Tak! W końcu udało mi się skończyć rozdział i odebrać go od nowej bety, którą jest Futon. Naprawdę, dziękuję ci kochana! I to dla Ciebie jest ten rozdział!
Enjoy!
Enjoy!
~ \ \ * / / ~
Przekroczyłem próg stajni, ze wszystkich sił starając się
stłumić narastającą potrzebę ziewnięcia. W nocy nie spałem najlepiej. Odczuwałem
ból w całym ciele, a kiedy chciałem napić się wody, szklanka roztrzaskała się
na kawałeczki, nim udało mi się dotknąć ją koniuszkiem palca. Później dopiero
zdałem sobie sprawę, że widzę całkiem nieźle otoczenie, chociaż wszystkie
światła były pogaszone (a z wiadomej racji okien to tu nie było). (Od razu)
stało się jasne, co było przyczyną pogorszenia mojego samopoczucia.
Miecz ponownie zaczął dawać mi w kość. I chociaż eliksir
zniwelował całkowicie ból, nie potrafiłem poradzić sobie z pieczęcią i
żarzącymi się tęczówkami. Powtórzyłem raz, drugi słowa pieczętujące i nic.
Dopiero kiedy rzuciłem ze złością parę bluzg i powtórzyłem po raz kolejny
inkantację, wszystko wróciło do normy.
Szkoda tylko, że resztę nocy spędziłem nieprzespaną.
– Wyglądasz jakby nie dawali ci żyć w nocy.
Spojrzałem na wykrzywioną w uśmiechu twarz Haruse, który czekał na mnie w środku stajni z rzędem dla Pozitano.
Spojrzałem na wykrzywioną w uśmiechu twarz Haruse, który czekał na mnie w środku stajni z rzędem dla Pozitano.
– Daj spokój – mruknąłem, podchodząc do bruneta i zabierając
od niego ogłowie. – Chyba wystarczającym powodem do niewyspania jest spotkanie
z tobą o szóstej rano w poniedziałek, co?
Ruszyliśmy razem w stronę boksu graniana.
– Już parę razy zdarzyło mi się ściągać cię o takiej
godzinie do stajni i jakoś nie wyglądałeś wtedy tak tragicznie. – Byłem
bardziej niż pewien, że mężczyzna zaczął uważniej przyglądać się mojej twarzy.
– Jesteś bledszy niż zwykle.
– Miałem złą noc – odparłem wymijająco, dochodząc do boksu i
otwierając go z westchnieniem. Pozitano podniósł łeb z ziemi, dalej leżąc na
świeżym sianie i nawet nie myśląc o tym, aby wstać.
– A ta zła noc była spowodowana…? – Haruse stanął obok mnie,
odkładając siodło i resztę rzeczy na ziemię.
– A jak myślisz? – Rzuciłem mu krótkie spojrzenie, po czym
podszedłem powoli do ogiera, kucając przy nim i głaszcząc po lśniącej sierści
na szyi. – Co tam, Pozitek? Bierzemy się do roboty?
Dosłownie w chwili, kiedy odsunąłem się kawałek od niego,
ten wstał gwałtownie rżąc głośno i machając łbem. Uśmiechnąłem się delikatnie
na ten gest. Przynajmniej ranek będę miał przyjemniejszy.
– Ostatnio udało mi się troszkę złamać Severusa…
– Pewnie próbowałeś zagadać go na śmierć! – wciąłem mu się w
słowo.
– No wiesz co?! – żachnął się cicho. – Ja tylko umiejętnie
wciągnąłem go w rozmowę, by nieświadomie zdradził mi kilka interesujących mnie rzeczy.
– Niech zgadnę. Wypytywałeś go o mnie – zauważyłem,
przekładając wodzę nad pyskiem graniana i zakładając mu tranzelkę. – I cóż ci zdradził mój chrzestny, co? –
spytałem w jego języku.
– W sumie nic
szczególnego. Tylko, że zrobiłeś się troszkę bardziej nerwowy ostatnimi czasy.
Szczegół, że sam to zauważyłem – mruknął, podając mi czaprak. – Od czasu tamtej głośnej afery ze Złotym
Chłopaczkiem, stałeś się… inny. Dalej to rozpamiętujesz?
– Nie. Po prostu
napiętrzyło mi się troszkę problemów. No i jeszcze dzisiejsza akcja. Wychodzi
na to, że najprawdopodobniej uodporniłem się na działanie eliksiru Seva. Nawet
jak go zażyłem, nie mogłem… nie byłem w stanie ukryć pieczęci –
powiedziałem cicho, z niezadowoleniem. – Obawiam
się, że w niedługim czasie mogę stracić nad tym panowanie.
– Czy jestem w stanie
ci jakoś pomóc, Ryuuki? – spytał po dłuższej przerwie, jakby nie do końca
wiedział co powiedzieć.
– Nie. Nie jestem
pewien.
Ogier machnął niespokojnie łbem, skupiając na sobie moją
uwagę. Uśmiechnąłem się kącikiem ust, odbierając siodło od Haruse i zakładając
je na grzbiecie wierzchowca.
– Pamiętaj, że możesz
liczyć na mnie w każdej sytuacji. Kocham cię i pragnę, abyś był szczęśliwy.
Poczułem jego ramiona ciasno opatulające moją talię i
podbródek mężczyzny na moim ramieniu. Westchnąłem cichutko, odprężając się w
jego ramionach i opierając o jego pierś.
– Dzięki, będę o tym
pamiętał.
~*~
– Tym razem ci nie odpuszczę, Draco – oznajmił Zabini,
siadając obok mnie na kanapie w moim pokoju. – Już za długo zwlekaliśmy z tą
rozmową. W końcu należą mi się jakieś wyjaśnienia.
– A miałem nadzieję na chwilę spokoju przed meczem, skoro
Pansy dostała szlaban. – Pokręciłem głową, odkładając książkę (Severus nakazał
mi przeczytanie kilku pozycji z działu ksiąg zakazanych) o magii wiążącej i
pieczętującej na ławę. – Teraz masz całą
moją niepodzieloną przez nic i na nic uwagę – dodałem, posyłając mu rozbawione
spojrzenie.
– Świetnie. To zdradź, kim jest dla ciebie Ig, bo naprawdę
nie kupuję waszej bajeczki o byciu kuzynostwem.
– Dobra. – Spojrzałem w stronę drzwi, upewniając się, że są
zamknięte, a następnie rzuciłem na pokój zaklęcie wyciszające. Muszę się
zabezpieczyć na wszelki wypadek przed wścibskimi uszami. – Ig nie jest synem
Syriusza. Nie jest też dzieckiem żadnego ze znajomych rodziców ani ich rodziny.
– Więc te uderzające podobieństwo między wami to jakiś
cholerny przypadek? – Zabini zmarszczył brwi, rzucając mi kpiące spojrzenie. –
W przypadku Pottera i profesora Obrony to jeszcze bym uwierzył. W końcu są dla
siebie zupełnie obcy i nie udają, że są pieprzoną rodziną!
– Blaise…
– Och, daj spokój, Draco! Co wy za cyrk odstawiacie? Jakiś
całkowicie obcy chłopak, który wygląda jak twoja czarnowłosa wersja, podaje się
za syna Syriusza Blacka i twojego kochanego kuzynka. A żeby tego było mało
pozwalasz mu na zbyt wiele rzeczy. Nie ważne, czy obraża ciebie, czy ośmiesza
innych naszych domowników, ty puszczasz to zaraz w niepamięć…
– Nieprawda – starałem się zaprotestować, jednak zaraz
zostałem przez niego uciszony.
– Nie przerywaj mi! – syknął zły. – Nie tylko ja jestem
oburzony tym faktem. Nigdy nie traktowałeś nikogo lepiej niż swoich przyjaciół.
Rodzina, nie rodzina… nieważne. Zacząłeś się od nas oddalać.
– Zaraz! Nie nadążam za tobą! – krzyknąłem, uciszając
przyjaciela. – Twierdzisz, że traktuje Iga, jakby był nad wszystkimi? Może i
tak jest, ale mam na to dobre wytłumaczenie. – Nie skomentowałem prychnięcia
Zabiniego. – Zapewne słyszałeś, że moja matka straciła pierwszą ciążę, a podczas
drugiej umarł jeden z jej synów, mój starszy
brat bliźniak. Jakoś nigdy nie miałem okazji powiedzieć jak się nazywał. Igniss
Malfoy.
– C–co? – sapnął cicho, przez chwilę otwierając i zamykając
usta. – Dlaczego twój brat i on… Na Merlina, nie chcesz mi chyba powiedzieć, że
Ig jest twoim zmarłym – szczególnie
dał nacisk na to jedno słowo – bliźniakiem? Zresztą nie odpowiadaj – dodał
pośpiesznie, jakbym rzeczywiście chciał się w tym momencie odezwać. – Teraz to
nabiera odrobinę sensu. Ten wasz wygląd. Tylko dlaczego Ig nosi nazwisko
Blacków? No i nie jest dziedzicem?
– Zapomniałeś, jak mówił jeszcze w pociągu o swojej
sytuacji? Albo co mówił dyrektor o nim na rozpoczęciu roku? – spytałem,
obserwując uważnie jego mimikę. – To była prawda. Ig odkrył w sobie magię
dopiero w te wakacje.
– Charłak w szanującej się rodzinie czarodziei czystej krwi.
Wybuchłby skandal.
– Nie tyle co skandal, ale z pewnością ludzie zaczęliby
gadać. Mój ojciec czułby się poniżony, a jak sam kiedyś powtórzył słowa
któregoś z przodków: „To Malfoyowie poniżają innych czarodziei, a nie oni nas”,
było bardziej niż pewne, że postara się to jakoś zatuszować – mruknąłem,
opowiadając mu całą historię mojego brata. Pokazałem mu nawet kilka zdjęć z
dzieciństwa, które trzymałem w sypialni w dolnej szufladzie szafki nocnej.
Z początku ciężko było mu uwierzyć w to, co powiedziałem.
Jednak z każdym moim kolejnym słowem jego twarz nabierała coraz to większego
zrozumienia. Ostatecznie stwierdził, że moje wyjaśnienia brzmią wiarygodnie i
wierzy mi pod tym względem. Zapewnił też, że gdyby ktokolwiek próbował go
wypytać o Iga lub o temat naszej dzisiejszej rozmowy, to będzie milczał jak
zaklęty.
– Jak chcesz, mógłbym nawet złożyć Wieczystą Przy… Albo nie.
I tak tego byś ode mnie nie wymagał – dodał z uśmiechem, nim opuścił moje
dormitorium.
Ja z kolei wypuściłem drżąco powietrze sięgając po
papierosy. Przynajmniej dzisiaj miałem już jeden stres z głowy. Jeszcze tylko
mecz sparingowy i będę miał spokój.
~*~
Mecz przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Drużyna Węża
mimo krótkiej żywotności była niesamowicie zgrana. Puchoni mieli z nimi
naprawdę sporo kłopotów i ostatecznie nie udało im się odnieść zwycięstwa.
A tak byli pewni swego, kiedy dowiedzieli się o meczu–treningu
z nowicjuszami mojego zespołu. Tym bardziej musieli odczuć niesmak porażki.
Co prawda, wygraliśmy łutem szczęścia. Ianowi udało się w
końcu dojrzeć znicz i złapać go, nim zrobiła to zawodniczka Huffelpufu. Byłem
jednak naprawdę zadowolony. Wygrana z nimi, kiedy nie byliśmy nawet w połowie
docelowego treningu (z którym na początku bardzo wiele pomógł mi Ig) oznaczała
tylko jedno. W tym roku rozgromimy wszystkich! Bez wyjątku!
~*~
Wściekły trzasnąłem drzwiami, wychodząc z łazienki prefektów
i przez chwilę idąc korytarzem w samej bieliźnie z resztą ubrań w rękach.
Jak on śmiał!? Czy nie ma żadnego taktu!? Nawet jeśli coś
nie podoba mu się w moim wyglądzie, to powinien to po prostu przemilczeć.
Jestem za chudy? Nonsens. Co on niby wie na ten temat!? Moje
ciało jest po prostu szczupłe. Nic dodać, nic ująć. Basta. I koniec dyskusji.
Przystanąłem na chwilę, wypuszczając powietrze z ust.
Rzuciłem ubrania na pobliski parapet, zostawiając w rękach spodnie i ubierając
je szybko. W końcu nie mogłem nabawić się żadnego przeziębienia. Założyłem
koszulę, zapinając niedbale kilka guzików, narzucając na to szatę, na sam
koniec zostawiając sobie skarpetki i buty.
Odgarnąłem niesforne kosmyki mokrych włosów do tyłu, krzywiąc
się nieznacznie. Nienawidziłem chodzić w mokrych włosach. Wtedy wydawały się
być takie bez życia, matowe. I ulizane… podobnie jak włosy Pottera sprzed kilku
chwil... Aghh! Muszę przestać o tym myśleć!
– Pieprzony Gryfon! – warknąłem cicho, ponawiając swoją
wędrówkę do lochów.
~*~
– Na Salazara! – krzyknęła cicho Pansy, doskakując do mnie,
kiedy tylko zauważyła, że wchodzę do pokoju wspólnego. Jej zaskoczony okrzyk sprawił,
że teraz większość spoglądała na mnie z różnymi wyrazami twarzy. Od
rozbawienia, przez szok, do obawy. – Wyglądasz… okropnie! – dokończyła, po
krótkiej przerwie, zapewne wcześniej próbując wymyśleć lepsze, bardziej
obrazowe określenie.
– Dzięki za oświecenie mnie, bo rzeczywiście wcześniej nie
potrafiłem tego dostrzec – sarknąłem, odciągając ręce dziewczyny od mojego ciała.
Dlaczego ona za każdym razem szukała okazji do robienia z siebie natrętnej
muchy?
Usiadłem na wolnej kanapie, nie zwracając uwagi na
dziewczynę siadającą obok i rzucającą mi krytycznie spojrzenie.
– Co się stało?
– Nic.
– Przecież widzę, że coś jest na rzeczy.
– Nie bądź zbyt ciekawska, Pansy – odezwał się William z
drugiego końca pokoju. Siedział na miękkim fotelu, znajdującego się w rogu
pomieszczenia i czytał książkę, nawet na chwilę nie odrywając wzroku od słów na
kartkach. – Kiedy Draco będzie chciał, to sam nam powie, co go gryzie.
– A jak nie powie, to ja z Ianem to z niego wyciągniemy –
zawołał nagle Paul, pociągając swojego chłopaka w stronę zajmowanej przeze mnie
kanapy. Usadowił się obok, sadzając drugiego Ślizgona na swoich kolanach.
Ian zaśmiał się cicho, obejmując szyję swojej drugiej
połówki.
– No, więc co ci dolega, mały księciu? Doktor Anderson i
jego dzielny asystent, Słodziak-Cukierek postarają się ci pomóc z każdym problemem.
Parę osób przysłuchujących się nam z zainteresowaniem,
parsknęło niepohamowanym śmiechem. Zresztą zupełnie się im nie dziwiłem, bo sam
nie potrafiłem się powstrzymać i śmiałem się cicho, z lekkością. Złość, która
jeszcze przed chwilą zaciskała swoje palce na moich trzewiach, musiała odstąpić
miejsca dochodzącemu z każdej strony rozbawieniu.
– Chyba chciałeś powiedzieć ‘pomóc z problemem w dolnych
rejonach” – wytknąłem mu z uśmiechem, rozsiadając się wygodnie. – Niestety,
będę musiał odmówić, bo jest tu za dużo gapiów. A ja jestem strasznie nieśmiały
– dodałem niewinnie.
– Ależ nie ma problemu – odparł bez zastanowienia Paul. –
Przecież stąd krótka droga do twojego dormitorium.
– Albo do naszego – przytaknął mu Ian. – Co prawda mieszka z
nami jeszcze jedna osoba, ale wystarczy go skuć i zamknąć w kufrze.
– Albo po prostu wyrzucić go za drzwi. Niech idzie do
kolegów.
– Zapomniałeś, że on takowych prócz nas nie posiada? –
skarcił go Collins.
– A no fakt! – parsknął Ślizgon, a ja pokręciłem lekko głową.
Z nimi nie sposób było się nudzić.
– Idioci – mruknąłem, rzucając im rozbawione spojrzenie.
~*~
Tuż przed wyjściem na kolację, zapowiedziałem w pokoju
wspólnym piątkową imprezę. Obiecałem też wszystkim, że z pewnością zjawię się
na niej, by wznieść toast za nową, pnącą się ku górze drużynę. Co z kolei
spotkało się z zadowolonymi uśmiechami i głosami wszystkich obecnych w
pomieszczeniu Ślizgonów.
Sam pozwoliłem sobie na lekki, niby zwycięski uśmiech, po
czym wraz z przyjaciółmi i praktycznie całą drużyną wyszedłem na kolację.
Tak jak się spodziewałem, spora część uczniów wyczekiwała
przyjścia mojej drużyny. Z pewnością Puchoni zdążyli już dawno zdać relacje
swoim przyjaciołom, ci komuś innemu i tak dalej, aż w końcu wieść o potędze
moich zawodników dotarła do wszystkich domów. A o to właśnie mi chodziło.
Kiedy tylko zauważyli nasze pojawienie się w wielkiej sali,
umilkli, by zaraz rozgadać się na nowo, wskazując na nas swoim sąsiadom.
– Chyba jesteśmy w centrum uwagi – mruknął Blaise,
uśmiechając się szeroko, jakoby to za jego sprawą tak się stało.
– A myślałeś, że będzie inaczej? – spytałem, podchodząc do
mojego miejsca i siadając z wyższością. Siedzący w pobliżu Ślizgoni natychmiast
rozsunęli się, aby reszta mogła usiąść obok mnie. Ze śmiechem i zadowolonymi minami,
dosiedli się i zagłębili w wesołych rozmowach, do których co rusz mnie
zapraszali.
Z kolei Paul z Ianem, siedzący po obu moich bokach, co chwilę
napełniali mój puchar sokiem dyniowym lub nakładali mi na talerz coraz to
różniejsze potrawy. Szczegół, że jednocześnie pomagali mi ten talerz opróżniać,
co za każdym razem kwitowałem rozbawionym parsknięciem.
– Ej, przestań jeść, Paul! – krzyknął nagle cicho Ian i
zdzielił chłopaka po łapach.
– Za co to? – spytał, niczym pokrzywdzone przez życie
szczenię.
– Jesz z nie swojego talerza! Nie podkradaj naszemu
prefektowi!
– Toż przecież sam tam nakładałem… Nie należy mi się nawet
kęs?
– Kęs? Ty mu praktycznie wszystko wyżarłeś, spasła ropucho…
Niedługo pękniesz w szwach, a z Draco zrobi się przez nikogo nie podlewana,
wyschnięta róża!
– O boże – sapnął Zabini, zanosząc się zaraz śmiechem. Tak
samo jak i reszta.
– Czuję się, jakbyście sugerowali mi, że za mało jem –
mruknąłem, zabierając Paulowi widelec i nabierając trochę jajecznicy,
zalegającej na moim talerzu.
– A nie jest tak? – Siódmoklasista spojrzał na mnie uważnie,
niczym rodzic, który przyłapał swoje dziecko na podkradaniu ciasteczek ze
słoiczka. – Z pewnością wyglądasz mega pociągająco i w ogóle…
– Ale nie wydaje nam się, aby na dłuższą metę ktoś wolał
podrywać anorektyka.
– Albo tym bardziej go bzy… ałć! – krzyknął cicho, kiedy
dostał po łbie, tym razem od Williama. Ach, ty mój rycerzu!
– Nawet mi się nie waż choćby spróbować tego kończyć –
zagroził, przez chwilę rzucając mu nieprzychylne spojrzenie, po czym powrócił
do swojej kolacji.
– Oj, niedobrze… – Ian spojrzał na swojego chłopaka z
rozbawieniem.
– Bardzo niedobrze – zawtórowałem mu ze śmiechem. Tym
bardziej moja radość poszerzyła się, kiedy z Ianem dojrzeliśmy jego oburzono-obrażoną
minę.
~*~
Vera siedziała wygodnie na mojej kanapie. A raczej leżała na
niej, przewieszając swoją szczupłą, długą nogę przez oparcie mebla. W dłoniach
trzymała jedną z ksiąg zakazanych, którą niedawno zacząłem czytać po raz
kolejny.
– Skoro tu jesteś, to domyślam się, że masz dla mnie jakieś
wieści – powiedziałem z delikatnym uśmiechem, wyciągając z kieszeni paczkę
fajek i rzucając je dziewczynie. – Częstuj się, śmiało – dodałem, podchodząc
bliżej i zajmując drugi mebel.
– Od paru dni szukałam w bibliotece czegokolwiek o Elamiz.
Bez żadnego skutku. Naprawdę już zaczęłam podejrzewać, że może znajduje się to
w dziale ksiąg zakazanych. Przy okazji, ciekawy tytuł – dodała, przyglądając się bliżej książce. – Jednak
wracając do tematu… W bibliotece świeciło pustkami i już nawet zaczęłam
podejrzewać, że twój amator dobrych zagadek musiał się pomylić, gdy pewna
dziewczyna zaoferowała mi pomoc i raz…
– Zaraz! – przerwałem jej gwałtownie, prostując się i czując
jak gniew zaczyna kumulować się we mnie. – Powiedziałaś jakiejś dziewczynie o
tych zagadkach!?
– Nie. To znaczy wymyśliłam pewną bajeczkę. – Wywróciła
oczami, kiedy dojrzała moje niedowierzające spojrzenie. – Powiedziałam jej, że
słyszałam rozmowę naszego wychowawcy i jeszcze jednej osoby i że wtedy padły
słowa o Elamiz, a ja bardzo chciałabym się dowiedzieć, co to słowo oznacza.
– Powiedzmy, że ci wierzę – mruknąłem, starając się
rozluźnić, co nie wychodziło mi chyba za dobrze. – To zdradź mi jeszcze kim
jest ta dziewczyna.
– Wolałabym nie – sapnęła ciszej, a jej policzki zdawały się
delikatnie zaróżowić. Otworzyłem na to szerzej oczy niepewny, czy przypadkiem
mój wzrok mnie nie zwodzi. Vera się rumieniła? Ta sama Vera, która potrafi bez
zająknięcia i mrugnięcia powieką zdradzić najbardziej pikantne fakty z
intymnych przygód innych uczniów, o których się tylko dowiedziała? Co się teraz
z tym światem dzieje?
– Teraz tylko bardziej mnie tym zaintrygowałaś. No, ale
dobra. Nie będę wnikał. Więc powiedz mi, co odkryłyście?
– Tak jak już mówiłam. Tamta dziewczyna pomogła mi i kiedy
razem nie znalazłyśmy nic w bibliotece, zaproponowała, żebyśmy poszukały
mugolskimi sposobami.
Uniosłem jedną brew do góry, jednak nie przerywałem jej
nawet na chwilę.
– Musiałam na nią poczekać, bo nie miała przy sobie
odpowiedniego sprzętu. Kiedy wróciła postawiła przede mną mugolski przenośny
komputer i wpisała do niego szukane przez nas słowo. – Zamilkła na chwilę,
gasząc papierosa i wyciągając kolejnego, którego szybko odpaliła. – Ponoć
dzięki dostępowi do Internetu, czy czegoś w podobnej wymowie, może wyszukiwać
wszystko, czego potrzebuje, a co udostępnili mugole. Zresztą szczegół. –
Potrząsnęła rozbawiona głową. – Ostatecznie udało nam się znaleźć czym jest
Elamiz. To anioł godziny jedenastej w nocy. Co wydaje się być logiczne, skoro…
– Lubuje się w ciemności bezkresie? – dokończyłem za nią. –
Tylko to ta wiedza nam daje? O jedenastej w nocy jakiegoś dnia coś się stanie?
Czy może mam się wtedy z nim spotkać. Tylko znowu pytanie: kiedy? I gdzie niby?
– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Lepiej zastanówmy się
nad tym ponownie, gdy zagadka będzie w całości. Dziś też coś dostałeś?
– Ta, „Ratunek tu znajdziesz i zgubisz mogiłę”. Coraz
bardziej zaczyna mi się to nie podobać. Jednak cóż poradzę? – spytałem,
rozrzucając ręce na boki w bezradnym geście. – Pozostaje mi czekać do końca i
na razie się tym nie przejmować. Tym bardziej, że dzisiaj świętujemy powstanie
mojej drużyny.
– W końcu pojawisz się na jakiejś imprezie od dłuższego
czasu. – Dziewczyna zaśmiała się serdecznie, a po chwili ja sam jej wtórowałem.
~*~
O mój boże! Na
Salazara i inne bóstwa… moja głowa.
Niemiłosierne łupanie
roznosiło się po całej czaszce, nasilając się przy jakimkolwiek dźwięku,
głośniejszym niż odgłos przewracanej kartki. Co z kolei doprowadziło do tego,
że w trybie ekspresowym (nie licząc paru powitań ubikacji i ubrania jakichś
świeżych rzeczy, po tym jak wziąłem naprawdę szybciutki prysznic) udałem się do
gabinetu Severusa.
Wypowiedziałem hasło,
wchodząc do środka i podchodząc do jego biurka, w którym trzymał „złote
środki”. Wziąłem jeden z nich, otworzyłem i wypiłem duszkiem, nawet nie
zastanawiając się, czy nie lepiej byłoby zjeść choć odrobinę, by nie pić na
pusty żołądek.
Ale nie miało to już
dla mnie znaczenia, kiedy poczułem, jak ból stopniowo zaczyna odchodzić. Nie ma
co, eliksiry Severusa zawsze były szybsze w działaniu i o wiele skuteczniejsze,
niż te rozcieńczanie przez pielęgniarkę medykamenty Seva.
Z ogromną ulgą odstawiłem
flakonik z powrotem do jego biurka, po czym opuściłem gabinet, kierując się
leniwym krokiem w stronę łazienki prefektów. Skoro jeden problem miałem
załatwiony i byłem już poza domem, mogłem sobie pozwolić na małą wycieczkę. W
końcu teraz należała mi się jakaś dłuższa kąpiel.
Zamek był praktycznie
pusty. Większość uczniów wybyła do Hogsmeade, a reszta rozkoszowała się
weekendem w pościeli swoich łóżek. Nie to, żebym narzekał. Przynajmniej nikt
nie pałętał mi się koło nóg.
W pewnym momencie
usłyszałem ciche miauknięcie, dochodzące ze strony, w którą zaraz miałem
skręcać. Co dziwniejsze, rozpoznałem ten charakterystyczny koci dźwięk,
przypisując go mojemu kocurowi. Dlatego też uśmiechnąłem się delikatnie,
przyśpieszając delikatnie kroku, skręcając w lewo i…
Napotykając
zarumienionego Pottera obok łaszącego się Silka?!
– Może tak
zainwestowałbyś we własnego kota, a nie kradniesz mojego, co? Potty? – spytałem,
patrząc na niego z mieszaniną chłodnego spokoju i rozbawienia.
– O, Malfoy… – Podniósł
gwałtownie głowę i przyglądał mi się przez chwilę, po czym znów skierował swoje
spojrzenie na tę kupkę sierści. – Może bym zainwestował, gdybym nie miał sowy.
Zresztą co ci przeszkadza, że czasem się z nim bawię? Sam się do mnie przymila.
A może jesteś zazdrosny, bo do ciebie się tak nie łasi? – rzucił rozbawiony, znów na mnie
spoglądając.
– Zazdrosny? –
parsknąłem cicho. – Chciałbyś… Po prostu martwię się, że jak tak dalej pójdzie
to w końcu ukradniesz mi kota.
Potter zaśmiał się
cicho.
– Tak, z pewnością
powinieneś się tego obawiać…
– A skąd mam
wiedzieć, co ci po głowie lata? Może już od dawna to planujesz?
– Rozgryzłeś mnie.
Między krzyżowaniem kolejnych planów Voldemorta, treningami quidditcha i nauką
pod bacznym okiem Hermiony właśnie nad tym łamałem sobie głowę – jak ukraść
Malfoyowi kota?! – Wywrócił oczami i wziął Silka na ręce, w dalszym ciągu
drapiąc go jedną ręką po łebku.
Zaśmiałem się cicho,
opierając o ścianę i patrząc na niego rozbawiony.
– Musiałeś mieć na to
dużo czasu, biorąc pod uwagę to, że twoja drużyna jest do dupy, a Czarny Pan
chyba robi sobie ferie świąteczne z parotygodniowym wyprzedzeniem.
– Nie powiedziałbym,
że zrobił sobie ferie. Ale fakt, od paru tygodni nie miałem z nim żadnego
kontaktu. I jakoś niespecjalnie za tym tęsknię. A co do drużyny… To że na razie
nie najlepiej nam idzie, nie znaczy, że
się nie staramy.
– Ale nie zmienia to
faktu, że jesteście teraz dnem!
– Jeszcze damy wam
popalić, obiecuję ci to! Gryfoni nigdy się nie poddają.
– Taaa, chciałbym to
zobaczyć… I w sumie, to chyba pierwszy raz, kiedy mi coś obiecujesz –
mruknąłem, przyglądając mu się uważniej. Czy on przypadkiem nie ćwiczył, czy
coś?
– Serio…? Nie było
wcześniej żadnych obietnic typu “zabiję cię” albo coś w ten deseń? Wydawało mi
się, że mówiłem tak kilka razy. – Uśmiechnął się pod nosem, wypuszczając Silka
i opierając się o ścianę kawałek ode mnie.
– To się nie liczy. –
Machnąłem zbywająco ręką. – To były czcze obietnice, których nigdy nie
spełniłeś. A ta z kolei… Kto wie, kto wie? Może akurat uda ci się ją spełnić. – Miałem wielką ochotę
wytknąć mu język, ale powstrzymałem się i jedyne co zrobiłem, to uśmiechnąłem
się lekko.
– Ha! Czyli mam
rozumieć, że nawet ty uważasz, mimo że ciągle wychwalasz swoją drużynę, że
Gryfoni są od was lepsi? – Wyszczerzył się zwycięsko, posyłając mi przy tym
rozbawione spojrzenie.
– Chciałbyś, Potty. –
Zaśmiałem się cicho. – Ja tylko liczę na dobrą rozrywkę dla mojej drużyny. A
jeśli graliby z lewusami, to byłaby dla nich rozgrzewka, a nie porządny mecz.
– Jaaaasne… Przyznaj,
że po prostu z doświadczenia przewidujesz swoją porażkę. To nic złego przyznać,
że nawet z najlepszym składem na jaki was stać, zostaniecie pokonani przez moją
drużynę, której do ideału jeszcze trochę brakuje.
– Śnisz na jawie czy
tylko mi się wydaje? Albo po prostu Ig albo inny dureń opowiedział ci za dużo bajeczek
na dobranoc – odparłem, kręcąc rozbawiony głową. – Ale zmieniając temat.
Pakowałeś, że jesteś taki mokry? Czy korzystałeś z naprawdę ostatnich ciepłych
dni i kąpałeś się w jeziorze?
– Podwójne pudło.
Korzystając z ładnej pogody postanowiłem trochę pobiegać… Początkowo planowałem
tylko krótką przebieżkę, ale jakoś tak wyszło, że...
– Ale skończyło się na
maratonie? – parsknąłem cicho, odsuwając się od ściany.
– Dokładnie –
wyszczerzył się przyjaźnie.
– w takim razie
przydałby ci się prysznic, bo pewnie capisz gorzej od mokrego psa… – Zamilkłem
zdając sobie sprawę z gafy, jaką popełniłem.
– Ej! – zakrzyknął ostrzegawczo,
marszcząc gniewnie brwi.
– No sory! To było
niezamierzone porównanie – powiedziałem szybko, unosząc ręce delikatnie do góry
w pojednawczym geście.
– …Właśnie byłem w
drodze do łazienki prefektów, gdy natknąłem się na Silka – wyjaśnił po krótkiej
pauzie, wzruszając lekko ramieniem.
– Czyli idziemy w tym
samym kierunku – mruknąłem cicho, patrząc na niego przez chwilę. – Mogę stracić
i znieść twoje towarzystwo albo spławić cię i pójść tam samemu.
– Nawet nie licz, że
uda ci się mnie odprawić. Jak to pięknie określiłeś “cuchnę gorzej niż mokry pies”,
no i mam wielką ochotę na gorącą kąpiel.
– Więc chodź,
pieseczku – zaśmiałem się, idąc pierwszy. Potter prychnął, ale grzecznie
poszedł w moje ślady. Uśmiechnąłem się zadowolony.
~*~
Po wejściu do łazienki
prefektów, czekała już na nas gorąca woda w średniej wielkości basenowej
wannie. Bez zbędnych ceregieli rozebrałem się do naga i nie patrząc na to, co
robi Potter zanurzyłem się w przyjemnie ciepłej wodzie z zadowolonym
westchnięciem.
– Tak, tego mi było
trzeba po obaleniu kacyka – powiedziałem cicho, siadając na specjalnym stopniu
przy brzegu i odchylając głowę do tyłu.
– Mmmmm – mruknął gardłowo
Potter, zajmując miejsce obok mnie. – Podzielam twoje zdanie. – Milczeliśmy
przez chwilę, rozkoszując się rozluźniającymi właściwościami kąpieli.
Oczywiście Potter musiał przerwać tę błogą chwilę. A jakżeby inaczej. – Wy co
tydzień tak imprezujecie? Nie robicie sobie jakichś przerw czy coś?
Cotygodniowy kac musi być chyba nieco uciążliwy...
– Czy ja wiem,
ostatnio nie uczestniczyłem w imprezach mojego domu. W gruncie rzeczy, to
dopiero druga impreza w tym roku, na której byłem.
– Nie wierzę. Ty –
bożyszcz Slitherinu nie uczestniczyłeś we wszystkich imprezach? To jakim prawem
one się w ogóle odbyły! Przecież twoi domownicy powinni być tym faktem zbyt
załamani, by mogli się dobrze bawić… Chyba że opijali smutki – zakończył swój
wywód, kiwając głową, jakby sam sobie przytakiwał.
– Idiota – mruknąłem
odrobinę rozbawiony. – Muszę cię rozczarować, ale w moim domu od zawsze piątki
należały do głośnej zabawy. A to, czy tam jestem, czy mnie nie ma, to już
drugorzędna sprawa. Zresztą Vera skutecznie umilała mi czas swoim towarzystwem,
kiedy ci się bawili, albo byłem zajęty pomocą Haru przy jeździe konnej.
– Vera? Nie żebym
jakoś bardzo interesował się Ślizgonami, ale po tych paru latach kojarzę nasz
rocznik przynajmniej z imienia i nazwiska, ale nie przypominam sobie żadnej
Veroniki.
– Bo ona nie jest z
naszego rocznika i nie ma na imię Veronika. – Zamilkłem na chwilę. Przecież w
gruncie rzeczy nie miałem co do tego pewności. Ale równie dobrze z tego, co się
dowiedziałem i co ona mi zdążyła powiedzieć, można wywnioskować, że jest
młodsza. Albo po prostu zaczęła tworzyć jednoosobowe kółko plotkarskie w
drugiej, czy trzeciej klasie. – Chyba...
– “Chyba”? – powtórzył
z niedowierzaniem w głosie. – To nawet nie wiesz z kim się zadajesz?
– Wiem z kim się zadaję. Po prostu dziewczyna po zajęciach
całkowicie zmienia swój image i w gruncie rzeczy nikt nie wie, jak naprawdę
wygląda ani czy Vera to jej prawdziwe imię.
– Poważnie? – Uniósł brwi w zdumieniu. – Myślałem, że takie
sytuacje zdarzają się tylko w filmach.
– Serio? Nie mam pojęcia, czy tak jest, bo raptem obejrzałem
w życiu kilka filmów – odparłem, wzruszając ramionami.
– W sumie mnie to nie dziwi… Ale szkoda, bo nawet nie
zdajesz sobie sprawy, co tracisz. Jest tyle wspaniałych filmów! Niektóre można
oglądać po milion razy i wciąż będą wciągające!
– No chyba nie! – zaśmiałem się cicho. – Nie wiedziałbym co
obejrzeć, a zdać się na Iga, to jak prosić się o bliskie spotkanie z
krwiożerczą bestią. On zdeprawuje moje cudowne oczęta!
Potter zachichotał.
– Taa, coś w tym jest. W takim razie mógłbyś zdać się na
mnie. – Uniosłem brew, słysząc jego słowa. Czy on właśnie nie zaproponował mi
wspólnego seansu? – Albo zawsze też można wyszukać coś w Internecie. Filmów
jest od zatrzęsienia, więc szukanie na ślepo zajęłoby więcej niż wieczność...
– Czy ty właśnie… – przerwałem jego wypowiedź. –
Zaproponowałeś mi oglądanie filmu? Tylko ty i ja? No, no, Potty. Nie
spodziewałem się czegoś takiego z twojej strony. To prawie jak zaproszenie na
mugolską randkę. – Zaśmiałem się rozbawiony.
– Nie! Znaczy… To nie miało być zaproszenie na randkę… – wymamrotał
zakłopotany. – I wcale nie musimy być sami.
– Więc jak mam to odebrać?
– No... to była taka zwykła koleżeńska propozycja…
Moglibyśmy zgarnąć jeszcze...
– Kogo? Twoich przyjaciół, by zaczęli rzucać na mnie różnego
rodzaju klątwy? Nie, dzięki. – Pokręciłem lekko głową. – Ale lubię swój skromny
wygląd i wcale nie kręci mnie myśl o jego utracie.
– Skromny wygląd? Czyś ty się kiedykolwiek w lustrze
widział? – Spojrzał na mnie z ukosa.
– Taaa, kilka razy dziennie. – Uśmiechnąłem się rozbawiony.
– A ty myślałeś, że budzę się rano i nawet nie czesząc, idę na zajęcia?
Niestety, nawet ja nie mogę mieć tak dobrze.
– Chodziło mi o to, że
większości facetów wystarczy jedno spojrzenie z rana. – Zaczął gładzić dłonią
powierzchnię wody.
– Chyba ci ostatnio
wspominałem o tym, że nie jestem jak większość facetów – mruknąłem
niezadowolony. – Nie jestem jak ci troglodyci… – Nagle woda chlusnęła w moją
twarz, a ja sapnąłem zaskoczony, rzucając mu zaskoczone spojrzenie.
– Nie jestem
troglodytą! – zawołał z udawanym oburzeniem, po czym jak gdyby nigdy nic
wyszczerzył się jak idiota.
– No fakt, od tego
roku już nim nie jesteś. – Spojrzałem na niego z wyższością.
– Spadaj – prychnął, a
ja parsknąłem śmiechem. – W sumie po części to twoja… zasługa – dodał cicho i
niewyraźnie, jakby nie był pewny czy chce, żebym to usłyszał.
– Moja? – Spojrzałem
na niego z zaciekawieniem.
– Och, to nic takiego.
Po prostu miałem dosyć twoich docinków. Stwierdziłem, że skoro nadarzyła się
odpowiednia okazja, to czemu miałbym jej nie wykorzystać i nie zrobić czegoś,
by ci utrzeć nosa? – Wzruszył ramionami.
– Utrzeć mi nosa? –
Zaśmiałem się rozbawiony. – Potty, to najlepszy żart, jaki mogłem od ciebie
usłyszeć. Ale cieszę się, że jestem przyczyną twojej metamorfozy. W jakiś
pokrętny sposób ta informacja sprawiła mi więcej radości, niż spędzenie kilku
godzin przy koniach.
– No wiesz ty co! –
rzucił niby oburzony, splatając ręce na piersi. – To ja tak się staram, nawet w
wakacje zastanawiam się, jak tu cię powkurzać, a ty mi mówisz, że sprawiłem ci
przyjemność… I gdzie tu sprawiedliwość? – Pokręcił głową, po czym rozplątał
ręce i rozłożył je na boki, rozsiadając się jak na kanapie. – Ale wracając do
filmów. Chodziło mi o Iga. W końcu to jedyna osoba, z którą obaj się
przyjaźnimy.
– W sumie racja –
mruknąłem po chwili. – To w takim razie słucham twoich dalszych propozycji,
Filmowy Znawco – rzuciłem ze śmiechem, wsłuchując się w zadowolonego Pottera,
który co rusz rzucał nowymi tytułami i starał mi się je w kilku słowach opisać.
Uśmiechnąłem się
lekko, kiedy dostrzegłem wesołe iskierki w jego oczach i równie zadowolony
uśmiech, który zagnieździł się na dobre na jego twarzy. To było coś nowego.
Jednak skłamałbym, mówiąc, że nie chcę powtórzyć sytuacji takiej jak obecna.
Kiedy jakieś
dwadzieścia minut później woda zrobiła się już nieznośnie zimna, a nasza skóra
na dłoniach i stopach była pomarszczona jak u stuletnich staruszków, na co
wzdrygnąłem się z nieukrywaną odrazą (nienawidzę jak moja skóra jest w takim
stanie), zarządziłem koniec zabawy i wyszedłem z wody.
Chwyciłem za ręcznik,
który leżał blisko moich ubrań i zacząłem nieśpiesznie wycierać swoje ciało.
Słyszałem jak Gryfon idzie w moje ślady, a nawet zauważyłem kątem oka, jak
krząta się dosyć blisko mnie. Nie mogąc się powstrzymać, zerknąłem na niego,
odwróconego do mnie plecami, po których leniwie spływały kropelki wody,
schodząc coraz niżej, aż do całkiem kształtnych pośladków. Niektóre z nich
jednak nie miały takiego szczęścia. Ręcznik bruneta skutecznie złapał je w
swoje sidła, by już nigdy nie poznały smaku jego skóry.
Ech? Zająknąłem się
wewnętrznie. O czy ja do cholery myślę!?
Natychmiast odwróciłem
wzrok, mając nadzieję, że moje policzki nie zaróżowiły się nawet odrobinkę. Nie
wiem, co bym zrobił, gdyby chłopak zauważył moje zażenowanie. Albo tym
bardziej, gdyby się o to spytał…
Z odrobinę większym
pośpiechem wytarłem się do sucha i założyłem na siebie ubrania. Niby dalej były
przylegające do ciała, ale już nie tak jak wcześniej. Może jednak naprawdę za
bardzo schudłem? Pieczęć odbiera mi często apetyt, a kiedy nie czuję głosu, to
nie idę na posiłki…
– Chyba rzeczywiście,
powinienem przytyć z kilogram albo dwa – mruknąłem cicho, wygładzając materiał
szaty na sobie.
– I trzy by nie
zaszkodziły – odezwał się tuż zza moich pleców. Wzdrygnąłem się wystraszony,
odwracając się do niego gwałtownie. Serce uderzyło kilka razy za szybko, nie
chcąc się teraz w ogóle uspokoić. – Wybacz, wystraszyłem cię?
– A jak myślisz,
geniuszu? – warknąłem cicho, odsuwając się od niego na krok. – Masz szczęście,
że zostawiłem różdżkę w swojej sypialni, w innym wypadku nie zareagowałbym w
taki sposób. Co ci w ogóle strzeliło do łba, żeby mnie tak zachodzić od tyłu!?
Bawisz się w Śmierciożercę? Bo styl skradania to macie podobny… – sapnąłem na
koniec, mrużąc lekko oczy i uspokajając przyśpieszony oddech. Potter zachmurzył
się i posłał mi gniewne spojrzenie. Już otwierał usta, by mi się odgryźć, ale
go ubiegłem. – Nie no, wybacz. Zareagowałem odrobinę za ostro.
Przyglądał mi się
przez chwilę, a na jego twarzy złość mieszała się ze zdziwieniem. Wreszcie
warknął, choć bez tej typowej dla niego pasji:
– Rozumiem, że dla
ciebie to może nie być nic specjalnego, skoro się wśród nich wychowałeś, ale w
moich oczach Śmierciożercy są równie obrzydliwi co ich pan. Dlatego nigdy
więcej nie porównuj mnie do sługusów tego gada.
– Wychowywałem z nimi?
– Spojrzałem na niego na pograniczu zaskoczenia i złości.
– No, przynajmniej z
jednym z nich. Chyba mi nie powiesz, że nie wiesz, kim jest twój ojciec? –
Spojrzał na mnie sceptycznie.
– Oczywiście, że wiem,
kim on jest! – warknąłem zły. – Ale to nie znaczy, że od maleńkiego miałem
szkolenie na przyszłego mordercę. Sam widziałeś moje ręce, nie mam żadnego
znaku. Tak samo jak nie mam zamiaru być Śmie...
– Wybacz, to nie miało
tak zabrzmieć – przerwał mi szybko, zmieszany. – Nie chodziło mi o to, że cię
szkolą czy coś w tym rodzaju... choć jeszcze nie tak dawno dałbym sobie obie
ręce uciąć, że tak jest...
– To byłbyś teraz
kaleką, Potter – odparłem oschle, przez chwilę zastanawiając się, dlaczego nie
wyszedłem.
– Tak, z pewnością by
tak było. – Podrapał się w kark, uciekając na chwilę wzrokiem na bok. –
Chodziło mi o to, że… uch, no dobra, nie wiem jak to wytłumaczyć.
– Więc nie wysilaj
się… – powiedziałem, wzruszając ramionami. – Nie obchodzi mnie, co o mnie...
– Nie. Chcę ci to
wytłumaczyć. Chodzi o... nawyki, tak myślę, że tak to można określić. No wiesz,
wyuczone przez lata zachowanie nie tak łatwo porzucić, więc twój ojciec czy
którykolwiek z jego “kumpli po fachu” – skrzywił się z odrazą – mogli nawet
nieświadomie zachowywać się jak Śmierciożercy w twojej obecności… Czy coś w tym
stylu – zakończył kulawo.
– Chyba byłoby mu
ciężko, biorąc pod uwagę to, że ich spotkania nie miały miejsca w Malfoy Manor,
tylko zawsze w jakichś stęchłych kryjówkach
– Och… no tak –
mruknął zakłopotany.
Przez chwilę nie
odzywaliśmy się słowem, po prostu patrząc na siebie.
– Świetnie, skoro to
sobie wyjaśniliśmy, mam nadzieję, że już więcej nie rzucisz takiego oskarżenia
w moją stronę – mruknąłem z westchnięciem.
– Mogę ci to nawet
obiecać, jeśli ty obiecasz mi , że skończysz z tymi aluzjami do Syriusza.
Zwłaszcza, że podobno wcale go nie nienawidziłeś. – Potter rzucił mi przeciągłe
spojrzenie. Jego zielone tęczówki wpatrywały się intensywnie w moje własne,
przez co poczułem dreszcze na plecach.
– Niech będzie, masz
moje słowo – powiedziałem, kierując się do wyjścia.
– Nawet nie wiesz, jak
mnie to cieszy – rzucił wesoło idąc tuż obok mnie. Kilka centymetrów bliżej i
zetknęlibyśmy się ramionami. A mnie aż świerzbiło, by niby nieświadomie otrzeć
swoje ramie o jego.
– Mam nadzieję, że nie
będę musiał tego żałować w przyszłości. – Uśmiechnąłem się delikatnie.
– Już ja się o to
postaram. – O kurcze… Potter zaczyna naśladować coraz bardziej Iga. Ciekawy
jestem, czy nie boli go twarz od takiego ciągłego szczerzenia się?
Na korytarzu
pożegnaliśmy się krótkim “cześć” i ruszyliśmy każdy w swoją stronę. Nie
zdążyłem jednak ujść nawet pięciu metrów, gdy znów usłyszałem głos Pottera.
– Malfoy! Cieszę się, że jednak przestałeś mnie ignorować.
Choć liczyłem na powrót do naszych zwyczajnych kłótni, to rozmowa z tobą jest
równie zajmująca! – krzyknął cicho i nim zdążyłem jakoś zareagować, oddalił
się żwawym krokiem. Patrzyłem za nim przez chwilę w milczeniu, analizując jego
słowa. I wtedy ponownie tego dnia napadła mnie pewna myśl. Naprawdę nie miałbym
nic przeciwko takim rozmowom.
Kurde dostałam dedyka nie. Nie będę pisać, że rozdział zajebisty, bo skoro go betowałam, to się rozumie samo przez się. A komentuje, bo komentarz zawsze ładnie wygląda.
OdpowiedzUsuńZ powinszowaniem Futon-sama
Nareszcie się doczekałam nowego rozdziału ;-) Jest naprawdę super. A ta wspólna kąpiel no nie wierzę a do tego Harry wyskakuje z propozycją oglądania wspólnie filmów. Po prostu bosko. I oby tak dalej :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam F.
Hej,
OdpowiedzUsuńrozdział jest wspaniały, nawet dobrze się im rozmawiało, teraz to Draco dostał szansę przyjrzenia się tatuażowi Harrego... czyżby Hermiona pomagała...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńrozdział wspaniały, och teraz to Draco dostał szansę przyjrzenia się tatuażowi Harrego...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga