Merlinie, kończymy właśnie pisanie ich od nowa - został nam jeszcze tylko jeden i wreszcie będziemy mogły pójść z historią do przodu zamiast kręcić się w kółko... Wybacz, Yunoho, że skazałam Cię na półtoraroczne męczarnie związane z poprawianiem prawie 40 rozdziałów, jak i użeraniem się ze mną, bo oczywiście wszędzie musiałam znaleźć coś, co mi się nie podobało. Od dziś chyba ustanowię swoją dewizą życiową zdanie: "nigdy nie zawracaj, tylko brnij do przodu"... xD W każdym razie, opowiadanie to z pewnością doczeka się swojego zakończenia, nie musisz się o to martwić, Taira. Za bardzo je kochamy, by je porzucić <3
~*~*~*~
– O–ojcem chrzestnym…? – spytał niedowierzająco Ron,
otrząsając się z szoku. – Żartujesz, prawda? To prawie tak samo dziwaczne jak
pomysł, że jest jego kochankiem! – Wykrzywił usta z odrazą. – Kto powierzyłby w
jego ręce swoje dziecko?
Ze zdziwieniem zauważyliśmy, jak mina Ignissa tężeje.
– Jak widać, jednak ktoś to zrobił – stwierdził oschle, zaskakując nas tym trochę. Zaraz jednak jego głos złagodniał. – I to nie tylko rodzice Draco. Dumbledore również, skoro pozwala mu uczyć w szkole.
– Och, racja – mruknęła Ginny. – Ale to jednak co innego, w
końcu tak naprawdę nie ma z nami większego kontaktu.
– Ale spędzacie pod jego opieką większość roku. Oczywiście,
nie tylko jego, ale jednak. Poza tym znacie tylko jedno oblicze Severusa.
– W sumie, może to nie jest aż takie nieprawdopodobne –
odezwała się Hermiona z lekko zamyślonym wyrazem twarzy. – To nie nowość, że
Snape traktuje Malfoya ulgowo. Od samego początku wyraźnie go faworyzował,
nawet bardziej niż innych Ślizgonów.
– Właściwie, to nawet mi ulżyło – stwierdził Ron. – Może w
końcu skończą się moje koszmary o nich dwóch. – Wzdrygnął się z wyrazem
obrzydzenia na twarzy. – Naprawdę… Bleee…
– Sam jesteś sobie winny. To ty wyskoczyłeś z tym pomysłem. –
Ginny zmarszczyła nos, najwyraźniej również mając przed oczami coś, czego nie
chciała widzieć. Jeśli o mnie chodziło, wizja tej dwójki razem sprawiała, że
czułem, jakby mój żołądek ściskał się i wywracał do góry nogami.
– A mnie dziwi, że o nich śnisz. – Ig spojrzał psotnie na
Rona. – Czyżbyśmy o czymś nie wiedzieli?
– C–co…? O czym ty… – Niebieskie oczy rozszerzyły się z
przerażenia. – Nie! Nawet tak nie żartuj! Nie jestem homo… Zresztą nie wiem,
czy zauważyłeś, że ja ich obu nienawidzę.
Jakbym mógł się w takim razie zakochać
– ledwo wydusił z siebie to słowo, po czym dodał z odrazą – w którymś z nich?
– Wbrew pozorom granica między miłością i nienawiścią jest
bardzo cienka – stwierdził rzeczowo z miną niemal jak Hermiona, gdy udziela nam
jednego ze swoich „wykładów”. Kiwał przy tym głową, jakby sam sobie przytakiwał.
– Przynajmniej tak często jest w filmach i książkach – dodał lekkim tonem, spoglądając
na mnie w trochę dziwny sposób. – Prawda, Harry?
Zdrętwiałem i spojrzałem na przyjaciela z mieszaniną zdziwienia
i jakiegoś niewytłumaczalnego niepokoju.
– A skąd ja mam to wiedzieć? – spytałem powoli, zastanawiając,
się o co mu chodzi. Czy on sugerował…? Nie. Nie, na pewno nie. Ja z pewnością nienawidzę Malfoya.
– Przecież wychowałeś się u mugoli, no nie? Z pewnością
oglądałeś jakieś filmy albo czytałeś książki – wyjaśnił, przyglądając mi się
wciąż z tym nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jednak to wystarczyło, bym się rozluźnił.
– Och, nie wiem. Nie oglądałem za wiele, nie mówiąc o czytaniu…
– Wyjaśniłem, ale zaraz dodałem: – Choć wydaje mi się, że w serialach, które ciotka
Petunia tak często ogląda, faktycznie było coś takiego.
– A tak w ogóle to, czym są te „filmy”? – Ciche pytanie Ginny
skupiło na niej naszą uwagę.
– Nie wiesz? – spytał zdziwiony Ron, a w jego głosie
wychwyciłem nutę zadowolenia. Zawsze lubił imponować siostrze, pomyślałem,
unosząc kącik ust w lekkim uśmiechu.
– A skąd mam niby wiedzieć? – Nachmurzyła się Ginny, rumieniąc
się lekko.
– Ron, chciałabym ci przypomnieć, że gdybyśmy kiedyś z Harrym
ci tego nie wyjaśnili, sam też byś nie wiedział – zauważyła Hermiona nieco
uszczypliwie. Czy mi się wydawało, że mocniej objęła siedzącą na jej kolanach
Ginny?
– Ale nie zmienia to faktu, że ja wiem, a ona nie – burknął
Ron. Zabrzmiał jak obrażone dziecko. Uśmiechnąłem się mimo woli. Uwielbiałem te
chwile z przyjaciółmi, gdy nie musieliśmy martwić się żadnymi poważnymi
problemami, tylko spieramy się o różne błahostki… Nagle znów pomyślałem o
Syriuszu. Chciałbym móc z nim porozmawiać…
– Harry? – Mrugnąłem, powracając myślami do rzeczywistości.
Spojrzałem pytająco na Rona. – Co jest? Wyglądasz na przybitego. – Spojrzał na
mnie zaniepokojony.
– Jeśli cię coś martwi, Harry, wiesz, że możesz nam wszystko
powiedzieć…
– Wiem, wiem, nie musisz mi tego powtarzać. Po prostu
pomyślałem, że chciałbym pogadać z Sy… z Syriuszem – przyznałem cicho, nie
patrząc na przyjaciół.
Przez chwilę wszyscy milczeli.
– Hermiono, nie masz może na swoim laptopie jakichś filmów?
Moglibyśmy coś sobie obejrzeć któregoś wieczoru.
– Mam ich całkiem sporo, więc nie ma problemu. Możemy być
nawet nieco wybredni. Z rodzicami często oglądamy różne rzeczy, a w razie co
mam nawet jakieś seriale. Oczywiście wszystko zależy od tego, czy znajdziemy
czas. W tym roku musimy się szczególnie przyłożyć do nauki.
Odpowiedział jej grupowy jęk.
– Przecież owutemy są dopiero w przyszłym roku! – zawołał
zrozpaczony Ron.
– Właśnie, w dodatku jest dopiero początek roku. Daj nam się na
razie przyzwyczaić do myśli, że znów trzeba się uczyć – dołączyłem do protestu
przyjaciela.
– Jestem pewna, że wszyscy znajdziemy godzinę czasu na
obejrzenie filmu i nie zaszkodzi to naszym ocenom – poparła nas Ginny. – Zawsze
przecież możemy najpierw odrobić zadania domowe, a dopiero później zabrać się
za filmy.
– Albo obejrzelibyśmy coś w weekend, kto powiedział, że musi
to być środek tygodnia? – wtrącił Ig, a Hermiona wyraźnie zaczęła się łamać.
– Proszę, Hermi. – Ginny złożyła dłonie i spojrzała błagalnie
na Hermionę.
Przez chwilę Herm patrzyła nieugięcie na Ginny, ale w końcu uległa.
– No dobrze. Chyba macie rację… ale nie myślcie, że wam
odpuszczę. Sami nigdy nie zadbalibyście o swoje oceny, więc muszę was trochę
przycisnąć – ostrzegła, patrząc na nas twardo. Jęknęliśmy zgodnie i
wymieniliśmy z Ronem męczeńskie spojrzenia.
– Ona tak zawsze? – spytał Ig konspiracyjnym szeptem, pochylając
się w stronę mnie i Rona, patrząc z ukosa na Herm.
– Od pierwszej klasy – przyznałem cicho z westchnieniem,
kręcąc głową. – Jakby jeszcze nie pojęła, że my naprawdę nie jesteśmy orłami w
nauce jak ona…
– Ej! Wiecie, że tu wszystko słychać? – spytała ze słyszalną urazą
w głosie i zmrużyła gniewnie oczy.
– Nie powiedziałem przecież nic złego…
– O, tu jesteście! Ron! Harry! O, i Ginny, jak dobrze! – Usłyszałem
za swoimi plecami znajomy głos, po czym poczułem klepnięcie w ramię. W
następnej chwili opierając ręce na szczupłych biodrach, stanęła przed nami Katie
Bell. Siódmoklasistka była ostatnią, która została ze składu naszej drużyny z
czasów, gdy do niej dołączyłem. – Rany, cały dzień próbowałam was złapać, ale
ciągle mi uciekaliście.
– A co, coś się stało? – spytałem zdziwiony. Wątpiłem, by
szukała mnie z powodu plotek. Nie obchodziło ją raczej moje życie prywatne.
Przez tyle lat spotykaliśmy się na treningach, w salonie czy bibliotece, a i
tak naszym jedynym tematem rozmów był quidditch.
– Ty się jeszcze pytasz!? – Popatrzyła na mnie z
niedowierzaniem. – Człowieku! Leci nam już drugi tydzień września. Oficjalnie
zaczął się sezon quidditcha. Muszę zorganizować nabór, a wy mi w tym pomożecie
– oznajmiła, patrząc na nas pewnie. Odwzajemniłem się zdziwionym spojrzeniem, a
Ron palnął:
– Ale przecież to ty jesteś kapitanem. Nie dasz sobie rady
sama?
– Och. Z samą organizacją jasne, że tak – machnęła niedbale ręką
– ale jesteście mi potrzebni w wyborze zawodników. Wiecie, trzeba ich
przetestować. Pomyślałam, że moglibyśmy na próbę zagrać. Musimy sprawdzić, jak
sobie radzą z piłkami, a przecież bez was nie miałoby to większego sensu.
Wywiesiłam ogłoszenie, że zaczynamy w tę środę o siedemnastej. Mam nadzieję, że
nie zdążycie do tego czasu złapać żadnego szlabanu, co? – Niby żartowała, ale
powiedziała to takim tonem, jakbyśmy nie robili nic innego, tylko łapali
kolejne szlabany… Co zaraz powtórzyłem na głos.
– Oj, Harry. Wiesz przecież, że nie o to mi chodziło – odparła
zniecierpliwionym głosem, przewracając oczami. – Ale sam musisz przyznać, że
nie jesteście święci. Zresztą znając twoje stosunki ze Snapem, nie uważasz, że
mogę się o to nieco martwić?
– Dzięki… Jakbym go prosił o to, żeby mnie nienawidził –
mruknąłem urażony.
– Rany, co cię dziś ugryzło? Jesteś strasznie drażliwy. Ech,
no nieważne. W każdym razie, mogę na was liczyć, prawda?
– Jasne. A właśnie, Katie, ja też będę testowana czy nie?
Skoro byłam w zeszłym roku na rezerwie…
– A, taak. – Podrapała się po policzku, uciekając wzrokiem w
bok. – Nie liczę co prawda, że zwerbujemy nie wiadomo jak niesamowitych graczy,
ale nie chcę, żeby wyszło tak, że najpierw obiecuję ci miejsce w drużynie, a
później… No wiesz. – Zrobiła nieokreślony ruch ręką.
– Jasne, rozumiem – zapewniła Ginny, starając się ukryć
smutek, co niezbyt jej wyszło.
– Naprawdę cię przepraszam. Z chęcią obiecałabym ci już teraz,
że zagrasz w pierwszym składzie, poważnie. Obiecuję, jeśli będę mieć
jakiekolwiek wątpliwości z wybraniem ścigającego to, ty będziesz miała
pierwszeństwo.
– Wiesz, w sumie zastanawiałam się jeszcze, czy nie startować
w tym roku na pałkarza…
– Jasne, nie ma sprawy – zapewniła, posyłając jej życzliwy
uśmiech. – Omówimy to dokładnie w środę, dobrze?
– No… okej. – Ginny odwzajemniła gest.
– Dobra, to ja lecę, nie będę wam dłużej przeszkadzać w nauce.
– Wyszczerzyła się, słysząc nasze niezadowolone pomruki. – Właśnie tego po was
oczekiwałam – zakpiła. – Początek roku a wy już z takim zapałem zabieracie się
do nauki.
– Oj, zamknij się – jęknął Ron. – Z własnej woli w ogóle bym
nie tknął tych podręczników.
– I dlatego właśnie ja muszę was do tego zaganiać – oznajmiła
Herm.
Westchnąłem ciężko i podobnie jak przyjaciele, zabrałem się do
nauki.
~*~
Środowa pogoda była wręcz idealna na trening. Ciepły wietrzyk
przyjemnie chłodził, ale nie przeszkadzał w lataniu. Niebo przysłaniała cienka
warstwa chmur, dzięki czemu słońce nie raziło w oczy. A w powietrzu panował
prawdziwy tłok.
Na nabór przyszła masa ludzi. W zeszłym roku nie szukaliśmy
ludzi, więc wszyscy, którzy chcieli spróbować swoich sił w zeszłym roku, jak i
tegoroczni drugoklasiści zebrali się dziś na boisku. Po przeliczeniu okazało
się, że oprócz mnie, Katie, Rona i Ginny przyszły dwadzieścia trzy osoby. Katie
była wniebowzięta. Z czasem jednak dobry humor ją opuścił. Po dwudziestu minutach
została już tyko dziewiątka. A do końca wytrwała trójka, która została przyjęta
do drużyny. Ritchie Coote i Jimmy Peakes zostali pałkarzami, a Ginny i Demelza
Robins dołączyły do Katie. Nie był to zbyt udany nabór. Nie znalazł się nikt na
tyle dobry, byśmy mieli chociaż jednego rezerwowego. Nawet osoby, które
dołączyły do głównego składu, nie przejawiały talentu do gry. Zapowiadał się
ciężki rok. Całe szczęście, że w tym roku pierwszy mecz należy do Ślizgonów i Krukonów.
Mamy czas, by podszkolić nowych członków. I skoordynować ze sobą nasze ruchy.
Po ustaleniu składu, Katie zarządziła koniec spotkania i
rozeszliśmy się do szatni, a później każdy w swoją stronę. Wbrew pozorom
byliśmy zmęczeni i obolali. Spędziliśmy na miotłach ponad trzy godziny, grając
krótkie mecze. Dodatkowo dzięki nieumiejętnym pałkarzom i ścigającym, kilka razy
oberwałem kaflem… Od własnej drużyny. Na szczęście takich „zdolnych” Katie
odsyłała od razu. Mam nadzieję, że Ritchie, Jimmy i Demelza szybko się uczą, bo
chciałbym, żeby w tym roku Gryfoni zgarnęli puchar domów. W zeszłym roku puchar
powędrował do , o dziwo, Puchonów, ale w tym roku postaramy się go odzyskać. O
ile znów pod koniec roku nie stracę masy punktów i zapału do gry… Po ataku
Voldemorta na Ministerstwo i śmierci Syriusza… nie szło mi zbyt dobrze podczas
meczów, byłem rozkojarzony. Ale w tym roku dam z siebie wszystko. Wciąż nie do
końca pogodziłem się z jego śmiercią. Raz po raz nachodzą mnie wspomnienia z
tamtej bitwy i mam wyrzuty sumienia. Prawdopodobnie nigdy nie uda mi się
całkowicie od tego wszystkiego uwolnić. Ale nie obezwładnia mnie już ta
sytuacja. Godziny spędzone w Pokoju Życzeń, a także zwyczajnie upływający czas
pozwoliły mi się pozbierać do kupy…
Tylko czemu czuję się tak potwornie samotny?
~*~
W czwartek szkoła wciąż huczała od plotek, które ponownie
ściągnęły na mnie uwagę większości uczniów. Dawno już się pogubiłem, w ilu
związkach mnie umieścili oraz ile dziesiątek scenariuszy miało moje spotkanie z
Fretką… A ileż wersji jego przyczyn i skutków wymyślili! Niektóre nawet zakładały,
że niedługo zostanę ojcem dziecka jakiejś trzecioklasistki z Ravenclawu… I
podczas gdy już dawno przestałem przejmować się, gdy słyszałem jakieś
niestworzone historie na swój temat, tak nieco trudniej przychodziło mi
ignorowanie komentarzy dziewczyn czy jak je określała Hermiona – moich „zwariowanych
fanek”. Nie rozumiem, o co robią tyle szumu. No dobra, wyglądam nieco lepiej – a
raczej dużo lepiej – ale po tylu latach powinny się już do mnie przyzwyczaić…
Choć tak właśnie działają plotki – z kogoś, kogo na co dzień nie zauważano,
robią nagle obiekt obserwacji.
Na szczęście jak zawsze minie kilka dni i wszystko ucichnie.
Jakoś to przecierpię. Najważniejsze, że Fretka wciąż mnie unika, no i nie będę
musiał znosić jego widoku na dodatkowych zajęciach, co z ulgą stwierdziłem,
rozejrzawszy się po uczniach, którzy przyszli na pierwsze zajęcia klubu pojedynków.
Choć było to niewielkie pocieszenie, patrząc na fakt, że zajęcia te prowadzili Snape
i ten nowy Malfoy…
– Przypuszczam, że powinienem rozpocząć jakąś wspaniałą,
pouczającą przemową opowiadającą o historii magicznych pojedynków, uroczystym
charakterze tej sztuki, jej niebezpiecznych aspektach, a co za tym idzie także
zasadach gry fair play... Ale nie chcę niepotrzebnie przedłużać, więc
pozwolicie, że streszczę to wszystko w jednym zdaniu – macie mi się tu nie
pozabijać.
Większość z nas spojrzała na profesora Malfoya z zaskoczeniem.
Jedynie kilkoro uczniów, uśmiechnęło się pod nosem, a Snape prychnął kpiąco.
– Skoro nie ma tu pana Longbottoma, to myślę, że wszyscy możemy
czuć się w miarę bezpieczni – zadrwił.
– Profesorze, prosiłbym bez takich komentarzy pod nieobecność
głównego zainteresowanego – skontrował spokojnym tonem blondyn. – Dobrze,
zacznę od krótkiego wyjaśnienia, co będziemy robili na dzisiejszych zajęciach.
W związku z tym że mamy tu przedstawicieli zarówno różnych domów, jak i
roczników, nim zaczniemy się pojedynkować, należy sparować was według
posiadanych przez was umiejętności. Najpierw walczyć ze sobą będą losowo
wybrane osoby z tego samego rocznika – dlatego każdego z was na wejściu
prosiłem o wpisanie się na listę przy swoim roczniku. Na każdy pojedynek
przeznaczam pięć minut. Jeśli w tym czasie nie zostanie wyłoniony zwycięzca,
para ta będzie z sobą walczyć przez kilka najbliższych spotkań. W przypadku
szybciej zakończonego pojedynku, osoby te zmierzą się z walczącymi którzy będą
mieli taki sam status, co oni – zwycięzca lub przegrany. Będziemy próbować tak
długo, aż każdy z was otrzyma przeciwnika o podobnym do waszego poziomie
umiejętności. Jakieś pytania? Tak, panno…?
– Chang – dopowiedział za profesora dobrze mi znany głos, na
dźwięk którego aż drgnąłem. Nie zauważyłem jej wcześniej. Ale nie powinienem
się w sumie dziwić. Ciężko kogokolwiek wypatrzyć w tłumie kilkudziesięciu osób
w jednakowych czarnych szatach… – Zdaje pan sobie sprawę, że taka metoda jest
strasznie czasochłonna? Jest nas tu z pewnością ponad pięćdziesiąt osób. Jeśli
liczyć po pięć minut na parę, to zajmie sto dwadzieścia pięć minut tylko
pierwsza seria. A przecież trzeba będzie powtórzyć pojedynki tam, gdzie któryś
z przeciwników okazał się silniejszy…
– Przegapiłaś jeden istotny szczegół, panno Chang. Jesteśmy z
profesorem Snapem we dwóch, co oznacza, że dwie pary, a właściwie, według moich
założeń, nawet cztery pary mogą toczyć pojedynek w tym samym czasie. Przy około
dwudziestu ośmiu parach daje nam to zaledwie siedem pojedynków przy pierwszej
selekcji, co zajmie zaledwie trzydzieści pięć minut.
– A co z osobami, które w pierwszej rundzie znajdą swoich
partnerów? – padło pytanie z tłumu.
– Jako że dzisiejsze zajęcia są czysto organizacyjne, sparowane
osoby będą mogły pójść do swoich dormitoriów.
– A nie będziemy mogli dokończyć swoich pojedynków? – drążył
dalej ten sam głos.
– Będziecie mieli ku temu okazję już na następnych zajęciach,
gdy tylko w swojej parze ustalicie, na które będziecie chodzić – wtorkowe czy
czwartkowe.
– Profesorze Malfoy, a jeśli ktoś zostanie bez pary? – spytała
jakaś drobna Krukonka, stojąca parę metrów ode mnie. Wyglądała na nie więcej
niż trzynaście lat.
– Jeśli tak się stanie, w co osobiście wątpię, wtedy ja albo
profesor Snape będziemy sparingpartnerami takiej osoby. Jeszcze jakieś pytania?
– Odpowiedziała mu cisza. – Świetnie, w takim razie zaczynamy od siódmoklasistów.
– Wziął do ręki listę obecnych na sali. – Richardson i Mason! Tomlinson i…
Tomlinson?
– A kto dokładnie, profesorze? Bo jest nas troje – zawołał ze
śmiechem jakiś chłopak.
– Lilly i Hollie Tomlinson! – doprecyzował, zachowując powagę,
choć kilka osób zaczęło chichotać.
– Co was tak rozbawiło, panno Bizon, panno Briggs? – lodowaty
ton Nietoperza momentalnie uciszył tłum. Jak ktoś taki jak on może się nadawać
na ojca chrzestnego…? Nie pojmuję tego…
Malfoy podał jeszcze dwie pary, po czym rozpoczęły się
pojedynki. Nie zdziwiło mnie specjalnie, gdy Richardson rozłożył swojego
przeciwnika na łopatki w ciągu trzech minut. Z pozostałych trzech par, tylko
jedna walczyła przez całe pięć minut dzięki czemu ustalona została pierwsza
para – o dziwo nie były to tamte siostry. Dziesięć minut później nadeszła
wreszcie moja kolej. Miałem walczyć z Cho… Nie podobało mi się to zbytnio. Czułem
się niezręcznie, zwłaszcza że ostatnio rozmawialiśmy ze sobą chyba z rok temu…
Na szczęście mieliśmy tylko walczyć. Przy tym raczej ciężko się rozmawia. Choć
chyba tylko ja byłem tego zdania.
– Cześć, Harry –
odezwała się do mnie jak gdyby nigdy nic, gdy tylko stanęliśmy naprzeciw siebie
pośrodku naszego pola walki. – Dawno nie rozmawialiśmy.
Ukłoniliśmy się sobie.
– Nie podejrzewałem, że chcesz ze mną w ogóle rozmawiać.
– Daj spokój, to już dawne dzieje.
– Na miejsca! – zakomenderował Malfoy, a wszyscy walczący
zaczęli odmierzać kroki. – Start! – W pomieszczeniu rozbrzmiało osiem głosów, a
dosłownie sekundę później także głuchy łoskot, gdy Cho wylądowała na posadzce spetryfikowana.
Przez chwilę patrzyłem na nią osłupiały, ale już po kilku sekundach cofnąłem
zaklęcie i podszedłem, by pomóc jej wstać.
– Przecież pokazywałem ci w zeszłym roku, jak bronić się przed
tym zaklęciem – zauważyłem, zawiedziony. Chwyciłem ją za ręce, stawiając do
pionu. – Opanowałaś blokadę. Potrafiłaś także świetnie skontrować atak…
– Najwidoczniej znów potrzebuję twoich korepetycji –
zasugerowała, mrugając zdecydowanie częściej, niż było to potrzebne.
– Wybacz, ale eee… raczej nie znajdę w tym roku na to czasu.
Zresztą jeśli znów mam ci dawać korepetycje, tylko po to byś kilka miesięcy
później wróciła do punktu wyjścia…
– Nie wrócę! Obiecuję. Tym razem na poważnie wezmę się do
pracy…
– Nie słyszałaś? Harry powiedział, że nie znajdzie w tym roku
czasu. I wcale mnie to nie dziwi. Harry potrzebuje też chwili odpoczynku, a
oprócz treningów quidditcha i zaganiającej go do nauki Hermiony, ma w tym roku
jeszcze więcej obowiązków jako prefekt, no i spotkania klubu pojedynków. A
przed chwilą właśnie straciłaś szansę na bycie z nim w parze…
– Pytał cię ktoś o zdanie, Finnigan? – rzuciła wyraźnie
niezadowolona Cho. Ja za to byłem wdzięczny Seamusowi. Ciężko mi było jej
odmówić. Pewnie gdyby nie wkroczył w końcu bym jej uległ.
– Nie. Ale ty za to nie wiesz, kiedy się wycofać. Dałabyś
spokój Harry’emu. Widzisz chyba, że twój pomysł nie przypadł mu do gustu, więc
po co drążysz temat? Zresztą jeśli tak bardzo zależy ci na polepszeniu swoich
umiejętności bojowych, to od tego właśnie są te zajęcia.
Cho zapowietrzyła się. Obrzuciła pogardliwym spojrzeniem
Seamusa, zgromiła mnie wzrokiem, po czym obróciła się zamaszyście i odeszła.
Obaj patrzyliśmy za nią w szoku.
– Rany stary, współczuję ci. Chang może i jest ładna, ale też
chyba szurnięta. Że też ona ci się kiedyś podobała…
– Daj spokój, nie jest taka zła. – Taa, oprócz tego, że
najpierw mnie pocałowała, a później unikała, by na końcu powiedzieć, że
przeprasza, ale jednak wciąż nie może zapomnieć o Cedriku… Kobiety. – Czekaj,
skoro tutaj jesteś, to twój pojedynek też się już zakończył. Kto wygrał?
– Moja przeciwniczka. A szkoda, bo chciałem się z tobą
zmierzyć, ale w takiej sytuacji nie będę miał okazji.
– Kiedyś na pewno się zmierzymy, a teraz chodźmy oglądać
pozostałe walki.
Po skończeniu pierwszej rundy zostało wyłonionych dwanaście
par. Dwadzieścia minut później kolejne pięć. Po trzeciej rundzie pozostało szesnaście
osób bez pary, w tym ja.
W czwartej rundzie, wreszcie trafiłem na silniejszego
przeciwnika, choć jego widok sprawił, że użyłem wszystkich swoich umiejętności,
by go powalić na ziemię. To był jeden z tych kolesi, którzy tańczyli z
Malfoyem. Jeden z tych, którzy go tak bezwstydnie obmacywali… Sam widok Andersona
– dobrze sobie zapamiętam jego nazwisko – sprawił, że zapłonął we mnie gniew.
Niecałe cztery minuty później pomagali mu się podźwignąć z podłogi.
Wreszcie w piątej rundzie, znalazłem swojego sparingpartnera,
choć i on nie wytrzymał całych pięciu minut. Richardson był jednak ostatnim
kandydatem i choć obezwładniłem go kilkanaście sekund przed końcem czasu,
profesor Malfoy oznajmił, że będziemy się ze sobą pojedynkować przez najbliższy
miesiąc. Czyli do czasu zmiany partnerów, która odbywać się już będzie jedynie
w grupce z danego dnia – wtorkowej lub czwartkowej.
Miałem cichą nadzieję, że Anderson będzie w tej samej grupie.
~*~
– Cześć, Harry! Co u ciebie? Kopę lat!
– Oj, nie przesadzaj. Przecież pisałem do ciebie niedawno.
– Ale mi wiadomości nie wystarczają… Wolę normalną rozmowę. A
właśnie! Kompletnie zapomniałam cię o to wcześniej spytać. Jak znajomym ze
szkoły podoba się twój nowy styl? Podooooba się, prawdaaaa? – spytała,
przeciągając wyrazy w taki sposób, że oczami wyobraźni widziałem jej uśmiechniętą,
pewną siebie minę. – Założę się, że twoje imię gości na ustach wszystkich dziewczyn
w twojej szkole. A może też i paru chłopaków.
– Nie przesadzaj… Chociaż w sumie, w pewnym sensie masz rację.
To jest czasem aż irytujące. Korytarzem nie mogę sobie spokojnie przejść, żebym
nie słyszał choć jednego: „patrz, idzie tu”. Albo „kocham go” a ostatnio
jeszcze pojawiło się: „jakie ciacho”...
– Haha! Powinieneś się cieszyć, że masz powodzenie.
– Tu raczej nie chodzi o powodzenie, a raczej o plotki o mnie,
które krążą po szkole od kilku dni…
– Hm? Jakie plotki? Bo wiesz, jeśli robią z ciebie gorącego
kochanka, napalonego ogiera albo jeszcze lepiej! – boga seksu…
– Przestań, błagam – syknąłem, rumieniąc się soczyście.
– No co, a może nie mam racji? A może wkurzają cię te plotki,
bo wcale nie są zmyślone…? O. MÓJ. BOŻE. Czyżbyś naprawdę przespał się z kimś?!
Nie… Nie zdradziłeś mnie, prawda? Powiedz, że mnie nie zdradziłeś!… Moje biedne
serducho tego nie wytrzyma! Popełnię samobójstwo, jeśli prześpisz się z jakąś inną
długonogą, piersiastą brunetką! – załkała teatralnie, a ja wywróciłem oczami.
Ona naprawdę uwielbia dramatyzować. I całkiem zabawnie jej to wychodzi, przez
co aż sam mam ochotę się powygłupiać.
– Nigdy bym cię nie zdradził, przecież wiesz. Zwłaszcza z kimś
takim. Wolę blondynki, no ewentualnie blondynów – dodałem niby poważnie,
dołączając się do gry przyjaciółki.
– Och, ty okrutny! Więc nie dość że muszę wyeliminować
wszystkie blondynki z twojego otoczenia to blondynów także…? CZEKAJ MOMENT. Czyli
że muszę się przefarbować na blond, żebyś mnie wybrał?! A niech to… dopiero co byłam
u Suz, by mi podcięła włosy, a teraz znów muszę się umawiać na wizytę, by mnie
przefarbowała…
– Wiesz… Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł. Nawet ja
mogę stwierdzić, że najładniej ci w ciemnych włosach.
– Więc kochasz mnie nawet mimo tego że jestem szatynką?
– Tak, tak – zapewniłem, uśmiechając się lekko. – A teraz już
kończę.
– Nie, nie! Poczekaj! Jeszcze tylko chwila…
– Amber…? Coś się stało? – spytałem zdziwiony. Brzmiała teraz
zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Tak jakby była niepewna. A ona nigdy się nie
wahała…
– Harry… wiesz, ja… ja…
– Tak? – Zmarszczyłem lekko brwi, wyczekując tego, co ma mi do
powiedzenia. Zacząłem się denerwować.
– Nieważne jak bardzo cię kocham, nie przefarbuję się tylko po
to, byś odwzajemnił moje uczucia. Wolałabym, byś pokochał mnie taką, jaką
jestem… – Moje serce zaczęło bić w szaleńczym tempie, a z zaskoczenia nie byłem
w stanie wydusić ani słowa. Ona tak na poważnie…? – Harry, bo wiesz, ja cię
naprawdę kocham, ale wybacz… Nawet dla ciebie nie stanę się blondynką. To
totalnie nie mój kolor! – zakończyła z przesadzoną pretensją w głosie, tym
samym rozładowując napiętą atmosferę.
Zaśmiałem się zdezorientowany.
– Oj, Amber…
– Ty myślałeś, że ja tak na poważnie? Nie masz się, o co
martwić – kocham cię jak przyjaciela. Tylko tyle. Słowo. I tak wiem, że nie
miałabym u ciebie szans. Spokojnie możesz startować do tej swojej upragnionej „blondynki
albo blondyna”. Będę trzymać za ciebie kciuki!
– Amber, ale ja tylko żartowałem…
– W takim razie mamy równie kiepskie poczucie humoru –
stwierdziła, ściszając głos.
– Co…? O co ci teraz chodzi?
– Nic, nieważne już. Może kiedyś zrozumiesz. A jak nie, to
może nawet i lepiej…
– Amber…?
– No dobra, to ja już kończę. Papatki, Harry. Trzymaj się tam.
I mam nadzieję, że zobaczymy się w wakacje.
– Tak… Na razie… – odpowiedziałem skołowany, wsłuchując się w
ciszę w telefonie.
~*~
Tydzień wlókł się niemiłosiernie, ale w końcu nastała sobota,
a razem z nią pierwsze wyjście do Hogsmeade. Ja oczywiście musiałem zostać w
zamku, ale dałem Ronowi trochę pieniędzy i obiecał mi kupić coś w Miodowym
Królestwie. Przynajmniej tyle… O wiele bardziej wolałbym pójść tam z nimi i
napić się piwa kremowego w Trzech Miotłach. Niestety, sam pozbawiłem się tej
możliwości. Tak więc kiedy wybiła dziesiąta, pozostałem w zamku razem z
pierwszo- i drugoklasistami oraz nielicznymi starszymi uczniami. Leżałem w
pustym dormitorium, patrząc z irytacją w baldachim znajdujący się nad moim
łóżkiem. Miałem czas najprawdopodobniej do obiadu, zanim wrócą moi przyjaciele.
Całe pięć godzin dla siebie… Z którymi nie wiedziałem, co począć. Po
wczorajszym treningu Katie ledwo się ruszałem i jakoś nie miałem dziś ochoty
ponownie siadać na miotłę, nieważne, jak bardzo to lubiłem. Ledwo zszedłem dziś
na śniadanie, podobnie zresztą jak pozostali z drużyny. Byłem tak wykończony,
że nie miałem nawet siły na ćwiczenie animagii. Lecz tyrania Katie miała też
swoje dobre skutki.
Herm zobaczywszy, że razem z Ronem i Ginny ledwo chodzimy, dała się ubłagać, byśmy odrabianie lekcji przełożyli na weekend, a wolny piątkowy wieczór wykorzystali na oglądanie filmów. Pozbyliśmy się z pokoju Seamusa, Deana i Neville’a, po czym rozłożyliśmy się na połączonych łóżkach (moim i Rona) i zaczął się seans. Kwadrans zajęło nam ustalenie, co obejrzymy. W końcu stanęło na jakimś filmie animowanym, jednak tak się nam spodobało, że później poleciał drugi i trzeci (który razem z nami obejrzeli pozostali chłopacy z pokoju), aż w końcu Hermiona, z wyraźnym żalem zarządziła koniec, jako że zbliżała się cisza nocna. Dziewczyny poszły do siebie, Ig zasnąwszy podczas ostatniego filmu, spał sobie w najlepsze pod moją kołdrą, a ja i reszta chłopaków jeszcze jakiś czas po ułożeniu się w łóżkach, rozmawialiśmy przyciszonymi głosami. Wkrótce i ich zmorzył sen. A ja, choć byłem tak strasznie zmęczony tylko przewracałem się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Wreszcie nie mając nic ciekawszego do roboty, zacząłem przyglądać się śpiącemu obliczu Iga. Wyglądał kompletnie inaczej niż za dnia. Bez swojego nieodłącznego uśmiechu wydawał się dużo poważniejszy. Patrzyłem się na niego chyba przez kilka minut, czując jak powoli ogarnia mnie senność. Powieki zaczęły mi ciążyć, ale wzrok wciąż miałem utkwiony w jego twarzy. W pewnym momencie zacząłem się na pół świadomie zastanawiać czy to wciąż rzeczywistość, czy może już śpię. Do mojego zamroczonego umysłu dotarło wspomnienie podobnej do obecnej sytuacji. Wtedy też leżał obok mnie Igniss. Tylko że trzymałem go w ramionach… o tak, właśnie tak jak teraz. Nie… coś jeszcze tu nie pasowało… No tak… To nie był Ig, a raczej był tylko na początku. Później trzymałem w ramionach jego… Patrzyłem wtedy na blond włosy rozsypane na poduszce… Dokładnie jak teraz… Tak… Wystarczy odrobina wyobraźni…
Herm zobaczywszy, że razem z Ronem i Ginny ledwo chodzimy, dała się ubłagać, byśmy odrabianie lekcji przełożyli na weekend, a wolny piątkowy wieczór wykorzystali na oglądanie filmów. Pozbyliśmy się z pokoju Seamusa, Deana i Neville’a, po czym rozłożyliśmy się na połączonych łóżkach (moim i Rona) i zaczął się seans. Kwadrans zajęło nam ustalenie, co obejrzymy. W końcu stanęło na jakimś filmie animowanym, jednak tak się nam spodobało, że później poleciał drugi i trzeci (który razem z nami obejrzeli pozostali chłopacy z pokoju), aż w końcu Hermiona, z wyraźnym żalem zarządziła koniec, jako że zbliżała się cisza nocna. Dziewczyny poszły do siebie, Ig zasnąwszy podczas ostatniego filmu, spał sobie w najlepsze pod moją kołdrą, a ja i reszta chłopaków jeszcze jakiś czas po ułożeniu się w łóżkach, rozmawialiśmy przyciszonymi głosami. Wkrótce i ich zmorzył sen. A ja, choć byłem tak strasznie zmęczony tylko przewracałem się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Wreszcie nie mając nic ciekawszego do roboty, zacząłem przyglądać się śpiącemu obliczu Iga. Wyglądał kompletnie inaczej niż za dnia. Bez swojego nieodłącznego uśmiechu wydawał się dużo poważniejszy. Patrzyłem się na niego chyba przez kilka minut, czując jak powoli ogarnia mnie senność. Powieki zaczęły mi ciążyć, ale wzrok wciąż miałem utkwiony w jego twarzy. W pewnym momencie zacząłem się na pół świadomie zastanawiać czy to wciąż rzeczywistość, czy może już śpię. Do mojego zamroczonego umysłu dotarło wspomnienie podobnej do obecnej sytuacji. Wtedy też leżał obok mnie Igniss. Tylko że trzymałem go w ramionach… o tak, właśnie tak jak teraz. Nie… coś jeszcze tu nie pasowało… No tak… To nie był Ig, a raczej był tylko na początku. Później trzymałem w ramionach jego… Patrzyłem wtedy na blond włosy rozsypane na poduszce… Dokładnie jak teraz… Tak… Wystarczy odrobina wyobraźni…
Jeszcze przez kilka sekund walczyłem z sennością, lecz w końcu
całkowicie się jej poddałem i przytulając się do ciepłego ciała leżącego obok
mnie, zapadłem w głęboki sen.
Podniosłem się gwałtownie do siadu. Wspomnienie o moich
wczorajszych wyobrażeniach sprawiło, że serce zabiło mi szybciej. Merlinie… Ja
już naprawdę zwariowałem. Wcześniej to była tylko głupia poduszka, teraz Igniss…
aż boję się pomyśleć, jaki będzie kolejny etap moich chorych fantazji…! Nie,
dość tego. Muszę przestać myśleć o takich głupotach. I koniecznie muszę wyjść z
sypialni. Wiem. Ostatnio nie miałem za wiele czasu na animagię, więc teraz była
idealna okazja by to nadrobić. Przynajmniej nie ryzykowałem kolejnym szlabanem
za włóczenie się po zamku po ciszy nocnej. Bo nawet prefektowi nie udzie na
sucho chodzenie po korytarzach o pierwszej w nocy, w końcu przekonałem się o
tym na własnej skórze. A teraz nikt nie mógł mi nic zrobić, nawet jeśli spędzę
tam nie wiadomo ile godzin. A przy okazji będę mógł się trochę przespać przed
nocnym dyżurem (wizja spania w moim łóżku niezbyt mi się teraz widzi). Na
szczęście udało mi się ubłagać Hermionę, żeby zamieniła się ze mną… Gdyby się
nie zgodziła, nie wiem, czy dotrwałbym do końca swojej zmiany, nie wszczynając
przy okazji bójki. Poważnie, jak dyrektor mógł sparować mnie z Malfoyem? Zwłaszcza,
że ostatnio jest jeszcze bardziej wkurzający! Niby już nie rzuca obelg pod moim
adresem ani mnie nie zaczepia, ale sposób w jaki mnie ignoruje jest tysiąc razy
bardziej irytujący niż kąśliwe uwagi. Momentami tak mnie nosi, że sam staram
się go sprowokować, jednak on w ogóle nie zwraca na mnie uwagi! Na początku
byłem zadowolony. Naprawdę się cieszyłem, że w końcu mam spokój, ale ta jego
obojętność kłuje mnie bardziej od zwyczajowej uszczypliwości. Tylko Malfoy
potrafi kogoś obrazić bez kiwnięcia palcem w bucie… Głupia Fretka!
Wszedłem do sali i machinalnie podszedłem do rozłożonego na
środku materaca. Próbowałem się pozbyć z głowy Malfoya i skupić na tym, po co
tu przyszedłem. Zamknąłem oczy i po raz kolejny spróbowałem wsłuchać się w
swoje wewnętrzne ja. Po tylu
miesiącach bez żadnych efektów, już mi się chciało tym rzygać. Naprawdę
wątpiłem, czy kiedykolwiek uda mi się coś osiągnąć, skoro książka tak naprawdę
nic mi nie dawała. A niestety była to moja jedyna pomoc. W bibliotece nie było
żadnych książek o animagii (przypuszczam, że jeśli kiedykolwiek tam takie były,
to zniknęły dzięki Huncwotom…), nie mogłem poprosić Hermiony o pomoc ani nawet
profesora Lupina, bo nie mam pojęcia nawet, gdzie on jest. Dumbledore wysłał go
gdzieś niedługo po bitwie w ministerstwie. Zresztą nie wiem, czy w ogóle
zgodziłby się mi pomóc. Z tego co wiem, nie popierał tego, gdy tata, Syriusz i
Pettigrew ćwiczyli.
Uch, nie myśl o tym. Skup się, Potter, skup się. Twoje
wewnętrzne ja.
Zamknąłem oczy i uspokoiłem oddech. Przypominało mi to
medytację podczas lekcji wróżbiarstwa… Zawsze wtedy zasypiałem, zresztą tak
samo jak wszyscy inni…
I tym razem nie było inaczej.
~*~
Dwie godziny później zirytowany zatrzasnąłem za sobą drzwi do
Pokoju Życzeń. Znów to samo. Zasnąłem! Przynajmniej sen miałem przyjemny, choć moja
erekcja zniknęła w tej samej chwili, gdy pojawił się gniew… Nie, dosyć tego.
Nie ma sensu dłużej tego ciągnąć. Tyle razy już próbowałem i za każdym razem
kończy się tym, że zasypiam. Pewnie nie jest mi pisane być animagiem. Podobno
nie każdy czarodziej potrafi to zrobić. Ja najwyraźniej nie należę do grona
szczęśliwców. A podobno jestem taki potężny, że aż sam Voldemort się mnie boi…
Najwidoczniej mnie przeceniają. Tak naprawdę do tej pory miałem po prostu
szczęście i tyle! Rany! Po co ja w ogóle tyle się z tym męczyłem? Powinienem
dać sobie spokój już po pierwszym przeczytaniu tej cholernej książki. „Animagia
– szybko i łatwo”. Phi! Dobry żart, serio! Ale się uśmiałem. Co za kretyn
napisał ten chłam? Już więcej idzie zrozumieć z nawiedzonych gadek Trelawney!
Zmarnowałem tylko czas…
Choć z drugiej strony przynajmniej na początku naprawdę
wierzyłem, że uda mi się zbliżyć w ten sposób do Syriusza i ojca. Świadomość,
że tak jak oni w tajemnicy przed wszystkimi mogę nauczyć się jak zostać
animagiem podnosiła mnie na duchu. Nie, to nie był wcale zmarnowany czas. I w
sumie… może jednak nie wszystko jeszcze stracone? Im nauka zajęła podobno wiele
miesięcy, nawet całe lata, o ile dobrze pamiętam. Ja zacząłem niecałe pół roku
temu… więc istnieje szansa, że jeszcze uda mi się to osiągnąć. Może nawet zdołam
w końcu porozmawiać z profesorem Lupinem? Tak, nie mogę tracić wiary.
Poczułem, jak irytacja i zrezygnowanie powoli rozmywają się, a
zamiast nich pojawia się nikła nadzieja. Zatrzymałem się i zacisnąłem dłonie w
pięści, obiecując sobie, że dam radę.
Stałem tak przez chwilę zastanawiając się, czy może jednak był
jeszcze jakiś inny sposób, o którym do tej pory nie pomyślałem, a który mógłby
pomóc mi w nauce. Nic jednak nie przychodziło mi do głowy (no może prócz
spytania McGonagall, ale od razu odrzuciłem tę opcję, ona z pewnością nie
pomogłaby mi w nauce, nie jeśli miało to być nielegalne). Mój zapał nieco
zmalał, ale starałem się to zignorować. By odwrócić swoją uwagę, rozejrzałem
się po korytarzu. Znajdowałem się mniej więcej w połowie drogi do wieży,
niedaleko łazienek… Nagle do głowy przyszedł mi kolejny pomysł na wypełnienie
wolnych godzin.
~*~
Odetchnąłem z przyjemnością, zanurzając się w ciepłej wodzie.
Pomieszczenie wypełniała para wodna i przyjemny zapach owocowego płynu do
kąpieli. Łazienka prefektów była dokładnie taka, jaką ją zapamiętałem. W końcu
mogłem jej legalnie używać, więc czemu miałbym nie skorzystać z okazji na
relaks w środku dnia? W dodatku o tej porze z pewnością nikt mi nie będzie
przeszkadzał.
Zamknąłem oczy i oparłem głowę o brzeg wanny. Leżałem tak
przez parę minut, nie myśląc o niczym konkretnym, rozkoszując się ciepłem,
zapachem wiśni i… wspomnieniem blondwłosej postaci z mojego niedawnego snu.
Jęki odbijały się echem
od kamiennych ścian, przyprawiając mnie o dreszcze. Woda falowała poruszana
kołysaniem zanurzonych w niej rozpalonych ciał. Czułem dłonie zaciskające się
na moich ramionach, gorący oddech na policzku i… Och! Tak cudowną jedwabistą,
gorącą ciasnotę obejmującą mój członek. Szczupłe nogi zaciskały się kurczowo na
moich biodrach. Ciało pode mną wygięło się mocno do tyłu, kładąc na brzegu
ogromnej wanny i zacisnęło się jeszcze mocniej wokół mojego penisa, doprowadzając
mnie na szczyt.
Ostatnie, co pamiętałem ze snu to moje imię wyszeptane przez
blondwłosą postać.
~*~
To chore. Całkowicie i totalnie powalone. Tak nieprawdopodobne
jak to, że Ronowi podoba się Ślizgonka, a jednak…
To już niemal trzy tygodnie, jak Malfoy zaczął mnie ignorować.
Trzy cholerne tygodnie, podczas których myślałem o nim chyba codziennie. I, ku
mojemu przerażeniu, doszedłem do wniosku, że… brakuje mi naszych kłótni. O
ironio… W życiu bym nie pomyślał, że w Hogwarcie może być tak nudno. A przecież
doskonale pamiętam, jak jakiś miesiąc temu myślałem: „W końcu nie muszę oglądać jego twarzy. Po tylu latach nareszcie mamy
spokój! Może nawet raz na zawsze skończą się wredne docinki, kłótnie i
prowokacje. Tak, to zdecydowanie może nam wyjść na dobre.”. Jak widać,
mi jednak nie wyszło na dobre. Zupełnie, jakby to właśnie Malfoy zapewniał mi
przez te wszystkie lata rozrywkę.
Niepojęte? Fakt. A mimo to zdaje się, że prawdziwe.
W dodatku ostatnio jestem jeszcze strasznie poirytowany.
Czasem nawet ćwiczenia niewiele mi dają. Kiedy tylko widzę Malfoya, coś zaczyna
się we mnie gotować. Myślę tylko o tym, jak zwrócić na siebie jego uwagę.
Jednak nieważne, jak bardzo staram się go sprowokować, ten idiota w ogóle nie
zwraca na mnie uwagi! A gdyby tego było mało, ostatnio zaczęły mnie jeszcze
dręczyć wyrzuty sumienia. Za to, że go pobiłem. Zarówno podczas mistrzostw
świata, jak i na początku września. Dotarło do mnie z całą mocą, że
zaatakowałem go właściwie za nic. Zachowałem się prawdopodobnie gorzej niż on
kiedykolwiek. Nieważne, jak bardzo starałem się zdusić te wszystkie uczucia,
one wciąż wypływały na wierzch mojej świadomości. W pewnym momencie doszło do
tego, że nie wiedziałem, czego chcę bardziej – żebyśmy znowu zaczęli się kłócić
czy go przeprosić.
I teraz, przemierzając opustoszałe korytarze, znów nad tym
rozmyślam. To chyba zakrawa na obsesję… A jednak nie potrafię przestać! I chyba
jedynym sposobem na uwolnienie się od tego, jest zmuszenie Malfoya do rozmowy
ze mną. Gdyby tylko nie kręcili się ciągle wokół niego inni Ślizgoni…
Jak na zawołanie, kilkanaście metrów przede mną, dostrzegłem
wychodzącego zza rogu samotnego Malfoya. Niewiele myśląc, rzuciłem się do
przodu z postanowieniem, że tym razem zrobię wszystko, by zwrócił na mnie
uwagę, nawet jeśli miałbym go zatrzymać siłą.
Muszę z nim porozmawiać, bo oszaleję!
~*~*~*~
Cieszę się że sprawiłam Wam przyjemność swoim komentarzem. Podejrzewam, że to nic przyjemnego gdy mało komu chce się zostawić opinię i znak, że się czytało. Sądzę że macie rację i rzeczywiście to w dużej mierze kwestia lenistwa. W końcu pod poważniejszym tekstem nie wypada zostawić komentarza o treści „Super opo :) Chcę więcej!” z obowiązkowymi emotikonkami. Poza tym Wasza historia wymaga pewnego skupienia i zaangażowania. Raczej nie przeczyta się rozdziału w 5 minut i za chwilę zapomni. Dla sporej ilości fanek ff, wydaje mi się że to już za wiele.
OdpowiedzUsuńCo do tej nieścisłości, to niestety nie mogę sobie przypomnieć o co chodziło. Zresztą może mi się tylko coś zwidziało. Kojarzę tylko, że miałam jakieś takie wrażenie, że coś mi nie pasuje. Jednak zajęłam się w dalszym czytaniem i potem zupełnie wyleciało mi z głowy o co chodziło. Nie chciałam Was tym niepokoić. Zresztą to pewnie jakaś głupota, która nie ma żadnego znaczenia dla jakości Waszego ff. Niestety moją paskudną wadą jest właśnie czepianie się każdego szczegółu i najdrobniejszego błędu. Co zwykle nie jest pozytywnie odbierane przez moje otoczenie.
Przechodząc do samej fabuły, to podoba mi się że prowadzicie całą opowieść w sensowny i przemyślany sposób, a nie lecicie ze wszystkim byle jak najszybciej do najciekawszych momentów. Zawsze wkurza mnie jak czytam jakieś drarry i nagle okazuje się że Draco i Harry to w zasadzie od zawsze się kochali i wystarczy jedno spojrzenie sobie w oczy, by padli sobie w ramiona. U Was widać powoli zachodzące w chłopcach zmiany. Macie u mnie też plusa, za umiejętne wykreowanie postaci OC, zwykle nie przepadam za takimi dodatkami ale tutaj są one na plus.
Tak sobie jeszcze pomyślałam, że odnośnie tych komentarzy, może chodzić też o to że część tych bardziej wymagających czytelników woli unikać „historii blogaskowych”, zresztą po zapoznaniu się z niektórymi tworami, to ja się wcale nie dziwię, że się niektórzy uprzedzili. W każdym bądź razie nie myślałyście nad zamieszczeniem „Uśmiechu węża” na jakimś forum, np. http://drarry.pl/forum/ ? Oczywiście to tylko sugestia i zrobicie z tym co będziecie chciały.
Strasznie się rozpisałam. Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam swoją przemową ;-)
Dużo czasu i weny!
Pozdrawiam.
No ten rozdział był cudowny ^^
OdpowiedzUsuńPostać Amber jest naprawdę świetna. Lubie ją coraz bardziej i bardziej.
Draco jest po prostu mistrzem w denerwowaniu Harrego ^^ No i w końcu zaczyna się coś dziać, Potter i te jego sny, a jego zazdrość o Draco bije na kilometry ^^ Ale w końcu zdecydował się, porozmawiać z Draco.
Co do Malfoy'ów, to bardzo zainteresował mnie ten nauczyciel. Tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi. No cóż może z biegiem czasu dowiemy się o nim czegoś więcej.
Już nie mogę, doczekać się pierwszego meczu quidditcha. Tym bardziej, że drużyna Draco jest teraz naprawdę mocna.
No cóż pozostaje czekać na kolejny rozdział ^^
Dużo weny, mase czasu.
Cotoya
Hej,
OdpowiedzUsuńrozdział wspaniały, mam nadzieję, że w końcu uda mu się opanować animagię, haha cały czas myśli o Malfloy i ten sen, podoba mi się to, że Harry był tym dominującym... no i jak widać nowy nauczyciel nie jest taki...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńrozdział jest wspaniały, chyba w końcu uda mu się opanować animagię, prawda? haha cały czas myśli o Malfloy'u i jeszcze ten sen, ale najbardziej podoba mi się to, że Harry był tym dominującym... no i jak widać nowy nauczyciel nie jest taki zły...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga