poniedziałek, 16 grudnia 2013

Rozdział 35 - Draco



Trzymając miotłę w dłoni, wyszedłem na boisko i rozejrzałem się za członkami mojej drużyny oraz za innymi osobami, które chciałyby zasilić szeregi naszej reprezentacji. Z niemałą radością przyjąłem fakt, że wśród wszystkich chętnych znaleźli się także Ian i Paul. Stali odrobinkę z boku, rozmawiając o czymś żywo, chociaż Ian wydawał się nie ekscytować  tak jak Paul. Ten wręcz zdawał się przeżywać na nowo to, co właśnie przekazywał swojemu towarzyszowi. W sumie nie wiedziałem nawet, czy byli przyjaciółmi.
- O! Przyszedł już! – Usłyszałem z boku głos należący do Zabiniego, a kilka sekund później jego właściciel znalazł się tuż przede mną. – W tym roku widzę, że masz naprawdę dużą liczbę chętnych i większość z nich to faceci. Czyżby część z nich uważała, że to dobry sposób na podryw? – Tu szczególnie nawiązał do dwóch siódmoklasistów, w których kierunku też kiwnął głową. – Swoją drogą, czy to nie są twoi partnerzy z piątkowego parkietu?
- Nawet jeśli, to co? Zazdrosny? – Spojrzałem krótko na jego zamarłą w zdziwieniu twarz, po czym ruszyłem w kierunku największej grupki. Akurat wszyscy już zdążyli zauważyć moje przyjście, tak więc byłem pewien, że każdy będzie mnie teraz słuchał. – Jak sami zdajecie sobie z tego sprawę, miejsc w drużynie jest tylko siedem! – zwróciłem się do wszystkich, mówiąc głośno i wyraźnie. Może troszkę złośliwie w tym momencie przeciągałem głoski, ale chciałem, aby naprawdę wszyscy teraz skupili się nad tym, co mówię. – Chcę znaleźć wśród was obrońcę, który za nic nie pozwoli, aby wróg przepuścił kafla przez którąś z trzech obręczy. Trzech ścigających, jacy za cenę swojego honoru i szczypty dumy, działając wspólnie, będą przechwytywali kafle i łamiąc obronę przeciwnika, zdobywali punkty. Dwóch pałkarzy broniących resztę drużyny dzięki swej spostrzegawczości i sile. Oraz najważniejszego gracza w całej drużynie, od którego umiejętności zależeć będzie wynik końcowy meczu. Potrzebujemy zwinnego, bardzo uważnego szukającego, który w szybki, ale i widowiskowy sposób złapie złoty znicz i przyniesie zwycięstwo naszej drużynie.
Kiedy tylko zamilkłem, wśród zebranych osób wręcz wybuchła wrzawa. Część z nich zaczęła głośno wykrzykiwać swoje przyszłe miejsce w drużynie, część natomiast przypatrywała mi się badawczo, najwidoczniej doszukując się ukrytego dna w mojej zmiance o szukającym.
- Są tu pierwszaki? – spytałem cicho, przypominając sobie o drobnym szczególe. Przecież dzieciaki w najlepszym razie usiądą na miotle dopiero za tydzień czy dwa. Pani Hooch jak co roku nie zechce zmienić swoich postanowień. Pięciu chłopaków i trzy dziewczyny wystąpili naprzód. – Jeżeli w czasie dzisiejszego rekrutującego treningu ktoś z was spadnie z miotły, to musicie wiedzieć dwie rzeczy. Ja nie mam najmniejszego zamiaru was niańczyć, jak i musicie brać sami za siebie odpowiedzialność. – Widząc ich gorliwe przytaknięcia uśmiechnąłem się lekko, zadowolony. Kiwnąłem głową w kierunku Willa i Blaise’a, którzy wspólnie podeszli do nas ze skrzynią i otworzyli ją.
- Piłki nie gryzą, serio – zapewnił rekrutów ze śmiechem, Zabini. – Tylko czasami dają porządnego kopa – dodał, wyciągając na razie tylko czerwoną, owalną piłkę i podając mi ją.
- Dobra, na początek zaczniemy od kafla. Idźcie po swoje miotły i w drodze powrotnej zgarniajcie od Pansy i Flory tasiemki z kolorami. Losowo zostaniecie podzieleni na cztery, siedmioosobowe drużyny. W taki sposób będzie mi łatwiej zauważyć wasze słabości – oznajmiłem, przyglądając się im przez chwilę. Żaden z nich nie poruszył się choćby o milimetr. – No, na co czekacie!? – krzyknąłem w końcu cicho, przekładając nogę przez rączkę miotły i trzymając się nią tylko jedną ręką, uniosłem się do góry. – Po miotły! Ruchy! – Po czym nie czekając, aż się rzucą, szybkim tempem poleciałem ku górze. Jak ja dawno się tak nie czułem!

~*~

Latałem dłuższy czas nad boiskiem, uważnie obserwując każdego gracza i  od czasu do czasu rzucając komuś jakieś uwagi.
- Stevens! – krzyknąłem już któryś raz z kolei w kierunku małego chłopaczka, który ni w ząb nie radził sobie ani z kaflem, ani na miejscu obrońcy, ani też z pałką. Podleciałem do niego, pozostając jednak w stosownej odległości. – Najlepiej będzie dla ciebie, jak sobie darujesz. Może za rok albo dwa, ale nie teraz.
- Rozumiem – mruknął ten, zniżając swój lot do ziemi i po zejściu z miotły, powolnym krokiem opuścił boisko. Był kolejną osobą, której kazałem sobie na razie darować.
W pierwszej chwili skupiłem się na Paulu, który wydawał się być urodzonym graczem Quidditcha. Idealne zgranie z miotłą, brak niepotrzebnych ruchów, ciągłe skupienie na grze. Takiego zawodnika szukałem od dawna!
Niestety, nie mogłem w tym momencie do niego podlecieć. Zamieszanie, które powstało na dole, skutecznie mnie od tego odciągnęło. Widziałem trzy nowe postacie obok moich przyjaciół, jednak z tej odległości nie byłem w stanie określić kim są.
- Dobra, macie pięć minut przerwy! – zawołałem, samemu dając porządnego nura ku mojej grupce. Pansy właśnie śmiała się głośno wraz z Zabinim i dwójką przybyłych chłopaków z piątej i siódmej klasy. Między nimi stała onieśmielona dziewczyna, spoglądając niepewnie po twarzach wszystkich obecnych.
Że była o rok ode mnie młodsza, to tego byłem pewien. Gdzieś tam w pamięci zapadła mi jej postać, chociaż wydaje mi się, że w Wielkiej Sali siedziała gdzieś z daleka ode mnie, bądź też nawet nie do końca w zasięgu mojego wzroku. Mimo wszystko byłem zadowolony, że byłem w stanie ją w ogóle skojarzyć, a co było naprawdę dość trudne. Laska wcale nie wyglądała na Ślizgonkę i chociaż przewinęła mi się kilka razy w pokoju wspólnym, dalej nie byłem pewien, czy nie była po prostu koleżanką czy przyjaciółką którejś z dziewczyn.
- …i dlatego stwierdziliśmy, że może w drużynie potrzeba kogoś takiego jak nasza ślicznotka. – Zaśmiał się młodszy chłopak, klepiąc dziewczynę po ramieniu, co tylko utwierdziło mnie w tym, że jest ona jedną z nas. Doprawdy, nie było po niej widać wężowej aury. – Dlatego też spytaliśmy ją, czy nie chciałaby się z nami wybrać i zgłosić do drużyny.
- No, a ona praktycznie od razu się zgodziła! – dodał drugi, również wielce z siebie zadowolony, jakby właśnie przyczynił się do większej zasługi. Jaką byłoby dla przykładu zabicie Czarnego Lorda. Wielki ignorant.
- Najpierw muszę się przekonać, czy rzeczywiście jest taka dobra jak twierdzicie – odparłem, lądując dosłownie kilkanaście centymetrów za nimi. Dziewczyna od razu rzuciła mi spłoszone spojrzenie, zaraz jednak uśmiechnęła się delikatnie, jakby uspokojona.
Musiałem przyznać, że jak na dziewczynę była naprawdę ładna. Szczególnie spodobała mi się jej jasna karnacja w połączeniu z ciemnymi, prostymi pasmami i jeszcze ciemniejszymi oczami. Wyglądało to bardzo dobrze. Zapewne gdybym posiadał taki sam odcień włosów, prezentowałbym się lepiej niż dotychczas. Niestety, z jakiegoś powodu zmiana koloru włosów wywołuje u mnie nieprzyjemne dreszcze.
- Oj, jest, jest – zapewnił ze śmiechem siódmoklasista, co jakoś nieszczególnie mi się spodobało. Było w nim coś fałszywego, ukrywającego się pod maską rozbawienia i zadowolenia. – Piękna tylko czeka na okazję, by móc się wykazać.
- No dobra… – odparłem, jakoś mało przekonany jego słowami. Coś w głębi mnie krzyczało, aby mu nie ufać do końca. – W takim razie weź miotłę od Willa, by nie tracić czasu i dołącz do aktualnie ćwiczącej grupy – zwróciłem się do dziewczyny, która kiwnęła szybko głową i odeszła kawałek z Willem, po leżącą na trawie jakieś pięć, sześć metrów od nas miotłę. – Jak ona się nazywa? – spytałem cicho Zabiniego, odciągając go kawałek na bok. Ten słysząc moje pytanie, wybuchnął gromkim śmiechem.
- Tak myślałem, że nie wiesz kto to – odparł, starając się ukryć swoje rozbawienie. – Ta dziewczyna to Alice Bellamite. Ślizgonka i takie tam. Nic godnego uwagi, oprócz tego, że jest cicha i nikt jej jakoś tak szczególnie nie lubi. A i musi być dziewicą, bo jest strasznie cnotliwa i masakrycznie panikuje, jak chłopak dotknie ją nie tam, gdzie trzeba.
Mogłem spodziewać się, że zaraz przejdzie na jej doświadczenie z partnerami.
- Cóż, w takim razie zobaczymy, czy ta cicha woda porwie brzeg… – mruknąłem, ponownie wzbijając się w powietrze. Dziewczyna w tym czasie zdążyła znaleźć się przy grupie. A i zauważyłem, że tamci dwaj również postanowili dołączyć.
- Dobra, na razie sprawdzimy, jak sobie poradzisz w roli ścigającego – powiedziałem, kiedy tylko znalazłem się obok niej. Nim chociażby pomyślała o udzieleniu mi odpowiedzi, ja już byłem przy jakimś chłopaku, odbierając od niego kafla i rzucając go w kierunku tej całej Alice. – Na tamte obręcze, migiem! Sama! – krzyknąłem, wskazując jej interesującą mnie stronę boiska.
Latała dosyć szybko, lecz niepewnie. Obserwując wszystko z większej wysokości, mogłem zauważyć, jak jej głowa co chwilę obraca się to do tyłu, to do trzymanego przez nią kafla. Mimo wszystko dawała sobie radę, jednak czułem, że ta pozycja jej nie odpowiada. Dlatego też kiedy nie udało jej się zdobyć punktu; McCline wyjątkowo pierwszy raz obroniła, kazałem jej zamienić się z dziewczyną, a czwartoklasistkę poprosiłem o opuszczenie boiska. Nie byłoby z niej żadnego pożytku.
Niedługo podziękowałem również dwóm innym osobom, które nie dawały sobie rady, w między czasie dostrzegając Paula, który czynił wręcz cuda z kaflem. A nawet, co zauważyłem ze zdziwieniem, nie miał zbyt wielkich problemów z tłuczkami, co pokazał w chwili, kiedy w ułamkach sekund porwał od kogoś pałkę i wybił piłkę mocno, nim ta zdążyła uderzyć jego przyjaciela .
- Anderson! – krzyknąłem cicho, podlatując do niego z zadowolonym uśmiechem. – W tegorocznej drużynie, potrzeba nam takiego zawodnika jak ty, Paul. Dlatego też czuj się już przyjętym do drużyny.
- Gratuluję – odezwał się Ian, klepiąc go delikatnie po plecach i spoglądając na niego błyszczącymi oczami. Widać było w nich jego radość z osiągnięcia Paula. – Od zawsze wiedziałem, że powinieneś zgłosić się na zawodnika drużyny Quidditcha.
- Oj, nie przesadzaj. Nie jestem w tym aż taki dobry. Po prostu robię to, co czuję za stosowne. Jak chociażby to… – Uśmiechnął się niczym zadowolony ze złapanej zdobyczy kocur, łapiąc Iana za kark i przyciągając go gwałtownie do mocnego pocałunku. Teraz już domyślałem się, jakie łączą ich relacje i że z pewnością znajdowali się na o wiele dalszym etapie niż „przyjaciele”.
- Kochani, nie tutaj – mruknąłem do nich, odlatując ze śmiechem i spoglądając w kierunku Alice, która znajdowała się na pozycji obrońcy. Akurat w tym samym momencie mogłem zobaczyć jak bracia, którzy z nią przyszli, posłali w jej kierunku obydwa tłuczki, z czego dziewczyna nie zdawała sobie sprawy.
Chciałem krzyknąć w jej kierunku, jakoś ją ostrzec, jednak miałem świadomość, że to nic nie da. Dziewczyna będzie tylko jeszcze mocniej rozkojarzona, przez co mogłoby to skończyć się tylko o wiele bardziej tragicznie.
Niewiele myśląc, ruszyłem jak najszybciej mogłem w jej kierunku, mając nadzieję, że znajdę się w idealnym momencie i złapię ją, chociażby za poły ubrań. Nie chciałem przecież, aby na rekrutacji doszło do jakiegokolwiek wypadku. Jej krzyk uświadomił mnie, że już oberwała, a kiedy podniosłem wzrok na jej osobę, wiedziałem już, że jestem za daleko i było mało prawdopodobne, że zdążę na czas. Mimo wszystko nie poddawałem się i próbowałem dalej. Przyśpieszyłem jeszcze mocniej, zniżając ponownie lot. I nawet byłem już dostatecznie blisko. Była szansa, że jej pomogę. Ona również to zobaczyła. Skierowała swoje dłonie w moim kierunku. Ja uczyniłem to samo, modląc się w duchu, żeby tylko nasze palce się spotkały. Żebym tylko mógł ją złapać chociażby za sam nadgarstek.
I stało się! Nasze palce dzieliły już tylko milimetry, musnęły się… i oddaliły w zastraszającym tempie. Ominąłem ją i teraz po zawróceniu nie było najmniejszej szansy, żebym jej pomógł.  Pozostały jedynie długie sekundy obserwacji, zanim dziewczyna nie spotka się z twardą nawierzchnią. Przymknąłem na chwilę oczy, plując sobie w brodę, że nie byłem wystarczająco szybki.
Potter pewnie by ją uratował, zauważyłem z niemałym żalem.
Wtedy też nagle obok dziewczyny pojawił się ktoś jeszcze, łapiąc ją mocno w pasie i lecąc jeszcze kawałek w taki sposób. Miotła jednak nie wiedzieć czemu zaczęła się dziwnie zachowywać, jakby jej właściciel nie miał nad nią całkowitej kontroli, co tylko potwierdziło się, kiedy oboje z niej zlecieli. Na szczęście dla nich, zdążyli się znaleźć na wysokości jakichś dwóch metrów i finalny upadek nie był już taki straszny.
Natychmiast do nich podleciałem, zeskakując z miotły nim jeszcze byłem wystarczająco nisko, by zejść i znalazłem się przy podnoszącej się już parze.
- Nic wam nie jest?! – krzyknąłem cicho, łapiąc dziewczynę za ramiona i pomagając jej podnieść się z ziemi. To samo zresztą zrobiłem z chłopakiem, który mimo skrzywionej delikatnie z bólu miny, starał się uśmiechać. – Bracia Storey! Szykujcie się na najgorszy szlaban w waszym życiu! – wydarłem się w stronę chłopaków, którzy wraz z innymi osobami zdążyli wylądować i zbliżyć się do nas bardziej.
- I wy śmiecie się nazywać Ślizgonami? – prychnęła pogardliwie. - Nie dość, że jest dwóch na jednego, to jeszcze atakujecie przy tylu świadkach. Nie macie krzty honoru czy przebiegłości. Jak coś do mnie macie, to możemy załatwić to na osobności.
Spojrzałem na nią zaskoczony. Nie spodziewałem się, że stać ją na takie odzywki.
- Serio? – Siódmoklasista zarechotał, klepiąc brata po plecach. – To zaraz przekonamy się, jaka z ciebie wojowniczka.
- Że niby co chcecie zrobić? – spytałem ostro, jednak chyba dziewczyna nawet nie zwracała uwagi na otoczenie.
- Skoro tak bardzo chcesz, to proszę bardzo, możemy się pojedynkować. ­– Wzruszyła ramionami, patrząc na niego jak na insekta. –  Żebyś tylko później nie żałował, że dałeś się ośmieszyć przed całą szkołą, bo pokonała cię "dziewczynka z piątej klasy". A może wcale nie miałeś na myśli magicznego pojedynku? Biorąc pod uwagę, że mimo spędzenia tylu lat w Slitherinie nie wykazujesz oznak posiadania cnót, z których słyną mieszkańcy tego domu.
- Uspokój się, Alice! – krzyknąłem cicho, w końcu skupiając uwagę brunetki na sobie. – Nie wyrażam zgody na jakikolwiek pojedynek między wami! Czy wyraziłem się jasno? – Spojrzałem groźnie w stronę braci.
- Draco, wyluzuj! Przecież my tylko ją podpuszczamy. Sam przyznasz, że przyjaciółka Pomyluny jest kopnięta.
- Czy ja mówię do was w innym języku? - Spojrzałem na nich jak na idiotów. - Macie dać dziewczynie spokój. I nie chcę słyszeć nawet wzmianki o tym, że chociażby pomyśleliście o złamaniu mojego zakazu. 
I tak w ogóle, co wy sobie myśleliście?! – krzyknąłem zły do winowajców całego zdarzenia. – Że uda wam się wywinąć jakimś przypadkiem?! Dwa tłuczki w tym samym czasie w jedną osobę?! W towarzysza? To się w głowie nie mieści! Na meczu też byście tak zrobili!? Idioci! Miejcie tylko nadzieję, żeby profesor Snape i dyrektor nie postanowili zrobić wam jeszcze gorszego gówna niż wy jej czy ja zaraz wam!
- Draco, spokojnie… – powiedział cicho Will, a ja w tym samym czasie poczułem, jak łapie mnie w pasie i kładzie dłoń na moich wargach, bym nie mógł już nic powiedzieć. Zamiast tego ciskałem wściekłym wzrokiem w kulących się coraz bardziej braci. Mimo wszystko, kiedy chciałem, potrafiłem pokazać, kto ma nad nimi władzę.
- Ofhay! – burknąłem cicho przez jego palce, a ten zaraz puścił mnie. – Twoje imię? – zwróciłem się już spokojniej do blondyna.
- David Tyler – odparł, spoglądając na mnie bez zrozumienia. Zapewne nie wiedział, co do końca będę od niego chciał.
- Tyler… Widzę cię w drużynie jako ścigającego. – Uśmiechnąłem się lekko, klepiąc chłopaka po ramieniu. – Ciebie również, Bella – dodałem w kierunku zaskoczonej dziewczyny. – Resztę o ich dostaniu się poinformuję jutro na śniadaniu. A teraz ogłaszam koniec naborów – powiedziałem głośno, obserwując jak wszyscy ruszają w kierunku szatni. – Z kolei wy, idziecie ze mną do gabinetu profesora. – Tu zwróciłem się ponownie w kierunku dwójki „szczęśliwców”. Wydawali się nie być zachwyceni wizją pogadanki u Severusa. – Will, zaprowadź Bellę i Tylera do skrzydła szpitalnego. Niech pielęgniarka ich opatrzy.

~*~

Tuż po tym, jak zaprowadziłem tych dwóch idiotów do Severusa i wyjaśniłem mu całą zaistniałą sytuację, mężczyzna odesłał mnie do swojej sypialni, mówiąc jeszcze, że sam zajmie się resztą. Dlatego też nie chcąc go w żaden sposób złościć, wróciłem do swojego domu, witając się z niektórymi domownikami.
Z początku miałem zamiar od razu udać się do mojego dormitorium, jednak widząc ożywioną dyskusję wśród kilku dziewczyn, przystanąłem na chwilkę, starając się dosłyszeć chociaż fragmenty ich wypowiedzi.
- ….no i ogółem chyba wszystko w sumie poszło o dziewczynę, która podobała się zarówno jemu, jak i temu nieszczęsnemu Potterowi – powiedziała jedna, a ja zaciekawiony zacząłem powolnym krokiem do nich zmierzać.
- No, ale jak to dziewczyna? – spytała druga, jakby nie chciała dopuścić do siebie takiej informacji, przez co stałem się jeszcze bardziej zaintrygowany tematem ich rozmowy. – Przecież Draco jest homo i nie interesuje się czymś innym niż dobre, męskie ciałko.
- To może, nie wiem… Próbował ją do czegoś namówić, a ona nie chciała i zobaczył ich wtedy okularnik? Wiecie, zobaczył tylko ich postawy… Może usłyszałby tylko ostatnie słowa i stwierdziłby, że to najwyższa pora, by wystrugać z siebie bohatera? – dodała kolejna, a ja aż przystanąłem, patrząc na nie niepewnie. Że co, do cholery, się niby stało?!
- No, ale czemu o dziewczynę? – odezwała się Clara z siódmego roku, patrząc na swoje towarzyszki z irytacją. W sumie, to mi przypomniało, że ona była moją ostatnią dziewczyną przed tym, jak oznajmiłem, że jestem innej orientacji i to też dodatkowo było moim powodem do zerwania z nią. Dlatego jakoś nie dziwiłem się, że  to ona miała największy problem z przełknięciem myśli, że pobiłem się z Potterem o jakąś laskę(?!), o której nikt nawet nie ma najmniejszego pojęcia. Tym bardziej ja.
Przecież nie kłóciliśmy się o żadną dziewczynę! My tylko…
Od razu wyrzuciłem z pamięci wspomnienie tamtego pocałunku... Nie myśl o tym! Nie myśl!
- W sumie, mnie też to ciekawi – odezwałem się, nie mogąc się powstrzymać. – Może byłybyście tak miłe i powiedziały mi, o co się rozchodzi? Wiecie, chciałbym wiedzieć jakie ploteczki na mój temat są rozsiewane, jak mniemam, już po całej szkole. – Usiadłem na oparciu fotela, na jakim znajdowała się Clara. Nie obchodziło mnie to, a i dziewczyna nie była tym faktem jakoś szczególnie przejęta.
- Ogółem jest kilka spekulacji – odezwała się Vera – osoba, która dowie się wszystkiego jeśli bardzo jej na tym zależy. Dlatego też nikt nigdy nawet nie starał się jej naprzykrzać. W końcu mogło się zdarzyć, że znała jakiś brzydki sekret swojego agresora. – Po pierwsze, pobiłeś się z Herosem Głupców o jakąś dziewczynę, która wam się bardzo podobała. Głupie, więc musiały to zapoczątkować dziewczyny, które nie mają pojęcia o twojej orientacji i nie są z naszego domu.
Wywróciłem oczyma na ten komentarz. Mogło to być coś lepszego.
- Mów dalej – powiedziałem mimo wszystko, mając nikłą nadzieję, że usłyszę coś lepszego, niż tylko to. Niestety, musiałem właśnie obejść się ze smakiem.
- Inna jest o tym, że chciałeś namówić tę jakąś tam dziewczynę do tego, aby przystąpiła do Lorda Volde… do Czarnego Pana. – Rudowłosa poprawiła się zaraz. – Ona nie chciała. Potterus was zobaczył, uniósł się heroizmem i chcąc ją „ratować”… – tu zrobiła charakterystyczny ruch palców – …zaatakował ciebie, z czego wyniknęła bójka.
- W sumie, oboje potem nagle zniknęliście. Pluskwa ponoć upił się w trzy dupy i w Hogsmeade jęczał jakiejś babie o tym jaki to on nieszczęśliwy jest, że jego złamane serce cały czas krwawi – dodała od siebie jeszcze inna laska. Ta była chyba z trzeciej, albo czwartej klasy.
- Czyli co? Dalej przeżywa jeszcze tą swoją pierwszą miłość do tej suki Cho Chang? Czy może powodem było to, że jego malutka Wiewióreczka zwinęła się z ich dziupli z podwiniętym ogonkiem do innego? – Clara pomachała od niechcenia ręką. Dziewczyny przeskakiwały z tematu na temat z taką szybkością i jeszcze pozostawiając przy tym rozmowę w miarę spójną, co było naprawdę niesamowite. Ja sam nie wiem, czy byłbym w stanie zmieniać aż tak zręcznie tematy rozmów.
- Jednak wracając do naszej rozmowy – powiedziałem mimo wszystko. Chciałem dowiedzieć się  jeszcze czegoś więcej o tych plotach.
- Ach, tak – mruknęła cicho brunetka, podciągając nogi pod brodę. Na szczęście, ubrana były w spodnie, dlatego też nie miałem problemu z tym, że teraz widziałby w całej okazałości jej bieliznę. – Jest jeszcze jedna plotka, która ponoć krąży po szkole już od waszej czwartej klasy…
- A ja się o niej nie dowiedziałem, bo? – spytałem, siląc się na spokojny głos. Jak, do cholery, mogłem nie wiedzieć o jakiejś plotce o sobie, która krąży już dobre dwa lata!?
- Will nas bardzo ładnie poprosił, byśmy o niczym ci nie mówiły – odparła najlepsza „psiapsiółka” Clary, wyręczając tym samym dziwnie zamilkłą czwartoklasistkę.– Rozniosła się plota o tym, że powodem waszej wielkiej wzajemnej nienawiści jest gra pozorów. W rzeczywistości jesteście dość dobrymi znajomymi i razem stwierdziliście, że aby bohater stał się jeszcze lepszym herosem, oprócz głównego arcywroga, musi mieć jeszcze kolejnego – szkolnego.
- Którym mam być ja? – spytałem z niedowierzaniem. To było nie do pomyślenia! Ja i Potter? Przyjaciółmi? Normalnie boki zrywać. – To jest najbardziej porąbana plotka o jakiej słyszałem – dodałem, krztusząc się prawie od niekontrolowanego śmiechu.
Przecież ja i ten śmieć nigdy nie będziemy nawet na etapie znajomych. A już tym bardziej nie po tym, o co mnie oskarżył. Pieprzony heros!
Nigdy mu tego nie wybaczę.
- W sumie, ktoś musiał mieć naprawdę narąbane w garze, żeby o czymś takim w ogóle pomyśleć – odezwała się moja była, rzucając mi jeszcze krótkie, przeciągłe spojrzenie. – Gdybym tylko mogła, znalazłabym kawalarza i pokazała mu, że o tobie nie tworzy się takich plotek.
- Lepsze są te, że zmieniam dziewczyny częściej niż rękawiczki, a i codziennie jakaś mi grzeje łóżko. Czasami z koleżanką czy dwiema. Doprawdy, twoja wyobraźnia też nie zna granic. – Uśmiechnąłem się milutko do dziewczyny.
- Clara zrobiła to tylko dlatego, bo chciała cię chronić – wyskoczyła jej druga przyjaciółka. Teraz już w sumie rozumiałem, dlaczego blondynki są uważane za idiotki. Te dwie były wystarczającym przykładem.
- Przed czym? Przed zniesmaczonymi spojrzeniami nauczycieli czy wrogimi komentarzami od rówieśników? – warknąłem cicho, wstając z oparcia i spoglądając na nie z kpiną. – Myślałem, że wiecie o tym, że mnie to nic nie obchodzi. No, ale trudno… – zamilkłem na chwilę, zastanawiając się nad malutkim faktem. – W sumie, jest coś, co mogłybyście dla mnie zrobić.
- To znaczy? – mruknęła cicho Vera, przyglądając mi się uważnie.
- Słyszałem, że jeśli bardzo ci zależy, jesteś w stanie dowiedzieć się czegoś ciekawego o danej osobie. Chcę więc, żebyś dowiedziała się o jakichś słabościach Pottera i jego przyjaciół. Czas najwyższy, abym odpowiedział na jego wyzwanie.
Tak. Jeśli dziewczyna dowie się czegokolwiek ciekawego, dopiero wtedy zacznie się zabawa. Z drugiej strony, zawsze też będę mógł wyciągnąć coś z Iga. Przecież mój kochany braciszek zrobi wszystko, bym tylko wybaczył mu jego występki.

~*~

Na dworze po zapadnięciu zmroku robiło się już naprawdę chłodno, dlatego też kiedy tylko przeszedłem przez szkolne wrota, nałożyłem na siebie długi, ciemnobrązowy płaszcz.
- Cieszę się, że przyszedłeś, Draco. – Haruse spojrzał na mnie z radosnym uśmiechem, poprawiając poły swojej szaty. – Martwiłem się, że zignorujesz moją prośbę o spotkanie.
- Z treści twojej wiadomości jasno wynikało, że to dość ważna sprawa – odparłem, przyglądając się przez chwilę leżącej przy nogach mężczyzny torbie. – Po co ci to? – spytałem, wskazując na obserwowany przedmiot.
- Co? To? – Nauczyciel obrony chwycił torbę, przez chwilę trzymając ją przed sobą. – To moja łapówka – wyjaśnił, przewieszając tobołek przed ramię i ruszając przed siebie z cichym: „chodź za mną”.
- Ale gdzie my idziemy? – mruknąłem, zrównując kroku z mężczyzną. Ten jedynie wskazał ręką na znajdującą się przed nami ścianę Zakazanego Lasu. – No chyba sobie teraz ze mnie kpisz – warknąłem zły, zatrzymując się w miejscu. Nie miałem zamiaru po raz drugi wchodzić do tego przeklętego miejsca. W zupełności wystarczyła mi ta kompromitująca wycieczka z Potterem na pierwszym roku.
- Nie grymaś. Pod moją opieką nic ci nie grozi – powiedział łagodnie, również przystając w miejscu. – Przecież nie boisz się chodzić po lesie, prawda?
- Próbujesz zrobić ze mnie idiotę czy naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z tego, co w tym lesie się kryje?
- Doskonale wiem, co. – Pewnie złapał mnie za nadgarstek, posyłając mi poważne spojrzenie. – Jak i wiem, że idąc tam ze mną, nie będziesz tego żałować. Teraz tylko pozostaje pytanie, czy ufasz mi na tyle, żeby zagłuszyć chęć ucieczki?
- Dobra, ale niech chociaż jedno nieproszone stworzenie mnie dotknie, a obiecuję, że odwdzięczę ci się ze sporą nawiązką – mruknąłem, pozwalając mężczyźnie, aby jego palce zsunęły się z mojego przegubu, aby złączyć się z moimi. – Oby tylko było to coś naprawdę interesującego.
- Będzie! – zapewnił wesoły, ciągnąc mnie za sobą dość szybkim krokiem. Poddałem się i nawet nie zabrałem ręki, domyślając się, że to tylko przedłuży naszą wycieczkę. Im szybciej dotrzemy do tego miejsca, które Haruse tak bardzo chce mi pokazać, tym lepiej dla mnie.
Po kilkunastu minutach szybkiego marszu, znaleźliśmy się na łące otulonej ze wszystkich stron drzewami. Zapewne byliśmy właśnie w sercu Zakazanego Lasu. No, przynajmniej odbierałem takie wrażenie. W rzeczywistości nie miałem zielonego pojęcia, jak duży był ten cały las i chyba wolałem, aby tak zostało.
Haruse ściągnął z ramienia torbę, kładąc ją na ziemi dokładnie w miejscu, gdzie wysoka trawa sięgająca bioder została ugnieciona, najpewniej przez jakieś większe zwierze. Najwidoczniej spało i chodziło często w tym miejscu, co mnie w jakiś sposób zaniepokoiło.
Przecież oznaczało to, że może znajdować się gdzieś w okolicy.
- Nie sądzisz, że tu może być legowisko jakiegoś mieszkańca Zakazanego Lasu? – spytałem, z niepokojem obserwując okolicę. – A my najprawdopodobniej będziemy jego niemile widzianymi, nieproszonymi go… – Mój głos uwiązł mi w gardle, które ścisnęło się nieznośnie, nie pozwalając na uwolnienie chociażby najmniejszego dźwięku. Jakieś dziesięć metrów przed nami, na równi z linią drzew, znajdowała się jakaś postać. Widziałem tylko jej zarys, jednak to i tak sprawiło, że każda najmniejsza komórka mojego ciała zastygła w ogarniającym mnie strachu. Patrzyłem tylko, jak kontur drga lekko, jakby postać zrozumiała, że została przeze mnie dostrzeżona, po czym zaraz rzuciła się do ucieczki.
- Co jest? – mruknął cicho, podchodząc do mnie i łapiąc delikatnie za nadgarstek. Spojrzałem na niego przerażony, a słysząc cichy ryk gdzieś z prawej strony, zatrzęsłem się, wtulając się w ramiona mężczyzny. Pierwszy raz słyszałem coś takiego i naprawdę nie miałem ochoty dowiadywać się, co to. Nie teraz, kiedy zachowywałem się jak galaretka. – Spokojnie, nie jest dla nas zagrożeniem. Odejdzie, jeśli tylko zawołasz innego mieszkańca lasu.
- Innego? – Ledwo wypowiedziałem to słowo. Gardło jeszcze bardziej ścisnęło się ze strachu, sprawiając, że prawie traciłem oddech. – Żeby nas zeżarł na kolacyjkę?!
- Myślę, że Galena tego by nie uczyniła. – Odparł zdawkowo, a ja natychmiast spojrzałem na niego w szoku. Smoczyca? Tutaj?
- Galenaaa! – krzyknąłem mimo wszystko, mając nadzieję, że Haruse nie robi sobie ze mnie żartów i moje maleństwo rzeczywiście jest gdzieś w pobliżu. Może przy okazji przegoniłaby to dziwne zwierze.
Na szczęście jednak dosłownie sekundę później zauważyłem na niebie smoczycę (dzięki ci Haru, że nie kłamałeś!), która leciała w moim kierunku w zastraszającym tempie. Chyba nigdy aż tak nie cieszył mnie widok żadnego smoka.
Galena zawisła nade mną w powietrzu, po krótkiej chwili opadając na ziemie z głośnym tupnięciem. Musiałem przyznać, że ten tydzień naprawdę ją zmienił. Galena zdawała się być teraz całkowicie innym zwierzęciem. Zupełnie tak jakby dopiero będąc tutaj, odżyła.
Chociaż mimo wszystko przy mnie zachowywała się jak duży, rozpieszczony szczeniak. Dlatego też nie zdziwiło mnie jakoś bardzo, jak moja dziewczynka trąciła mnie pyskiem w przyjaznym geście, a co skończyło się tym, że z cichym stęknięciem upadłem na pośladki.
- No ej – rzuciłem w jej kierunku, uśmiechając się zadowolony. Już byłem pewny, że to wyjście było bardzo dobrym pomysłem. Galena wręcz musiała się powstrzymywać, by w bardziej widowiskowy sposób nie ogłaszać światu swojej radości, chociaż w sumie nie miałem nic przeciwko temu. – Dawaj, malutka. Pokaż mi jak się cieszysz z mojego przyj... – Nie zdążyłem nawet dokończyć mojej wypowiedzi, kiedy z pyska smoczycy wystrzeliła błękitna kula ognia, rozświetlając o wiele bardziej ciemne niebo. Zaraz po niej poszła  seria o wiele mniejszych płomieni, jednak i tak byłem z niej zadowolony. Mimo braku treningu (nie licząc tych dwóch, trzech tygodni po jej wykluciu się), dziewczynka zachowywała się bardzo dobrze i nawet nie śmiała się sprzeciwiać mojej osobie. To było naprawdę zadowalające, tym bardziej że kiedyś będzie mogła wyniknąć sytuacja, kiedy jej posłuszeństwo odgrywałoby kluczową rolę.
- Specjalnie dla niej, byłem w kuchni i prosiłem o świeże porcje – powiedział po chwili Haruse, sięgając do wnętrza torby i wyciągając z niej sporej wielkości indycze udko. – Skrzaty były troszkę zdziwione moją prośbą, jednak wykonały ją bez większych problemów – dodał, wręczając mi kawałek mięsa.
 - Co ty na to maleńka, abyśmy sobie troszkę poćwiczyli? – zwróciłem się do smoczycy, która natychmiastowo ułożyła się u moich nóg, patrząc na mnie z oczekiwaniem. W sumie nie wiem, jak ona to robiła, ale za każdym razem jak nie widziałem jej dłużej niż kilka dni, ta zdawała się rozrastać w zastraszającym tempie. Już teraz, kiedy stała  na czterech łapach, była ode mnie wyższa, a rozpiętość jej skrzydeł chyba dwu i półkrotnie przewyższała mój wzrost. Wyglądała, jakby była dorosłym osobnikiem, chociaż mam wrażenie, że jeszcze brakuje jej do matulki.
Hmmm… A gdyby tak?
- Nie ruszaj się – mruknąłem do niej, odkładając udko na ziemię i wysypując całą zawartość torby. Zaraz też zbliżyłem się bardziej, gładząc ją delikatnie po łuskach na boku, a ta uniosła wygięła łapę do tyłu, jakby chciała mi zrobić lepszy dostęp do dosiedzenia jej, co też praktycznie od razu, aczkolwiek odrobinę niepewnie uczyniłem. Kiedy tylko znalazłem się na jej plecach tuż przed miejscem, gdzie wychodziły jej skrzydła (co najdziwniejsze w tym miejscu nie miała praktycznie kolców grzbietowych), pogładziłem jej szyję, przytulając się do niej lekko, a Galena w tym czasie odbiła się od ziemi, wzbijając się wyżej i lecąc gdzieś przed siebie.
Minęło dobre kilka minut, zanim otworzyłem oczy, a widok mimo iż utrudniony przez porę nocną i tak zaparł mi dech w piersiach. Leciałem właśnie nad Zakazanych Lasem, widząc jednocześnie dokładnie zamek i jezioro obok niego, jak i jeszcze jedno znajdujące się daleko w głębi lasu. To było coś niesamowitego! Czułem się tak, jakbym poznawał kolejne tajemnice, jakie wręcz prosiły się o zdradzenie się mojej osobie.
Galena dodatkowo leciała płynnie, nie robiąc żadnych gwałtownych zwrotów ani niczego w podobnym guście. Również wysokość była idealna, jak gdyby ona sama starała się, aby uprzyjemnić mi ten lot.
Pierwszy raz w życiu czułem takie uczucie euforii zmieszane z adrenaliną i wiedziałem już, że będę chciał to jeszcze nie raz powtórzyć. Latanie na miotle umywało się z tym uczuciem i w głębi serca cieszyłem się, że jajo, z którego wykluła się Galcia, znalazło się właśnie w mojej torbie. To w jakiś sposób musiało być przeznaczenie.

2 komentarze:

  1. Hej,
    no i Alice dostała się do drużyny Slytherinu, och Draco tak bardzo się wsciekł i te ploteczki, ciekawe czego dowie się o Potterze, i tak gdyby nie wtedy byli by tetaz przyjaciółmi, i jeszcze ten lot na smoczycy
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, no i Alice dostała się do drużyny Slytherinu ;) Draco taki wsciekły i te ploteczki, ciekawe czego dowie się o Harrym, i gdyby nie tamta sytacja to byli by teraz przyjaciółmi... i jeszcze lot na smoczycy ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń