niedziela, 13 kwietnia 2014

Rozdział 41,5 - Vera / Elena

W Wielkiej Sali wręcz wrzało od nieustannych rozmów. A przynajmniej było tak wśród ślizgońskiej nacji. Nie musiałam nawet się wysilać, aby usłyszeć co ciekawsze kąski.
Dziewczyny to bezwzględne bestie. Na zewnątrz są cudownie rozkosznymi i delikatnymi księżniczkami uwięzionymi w najwyższej wieży, której strzeże zły smok. Czekają z utęsknieniem na przybycie księcia w lśniącej zbroi na białym rumaku. A w rzeczywistości  notorycznie kokietują facetów i  padają na czworaka w kącie podczas imprezy, byle tylko zostały szybciej zerżnięte. Tak właśnie powstaje nam całkiem niezła mieszanka wybuchowa. Wieczne zazdrosne o chłopaków, którzy wpadli im w oko, a których nie mogą zdobyć. Jacy nawet na ułamki sekund nie skupią na nich zainteresowanego wzroku.
Sytuacja miała się podobnie w przypadku Clary i Draco. Wężowa Dama słynąca ze swojej podwójnej natury. Dla niej nie istniały słowa takie jak sprawiedliwość czy wierność. Do swych celów dążyła po trupach, byleby tylko zdobyć to, czego w danej chwili pragnęła. Według mnie pasowała idealnie na sługę największego czarnoksiężnika tego stulecia – Voldemorta.
Jej celem od kilku lat był Draco, nazywany nieoficjalnie wśród domowników Białym Księciem. Chłopak, który nigdy nie będzie jej dany.
Oczywiście, miała okazję poczuć namiastkę związku z Księciem.
Byłam wtedy w drugiej klasie, a Clara i Draco – kolejno w czwartej i w trzeciej. Dziewczyna wykorzystała moment, kiedy Malfoy był wolny. Ustawiła swoją pajęczą sieć i zaatakowała. Wyznała mu swoją wielką miłość, a chłopak po krótkiej chwili zaskoczenia, zgodził się z nią chodzić.
Najwidoczniej jednak nie był to taki związek, na jaki Ślizgonka liczyła. Draco, w ciągu paru tygodni związku, całował się z nią raptem kilka razy. Tylko jeden pocałunek był głębszy – z języczkiem, ale to dziewczyna do tego doprowadziła. Blondyn zaś odepchnął ją zaraz od siebie z rumieńcem gniewu i wstydu, po czym szybkim krokiem ruszył do swojego dormitorium, pozostawiając ją w pokoju wspólnym na pastwę spojrzeń reszty domowników.
A dosłownie dwa dni po tym zdarzeniu Draco ją porzucił. On porzucił ją! To musiało być dla niej wielkim ciosem. W końcu jeszcze nikt z nią nie zerwał, to ona zawsze zakańczała związki. A jeśli dodać do tego słowa, które powiedział jej przy tej okazji… nie dziwię się, że postanowiła przesiedzieć kilka dni w swoim pokoju, załamana.
„Wybacz, ale po tym wszystkim zrozumiałem, że przy dziewczynie czuję się bardzo nieswojo. Najwidoczniej bardziej pociągają mnie osoby tej samej płci.”
Jej mina była zabójcza! Szeroko rozszerzone oczy i otwarta buzia, kiedy patrzyła na niego z niedowierzaniem.
A później, kiedy już się uspokoiła, postanowiła zrobić wszystko, aby młodszy o rok zmienił zdanie. Chociaż do tej pory Draco cały czas pozostawał gejem i wszelkie zabiegi dziewczyny spływały po nim jak po kaczce.
– Cholera. Dlaczego on musi być taki uparty? – warknęła Clara do swoich przyjaciółek, a ja spojrzałam na nią ukradkiem, aby nie zauważyły mojego zainteresowania. Jeśli zdradzę swoją uwagę ich rozmową, to może nie być zbyt ciekawie.
– Twoje plotki sprawiły, że teraz jest na ciebie jeszcze bardziej zły – odparła Clarisse, jej współlokatorka i dziewczyna, która służy jej jako tak zwana "przynieś, podaj, pozamiataj". Była w paczce Clary tylko dlatego, że dawała wykorzystywać się na prawo i lewo.
– Wiem – powiedziała niezadowolona. – Do tego irytuje mnie, co wyprawiał na pierwszej imprezie z tymi pedałami, Paulem i Ianem. Jeszcze trochę i zacząłby z nimi pieprzyć się na środku sali.
– Przyznaj się, że sama nie miałabyś nic przeciwko, gdybyś była na ich miejscu – odezwała się Phoebe, najlepsza przyjaciółka Wężowej Damy. – Mnie bardziej wkurza ten jego kuzynek z Gryffindoru, Black. Jak dla mnie na zbyt dużo sobie gnojek pozwala.
Cóż, biorąc pod uwagę fakt, że złamał Zabiniemu nos, to mogłabym się z nimi zgodzić. Gdyby nie to, że zapewne chłopak sam sobie na to zasłużył.
– Powinnyśmy jakoś się nim zająć – ciągnęła dalej. – Może nawet nasłać na niego kilku chłopaków, żeby się nim zajęli.
– Nie warto – wyrwało mi się niepotrzebnie, czym skupiłam na sobie uwagę całej paczki.
– A co ty możesz wiedzieć, co? Prince!? – warknęła Phoebe, gromiąc wzrokiem moją biedną, skromną osobę. – No co!?
– Mogę wiedzieć na przykład to, że Iga naprawdę ciężko pobić. W poprzedniej szkole chłopakowi, który go zaatakował, wybił boleśnie bark, a jeszcze innego posłał do szpitala na miesiąc.
Clara wstała gwałtownie od stołu ze słowami:
– Za mną.
Dlatego też poszłam posłusznie za nią i jej przyjaciółeczkami na korytarz, a następnie w stronę najbliższej toalety.

~*~

Głośny plask rozniósł się echem po pustej łazience. Złapałam za piekący policzek, patrząc bez wyrazu na dziewczynę, która właśnie mnie uderzyła. Clara stała z boku z założonymi rękami, wykrzywiając wargi w zadowolono-kpiącym uśmiechu.
– Nie bądź taka pewna siebie, szmato – mruknęła, podchodząc bliżej i szarpiąc za moje czarne włosy. W ostatniej chwili powstrzymałam chęć syknięcia. – Nie jesteś nikim ważnym. W każdej chwili mogę cię zgnieść jak nic nieznaczącą mrówkę. Obcasem.
– Dokładnie tak – przytaknęła jej Zoey. – Wystarczy, że Clara szepnie parę słów Severusowi i on już nie da ci żyć. Zaraz zostaniesz wyrzucona ze szkoły i nawet nikt nie będzie próbował cię powstrzymywać, czy za tobą tęsknić!
Co ona powiedziała? „Severusowi”? Zacisnęłam palce w pięści, byleby tylko nie odepchnąć jej od siebie i uderzyć gdzieś w twarz.
– Jakim prawem mówicie o profesorze, jakbyście były jego najlepszymi przyjaciółkami? – Spojrzałam na nią z pogardą, wewnętrznie plując jej pod nogi. Albo najlepiej w twarz.
Clara wciągnęła głośno powietrze, zamachnąwszy się i uderzając mnie z całej siły wierzchem dłoni. Z pewnością nie zrobiłoby to na mnie najmniejszego wrażenia, gdyby nie pewien malutki szczególik. Otóż nieszczęśliwie, akurat na tej dłoni miała kilka pierścionków, a wśród nich jeden o dość ostrym oczku, które przy spotkaniu ze skórą policzka, postanowiło ładne ją przeciąć. Krew natychmiast zebrała się w rance, po chwili opuszczając ją i powolnymi ruchami spływając z powierzchni mojej twarzy.
Przetarłam ręką policzek, wzdrygając się mimowolnie, kiedy ból przeszył dotkliwie tą część mojej twarzy, która zdawała się zaczynać już powoli puchnąć.
– Nie będziesz mi mówić, czego nie mogę! – krzyknęła, szykując się do kolejnego uderzenia, co już jej udaremniłam. Z chłodną satysfakcją złapałam jej nadgarstek, w pierwszej chwili pragnąc go boleśnie wykręcić, jednak zrezygnowałam szybko z tego pomysłu. Nie będę przecież taką bezduszną suką jak ona. Dlatego też, odtrąciłam jej rękę, odsuwając się od niej na krok.
– Nie powinniście tak postępować. Wkrótce to może obrócić się przeciwko wam – powiedziałam, zmierzając do wyjścia. – Dobrze wam radzę, ale i tak zapewnie zrobicie, co chcecie.

~*~

Kiedy weszłam do jego prywatnych komnat, zastałam tylko pustkę. Uśmiechnęłam się pod nosem. Mogłam się tego spodziewać…
– Jeśli nie mogę skorzystać z twojej łazienki to krzycz! – zawołałam, a odpowiedziała mi tylko cisza. – Żeby nie było, że nie pytałam.
Szybkim, zadowolonym krokiem ruszyłam do wymienionego pomieszczenia, po drodze jednocześnie zaczynając rozpinać koszulkę i wyciągając różdżkę, by móc szepnąć:
– Adoptio remittendo.
Było to inkantacja odwołująca zaklęcie adopcyjne. Odkąd nauczyłam się je używać troszkę lepiej niż dwa lata temu, potrafiłam korzystać z tego praktycznie codzienne.
Nie powiem, że było to łatwe. W gruncie rzeczy powinno wychodzić to tylko osobie, która założyła mi to zaklęcie. Jednak kiedy użyłam różdżki mojego „taty”, wszystko poszło jak z płatka. Mogłam bezkarnie wracać do swojej prawdziwej postaci i przywdziewać adopcyjną maskę. Oczywiście, mój opiekun prawny bardzo szybko zauważył moje przekręty. W końcu nie należał do głupich osób. Dlatego też wziął mnie na dywanik i – kiedy myślałam, że zbiera się na niemiłosiernie długi, tyraniczny wykład – on powiedział tylko, abym nie dała się przyłapać.
Każdy chciałby mieć takiego ojca, nie?

~*~

Akurat kiedy wyszłam spod prysznica, do moich uszu doszedł odgłos zamykanych drzwi. Uśmiechnęłam się, ręcznik owijając wokół piersi i wychodząc tak z łazienki.
– Jak mogłeś pozwolić mi tak długo czekać? – spytałam z udawaną pretensją w głosie spoglądając na niego. Jednak zamiast znajomych czarnych włosów dojrzałam średniej długości blond. – Em, profesor Malfoy?
Czułam ciepło na policzkach, co oznaczało, że musiałam się nieźle zaczerwienić. Dobrze, że chociaż nie byłam w tym sama. Młody nauczyciel w pierwszej chwili spojrzał w moją stronę, lustrując mnie zaskoczony, by zaraz potem spłonąć rumieńcem i odwrócić zażenowany wzrok. Przynajmniej tyle dobrego.
– Wybacz, że musiałe… – zaczął właściciel komnat, wchodząc do środka i rzucając szybkie spojrzenie na Erydana i na mnie. – Vera? – mruknął zaskoczony, by zaraz zmarszczyć czoło wytrącony delikatnie z równowagi. – Ile razy mówiłem ci, żebyś… Co ci się stało w twarz? – mruknął nagle lodowato, przerywając swój wywód.
– To nic takiego. Po prostu nie chciałam, aby jakieś głupie dziewuchy mówiły o opiekunie mojego domu bez należytego szacunku – odparłam, uśmiechając się delikatnie.
– Poczekaj tu... Nie, lepiej idź się w coś ubierz i wtedy poczekaj – poprawił się. – Ja w tym czasie pójdę do pracowni po maść na ekspresowe gojenie ran – dodał, otwierając drzwi prowadzące do jego osobistej pracowni i wchodząc do środka.
Uśmiechnęłam się delikatnie do Erydana, po czym zniknęłam w łazience, aby się szybko ubrać. Pamiętam, że niedawno schowałam tu czysty komplet. Co prawda, był tu dla innego celu (byłam ciekawa jego reakcji na takie znalezisko), ale trudno. Kiedyś jeszcze raz spróbuje. Chociaż w sumie, skoro kazał mi się tutaj ubrać w świeże rzeczy to musiał o tym wiedzieć! Tak~!
Ciekawa jestem jaką miał minę, kiedy odkrył ubranka z czerwoną bielizną na szczycie.
Bez ceregieli nałożyłam na siebie kolejno ubrania, bawiąc się troszkę z czarną spódnicą z trenem i wiązaniem czerwonego gorsetu. Mimo wszystko miałam w tym już dobrą wprawę, dlatego też nie musiałam prosić nikogo o pomoc. I bardzo dobrze.
Kiedy wróciłam do saloniku oboje siedzieli na kanapie i najwidoczniej czekali na mój powrót.
– No nareszcie – mruknął brunet, przesuwając się odrobinkę, by zrobić mi dość miejsca obok siebie. – Myślałem już, że powiesiłaś się na tym swoim sznurku.
– Pewnie masz na myśli stringi. Ale nie sądziłam, że oglądałeś dokładnie moje ubrania – rzekłam, uśmiechając się do niego czarująco.
– Nie musiałem. Wystarczający był fakt, że leżały w widocznym miejscu. Czy bym chciał, czy nie w końcu bym na nie natrafił.
– Przepraszam bardzo – odezwał się nagle Erydan. – Może jestem tutaj jedynym niedoinformowanym, ale byłbym rad, gdybym dowiedział się, kim jest ta młoda dama.
– Jego kochanką.
– Moją córką.
W tym samym czasie padły dwie skrajnie różne odpowiedzi, a Malfoy spojrzał na nas skołowany.
Czułam na sobie jeszcze jedno spojrzenie, jednak wymownie udawałam, że go nie widzę, podziwiając stan moich paznokci.
– No dobra – skapitulowałam w końcu. – Jestem jego córką. Adoptowaną… Więc w sumie nic nie stoi na przeszkodzie, abym była jego kochanką.
– Vera jest córką moich przyjaciół, którzy zginęli tragicznie w wypadku samochodowym. I mówię to jak najbardziej szczerze – dodał, widząc moją powątpiewającą minę. – Nie doszukuj się tu żadnych teorii spiskowych i ataków ze strony Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, bo niczego takiego nie znajdziesz.
– I tak jestem zdania, że nie wiem na ten temat wszystkie… ałć! – syknęłam, kiedy chłodna maść dotknęła rozciętego policzka. – Delikatniej! W końcu jestem dziewczyną, a nie jakimś twardzielem…
– A ja jestem tylko nauczycielem, a nie pielęgniarką – mruknął, jednak ruchy jego palców stały się o wiele delikatniejsze.
Uśmiechnęłam się lekko, kiedy brunet skończył nakładać maść i przeniosłam spojrzenie na siedzącego z drugiej strony blondyna, który cały czas przyglądał nam się bez słowa.
– Jest pan spokrewniony z Draco?
– Tak. Jestem młodszym bratem jego ojca.
– Dużo młodszym, powiedziałabym. Jak dla mnie jest pan młodszy kilka lat od profesora Snape’a. Chociaż biorąc pod uwagę to, że on w ogóle nie chce dbać o swój wizerunek – w tym momencie rzuciłam mu zrezygnowane spojrzenie – mogę się mylić o dwa, trzy lata.
– Dwa lata – mruknął Mistrz Eliksirów, robiąc niezadowoloną minę. Zawsze tak robił, kiedy wytykałam mu jego brak zainteresowania wyglądem. Jednak wiedziałam też, że pod tą maską „niechęci” kryje się pewna doza zażenowania. To był dla niego dość krępujący temat.
– O proszę. To miał pan osiemnaście lat, kiedy urodzili się Draco i Igniss – odparłam, dostrzegając pytające spojrzenie Malfoya skierowane do mojego ojca. – Och, wiem praktycznie wszystko. Mimo wszystko, profesor Snape nie ma przede mną większych tajemnic. Wiem, że Ig jest starszym bratem bliźniakiem Draco. Zresztą gdybym nawet tego nie wiedziała, szybko bym zaczęła coś podejrzewać. Ich zachowania są stosunkowo podobne, a i wyglądem prawie się nie różnią.
– Prawdę mówiąc, na początku roku szkolnego spotkałem ich dopiero po raz trzeci – powiedział, rozluźniając spięte jeszcze przed chwilą mięśnie. – Od dobrych dwudziestu lat nie mieszkam już w rezydencji, a ostatnie piętnaście spędziłem za granicą. Chłopców miałem okazję spotkać niecały miesiąc po ich narodzinach oraz na ich pierwsze święta, na które strasznie namawiała mnie pani Narcyza. A w czasie rozpoczęcia roku miałem idealną okazję móc zobaczyć zarówno Ignissa, jak i Draco.
– Czemu nie wracał pan potem do rezydencji? Nie przeszkadzało panu, że nie spotykał się z rodziną? – spytałam, przyglądając mu się z zainteresowaniem. Erydan jest naprawdę intrygującą osobą.
– Cóż… – zaczął blondyn, jednak Severus zaraz wciął mu się w słowa.
– Nie musisz jej odpowiadać, Erydanie. Vera i tak już powinna wychodzić – rzucił ze złością, posyłając mi nieprzychylne spojrzenie, które mówiło: „później się z tobą rozprawię”. Dlatego też wstałam od razu, uśmiechając się delikatnie, po czym wyszłam rzucając jeszcze na odchodnym:
– Do widzenia panie Malfoy, tatusiu…

~*~

Po wejściu do biblioteki przywitałam się kiwnięciem głowy z panią Pince. Bibliotekarka uśmiechnęła się do mnie kącikiem ust, nie zwracając więcej na mnie uwagi. W końcu jeszcze ani razu nie zachowałam się nagannie. A przynajmniej ona nie miała o tym najmniejszego pojęcia.
Weszłam między regały, poszukując potrzebnych tytułów. „Znane postacie magiczne” oraz „Znane stworzenia magiczne” zaraz znalazły się w moich rękach. W końcu wśród ich stronic mogę znaleźć odpowiedź.
Z tymi dwoma i kilka jeszcze innymi tomiszczami podeszłam do pierwszego wolnego stolika, siadając przy nim i biorąc się za szybkie, ale i uważne szukanie. Niestety, nie było w nich nawet najmniejszej wzmianki o Elamiz. Nawet w księdze pojęć magicznych!
– Kurcze – szepnęłam cichutko, przeczesując krótkie krucze włosy palcami i uparcie wpatrując się w książki. Skoro nic w nich nie znalazłam, to gdzie w takim razie powinnam szukać?!
– Nieudane poszukiwania? Może ci pomóc?
Huh? Podniosłam zaskoczona wzrok na siedzącą naprzeciw mnie, przy drugim stoliku, starszą o rok dziewczynę, o pięknych kasztanowych włosach. Patrzyła na mnie z delikatnym, uczynnym uśmiechem, przez chwilę zerkając na plakietkę na mojej szacie.
– Hermiona Granger – mruknęłam, starając się nie brzmieć na zbyt przejętą jej widokiem. W końcu nie musi wiedzieć, że strasznie cieszy mnie możliwość rozmowy z Gryfonką. – Nie chciałabym cię kłopotać. Zresztą sama do końca nie jestem pewna, czego szukam.
Od czasu mojej ostatniej dosyć szczegółowej rozmowy z Malfoyem, chłopak dostał już kolejne cztery wiadomości, które odrobinę rozjaśniły obraz, by zaraz wprowadzić jeszcze więcej niewiadomych. Ech, to było zarazem irytujące, jak i bardzo męczące. Dobrze, że przynajmniej ten cały „Mistrz Zagadek” dał delikatną podpowiedź co do Elamiz:
Elamiz nie może zostawić Cię na dnie.
Lubuje się w ciemności bezkresie
I tylko Ciebie na ten czas wyniesie…
Szkoda tylko, że mimo wszystko nie zmieniło to statusu moich poszukiwań. Nie było nawet wiedźm, pałających się czarną magią, o takim imieniu! Naprawdę cieszę się, że to nie ja dostaje te wiadomości i nie jestem zmuszona przejmować się nimi na okrągło.
– Nie będziesz – zapewniła, wstając i dosiadając się na miejsce obok mojego. – Tak więc, z czym nie dajesz sobie rady?
– Cóż, ostatnio miałam okazję usłyszeć rozmowę dwójki nauczycieli. Nie słuchałam tego jakoś szczególnie, ale w pamięci wyryły mi się słowa profesora Snape’a – przepraszam, tato – do innego nauczyciela.
– Co takiego powiedział? – spytała, patrząc na mnie uważnie.
– „Elamiz nie może zostawić cię na dnie” – zacytowałam, robiąc niepewną minkę. Ach, te moje niebywałe zdolności aktorskie. – Postanowiłam na własną rękę znaleźć jakieś informacje o Elamiz. Niestety, wychodzi na to, że nie ma żadnej wiedźmy albo stworzenia magicznego o takim imieniu czy przydomku.
– Hmmm... – mruknęła, przykładając palec do warg. – Mówiąc “wiedźma”, masz na myśli tylko je czy czarodziejów również? Bo na moje oko to może być męskie imię… O ile w ogóle to jest imię.
– Nie no, brałam pod uwagę obie możliwości.
– No to w pewnym sensie dobrze. To zdecydowanie zawęża krąg poszukiwań, jednak odpadają nam przez to dwie najbardziej prawdopodobne możliwości. Ale nie martw się, wciąż jest masa książek, które mogą nam pomóc. Po pierwsze...
– Wybacz, że ci przerwę – mruknęłam nagle. – Ale przejrzałam wszystkie książki, które wydawały mi się najodpowiedniejsze do poszukiwań i nic nie znalazłam. W tej chwili wydaje mi się, że jedynym miejscem, którego nie sprawdziłam to Dział Ksiąg Zakazanych. Jednak o pozwolenie na wejście tam musiałabym prosić profesora, a to mija się z moim celem. Bo prędzej wolałby sam odpowiedzieć na moje pytanie, niż wpuścić mnie tam.
– No tak, racja. Ale jesteś pewna, że przejrzałaś wszystko? Bo wiesz, czasem można znaleźć odpowiedź w najmniej oczekiwanych miejscach – jakichś mitach, bajkach, kronikach. Sprawdzałaś działy z literaturą obcojęzyczną?
– Może będzie prościej, jeśli zapiszę ci listę, co? – spytałam, posyłając jej delikatny uśmiech. – Chociaż może to zająć mi chwilkę.
– To by było pomocne. W tym czasie będę mogła się zastanowić, gdzie jeszcze mogłybyśmy poszukać – odparła entuzjastycznie, odwzajemniając mój gest. Dlatego też jak najszybciej zabrałam się do pracy, szybkimi ruchami zapełniając kartkę kolejnymi tytułami. Nawet w pośpiechu moje pismo nie pozostawiało wiele do życzenia. Było ładne i przejrzyste, a to wszystko dzięki staraniom Severusa.
– Już – mruknęłam po chwili, odsuwając od siebie kartkę i podając ją dziewczynie. Było tam naprawdę sporo książek. Szatynka położyła ją obok innego kawałka pergaminu, na którym co jakiś czas coś przekreślała lub dopisywała.
– Dużo ksiąg przekopałaś. Od jak dawna nad tym pracujesz? – spytała, jedynie na moment odrywając wzrok od list.
– Hmm. Można powiedzieć, że od niedzieli.
– Jej, to naprawdę niewiele czasu jak na taką ilość woluminów. Musi ci bardzo na tym zależeć – stwierdziła, przyglądając się uważnie listom. – Okej. Myślę, że niczego nie pominęłam. Według mnie, powinnyśmy zajrzeć jeszcze do tych działów. – Podała mi listę około dziesięciu działów, z których część była dodatkowo opatrzona w spis złożony z kilku, a czasem nawet kilkunastu tytułów. – To tylko te, których tytuły zdołałam sobie przypomnieć. Jak będziemy przeszukiwały te działy, pewnie dojdzie drugie albo trzecie tyle.
– Nie brzmi to za wesoło – oznajmiłam z rezygnacją. – Szkoda, że nie mamy szybszego sposobu wyszukiwania informacji.
– No cóż, w takim razie lepiej od razu weźmy się do roboty, jeśli nie chcemy, by zastała nas noc. – Szatynka podniosła się i posłała mi pokrzepiający uśmiech. – Nie martw się, jestem pewna, że raz dwa się z tym uwiniemy!... A przynajmniej mam taką nadzieję – mruknęła po chwili, chwytając mnie za nadgarstek i ciągnąc w kierunku regałów.
Uśmiechnęłam się lekko, a chwilę później poszukiwałam już wybranych przez Hermionę woluminów.

~*~

Kolejna klapa.
Z rezygnacją opadłyśmy na krzesła, przez chwilę nie odzywając się słowem.
– Teraz mogę powiedzieć, że szukałam wszędzie i nic nie znalazłam – mruknęłam cicho.
– Nie. To jeszcze nie wszystkie opcje, które mamy – oznajmiła niespodziewanie.
– Jak to? Myślałam, że przejrzałyśmy już wszystkie książki… – odparłam odrobinę skołowana.
– Bo to prawda. – Spojrzałam na nią pytająco. – No, może prócz tych zakazanych. Ale tam wolałabym zajrzeć w ostateczności. Mam jeszcze w zanadrzu jeden sposób wynajdywania informacji, choć nie jestem pewna, czy cokolwiek nam da.
– Warto spróbować – przytaknęłam jej z uśmiechem.
– Poczekaj tu w takim razie chwilę, muszę skoczyć do dormitorium – poleciła, wrzucając swoje rzeczy do torby.
– Jasne, nie ma sprawy – rzuciłam w stronę jej oddalających się pleców.
W czasie, kiedy czekałam na Hermionę, wyciągnęłam ze swojej torby książkę do zaawansowanych zaklęć defensywnych i ofensywnych, którą mieli niektórzy uczniowie w szóstych i siódmych klasach. Pochłonęła ona wystarczająco moją uwagę, że niewiadomo kiedy Gryfonka wróciła, dzierżąc coś w dłoniach.
– Wybacz, że to tyle trwało – wysapała, opadając na to samo miejsce, które zajmowała poprzednio. Wachlowała się dłonią.
– Nic się nie stało – odarłam z uśmiechem, odstawiając na stół książkę.
– Och! Czy to jest podręcznik do zaawansowanej obrony? – spytała, unosząc brwi w geście zdziwienia. – Czy ty aby nie jesteś ode mnie młodsza?
– Owszem, jestem w klasie niżej – odparłam, wzruszając ramionami.
– I już sięgasz po takie podręczniki? Jesteś naprawdę ambitna. Choć akurat ja raczej nie mam prawa się temu dziwić. Sama skończyłam go przerabiać kilka miesięcy temu. – Uśmiechnęła się leciutko, niemal niewidocznie.
– To było do przewidzenia. W końcu słyniesz ze swojej naprawdę wielkiej wiedzy nawet wśród ślizgońskiej nacji.
– Czyżby? – W jej głosie wyraźnie było słychać powątpiewanie.
– Może tego nie okazują, ale taka jest prawda – mruknęłam
– No dobrze, powiedzmy, że ci wierzę. A teraz wróćmy do szukania.
Hermiona położyła na stole trzymane dotąd urządzenie, które zapewne musiało być mugolskie. Przyglądałam się mu z pewną dozą niepewności.
– Nie chcę wyjść na nieuprzejmą czy coś… – zaczęłam, posyłając jej przepraszający uśmiech. – Ale co to jest?
– To jest laptop. Przenośny komputer. Służy do...
– Taaak, już wiem. Po prostu nigdy nie widziałam go na własne oczy – mruknęłam, delikatnie dotykając jego powierzchni.
– Myślę, że możemy w takim razie zaczynać – rzuciła lekko, przesiadając się na miejsce obok mnie i przyciskając jeden z guzików. Komputer zaczął świecić i po chwili wyświetlił się napis “uruchamianie systemu”. Dziewczyna szybko zaczęła wciskać jakieś klawisze, zaraz po tym jak włączyła “przeglądarkę”, a przynajmniej tak to nazwała.
– I teraz co? Wpiszesz hasło “Elamiz” i ten cały… Inter-coś-tam zrobi całą robotę za nas? – spytałam z niedowierzaniem, unosząc jedną brew do góry.
– Dokładnie tak to wygląda. Internet ma naprawdę ogromną bazę danych, która powiększa się z sekundy na sekundę. Gdzieś wyczytałam, że podobno w ciągu minuty dodawane są tu najróżniejsze dane, których przejrzenie zajęłoby miliony lat. Jest więc duże prawdopodobieństwo, że znajdziemy również coś na interesujący nas temat… O-ho!
Zaśmiałam sie cichutko.
– Magia Internetu jest niesamowita – powiedziałam, zaglądając na wyświetlony wynik.
– To nie jest wcale magia, choć dla niewtajemniczonych w tajniki działania tego typu sieci z pewnością tak to wygląda. I to jest właśnie jedna z rzeczy, które pokazują, że ludzie niemagiczni wcale nie są gorsi od czarodziejów. Może nie posiadają magicznych umiejętności, ale są przez to przymuszeni do osiągania swoich celów z pomocą umysłu a co za tym idzie – wynalazków.
– No dobrze...
– Wybacz, rozgadałam się, a przecież już znalazłam odpowiednią stronę. Patrz tutaj. – Wskazała palcem na jeden z fragmentów tekstu.
– Elamiz. Anioł jedenastej godziny nocy, służący pod Dardarielem – przeczytałam cicho i wtedy stało się jasne. Skoro wcześniej Mistrz Zagadek informował nas o zbliżonej dacie spotkania, to teraz musiała być wskazówka do godziny. – Więc chodziło mu o porę… Godzina jedenasta w nocy. I wszystko staje się klarowniejsze...
– Klarowniejsze? Przecież – podobno – dowiedziałaś się wszystkiego, co chciałaś wiedzieć?
– Wszystkiego, czego nie potrafiłam odgadnąć od razu z ich rozmowy – odparłam, uśmiechając się niewinnie. – Najbardziej zagadkowe było dla mnie pojęcie Elamiz, kiedy reszta była dla mnie do tej pory nic nie wnoszącym bełkotem, który wraz z odkryciem znaczenie słowa nabrał większego sensu. I wychodzi na to, że to po prostu było umawianie się na jakiś termin.
– Jakby nie można było po ludzku powiedzieć, że spotkanie jest o jedenastej wieczorem. – Potrząsnęła delikatnie głową, wprawiając w ruch swoją piękną burzę brązowych loków.
– Teraz? Kiedy panuje jeszcze ostrzejsza cisza nocna? Nawet profesor Snape nie mógłby sobie za bardzo pozwolić na spacerki, kiedy nie wypadałaby jego kolej dyżuru.
– Masz rację… Nie pomyślałam o tym – przyznała zakłopotana.
– To dlatego, że sam mi niedawno o tym wspominał. – Uśmiechnęłam się lekko, klepiąc delikatnie jej dłoń w pocieszającym geście. – Zrobił sobie wyjście do sowiarni po północy, gdyż musiał wysłać ważny list i w połowie drogi został zatrzymany przez profesor McGonagall. Dostał od niej niezłą reprymendę, więc nawet nie wyściubia nosa ze swoich kwater w czasie, kiedy pani profesor ma dyżur.
– Odnoszę wrażenie, że bardziej niż strachem przed moją wychowawczynią jest to spowodowane tym, że nie chce wdawać się z nią w dyskusję.
– Biorąc pod uwagę plotę z tamtego roku, to jakoś mu się nie dziwię. Też starałabym się jej unikać – zaśmiałam się cichutko pod nosem, by przypadkiem za czułe ucho pani Pince nie wychwyciło tego dźwięku.
– Jaką plotę masz na myśli?
– Och, w sumie nic takiego poważnego. Tylko podobno ktoś widział tych dwoje jak namiętnie wymieniali swoje śliny.
– COOO?! – wykrzyknęła zdumiona. Syk pani Pince sprawił, że zasłoniła usta zarumieniona. – Żartujesz, prawda? Nie wierzę, że ktokolwiek mógł rozpuścić taką plotkę! Przecież to czysta abstrakcja! Już bardziej prawdopodobne by było, gdyby na czymś takim przyłapano… no nie wiem, jego i panią Burbage. A na to jest naprawdę nikła szansa.
– No wiem! – zaśmiałam się. – Ale mimo wszystko ta plota jest tak nieprawdopodobna, że aż śmieszna. Dlatego też nie mogłam się powstrzymać i osobiście mu ją przekazałam. Żebyś ty widziała jego minę… – parsknęłam głośniej, przypominając sobie jego zarumienione oblicze, które chciał zasłonić wybuchem gniewu.
Bibliotekarka z niezadowolonym wyrazem twarzy podeszła do nas szybkim krokiem.
– Może poplotkujecie sobie w innym miejscu, co? Panno Granger? Panno Prince? – mruknęła, rzucając nam karcące spojrzenie. – Po kim jak po kim, ale nie spodziewałam się tego po paniach. A już szczególnie po tobie, młoda damo – zwróciła się bezpośrednio do mnie. ­– Nie omieszkam też powiedzieć kilku słów twojemu opiekunowi. – Po czym odwróciła się na pięcie i odeszła. Chociaż jestem pewna, że za parę minut sprawdzi, czy dalej tu jesteśmy.
– Pierwszy raz jej podpadłam i już ze skargą będzie pędzić. No cóż. – Pokręciłam rozbawiona głową, podnosząc się z krzesła. – Dziękuję ci bardzo za pomoc, Hermiono. Och, przez to wszystko sama się nie przedstawiłam. Elena Prince, przyjemnie spędzałam z tobą czas – dodałam, pochylając się nad nią i nim dziewczyna zdążyła zareagować, cmoknęłam jej policzek. – Mam nadzieję, że jeszcze to powtórzymy. Do zobaczenia…
Odeszłam powolnym krokiem, zostawiając osłupiałą i delikatnie zarumienioną dziewczynę. Kiedy znalazłam się na korytarzu, na moich ustach zagościł zwycięski uśmiech. Dzisiejsza wizyta w bibliotece okazała się być podwójnym sukcesem.

6 komentarzy:

  1. http://pl.memgenerator.pl/mem-image/zaiste-zajebiste-pl-ffffff-1

    Pozdrawiam, zgadnijcie kto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strzelam, że pewien gejachny ziemnior we fraku.

      Usuń
    2. Czy sugerujesz mi, ze wyglądam jak kartofel? ;c
      Z poważaniem, ziemnior gejuch.

      Usuń
    3. Ależ nic takiego nie sugerowałam, mój kartofelku

      Usuń
  2. Hej,
    wspaniały rozdział, jak się okazuje, Vera jest adoptowaną córką Severusa, no czegoś takiego to się nie spodziewałam...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniale, okazało się, ,że Vera to adoptowana córka Severusa...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń