Może chociaż tym razem zdobędziecie się na wysiłek napisania kilku słów? :P Myślę, że będziecie mieli, co skomentować.
~Saneko
~*~*~*~
Co jest ze mną nie tak? Co ja wyprawiam? Rzuciłem się na niego
jakbym był niezrównoważony psychicznie… W dodatku nie mam pojęcia, dlaczego w
ogóle to zrobiłem! No dobra, byłem zły, nawet bardzo. Ale dlaczego? Przecież
nie obraził mnie ani nic takiego. A w jego przypadku jedynie to mnie obchodzi.
W końcu to tylko Malfoy. Kim on niby dla mnie jest, żebym się przejmował tym,
co robi, z kim się zadaje. Jest nikim… No dobra, może nie „nikim”. Jest moim
wrogiem. Ale to nie powód, by mnie obchodziło, z kim się zabawia… I nie
obchodzi mnie to, żeby nie było. Wcale. W ogóle. Nic a nic.
Prawda…?
Nie, zdecydowanie mnie to nie obchodzi. Bo i czemu by miało…
To czemu go wtedy spoliczkowałem?
– To pytanie krąży mi po głowie, nie chcąc zniknąć.
Uderzyłem go, bo pocałował mnie wbrew mojej woli. W dodatku
nie miało to dla niego kompletnie żadnego znaczenia. Gdyby chociaż zrobił to,
dlatego że coś do mnie czuje… Choć oczywiście nawet wtedy bym mu przyłożył. W
końcu co mnie obchodzi, co on o mnie myśli.
Naprawdę tylko o to chodziło?
Oczywiście. To tylko Fretka. Żałosny Ślizgon, który obściskuje
się z kim popad… Nie. To przecież Malfoy. Nie mógłby zrobić czegoś takiego,
prawda…? Przecież go znam. A jednak zdjęcia wskazywały na coś kompletnie
innego… W dodatku pocałował mnie, jak gdyby nigdy nic… NIE MYŚL O JEGO USTACH!
ANI O OCZACH! ANI TYM BARDZIEJ O TYM, JAK WYGLĄDAŁ NA TAMTEJ IMPREZIE!!
MERLINIE PRZENAJSŁODSZY, POTTER WYŁĄCZ MÓZG!! … UCHHHH… teraz twarz Iga
zmieniająca się w twarz Malfoya… Niech ktoś mnie zabije… ZAPOMNIJ. Zapomnij,
zapomnij, zapomnij, zapomnij, zapomnijzapomnijzapomnij, ZAPOOOMNIIIJ!!! Przykryłem
twarz wygryzioną przez mole, śmierdzącą stęchlizną poduszką i wydałem z siebie
głośny jęk. A właściwie coś pomiędzy jękiem, krzykiem i westchnięciem. Leżałem
przez chwilę w bezruchu, starając się skupić na zapachu poduszki, ale po chwili
zacząłem się dusić, więc zirytowany odrzuciłem ją na bok. I znów przed oczami
stanęła mi twarz Malfoya. Miała na sobie czerwony odcisk mojej dłoni, a
stalowoszare oczy patrzyły na mnie z niezrozumieniem i wściekłością. Czemu…?
Czemu go uderzyłem? Znów przed oczami mignęły mi zdjęcia z imprezy. Nie, to
niemożliwe. To absurdalne, bezsensowne i całkowicie chore. Przecież to
niemożliwe, żebym… Nie. Zdecydowanie nie. Z całą pewnością i definitywnie nie.
Po prostu dalej mam mętlik w głowie. Zaczął się już w nocy, od tego czasu
najwidoczniej za wiele o tym wszystkim myślę i jakimś cudem sam sobie to wmówiłem. To jest Fretka. FRETKA!
Nawet jeśli nie jest bezdusznym łajdakiem jak jego ojciec, wciąż pozostaje tym
samym dupkiem, którym był przez wszystkie nasze lata spędzone w Hogwarcie. Tym
zarozumiałym, ograniczonym, wrednym, podstępnym, fałszywym…
– Od chwili otrzymania
listu z Hogwartu czuję się podekscytowany!
… bezdusznym, odpychającym…
– Mam nadzieję, że też
trafisz do mojego domu i staniemy się przyjaciółmi.
… stronniczym, egoistycznym…
– Przedstawię cię moim
znajomym, byś nie czuł się samotnie.
… wrednym Ślizgonem…?
– Ty jesteś Harry
Potter. Mam rację, prawda?
Stałem pośrodku salonu
Madame Malkin. Jeszcze przed chwilą byłem sam w pomieszczeniu, a zaczarowany
centymetr mierzył mnie w każdym możliwym miejscu. Teraz stałem spokojnie,
patrząc na blondyna, który wyłonił się zza kotary zasłaniającej wejście do
drugiego pomieszczenia i przyglądał mi się zaskoczony. W pierwszej chwili
miałem ochotę zapytać się, skąd wie, jak się nazywam, ale szybko dałem sobie
spokój.
– Więc ty też mnie
znasz? Zaczynam się zastanawiać czy jest tu ktokolwiek, kto nie wie, jak mam na
imię... Czuje się jak zwierze w zoo, które wszyscy przychodzą oglądać.
– Ym, nie chciałem byś
poczuł się jak zwierze w klatce. Wybacz, zachowałem się nieodpowiednio.
– Och, nie przepraszaj,
to nie twoja wina – zapewniłem szybko. – W końcu skąd mogłeś wiedzieć. –
Zamilkłem na moment, nie wiedząc, co powiedzieć. W tym czasie przyjrzałem się
uważnie chłopakowi. Nie wyglądał na starszego ode mnie. – Też idziesz do
pierwszej klasy?
– Tak! Od chwili
otrzymania listu z Hogwartu czuję się podekscytowany! – Jego oczy rozbłysły.
Wydawał się być całkowicie szczery. Zresztą czemu miałby kłamać? – Nie mogę się
tego doczekać. Jak myślisz do jakiego trafisz domu?
– Jak to do jakiego
domu? – Spojrzałem na niego zaskoczony. Myślałem, że będziemy mieszkać w zamku.
– Nie wiesz? W szkole są
cztery domy. To takie jakby odpowiedniki klas w mugolskich szkołach. No wiesz;
pierwsza A i tak dalej. Chociaż w naszej szkole jest to odrobinkę bardziej
skomplikowane. Zresztą najlepiej to zrozumiesz, kiedy zobaczysz to na własne
oczy. W każdym razie ja będę w Slitherinie jak moi przodkowie. Mam nadzieję, że
też trafisz do mojego domu i staniemy się przyjaciółmi.
– Miło by było znać
kogokolwiek w swoim... eeem, domu. Serio, dziwnie to brzmi, kiedy ma się na
myśli szkołę. Choć kiedyś się do tego pewnie przyzwyczaję… A tak w ogóle to jak
wybierają, do którego domu zostajesz przydzielony? I skąd masz pewność, że
dostaniesz się do tego samego domu, co twoja rodzina? – spytałem zaciekawiony.
Wszystko tu było dla mnie takie nowe i choć momentami ogrom tych nowości mnie
przytłaczał, to wciąż byłem ciekawy jak funkcjonuje świat, do którego podobno
od zawsze należałem.
– To Tiara Przydziału
wybiera do jakiego domu trafisz. W sumie to chyba zależy od tego jaką osobą
jesteś. – Złapał się prawą dłonią za brodę, zastanawiając się przez chwilkę. –
Tak mi się przynajmniej wydaje. A jestem pewny, że trafię do Slitherinu, bo
jeszcze nikt w mojej rodzinie nie trafił do innego domu niż ten. Więc okryłbym
ich hańbą, gdyby Tiara nie przydzieliła mnie do Slitherinu.
– Tiara Przydziału?
Chcesz mi powiedzieć, że jakiś kapelusz decyduje o tym, gdzie się nadajesz? –
spytałem zaskoczony, patrząc w szoku na blondyna. Skinął głową. – To naprawdę
pokręcone. Ale w sumie wszystko mi się tu takie wydaje. Wiesz, naprawdę mam
nadzieję, że trafimy do tego samego domu... eee... Przepraszam, ale jak masz na
imię?
– Draco, mów mi Draco. –
Chłopak uśmiechnął się delikatnie, wyciągając do mnie dłoń, którą zaraz
uścisnąłem.
– Harry, choć to już
wiesz. – Wyszczerzyłem się przyjaźnie. – Więc, Draco, zamierzasz wziąć do
szkoły jakiegoś zwierzaka? Podobno można sowę, kota albo ropuchę... Choć
wątpię, by ktokolwiek kiedykolwiek wybrał to ostatnie. Po co komu ropucha? –
Pokręciłem z rozbawieniem głową. – Ja się ciągle waham między kotem i sową.
– Ja będę brał kota.
Dostałem go na urodziny od bra... przyjaciela – poprawił się szybko. – Właśnie
z tego powodu – dodał, jakby się tłumaczył. – Osobiście wolałbym sowę, ale z
drugiej strony pocztę może przynosić mi puchacz mojej rodziny, więc nie jest
tak źle. O żabie nawet nie myślałem, bo ich nie lubię. Jak będziesz ze mną, to
weź sobie sowę. – Ożywił się nagle po krótkiej przerwie. – Jestem pewny, że
moglibyśmy się dzielić naszymi pupilami. Wtedy nie miałbyś dylematu na jakiego
zwierzaka się zdecydować. Skoro i tak oboje nie jesteśmy za żabami, to możemy
to tak załatwić!
– Świetny pomysł! – przytaknąłem
mu entuzjastycznie. – W takim układzie moglibyśmy też bez problemu do siebie
pisać w czasie wakacji. Nie mogę się doczekać roku szkolnego. Myślisz, że jest
szansa, by nas umieścili w jednym pokoju?
– Jak trafisz do mojego
domu, to tak. Bardzo dobrze znam opiekuna domu i nie będzie żadnego problemu,
aby to załatwić. – Uśmiechnął się radośnie.
– Serio? To ekstra! Nie
ma to jak mieć wtyki u nauczycieli. – Wyszczerzyłem się jeszcze mocniej.
– Chłopcy, kończcie już
te pogaduchy, a ciebie Harry, zapraszam tutaj, twój opiekun niedługo wróci,
muszę do tego czasu skończyć twoją szatę.
– A co to przeszkadza,
że będę rozmawiał? – spytałem zawiedziony i lekko naburmuszony, choć posłusznie
ruszyłem za kobietą. Obejrzałem się przy tym na Draco.
Ten wzruszył delikatnie
ramionami, patrząc na mnie z rozbawieniem.
– Daj spokój i idź.
Spotkamy się w pociągu i wtedy pogadamy na spokojnie. Przedstawię cię też moim
znajomym, byś nie czuł się samotnie. – Rzucił szybkie spojrzenie w stronę
drzwi. – Mój tata właśnie zbliża się do sklepu. Do zobaczenia, Harry. –
Pomachał mi i wyszedł.
Jaki on w końcu jest? Komu wierzyć? Ronowi czy Ignissowi?
Który z nich ma rację? Który Malfoy jest prawdziwy? Zarozumiały i podstępny
jakim pokazał mi go Ron? Czy może czasem nieporadny, wrażliwy jakiego opisywał
Igniss? Widziałem obydwie jego strony. Tę gorszą o wiele częściej. Czy Fretka
jest dupkiem, który przed rodziną udaje „dobrego chłopca”, czy może jest
„dobrym chłopcem”, który od lat oszukuje całą szkołę?
Malfoy, jaki jesteś naprawdę? Chcę wiedzieć...
Leżałem chwilę w bezruchu na zniszczonym, zakurzonym łóżku,
wpatrując się w sufit Wrzeszczącej Chaty. W głowie kłębiło mi się tak wiele
myśli, że miałem wrażenie, jakby głowa miała mi zaraz eksplodować. I wszędzie,
w każdej pojedynczej myśli był on.
Czułem się osaczony.
Kiedy po raz milionowy usiłowałem wyrzucić z pamięci
wspomnienie jego ust, nie wytrzymałem. Zerwałem się z łóżka i zarzucając na
siebie pelerynę, skierowałem się do wyjścia na zewnątrz chaty. Przyjście tutaj
chyba nie było najlepszym pomysłem. Zamiast wszystko sobie na spokojnie
poukładać w głowie, rozmyślając o tym wszystkim, sprawiłem, że mam tam teraz
jeszcze większy bałagan! I czemu akurat teraz przypomniało mi się nasze
pierwsze spotkanie? Przecież już dawno uznałem je za pokaz mistrzowskiego
aktorstwa Malfoya!
Ale czy słusznie…?
Nie no, MAM DOŚĆ! Zaraz się zastrzelę… Czy naprawdę nie ma
żadnego sposobu, bym pozbył się go z głowy? Nie mówię, że na zawsze. Choćby na
kilka dni, dzień, głupie parę godzin!
Naciągnąwszy kaptur na głowę, wyszedłem na dwór, gdzie szalała
burza. Chcąc się minimalnie zabezpieczyć przed zimnem, wcisnąłem ręce do
kieszeni. I wtedy, wyczuwszy w jednej z nich swoją sakiewkę, wpadłem na
genialny i zarazem banalny sposób na to, jak zafundować sobie chwilę
zapomnienia.
Ruszyłem w stronę wioski, najszybszym krokiem na jaki
pozwalało błoto. Z trudem utrzymywałem się w pionie, co chwilę się ślizgając. W
dodatku popychające mnie do tyłu silne podmuchy wiatru wcale nie ułatwiały
wspinania się po dość stromej górce, która oddzielała Wrzeszczącą Chatę od
Hogsmeade. Deszcz zacinał mi prosto w twarz, przez co szedłem zgięty w pół,
naciągając ręką kaptur, by jakoś się uchronić przed zimnymi kroplami. Czułem
chłód przenikający przez ubrania, ale nie przeszkadzał mi. Przynajmniej mogłem
się skupić na tym, że mi zimno, a nie na ustach Malfoya...
Wzdrygnąłem się, gdy przy akompaniamencie grzmotu kolejna
błyskawica przecięła niebo. Burza była tuż nad Hogsmeade. Znajdowałem się w jej
centrum. Miałem wrażenie, że pogoda odzwierciedla stan moich myśli – jeden
wielki, głośny chaos.
Po kilku a może i kilkunastu minutach wreszcie dotarłem do
swojego celu. Znajdowałem się w ciepłym, przesiąkniętym zapachem alkoholu i
brudu wnętrzu. Gospoda Pod Świńskim Łbem naprawdę wyglądała jak miejsce dla
marginesu społecznego. Ale nie przejmowałem się tym w tej chwili. To jest
jedyne miejsce, gdzie nikt nie będzie sprawdzał kim jestem czy dlaczego tu
jestem, a także tylko tu bez problemu powinienem dostać to, czego aktualnie
szukałem. Jednak mimo że to wszystko wiedziałem, gdy podchodziłem do lady,
serce przyspieszyło mi lekko ze zdenerwowania i strachu, że jednak się nie uda.
Naciągnąłem mocniej kaptur na głowę i starając się brzmieć doroślej, zniżyłem
głos.
– Ognistą whisky – rzuciłem do barmana, nie wierząc, że
naprawdę to powiedziałem. Chwilę później tuż przede mną stała szklanka
wypełniona alkoholem. W pierwszej chwili spanikowałem. Chciałem się wycofać,
wrócić do zamku i udawać, że wcale mnie tu nie było, ale w tym momencie po raz
kolejny w mojej głowie pojawiła się twarz Fretki. Chwyciłem szklankę i nie
myśląc wiele, wypiłem jej zawartość jednym haustem.
Od razu zrozumiałem, że to był zły pomysł. Oczy zaszły mi
łzami i miałem wrażenie, że moje gardło zaraz przepali się na wylot. Mrugałem
szybko, próbując się nie rozpłakać. Po kilku sekundach palenie zelżało, a
zamiast tego poczułem, jak z mojego wnętrza rozchodzi się ciepło, które
przyjemnie mnie rozgrzewało. Siedziałem chwilę nieruchomo, rozkoszując się tym
uczuciem. To właśnie podkusiło mnie do ponowienia zamówienia. Tym razem jednak
wypiłem zawartość szklanki małymi łykami. Po każdym odczekiwałem chwilę, by móc
rozkoszować się ogrzewającymi właściwościami alkoholu. Nim się obejrzałem w
mojej ręce znajdowała się trzecia porcja, a później także czwarta, w dodatku
obie zniknęły w mgnieniu oka.
Czułem się fantastycznie! Kotłowanina myśli w końcu zniknęła, nie myślałem teraz właściwie o niczym. Liczyła się tylko
chwila obecna.
~*~
Na dworze było już ciemno, ale nie przeszkadzało mi to w
przemierzaniu ulic Hogsmeade niemal tanecznym krokiem. Co prawda częściowo było
to przyczyną tego, że nogi mi się trochę plątały, ale szedłem w ten sposób
głównie przez rozpierającą mnie radość. Czułem się tak lekko! Problemy z
Malfoyem wreszcie zeszły na dalszy plan. Czułem się wolny, w wielu tego słowa
znaczeniach…
Zatrzymałem się, słysząc znajomą melodię. Chwilę zajęło mi
skojarzenie, że dźwięk wydobywa się z mojej kieszeni. Wciąż nie przywykłem do
faktu, że w tym świecie działa elektronika. A może miały z tym też coś
wspólnego promile w mojej krwi…?
Wyciągnąłem komórkę i przez chwilę patrzyłem w wyświetlacz, na
którym widniało imię Hermiony. Dopiero po kilku sekundach zastanowienia,
przypomniałem sobie, że wymieniliśmy się numerami, kiedy rzucała na nasze
telefony zaklęcia wspomagające.
– Harry! Gdzie ty się podziewasz? Nie było cię na kolacji. Źle
się czujesz?
– Nie, Hermi – odparłem, uśmiechając się błogo i ponawiając
wędrówkę. – Czuję się wręcz fantastycznie! – zapewniłem. Potknąłem się i
zachichotałem, z trudem trzymując równowagę. – Właściwie to dawno nie czułem
się tak dobrze!
– Masz jakiś dziwny głos...
– Zdaje ci się, Hermi. Po prostu dawno nie byłem taki
szczęśliwy!
– Tak, a co się stało? – spytała ciekawie, co uznałem za dobry
znak.
– W końcu czuję się wolny, Hermi!
– A do tej pory się nie czułeś?
Pokręciłem głową, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że
przecież mnie nie widzi.
– Nie. Byłem zniewolony. Psychicznie. Ale wreszcie jestem
wolny.
– Harry, o czym ty bredzisz?
– O niczym, Hermi! To już nieważne. Nie będę już o tym ani
myślał, ani tym bardziej mówił! Będę się cieszyć niezależnym życiem!
– No dobrze, Harry, cieszę się, ale gdzie jesteś i co się
stało? – spytała nerwowo?
– Spokojnie, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Niedługo
wrócę, obiecuję! – Zamilkłem na chwilę, zastanawiając się nad czymś. – Kocham
was – oznajmiłem, szczerząc się radośnie, po czym zakończyłem rozmowę.
~*~
Wrota zamknęły się za mną z głośnym trzaskiem, ale i tak
korytarze były puste, więc niespecjalnie się tym przejąłem. Poza tym miałem
zbyt dobry humor, by coś takiego zaprzątało mi głowę. Minąłem zamkniętą Wielką
Salę i zacząłem wspinać się po schodach, co okazało się trudniejsze, niż się
tego spodziewałem. Co chwilę się potykałem, więc trzymałem się mocno barierki i
patrzyłem uważnie pod nogi. Kilka razy prawie się wywróciłem, jednak zamiast
się z tego powodu irytować, chichotałem tylko pod nosem. W pewnym momencie
minęła mnie grupka młodszych Puchonek, które patrzyły na mnie z zaciekawieniem.
Uśmiechnąłem się więc do nich zawadiacko, nie przerywając swojej wspinaczki. Po
kilkunastu minutach dotarłem wreszcie do słynnego fałszywego stopnia, gdzie
dalszą wędrówkę uniemożliwiła mi jakaś dziewczyna, która w przeciwieństwie do
mnie i większości szkoły najwyraźniej o nim nie pamiętała. Krukonka (jak się
później dowiedziałem, dostrzegłszy jej krawat) próbowała na nim stanąć, lecz
zamiast na nim jej noga wylądowała stopień niżej, przez co straciła równowagę i
poleciała do przodu, prosto na mnie. Po korytarzu rozległ się huk upadającego,
chyba tysiąc stronnicowego tomiszcza (blondynka czytała po drodze, Bóg wie po
co), a my staliśmy jak sparaliżowani, próbując zrozumieć, co tak właściwie
przed chwilą się stało.
Zareagowałem instynktownie. Trzymając się barierki najmocniej
jak potrafiłem, przyjąłem na siebie cały ciężar spadającej dziewczyny. Objąłem
ją ramieniem i przyciągnąłem do siebie. Cudem było, że sam nie straciłem
równowagi, zwłaszcza, że nawet bez jej „pomocy” nie trzymałem się najpewniej na
nogach. Staliśmy teraz przytuleni do siebie, jednocześnie przyciskając się do
barierki, jakby od tego zależało nasze życie (w sumie sporo było w tym prawdy).
Oddychaliśmy ciężko i przez dobrą minutę żadne z nas nawet nie drgnęło, próbując
uspokoić szalejące serce.
– J–ja prze–przepraszam – wyjąkała drżącym głosem, powoli
otrząsając się z szoku. – Z–zaczytałam się i kompletnie nie patrzyłam pod nogi.
Zapomniałam o tym głupim stopniu… – Patrzyła wszędzie, tylko nie na mnie.
Jestem taki straszny, czy co?
– Spokojnie, już dobrze. Nic ci się nie stało? – spytałem
troskliwie, mając wrażenie, że cały alkohol właśnie uleciał z mojego ciała,
choć znajome już uczucie wirowania w głowie, upewniło mnie, że tak się nie
stało.
– N–nie. – Wypuściła głośno powietrze, jakby chciała się wraz
z nim pozbyć nagromadzonego stresu. – I dziękuję, gdyby nie ty…– Potrząsnęła
lekko głową. – Naprawdę bardzo ci dziękuję! – powiedziała już pewniejszym
głosem, choć dalej nie podniosła głowy, tylko uciekała wzrokiem na boki.
– Nie mogłem pozwolić, by coś ci się stało. Zniszczyłoby to
moją reputację Złotego Chłopca... – sarknąłem. – Choć w sumie, co mnie ona
obchodzi. Jestem w końcu wolny. – Uśmiechnąłem się do swoich myśli. Tak, czas
pokazać ludziom, że nie jestem ich własnością. Do tej pory myśleli, że
przywłaszczyli sobie moją moc na własność, ale to wciąż do mnie należy decyzja,
jak ją wykorzystam. A to, że nasze cele się pokrywają, to już mniej istotne…
– Och… T–to ja już pójdę. Raz jeszcze dziękuję za ratunek –
dodała zakłopotana i ściągnęła ręce z mojej szyi, próbując uwolnić się z moich
objęć. Poczułem przy tym pieczenie gdzieś pomiędzy barkiem i łopatką.
Syknąłem niekontrolowanie. Blondynka natychmiast przeprosiła.
– Jaka jestem głupia, kompletnie o tym nie pomyślałam… Jesteś
ranny? – zapytała, po raz pierwszy od naszego gwałtownego spotkania spoglądając
na moją twarz. – Boże! Co ci się stało?
No tak, zapomniałem, kiedy wychodziłem z przejścia pod bijącą
wierzbą, zapomniałem ją unieruchomić i dostałem jedną z wici w twarz.
– Nic takie…
– Znów biłeś się z Malfoyem? – Spiąłem się gwałtownie. Skąd
ona to wiedziała?! Czyżby nas widziała…? Nie, zaraz. Przecież on mnie nie
uderzył. On mnie jedynie pocało… NIE. Nie chcę znów o tym myśleć!… – Mam rację!
Nie rozumiem, czemu wy się tak nienawidzicie? No dobra, przyznaję, że to dupek,
ale wy już od naszego pierwszego dnia w Hogwarcie drzecie z sobą koty! Czym się
tak wzajemnie nakręcacie?
– Nie twoja sprawa – warknąłem rozeźlony. Nie nakręcamy się
wzajemnie. A przynajmniej mnie Malfoy wcale nie kręci. Nic a nic. Skąd ona to
wytrzasnęła? To Malfoy mnie pocałował, nie ja jego!
– Tak, masz rację. Przepraszam. Po prostu jestem ciekawa. I
nie tylko ja. Wiele osób próbuje zrozumieć, co jest przyczyną waszej
nienawiści. – Ach, no tak. Ona mówiła o tym, że się nawzajem drażnimy… znaczy
działamy na siebie… UCH! Miałem na myśli, że działamy sobie na nerwy! – Oczywiście,
zdarza się, że kogoś nie lubimy bez żadnego konkretnego powodu, ot tylko
dlatego, że ta osoba nie przypadła nam do gustu. Ale w waszym przypadku to musi
być coś więcej. Jesteście jak arcywrogowie! Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego
sprawę, ale po szkole krążą dziesiątki plotek, które mają tłumaczyć waszą
wzajemną niechęć. – Mówiła szybko, nie dając mi nawet na chwilę dojść do głosu.
Wyglądało na to, że znalazła się w swoim żywiole. – Niektórzy na przykład
utrzymują, że tak naprawdę jesteście przyjaciółmi z dzieciństwa, tylko że z
jakiś powodów musicie to ukrywać w szkole. Udajecie, że się nienawidzicie, by
chociaż w ten sposób móc ze sobą przebywać.
– Co to za bzdury? – spytałem z niedowierzaniem, które jednak
bardziej niż reakcją na absurd słów Krukonki spowodowane było zaskoczeniem, że
moje serce tak nagle przyspieszyło na wspomnienie o tej plotce. Co się ze mną
dzieje…?
– Ja tylko powtarzam, co mówią inni – stwierdziła, wzruszając
lekko ramionami. Ten ruch uprzytomnił mi, że wciąż obejmowałem blondynkę,
dlatego też zaraz poluźniłem uścisk i cofnąłem się nieco, schodząc jeden
schodek niżej. Dziewczyna najwidoczniej nie przejęła się zbytnio moim
posunięciem, bo kontynuowała. – Osobiście jestem skłonna wierzyć w inną
historię. Według niej, Malfoyowie podobno służą Sam–Wiesz–Komu, a ten dupek Draco
jest jego szpiegiem w szkole, a ty o tym wiesz i dlatego tak go nienawidzisz.
Powiedz, prawda to? – Popatrzyła na mnie jakby prosiła, żebym potwierdził jej
słowa. Ja jednak nie miałem takiego zamiaru, bo czemu miałbym kłamać? To nie on
jest szpiegiem, tylko Snape. Choć Dumbledore twierdzi, że jest tak naprawdę po
naszej stronie. Malfoy tylko szkoli się na Śmierciożercę. Właśnie. To
wystarczający powód, by mu nie ufać, nienawidzić go i NIE MYŚLEĆ O JEGO USTACH
NA SWOICH.
– Pierwsze słyszę, żeby Malfoy był szpiegiem Voldemorta. Nie
wiem, kto rozsiewa takie plotki, ale to wszystko są kłamstwa.
– W takim razie powiedz mi jak jest naprawdę!
– To nie twoja sprawa. Skoro wszyscy musicie włazić mi z
buciorami w życie, bez względu na moją opinię, to już trudno, widocznie tak
musi być. Ale jeśli jest choć jedna informacja dotycząca mojej osoby, o której
nie ma pojęcia co najmniej pół magicznego świata, to wybacz, ale mam zamiar
zatrzymać ją tylko dla siebie – stwierdziłem z przekąsem, po czym wyminąłem
zaskoczoną dziewczynę i ponowiłem moją wędrówkę do wieży Gryffindoru. Kilka
pięter wyżej zacząłem żałować, że nie kazałem jej przekazać innym, że od teraz
nie będę już ich Złotym Bohaterem. Jestem niezależny. Jak smok. I walczę tylko
wtedy, kiedy tego chcę.
Hej,
OdpowiedzUsuńhahah Harry cały czas myśli o Draco, przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie, no i co? poszedł do baru i teraz jest niezależny...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejka, hejeczka,
OdpowiedzUsuńcudnie, o tak Harry cały czas myśli o Draco ;) przypomniał sobie to ich pierwsze spotkanie.... jaka niezależność...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga