taka kara już jej
wystarczy – rzuciłam, gdy przystanął niedaleko nas. – Mogę ją odprowadzić do
dormitorium?
– Cóż, tak… – mruknął cicho, wystawiając rękę w
stronę Lavender, by pomóc jej wstać, gdy lina już zniknęła. – Przyznaję, że nie
był to najlepszy krok z mojej strony, panno Brown. Proszę o wybaczenie. Jednak
od razu muszę zawiadomić, że będę zmuszony poinformować o całej sytuacji
dyrektora Dumbledora. – Lavender spojrzała z przestrachem na profesora. – Co
mógłbym przemilczeć, gdybyś wyjaśniła nam wszystko i nie miałbym wątpliwości,
że twoje spotkanie z koleżanką nie stanowi żadnego zagrożenia dla
bezpieczeństwa uczniów.
– Jakie zagrożenie mogłyby niby stanowić dwie
dziewczyny spędzające ze sobą czas w od wieków nieużywanej klasie? – spytała.
– A skąd mam wiedzieć, że twoja towarzyszka nie
pracuje dla Śmierciożerców albo też sama nie jest w ich szeregach? Nie wiem kim
jest i to mnie niepokoi.
– Ona nie jest taka! Jest po naszej stronie!
– „Ona”
czyli...? – dopytałam, przyglądając się Lavender.
– Wybacz, Hermiono, ale obiecałam, że nikomu nie
zdradzę jej imienia. Jestem Gryfonką i dotrzymuję słowa – oznajmiła twardo,
unosząc dumnie głowę.
– Wiem, Lavender, ale to ważne. Skoro to nic
groźnego, to lepiej od razu wyjaśnić sytuację, niż narażać i ciebie, i ją na
nieprzyjemności tylko dlatego, że nie chcesz z nami współpracować.
– Czy wystarczy jeśli powiem z jakiego jest
rocznika i domu? – spojrzała umęczonym wzrokiem na Erydana.
– Tak, wystarczy.
– Piąta klasa Ravenclaw. Czy teraz mogę już
wrócić do pokoju, sir?
– Oczywiście. Hermiono, mogę na ciebie liczyć? Ja
w tym czasie dalej patrolowałbym korytarze.
– Oczywiście. Odprowadzę ją i wrócę najszybciej,
jak będzie to możliwe.
– Dobrze, będę na ciebie czekać. Uważajcie na
siebie – powiedział z delikatnym uśmiechem i odszedł nie za szybkim krokiem.
Po drodze nie udało mi się wyciągnąć z Lavender
nic więcej. Widać, że naprawdę zależało jej na dotrzymaniu obietnicy. A może po
prostu była zbyt skupiona na posykiwaniu z bólu…
W każdym razie, do końca naszej zmiany nie było już żadnych dziwnych incydentów. Jednak dzięki tej akcji z dziewczynami wreszcie upewniłam się co do jednej rzeczy – Erydan nie jest wcale zły. Co prawda na początku podejrzane wydało mi się, że powstrzymał mnie przed gonieniem rudej, ale miał rację. Na jego miejscu też bym tak pewnie postąpiła. Albo przynajmniej chciałabym.
W każdym razie, do końca naszej zmiany nie było już żadnych dziwnych incydentów. Jednak dzięki tej akcji z dziewczynami wreszcie upewniłam się co do jednej rzeczy – Erydan nie jest wcale zły. Co prawda na początku podejrzane wydało mi się, że powstrzymał mnie przed gonieniem rudej, ale miał rację. Na jego miejscu też bym tak pewnie postąpiła. Albo przynajmniej chciałabym.
Szczerze, ulżyło mi, że ktoś z taką władzą, jaką
ma nauczyciel, okazał się być godny zaufania. Już wystarczająco wielu ludzi
Voldemorta w ostatnich latach wkradło się do grona pedagogicznego. Każdy
nowy profesor, który rzeczywiście jest po naszej stronie to takie nasze małe
zwycięstwo.
Mam nadzieję, że podobnie sprawa się ma z
profesorem Yoshizawą.
~*~*~*~
Hejka. Fantastyczne opowiadanie. Nie mogłam się wprost od niego oderwać dopóki nie przeczytam całości. Gratuluję Wam pomysłu i czekam na kolejną część. Trochę mnie dziwi że macie tak mało komentarzy a piszecie taką świetną historię
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńoch biedna Hermiona, mam nadzieję, że Erynder nie jest po stronie Voldemorta, czemu nagle zmieniło się zachowanie Draco...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, biedna Hermiona... Erynder chyna nie jest po stronie Voldemorta? i czemu nagle zmieniło się zachowanie Draco?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga