niedziela, 12 stycznia 2014

Rozdział 37 - Draco

Od razu zaznaczam, że rozdział nie jest jeszcze zbetowany, więc wybaczcie mi błędy, których samej nie udało mi się wyłapać.
Ale to wszystko przez to, że jutro są próbne matury >.<" Cztery dni katowania swojego mózgu... T.T Co za idiota wymyślił szkołę i co za debil wymyślił egzamin dojrzałości na koniec szkoły średniej? Powinno się ich powiesić za jaja (ewentualnie cycki - jeśli pomysłodawcą okaże się kobieta). Masakra, mam ochotę udawać przez najbliższe dni, że mnie nie ma. No, ale kurcze... Później są próby poloneza, który musi być dopięty na ostatni guzik... Eehhh... >.< nie ma co, po prostu życie pełną piersią...

~ \\ * // ~



Czwartkowe spotkanie z drużyną przebiegło w miarę sprawnie i szybko. Odkąd stworzyłem całkowicie nową drużynę (plus cztery osoby rezerwowe pierwszego składu) trening miał zupełnie inną atmosferę, co bardzo mnie cieszyło. Dlatego też wczorajszego wieczoru rozmawiałem z panią kapitan drużyny Puchonów i umówiłem się z nią wstępnie na mecz sparingowy, co też dzisiaj ogłosiłem drużynie. Paul i inni zareagowali na to bardzo entuzjastycznie, co było powodem do większego zadowolenia. Jedynie Alice wydawała się mieć niezbyt pewną minę, chociaż niewątpliwie starała się to jakoś zamaskować.
Najwidoczniej też nie tylko ja to zauważyłem, gdyż kiedy tylko pomyślałem o tym, by porozmawiać z dziewczyną, zrobili to za mnie Paul z Ianem. Przygarnęli brunetkę do siebie, obiecując jej dobrą zabawę na meczu, oraz to, że nie dopuszczą, żeby coś jej się stało (szczegół, że Ian był jako ten rezerwowy; widziałem w nim najbardziej szukającego, niźli innego zawodnika). Nawet David przyznał, że z chęcią w razie potrzeby uratuje ją ponownie, na co dziewczyna oblała się soczystym rumieńcem.
I właśnie o taką drużynę mi chodziło! Będziemy z prawdziwego zdarzenia! Każda drużyna będzie biła nam pokłony. Wystarczy tylko, jak popracujemy jeszcze nad dokładniejszym zgraniem oraz taktyką. Zaufaniem się darzyli, co komentowałem zadowolonym uśmiechem. Zapowiadał nam się dobry rok.
Tym razem to my będziemy górą!

~ * ~

Vera przyszła do mnie w sobotę wieczorem niespodziewanie. Akurat byłem w trakcie pisania pracy na transmutację i jednocześnie gasiłem ostatniego papierosa z paczki. Szczęśliwie dla mnie w jednej z szaf mam cały karton wagonów fajek. Wiedziałem, że do najbliższej dłuższej przerwy musiałem posiadać ich naprawdę dużo.
Trzask drzwi oprzytomnił mnie, a ja spojrzałem na gościa, odkładając pergamin na bok. Pracę pisałem leżąc przed płonącym paleniskiem w kominku i chociaż widziałem zainteresowane spojrzenie dziewczyny, ta nie odezwała się na ten temat ani słowem. Najwidoczniej była przyzwyczajona do gorszych zwyczajów.
- Mam kilka nowinek, o które tak bardzo mnie prosiłeś – powiedziała tylko, podchodząc bliżej i siadając wygodnie na kanapie, znajdującej się na prawo ode mnie. Gdyby mocniej wyciągnęła nogi, mogłaby skutecznie uderzyć obcasem w moje żebra. – Co prawda, nie ma ich zbyt wiele z tego powodu, że o większej części zapewnie już wiesz. Jednak żebyś od razu mnie nie skreślał. – Wystawiła w moim kierunku dłoń, kręcąc wolno kółeczka wskazującym palcem.
Musiałem przyznać sam przed sobą, że dziewczyna należała do bardzo intrygujących osób. Jej sposób bycia był tak charakterystyczny, że aż dziwiłem się, że dalej pozostała anonimowa. Wszyscy znali ją tylko jako Verę (część nawet tytułuje ją mianem „Lady”), a o jej prawdziwym nazwisku nie mieli bladego pojęcia.
Było to naprawdę niebywałe. W ciągu zajęć i posiłków nikt nie był w stanie jej dojrzeć. Zupełnie jakby Ślizgonka zapadała się pod ziemię. A wystarczyło tylko, by przekroczyła próg pokoju wspólnego i wszyscy zaraz zwracali na nią uwagę. No bo kogo nie zainteresowałaby taka piękność?
Sięgające do połowy ramienia ogniste loki opadały częściowo na jej śliczną twarzyczkę (gdybym nie był zniesmaczony płcią przeciwną, to z pewnością już dawno próbowałbym z nią się bliżej poznać), nie przysłaniając jednak równie barwnych oczu. Zielone tęczówki patrzyły na mnie z niecierpliwością, chociaż dziewczyna nie odezwała się słowem. Rzęsy potraktowała dużą ilością tuszu, z kolei powieki miały na sobie cienką kołderkę z czerwono-czarnego cienia. W połączeniu z białym pudrem na policzkach i reszcie twarzy, jak i z krwistą szminką, prezentowała się niesamowicie.
Sama jej twarz w tej chwili mogła przyprawiać zwykłego heteroseksualnego chłopaka o szybszą akcję serca, jednak jej strój sprawiał, że ofiara z pewnością już dawno musiała paść na zawał (a problem w spodniach był gwarantowany). Na wiąskiej talii znajdował się czarny gorset z czerwonymi wstawkami, który jeszcze bardziej wyszczuplał jej figurę i jednocześnie podkreślał, wcale nie tak malutki biuścik. Piersi wręcz sprawiały wrażenie, jakby miały uciec spod tego ucisku. Dołem jej kreacji była króciutka, nawet nie sięgająca do połowy uda, obcisła spódniczka tego samego odcienia co reszta stroju. Z tyłu jednak miała doczepiony długi tren, który przy chodzeniu z pewnością ciągnął się jeszcze po ziemi i tylko specjalne zaklęcia sprawiały, że materiał nie brudzi się od tego.
Nie miała rajstop, a na jej szczupłych, wypielęgnowanych nogach znajdowały się buty na platformie i wysokim obcasie. Zapinane były tylko na kilka paseczków, przez co podejrzewałem, że musiały być bardzo niestabilne. Chociaż biorąc pod uwagę to, że jak podeszła do kanapy, nie zachwiała się ani razu, mogłem się w tym przypadku mylić. Albo po prostu Vera do perfekcji nauczyła się chodzić w takich butach. Przecież czego kobieta nie zrobi.
- Gdybyś nie był gejem, to pomyślałabym, że teraz planujesz jak możesz najszybciej zaciągnąć mnie do łóżka – odezwała się w końcu, a jej pomalowane wargi wykrzywiły się w złośliwym uśmieszku. – Książę, wysłuchaj co mam do powiedzenia i już mnie nie widzisz.
- Czemu w szkole jesteś taka… niezauważalna? – mruknąłem cicho, zadając nurtujące mnie pytanie. Przecież to było niemożliwe, żeby taka dziewczyna jak Vera mogła być w cieniu swoim towarzyszek, o których to zawsze jest najgłośniej. Clara w stosunku do niej była niczym nie wyróżniającym się psem obok światowej klasy, rasowej suczki.
- Nie przyszłam do ciebie rozmawiać o mojej osobie – ucięła, krzywiąc się z zadanego pytania. Podniosłem się z dywanu, zgarniając moje rzeczy na mały stolik. Zaraz też usiadłem obok niej, spoglądając w jej intensywne zielone oczy. Musiałem przyznać, że ich kolor był niesamowicie magnetyzujący. Wręcz przyciągał mnie do siebie z coraz większym uporem, abym w końcu poddał się i zatopił w jej spojrzeniu.
Ten kolor był tak bardzo podobny do czyichś oczu. Łudząco podobne do oczu… Pottera?!
Wewnętrznie jęknąłem na te odkrycie. Ten szczur mnie nie obchodzi w żadnym calu! To, że jego oczy mają pociągający odcień, jeszcze o niczym nie świadczy!
- Słyszałam pogłoski, że najlepszy przyjaciel Pottera, Weasley wpadł po uszy. Mianowicie zakochał się i to w nie byle kim, a w Ślizgonce. Co prawda, nie wiem jak się nieszczęsna nazywa… – Tu uśmiechnęła się tajemniczo, jakby właśnie chciała powiedzieć mi, że tego już mi nie powie. Dobrze, bo to pomogło mi oderwać się od jakże absurdalnych pomysłów. – Samo to jednak jest już dużym szokiem. Ten, który po Złotym Chłopcu jest naszym największym wrogiem, ma wśród nas swoją lubą.
- Żartujesz? Przecież to jest informacja miesiąca, jak nie i roku! – krzyknąłem cicho, rozbawiony. Nie spodziewałem się aż takiej sensacji usłyszeć i to jeszcze o Wiewiórze.
Niedługo będę mógł te informacje wykorzystać przeciwko Gryfońskiej trójce (albo nawet i czwórce, jeśli wliczyć małą rudą).
- To jeszcze w sumie nic takiego. Domyślam się jednak, że bardziej będzie zależało ci na Potterze, dlatego też starałam się jak najwięcej dowiedzieć właśnie o nim. – Vera zaczęła bawić się jednym kędziorkiem, obracając go co rusz w palcach. – Ostatnio mówi się o tym, że Gryfon znika w nocy i najprawdopodobniej włóczy się gdzieś po zamku. Powodów może być wiele, ale z pewnością nie robi tego z racji bycia prefektem. W innym wypadku przecież przyjaciele wiedzieliby, gdzie dokładnie się znajduje i nie robiliby mu jakichś kazań. Ostatnio jednak szczególnie Granger wydaje się być o niego zaniepokojona i w sumie jakoś mnie to nie dziwi, skoro jest jego dziewczyną.
Spojrzałem na nią w szoku, zaciskając palce w pięści. Spodziewałbym się wszystkiego, naprawdę. Że Potter ma kochankę. Albo, że jest jakimś szczególnym sadystą. Jednak to, że chodzi z Granger?! To było niemożliwe.
- Masz na to jakiekolwiek dowody? – powiedziałem zły, choć nie wiedziałem, dlaczego właśnie tak się czułem. Może było to spowodowane tym, że mimo wszystko ten bałwan zawsze dostawał to, czego chciał, podczas gdy ja musiałem znosić tyle bólu. Nawet nie chodziło mi o to, co było przed szkołą, bo wtedy nie mam pojęcia jak wyglądało jego życie. No, ale teraz?! Teraz, to on sobie szaleje równo za nas dwóch!
- Pewnie fakt, że oboje posiadają urządzenia zwane „komórką”, cię nie zadowoli – powiedziała powoli, przyglądając się mi uważniej. Zapewne zauważyła mój już nienajlepszy humor. – Ale w czasie, kiedy ty odpoczywałeś w poniedziałek w czasie lekcji, dużo osób widziało ich zażyłe stosunki. Jak Potter wtulał się w nią i jak ta głaskała go czule po włosach, odciągając go na bok, przed wścibskimi spojrzeniami innych uczniów. Pewnie chcieli mieć odrobinę prywatności, by móc troszkę pocałować się bez przeszkód. Wracając też do tych całych komórek, to Hermiona ponoć cały czas za ich pomocą dzwoni do niego w wolnych chwilach, kiedy nie są razem. Wysyłają też sobie przez nie notabene jakieś wiadomości, chociaż nie jestem pewna tej właściwej nazwy. SSM? SMS?
- Mnie bardziej zastanawia, jak w ogóle doszło do tego, że postanowili spiknąć się dopiero teraz? – rzuciłem zły, idąc do szafy i wyciągając stamtąd jeden wagon papierosów. Tak profilaktycznie na najbliższe dni. Już w drodze powrotnej do kanapy, wyciągnąłem jedną paczkę i otworzyłem ją szybko, wybierając sobie szybko fajkę. Odpaliłem ją zaklęciem, wciągając mocno nikotynę do płuc.
- Mnie już nie poczęstujesz? – Dziewczyna rzuciła mi rozbawione spojrzenie.
- Wybacz. Skorzystasz z propozycji zatruwania sobie płuc? – odparłem, wystawiając w jej kierunku paczkę, z której ta wyciągnęła jednego papierosa i włożyła między wargi. Użyczyłem jej również różdżki, co dziewczyna skomentowała cichym śmiechem. Następnie zaciągnęła się, z westchnieniem wypuszczając małe obłoczki dymu.
- Jak ja dawno nie paliłam. To już będą cztery lata – mruknęła, ponownie zasysając się na filtrze. – A wracając do twojego pytania… Tylko w Domu czuję się na tyle swobodnie, by tak chodzić. W czasie zajęć wolę jednak bardziej, moją prostą czarną postać w okularkach. – Uśmiechnęła się do mnie niewinnie, udając, że nie widzi mojego zaskoczonego spojrzenia.

~ * ~

- Wyczyść Zorę – rzuciłem w kierunku Wiewiórki, rzucając w jej kierunku zgrzebłem tak, aby spokojnie je złapała. – A potem idź po rząd dla niej – dodałem jeszcze, idąc ku ostatniemu boksowi, w jakim to znajdował się granian. Od pamiętnej, spędzonej nocy w jego boksie, odwiedziłem ogiera już z cztery razy i musiałem przyznać, że z każdą chwilą Pozitano witał mnie o wiele przyjaźniej, niż jakiś czas wcześniej.
Ogier miał nałożony kantar, na co uśmiechnąłem się usatysfakcjonowany. Mimo wszystko, miałem problemy z jego ufnością wobec mnie, dlatego też cieszyłem się, kiedy jakaś część roboty była za mnie odwalona. Nie oznaczało to jednak, że nie chcę sam tego próbować. Po prostu korzystam z czego mogę w danej chwili.
Trzymając w dłoni lonżę, podszedłem do graniana, witając się z nim kiwnięciem głowy i uśmiechem. Zaraz też pogładziłem go po szyi, dłonią powoli zmierzając ku pysku zwierzęcia i w końcu sprawnie przypinając lonżę do kantara. Zaraz też pociągnąłem go kawałek, by tym samym nakłonić go do wyjścia, co ten wyjątkowo uczynił bez szemrania.
W boksie Zory, obok Ginny znajdował się już Haruse, który robił dziewczynie kolejną lekcję utrwalającą jak powinno się dobrze siodłać konie. Nie rozumiem, czemu on tak się nad nią rozdrabniał. Przecież dziewucha powinna już na drugiej, albo i na trzeciej lekcji próbować nakładać klaczy chociażby tranzelkę, a nie bezczynnie przyglądać się jego poczynaniom.
Przystanąłem na chwilę, zgarniając palcat, który przyniósł mi Haruse. Nie był mi zbytnio do niczego potrzebny, jednak wolałem mieć go przy sobie. W sumie, nigdy niewiadomo, czy coś nie spłoszy mi przypadkiem ogiera.
- Och, Draco… Znów będziesz brał się za niego? – Haruse spojrzał na mnie troskliwie, kiedy nałożył na grzbiet klaczy czaprak i właśnie sięgał po siodło. – Nie sądzisz, że to Ig powinien się nim zająć? W końcu to jego koń i jako właściciel, powinien chociaż trochę zwracać na niego uwagę.
- Cóż, jeżeli chodzi o konie, to Ig jest totalnym amatorem. Dlatego sam wolę zabrać się za jego konia, niż pozwolić mu go zniszczyć – odparłem, wychodząc z koniem ze stajni. Wtedy też dojrzałem dziewczynę Pottera, która wpatrywała się w ekran trzymanej przez siebie komórki. Dziewczyna stała z boku, najwidoczniej czekając, aż Wiewióreczka wyjdzie.
Ruda może jeździła troszkę lepiej niźli tydzień, ale była naprawdę pojęta i Haruse nawet zgadzał się spuszczać ją z lonży, kiedy miała jeździć w stępie. To i tak było ładne osiągnięcie, jak na tak krótki okres czasu.
Cmoknąłem na Pozitano, który wyrwał się szybszym krokiem, ciągnąc mnie w stronę pastwiska, gdzie też miałem zamiar się z nim wybrać. Cały czas jednak uważałem, by ten nie przeszedł zaraz do galopu. W niedzielę zrobił mi właśnie taką przyjemność, wybiegając do przodu, a ja jak długi runąłem na twarz. Dobrze, że puściłem wtedy lonżę, w innym wypadku nie wiadomo, czy bym sobie niczego więcej nie zrobił. Przy granianie musiałem mieć się cały czas na baczności.
Po kilku minutach takiego spacerku, przyśpieszyłem swoje kroki do truchtu, spoglądając na konia i dostrzegając, że ten dotrzymuje mi rytmu, kłusując miarowo. Najwidoczniej dzisiaj nie miał w planach, ponownie przywitać mnie z ziemią, z czego ogromnie się cieszyłem.
Niestety, jak to zawsze w przypadku ogiera bywało, nigdy nie miał zamiaru być mi posłusznym do końca. Dlatego też, kiedy prowadziłem go w kółeczku na wydłużonej lonży, nie zdziwił mnie jakoś fakt, kiedy ten odskoczył na bok – niby spłoszony i ciągnąc mnie za sobą, posłał na ziemię, rżąc przy tym zadowolony i odbiegając kawałek. W ogóle nie przejmował się sunącą za nim linką.
Widocznie, jeszcze długa droga przede mną i koniem.
- Nic ci nie jest, kapitanie? – Obróciłem się na plecy, spoglądając na uśmiechających się do mnie Paula i Iana. Ten drugi trzymał delikatnie mały palec u prawej dłoni Paula, co przyprawiło mnie o cichy śmiech.
- Co wy tu robicie? – spytałem zaraz, siadając i przyjmując dłoń Andersona, który sprawnie podciągnął mnie do góry.
- Usłyszeliśmy, że udałeś się na „zabawę z końmi” i przyszliśmy to sprawdzić. – Ian spojrzał za mnie, najpewniej starając się zorientować, gdzie znajduje się granian. Ja również obejrzałem się za siebie, by dostrzec, że ogier zaplątał się kopytami w lonżę i teraz zdenerwowany prychał i machał łbem na wszystkie strony, podskakując do tego raz po raz.
- Taaa… Tego szczególnie trzeba przygotować do jazdy – odparłem, kiwając im głową i oddalając się ku koniowi. – I co ty byś zrobił beze mnie, co? – zwróciłem się do ogiera, który łypnął na mnie czarnymi ślepiami.
Zarżał głośno, ponownie machając łbem, przez co nawet nie podszedłem do niego bliżej. Zdawałem sobie sprawę, że tylko w tym momencie mogłem narazić siebie na jakieś obrażenie.
- Spokojnie, Pozitano. Już cię z tego uwalniam – mruknąłem cicho, czekając, aż koń uspokoi się na tyle, by nie uderzyć mnie pyskiem, czy kopytem. Kiedy to w końcu nadeszło, znalazłem się obok niego, powoli rozplątując lonżę między jego kopytami. – Coś ty narobił, co? Energia za bardzo cię rozpiera? – spytałem go, w końcu kończąc i trzymając lonżę tuż koło kantara konia.
Razem z ogierem wróciłem na poprzednie miejsce, dostrzegając, że Ślizgoni nie ruszyli się ze swojego miejsca, jakby czekali na mój powrót.
- Co jest? – rzuciłem w ich kierunku, zatrzymując spokojnego już Pozitano. Nie wiem czemu, ale zawsze po takich akcjach ogier zachowywał się wyjątkowo dobrze, jak gdyby te wszystkie „spłoszenia” miały na celu sprawdzenie mojej cierpliwości, co wynagradzał mi, kiedy zdawałem jego małe i jakże brudne testy.
- Ja i Ian mamy dla ciebie małą prośbę. – Paul złapał całą dłoń swojego chłopaka, przyciągając ją do swoich ust i całując delikatnie. Mimowolnie uśmiechnąłem się na ten gest.
Teraz już wiedziałem, że naprawdę mogą istnieć tak wspaniałe związki, a ich doskonałym przykładem byli właśnie oni. Ich wzrok, wzajemne gesty. To wszystko pokazywało ich zażyłość, uczucie jakim nawzajem się darzą. Zupełnie tak, jakby byli tylko dla siebie. Jakby łączyła ich czerwona nić przeznaczenia.
- Co już knujecie? – spytałem, spoglądając na nich w jakiś sposób rozczulony. Jednak nic nie mogłem na to poradzić. To była ich wina, że reagowałem na ich wspólny widok właśnie w taki sposób.
- Z początku to miała być tylko zabawa, aby z tobą potańczyć na poprzedniej imprezie. Teraz jednak chcemy czegoś więcej niż tylko tańca – zaczął Paul, głaszcząc cały czas dłoń drugiego bruneta. Ian był cały czerwony i mogłem jedynie domyślać się czym to było spowodowane. Przecież normalnie nie reagował tak na delikatne pieszczoty. A przynajmniej takie miałem wrażenie.
- Znaczy… – Przez chwilę ważyłem słowa, zastanawiając się nad doborem odpowiednich słów. Nie chciało mi się wierzyć, że proponują mi COŚ takiego! Przecież mieli siebie nawzajem! Po co im jeszcze ja jestem potrzebny?
- Tak… Chcemy spróbować być w trójkąciku, a skoro obydwoje ciebie lubimy i szanujemy, postanowiliśmy złożyć ci tę propozycję – odparł Anderson, a Collins powoli przytaknął swojemu kochankowi.
- Nie… – wyrwało mi się, zanim zdążyłem dokładnie przeanalizować ich wyznanie. – To znaczy, nie rozumiem dlaczego w ogóle wpadliście na ten pomysł. Niestety jednak w tej chwili nie jestem w stanie dać wam konkretnej odpowiedzi.
- To nic. Nie oczekujemy odpowiedzi od razu – odezwał się Ian, spoglądając na mnie z ledwo widocznym uśmiechem. Najwidoczniej w ciągu tej całej sytuacji jego cała pewność siebie gdzieś uleciała. – Chcieliśmy tylko, abyś wiedział i przemyślał to.
- Jednak proszę. Daj nam odpowiedź do końca roku~! – Paul puścił mi oczko, po czym klepiąc swojego chłopaka w tyłek, obydwoje skierowali się ku zamkowi.
Ja z kolei spojrzałem bezradnie na konia, zastanawiając się, czemu do cholery nie odmówiłem im od razu!?
- Eeh, wróćmy lepiej do treningu, Pozitek – zwróciłem się do ogiera, który parsknął cicho, ruszając z miejsca.

~ * ~

Nie rozumiałem, co ja takiego zrobiłem, że Bóg musiał mnie tak skarać. Byłem seryjnym zabójcą w poprzednim wcieleniu? Ofiary pewnie same popełniały samobójstwo na myśl o tym, że nigdy nie będę ich. A może byłem zamachowcem-samobójcą czekającym na jakąś dobrą akcję, gdzie mógłbym się wysadzić wraz z tysiącami niewinnych mugoli? Nie, byłem na takie coś zbyt przystojny.
Dlaczego więc kolejny raz musiałem znosić towarzystwo tej głupiej dziewuchy? Czy do niej naprawdę nie docierało, że nie interesuje mnie rozmowa o biednych zwierzątkach, które są wybijane przez złych ludzi na żarcie? W tej chwili magiczny świat miał większy problem niż sposób uśmiercania jej ulubieńców. Czarny Lord szykował się już coraz bardziej na walkę z Potterem. Przez wakacje porywał mugoli, którzy musieli służyć mu za eksperymenty i nie tylko. Porywał również czarodziei, wraz z rodziną (albo też jakimś członkiem jej), by zmusić swoją ofiarę do posłuszeństwa. Severus nie był w stanie informować Cuksa o wszystkich planach porwań. Przecież wtedy od razu stałoby się jasne, kto jest wtyczką Jasnej Strony, a na to ani dyrektor, ani profesor nie mogli sobie pozwolić.
- Rozdzielmy się. Wtedy nasz patrol będzie bardziej efektywny. – Przerwałem dziewczynie w połowie jej naprawdę jakże długiego i irytującego monologu. Również nie czekając na jej odpowiedź odwróciłem się na pięcie i odszedłem szybkim krokiem. Miałem w tej chwili naprawdę dość wkurzających blondynek.
Z racji tego, że byłem teraz na szóstym piętrze postanowiłem pójść zobaczyć, czy nikt nie kręci się przypadkiem w pobliżu łazienki dla chłopców. Coś wręcz podpowiadało mi, że powinienem tam się znaleźć. Już nawet wyszedłem zza zakrętu, mając tylko już nie za dużą prostą do pokonania, kiedy przed moimi oczyma ukazała się sylwetka Pottera, który stał na środku korytarza, z przyciśniętym telefonem do ucha. Stał bokiem do mnie, dlatego też zaraz doskoczyłem do najbliższego posągu, kucając za nim. Nie wiem czemu, jednak nie chciałem być przez niego zauważonym. Nawet, jeśli byłem teraz prefektem na dyżurze i wręcz powinienem go upomnieć i najlepiej jeszcze odebrać mu kilka punktów.
Teraz czułem, że nie mam najmniejszej ochoty w ogóle z nim „rozmawiać”. Szykowałem się na zemstę dla niego i jego przyjaciół, i żadne kłótnie z tym bałwanem nie mogły mnie zdekoncentrować.
- To jest czasem, aż irytujące. Korytarzem nie mogę sobie spokojnie przejść… – zajęczał odrobinę głośniej do komórki. Tak, bohater miał naprawdę przerąbane życie. Ciągle był pewnie zaczepiany przez tysiące swoich cycatych fanek. Pewnie z tą Granger na czele. – „Patrz, idzie tu.” Albo „kocham go” a ostatnio jeszcze pojawiło się: „jakie ciacho”…
Kiedy powiedział ostanie słowa, omal nie zakrztusiłem się własną śliną. Przecież to było wręcz niemożliwe! Potter uważany przez kogokolwiek za ciacho? To nie mieściło mi się w głowie!
Ok. Fakt, ten idiota zmienił się przez wakacje i najwidoczniej w końcu postanowił wymienić swoją starą kochankę na porządną szczotkę. Z kolei stare ubrania spalił, by ich odrażający wygląd nie straszył niewinnych dzieci, wymieniając je na dopasowane do ciała komplety, które nie robiły teraz z Pottera worka na śmieci, a naprawdę przystojnego chłopaka. Nie oznaczało to, że może być „ciachem”! Takie miano może należeć tylko do mnie!
Wychyliłem się odrobinkę, chcąc dojrzeć jego minę, jednak nie spodziewałem się nigdy zobaczyć czegoś TAKIEGO na jego twarzy. To było takie dziwne, że aż nie mogłem oderwać od niego wzroku.
Potter rzucił coś w kierunku swojej rozmówczyni (byłem bardziej niż pewien, że rozmawia teraz ze swoją szlamowatą kochaneczką), oblewając się przy tym krwistym rumieńcem. To był taki dziwny widok. Widzieć naprawdę w stu procentach zażenowanego chłopaka. To było całkowicie inne oblicze Pottera. Bo może kiedyś widziałem jego dosłownie znikome rumieńce, to jeszcze nigdy nie widziałem przy tym takiej ekspresji na jego twarzy.
- Nigdy bym cię nie zdradził, przecież wiesz. Zwłaszcza z kimś takim. Wolę blondynki, no ewentualnie blondynów – dodał poważnie, a mnie aż zmroziło. Miałem już potwierdzenie słów Very. Potter miał swoją „cudowną” drugą połóweczkę, którą – psia jego mać – najwidoczniej traktował poważnie. Przecież oni tak do siebie nie pasowali!
Nie miałem ochoty dalej słuchać jego rozmowy. Pewnie zaraz stanie się masakrycznie cukierkowa, czego moje uszy mogłyby nie znieść. Dlatego też postanowiłem powoli wycofać się z mojej kryjówki i odejść najszybciej jak się da.

~ * ~

W dalszym ciągu nie mogłem wyrzucić z pamięci, tego co było dane mi zobaczyć wczorajszej nocy. Widok rumieńców Pottera i jego słowa jakie później wypowiedział. To było naprawdę nie do pomyślenia. Nie sądziłem, że Potter w końcu odważy się z kimkolwiek chodzić.
Westchnąłem cicho, strzepując popiół do popielniczki. Zaraz też ponownie przyjąłem papierosa do ust, wciągając jakże odprężającą nikotynę. Moja dłoń wraz z fajką znalazła ponownie swoje miejsce poza oparciem kanapy, a ja leżąc jak długi i patrząc pusto w sufit wypuściłem w końcu dym z ust. Po skończonych piątkowych zajęciach nie miałem już ochoty na nic. Tym bardziej, gdy dane mi było usłyszeć zadowolony głos nauczycielki mugoloznastwa, na które w końcu z niechęcią poszedłem. Nauczycielka nie mogła „ze szczęścia” usiedzieć, bo w końcu raczyłem ruszyć tyłek i przyjść na jej zajęcia. „Ważne jest to, że w końcu się zjawiłem. Możemy wrócić do lekcji?” odparłem jej wtedy, nie mając jakiejś szczególnej ochoty, ani na przemiły ton, ani też na kłótnie.
W ogóle ostatnio zauważyłem, że nie mam ochoty na nic.
Ktoś wszedł do mojego pokoju bez przywitania, o czym zdradziły go ledwo co skrzypiące drzwi. Mój gość stawiał cicho kroki, idąc najwidoczniej w kierunku mojej sypialni, dopóki chyba nie dojrzał ręki, wystającej z kanapy. Miałem takie szczęście, że kanapa była prawie że cała ustawiona tyłem, tak więc praktycznie zawsze mogłem być niezauważalny dla gości.
Gość stanął nade mną, jednak dopiero co przymknięte oczy nie chciały się już tak od razu otworzyć. Moja ręką w tym czasie ponownie odnalazła drogę do moich warg, a ja z błogością mogłem znów zaznać przyjemności jaką dawała mi nikotyna.
- Draco – szepnął cicho gość, w którym od razu rozpoznałem Iga. Otworzyłem powoli oczy, spoglądając na niego z nikłym uśmiechem, ciekawy co brat ma mi do powiedzenia. Ten tylko podniósł dwie puste butelki po piwie, przyglądając mi się badawczo. Kilka innych walało się jeszcze przy nogach mebla. – Jutro będziesz rzygał jak kot… – stwierdził, przysiadając na kanapie i gładząc delikatnie mój policzek, by zaraz odebrać mi końcówkę papierosa i zgasić go w popielniczce.
- A ty jak zawsze będziesz nade mną czuwał i zgarniał mi włosy z czoła. – Wyciągnąłem ku niemu dłonie, a Ig od razu pochylił się ku mnie bliżej, bym mógł bez przeszkód objąć go za szyję. Te prawie dwa tygodnie rozłąki wpłynęły najwidoczniej też i na mnie. Jakże brakowało mi obecności mojego ukochanego bliźniaka. – Przyszedłeś w końcu po rozgrzeszenie – dodałem z rozbawieniem, pozwalając bratu na podniesienie mnie i zaprowadzenie do łazienki.
Na miejscu posadził mnie na podłodze przy wannie i zajął się napełnianiem wody do niej.
- Tak, istotnie – mruknął, kucając przy mnie i powoli ściągając ze mnie kolejno rzeczy. Kiedy jego palce dotknęły mojej gorącej skóry, zachichotałem opętańczo. Były tak cholernie zimne. – Prawda jest taka, że nie chcę dopuścić do stracenia kontaktu z tobą. Te dwanaście dni były wystarczającą katorgą, kiedy nawet nie mogłem skrzyżować z tobą spojrzenia. Muszę być obok ciebie, w innym wypadku uschnę, jak nie pielęgnowana od lat róża.
- Znaj moją łaskę – rzuciłem w jego kierunku, przytulając się nagle do brata i ustami odnajdując jego własne, pocałowałem go mocno. – Dawno tego nie robiliśmy, co? – Wykrzywiłem wargi w zadowolonym uśmiechu. Ig zawsze potrafił naprawić mi humor.
- Tak, tak – przytaknął mi krótko, na co jeszcze bardziej się uśmiechnąłem.
- Wiesz, że cię kocham? – spytałem, kiedy pomagał wejść mi do wanny.
- Tak, tak…
- A ty dalej czujesz coś do Louisa – mruknąłem nagle, dostrzegając cień bólu odbijający się na twarzy brata. – Porozmawiaj z nim. Jestem pewny, że wrócicie do siebie w trymiga.
- Nie. To nie jest takie łatwe – odparł brat z ciężkim westchnieniem. – Ja nie chcę tylko zwykłych pocałunków w związku. Jestem normalnym nastolatkiem i oczekuję czegoś więcej, przy jego propozycjach nocowania u niego. Potrzebuję seksu.
- Ja uważam, że jak nie z nim, to znajdziesz w końcu tego jedynego. – Uśmiechnąłem się sennie do brata, czekając, aż ten w końcu weźmie się za obmywanie mojego ciała. Ig zawsze robił to tak świetnie, że od razu rozpływałem się pod wpływem jego poczynań i nikt z nas nigdy jakoś nie był zdziwiony, kiedy zawsze nie mijała chwila, a ja już zasypiałem w wannie.

3 komentarze:

  1. Przepraszam, że dopiero teraz ^^' Miałam straszne urwanie głowy.
    Co do rozdziału: Omgggggggg *O* Jak ja kocham Pozitano, ten koń jest po prostu świetny min. dlatego "Dlatego też, kiedy prowadziłem go w kółeczku na wydłużonej lonży, nie zdziwił mnie jakoś fakt, kiedy ten odskoczył na bok – niby spłoszony i ciągnąc mnie za sobą, posłał na ziemię, rżąc przy tym zadowolony i odbiegając kawałek." Taka mała wredna bestyjka :P
    Moc plotek w hogwarcie jest niesamowita :D Pozatym bardzo spodobała mi się postać Very jest taka tajemnicza, i potrafi wtopić się w otoczenie :P
    "Kiedy powiedział ostanie słowa, omal nie zakrztusiłem się własną śliną." Nie martw się Draco ja też ^^
    No w końcu Ig pogodził się z Draco, już ja nie mogłam znieść ich rozłąki :D
    No i zapominam wspomnieć, że uwielbiam Galenę (dobrze napisałam?) jest taka słodka i coraz większa :D:D No i Draco już na niej latał *o*
    Ciekawe czy ktoś jeszcze dowie się o tym, że Draco ma smoczycę... która lata sobie nad zakazanym lasem :P
    Duuużo weny, masy czasu i od groma pomysłów :*
    Teraz tylko czekać na to co nam opowie Harry w niedzielę :D Awwww już nie mogę się doczekać ^^
    Cotoya

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    no, no pięknie,  choć mam nadzieję, że nie będzie chciał się zemścić, mam wrażenie, że w pewien sposób odczuwa zazdrość...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    no pięknie, ale mam nadzieję, że nie będzie chciał się zemścić... czyżby odczuwał zazdrość...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń