poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Rozdział 41 - Draco

Tak! W końcu udało mi się skończyć rozdział i odebrać go od nowej bety, którą jest Futon. Naprawdę, dziękuję ci kochana! I to dla Ciebie jest ten rozdział!
Enjoy!

 ~ \ \ * / / ~

Przekroczyłem próg stajni, ze wszystkich sił starając się stłumić narastającą potrzebę ziewnięcia. W nocy nie spałem najlepiej. Odczuwałem ból w całym ciele, a kiedy chciałem napić się wody, szklanka roztrzaskała się na kawałeczki, nim udało mi się dotknąć ją koniuszkiem palca. Później dopiero zdałem sobie sprawę, że widzę całkiem nieźle otoczenie, chociaż wszystkie światła były pogaszone (a z wiadomej racji okien to tu nie było). (Od razu) stało się jasne, co było przyczyną pogorszenia mojego samopoczucia.
Miecz ponownie zaczął dawać mi w kość. I chociaż eliksir zniwelował całkowicie ból, nie potrafiłem poradzić sobie z pieczęcią i żarzącymi się tęczówkami. Powtórzyłem raz, drugi słowa pieczętujące i nic. Dopiero kiedy rzuciłem ze złością parę bluzg i powtórzyłem po raz kolejny inkantację, wszystko wróciło do normy.
Szkoda tylko, że resztę nocy spędziłem nieprzespaną.
– Wyglądasz jakby nie dawali ci żyć w nocy.
Spojrzałem na wykrzywioną w uśmiechu twarz Haruse, który czekał na mnie w środku stajni z rzędem dla Pozitano.
– Daj spokój – mruknąłem, podchodząc do bruneta i zabierając od niego ogłowie. – Chyba wystarczającym powodem do niewyspania jest spotkanie z tobą o szóstej rano w poniedziałek, co?
Ruszyliśmy razem w stronę boksu graniana.
– Już parę razy zdarzyło mi się ściągać cię o takiej godzinie do stajni i jakoś nie wyglądałeś wtedy tak tragicznie. – Byłem bardziej niż pewien, że mężczyzna zaczął uważniej przyglądać się mojej twarzy. – Jesteś bledszy niż zwykle.
– Miałem złą noc – odparłem wymijająco, dochodząc do boksu i otwierając go z westchnieniem. Pozitano podniósł łeb z ziemi, dalej leżąc na świeżym sianie i nawet nie myśląc o tym, aby wstać.
– A ta zła noc była spowodowana…? – Haruse stanął obok mnie, odkładając siodło i resztę rzeczy na ziemię.
– A jak myślisz? – Rzuciłem mu krótkie spojrzenie, po czym podszedłem powoli do ogiera, kucając przy nim i głaszcząc po lśniącej sierści na szyi. – Co tam, Pozitek? Bierzemy się do roboty?
Dosłownie w chwili, kiedy odsunąłem się kawałek od niego, ten wstał gwałtownie rżąc głośno i machając łbem. Uśmiechnąłem się delikatnie na ten gest. Przynajmniej ranek będę miał przyjemniejszy.
– Ostatnio udało mi się troszkę złamać Severusa…
– Pewnie próbowałeś zagadać go na śmierć! – wciąłem mu się w słowo.
– No wiesz co?! – żachnął się cicho. – Ja tylko umiejętnie wciągnąłem go w rozmowę, by nieświadomie zdradził mi kilka interesujących mnie rzeczy.
– Niech zgadnę. Wypytywałeś go o mnie – zauważyłem, przekładając wodzę nad pyskiem graniana i zakładając mu tranzelkę. – I cóż ci zdradził mój chrzestny, co? – spytałem w jego języku.
W sumie nic szczególnego. Tylko, że zrobiłeś się troszkę bardziej nerwowy ostatnimi czasy. Szczegół, że sam to zauważyłem – mruknął, podając mi czaprak. – Od czasu tamtej głośnej afery ze Złotym Chłopaczkiem, stałeś się… inny. Dalej to rozpamiętujesz?
Nie. Po prostu napiętrzyło mi się troszkę problemów. No i jeszcze dzisiejsza akcja. Wychodzi na to, że najprawdopodobniej uodporniłem się na działanie eliksiru Seva. Nawet jak go zażyłem, nie mogłem… nie byłem w stanie ukryć pieczęci – powiedziałem cicho, z niezadowoleniem. – Obawiam się, że w niedługim czasie mogę stracić nad tym panowanie.
Czy jestem w stanie ci jakoś pomóc, Ryuuki? – spytał po dłuższej przerwie, jakby nie do końca wiedział co powiedzieć.
Nie. Nie jestem pewien.
Ogier machnął niespokojnie łbem, skupiając na sobie moją uwagę. Uśmiechnąłem się kącikiem ust, odbierając siodło od Haruse i zakładając je na grzbiecie wierzchowca.
Pamiętaj, że możesz liczyć na mnie w każdej sytuacji. Kocham cię i pragnę, abyś był szczęśliwy.
Poczułem jego ramiona ciasno opatulające moją talię i podbródek mężczyzny na moim ramieniu. Westchnąłem cichutko, odprężając się w jego ramionach i opierając o jego pierś.
Dzięki, będę o tym pamiętał.

~*~

– Tym razem ci nie odpuszczę, Draco – oznajmił Zabini, siadając obok mnie na kanapie w moim pokoju. – Już za długo zwlekaliśmy z tą rozmową. W końcu należą mi się jakieś wyjaśnienia.
– A miałem nadzieję na chwilę spokoju przed meczem, skoro Pansy dostała szlaban. – Pokręciłem głową, odkładając książkę (Severus nakazał mi przeczytanie kilku pozycji z działu ksiąg zakazanych) o magii wiążącej i pieczętującej na ławę. – Teraz  masz całą moją niepodzieloną przez nic i na nic uwagę – dodałem, posyłając mu rozbawione spojrzenie.
– Świetnie. To zdradź, kim jest dla ciebie Ig, bo naprawdę nie kupuję waszej bajeczki o byciu kuzynostwem.
– Dobra. – Spojrzałem w stronę drzwi, upewniając się, że są zamknięte, a następnie rzuciłem na pokój zaklęcie wyciszające. Muszę się zabezpieczyć na wszelki wypadek przed wścibskimi uszami. – Ig nie jest synem Syriusza. Nie jest też dzieckiem żadnego ze znajomych rodziców ani ich rodziny.
– Więc te uderzające podobieństwo między wami to jakiś cholerny przypadek? – Zabini zmarszczył brwi, rzucając mi kpiące spojrzenie. – W przypadku Pottera i profesora Obrony to jeszcze bym uwierzył. W końcu są dla siebie zupełnie obcy i nie udają, że są pieprzoną rodziną!
– Blaise…
– Och, daj spokój, Draco! Co wy za cyrk odstawiacie? Jakiś całkowicie obcy chłopak, który wygląda jak twoja czarnowłosa wersja, podaje się za syna Syriusza Blacka i twojego kochanego kuzynka. A żeby tego było mało pozwalasz mu na zbyt wiele rzeczy. Nie ważne, czy obraża ciebie, czy ośmiesza innych naszych domowników, ty puszczasz to zaraz w niepamięć…
– Nieprawda – starałem się zaprotestować, jednak zaraz zostałem przez niego uciszony.
– Nie przerywaj mi! – syknął zły. – Nie tylko ja jestem oburzony tym faktem. Nigdy nie traktowałeś nikogo lepiej niż swoich przyjaciół. Rodzina, nie rodzina… nieważne. Zacząłeś się od nas oddalać.
– Zaraz! Nie nadążam za tobą! – krzyknąłem, uciszając przyjaciela. – Twierdzisz, że traktuje Iga, jakby był nad wszystkimi? Może i tak jest, ale mam na to dobre wytłumaczenie. – Nie skomentowałem prychnięcia Zabiniego. – Zapewne słyszałeś, że moja matka straciła pierwszą ciążę, a podczas drugiej umarł jeden z jej synów,  mój starszy brat bliźniak. Jakoś nigdy nie miałem okazji powiedzieć jak się nazywał. Igniss Malfoy.
– C–co? – sapnął cicho, przez chwilę otwierając i zamykając usta. – Dlaczego twój brat i on… Na Merlina, nie chcesz mi chyba powiedzieć, że Ig jest twoim zmarłym – szczególnie dał nacisk na to jedno słowo – bliźniakiem? Zresztą nie odpowiadaj – dodał pośpiesznie, jakbym rzeczywiście chciał się w tym momencie odezwać. – Teraz to nabiera odrobinę sensu. Ten wasz wygląd. Tylko dlaczego Ig nosi nazwisko Blacków? No i nie jest dziedzicem?
– Zapomniałeś, jak mówił jeszcze w pociągu o swojej sytuacji? Albo co mówił dyrektor o nim na rozpoczęciu roku? – spytałem, obserwując uważnie jego mimikę. – To była prawda. Ig odkrył w sobie magię dopiero w te wakacje.
– Charłak w szanującej się rodzinie czarodziei czystej krwi. Wybuchłby skandal.
– Nie tyle co skandal, ale z pewnością ludzie zaczęliby gadać. Mój ojciec czułby się poniżony, a jak sam kiedyś powtórzył słowa któregoś z przodków: „To Malfoyowie poniżają innych czarodziei, a nie oni nas”, było bardziej niż pewne, że postara się to jakoś zatuszować – mruknąłem, opowiadając mu całą historię mojego brata. Pokazałem mu nawet kilka zdjęć z dzieciństwa, które trzymałem w sypialni w dolnej szufladzie szafki nocnej.
Z początku ciężko było mu uwierzyć w to, co powiedziałem. Jednak z każdym moim kolejnym słowem jego twarz nabierała coraz to większego zrozumienia. Ostatecznie stwierdził, że moje wyjaśnienia brzmią wiarygodnie i wierzy mi pod tym względem. Zapewnił też, że gdyby ktokolwiek próbował go wypytać o Iga lub o temat naszej dzisiejszej rozmowy, to będzie milczał jak zaklęty.
– Jak chcesz, mógłbym nawet złożyć Wieczystą Przy… Albo nie. I tak tego byś ode mnie nie wymagał – dodał z uśmiechem, nim opuścił moje dormitorium.
Ja z kolei wypuściłem drżąco powietrze sięgając po papierosy. Przynajmniej dzisiaj miałem już jeden stres z głowy. Jeszcze tylko mecz sparingowy i będę miał spokój.

~*~

Mecz przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Drużyna Węża mimo krótkiej żywotności była niesamowicie zgrana. Puchoni mieli z nimi naprawdę sporo kłopotów i ostatecznie nie udało im się odnieść zwycięstwa.
A tak byli pewni swego, kiedy dowiedzieli się o meczu–treningu z nowicjuszami mojego zespołu. Tym bardziej musieli odczuć niesmak porażki.
Co prawda, wygraliśmy łutem szczęścia. Ianowi udało się w końcu dojrzeć znicz i złapać go, nim zrobiła to zawodniczka Huffelpufu. Byłem jednak naprawdę zadowolony. Wygrana z nimi, kiedy nie byliśmy nawet w połowie docelowego treningu (z którym na początku bardzo wiele pomógł mi Ig) oznaczała tylko jedno. W tym roku rozgromimy wszystkich! Bez wyjątku!

~*~

Wściekły trzasnąłem drzwiami, wychodząc z łazienki prefektów i przez chwilę idąc korytarzem w samej bieliźnie z resztą ubrań w rękach.
Jak on śmiał!? Czy nie ma żadnego taktu!? Nawet jeśli coś nie podoba mu się w moim wyglądzie, to powinien to po prostu przemilczeć.
Jestem za chudy? Nonsens. Co on niby wie na ten temat!? Moje ciało jest po prostu szczupłe. Nic dodać, nic ująć. Basta. I koniec dyskusji.
Przystanąłem na chwilę, wypuszczając powietrze z ust. Rzuciłem ubrania na pobliski parapet, zostawiając w rękach spodnie i ubierając je szybko. W końcu nie mogłem nabawić się żadnego przeziębienia. Założyłem koszulę, zapinając niedbale kilka guzików, narzucając na to szatę, na sam koniec zostawiając sobie skarpetki i buty.
Odgarnąłem niesforne kosmyki mokrych włosów do tyłu, krzywiąc się nieznacznie. Nienawidziłem chodzić w mokrych włosach. Wtedy wydawały się być takie bez życia, matowe. I ulizane… podobnie jak włosy Pottera sprzed kilku chwil... Aghh! Muszę przestać o tym myśleć!
– Pieprzony Gryfon! – warknąłem cicho, ponawiając swoją wędrówkę do lochów.

~*~

– Na Salazara! – krzyknęła cicho Pansy, doskakując do mnie, kiedy tylko zauważyła, że wchodzę do pokoju wspólnego. Jej zaskoczony okrzyk sprawił, że teraz większość spoglądała na mnie z różnymi wyrazami twarzy. Od rozbawienia, przez szok, do obawy. – Wyglądasz… okropnie! – dokończyła, po krótkiej przerwie, zapewne wcześniej próbując wymyśleć lepsze, bardziej obrazowe określenie.
– Dzięki za oświecenie mnie, bo rzeczywiście wcześniej nie potrafiłem tego dostrzec – sarknąłem, odciągając ręce dziewczyny od mojego ciała. Dlaczego ona za każdym razem szukała okazji do robienia z siebie natrętnej muchy?
Usiadłem na wolnej kanapie, nie zwracając uwagi na dziewczynę siadającą obok i rzucającą mi krytycznie spojrzenie.
– Co się stało?
– Nic.
– Przecież widzę, że coś jest na rzeczy.
– Nie bądź zbyt ciekawska, Pansy – odezwał się William z drugiego końca pokoju. Siedział na miękkim fotelu, znajdującego się w rogu pomieszczenia i czytał książkę, nawet na chwilę nie odrywając wzroku od słów na kartkach. – Kiedy Draco będzie chciał, to sam nam powie, co go gryzie.
– A jak nie powie, to ja z Ianem to z niego wyciągniemy – zawołał nagle Paul, pociągając swojego chłopaka w stronę zajmowanej przeze mnie kanapy. Usadowił się obok, sadzając drugiego Ślizgona na swoich kolanach.
Ian zaśmiał się cicho, obejmując szyję swojej drugiej połówki.
– No, więc co ci dolega, mały księciu? Doktor Anderson i jego dzielny asystent, Słodziak-Cukierek postarają się ci pomóc z każdym problemem.
Parę osób przysłuchujących się nam z zainteresowaniem, parsknęło niepohamowanym śmiechem. Zresztą zupełnie się im nie dziwiłem, bo sam nie potrafiłem się powstrzymać i śmiałem się cicho, z lekkością. Złość, która jeszcze przed chwilą zaciskała swoje palce na moich trzewiach, musiała odstąpić miejsca dochodzącemu z każdej strony rozbawieniu.
– Chyba chciałeś powiedzieć ‘pomóc z problemem w dolnych rejonach” – wytknąłem mu z uśmiechem, rozsiadając się wygodnie. – Niestety, będę musiał odmówić, bo jest tu za dużo gapiów. A ja jestem strasznie nieśmiały – dodałem niewinnie.
– Ależ nie ma problemu – odparł bez zastanowienia Paul. – Przecież stąd krótka droga do twojego dormitorium.
– Albo do naszego – przytaknął mu Ian. – Co prawda mieszka z nami jeszcze jedna osoba, ale wystarczy go skuć i zamknąć w kufrze.
– Albo po prostu wyrzucić go za drzwi. Niech idzie do kolegów.
– Zapomniałeś, że on takowych prócz nas nie posiada? – skarcił go Collins.
– A no fakt! – parsknął Ślizgon, a ja pokręciłem lekko głową. Z nimi nie sposób było się nudzić.
– Idioci – mruknąłem, rzucając im rozbawione spojrzenie.

~*~

Tuż przed wyjściem na kolację, zapowiedziałem w pokoju wspólnym piątkową imprezę. Obiecałem też wszystkim, że z pewnością zjawię się na niej, by wznieść toast za nową, pnącą się ku górze drużynę. Co z kolei spotkało się z zadowolonymi uśmiechami i głosami wszystkich obecnych w pomieszczeniu Ślizgonów.
Sam pozwoliłem sobie na lekki, niby zwycięski uśmiech, po czym wraz z przyjaciółmi i praktycznie całą drużyną wyszedłem na kolację.
Tak jak się spodziewałem, spora część uczniów wyczekiwała przyjścia mojej drużyny. Z pewnością Puchoni zdążyli już dawno zdać relacje swoim przyjaciołom, ci komuś innemu i tak dalej, aż w końcu wieść o potędze moich zawodników dotarła do wszystkich domów. A o to właśnie mi chodziło.
Kiedy tylko zauważyli nasze pojawienie się w wielkiej sali, umilkli, by zaraz rozgadać się na nowo, wskazując na nas swoim sąsiadom.
– Chyba jesteśmy w centrum uwagi – mruknął Blaise, uśmiechając się szeroko, jakoby to za jego sprawą tak się stało.
– A myślałeś, że będzie inaczej? – spytałem, podchodząc do mojego miejsca i siadając z wyższością. Siedzący w pobliżu Ślizgoni natychmiast rozsunęli się, aby reszta mogła usiąść obok mnie. Ze śmiechem i zadowolonymi minami, dosiedli się i zagłębili w wesołych rozmowach, do których co rusz mnie zapraszali.
Z kolei Paul z Ianem, siedzący po obu moich bokach, co chwilę napełniali mój puchar sokiem dyniowym lub nakładali mi na talerz coraz to różniejsze potrawy. Szczegół, że jednocześnie pomagali mi ten talerz opróżniać, co za każdym razem kwitowałem rozbawionym parsknięciem.
– Ej, przestań jeść, Paul! – krzyknął nagle cicho Ian i zdzielił chłopaka po łapach.
– Za co to? – spytał, niczym pokrzywdzone przez życie szczenię.
– Jesz z nie swojego talerza! Nie podkradaj naszemu prefektowi!
– Toż przecież sam tam nakładałem… Nie należy mi się nawet kęs?
– Kęs? Ty mu praktycznie wszystko wyżarłeś, spasła ropucho… Niedługo pękniesz w szwach, a z Draco zrobi się przez nikogo nie podlewana, wyschnięta róża!
– O boże – sapnął Zabini, zanosząc się zaraz śmiechem. Tak samo jak i reszta.
– Czuję się, jakbyście sugerowali mi, że za mało jem – mruknąłem, zabierając Paulowi widelec i nabierając trochę jajecznicy, zalegającej na moim talerzu.
– A nie jest tak? – Siódmoklasista spojrzał na mnie uważnie, niczym rodzic, który przyłapał swoje dziecko na podkradaniu ciasteczek ze słoiczka. ­– Z pewnością wyglądasz mega pociągająco i w ogóle…
– Ale nie wydaje nam się, aby na dłuższą metę ktoś wolał podrywać anorektyka.
– Albo tym bardziej go bzy… ałć! – krzyknął cicho, kiedy dostał po łbie, tym razem od Williama. Ach, ty mój rycerzu!
– Nawet mi się nie waż choćby spróbować tego kończyć – zagroził, przez chwilę rzucając mu nieprzychylne spojrzenie, po czym powrócił do swojej kolacji.
– Oj, niedobrze… – Ian spojrzał na swojego chłopaka z rozbawieniem.
– Bardzo niedobrze – zawtórowałem mu ze śmiechem. Tym bardziej moja radość poszerzyła się, kiedy z Ianem dojrzeliśmy jego oburzono-obrażoną minę.

~*~

Vera siedziała wygodnie na mojej kanapie. A raczej leżała na niej, przewieszając swoją szczupłą, długą nogę przez oparcie mebla. W dłoniach trzymała jedną z ksiąg zakazanych, którą niedawno zacząłem czytać po raz kolejny.
– Skoro tu jesteś, to domyślam się, że masz dla mnie jakieś wieści – powiedziałem z delikatnym uśmiechem, wyciągając z kieszeni paczkę fajek i rzucając je dziewczynie. – Częstuj się, śmiało – dodałem, podchodząc bliżej i zajmując drugi mebel.
– Od paru dni szukałam w bibliotece czegokolwiek o Elamiz. Bez żadnego skutku. Naprawdę już zaczęłam podejrzewać, że może znajduje się to w dziale ksiąg zakazanych. Przy okazji, ciekawy tytuł – dodała,  przyglądając się bliżej książce. – Jednak wracając do tematu… W bibliotece świeciło pustkami i już nawet zaczęłam podejrzewać, że twój amator dobrych zagadek musiał się pomylić, gdy pewna dziewczyna zaoferowała mi pomoc i raz…
– Zaraz! – przerwałem jej gwałtownie, prostując się i czując jak gniew zaczyna kumulować się we mnie. – Powiedziałaś jakiejś dziewczynie o tych zagadkach!?
– Nie. To znaczy wymyśliłam pewną bajeczkę. – Wywróciła oczami, kiedy dojrzała moje niedowierzające spojrzenie. – Powiedziałam jej, że słyszałam rozmowę naszego wychowawcy i jeszcze jednej osoby i że wtedy padły słowa o Elamiz, a ja bardzo chciałabym się dowiedzieć, co to słowo oznacza.
– Powiedzmy, że ci wierzę – mruknąłem, starając się rozluźnić, co nie wychodziło mi chyba za dobrze. – To zdradź mi jeszcze kim jest ta dziewczyna.
– Wolałabym nie – sapnęła ciszej, a jej policzki zdawały się delikatnie zaróżowić. Otworzyłem na to szerzej oczy niepewny, czy przypadkiem mój wzrok mnie nie zwodzi. Vera się rumieniła? Ta sama Vera, która potrafi bez zająknięcia i mrugnięcia powieką zdradzić najbardziej pikantne fakty z intymnych przygód innych uczniów, o których się tylko dowiedziała? Co się teraz z tym światem dzieje?
– Teraz tylko bardziej mnie tym zaintrygowałaś. No, ale dobra. Nie będę wnikał. Więc powiedz mi, co odkryłyście?
– Tak jak już mówiłam. Tamta dziewczyna pomogła mi i kiedy razem nie znalazłyśmy nic w bibliotece, zaproponowała, żebyśmy poszukały mugolskimi sposobami.
Uniosłem jedną brew do góry, jednak nie przerywałem jej nawet na chwilę.
– Musiałam na nią poczekać, bo nie miała przy sobie odpowiedniego sprzętu. Kiedy wróciła postawiła przede mną mugolski przenośny komputer i wpisała do niego szukane przez nas słowo. – Zamilkła na chwilę, gasząc papierosa i wyciągając kolejnego, którego szybko odpaliła. – Ponoć dzięki dostępowi do Internetu, czy czegoś w podobnej wymowie, może wyszukiwać wszystko, czego potrzebuje, a co udostępnili mugole. Zresztą szczegół. – Potrząsnęła rozbawiona głową. – Ostatecznie udało nam się znaleźć czym jest Elamiz. To anioł godziny jedenastej w nocy. Co wydaje się być logiczne, skoro…
– Lubuje się w ciemności bezkresie? – dokończyłem za nią. – Tylko to ta wiedza nam daje? O jedenastej w nocy jakiegoś dnia coś się stanie? Czy może mam się wtedy z nim spotkać. Tylko znowu pytanie: kiedy? I gdzie niby?
– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Lepiej zastanówmy się nad tym ponownie, gdy zagadka będzie w całości. Dziś też coś dostałeś?
– Ta, „Ratunek tu znajdziesz i zgubisz mogiłę”. Coraz bardziej zaczyna mi się to nie podobać. Jednak cóż poradzę? – spytałem, rozrzucając ręce na boki w bezradnym geście. – Pozostaje mi czekać do końca i na razie się tym nie przejmować. Tym bardziej, że dzisiaj świętujemy powstanie mojej drużyny.
– W końcu pojawisz się na jakiejś imprezie od dłuższego czasu. – Dziewczyna zaśmiała się serdecznie, a po chwili ja sam jej wtórowałem.

~*~

O mój boże! Na Salazara i inne bóstwa… moja głowa.
Niemiłosierne łupanie roznosiło się po całej czaszce, nasilając się przy jakimkolwiek dźwięku, głośniejszym niż odgłos przewracanej kartki. Co z kolei doprowadziło do tego, że w trybie ekspresowym (nie licząc paru powitań ubikacji i ubrania jakichś świeżych rzeczy, po tym jak wziąłem naprawdę szybciutki prysznic) udałem się do gabinetu Severusa.
Wypowiedziałem hasło, wchodząc do środka i podchodząc do jego biurka, w którym trzymał „złote środki”. Wziąłem jeden z nich, otworzyłem i wypiłem duszkiem, nawet nie zastanawiając się, czy nie lepiej byłoby zjeść choć odrobinę, by nie pić na pusty żołądek.
Ale nie miało to już dla mnie znaczenia, kiedy poczułem, jak ból stopniowo zaczyna odchodzić. Nie ma co, eliksiry Severusa zawsze były szybsze w działaniu i o wiele skuteczniejsze, niż te rozcieńczanie przez pielęgniarkę medykamenty Seva.
Z ogromną ulgą odstawiłem flakonik z powrotem do jego biurka, po czym opuściłem gabinet, kierując się leniwym krokiem w stronę łazienki prefektów. Skoro jeden problem miałem załatwiony i byłem już poza domem, mogłem sobie pozwolić na małą wycieczkę. W końcu teraz należała mi się jakaś dłuższa kąpiel.
Zamek był praktycznie pusty. Większość uczniów wybyła do Hogsmeade, a reszta rozkoszowała się weekendem w pościeli swoich łóżek. Nie to, żebym narzekał. Przynajmniej nikt nie pałętał mi się koło nóg.
W pewnym momencie usłyszałem ciche miauknięcie, dochodzące ze strony, w którą zaraz miałem skręcać. Co dziwniejsze, rozpoznałem ten charakterystyczny koci dźwięk, przypisując go mojemu kocurowi. Dlatego też uśmiechnąłem się delikatnie, przyśpieszając delikatnie kroku, skręcając w lewo i…
Napotykając zarumienionego Pottera obok łaszącego się Silka?!
– Może tak zainwestowałbyś we własnego kota, a nie kradniesz mojego, co? Potty? – spytałem, patrząc na niego z mieszaniną chłodnego spokoju i rozbawienia.
– O, Malfoy… – Podniósł gwałtownie głowę i przyglądał mi się przez chwilę, po czym znów skierował swoje spojrzenie na tę kupkę sierści. – Może bym zainwestował, gdybym nie miał sowy. Zresztą co ci przeszkadza, że czasem się z nim bawię? Sam się do mnie przymila. A może jesteś zazdrosny, bo do ciebie się tak nie  łasi? – rzucił rozbawiony, znów na mnie spoglądając.
– Zazdrosny? – parsknąłem cicho. – Chciałbyś… Po prostu martwię się, że jak tak dalej pójdzie to w końcu ukradniesz mi kota.
Potter zaśmiał się cicho.
– Tak, z pewnością powinieneś się tego obawiać…
–  A skąd mam wiedzieć, co ci po głowie lata? Może już od dawna to planujesz?
– Rozgryzłeś mnie. Między krzyżowaniem kolejnych planów Voldemorta, treningami quidditcha i nauką pod bacznym okiem Hermiony właśnie nad tym łamałem sobie głowę – jak ukraść Malfoyowi kota?! – Wywrócił oczami i wziął Silka na ręce, w dalszym ciągu drapiąc go jedną ręką po łebku.
Zaśmiałem się cicho, opierając o ścianę i patrząc na niego rozbawiony.
– Musiałeś mieć na to dużo czasu, biorąc pod uwagę to, że twoja drużyna jest do dupy, a Czarny Pan chyba robi sobie ferie świąteczne z parotygodniowym wyprzedzeniem.
– Nie powiedziałbym, że zrobił sobie ferie. Ale fakt, od paru tygodni nie miałem z nim żadnego kontaktu. I jakoś niespecjalnie za tym tęsknię. A co do drużyny… To że na razie nie najlepiej nam idzie,  nie znaczy, że się nie staramy.
– Ale nie zmienia to faktu, że jesteście teraz dnem!
– Jeszcze damy wam popalić, obiecuję ci to! Gryfoni nigdy się nie poddają.
– Taaa, chciałbym to zobaczyć… I w sumie, to chyba pierwszy raz, kiedy mi coś obiecujesz – mruknąłem, przyglądając mu się uważniej. Czy on przypadkiem nie ćwiczył, czy coś?
– Serio…? Nie było wcześniej żadnych obietnic typu “zabiję cię” albo coś w ten deseń? Wydawało mi się, że mówiłem tak kilka razy. – Uśmiechnął się pod nosem, wypuszczając Silka i opierając się o ścianę kawałek ode mnie.
– To się nie liczy. – Machnąłem zbywająco ręką. – To były czcze obietnice, których nigdy nie spełniłeś. A ta z kolei… Kto wie, kto wie? Może akurat  uda ci się ją spełnić. – Miałem wielką ochotę wytknąć mu język, ale powstrzymałem się i jedyne co zrobiłem, to uśmiechnąłem się lekko.
– Ha! Czyli mam rozumieć, że nawet ty uważasz, mimo że ciągle wychwalasz swoją drużynę, że Gryfoni są od was lepsi? – Wyszczerzył się zwycięsko, posyłając mi przy tym rozbawione spojrzenie.
– Chciałbyś, Potty. – Zaśmiałem się cicho. – Ja tylko liczę na dobrą rozrywkę dla mojej drużyny. A jeśli graliby z lewusami, to byłaby dla nich rozgrzewka, a nie porządny mecz.
– Jaaaasne… Przyznaj, że po prostu z doświadczenia przewidujesz swoją porażkę. To nic złego przyznać, że nawet z najlepszym składem na jaki was stać, zostaniecie pokonani przez moją drużynę, której do ideału jeszcze trochę brakuje.
– Śnisz na jawie czy tylko mi się wydaje? Albo po prostu Ig albo inny dureń opowiedział ci za dużo bajeczek na dobranoc – odparłem, kręcąc rozbawiony głową. – Ale zmieniając temat. Pakowałeś, że jesteś taki mokry? Czy korzystałeś z naprawdę ostatnich ciepłych dni i kąpałeś się w jeziorze?
– Podwójne pudło. Korzystając z ładnej pogody postanowiłem trochę pobiegać… Początkowo planowałem tylko krótką przebieżkę, ale jakoś tak wyszło, że...
– Ale skończyło się na maratonie? – parsknąłem cicho, odsuwając się od ściany.
– Dokładnie – wyszczerzył się przyjaźnie.
– w takim razie przydałby ci się prysznic, bo pewnie capisz gorzej od mokrego psa… – Zamilkłem zdając sobie sprawę z gafy, jaką popełniłem.
– Ej! – zakrzyknął ostrzegawczo, marszcząc gniewnie brwi.
– No sory! To było niezamierzone porównanie – powiedziałem szybko, unosząc ręce delikatnie do góry w pojednawczym geście.
– …Właśnie byłem w drodze do łazienki prefektów, gdy natknąłem się na Silka – wyjaśnił po krótkiej pauzie, wzruszając lekko ramieniem.
– Czyli idziemy w tym samym kierunku – mruknąłem cicho, patrząc na niego przez chwilę. – Mogę stracić i znieść twoje towarzystwo albo spławić cię i pójść tam samemu.
– Nawet nie licz, że uda ci się mnie odprawić. Jak to pięknie określiłeś “cuchnę gorzej niż mokry pies”, no i mam wielką ochotę na gorącą kąpiel.
– Więc chodź, pieseczku – zaśmiałem się, idąc pierwszy. Potter prychnął, ale grzecznie poszedł w moje ślady. Uśmiechnąłem się zadowolony.

~*~

Po wejściu do łazienki prefektów, czekała już na nas gorąca woda w średniej wielkości basenowej wannie. Bez zbędnych ceregieli rozebrałem się do naga i nie patrząc na to, co robi Potter zanurzyłem się w przyjemnie ciepłej wodzie z zadowolonym westchnięciem.
– Tak, tego mi było trzeba po obaleniu kacyka – powiedziałem cicho, siadając na specjalnym stopniu przy brzegu i odchylając głowę do tyłu.
– Mmmmm – mruknął gardłowo Potter, zajmując miejsce obok mnie. – Podzielam twoje zdanie. – Milczeliśmy przez chwilę, rozkoszując się rozluźniającymi właściwościami kąpieli. Oczywiście Potter musiał przerwać tę błogą chwilę. A jakżeby inaczej. – Wy co tydzień tak imprezujecie? Nie robicie sobie jakichś przerw czy coś? Cotygodniowy kac musi być chyba nieco uciążliwy...
– Czy ja wiem, ostatnio nie uczestniczyłem w imprezach mojego domu. W gruncie rzeczy, to dopiero druga impreza w tym roku, na której byłem.
– Nie wierzę. Ty – bożyszcz Slitherinu nie uczestniczyłeś we wszystkich imprezach? To jakim prawem one się w ogóle odbyły! Przecież twoi domownicy powinni być tym faktem zbyt załamani, by mogli się dobrze bawić… Chyba że opijali smutki – zakończył swój wywód, kiwając głową, jakby sam sobie przytakiwał.
– Idiota – mruknąłem odrobinę rozbawiony. – Muszę cię rozczarować, ale w moim domu od zawsze piątki należały do głośnej zabawy. A to, czy tam jestem, czy mnie nie ma, to już drugorzędna sprawa. Zresztą Vera skutecznie umilała mi czas swoim towarzystwem, kiedy ci się bawili, albo byłem zajęty pomocą Haru przy jeździe konnej.
– Vera? Nie żebym jakoś bardzo interesował się Ślizgonami, ale po tych paru latach kojarzę nasz rocznik przynajmniej z imienia i nazwiska, ale nie przypominam sobie żadnej Veroniki.
– Bo ona nie jest z naszego rocznika i nie ma na imię Veronika. – Zamilkłem na chwilę. Przecież w gruncie rzeczy nie miałem co do tego pewności. Ale równie dobrze z tego, co się dowiedziałem i co ona mi zdążyła powiedzieć, można wywnioskować, że jest młodsza. Albo po prostu zaczęła tworzyć jednoosobowe kółko plotkarskie w drugiej, czy trzeciej klasie. – Chyba...
– “Chyba”? – powtórzył  z niedowierzaniem w głosie. – To nawet nie wiesz z kim się zadajesz?
– Wiem z kim się zadaję. Po prostu dziewczyna po zajęciach całkowicie zmienia swój image i w gruncie rzeczy nikt nie wie, jak naprawdę wygląda ani czy Vera to jej prawdziwe imię.
– Poważnie? – Uniósł brwi w zdumieniu. – Myślałem, że takie sytuacje zdarzają się tylko w filmach.
– Serio? Nie mam pojęcia, czy tak jest, bo raptem obejrzałem w życiu kilka filmów – odparłem, wzruszając ramionami.
– W sumie mnie to nie dziwi… Ale szkoda, bo nawet nie zdajesz sobie sprawy, co tracisz. Jest tyle wspaniałych filmów! Niektóre można oglądać po milion razy i wciąż będą wciągające!
– No chyba nie! – zaśmiałem się cicho. – Nie wiedziałbym co obejrzeć, a zdać się na Iga, to jak prosić się o bliskie spotkanie z krwiożerczą bestią. On zdeprawuje moje cudowne oczęta!
Potter zachichotał.
– Taa, coś w tym jest. W takim razie mógłbyś zdać się na mnie. – Uniosłem brew, słysząc jego słowa. Czy on właśnie nie zaproponował mi wspólnego seansu? – Albo zawsze też można wyszukać coś w Internecie. Filmów jest od zatrzęsienia, więc szukanie na ślepo zajęłoby więcej niż wieczność...
– Czy ty właśnie… – przerwałem jego wypowiedź. –  Zaproponowałeś mi oglądanie filmu? Tylko ty i ja? No, no, Potty. Nie spodziewałem się czegoś takiego z twojej strony. To prawie jak zaproszenie na mugolską randkę. – Zaśmiałem się rozbawiony.
– Nie! Znaczy… To nie miało być zaproszenie na randkę… – wymamrotał zakłopotany. – I wcale nie musimy być sami.
– Więc jak mam to odebrać?
– No... to była taka zwykła koleżeńska propozycja… Moglibyśmy zgarnąć jeszcze...
– Kogo? Twoich przyjaciół, by zaczęli rzucać na mnie różnego rodzaju klątwy? Nie, dzięki. – Pokręciłem lekko głową. – Ale lubię swój skromny wygląd i wcale nie kręci mnie myśl o jego utracie.
– Skromny wygląd? Czyś ty się kiedykolwiek w lustrze widział? – Spojrzał na mnie z ukosa.
– Taaa, kilka razy dziennie. – Uśmiechnąłem się rozbawiony. – A ty myślałeś, że budzę się rano i nawet nie czesząc, idę na zajęcia? Niestety, nawet ja nie mogę mieć tak dobrze.
– Chodziło mi o to, że większości facetów wystarczy jedno spojrzenie z rana. – Zaczął gładzić dłonią powierzchnię wody.
– Chyba ci ostatnio wspominałem o tym, że nie jestem jak większość facetów – mruknąłem niezadowolony. – Nie jestem jak ci troglodyci… – Nagle woda chlusnęła w moją twarz, a ja sapnąłem zaskoczony, rzucając mu zaskoczone spojrzenie.
– Nie jestem troglodytą! – zawołał z udawanym oburzeniem, po czym jak gdyby nigdy nic wyszczerzył się jak idiota.
– No fakt, od tego roku już nim nie jesteś. – Spojrzałem na niego z wyższością.
– Spadaj – prychnął, a ja parsknąłem śmiechem. – W sumie po części to twoja… zasługa – dodał cicho i niewyraźnie, jakby nie był pewny czy chce, żebym to usłyszał.
– Moja? – Spojrzałem na niego z zaciekawieniem.
– Och, to nic takiego. Po prostu miałem dosyć twoich docinków. Stwierdziłem, że skoro nadarzyła się odpowiednia okazja, to czemu miałbym jej nie wykorzystać i nie zrobić czegoś, by ci utrzeć nosa? – Wzruszył ramionami.
– Utrzeć mi nosa? – Zaśmiałem się rozbawiony. – Potty, to najlepszy żart, jaki mogłem od ciebie usłyszeć. Ale cieszę się, że jestem przyczyną twojej metamorfozy. W jakiś pokrętny sposób ta informacja sprawiła mi więcej radości, niż spędzenie kilku godzin przy koniach.
– No wiesz ty co! – rzucił niby oburzony, splatając ręce na piersi. – To ja tak się staram, nawet w wakacje zastanawiam się, jak tu cię powkurzać, a ty mi mówisz, że sprawiłem ci przyjemność… I gdzie tu sprawiedliwość? – Pokręcił głową, po czym rozplątał ręce i rozłożył je na boki, rozsiadając się jak na kanapie. – Ale wracając do filmów. Chodziło mi o Iga. W końcu to jedyna osoba, z którą obaj się przyjaźnimy.
– W sumie racja – mruknąłem po chwili. – To w takim razie słucham twoich dalszych propozycji, Filmowy Znawco – rzuciłem ze śmiechem, wsłuchując się w zadowolonego Pottera, który co rusz rzucał nowymi tytułami i starał mi się je w kilku słowach opisać.
Uśmiechnąłem się lekko, kiedy dostrzegłem wesołe iskierki w jego oczach i równie zadowolony uśmiech, który zagnieździł się na dobre na jego twarzy. To było coś nowego. Jednak skłamałbym, mówiąc, że nie chcę powtórzyć sytuacji takiej jak obecna.
Kiedy jakieś dwadzieścia minut później woda zrobiła się już nieznośnie zimna, a nasza skóra na dłoniach i stopach była pomarszczona jak u stuletnich staruszków, na co wzdrygnąłem się z nieukrywaną odrazą (nienawidzę jak moja skóra jest w takim stanie), zarządziłem koniec zabawy i wyszedłem z wody.
Chwyciłem za ręcznik, który leżał blisko moich ubrań i zacząłem nieśpiesznie wycierać swoje ciało. Słyszałem jak Gryfon idzie w moje ślady, a nawet zauważyłem kątem oka, jak krząta się dosyć blisko mnie. Nie mogąc się powstrzymać, zerknąłem na niego, odwróconego do mnie plecami, po których leniwie spływały kropelki wody, schodząc coraz niżej, aż do całkiem kształtnych pośladków. Niektóre z nich jednak nie miały takiego szczęścia. Ręcznik bruneta skutecznie złapał je w swoje sidła, by już nigdy nie poznały smaku jego skóry.
Ech? Zająknąłem się wewnętrznie. O czy ja do cholery myślę!?
Natychmiast odwróciłem wzrok, mając nadzieję, że moje policzki nie zaróżowiły się nawet odrobinkę. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby chłopak zauważył moje zażenowanie. Albo tym bardziej, gdyby się o to spytał…
Z odrobinę większym pośpiechem wytarłem się do sucha i założyłem na siebie ubrania. Niby dalej były przylegające do ciała, ale już nie tak jak wcześniej. Może jednak naprawdę za bardzo schudłem? Pieczęć odbiera mi często apetyt, a kiedy nie czuję głosu, to nie idę na posiłki…
– Chyba rzeczywiście, powinienem przytyć z kilogram albo dwa – mruknąłem cicho, wygładzając materiał szaty na sobie.
– I trzy by nie zaszkodziły – odezwał się tuż zza moich pleców. Wzdrygnąłem się wystraszony, odwracając się do niego gwałtownie. Serce uderzyło kilka razy za szybko, nie chcąc się teraz w ogóle uspokoić. – Wybacz, wystraszyłem cię?
– A jak myślisz, geniuszu? – warknąłem cicho, odsuwając się od niego na krok. – Masz szczęście, że zostawiłem różdżkę w swojej sypialni, w innym wypadku nie zareagowałbym w taki sposób. Co ci w ogóle strzeliło do łba, żeby mnie tak zachodzić od tyłu!? Bawisz się w Śmierciożercę? Bo styl skradania to macie podobny… – sapnąłem na koniec, mrużąc lekko oczy i uspokajając przyśpieszony oddech. Potter zachmurzył się i posłał mi gniewne spojrzenie. Już otwierał usta, by mi się odgryźć, ale go ubiegłem. – Nie no, wybacz. Zareagowałem odrobinę za ostro.
Przyglądał mi się przez chwilę, a na jego twarzy złość mieszała się ze zdziwieniem. Wreszcie warknął, choć bez tej typowej dla niego pasji:
– Rozumiem, że dla ciebie to może nie być nic specjalnego, skoro się wśród nich wychowałeś, ale w moich oczach Śmierciożercy są równie obrzydliwi co ich pan. Dlatego nigdy więcej nie porównuj mnie do sługusów tego gada.
– Wychowywałem z nimi? – Spojrzałem na niego na pograniczu zaskoczenia i złości.
– No, przynajmniej z jednym z nich. Chyba mi nie powiesz, że nie wiesz, kim jest twój ojciec? – Spojrzał na mnie sceptycznie.
– Oczywiście, że wiem, kim on jest! – warknąłem zły. – Ale to nie znaczy, że od maleńkiego miałem szkolenie na przyszłego mordercę. Sam widziałeś moje ręce, nie mam żadnego znaku. Tak samo jak nie mam zamiaru być Śmie...
– Wybacz, to nie miało tak zabrzmieć – przerwał mi szybko, zmieszany. – Nie chodziło mi o to, że cię szkolą czy coś w tym rodzaju... choć jeszcze nie tak dawno dałbym sobie obie ręce uciąć, że tak jest...
– To byłbyś teraz kaleką, Potter – odparłem oschle, przez chwilę zastanawiając się, dlaczego nie wyszedłem.
– Tak, z pewnością by tak było. – Podrapał się w kark, uciekając na chwilę wzrokiem na bok. – Chodziło mi o to, że… uch, no dobra, nie wiem jak to wytłumaczyć.
– Więc nie wysilaj się… – powiedziałem, wzruszając ramionami. – Nie obchodzi mnie, co o mnie...
– Nie. Chcę ci to wytłumaczyć. Chodzi o... nawyki, tak myślę, że tak to można określić. No wiesz, wyuczone przez lata zachowanie nie tak łatwo porzucić, więc twój ojciec czy którykolwiek z jego “kumpli po fachu” – skrzywił się z odrazą – mogli nawet nieświadomie zachowywać się jak Śmierciożercy w twojej obecności… Czy coś w tym stylu – zakończył kulawo.
– Chyba byłoby mu ciężko, biorąc pod uwagę to, że ich spotkania nie miały miejsca w Malfoy Manor, tylko zawsze w jakichś stęchłych kryjówkach
– Och… no tak – mruknął zakłopotany.
Przez chwilę nie odzywaliśmy się słowem, po prostu patrząc na siebie.
– Świetnie, skoro to sobie wyjaśniliśmy, mam nadzieję, że już więcej nie rzucisz takiego oskarżenia w moją stronę – mruknąłem z westchnięciem.
– Mogę ci to nawet obiecać, jeśli ty obiecasz mi , że skończysz z tymi aluzjami do Syriusza. Zwłaszcza, że podobno wcale go nie nienawidziłeś. – Potter rzucił mi przeciągłe spojrzenie. Jego zielone tęczówki wpatrywały się intensywnie w moje własne, przez co poczułem dreszcze na plecach.
– Niech będzie, masz moje słowo – powiedziałem, kierując się do wyjścia.
– Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy – rzucił wesoło idąc tuż obok mnie. Kilka centymetrów bliżej i zetknęlibyśmy się ramionami. A mnie aż świerzbiło, by niby nieświadomie otrzeć swoje ramie o jego.
– Mam nadzieję, że nie będę musiał tego żałować w przyszłości. – Uśmiechnąłem się delikatnie.
– Już ja się o to postaram. – O kurcze… Potter zaczyna naśladować coraz bardziej Iga. Ciekawy jestem, czy nie boli go twarz od takiego ciągłego szczerzenia się?
Na korytarzu pożegnaliśmy się krótkim “cześć” i ruszyliśmy każdy w swoją stronę. Nie zdążyłem jednak ujść nawet pięciu metrów, gdy znów usłyszałem głos Pottera.
– Malfoy! Cieszę się, że jednak przestałeś mnie ignorować. Choć liczyłem na powrót do naszych zwyczajnych kłótni, to rozmowa z tobą jest równie zajmująca! ­– krzyknął cicho i nim zdążyłem jakoś zareagować, oddalił się żwawym krokiem. Patrzyłem za nim przez chwilę w milczeniu, analizując jego słowa. I wtedy ponownie tego dnia napadła mnie pewna myśl. Naprawdę nie miałbym nic przeciwko takim rozmowom.

4 komentarze:

  1. Kurde dostałam dedyka nie. Nie będę pisać, że rozdział zajebisty, bo skoro go betowałam, to się rozumie samo przez się. A komentuje, bo komentarz zawsze ładnie wygląda.
    Z powinszowaniem Futon-sama

    OdpowiedzUsuń
  2. Nareszcie się doczekałam nowego rozdziału ;-) Jest naprawdę super. A ta wspólna kąpiel no nie wierzę a do tego Harry wyskakuje z propozycją oglądania wspólnie filmów. Po prostu bosko. I oby tak dalej :-)
    Pozdrawiam F.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    rozdział jest wspaniały, nawet dobrze się im rozmawiało, teraz to Draco dostał szansę przyjrzenia się tatuażowi Harrego... czyżby Hermiona pomagała...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    rozdział wspaniały, och teraz to Draco dostał szansę przyjrzenia się tatuażowi Harrego...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń