Od razu zaznaczam, że rozdział nie jest jeszcze zbetowany, więc wybaczcie mi błędy, których samej nie udało mi się wyłapać.
Ale to wszystko przez to, że jutro są próbne matury >.<" Cztery dni katowania swojego mózgu... T.T Co za idiota wymyślił szkołę i co za debil wymyślił egzamin dojrzałości na koniec szkoły średniej? Powinno się ich powiesić za jaja (ewentualnie cycki - jeśli pomysłodawcą okaże się kobieta). Masakra, mam ochotę udawać przez najbliższe dni, że mnie nie ma. No, ale kurcze... Później są próby poloneza, który musi być dopięty na ostatni guzik... Eehhh... >.< nie ma co, po prostu życie pełną piersią...
~ \\ * // ~
Czwartkowe
spotkanie z drużyną przebiegło w miarę sprawnie i szybko. Odkąd stworzyłem
całkowicie nową drużynę (plus cztery osoby rezerwowe pierwszego składu) trening
miał zupełnie inną atmosferę, co bardzo mnie cieszyło. Dlatego też wczorajszego
wieczoru rozmawiałem z panią kapitan drużyny Puchonów i umówiłem się z nią
wstępnie na mecz sparingowy, co też dzisiaj ogłosiłem drużynie. Paul i inni
zareagowali na to bardzo entuzjastycznie, co było powodem do większego
zadowolenia. Jedynie Alice wydawała się mieć niezbyt pewną minę, chociaż niewątpliwie
starała się to jakoś zamaskować.
Najwidoczniej
też nie tylko ja to zauważyłem, gdyż kiedy tylko pomyślałem o tym, by
porozmawiać z dziewczyną, zrobili to za mnie Paul z Ianem. Przygarnęli brunetkę
do siebie, obiecując jej dobrą zabawę na meczu, oraz to, że nie dopuszczą, żeby
coś jej się stało (szczegół, że Ian był jako ten rezerwowy; widziałem w nim
najbardziej szukającego, niźli innego zawodnika). Nawet David przyznał, że z
chęcią w razie potrzeby uratuje ją ponownie, na co dziewczyna oblała się
soczystym rumieńcem.
I
właśnie o taką drużynę mi chodziło! Będziemy z prawdziwego zdarzenia! Każda
drużyna będzie biła nam pokłony. Wystarczy tylko, jak popracujemy jeszcze nad dokładniejszym
zgraniem oraz taktyką. Zaufaniem się darzyli, co komentowałem zadowolonym
uśmiechem. Zapowiadał nam się dobry rok.
Tym
razem to my będziemy górą!
~ * ~
Vera
przyszła do mnie w sobotę wieczorem niespodziewanie. Akurat byłem w trakcie
pisania pracy na transmutację i jednocześnie gasiłem ostatniego papierosa z
paczki. Szczęśliwie dla mnie w jednej z szaf mam cały karton wagonów fajek. Wiedziałem, że do
najbliższej dłuższej przerwy musiałem posiadać ich naprawdę dużo.
Trzask
drzwi oprzytomnił mnie, a ja spojrzałem na gościa, odkładając pergamin na bok.
Pracę pisałem leżąc przed płonącym paleniskiem w kominku i chociaż widziałem
zainteresowane spojrzenie dziewczyny, ta nie odezwała się na ten temat ani
słowem. Najwidoczniej była przyzwyczajona do gorszych zwyczajów.
- Mam
kilka nowinek, o które tak bardzo mnie prosiłeś – powiedziała tylko, podchodząc
bliżej i siadając wygodnie na kanapie, znajdującej się na prawo ode mnie. Gdyby
mocniej wyciągnęła nogi, mogłaby skutecznie uderzyć obcasem w moje żebra. – Co
prawda, nie ma ich zbyt wiele z tego powodu, że o większej części zapewnie już
wiesz. Jednak żebyś od razu mnie nie skreślał.
– Wystawiła w moim kierunku dłoń, kręcąc wolno kółeczka wskazującym
palcem.
Musiałem
przyznać sam przed sobą, że dziewczyna należała do bardzo intrygujących osób.
Jej sposób bycia był tak charakterystyczny, że aż dziwiłem się, że dalej
pozostała anonimowa. Wszyscy znali ją tylko jako Verę (część nawet tytułuje ją
mianem „Lady”), a o jej prawdziwym nazwisku nie mieli bladego pojęcia.
Było to
naprawdę niebywałe. W ciągu zajęć i posiłków nikt nie był w stanie jej dojrzeć.
Zupełnie jakby Ślizgonka zapadała się pod ziemię. A wystarczyło tylko, by
przekroczyła próg pokoju wspólnego i wszyscy zaraz zwracali na nią uwagę. No bo
kogo nie zainteresowałaby taka piękność?
Sięgające
do połowy ramienia ogniste loki opadały częściowo na jej śliczną twarzyczkę
(gdybym nie był zniesmaczony płcią przeciwną, to z pewnością już dawno
próbowałbym z nią się bliżej poznać), nie przysłaniając jednak równie barwnych
oczu. Zielone tęczówki patrzyły na mnie z niecierpliwością, chociaż dziewczyna
nie odezwała się słowem. Rzęsy potraktowała dużą ilością tuszu, z kolei powieki
miały na sobie cienką kołderkę z czerwono-czarnego cienia. W połączeniu z białym
pudrem na policzkach i reszcie twarzy, jak i z krwistą szminką, prezentowała
się niesamowicie.
Sama jej
twarz w tej chwili mogła przyprawiać zwykłego heteroseksualnego chłopaka o
szybszą akcję serca, jednak jej strój sprawiał, że ofiara z pewnością już dawno
musiała paść na zawał (a problem w spodniach był gwarantowany). Na wiąskiej
talii znajdował się czarny gorset z czerwonymi wstawkami, który jeszcze
bardziej wyszczuplał jej figurę i jednocześnie podkreślał, wcale nie tak
malutki biuścik. Piersi wręcz sprawiały wrażenie, jakby miały uciec spod tego
ucisku. Dołem jej kreacji była króciutka, nawet nie sięgająca do połowy uda, obcisła
spódniczka tego samego odcienia co reszta stroju. Z tyłu jednak miała
doczepiony długi tren, który przy chodzeniu z pewnością ciągnął się jeszcze po
ziemi i tylko specjalne zaklęcia sprawiały, że materiał nie brudzi się od tego.
Nie
miała rajstop, a na jej szczupłych, wypielęgnowanych nogach znajdowały się buty
na platformie i wysokim obcasie. Zapinane były tylko na kilka paseczków, przez
co podejrzewałem, że musiały być bardzo niestabilne. Chociaż biorąc pod uwagę
to, że jak podeszła do kanapy, nie zachwiała się ani razu, mogłem się w tym
przypadku mylić. Albo po prostu Vera do perfekcji nauczyła się
chodzić w takich butach. Przecież czego kobieta nie zrobi.
- Gdybyś
nie był gejem, to pomyślałabym, że teraz planujesz jak możesz najszybciej
zaciągnąć mnie do łóżka – odezwała się w końcu, a jej pomalowane wargi
wykrzywiły się w złośliwym uśmieszku. – Książę, wysłuchaj co mam do powiedzenia
i już mnie nie widzisz.
- Czemu
w szkole jesteś taka… niezauważalna? – mruknąłem cicho, zadając nurtujące mnie
pytanie. Przecież to było niemożliwe, żeby taka dziewczyna jak Vera mogła być w
cieniu swoim towarzyszek, o których to zawsze jest najgłośniej. Clara w
stosunku do niej była niczym nie wyróżniającym się psem obok światowej klasy,
rasowej suczki.
- Nie
przyszłam do ciebie rozmawiać o mojej osobie – ucięła, krzywiąc się z zadanego
pytania. Podniosłem się z dywanu, zgarniając moje rzeczy na mały stolik. Zaraz
też usiadłem obok niej, spoglądając w jej intensywne zielone oczy. Musiałem
przyznać, że ich kolor był niesamowicie magnetyzujący. Wręcz przyciągał mnie do
siebie z coraz większym uporem, abym w końcu poddał się i zatopił w jej
spojrzeniu.
Ten
kolor był tak bardzo podobny do czyichś oczu. Łudząco podobne do oczu…
Pottera?!
Wewnętrznie jęknąłem na te odkrycie. Ten szczur mnie nie obchodzi w żadnym calu! To, że jego oczy mają pociągający odcień, jeszcze o niczym nie świadczy!
Wewnętrznie jęknąłem na te odkrycie. Ten szczur mnie nie obchodzi w żadnym calu! To, że jego oczy mają pociągający odcień, jeszcze o niczym nie świadczy!
-
Słyszałam pogłoski, że najlepszy przyjaciel Pottera, Weasley wpadł po uszy.
Mianowicie zakochał się i to w nie byle kim, a w Ślizgonce. Co prawda, nie wiem
jak się nieszczęsna nazywa… – Tu uśmiechnęła się tajemniczo, jakby właśnie
chciała powiedzieć mi, że tego już mi nie powie. Dobrze, bo to pomogło mi
oderwać się od jakże absurdalnych pomysłów. – Samo to jednak jest już dużym
szokiem. Ten, który po Złotym Chłopcu jest naszym największym wrogiem, ma wśród
nas swoją lubą.
-
Żartujesz? Przecież to jest informacja miesiąca, jak nie i roku! – krzyknąłem
cicho, rozbawiony. Nie spodziewałem się aż takiej sensacji usłyszeć i to
jeszcze o Wiewiórze.
Niedługo
będę mógł te informacje wykorzystać przeciwko Gryfońskiej trójce (albo nawet i
czwórce, jeśli wliczyć małą rudą).
- To
jeszcze w sumie nic takiego. Domyślam się jednak, że bardziej będzie zależało
ci na Potterze, dlatego też starałam się jak najwięcej dowiedzieć właśnie o
nim. – Vera zaczęła bawić się jednym kędziorkiem, obracając go co rusz w
palcach. – Ostatnio mówi się o tym, że Gryfon znika w nocy i najprawdopodobniej
włóczy się gdzieś po zamku. Powodów może być wiele, ale z pewnością nie robi
tego z racji bycia prefektem. W innym wypadku przecież przyjaciele wiedzieliby,
gdzie dokładnie się znajduje i nie robiliby mu jakichś kazań. Ostatnio jednak
szczególnie Granger wydaje się być o niego zaniepokojona i w sumie jakoś mnie
to nie dziwi, skoro jest jego dziewczyną.
Spojrzałem
na nią w szoku, zaciskając palce w pięści. Spodziewałbym się wszystkiego,
naprawdę. Że Potter ma kochankę. Albo, że jest jakimś szczególnym sadystą.
Jednak to, że chodzi z Granger?! To było niemożliwe.
- Masz
na to jakiekolwiek dowody? – powiedziałem zły, choć nie wiedziałem, dlaczego
właśnie tak się czułem. Może było to spowodowane tym, że mimo wszystko ten
bałwan zawsze dostawał to, czego chciał, podczas gdy ja musiałem znosić tyle
bólu. Nawet nie chodziło mi o to, co było przed szkołą, bo wtedy nie mam pojęcia jak wyglądało jego życie. No,
ale teraz?! Teraz, to on sobie szaleje równo za nas dwóch!
- Pewnie
fakt, że oboje posiadają urządzenia zwane „komórką”, cię nie zadowoli –
powiedziała powoli, przyglądając się mi uważniej. Zapewne zauważyła mój już
nienajlepszy humor. – Ale w czasie, kiedy ty odpoczywałeś w poniedziałek w
czasie lekcji, dużo osób widziało ich zażyłe stosunki. Jak Potter wtulał się w
nią i jak ta głaskała go czule po włosach, odciągając go na bok, przed
wścibskimi spojrzeniami innych uczniów. Pewnie chcieli mieć odrobinę
prywatności, by móc troszkę pocałować się bez przeszkód. Wracając też do tych
całych komórek, to Hermiona ponoć cały czas za ich pomocą dzwoni do niego w
wolnych chwilach, kiedy nie są razem. Wysyłają też sobie przez nie notabene
jakieś wiadomości, chociaż nie jestem pewna tej właściwej nazwy. SSM? SMS?
- Mnie
bardziej zastanawia, jak w ogóle doszło do tego, że postanowili spiknąć się
dopiero teraz? – rzuciłem zły, idąc do szafy i wyciągając stamtąd jeden wagon
papierosów. Tak profilaktycznie na najbliższe dni. Już w drodze powrotnej do
kanapy, wyciągnąłem jedną paczkę i otworzyłem ją szybko, wybierając sobie
szybko fajkę. Odpaliłem ją zaklęciem, wciągając mocno nikotynę do płuc.
- Mnie
już nie poczęstujesz? – Dziewczyna rzuciła mi rozbawione spojrzenie.
-
Wybacz. Skorzystasz z propozycji zatruwania sobie płuc? – odparłem, wystawiając
w jej kierunku paczkę, z której ta wyciągnęła jednego papierosa i włożyła
między wargi. Użyczyłem jej również różdżki, co dziewczyna skomentowała cichym
śmiechem. Następnie zaciągnęła się, z westchnieniem wypuszczając małe obłoczki
dymu.
- Jak ja
dawno nie paliłam. To już będą cztery lata – mruknęła, ponownie zasysając się
na filtrze. – A wracając do twojego pytania… Tylko w Domu czuję się na tyle
swobodnie, by tak chodzić. W czasie zajęć wolę jednak bardziej, moją prostą
czarną postać w okularkach. – Uśmiechnęła się do mnie niewinnie, udając, że nie
widzi mojego zaskoczonego spojrzenia.
~ * ~
-
Wyczyść Zorę – rzuciłem w kierunku Wiewiórki, rzucając w jej kierunku zgrzebłem
tak, aby spokojnie je złapała. – A potem idź po rząd dla niej – dodałem
jeszcze, idąc ku ostatniemu boksowi, w jakim to znajdował się granian. Od
pamiętnej, spędzonej nocy w jego boksie, odwiedziłem ogiera już z cztery razy i
musiałem przyznać, że z każdą chwilą Pozitano witał mnie o wiele przyjaźniej,
niż jakiś czas wcześniej.
Ogier
miał nałożony kantar, na co uśmiechnąłem się usatysfakcjonowany. Mimo wszystko,
miałem problemy z jego ufnością wobec mnie, dlatego też cieszyłem się, kiedy
jakaś część roboty była za mnie odwalona. Nie oznaczało to jednak, że nie chcę
sam tego próbować. Po prostu korzystam z czego mogę w danej chwili.
Trzymając
w dłoni lonżę, podszedłem do graniana, witając się z nim kiwnięciem głowy i
uśmiechem. Zaraz też pogładziłem go po szyi, dłonią powoli zmierzając ku pysku
zwierzęcia i w końcu sprawnie przypinając lonżę do kantara. Zaraz też
pociągnąłem go kawałek, by tym samym nakłonić go do wyjścia, co ten wyjątkowo
uczynił bez szemrania.
W boksie
Zory, obok Ginny znajdował się już Haruse, który robił dziewczynie kolejną
lekcję utrwalającą jak powinno się dobrze siodłać konie. Nie rozumiem, czemu on
tak się nad nią rozdrabniał. Przecież dziewucha powinna już na drugiej, albo i
na trzeciej lekcji próbować nakładać klaczy chociażby tranzelkę, a nie
bezczynnie przyglądać się jego poczynaniom.
Przystanąłem
na chwilę, zgarniając palcat, który przyniósł mi Haruse. Nie był mi zbytnio do
niczego potrzebny, jednak wolałem mieć go przy sobie. W sumie, nigdy
niewiadomo, czy coś nie spłoszy mi przypadkiem ogiera.
- Och,
Draco… Znów będziesz brał się za niego? – Haruse spojrzał na mnie troskliwie,
kiedy nałożył na grzbiet klaczy czaprak i właśnie sięgał po siodło. – Nie sądzisz,
że to Ig powinien się nim zająć? W końcu to jego koń i jako właściciel,
powinien chociaż trochę zwracać na niego uwagę.
- Cóż,
jeżeli chodzi o konie, to Ig jest totalnym amatorem. Dlatego sam wolę zabrać
się za jego konia, niż pozwolić mu go zniszczyć – odparłem, wychodząc z koniem
ze stajni. Wtedy też dojrzałem dziewczynę Pottera, która wpatrywała się w ekran
trzymanej przez siebie komórki. Dziewczyna stała z boku, najwidoczniej
czekając, aż Wiewióreczka wyjdzie.
Ruda
może jeździła troszkę lepiej niźli tydzień, ale była naprawdę pojęta i Haruse
nawet zgadzał się spuszczać ją z lonży, kiedy miała jeździć w stępie. To i tak
było ładne osiągnięcie, jak na tak krótki okres czasu.
Cmoknąłem
na Pozitano, który wyrwał się szybszym krokiem, ciągnąc mnie w stronę
pastwiska, gdzie też miałem zamiar się z nim wybrać. Cały czas jednak uważałem,
by ten nie przeszedł zaraz do galopu. W niedzielę zrobił mi właśnie taką
przyjemność, wybiegając do przodu, a ja jak długi runąłem na twarz. Dobrze, że
puściłem wtedy lonżę, w innym wypadku nie wiadomo, czy bym sobie niczego więcej
nie zrobił. Przy granianie musiałem mieć się cały czas na baczności.
Po kilku
minutach takiego spacerku, przyśpieszyłem swoje kroki do truchtu, spoglądając
na konia i dostrzegając, że ten dotrzymuje mi rytmu, kłusując miarowo.
Najwidoczniej dzisiaj nie miał w planach, ponownie przywitać mnie z ziemią, z
czego ogromnie się cieszyłem.
Niestety,
jak to zawsze w przypadku ogiera bywało, nigdy nie miał zamiaru być mi
posłusznym do końca. Dlatego też, kiedy prowadziłem go w kółeczku na wydłużonej
lonży, nie zdziwił mnie jakoś fakt, kiedy ten odskoczył na bok – niby spłoszony
i ciągnąc mnie za sobą, posłał na ziemię, rżąc przy tym zadowolony i odbiegając
kawałek. W ogóle nie przejmował się sunącą za nim linką.
Widocznie,
jeszcze długa droga przede mną i koniem.
- Nic ci
nie jest, kapitanie? – Obróciłem się na plecy, spoglądając na uśmiechających
się do mnie Paula i Iana. Ten drugi trzymał delikatnie mały palec u prawej
dłoni Paula, co przyprawiło mnie o cichy śmiech.
- Co wy
tu robicie? – spytałem zaraz, siadając i przyjmując dłoń Andersona, który
sprawnie podciągnął mnie do góry.
-
Usłyszeliśmy, że udałeś się na „zabawę z końmi” i przyszliśmy to sprawdzić. –
Ian spojrzał za mnie, najpewniej starając się zorientować, gdzie znajduje się granian.
Ja również obejrzałem się za siebie, by dostrzec, że ogier zaplątał się
kopytami w lonżę i teraz zdenerwowany prychał i machał łbem na wszystkie strony,
podskakując do tego raz po raz.
- Taaa…
Tego szczególnie trzeba przygotować do jazdy – odparłem, kiwając im głową i
oddalając się ku koniowi. – I co ty byś zrobił beze mnie, co? – zwróciłem się
do ogiera, który łypnął na mnie czarnymi ślepiami.
Zarżał
głośno, ponownie machając łbem, przez co nawet nie podszedłem do niego bliżej.
Zdawałem sobie sprawę, że tylko w tym momencie mogłem narazić siebie na jakieś
obrażenie.
-
Spokojnie, Pozitano. Już cię z tego uwalniam – mruknąłem cicho, czekając, aż
koń uspokoi się na tyle, by nie uderzyć mnie pyskiem, czy kopytem. Kiedy to w
końcu nadeszło, znalazłem się obok niego, powoli rozplątując lonżę między jego
kopytami. – Coś ty narobił, co? Energia za bardzo cię rozpiera? – spytałem go,
w końcu kończąc i trzymając lonżę tuż koło kantara konia.
Razem z
ogierem wróciłem na poprzednie miejsce, dostrzegając, że Ślizgoni nie ruszyli
się ze swojego miejsca, jakby czekali na mój powrót.
- Co
jest? – rzuciłem w ich kierunku, zatrzymując spokojnego już Pozitano. Nie wiem
czemu, ale zawsze po takich akcjach ogier zachowywał się wyjątkowo dobrze, jak
gdyby te wszystkie „spłoszenia” miały na celu sprawdzenie mojej cierpliwości,
co wynagradzał mi, kiedy zdawałem jego małe i jakże brudne testy.
- Ja i
Ian mamy dla ciebie małą prośbę. – Paul złapał całą dłoń swojego chłopaka,
przyciągając ją do swoich ust i całując delikatnie. Mimowolnie uśmiechnąłem się
na ten gest.
Teraz
już wiedziałem, że naprawdę mogą istnieć tak wspaniałe związki, a ich
doskonałym przykładem byli właśnie oni. Ich wzrok, wzajemne gesty. To wszystko
pokazywało ich zażyłość, uczucie jakim nawzajem się darzą. Zupełnie tak, jakby
byli tylko dla siebie. Jakby łączyła ich czerwona nić przeznaczenia.
- Co już
knujecie? – spytałem, spoglądając na nich w jakiś sposób rozczulony. Jednak nic
nie mogłem na to poradzić. To była ich wina, że reagowałem na ich wspólny widok właśnie w taki sposób.
- Z
początku to miała być tylko zabawa, aby z tobą potańczyć na poprzedniej
imprezie. Teraz jednak chcemy czegoś więcej niż tylko tańca – zaczął Paul,
głaszcząc cały czas dłoń drugiego bruneta. Ian był cały czerwony i mogłem
jedynie domyślać się czym to było spowodowane. Przecież normalnie nie reagował tak na delikatne pieszczoty. A przynajmniej takie miałem wrażenie.
-
Znaczy… – Przez chwilę ważyłem słowa, zastanawiając się nad doborem
odpowiednich słów. Nie chciało mi się wierzyć, że proponują mi COŚ takiego!
Przecież mieli siebie nawzajem! Po co im jeszcze ja jestem potrzebny?
- Tak…
Chcemy spróbować być w trójkąciku, a skoro obydwoje ciebie lubimy i szanujemy,
postanowiliśmy złożyć ci tę propozycję –
odparł Anderson, a Collins powoli przytaknął swojemu kochankowi.
- Nie… –
wyrwało mi się, zanim zdążyłem dokładnie przeanalizować ich wyznanie. – To
znaczy, nie rozumiem dlaczego w ogóle wpadliście na ten pomysł. Niestety jednak
w tej chwili nie jestem w stanie dać wam konkretnej odpowiedzi.
- To
nic. Nie oczekujemy odpowiedzi od razu – odezwał się Ian, spoglądając na mnie z
ledwo widocznym uśmiechem. Najwidoczniej w ciągu tej całej sytuacji jego cała
pewność siebie gdzieś uleciała. – Chcieliśmy tylko, abyś wiedział i przemyślał
to.
- Jednak
proszę. Daj nam odpowiedź do końca roku~! – Paul puścił mi oczko, po czym
klepiąc swojego chłopaka w tyłek, obydwoje skierowali się ku zamkowi.
Ja z
kolei spojrzałem bezradnie na konia, zastanawiając się, czemu do cholery nie
odmówiłem im od razu!?
- Eeh,
wróćmy lepiej do treningu, Pozitek – zwróciłem się do ogiera, który parsknął
cicho, ruszając z miejsca.
~ * ~
Nie
rozumiałem, co ja takiego zrobiłem, że Bóg musiał mnie tak skarać. Byłem
seryjnym zabójcą w poprzednim wcieleniu? Ofiary pewnie same popełniały
samobójstwo na myśl o tym, że nigdy nie będę ich. A może byłem
zamachowcem-samobójcą czekającym na jakąś dobrą akcję, gdzie mógłbym się
wysadzić wraz z tysiącami niewinnych mugoli? Nie, byłem na takie coś zbyt przystojny.
Dlaczego
więc kolejny raz musiałem znosić towarzystwo tej głupiej dziewuchy? Czy do niej
naprawdę nie docierało, że nie interesuje mnie rozmowa o biednych zwierzątkach,
które są wybijane przez złych ludzi na żarcie? W tej chwili magiczny świat miał
większy problem niż sposób uśmiercania jej ulubieńców. Czarny Lord szykował się
już coraz bardziej na walkę z Potterem. Przez wakacje porywał mugoli, którzy
musieli służyć mu za eksperymenty i nie tylko. Porywał również czarodziei, wraz
z rodziną (albo też jakimś członkiem jej), by zmusić swoją ofiarę do
posłuszeństwa. Severus nie był w stanie informować Cuksa o wszystkich planach
porwań. Przecież wtedy od razu stałoby się jasne, kto jest wtyczką Jasnej
Strony, a na to ani dyrektor, ani profesor nie mogli sobie pozwolić.
-
Rozdzielmy się. Wtedy nasz patrol będzie bardziej efektywny. – Przerwałem
dziewczynie w połowie jej naprawdę jakże długiego i irytującego monologu.
Również nie czekając na jej odpowiedź odwróciłem się na pięcie i odszedłem
szybkim krokiem. Miałem w tej chwili naprawdę dość wkurzających blondynek.
Z racji
tego, że byłem teraz na szóstym piętrze postanowiłem pójść zobaczyć, czy nikt
nie kręci się przypadkiem w pobliżu łazienki dla chłopców. Coś wręcz
podpowiadało mi, że powinienem tam się znaleźć. Już nawet wyszedłem zza
zakrętu, mając tylko już nie za dużą prostą do pokonania, kiedy przed moimi
oczyma ukazała się sylwetka Pottera, który stał na środku korytarza, z
przyciśniętym telefonem do ucha. Stał bokiem do mnie, dlatego też zaraz doskoczyłem
do najbliższego posągu, kucając za nim. Nie wiem czemu, jednak nie chciałem być
przez niego zauważonym. Nawet, jeśli byłem teraz prefektem na dyżurze i wręcz
powinienem go upomnieć i najlepiej jeszcze odebrać mu kilka punktów.
Teraz
czułem, że nie mam najmniejszej ochoty w ogóle z nim „rozmawiać”. Szykowałem
się na zemstę dla niego i jego przyjaciół, i żadne kłótnie z tym bałwanem nie
mogły mnie zdekoncentrować.
- To
jest czasem, aż irytujące. Korytarzem nie mogę sobie spokojnie przejść… –
zajęczał odrobinę głośniej do komórki. Tak, bohater miał naprawdę przerąbane
życie. Ciągle był pewnie zaczepiany przez tysiące swoich cycatych fanek. Pewnie
z tą Granger na czele. – „Patrz, idzie tu.” Albo „kocham go” a ostatnio
jeszcze pojawiło się: „jakie ciacho”…
Kiedy
powiedział ostanie słowa, omal nie zakrztusiłem się własną śliną. Przecież to
było wręcz niemożliwe! Potter uważany przez kogokolwiek za ciacho? To nie
mieściło mi się w głowie!
Ok.
Fakt, ten idiota zmienił się przez wakacje i najwidoczniej w końcu postanowił
wymienić swoją starą kochankę na porządną szczotkę. Z kolei stare ubrania
spalił, by ich odrażający wygląd nie straszył niewinnych dzieci, wymieniając je
na dopasowane do ciała komplety, które nie robiły teraz z Pottera worka na
śmieci, a naprawdę przystojnego chłopaka. Nie oznaczało to, że może być
„ciachem”! Takie miano może należeć tylko do mnie!
Wychyliłem
się odrobinkę, chcąc dojrzeć jego minę, jednak nie spodziewałem się nigdy
zobaczyć czegoś TAKIEGO na jego twarzy. To było takie dziwne, że aż nie mogłem
oderwać od niego wzroku.
Potter
rzucił coś w kierunku swojej rozmówczyni (byłem bardziej niż pewien, że
rozmawia teraz ze swoją szlamowatą kochaneczką), oblewając się przy tym
krwistym rumieńcem. To był taki dziwny widok. Widzieć naprawdę w stu procentach
zażenowanego chłopaka. To było całkowicie inne oblicze Pottera. Bo może kiedyś
widziałem jego dosłownie znikome rumieńce, to jeszcze nigdy nie widziałem przy
tym takiej ekspresji na jego twarzy.
- Nigdy
bym cię nie zdradził, przecież wiesz. Zwłaszcza z kimś takim. Wolę blondynki,
no ewentualnie blondynów – dodał poważnie, a mnie aż zmroziło. Miałem już
potwierdzenie słów Very. Potter miał swoją „cudowną” drugą połóweczkę, którą –
psia jego mać – najwidoczniej traktował poważnie. Przecież oni tak do siebie
nie pasowali!
Nie
miałem ochoty dalej słuchać jego rozmowy. Pewnie zaraz stanie się masakrycznie
cukierkowa, czego moje uszy mogłyby nie znieść. Dlatego też postanowiłem powoli
wycofać się z mojej kryjówki i odejść najszybciej jak się da.
~ * ~
W
dalszym ciągu nie mogłem wyrzucić z pamięci, tego co było dane mi zobaczyć
wczorajszej nocy. Widok rumieńców Pottera i jego słowa jakie później
wypowiedział. To było naprawdę nie do
pomyślenia. Nie sądziłem, że Potter w końcu odważy się z kimkolwiek chodzić.
Westchnąłem
cicho, strzepując popiół do popielniczki. Zaraz też ponownie przyjąłem
papierosa do ust, wciągając jakże odprężającą nikotynę. Moja dłoń wraz z fajką
znalazła ponownie swoje miejsce poza oparciem kanapy, a ja leżąc jak długi i
patrząc pusto w sufit wypuściłem w końcu dym z ust. Po skończonych piątkowych zajęciach nie
miałem już ochoty na nic. Tym bardziej, gdy dane mi było usłyszeć zadowolony
głos nauczycielki mugoloznastwa, na które w końcu z niechęcią poszedłem.
Nauczycielka nie mogła „ze szczęścia” usiedzieć, bo w końcu raczyłem ruszyć
tyłek i przyjść na jej zajęcia. „Ważne jest to, że w końcu się zjawiłem. Możemy
wrócić do lekcji?” odparłem jej wtedy, nie mając jakiejś szczególnej ochoty,
ani na przemiły ton, ani też na kłótnie.
W ogóle
ostatnio zauważyłem, że nie mam ochoty na nic.
Ktoś
wszedł do mojego pokoju bez przywitania, o czym zdradziły go ledwo co
skrzypiące drzwi. Mój gość stawiał cicho kroki, idąc najwidoczniej w kierunku
mojej sypialni, dopóki chyba nie dojrzał ręki, wystającej z kanapy. Miałem
takie szczęście, że kanapa była prawie że cała ustawiona tyłem, tak więc
praktycznie zawsze mogłem być niezauważalny dla gości.
Gość
stanął nade mną, jednak dopiero co przymknięte oczy nie chciały się już tak od
razu otworzyć. Moja ręką w tym czasie ponownie odnalazła drogę do moich warg, a
ja z błogością mogłem znów zaznać przyjemności jaką dawała mi nikotyna.
- Draco
– szepnął cicho gość, w którym od razu rozpoznałem Iga. Otworzyłem powoli oczy,
spoglądając na niego z nikłym uśmiechem, ciekawy co brat ma mi do powiedzenia.
Ten tylko podniósł dwie puste butelki po piwie, przyglądając mi się badawczo.
Kilka innych walało się jeszcze przy nogach mebla. – Jutro będziesz rzygał jak
kot… – stwierdził, przysiadając na kanapie i gładząc delikatnie mój policzek,
by zaraz odebrać mi końcówkę papierosa i zgasić go w popielniczce.
- A ty
jak zawsze będziesz nade mną czuwał i zgarniał mi włosy z czoła. – Wyciągnąłem
ku niemu dłonie, a Ig od razu pochylił się ku mnie bliżej, bym mógł bez przeszkód
objąć go za szyję. Te prawie dwa tygodnie rozłąki wpłynęły najwidoczniej też i
na mnie. Jakże brakowało mi obecności mojego ukochanego bliźniaka. –
Przyszedłeś w końcu po rozgrzeszenie – dodałem z rozbawieniem, pozwalając bratu
na podniesienie mnie i zaprowadzenie do łazienki.
Na
miejscu posadził mnie na podłodze przy wannie i zajął się napełnianiem wody do
niej.
- Tak,
istotnie – mruknął, kucając przy mnie i powoli ściągając ze mnie kolejno
rzeczy. Kiedy jego palce dotknęły mojej gorącej skóry, zachichotałem opętańczo.
Były tak cholernie zimne. – Prawda jest taka, że nie chcę dopuścić do stracenia
kontaktu z tobą. Te dwanaście dni były wystarczającą katorgą, kiedy nawet nie
mogłem skrzyżować z tobą spojrzenia. Muszę być obok ciebie, w innym wypadku uschnę,
jak nie pielęgnowana od lat róża.
- Znaj
moją łaskę – rzuciłem w jego kierunku, przytulając się nagle do brata i ustami
odnajdując jego własne, pocałowałem go mocno. – Dawno tego nie robiliśmy, co? –
Wykrzywiłem wargi w zadowolonym uśmiechu. Ig zawsze potrafił naprawić mi humor.
- Tak,
tak – przytaknął mi krótko, na co jeszcze bardziej się uśmiechnąłem.
- Wiesz,
że cię kocham? – spytałem, kiedy pomagał wejść mi do wanny.
- Tak,
tak…
- A ty
dalej czujesz coś do Louisa – mruknąłem nagle, dostrzegając cień bólu
odbijający się na twarzy brata. – Porozmawiaj z nim. Jestem pewny, że wrócicie
do siebie w trymiga.
- Nie.
To nie jest takie łatwe – odparł brat z ciężkim westchnieniem. – Ja nie chcę
tylko zwykłych pocałunków w związku. Jestem normalnym nastolatkiem i oczekuję
czegoś więcej, przy jego propozycjach nocowania u niego. Potrzebuję seksu.
- Ja
uważam, że jak nie z nim, to znajdziesz w końcu tego jedynego. – Uśmiechnąłem
się sennie do brata, czekając, aż ten w końcu weźmie się za obmywanie mojego
ciała. Ig zawsze robił to tak świetnie, że od razu rozpływałem się pod wpływem
jego poczynań i nikt z nas nigdy jakoś nie był zdziwiony, kiedy zawsze nie
mijała chwila, a ja już zasypiałem w wannie.
Przepraszam, że dopiero teraz ^^' Miałam straszne urwanie głowy.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału: Omgggggggg *O* Jak ja kocham Pozitano, ten koń jest po prostu świetny min. dlatego "Dlatego też, kiedy prowadziłem go w kółeczku na wydłużonej lonży, nie zdziwił mnie jakoś fakt, kiedy ten odskoczył na bok – niby spłoszony i ciągnąc mnie za sobą, posłał na ziemię, rżąc przy tym zadowolony i odbiegając kawałek." Taka mała wredna bestyjka :P
Moc plotek w hogwarcie jest niesamowita :D Pozatym bardzo spodobała mi się postać Very jest taka tajemnicza, i potrafi wtopić się w otoczenie :P
"Kiedy powiedział ostanie słowa, omal nie zakrztusiłem się własną śliną." Nie martw się Draco ja też ^^
No w końcu Ig pogodził się z Draco, już ja nie mogłam znieść ich rozłąki :D
No i zapominam wspomnieć, że uwielbiam Galenę (dobrze napisałam?) jest taka słodka i coraz większa :D:D No i Draco już na niej latał *o*
Ciekawe czy ktoś jeszcze dowie się o tym, że Draco ma smoczycę... która lata sobie nad zakazanym lasem :P
Duuużo weny, masy czasu i od groma pomysłów :*
Teraz tylko czekać na to co nam opowie Harry w niedzielę :D Awwww już nie mogę się doczekać ^^
Cotoya
Hej,
OdpowiedzUsuńno, no pięknie, choć mam nadzieję, że nie będzie chciał się zemścić, mam wrażenie, że w pewien sposób odczuwa zazdrość...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńno pięknie, ale mam nadzieję, że nie będzie chciał się zemścić... czyżby odczuwał zazdrość...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga