niedziela, 2 lutego 2014

Rozdział 39 - Draco

Haaah, to znowu ja xD
Jako, że skończyłam pisać wcześniej rozdział, a beta już go przejrzała postanowiłam nie czekać dłużej i już go dodać ^^
Cieszycie się? :D

~ \ \ * / / ~



Po takiej libacji posiadanie kaca było nieuniknione.
- Boże, czemu ja w ogóle dotknąłem wczoraj te głupie butelki? – Sapnąłem cicho, przewracając się z boku na brzuch. Ułożyłem lewą rękę pod poduszką, kładąc na nią dodatkowo głowę. Z kolei prawej pozwoliłem smętnie zwisać z łóżka. Przynajmniej miałem chociaż namiastkę wygody, kiedy zbierało mi się na wymioty.
- Też się nad tym tak troszkę zastanawiam. – Usłyszałem zaraz i poczułem ruch obok mnie. Przełknąłem ślinę, obracając niepewnie głowę i spoglądając na lekko uśmiechniętą twarz mojego bliźniaka.
- Ig… Cieszę się, że się pogodziliśmy – mruknąłem cicho, podnosząc się powoli do siadu i uśmiechając się do niego niemrawo. Mimo wszystko, mdłości jakoś mnie nie ominęły.
- Kiedy spałeś, wróciłem się do swojego pokoju po eliksir. Na kacyka – dodał, odkorkowując flakonik i podsuwając go pod moją twarz. Kiedy tylko musnąłem szyjkę ustami, Ig przechylił go do góry, wlewając mi do gardła okropny wywar. Przełknąłem wszystko z trudem, spoglądając na niego spod przymrużonych powiek. Nie wiedziałem teraz, czy było mi niedobrze po wczorajszym, czy po wywarze bliźniaka. – Ostatnio siedziałem dosyć często w bibliotece i podszkoliłem swoje umiejętności chemiczne.
- Chemiczne? – mruknąłem, przesuwając nogi na skraj łóżka i spuszczając je na ziemię.
- No tak, mugole tak nazywają nasze Eliksiry. Chemia.
- Pasjonujące – odparłem tylko, wstając powoli i kierując się mozolnie w stronę szafy. Musiałem wybrać sobie jakiś dobry strój.
Mój brat również zszedł z łóżka i podszedł do mnie szybkim krokiem, przytulając się do moim pleców. Również jak ja miał na sobie tylko bieliznę.
- Tęskniłem za tobą, braciszku. – Ramionami objął moją klatkę piersiową, głowę chowając w zagłębieniu szyi. – Dawno już nie czułem się tak samotny. Miałem wrażenie, że poczucie winy i odrzucenia wyżre we mnie pokaźną dziurę, bądź też jej grot przebije mnie na wylot.
- Idiota… – sapnąłem tylko, odchylając głowę do tyłu. – Mi również ciebie brakowało.
- Jakie to słodkie. Normalnie, aż chce mi się rzygać.
Obydwoje, jak na zawołanie odwróciliśmy się, spoglądając na Zabiniego. Nieźle wkurzonego, mogłem wręcz dodać. Sprawiał wrażenie, jakby naprawdę powstrzymywał się od rzucenia na mnie i brata.
- Możecie mi wytłumaczyć o co tutaj chodzi? Bo jakoś nie wydajecie się być tylko przyjaciółmi. Draco nigdy nikogo nie gościł w łóżku – dodał, jakby to miało wyjaśniać całą sprawę.
- Może jestem wyjątkowy? – podsunął mój brat, puszczając mnie i podchodząc wolnym krokiem do mojego przyjaciela. – Coś ci się nie podoba?
- Wyjątkowe ma być to, że jesteś jego kuzynem i pchasz mu się do łóżka? A może to, że próbujesz wykorzystać jego dobroć i pozwalasz sobie na coraz to śmielsze poczynania? Zupełnie jakbyś myślał, że będąc Gryfonem możesz stać się jednym z nas.? – Blaise również przysunął się do niego, ciskając w jego kierunku błyskawice. – Jesteś ohydny. Jak możesz w ogóle próbować się do niego przystawiać?
- Blaise… – warknąłem ostrzegająco, jednak żaden z nich wydawał się nie zwracać na mnie uwagi.
- Uważaj lepiej na to, co mówisz. – Przekrzywił głowę na boki, a kości karku strzeliły przeraźliwie. Ig sprawiał teraz wrażenie, jakby przygotowywał się do walki. W każdym możliwym tego słowa znaczeniu. – Albo pożałujesz tego.
- Co mi niby zrobisz? Obrzydzisz mi życie swoim wyglądem? Udało ci się już bez żadnej pomocy. – Zabini z kolei, zaczął strzelać knykciami rąk. Dźwięk, który temu towarzyszył był strasznie nieznośny. – A może polecisz z podkulonym ogonem do swojego ojczulka? No dalej… Postaraj się mu poskarżyć na to, jaki to ten świat jest okru…!
Igniss sapnął głucho, w jednej chwili łapiąc go za fraki i rzucając nim o ziemię. Jednak nie usiadł mu na biodrach i nie zaczął okładać go pięściami, jak mi się wydawało. Zamiast tego, wziął duży zamach i kopnął go w brzuch z jaką siłą, jaką mogą pochwalić się dobrzy piłkarze strzelający rzuty wolne. Przez Iga znałem za dużo mugolskich nowinek.
Brunet jęknął z bólu, jednak Ig go nie oszczędzał. Posłał mu drugiego kopniaka, tym razem w żebra, a kolejnego prosto w nos. Po pomieszczeniu rozniósł się chrzęst łamanej kości, a mi na ten odgłos zrobiło się niedobrze.
- Ig…! Przestań natychmiast! – krzyknąłem cicho do brata, nawet nie próbując do niego chociażby podejść. Nie wiedziałem co prawda czemu, ale miałem wrażenie, że nie opłaci mi się ten zabieg.
Igniss dyszał ciężko, jakby właśnie pokonał jakiś maraton i wpatrywał sie w leżącego i jęczącego głucho chłopaka. Zabini z kolei przykładał ręce do twarzy, jakby tym ruchem chciał trochę uśmierzyć ból. Krew obficie spływała mu między palcami, a ja wiedziałem już, że tą sytuację będzie bardzo trudno załagodzić. Sam fakt tego, że z pewnością będzie musiał zjawić się w gabinecie pielęgniarki, już samo w sobie nie było pozytywne. Co on niby odpowie? „Spadłem z łóżka”? To byłby hit roku, gdyby Pomfley w to uwierzyła.
- Ostrzegałem – mruknął tylko, odchodząc od niego i idąc ponownie w kierunku łóżka. Przy tym nie zaszczycił mnie nawet spojrzeniem, po prostu podszedł i paroma machnięciami ręką, zaścielił mi łóżko.
- Ig… Co to miało być? – spytałem w końcu z pretensją, podchodząc do Zabiniego, by pomóc mu wstać. Ten jednak odsunął się od razu ode mnie, sam podźwigając się na nogi i trochę chwiejnie idąc w kierunku wyjścia. – Blaise! Wytłumaczę ci to potem! – zwróciłem się jeszcze do niego, w odpowiedzi otrzymując jakieś burknięcia, które mogły znaczyć tyle, co „odpierdol się”.
- Po co w ogóle chcesz cokolwiek tłumaczyć? Ten pieprzony dureń mnie obraził! A ja takim nie popuszczam. – Ig podszedł do mnie, podając mi naręcze ubrań, wraz z moim mundurkiem. – Wybrałem to dla ciebie. – Uśmiechnął się lekko, jakby nie zdawał sobie sprawy ze zmiany tematu. – Jak już się ubierzesz, to chodź do swojego saloniku. Spalisz przed śniadaniem fajkę, a ja zrobię ci manicure – dodał przed opuszczeniem sypialni, a ja jakby zapominając o mojej złości, zacząłem szybko ubierać przyszykowane przez brata rzeczy. Dla manicure roboty mojego brata, mogłem przemilczeć przez jakiś czas ten incydent.

~ * ~

Resztę weekendu Zabini przesiedział w skrzydle szpitalnym, jednak w poniedziałkowy poranek zachowywał się, jakby go wcale tam nie było. Tylko plaster na nasadzie jego nosa zdradzał, że w ogóle coś się wydarzyło tamtego dnia. Co było najdziwniejsze również nie było żadnego zamieszania z tego powodu, jak gdyby pielęgniarka w ogóle nie przejęła się w większy sposób złamanym nosem przyjaciela.
Zastanawiałem się nawet przez chwilę, czy to nie jest jakaś cisza przed burzą, no i w sumie byłem jakoś tak niedaleko od prawdy.
- Później mam nadzieję, że wszystko mi wyjaśnisz – mruknął chłopak, przysiadając do mojego stanowiska na eliksirach. Od początku roku, co prawda dzieliłem je na zmianę z Blaisem i bratem, jednak nie spodziewałem się, że tak dobrowolnie przysiądzie do mnie. – I bez żadnych wykrętów, jasne?
- Nie ma sprawy. – Wzruszyłem ramionami, obserwując wejście Severusa i wsłuchując się w jego rozpoczęcie zajęć. Musiałem też przyznać, że dzisiejsza lekcja była naprawdę prosta jak na jego standardowe wymagania. Też nie tylko ja to zauważyłem. Praktycznie większa część osób z mojego domu to dostrzegła.
Jednak mimo wszystko nikt nawet nie śmiał wypomnieć tego profesorowi. Każdy pewnie bał się, że mężczyzna w odwecie przygotuje nam coś o wiele, wiele gorszego.
W sumie mi, czy Igowi nie zrobiłoby to zbyt większej różnicy. Odkąd sięgam pamięcią pomagaliśmy Severusowi w przyrządzaniu jego domowych specyfików. Czasem nawet pozwalał nam ważyć coś od podstaw, co z jego strony było naprawdę sporym zaszczytem. Dlatego korzystaliśmy z takich chwil jak najczęściej się dało, jeszcze nigdy nie odmawiając takim propozycjom.
Teraz jakoś nie dziwię się, dlaczego ważenie eliksirów przychodziło mi i bratu z tak dziecinną łatwością. Pewnie każdy, kto miałby od najmłodszych lat tak wspaniałego nauczyciela byłby na podobnym do naszego poziomie.
Co prawda istniały jednak jednostki, które ewidentnie nie nadawały się nawet na pomagierów. Takim kimś z pewnością był Wiewiór – najlepszy przyjaciel tego idioty, Pottera. Jemu dać do ręki jakieś składniki, by coś uwarzył, to jak zamknięcie się w komorze gazowej i z bananem na ryjcu, czekać na powolną śmierć.
Na Merlina, przy tej irytującej samą obecnością jednostce nawet nie byłem w stanie zajmować się pielęgnacją moich rąk. Moja delikatna skóra wymagała przecież dużej ilości uwagi.
Miałem jednak szczęście, że podczas lekcji ta ruda pomyłka genetyczna siedziała w wystarczającej odległości, bym nie mógł czuć smrodu jego biedoty. Przynajmniej Potty jakoś łagodził ten odór.
Mimo wszystko zajęcia nie trwały długo, a przynajmniej ja odbierałem takie wrażenie. W sumie biorąc pod uwagę to, że mieliśmy już do czynienia z tym eliksirem w czwartej klasie, nie czyniło go jakimś wybitnie trudnym, a wręcz banalnie łatwym.
Podniosłem się równo z dzwonkiem, chwytając niedawno kupioną, czarną torbę z zielonymi akcentami i przerzucając ją sobie przez ramię, ruszyłem wraz z Zabinim w kierunku wyjścia. W trakcie zajęć zdążyliśmy zacząć rozmowę na temat zbliżającej się kolejnej imprezy, na której to musiałem się pojawić. W końcu od ponad dwóch tygodni nie przejawiałem chęci do wspólnego picia.
Dosłownie tuż przy wejściu, poczułem lekkie szarpnięcie mojej torby. Uśmiechnąłem się pod nosem, idąc dalej i podtrzymując wątek z przyjacielem. Ktokolwiek w tej chwili podrzucał mi liścik miłosny, nie musiał być przeze mnie „przyłapany”.

~ * ~

No do cholery jasnej! Co to miało być?! Jeszcze jedną wiadomość mogłem zrozumieć! Była krótka, całkowicie bez sensu i można było ją po prostu ominąć. No, ale nie, kiedy pojawiła się jej młodsza siostra, a potem kolejne! Już jedna dała mi trochę do pomyślenia, a w piątkę przyprawiają mnie tylko o ból głowy.
Naprawdę w tej chwili nie miałem na to najmniejszej ochoty. Ani na dochodzenie znaczenia tych głupich karteczek, ani też na zgadywanie, kto jest ich twórcą. Musiałem iść do tego kretyna, zwanego dyrektorem i jakoś nie w smak mi było zjawić się tam z migreną.
Idąc dalej samotnie korytarzem, włożyłem rękę do wewnętrznej kieszeni mojego mundurka, z zamiarem wyciągnięcia stamtąd paczki fajek. Jednak, gdy tylko moje palce musnęły opakowanie, po korytarzu dało się słyszeć odgłos biegu persony ewidentnie zmierzającej w moim kierunku. Zabierając rękę z kieszeni, odwróciłem się i spojrzałem w stronę pędzącego Pottera, który zachowywał się, jakby co najmniej uciekał przed chordą swoich wielbicielek. Chociaż jego zacięta mina, jaką teraz przybrał, wcale do tego wizerunku nie pasowała.
Prychnąłem cicho z pogardą, ponawiając swoją wędrówkę. Nie miałem najmniejszej ochoty zamieniać z nim choćby paru słów. Tym bardziej, że sam obiecałem sobie, że dopóki nie znajdę na niego jakiegoś haka, nie będę w ogóle zaczynał z nim żadnej konwersacji.
- Malfoy! Zaczekaj! – krzyknął za mną, na co starałem się nie zwracać uwagi. – Malfoy, do cholery! – Wściekł się, wybiegając przede mnie i zagradzając mi przejście. – Przestań mnie wreszcie ignorować!
- Odsuń się, Potter! – syknąłem, przystając na chwilę i patrząc na niego z gniewem. Spróbowałem obejść go z jednej i z drugiej strony, jednak gnój mi na to nie pozwalał. A cofać się nie będę! Za długa droga. No i Malfoyowie nie uciekają. A tak ten pacan mógłby to odebrać. – Nie mam ochoty na znoszenie twojej osoby dłużej, niż to koniecznie. Zresztą, chyba właśnie o tym marzyłeś, nie? Żebym w końcu się od ciebie odwalił. Voilà!... Masz, co chciałeś! A teraz zejdź mi z drogi, kundlu! – krzyknąłem, ponawiając próbę ominięcia bruneta. No rusz się, idioto!
- Nie puszczę cię dalej, dopóki nie porozmawiamy!
- Nie wydaje mi się, byś miał nade mną jakąkolwiek władzę, żeby mnie do czegoś zmuszać. Z drugiej strony, gdybyś naprawdę chciał ze mną pogadać, to miałeś na to okazję przy wspólnej warcie. Och. – Zasłoniłem usta ręką, udając zdziwienie. – Zapomniałem, że zamieniłeś się wtedy ze swoją dziewczyną.
- Moją dziewczyną...? – Spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakbym co najmniej powiedział mu, że Harpia spotyka się z centaurem. – Ale ja nie mam dziewczyny. Zresztą zamieniałem się tylko raz wartą i to z Herm... Chwila! Ty myślałeś, że chodzę z Hermioną?! – Miałem wrażenie, że ze zdziwienia jego brwi wystrzelą mu zaraz aż na linię włosów. – Skąd tyś wytrzasnął taki pomysł?
- Oj, daj spokój! Wszyscy i tak doskonale o tym wiedzą! – warknąłem cicho, ze wszystkich sił starając się nie wybuchnąć. – Tym bardziej, kiedy chodzisz w środku nocy i płaczesz do komórki, jaki jesteś nieszczęśliwy oraz, że jej nigdy nie zdradzisz. Więc teraz nie rób z siebie większego idioty, niż jesteś! – No i pięknie, a miałem się z tym nie wygadać. Cudnie, cudownie.
- Nie jestem idiotą! To raczej ty nim jesteś, skoro wierzysz w takie durne plotki! Myślisz, że kryłbym się z faktem, że się z kimś spotykam?! Wolałbym raczej wszędzie z tą osobą chodzić! A skoro nie jestem ani z Hermioną, ani z Ginny, a tym bardziej z Ronem, czy Igiem, to raczej znaczy, że twoje źródło informacji jest dość nędzne, nie uważasz?! – prychnął zły, niczym kocur. – I jakim prawem podsłuchiwałeś moją rozmowę?!
- Zamknij się, Potter! – krzyknąłem, popychając go gwałtownie. – I skoro nie chcesz, aby ktokolwiek słyszał rozmowę z twoją dziunią, to lepiej gadaj z nią w innym miejscu, a nie na korytarzu w środku nocy. – Skrzyżowałem dłonie na piersi, patrząc na niego gniewnie. – Albo po prostu wybieraj takie dni, kiedy nie mam dyżuru. Wtedy nie będziesz mógł narzekać.
- Rany! Ile razy mam ci powtarzać, że nikogo nie mam?! Jesteś głuchy, czy głupi?! I specjalnie poszedłem na korytarz, bo o tej porze nie powinno się tam kręcić... – umilkł, najwyraźniej zdając sobie sprawę z własnej głupoty. – Zresztą nie o tym chciałem z tobą rozmawiać! Ja... – umilkł, najwyraźniej nie wiedząc, co może jeszcze powiedzieć. No tak, głupotę ciężko jest wytłumaczyć. - Hmpf, chyba ktoś tu dostał chwilowego olśnienia – prychnąłem rozdrażniony. – A teraz zejdź na ziemię i się odsuń – dodałem, robiąc delikatny krok w bok, by go wyminąć. Jeśli znowu mnie zatrzyma to wyjdę z siebie.
- Ja chciałem cię przeprosić! – powiedziałem nagle, chwytając mnie mocno za nadgarstek. W pierwszej chwili rzuciłem zaskoczone spojrzenie na jego dłoń. Dopiero później rozumiejąc, co powiedział… Że jak!? – Przez te trzy tygodnie miałem sporo czasu na myślenie. Zwłaszcza o rzeczach, o których wolałbym raczej nie myśleć... W każdym razie już od dłuższego czasu mnie to męczyło! Wiem, że często zachowuję się jak idiota. Przyjaciele nie raz mi to wypominali. A przez ten czas, gdy się do mnie nie odzywałeś... właściwie to udawałeś, że nie istnieję, ja jak na złość zacząłem myśleć o wszystkim, co się ciebie tyczyło... i... I doszedłem do wniosku, że ostatnio byłem jeszcze większym idiotą niż zazwyczaj! Przede wszystkim to, jak rzuciłem się na ciebie na mistrzostwach. Co prawda należało ci się, za atak z zaskoczenia i połamanie mi żeber, ale zdecydowanie przesadziłem. Gdyby nie bliźniacy pewnie pobiłbym cię do nieprzytomności... Nieważne jak próbowałem z tym walczyć, czułem się winny i czułem, że muszę cię za to przeprosić. Żałuję również tego, jak się na ciebie rzuciłem we wrześniu... No i co wtedy nawygadywałem. Nie liczę na twoje wybaczenie... No dobra, liczę, ale wątpię byś ot tak mi przebaczył. Ale zastanawiam się, czy nie mógłbyś chociaż przestać mnie ignorować? Bo to naprawdę mnie...
- Boli? – Wciąłem mu się w słowotok z ironią. Musiałem coś powiedzieć. Uciszyć go na chwilę.
- Nie – wkurza – poprawił mnie szybko, rzucając mi bliżej nieokreślone spojrzenie. Naprawdę nie wiem, jak powinienem to wszystko odebrać. – To jest tak potwornie irytujące, że ze wszystkich sił starałem się zwrócić na siebie twoją uwagę, a ty mnie wciąż ignorowałeś! Wiesz, czemu się wtedy zamieniłem na warty z Hermioną? Bo w pewnym momencie tak mnie zaczęła wkurzać twoja obojętność, że myślałem o tym, by ci przywalić, byś wreszcie zwrócił na mnie uwagę! Cholera! Nawet nie wiesz, jak wariowałem przez te cholerne trzy tygodnie! Myślałem, że umrę z nudów! Słyszysz, Malfoy? Możesz triumfować! Doprowadziłeś sztukę wkurzania Pottera do perfekcji! Nie musisz nawet nic robić, bym zaczął szaleć!
- Sztuka wkurzania Pottera na odległość? Jak dla mnie miodzio. – Wzruszyłem ramionami, nie interesując się, jaką teraz stroił minę. – Przynajmniej będę mógł w spokoju zająć się sprawami drużyny i pozwalać, aby znajomi z domu ocierali się o mnie jak łoś o drzewo. No tak, bo skoro nie zaliczyłem ani jednej panienki, to może przynajmniej jakiemuś chłopakowi się poszczęści i zaliczy mnie – zironizowałem. Podszedłem do niego bliżej, popychając go w stronę ściany. – Czy ty, pajacu myślałeś, że powiesz głupie przepraszam, poskarżysz się jak ci z tym wszystkim było źle, a ja niczym twoi szlachetni przyjaciele popłaczę się z tobą w bólu i wybaczę ci wszystkie twoje zbrodnie? To się chyba, kurwa, przeliczyłeś! – krzyknąłem na koniec, odwracając się na pięcie. Jednak po zrobieniu dwóch, trzech kroków, zatrzymałem się na chwilkę. – Nie zrozum mnie źle, ale w dalszym ciągu mam zamiar cię ignorować
- Nie odchodź, Malfoy! – krzyknął za mną. Czemu on jest taki uparty!? Przegrał z kimś zakład, czy co?! – Co mam zrobić, żebyś zmienił zdanie?!
- Utopisz się w jeziorze? – spytałem, znów przystając. Szczegół, że miałem nie reagować, no szczegół! – Albo wiem! Przebiegnij się nago po wielkiej sali i wyznaj miłość Żelaznej Dziewicy lub tej suce od mugoloznastwa! Wtedy może się zastanowię...
- Wiesz co, Malfoy, wal się – warknął, odbijając się od ściany i ruszając w kierunku, z którego przyszedł. No nareszcie! Nawet nie wie, ile na to czekałem. Niestety przystanął po kilku szybkich krokach i spojrzał na mnie jakby chciał coś powiedzieć, a nie mógł.
W sumie, było to troszkę zabawne.
- To co, nie przebiegniesz się? – spytałem, ze wszystkich sił próbując się nie roześmiać.
Ten jedynie poczerwieniał ze złości, odwrócił się i odszedł szybkim, wściekłym krokiem. Doprawdy zachowywał się jak rozjuszony niedźwiedź.
Kiedy tylko zniknął z mojego pola widzenia, wybuchnąłem gromkim śmiechem opierając się o zimną ścianę. Nigdy nie sądziłem, że mój pomysł ignorowania Pottera może doprowadzić do takiej sytuacji. Przeprosił mnie!
No nie mogę! I jak ja teraz pójdę na rozmowę do tego nawiedzonego maniaka dropsów?

~*~

Zapukałem, po czym bez odpowiedzi wprosiłem się do gabinetu. Dyrektor siedział przy swoim biurku, trzymając w dłoni jakiś sporej wielkości pergamin i intensywnie wpatrując się w jego treść. Wydawał się w ogóle nie zauważać mojej obecności i dopiero jego feniks, który zatrzepotał nagle skrzydłami, przywrócił jego świadomość do normalnego świata. Nie, żebym miał temu ptaszysku za złe. Mój czas wszakże jest bardzo cenny i w tej chwili znalazłbym tysiąc innych rzeczy do roboty. Jednak ten głupi ptak mógł zrobić to w bardziej subtelny sposób.
- Och, witaj Draconie. – Staruszek uśmiechnął się do mnie serdecznie, a ja tylko zmiąłem pod nosem przekleństwo, wertując szybko swoją pamięć w poszukiwaniu sytuacji, kiedy pozwoliłem mu zwracać się do mnie po imieniu. – Usiądź, proszę. – Wskazał krzesło przed nim, na którym zaraz bez słowa usiadłem. Co jak co, ale wizyty u Dumla zawsze były długie, nudne i nic nie wnosiły, a po wszystkim za każdym razem bolały mnie nogi od stania. – Może dropsa? Wczoraj dostałem naprawdę bardzo dobre – zapewnił mnie w swój sposób, od którego robiło mi się bardziej niedobrze, niż po zobaczeniu Wiewióra, czy po większej libacji alkoholowej.
- Życie mi jeszcze miłe. Dbam o linię. Odmawiam sobie zbędnych, zabójczych kalorii – odparłem, zakładając nogę na nogę i patrząc na mężczyznę bez wyrazu. – Jednak ponoć sprawa, którą ma pan do mnie jest niecierpiąca zwłoki. Byłbym więc rad, gdyby dyrektor zdradził mi, o co chodzi.
- Miałeś naprawdę dobry pomysł z tym oryginalnym strojem dla prefektów, Draconie – zaczął, a ja już byłem więcej niż pewien, że to nie będzie nawet w dziesiątej części interesujące. – Po dłuższych rozmowach z innymi nauczycielami i całą tą listowną korespondencją z Czarodziejską Komisją Edukacji w końcu udało nam się dojść do ostatecznego wyniku. Dostaliśmy pozwolenie na sfinansowanie nowych szat dla prefektów. Kwestię wyboru krawca zostawiono mi. I tu pojawia się moja prośba do ciebie. – Wywróciłem na te słowa oczyma. Co jak co, ale mogłem się tego spodziewać. Cała czarna robota pójdzie na mnie, hmpf. Dobrze, że mój smak i styl są wysokiej jakości i koniec końców dam sobie w takiej sytuacji radę, jednak i tak nienawidziłem, kiedy ten stary dziad wykorzystywał moją biedną, niewinną osóbkę. Najchętniej bym mu nawet odmówił, ale jeszcze by wybrał jakiegoś śmierdzącego nieznającego się w najmniejszym stopniu na modzie gościa. Lepiej było zostawić to w moich rękach. – Chciałbym, byś dał mi namiar na krawca, u którego zamówiłeś swoją szatę.
- Doskonale – mruknąłem tylko, wstając ze swojego miejsca. Sięgnąłem po pióro leżące na biurku i po zamoczeniu końcówki w kałamarzu zapisałem szybko adres Louisa na jakimś wolnym skrawku papieru. – Louis Bennett jest młody, ale ma doskonałe wyczucie stylu. Jestem pewien, że nie będzie miał nic przeciw tej robocie. W końcu to „zaszczyt” dostać takie zlecenie od samego dyrektora Hogwartu.
- Jestem pewny, że pan Bennett idealnie wywiąże się ze swojego zadania.
- Niewątpliwie. W końcu nie bez przyczyny jest moim osobistym krawcem – odparłem jakby od niechcenia.
- Oczywiście. Dziękuję, że poświęcił mi pan chwilkę, panie Malfoy. Może pan już odejść.
Skłoniłem więc tylko delikatnie głowę i wyszedłem z jego gabinetu.
W końcu! Słodka wolność.
W drodze do swojego dormitorium wyciągnąłem komórkę i napisałem szybką wiadomość do Louisa, streszczając mu, jaką fuchę niewątpliwie załatwiłem jego osobie. Będąc już w pokoju opadałem na kanapie. Sięgnąłem po papierosa, którego szybko odpaliłem, wciągając mocno nikotynę i jednocześnie zastanawiając się nad całą tą dzisiejszą, popapraną rozmową z Potterem.
Chociaż jednego faktu nie mogłem zignorować. Ten potomek gnoma naprawdę się zmienił. Nie dość, że chyba musiał podkraść urodę jakiegoś gorącego modela, to na dodatek wraz z nowymi okularami, był kłócić się z Merlinem o nowy mózg. I w sumie, nie było to takie całkiem złe. Przynajmniej wiedział, kiedy naprawdę przesadził i potrafił przeprosić.
Teraz tylko, czy ja powinienem mu wybaczyć? Nie… A przynajmniej jeszcze nie teraz.

~ * ~

- Wiesz co? Ostatnio sporo osób podejrzewa, że masz jakiś problem, z którym nie dajesz sobie rady – mruknęła Vera, siadając na podłokietniku fotela. Zerknąłem na nią tylko przez chwilę, po czym powróciłem wzrokiem na leżące przede mną skrzypce.
Po cholerę Ig mi je tutaj zostawił? Powinny leżeć spokojnie w domu. Dobrze, że jednak wziął te, starannie zrobione przez Gustava Bazina na specjalne zamówienie pradziadka, kiedy ten był jeszcze nastolatkiem. Nie wiem, co bym mu zrobił, gdyby przypadkiem wziął ze sobą Gibsona ex Hubermana.
- A ja myślałem, że miałaś szukać dalej jakichś informacji na Pottera, zamiast robić sobie spacerki do mojego dormitorium – mruknąłem, ostatkiem sił woli powstrzymując się od sięgnięcia po instrument. Zgrabna sylwetka kusiła… Ręce zaczynały wręcz świerzbić od nic nie robienia.
- Zaczynam się o ciebie martwić, Draco. To do ciebie nie podobne. Od dłuższego czasu zachowujesz się jak nie ty.
- Co masz przez to na myśli? – spytałem, starając się skupić uwagę na jej osobie. – Niby w jaki sposób zdradzam swoje „problemy”?
- Będzie ich kilka – odparła, podnosząc się i przysiadając bliżej. Przy okazji zgarnęła ze stołu paczkę L&M, wyciągając z niej fajkę i odpalając ją powolnymi ruchami. – Dzięki – dodała, kiedy wypuściła pierwszy dymek. – Pierwszym alarmem było to, że przestałeś przesiadywać w pokoju wspólnym. Drugim, że każdego ucznia z problemem odsyłałeś do Richardsona, bo sam byłeś bardzo zajęty. Ostatnio nawet nie pojawiłeś się na imprezie w weekend. Ci dwaj z siódmej klasy; Ian i Paul; byli tym mocno przejęci. Zresztą, wszyscy wydają się być niespokojni. W końcu co mogą zrobić poddani, kiedy nie ma ich króla? Przepraszam, księcia.
- Przestań wymyślać głupoty – warknąłem, patrząc na nią zły. – Nie masz lepszych rzeczy do roboty?
- Pewnie tak, ale w tej chwili tylko twoja osoba zaprząta moje myśli – mruknęła, dmuchając w moim kierunku. Spojrzałem na nią zdziwiony przez chwilę nie wiedząc, co powiedzieć.
- Co ty pieprzysz? – spytałem, wstając na równe nogi i zabierając skrzypce z ławy, skierowałem się z nimi w stronę biurka.
- Och, nie było w tym żadnego podtekstu… – sarknęła, wykrzywiając krwiste wargi w niezadowolonym grymasie. – Zachowujesz się dziwnie po tamtej aferze z Potterem.
- Nieprawda – warknąłem, kładąc instrument odrobinę mocniej niż zamierzałem. – To nie ma z nim nic wspólnego.
- To jeśli nie chodzi o niego, to o co?
- O… – zamilkłem zły. Przecież nie powiem jej o tych dziwnych notatkach! Jak już chciałbym się kogoś poradzić to byłby to albo Ig, albo profesor Snape.
- O to? – spytała, a ja odwróciłem się szybko w jej kierunku. Ruda trzymała właśnie w ręce jedną z wiadomości, które dostawałem nie wiadomo od kogo i w jakim celu. – „Elamiz nie może zostawić Cię na dnie” – przeczytała słowa z karteczki, rzucając mi nierozumiejące spojrzenie. – Kto ci to wysyła?
- Gdybym ja tylko wiedział – warknąłem, podchodząc do niej i zabierając notkę z jej ręki. Zaraz jednak przysiadłem obok niej, biorąc pozostałe karteczki, leżące dotąd bez celu na ławie. Co mi tam, skoro i tak już się dowiedziała. – Ta, którą przed chwilą przeczytałaś znalazłem dzisiaj, kiedy się obudziłem. Leżała w kopercie na szafce nocnej. To już szósta taka wiadomość, którą dostaję.
- „Licząc na pomoc od trzech Wilczych Braci”. Która to była w kolejności? – spytała biorąc do ręki pierwszą lepszą notkę.
- Druga... – odparłem, odszukując jej poprzedniczkę. – Pierwsza brzmi: „Kiedy tarcza księżyca zechce zniknąć w swej połowie”.
- Dziwne – mruknęła. – Może to jakaś wiadomość-zagadka, czy coś?
- Też o tym pomyślałem, ale póki notki dalej przychodzą, nic nie mogę za bardzo z tym zrobić. – Wzruszyłem ramionami, kładąc karteczki na blacie według ich kolejności. – Zagadka nie jest kompletna, więc nie mam nawet po co szukać rozwiązania. Tym bardziej, że to chyba nawet nie jest połowa tej całej „wiadomości”. – Odsunąłem się, patrząc na całość tekstu z karteczek. – A przynajmniej tak to wygląda.
Vera poszła za moim przykładem, przyglądając się uważniej napisanym słowom.
- Czasami nasz słuch dostrzeże więcej niż oczy – odezwała się po chwili, zerkając na mnie przelotnie.
- W takim razie, śmiało.
- „Kiedy tarcza księżyca zechce zniknąć w swej połowie,
Licząc na pomoc od trzech Wilczych Braci
Analizujesz odkryte znaczenie w słowie.
Szukając w TYM miejscu, może się opłaci.
Ale nim coś zrobisz, zastanów się dokładnie.
Elamiz nie może zostawić Cię na dnie” – przeczytała, z każdym słowem coraz mocniej marszcząc brwi.
- Jeśli jeszcze nie miałem okazji powiedzieć, jak bardzo nie lubię dostawać takich wiadomości, to teraz to robię.
- Nie sądzisz, że księżyc i Wilczy Bracia mają coś ze sobą wspólnego?
- Jak wilkołacy? – Uniosłem jedną brew do góry.
- Dokładnie. Czytałam kiedyś, że wilkołacy paręset lat temu mieli swoje własne „zgrupowanie zła”. Organizacja sama w sobie nie miała żadnej nazwy. Tylko oni sami wiedzieli, kto trzyma z nimi, a kto nie. Tym, którzy byli z nimi dawali miano Wilczych Braci.
- Czyli co? Jakiś wielki znawca grup przestępczych ostatnich kilkuset lat, postanowił stworzyć dla mnie zagadkę? Czy też ci Wilczy Bracia są jakoś w to zamieszani?
- Nie mam pojęcia. – Wzruszyła ramionami bezradnie. – Skupmy się raczej na odszyfrowaniu tego początku, a potem weźmy się za resztę…
- Jasne – odparłem, odpalając papierosa. – Pierwsza wiadomość sugeruje mi jakiś czas. Może to być chwila, kiedy księżyc będzie w połowie.
- Według cyklu księżycowego, taka sytuacja występuje dwa razy w ciągu miesiąca.
- Świetnie, więc jeśli chodzi o czas, mamy zawężony krąg poszukiwań. Teraz wróćmy do tych nieszczęsnych braci.
- Mamy się zwrócić do nich o pomoc – zaczęła Vera. – Do wilkołaków, albo do tych, o których przed chwilą mówiłam.
- Z wilkołaków znam jedynie Greybacka. Chociaż nawet mi się nie śni prosić go o żadną pomoc. – Zatrzęsłem się wewnętrznie na samą myśl o tym. – No i Lupina…
- Tego, co przez rok uczył Obrony?
- Tak, tego. Tylko, że nie mamy z nim żadnego kontaktu. Z tego co profesor Snape mi mówił, znał się dobrze z Potterem, no ale…
- Wiem. – Dziewczyna kiwnęła krótko głową. – To twój wróg i nie odezwiesz się do niego w tej sprawie.
- Zawsze mogę poprosić też o to Iga – odparłem zadowolony. – W końcu się pogodziliśmy i teraz zrobi dla mnie wszystko, bym tylko znów nie był na niego zły.
- Potwór – zaśmiała się cicho. – Ale chyba nie będziemy musieli prosić o to Ignissa. Kolejny wers sugeruje, że powinnyśmy odkryć jakieś znaczenie. Wniosek o trzech wilkołakach jest za prosty.
- Więc zostają nam Wilczy Bracia jako członkowie organizacji. Tylko w jaki sposób znajdziemy chociażby jedną osobę, która tam należy?
- Przez szukanie w „tym” miejscu – odparła, częstując się kolejnym papierosem z paczki. – Gdzie najczęściej szukamy informacji o pojęciach, których nie znamy?
- W encyklopedii – powiedziałem, a zaraz potem mnie olśniło. – Biblioteka – dodałem, gasząc swoją fajkę w popielniczce.
- Mhm, czytasz mi w myślach. To też może być miejsce, do jakiego chce, żebyśmy się udali. Niepokoją mnie tylko słowa: „może się opłaci”. Jakby sugerował, że nie znajdziemy tam tego, co chcemy wiedzieć.
- Albo może być to pułapka – dodałem szybko. To robiło się coraz bardziej dziwne. Trzeba będzie naprawdę uważać.
- Tym bardziej, że sam nas ostrzega przed jakimkolwiek ruchem. Zła interpretacja tego słów może być tylko zmarnowaniem czasu albo kosztować życie.
- No dobrze, ale chyba i tak będziemy musieli tam się wybrać. Chyba, że wiesz kim jest Elamiz?
- Z pewnością nie jest to znany czarodziej lub czarownica. A przynajmniej ja nic nie wiem na ten temat. Chociaż biorąc pod uwagę fakt wystąpienia wątku wilkołaka nie zdziwiłabym się, gdyby pod słowem Elamiz kryło się jakieś magiczne zwierzę.
- Super, czyli wybieramy się do biblioteki? – spytałem, podnosząc się z miejsca. W sumie nie lubiłem tak chodzić, ale co mi tam. Raz na rok mogłem się poświęcić.
- Nie, sama tam pójdę – powiedziała, wstając i wkładając między moje wargi końcówkę papierosa. – Nie potrafię się skupić, jeśli pójdę tam z kimś. Z resztą, to nie mnie się spodziewają, więc jest spore prawdopodobieństwo, że nie będę ich celem.
- Co nie znaczy, że mam siedzieć na dupie i czekać na twój raport.
- Jesteś księciem, więc powinieneś się z tego cieszyć. A jak będziesz się nudzić, to zawsze możesz pobawić się zabaweczką, którą zostawić ci kuzyn – powiedziała, znikając za drzwiami i zostawiając mnie samego.

3 komentarze:

  1. Draco i Ig znowu razem *.* Teraz w sumie Ig będzie się bardzo starał, żeby Draco znów się na niego nie wściekł. Chociaż nie spodziewałam się takiej siły u Iga, ale to dobrze, że pokazał Blaisemu kto tu rządzi. Teraz ciekawi mnie najbardziej co Draco mu powie, czy skłamie czy powie prawde o sobie i Igu.
    Rozmowa Harrego i Malfoya była boska *o* Ciekawe kiedy Draco przestanie go ignorować, lub kiedy Harry nie wytrzyma :P
    Rozmowa u Dropsa
    "- Życie mi jeszcze miłe. Dbam o linię. Odmawiam sobie zbędnych, zabójczych kalorii" myślałam, że padnę przy tym tekście :D Draco jak zwykle ma najlepiej gadane ^^
    No i pozostał ten wierszyk, ciekawi mnie czy pojawią się jego kolejne części i jak będą brzmiały. Draco i Wilkołaki? Robi się coraz ciekawiej :D
    No zobaczymy co Vera znajdzie w bibliotece. No i kim lub czym jest Elamiz, już nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
    Przepraszam, że komentarz pisze dopiero dziś, z tak dużym opóźnieniem.
    Duuużo weny, więcej czasu i masę pomysłów ^^
    Pozdrawiam Cotoya :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    rozdział dobry, ciekawi mnie bardzo kto podrzuca te liściki Draco i co one oznaczają, tak Harry przeprosił...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    rozdział bardzo dobry, ciekawi mnie bardzo kto podrzuca te liściki Draco i co one oznaczają, o tak Harry przeprosił...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń