Zabawa trwała w najlepsze. Chociaż chłopaków przegonił już
Zabini, jednak i tak zdążyłem przekonać się jak obydwoje świetnie całują.
Musiałem im przyznać, że techniki mieli nieziemskie. Aż miało się ochotę pójść
w jakieś bardziej ustronne miejsce i przekonać się, co jeszcze potrafią robić.
Brunet pociągnął mnie w stronę sypialń, przechodząc obok
szwedzkiego barku, z którego udało mi się zgarnąć butelkę czerwonego wina.
Odkorkowana, tylko czekała, abym objął ją opierzchniętymi od pocałunków wargami
i namiętnym całusem spił jej soki.
Po chwili znaleźliśmy się w tej części mojego dormitorium,
która służyła za jako taki salon. Było tam już trochę osób. Pansy z Milicentą i
bliźniaczkami Carrow spojrzały na mnie z pożądaniem, poruszając się lekko na
kanapie, na której siedziały. William, Ted i Igniss z kolei przerwali swoją
rozmowę, spoglądając na nas. Nie przejmując się tym w żadnym stopniu, duszkiem
dopiłem wino, po czym uniosłem rękę przed siebie.
- Gramy w butelkę! – oznajmiłem, podchodząc do nich troszkę
chwiejnie i siadając na dywanie. Ze zniecierpliwieniem czekałem, aż reszta
raczy ruszyć swoje zadki i stawić je w kółku. – No… – mruknąłem zadowolony,
kiedy tylko wszyscy znaleźli się na swoich miejscach. – Gramy oczywiście w
„Prawda czy wyzwanie?” – dodałem, kręcąc pierwszy butelką. W między czasie
zacząłem rozglądać się za jakimś trunkiem do spożycia.
- Wybieram wyzwanie – palnęła Pansy, patrząc na mnie niczym w
obrazek. Och, miałem już świetny pomysł.
- Przeliż się z którąś z bliźniaczek – zawyrokowałem, patrząc
na nią wyczekująco z rosnącym bananem na ustach. Troszkę szkoda, że nie było z
nami tamtych dwóch chłopaków. Z nimi pewnie zabawa byłaby o wiele bardziej
ekscytująca.
Dziewczyna posłusznie przybliżyła się do swojej przyjaciółki,
muskając z początku subtelnie jej wargi. Flora niepewnie odpowiedziała na jej
pocałunek, dodatkowo palcami nachodząc na dłoń Pansy.
Ig zrobił zdjęcie, uśmiechając się zadowolony, a chwilę
później dziewczyny oderwały się od siebie.
- Byłyście świetne. – Posłałem każdej po całusie, nie mogąc
przestać się uśmiechać. Pansy odpowiedziała mi tym samym, łapiąc za butelkę i
wprawiając ją w ruch. Szyjka ustawiła się wprost na Williama, który powiedział
krótkie: „Prawda”.
- Okay. W takim razie wyjaw nam wszystkim, z kim miałeś swój
pierwszy raz, ile miałeś wtedy lat i jak on wyglądał. – Dziewczyna wyciągnęła
od razu ciężką artylerię. Miałem szczęście, że zdążyłem odłożyć na bok piwo,
gdyż w innym wypadku wylądowałoby na niewinnej minie Hestii.
- Ej, czy to przypadkiem nie idzie na trzy pytania? – mruknął
chłopak, spoglądając na mnie w taki sposób, jakby szukał ratunku. Niestety, tu
miał pecha, bo ja sam byłem tego ciekawy.
- Ona tylko uwzględniła, co masz zawrzeć w swojej odpowiedzi.
– Wzruszyłem ramionami. – Chyba nie wstydzisz się swojej pierwszej połówki, co?
– dodałem zaczepnie.
- Nie – odparł szatyn, opierając się z tyłu ręką. – Swój
pierwszy raz miałem na początku wakacji, między drugą, a trzecią klasą. Byłem
wtedy z moim starszym bratem, Lucasem u dziadków we Francji. Dzieliliśmy razem
pokój i spaliśmy w jednym łóżku… – Spojrzał na mnie, jakby oczekiwał ode mnie
jakiejś reakcji. Dlatego też nie spuszczając z niego wzroku, ręką sięgnąłem na
oślep po piwo. – Pewnego razu przebudziłem się w środku nocy. Wtedy też
przyłapałem mojego brata na masturbacji, kiedy patrzył na moją twarz. No i
jakoś tak od słów do słów, zaczęliśmy się całować. Potem w ruch poszły nasze
piżamy, aż w końcu mój brat mi się oddał.
- Zaraz! Chcesz nam powiedzieć, że twój STARSZY brat dał ci
dupy…? – Spojrzałem na niego w szoku. Nigdy nie spodziewałbym się czegoś
takiego po Willu.
- Jeżeli chcesz się tego dowiedzieć, będziesz musiał w końcu
dostać butelkę i zakręcić nią tak, by wskazała mnie. – Szatyn wzruszył
ramionami.
- Otaczają mnie praktycznie same pedały. – Zaśmiałem się,
dopijając piwko i wstając na chwilę po papierosy. Will w tym czasie zdążył
wylosować Hestię.
- Nie boję się wyzwań – oznajmiła pewna siebie. Takie
zachowanie mi się podobało!
- W takim razie zobaczymy jak sobie poradzisz z Teodorem. –
Rzucił mu wyzywające spojrzenie. – Co sobie życzysz?
- Ciebie przed moim kutasem, jednak mogę zadowolić się twoją
koleżanką – odparł cicho, podczas gdy wszyscy spojrzeliśmy wyczekująco na
dziewczynę. Było nie było. Takie wyzwania musiały być pod punktem zapytania. W
końcu to była zabawa, a zabawa służyła po to, by wszyscy się dobrze bawili, a
nie byli przyciskani do czynności, których nie chcieli wykonać.
- Spoko. Nie ma problemu – powiedziała bez mrugnięcia okiem.
Zaraz po wypowiedzeniu tych słów, ukucnęła przed chłopakiem, odpinając jego
spodnie i po kilku ruchach dłonią po jego członku, wzięła go do buzi. Przez
dobrą chwilę obserwowaliśmy poczynania dziewczyny bez słowa i zbędnych ruchów.
Tylko Ig co chwilę pstrykał te swoje przeklęte zdjęcia...
Dziewczyna oderwała się nagle od stojącego już sztywno penisa
Teda, podciągając delikatnie spódniczkę i po szybkim ściągnięciu majtek,
stanęła na nim okrakiem, opadając z wdziękiem na męskość chłopaka.
Wytrzeszczyłem na nich oczy, nie mogąc uwierzyć w to, co
widziałem. Nie spodziewałem się takiego czegoś po dziewczynie. Cicha woda, co?
- Może już zakręcisz…? Och! – Hestia jęknęła cicho, kiedy Ted,
łapiąc ją w pasie, docisnął mocno do swoich bioder. W tym samym czasie drugą
ręką sięgnął po butelkę i zakręcił nią. Z uśmiechem obserwowałem, jak ta coraz
bardziej zwalniała, aż w końcu parsknąłem śmiechem, kiedy zatrzymała się przede
mną.
- To co każesz mi zrobić? – spytałem chłopaka, aż drżąc lekko
z niecierpliwości. Miałem naprawdę wielką ochotę się rozerwać.
- Pobaw się trochę z Zabinim – polecił mi, na co zaśmiałem się
cicho, wstając i pociągając bruneta na kanapę, na której zaraz oboje się
znaleźliśmy. Usiadłem na kolanach przyjaciela, obejmując go za szyję i wpijając
się w jego wargi, które Blaise rozchylił od razu wychodząc mi naprzeciw
językiem. Ciche mlaśnięcia co chwilę dochodziły z naszej strony, podczas gdy
sami słyszeliśmy ciche pojękiwania starszej bliźniaczki Carrow.
Zabini złapał za moje pośladki, ściskając je delikatnie, lecz
pewnie. Zacząłem skubać leniwie jego dolną wargę, uśmiechając się do niego
zaczepnie. Dłońmi zaczął kołysać moimi biodrami, podczas gdy ja położyłem głowę
w zagłębieniu jego szyi, wsysając się w nią. Ciekawe, czy uda mi się zrobić mu
malinkę?
Czułem się naprawdę odprężony. Dzisiejszy dzień zaliczał się
do tych udanych.
Szkoda tylko, że musiałem tak szybko odpłynąć.
~ * ~
„Biegnę. Muszę znaleźć się jak
najdalej od tamtego przeklętego miejsca. Mam przerażające wrażanie, że gdy
zatrzymam się chociaż na chwilę, oni mnie złapią. Wbiegam do czyjegoś domu.
Rygluję drzwi frontowe. Rzucam się w stronę schodów. Na górze znajdę
schronienie!
Niestety. Wszystkie drzwi są zamknięte. Mój strach sięga już prawie apogeum, kiedy ostatnie drzwi okazują się być otwarte. Dlatego też zaraz wpadam do środka. Podbiegam do łóżka i chowam się pod nim. Moje serce uderza mocno o żebra. Sprawia wrażenie, jakoby chciało wyrwać się z mojej klatki piersiowej i uciec gdzieś daleko.
Niestety. Wszystkie drzwi są zamknięte. Mój strach sięga już prawie apogeum, kiedy ostatnie drzwi okazują się być otwarte. Dlatego też zaraz wpadam do środka. Podbiegam do łóżka i chowam się pod nim. Moje serce uderza mocno o żebra. Sprawia wrażenie, jakoby chciało wyrwać się z mojej klatki piersiowej i uciec gdzieś daleko.
Zamieram. Słyszę czyjeś kroki na
korytarzu. Osoba ta ewidentnie tu zmierza. I chociaż modlę się gorączkowo w myślach
do Merlina, w końcu znajduje się w środku. Podchodzi coraz wolniej do łóżka.
Czas, szydząc ze mnie, zwalnia coraz bardziej. Chce utrzymać mnie w przerażeniu
chwilę dłużej. Mężczyzna zatrzymuje się obok łóżka. Klęka,zaglądając pod nie.
Zamykam oczy. Boję się spojrzeć na twarz któregoś ze śmierciożerców. Nie chcę widzieć jego oblicza wykrzywionego w dzikim, chorym zadowoleniu.
Zamykam oczy. Boję się spojrzeć na twarz któregoś ze śmierciożerców. Nie chcę widzieć jego oblicza wykrzywionego w dzikim, chorym zadowoleniu.
Drżę, czując palce muskające mój
policzek. Mimo wszystko uchylam powieki, spoglądając w zmartwione, zielone
tęczówki.
- Coś się stało, Draco? – pyta
miękko, pomagając wyjść mi spod łóżka. – Martwiłem się o ciebie, kochany.
Kiedy tylko stajemy prosto,
wtulam się w niego. Czuję, że tylko w jego obecności mój strach odchodzi,
dając dużo miejsca poczuciu bezpieczeństwa.
- Błagam, nie opuszczaj mnie –
jęknąłem cicho, zaciskając palce na materiale koszuli. Podniosłem do góry
wzrok, spoglądając na twarz mojego Światła. – Błagam, nie zostawiaj mnie
samego, Harry – dodałem, składając na jego wargach krótki pocałunek.”
~ * ~
-
Aaaaa…! – Podniosłem się z cichym krzykiem do siadu, jednak nie minęło kilka
sekund jak wychyliłem się za łóżko i zwymiotowałem do znajdującej się tuż obok
miski. Ktoś najwidoczniej pomyślał o mnie i przygotował ją zawczasu. Szkoda
tylko, że ten ktoś nie pomyślał już o tym, żeby doglądać moją osobę. A teraz
tego najbardziej potrzebowałem.
No bo kto normalny do cholery śni o tym przystojnym,
zielonookim idiocie?! A gdyby tego było mało, prosiłem go! Błagałem! Nawet
pocałowałem…
Ponownie zmuszony byłem pochylić się nad miską. Byłem
przerażony tym snem. To nie mieściło mi się w głowie. Dlaczego? Dlaczego
właśnie on?
- Draco? – Usłyszałem głos brata, na którym uwiesiłem
wystraszone spojrzenie.
- Ig… – mruknąłem tylko, starając się wstać, niestety kolejne
torsje pozostawiły mnie w tej samej pozycji nad miską. Bliźniak zaraz znalazł
się obok, zgarniając mi włosy z twarzy, podczas gdy drugą dłonią głaskał mnie
uspokajająco po plecach.
Czułem się gorzej niż zdechły kot. Nie miałem na nic ochoty i
najwidoczniej wszystko wskazywało na to, że nie pójdę dzisiaj pomóc Haruse,
chociaż coś takiego mu napomknąłem wczorajszego dnia. Kurde, nie lubię
wychodzić na osobę nie dotrzymującą słowa.
- Za dużo wczoraj wypiłeś – oznajmił, odciągając mnie po
chwili i pomagając mi wstać. Powoli skierowaliśmy się w stronę łazienki,
chociaż bardziej trafnym określeniem byłoby, że Ig wlókł moje pijackie zwłoki.
– Przyznam się, że nawet nie wiem ile butelek wczoraj opróżniłeś.
- Nie mogło być tak źle. – Starałem się zakończyć jakąś tę
rozmowę. Czułem jak powoli zaczyna boleć mnie głowa.
Brunet posadził mnie na skraju wanny, zaczynając powoli
ściągać ze mnie rzeczy. Spoglądałem na niego bez wyrazu, zastanawiając się
tylko, kiedy w końcu będę mógł zanurzyć się w ciepłej wodzie.
- Daj mi twoją specjalność i fajki – poprosiłem w chwili, w
której pomógł wejść mi pod prysznic. Zmarszczyłem brwi niezadowolony. Miałem
nadzieję na kąpiel, a nie.
- Fajek nie dostaniesz. Specyfik dostaniesz po myciu –
zawyrokował, odkręcając wodę i polewając mnie ciepłym strumieniem. Parsknąłem
śmiechem, łapiąc go za koszulę i wciągając do środka kabiny tak, że i on też zaraz
stał się mokry.
- Draco! – krzyknął cicho oburzony, chociaż w jego oczach
widziałem psotne iskierki.
~ * ~
Na dworze była wspaniała pogoda. Słońce świeciło wysoko,
dlatego też nie zdziwił mnie aż tak fakt, że oprócz mnie było jeszcze kilka
osób, które darowały sobie obiad, byleby tylko opuścić mury zamku. Wylegiwali
się na trawie, czytając książki, obserwując niebo, bądź też gawędząc ze sobą
wesoło.
Ja z kolei przechodziłem obok nich obojętnie, kiwnięciem głowy
witając się ze Ślizgonami, których część też tu była. Moim celem był wybieg dla
koni, jaki znajdował się na terenie w pobliżu jeziora. Już z daleka mogłem dojrzeć,
że zwierzęta podzieliły się na trzy średniej wielkości stada. Jedno należało do
Abraksanów, których śnieżna sierść mieniła się drobinkami złota w świetle
słońca. Dwa pozostałe należały do zwykłych koni, które mimo wszystko podzieliły
się.
Kiedy podszedłem bliżej zauważyłem, że to nie było wszystko.
Pozitano pasł się samotnie z dala od trzech stad. Wyglądał przy tym tak
wyniośle i pewnie siebie, że uśmiechnąłem się delikatnie. Mimo takiej sytuacji
potrafił pokazać swoją siłę. Był z niego prawdziwy Dziki Książę.
Oparłem się o drewniane barierki, obserwując kolejno wszystkie
konie. Przez chwilę miałem nawet ochotę przejść przez ogrodzenie i znaleźć się
obok któregokolwiek zwierzęcia. Pozitano jakoś w tej chwili nie mogłem brać pod
uwagę. Ogier tolerował moją osobę tylko w obecności mojego kochanego bliźniaka.
W innych wypadkach, zawsze parskał na mnie groźnie. Jednak i tak miałem
świadomość, że niedługo będę musiał zacząć to powoli zmieniać. W końcu
obiecałem Ignissowi, że zajmę się jego wierzchowcem.
- Przyszedłeś tu podziwiać widoki, jeździć konno czy odrabiać
karę? – Usłyszałem za sobą znajomy głos. Haruse stanął tuż przy mnie, ramieniem
stykając się z moim. Przez chwilę wzrokiem ogarnął wszystkie zwierzęta, po czym
spojrzał na mnie, uśmiechając się lekko.
Był naprawdę przystojnym mężczyzną. Uwielbiałem go całego,
jednak w głębi siebie czułem, że to nie jest to. Nie dam rady pokochać go tak,
jak on mnie. Nie zasługuję na jego uczucie, a najgorsze w tym jest to, że
najprawdopodobniej zaprzepaszczam swoją szansę na jedyny dobry związek.
- Sam nie wiem – odparłem cicho. Przed wyjściem, ubrałem się w
sportowe ubrania z myślą, że może chociaż przez chwilę będę mógł być na końskim
grzbiecie. – Chyba wszystko po trochu – dodałem, spoglądając uważniej na twarz
mężczyzny. Nie mogłem uwierzyć, że był on tak podobny do Pottera. Tak mało
rzeczy ich różniło, które przecież były też w pewnym stopniu widoczne i nie.
Gdyby nie ich oczy, pewnie za każdym razem musiałbym doszukiwać się innych
szczegółów. Jak chociażby tego, że włosy Haruse były odrobinę bardziej skręcone
przy końcówkach w porównaniu do prostych, roztrzepanych, aczkolwiek teraz już
bardziej ułożonych włosów Promyka Nadziei. Mojego Światła…
Jęknąłem wewnętrznie, kiedy uświadomiłem sobie, co właśnie
pomyślałem. Ten sen musiał naprawdę jakoś źle na mnie wpłynąć. To niemożliwe, żebym
zaczął uważać Pottera za swoje Światło. On nigdy nim nie będzie. Przecież nawet
nie wiadomo, czy będzie miał jakiekolwiek szanse w starciu z Czarnym Lordem
podczas wojny, która nieuchronnie szła nam naprzeciw. Najgorsze jest to, że
gdyby przegrał, nikt nie miałby już żadnej nadziei. Bo to Harry nią jest. On
jest ich nadzieją. Jedynym sposobem na ponowne wiedzenie szczęśliwego życia. To
od niego wszystko zależało.
- Draco? – Brunet pogładził mnie delikatnie po policzku,
otrzeźwiając całkowicie z zamyślenia. Posłałem mężczyźnie zaskoczone
spojrzenie, łapiąc się za tą część twarzy. – Zamyśliłeś się troszkę – oznajmił
to takim głosem, jakby nie widział nic złego w swoim zachowaniu, a tylko moja
reakcja wydawała się dziwna dla niego.
- Haruse, proszę cię – mruknąłem cicho, odsuwając się od niego
na krok. Mężczyzna jednak doskonale zrozumiał moją aluzję. Zaraz wyprostował
się, starając nie pokazywać po sobie tego, że zabolała go moja reakcja. – Może
powiesz mi, co mam dzisiaj robić? – spytałem, chcąc załagodzić jakoś tę
nieprzyjemną sytuację.
- Za chwilę sprowadzę konie do stajni, a ty wybierzesz dwa
konie do oporządzenia – odparł, siląc się na swój zwyczajny pogodny uśmiech,
chociaż doskonale mogłem zobaczyć jego zraniony wzrok.
- Dla jakich osób będą to konie? Mają jakieś doświadczenie? –
spytałem, obserwując jak mężczyzna przechodzi zwinnie przez płot i powoli
kieruje się do koni. Zmarszczyłem brwi, uświadamiając sobie, że nie uzyskałem
odpowiedzi.
Haruse podszedł bliżej do Pozitano, transmutując dopiero co
wyrwaną trawę w bat i uderzając nim blisko kopyt ogiera. Ten natychmiast zerwał
się do galopu, uciekając w stronę stajni. Co było najdziwniejsze, reszta koni
rzuciła się za nim. Zupełnie tak jakby nagle zwierzęta były w jednym, wielkim
stadzie. Uśmiechnąłem się lekko na ten widok, powoli kierując się ku stajni.
Przy wejściu poczekałem na Haruse, który dołączył do mnie ewidentnie
zadowolony.
- Niedługo przyjdzie tu Gryfonka z piątej klasy, która nigdy
nie jeździła konno, zaś drugi wierzchowiec będzie dla ciebie, Ryuuki. –
Mężczyzna wskazał mi jeden z boksów, w którym znajdowała się niepozorna klacz
rasy Appaloosa. Jej maść była naprawdę bardzo interesująca; na białej sierści
znajdowały się czarne, owalne plamy, przez co kojarzyła mi się z dużym
dalmatyńczykiem. – Piękna, prawda? Jest idealna dla początkujących jeźdźców.
Spokojna i wyrozumiała.
Spojrzałem na tabliczkę znajdującą się na drzwiach z
grawerunkiem jej imienia.
- Zora. Wspaniałe imię dla takiej klaczy – oznajmiłem, biorąc
od mężczyzny zgrzebło i wchodząc do środka. Samica zwróciła się w moim kierunku
zainteresowana. Jej postawione na baczność uszy od razu przekonały mnie, że nie
jest wystraszona lub zła, a nawet może spodziewać się czegoś dobrego. –
Grzeczna dziewczynka – dodałem, przykładając szczotkę do jej sierści. Widać
było, że jest to koń najbardziej nadający się do pierwszych jazd. Stała
spokojnie, pozwalając mi na szybkie oczyszczenie jej z piasku. Zapewne musiała
wcześniej potarzać się trochę na ziemi. – Wyczyścisz jej kopyta? Ja poszedłbym
w tym czasie po rząd dla niej – zwróciłem się do mężczyzny, który od razu
znalazł się przy mnie, trzymając w już dłoni kopystkę, która miała ułatwić mu
zadanie.
Ja w tym czasie wycofałem się z boksu, idąc w stronę
siodlarni, która znajdowała się zaraz przy wejściu do stajni. Pomieszczenie
wydawało się być malutkie, ale kiedy tylko tam wszedłem okazało się, że w
rzeczywistości było niesamowicie wielkie. Zalety magicznego świata. Co
najlepsze, każdy koń w stajni posiadał swój własny rząd, co mnie niezwykle
ucieszyło. Dodatkowo jeszcze, u każdego mogłem wybierać taki, jaki chciałem w danej
chwili typ siodła, popręgu, ogłowia, czy też kiełzna. A nawet jeśli czułbym
potrzebę, mógłbym wziąć dodatkowo zwykły, bądź też martwy wytok.
Wiedziałem jednak, że Zora musi być przygotowana dla
początkującej osoby, dlatego też chwyciłem po zwykły, czarną tranzelkę z
wędzidłem łamanym, oraz po jasny, kremowy czaprak i czarne siodło
ogólnoużytkowe. Dodatkowo wziąłem jeszcze lonżę. Byłem bardziej niż pewien, że
tak będą wyglądały pierwsze lekcje dla tego kogoś.
Z tym wszystkim wróciłem się do Haruse i Zory, by dojrzeć, że
jest tam już ktoś jeszcze. Praktycznie od razu w oczy rzuciła mi się ruda
czupryna dziewczyny. Weasley, mogłem się domyślić, że to ona.
- Profesorze, skończył już pan? – odezwałem się głośno,
podchodząc do boksu i zaglądając do mężczyzny. Haruse właśnie skończył czyścić
ostatnie kopyto i wyszedł, robiąc mi miejsce w przejściu. Spoglądając kątem oka
na dziewczynę dostrzegłem, że miała na sobie strój, który chociaż zapewne miał
służyć do czegoś innego, mógł się nadawać do jazdy konnej. – Przydałby się dla
niej jakiś toczek – dodałem, odkładając na chwilę na bok siodło z czaprakiem.
Lonżę z kolei podałem zaskoczonej dziewczynie. – A ty trzymaj i przyglądaj się
uważnie temu, co robię. Skoro chcesz nauczyć się jazdy konnej, musisz
dowiedzieć się jak należy obchodzić się z koniem.
Uśmiechnąłem się widząc, jak dziewczyna przytakuje mi krótko,
niechętnie. Mała wiewióreczka najwidoczniej nie była zadowolona, że to w mojej
obecności dane jej było teraz przebywać. Biedna, nie wiedziała, że tak będzie
już do końca roku szkolnego.
- W sumie nie ma jakiegoś większego znaczenia, czy zaczyna się
od siodła, czy ogłowia – zacząłem, ręką przywołując ją, by również weszła do
środka. Zapewne posłuchała mnie tylko dlatego, że w tej chwili byłem jej
„nauczycielem”. – Najczęściej jednak zaczyna się od zakładania właśnie ogłowia.
Musisz przy tym bardzo uważać, konie mają bardzo wrażliwą głowę i nie trudno o
otarcie jego oczu, czy urażenie pyska. – W tym czasie spokojnie oddzieliłem
wodze od tranzelki i przełożyłem je przed głowę klaczy. – Będzie wygodniej i
bezpieczniej po ściągnięciu kantaru. W razie, gdyby Zora się spłoszyła, miałbym
jak ją zatrzymać – dodałem, ściągając z głowy klaczy właśnie wymienioną rzecz.
– Teraz musisz trzymać ogłowie w prawej dłoni za paski policzkowe i tak je
trzymając, musisz przełożyć rękę pod pyskiem konia. O tak. – Zademonstrowałem
dziewczynie, która spoglądała zaciekawiona na moje poczynania. Przez chwilę też
zapomniałem się i machinalnie lewą dłonią zmusiłem klacz do włożenia do pyska
wędzidła. Spojrzałem kątem oka na wiewiórkę, ale ta zdawała się nie zauważać
tego szczegółu. – Dalej musisz przełożyć nagłówek przez uszy i poprawić
grzywkę, która znalazła się pod naczółkiem. – Demonstrowałem w dalszym ciągu. –
Teraz bierzemy pasek nazywany podgardlem i zapinamy go. To samo robimy paskiem
przy samym pysku. – Szybko zapiąłem obydwa paski, upewniając się, czy na pewno
wszystkie sprzączki są zapięte, a ich końce znajdują się w szlufkach. – Mam
nadzieję, że zrozumiałaś. Starałem się naprawdę, nie używać zbyt trudnego
słownictwa, byś nie czuła się w tym zbyt zagubiona.
- Myślę, że mówiłeś to jak dobry instruktor – odezwał się
Haruse, pojawiając się przy nas i zakładając dziewczynie kask. – Idealny –
szepnął, uśmiechając się delikatnie. – Draco, osiodłaj szybko Zorę i bierz się
za kolejnego konia. Ja później wszystko dokładnie wytłumaczę Ginny.
Tak! Tego mi było trzeba!
Bez szemrania spełniłem jego prośbę, zakładając szybko czaprak
na grzbiet Zory, a zaraz robiąc to samo z siodłem. Przez chwilę sprawdzałem,
czy na pewno znajduje się w dobrym miejscu, po czym zrzuciłem z siodła leżący
na nim popręg (był już zapięty z prawej strony siodła) i schylając się delikatnie,
chwyciłem go i szybko zapiąłem sprzączki popręgu do przystuł, zapinając je
najdalej jak umiałem. Za strzemiona nawet się nie brałem. Haruse i tak będzie
potem wszystko sam robił w stosunku do Rudej.
- To będzie tyle – zwróciłem się do mężczyzny, wychodząc z
boksu i zaczynając podchodzić do kolejnego, by obejrzeć znajdującego się tam
wierzchowca. Szukałem konia, który nie byłby taki posłuszny jak Zora, chociaż
też nie chciałem takiego dzikusa jak Pozitano. Nie musiałem nawet aż tak bardzo
się rozglądać. Już po chwili moim oczom ukazał się piękny, kary koń pełnej krwi
angielskiej.
- Enthir – szepnąłem cicho imię ogiera, a ten natychmiast
odwrócił pysk w moim kierunku. Tak, to jest idealny wierzchowiec.
Niewiele myśląc, pognałem do siodlarni, wybierając do zwykłego
ogłowia specjalne kiełzno zwane pelhamem, oraz martwy wytok. Przez chwilę
zastanawiałem się nad doborem siodła, w końcu decydując się po prostu na siodło
ujeżdżeniowe. Nie zapomniałem też zabrać jeszcze ze sobą małej pomocy – palcata
z temblakiem.
Z tym wszystkim pognałem do boksu Enthira, wchodząc do środka
i nie za szybko siodłając konia. W tym wypadku chciałem się rozkoszować tym
zajęciem, jednak, jak to zawsze bywa, szybko się skończyło.
Klepiąc ogiera po szyi, wyprowadziłem go z boksu, kierując się
z nim ku wyjściu ze stajni. Wierzchowiec szedł posłusznie, choć w głębi siebie
czułem, że nie będzie mi z nim tak łatwo. Aż nie mogłem się doczekać, kiedy
będę mógł go dosiąść.
W niedużej odległości dojrzałem Haruse i Wiewiórkę siedzącą
już na klaczy. Yoshizawa lonżował ją bardzo ostrożnie, co chwilę sypiąc w jej
kierunku jakimiś uwagami na temat jazdy konnej i pochwałami, że tak dobrze jej
idzie.
Byłem już na tyle blisko, by nawet usłyszeć, że brunet
proponował jej przejście ze stępa do kłusa, na co dziewczyna dosyć nieśmiało
zgodziła się.
- Profesorze Yoshikawa jestem już gotowy – oznajmiłem,
przystając w odpowiedniej odległości od mężczyzny i klaczy, która kłusowała
wokół niego w nie za dużej odległości.
- Wspaniale, Draco. – Mężczyzna posłał mi zadowolony uśmiech.
Zaraz też spojrzał na wybranego przeze mnie konia, a jego twarz nabrała
odrobinę zmartwionego wyrazu. – Jesteś pewny, że dasz sobie z nim radę? Może
lepiej, żebyś nie zaczynał z nim jeszcze teraz? To naprawdę trudny do
okiełznania koń.
- Nic mi nie będzie – odparłem odrobinę zbywająco. – Będę
jeździł w pobliżu, a i będę ostrożny. Nie będę w żadnym wypadku szarżował –
zapewniłem go, chociaż obydwoje wiedzieliśmy, że w tym wypadku tak nie zrobię.
- Po prostu uważaj na siebie, Draco – powiedział tylko, a ja
natychmiast odwróciłem się do konia, wydłużając szybko strzemiona na
odpowiednią dla mnie długość, po czym, trzymając wodzę w lewej dłoni, złapałem
się łęków siodła, wkładając nogę do strzemienia i sprawnie dosiadając ogiera.
Zdążyłem jedynie włożyć drugą nogę w strzemię, kiedy ruszył z kopyta, jakby
rażony prądem.
Uśmiechając się szeroko, zebrałem wodze pociągając je do
siebie mocno i jednocześnie ściskając wierzchowca piętami. Enthir zwolnił do
stępa, teraz praktycznie poruszając się trochę w miejscu. Spróbował też skręcić
w lewo, ja jednak zaraz pociągnąłem go na prawo, palcatem uderzając go w zad. Wierzchowiec
wyrwał się odrobinę do przodu, by po chwilce stanąć w miarę spokojnie. Parsknął
jeszcze tylko, jakby wyrażał teraz swoją aprobatę.
Poklepałem go w nagrodę po szyi, ruszając przed siebie szybkim
galopem. Anglik zdawał się teraz w ogóle nie protestować. Tak jakby właśnie
tylko tego oczekiwał. Tak więc czas chyba temu sprostać.
Co jakiś czas robiłem jakieś wolty, byleby tylko urozmaicić
jakoś moją przejażdżkę. Nawet różdżką udało mi się ustawić kilka przeszkód,
które postanowiłem przeskoczyć. Z dumą musiałem przyznać, że Enthir był
naprawdę świetnym wierzchowcem i teraz już miałem o wiele większą motywację, by
powrócić do jazdy konnej.
Swoją drogą to było zadziwiające, że mimo upływu sześciu lat, kiedy
nawet nie miałem okazji dotknąć końskiego rzędu, doskonale dawałem sobie radę w
siodle, pamiętając dokładnie reakcje na poszczególne zachowania koni, jak i nie
miałem problemu z przypomnieniem sobie teorii.
W końcu jednak zawróciłem konia ku Yoshizawie, pędząc ku niemu
szybkim galopem, chociaż do cwału to było mu daleko. Mężczyzna stał przy Zorze
i chyba właśnie miał przypilnować, by Wiewióra zeszła bezpiecznie z konia.
Teraz jednak wpatrzony był we mnie i w to co robię.
Gwałtownie zatrzymałem ogiera jakieś półtora metra od bruneta,
ściskając go sprawnie, a ten zaraz zrobił lewadę, stojąc tak w tej pozycji
przez chwilę. Uwielbiałem tę sztuczkę, kiedy koń specjalnie dla mnie stawał na
tylnich kopytach.
- Draco! To było niebezpieczne! – warknął mężczyzna, nie mogąc
najwidoczniej powstrzymać swojego zdenerwowania.
- Skądże. Jeździłem konno odkąd pamiętam i tylko raz zdarzył
mi się naprawdę niebezpieczny wypadek – odparłem, jakbym nie widział w tym nic
złego. – Co prawda, było małe zagrożenie, że mogłem już nie chodzić, ale w
końcu to byli mugolscy lekarze, no i miałem wtedy złamany kręgosłup. Lekcja już
się skończyła? – Zmieniłem zaraz temat, uświadamiając sobie, że powiedziałem
odrobinę za dużo w obecności rudej wiewiórki.
- Tak – przytaknął krótko Haruse, po czym pomógł dziewczynie
zejść z klaczy. Ja sam pochyliłem się do przodu, wyciągając nogi ze strzemion i
zgrabnie zeskakując z grzbietu Enthira. – Jak wrażenia po pierwszej lekcji,
Ginny? W ogóle jak ci się podobała jazda Dracona? Doświadczonego jeźdźca, z
kilkoma wygranymi na koncie?
- Jak na pierwszą… spodziewałam się, że tak… Bardzo mnie to
cieszy… jechać na tak wspaniałym zwierzęciu – powiedziała cicho, uśmiechając
się. Szkoda tylko, że nie byłem w stanie dosłyszeć do końca jej słów. Chociaż
to zapewne było też spowodowane tym, że stałem od nich w pewnej odległości. –
Choć przyznam, że na początku naprawdę się trochę bałam. Nie byłam pewna, czy
dam radę. A co do popisu Fre... Malfoya – poprawiła się szybko. Ja z kolei w
tym momencie udałem, że nie miałem pojęcia, jak chciała mnie nazwać. – Nie
spodziewałam się, że jest taki dobry. Z łatwością okiełznał swojego konia,
choć, kiedy tak gwałtownie ruszył, miałam wrażenie, że nie da rady nad nim
zapanować. – Jej słowa wprawiły mnie w trochę mieszane uczucia. Z jednej strony
mnie chwaliła, co było naprawdę fajne, z drugiej zaś w jej głosie potrafiłem
wyłapać wyraźną niechęć do mojej osoby.
Uśmiechnąłem się tylko lekko, zaczynając prowadzić konia ku
stajni i udając, że dziewczyna nic nie odzywała się na temat mojej jazdy.
Później porozmawiam trochę z Haruse na ten temat.
Och! Właśnie przypomniałem sobie, że dziś o siedemnastej,
miałem stawić się w gabinecie Dumbla. Will coś wczoraj wspominał, że to będzie
zebranie zarówno w sprawie dyżurów prefektów wieczorem na korytarzach, jak i
będziemy zapewnie wybierać nowego naczelnego, związku z tym, że poprzedniczka –
Sarah postanowiła zakończyć już swoją edukację.
Jejku, jak ja tego nienawidziłem. Począwszy od samego gabinetu,
przechodząc przez drogę do tego miejsca i skończywszy na samym właścicielu. Po
prostu żyć, nie umierać. Mam tylko nadzieję, że nie będzie częstował nas
żadnymi cukiero–podobnymi rzeczami. Od samego zapachu robi mi się niedobrze, a
nie miałbym ochoty jakoś tak puścić pawia na środku pomieszczenia. Księciu nie
wypada mieć takich wpadek.
Swoją drogą, dobrze byłoby teraz wziąć sobie długą, gorącą
kąpiel i zapalić chociażby jedną fajeczkę.
Hej,
OdpowiedzUsuńten sen Draco, czyżby miał być proroczym, a może Harry przyjdzie pojeździć konno, zastanawia mnie jesno Ignis w Slytherinie jest traktowany normalnie, a gdyby to był Potter czy Weslay to było by wielkie halo...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, a ten sen Draco, czyżby proroczy, wyobrażam sobie, że Harry przyjdzie pojeździć konno, zastanawia mnie jedna rzecz Ignis w Slytherinie jest traktowany tak normalnie, jakby był jednym z nich, a gdyby to był Potter czy Weslay to było by wielkie halo o to...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, sen Draco, czyżby proroczy? zastanawiam się jak Ignis jest traktowany w Slytherinie czy tak normalnie, jakby był jednym z nich...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza