poniedziałek, 7 października 2013

Rozdział 28 - Harry



Przepraszam T.T Biję się pierś za ten poślizg. I jednocześnie oznajmiam, że to się więcej nie powtórzy, a przynajmniej mam taką nadzieję i plan. Jednak coby się zabezpieczyć przed tego typu wypadkami, postanowiłyśmy (a właściwie ja ubłagałam Yunohę) żeby przenieść dzień publikacji na niedzielę, bo bardzo często tylko w weekendy będę teraz mogła znaleźć czas na pisanie... Choć to i tak nie zawsze. Urwanie głowy mam, komu je dam... No ale nic, jakoś przeżyję. Zwłaszcza, że teraz dopiero tak naprawdę zaczynają się najlepsze rozdziały (trzeba być wytrwałym, żeby nagroda była jeszcze lepsza xD).
Mam nadzieję, że się Wam spodoba.
~Saneko
~*~*~*~
– Może usiądziesz, Harry. – To był rozkaz, nie pytanie. Zająłem szybko wskazane krzesło i utkwiłem wzrok w powierzchni biurka, nie mając odwagi spojrzeć choćby o cal wyżej.
– Chciał mnie pan widzieć? – wydusiłem. Kto by pomyślał? Tyle razy stawałem twarzą w twarz z Voldemortem, ba! nawet się z nim kłóciłem. Jeszcze więcej razy sprzeczałem się z siedzącym przede mną staruszkiem, nie przejmując się konsekwencjami, a teraz bałem się oddychać, żeby go tylko bardziej nie zdenerwować. Znam go od sześciu lat, ale to pierwszy raz gdy widzę go w takim stanie. Czułem się przytłoczony atmosferą napięcia, która panowała w gabinecie. Powietrze było gęste od negatywnych uczuć i magii, która otaczała Dumbledore’a. Zdecydowanie zasługiwał na miano najsilniejszego czarodzieja stulecia.
– Mógłbyś mi z łaski swojej powiedzieć, chłopcze, dlaczego tak lekkomyślnie postanowiłeś narazić się na niebezpieczeństwo? – W chwili gdy padło to pytanie, mój strach się ulotnił, zastąpiony przez irytację. Spojrzałem hardo w oczy dyrektora.
– Uciekłem właśnie dlatego, że byłem w niebezpieczeństwie.
Dumbledore zmarszczył brwi najwidoczniej zaskoczony moimi słowami. Czyżby państwo Weasley nic mu nie powiedzieli? Prosiłem ich co prawda o to, by pozwolili mi samemu się zająć Dursleyami, ale nie przypuszczałem, że powstrzymają się także przed powiedzeniem o tym Dumbledore’owi… W sumie to i lepiej, że nic nie wie. Przynajmniej nie będzie próbował wtrącać się czy zmieniać mojej decyzji. Nawet jeśli wciąż nie mam żadnych planów na to, jak tę sprawę rozwiązać. Wtedy na peronie zareagowałem automatycznie, gdy po raz kolejny chcieli decydować za mnie.
– Obawiam się, że nie wiem, o czym mówisz, Harry. Jak to byłeś w niebezpieczeństwie? – Ton jego głosu nieco złagodniał, ale wciąż był poważny i daleko mu było do swojej zwyczajowej przyjacielskiej wersji.
– Nie musi pan wiedzieć, o co chodzi. Bardziej się chyba liczy to, że mogę tu teraz być.
W końcu zależy ci tylko na tym, żebym nie umarł, nim nie pokonam Voldemorta.
– Mylisz się, Harry. Obydwie te sprawy są ważne.
– Jakoś wcześniej twierdził pan inaczej.
– Doprawdy? Kiedy?
Za każdym razem, gdy skazywałeś mnie na Privet Drive 4.
Nic mu jednak nie powiedziałem i nie mam takiego zamiaru. Skoro do tej pory go nie obchodziło, co się dzieje u Dursleyów, to teraz niech nie liczy, że mu o wszystkim grzecznie powiem. Na to już za późno. Zresztą i tak więcej tam nie wrócę.
– Harry – ponaglał mnie, ale uparcie milczałem. Mierzyliśmy się chwilę wzrokiem, aż wreszcie znów się odezwał. – Skoro nie zamierzasz powiedzieć mi, co takiego stanowiło dla ciebie zagrożenie , gdy mieszkałeś u swojego wujostwa, to może wyjawisz mi chociaż powód, dla którego nie powiadomiłeś o swojej ucieczce ani mnie, ani Weasleyów, ani w ogóle kogokolwiek z Zakonu? Moglibyśmy przynajmniej być spokojni, wiedząc, że jesteś bezpieczny…
– Tak? A podobno tylko u Dursleyów mogę być bezpieczny! Oczywiście nie licząc Hogwartu. A wątpię, by nagle dzięki mojej ucieczce pozwolił mi pan spędzić wakacje w szkole, skoro każdego roku mi pan odmawiał!
– Pozwoliłbym. W końcu to wyjątkowa sytuacja. Harry, twoje życie jest dla wszystkich niebywale cenne…
– Świetnie! Więc istotne jest tylko to, że żywy wrócę do szkoły, tak?!
– Harry – drgnąłem na jego ostry ton. – Czy ty nie zdajesz sobie sprawy, jak wielką wartość dla ludzkości ma twoje życie? Że od ciebie zależy los tysięcy innych osób? Jeśli pozwolimy, by Tom wygrał, nastaną potworne czasy. Dlatego musimy go unieszkodliwić.
– Jestem dla was wszystkich tylko narzędziem do pokonania Voldemorta! Jedyny powód, dla którego mnie chronicie, to jakaś głupia przepowiednia! Gdyby nie ona, w ogóle by was nie obchodziło co się ze mną dzieje! Chociaż nie, pana i tak to nie obchodzi! Najważniejsze żebym nie mieszał się w pana plany, a wtedy wszystko będzie dobrze! – krzyczałem, stojąc teraz z zaciśniętymi pięściami przed dyrektorem.
 – Nie jesteś narzędziem, Harry. – Głos dyrektora złagodniał, ale atmosfera w pomieszczeniu wcale nie zelżała. Teraz to ja byłem wściekły i nie zależało mi specjalnie na tym, żeby się uspokoić. – Ale musisz zrozumieć, że w tobie jednym jest nasza nadzieja. Wszyscy oczekują, że ich ocalisz.
 – Tylko dlaczego inni muszą decydować za mnie, czy chcę sprostać tym oczekiwaniom, czy nie?! – Nie wytrzymałem i wydarłem się, uderzając przy tym pięścią w stojące przede mną biurko. Czemu wszyscy się tak wymądrzają, skoro tak naprawdę nic nie wiedzą o moim życiu?! Hermiona, Dumbledore, nawet Malfoy! Chociaż on przynajmniej nigdy nie udawał, że się o mnie troszczy.
– O tym decydujesz tylko ty, Harry – odparł mężczyzna, znów skupiając moją uwagę na sobie. – Choć może ci się wydawać inaczej. Pomyśl. Gdybyś rzeczywiście nie chciał podołać oczekiwaniom innych, czy ktoś byłby w stanie cię do tego zmusić? Nie wydaje mi się. Masz wybór. Mógłbyś przyłączyć się do Voldemorta zamiast nam pomagać, ale nie robisz tego. Tyle razy stawałeś przed nim, za każdym razem wybierając tę stronę. Tak naprawdę chcesz z nim walczyć. Po prostu czasem gubisz się w swoich myślach. Przygniata cię ciężar odpowiedzialności, która spoczywa na twoich barkach. Chcesz, żeby to wszystko się skończyło, żeby ludzie dali ci spokój i pozwolili żyć według własnego uznania. To normalne, zapewniam cię, ale niemożliwe do spełnienia.
– A skąd pan może to wiedzieć?! – zawołałem z goryczą, jednak wzrok staruszka jasno dał mi do zrozumienia, jak głupie było to pytanie. Przecież to Dumbledore. Dyrektor Hogwartu odpowiedzialny za życia dziesiątek… nie, SETEK dzieci, które znajdują się pod jego opieką. Człowiek, który pokonał Grinewalda. On też kiedyś musiał walczyć na śmierć i życie z potworem. A teraz jest tym, którego nazywają najpotężniejszym białym czarodziejem tego stulecia. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jaka odpowiedzialność musi spoczywać na jego barkach. Ale to nie zmieniało faktu, że wciąż byłem zbyt zły, by przeprosić. Dumbledore najwidoczniej dostrzegł zmianę w mojej postawie, bo nie skomentował mojego wybuchu. Zamiast tego powiedział coś, czego się kompletnie nie spodziewałem, biorąc pod uwagę moje zachowanie.
– Wiesz, Harry, gdyby tylko była taka możliwość, wziąłbym pokonanie Toma na siebie. Ale to niemożliwe. To TOBIE los postawił takie zadanie i nikt inny mu nie podoła. Robię wszystko co mogę, by ułatwić ci twoją misję, naprawdę. Ale nie zmienia to faktu, że główna rola w tym, wybacz to określenie, „przedstawieniu” należy do ciebie. Czy ci się to podoba czy nie. Znasz przecież przepowiednie.
– Trudno ją zapomnieć… W końcu to ona jest powodem wszystkiego, co najgorsze w moim życiu.
– Wiem, że ci ciężko, Harry… Ale nie wolno ci się poddać. Pamiętaj, że przepowiednię można wypełnić na dwa sposoby. Jedną z opcji jest śmierć Toma, a drugą… twoja. Dlatego musisz walczyć. Dla samego siebie. Dla swoich przyjaciół. A także dla tych, którzy oddali swoje życia w twojej obronie. To właśnie są powody, dla których powinieneś pragnąć przeżyć i za wszelką cenę pokonać Voldemorta.
Milczałem, wpatrując się z szokiem w poważną twarz dyrektora. Nigdy wcześniej nikt nie przedstawił tego w taki sposób. Ja sam nigdy tak na to nie spojrzałem. Do tej pory żyłem z przeświadczeniem, że jestem jakimś cholernym kozłem ofiarnym, żywą bronią. „Muszę walczyć, bo ludzie tego po mnie oczekują” a nie „muszę walczyć, aby przeżyć i ofiara moich rodziców nie poszła na marne” czy chociażby „muszę przeżyć, by przyjaciele nie cierpieli po mojej śmierci”.
– A teraz chłopcze, może mi wreszcie powiesz, czemu uciekłeś z domu wujostwa? I dlaczego nie dałeś nam o tym znać? Możesz mi wszystko powiedzieć.
Z początku znów milczałem. Biłem się z własnymi myślami. Po tym wszystkim, co powiedział dyrektor, przez to co mi uświadomił, nagle problemy z wujostwem wydały mi się wymówką, by uciec od swojego prawdziwego życia. Życia, które do tej pory uważałem za naprawdę niesprawiedliwe. Nie żebym nagle zaczął się cieszyć z tego, że to akurat ja mam pokonać Voldemorta. Ale mimo wszystko różnica między robieniem tego dla siebie i moich bliskich a walką „dla dobra ludzkości” jest ogromna.
Ale i tak nie zamierzałem wyjawić dyrektorowi powodu mojej ucieczki. A co za tym idzie, nie mogę mu powiedzieć, że ukrywałem się przed przyjaciółmi, by nie widzieli mnie w siniakach.
– Nudziłem się tam, to wszystko. Pomyślałem, że w Londynie będzie ciekawiej. Nie pomyślałem o tym, że to może być tak niebezpieczne. Przepraszam – powiedziałem szybko pierwsze co przyszło mi do głowy. Nigdy nie byłem najlepszy w kłamaniu. A Dumbledore wcale nie wyglądał na przekonanego.
 – Jesteś pewny, że tylko dlatego, Harry? – spytał poważnie, przypatrując mi się uważnie. Czułem się nieswojo pod tym spojrzeniem. Miałem wrażenie, jakby przeszywało mnie na wylot, odkrywając przy tym dyrektorowi wszystkie moje myśli. Ale nie stosował legilimencji, tego byłem pewien.
Przytaknąłem, modląc się w duchu, żeby pozwolił mi już stamtąd wyjść. Miałem dosyć tej rozmowy.
 – Harry, jeśli jednak chciałbyś mi jeszcze o czymś powiedzieć, porozmawiać, to wiedz, że moje drzwi zawsze stoją dla ciebie otworem, dobrze? – powiedział przyjaźnie, jednak na jego twarzy widniała absolutna powaga. Skinąłem głową w odpowiedzi i uznając to za zakończenie rozmowy, pożegnałem się i tak szybko, jak to było możliwe, opuściłem okrągły gabinet.
~*~
 – Och, Harry! Tak długo rozmawialiście? – spytała zdziwiona Hermiona, razem z Ronem zatrzymując się w drodze pod salę od OPCM, gdzie ich złapałem. Krążyłem po korytarzach, w poszukiwaniu mojej klasy, bo oczywiście wyszedłem z Wielkiej Sali nim McGonagall zaczęła rozdawać nasze plany zajęć.
 – Nie. Znaczy tak. Znaczy… Skończyliśmy już jakiś czas temu, ale stwierdziłem, że nie będę wracał w połowie lekcji, bo tylko bym przeszkadzał – wyjaśniłem kulawo. Tak właściwie tylko po części była to prawda. W rzeczywistości po prostu nie chciało mi się iść na końcówkę transmutacji, której mieliśmy dziś dwie godziny. Zamiast tego całą spędziłem na włóczeniu się po korytarzach.
 – I co Cuks w końcu od ciebie chciał? – Ron spojrzał na mnie zaciekawiony, choć wydawał się też trochę zmartwiony. – Faktycznie chodziło o twoją ucieczkę? – dodał cicho, upewniając się, czy nikt oprócz nas go nie słyszy.
 – Tak. Pytał się dlaczego to zrobiłem. Był na mnie naprawdę wściekły – przyznałem niechętnie, poprawiając torbę na ramieniu.
 – Rozumiem, że powiedziałeś mu wszystko? – spytała Hermiona, patrząc na mnie wyczekująco. Ja jednak tylko odwróciłem wzrok. – Harry! Nie wierzę, że znowu to zrobiłeś! Nie rozumiesz, że ukrywając prawdę tylko wszystko pogarszasz?! – syknęła na mnie.
– A co zmieni powiedzenie mu o wszystkim teraz? W najbliższe wakacje i tak tam nie wrócę, a później już wcale nie będę musiał.
– Ale mógłby coś zrobić, żeby odpowiedzieli za to, jak cię traktowali.
– Hermiono, już mówiłem, że sam zamierzam się tym zająć. Pozwólcie mi choć raz samodzielnie podjąć decyzję. Wiem, że się o mnie martwicie. Ale spróbujcie mi zaufać, tak jak chcecie, żebym ja ufał wam.
– Ale przecież my ci ufamy – odparła zaskoczona. – Po prostu od kiedy nie ma Syriusza… – urwała i rzuciła mi szybkie, zaniepokojone spojrzenie. Poczułem uścisk w piersi, ale skinąłem lekko głową, dając znać, by mówiła dalej. – Od kiedy go nie ma, to właśnie profesor Dumbledore jest kimś w rodzaju twojego opiekuna w magicznym świecie. No może jeszcze jest profesor McGonagall, jako opiekunka naszego domu. To chyba normalne, by to właśnie któreś z nich zajęło się tą sprawą…
– Może masz rację, ale wciąż nie chcę nikogo więcej w to mieszać…
– O czym tak szepczecie? – Aż drgnąłem zaskoczony, słysząc tuż przy uchu konspiracyjny szept Iga. Odwróciłem się i spojrzałem wprost na jego uśmiechniętą twarz. Odwzajemniłem wyszczerz.
– O niczym ważnym. A ty gdzie byłeś?
– Wiesz zew natury i te sprawy… Za to ty wreszcie wróciłeś z pola bitwy. W dodatku żywy!
– Dyrektor jest raczej daleki od zrobienia krzywdy Harry’emu, Black. – Co jest…? Myślałem, że Ron w końcu zaakceptował Iga. Przecież na śniadaniu sam go bronił!
– Ej, Ron, spokojnie. Przecież tylko żartowałem – Ig zrobił zakłopotaną minę.
– Dla ciebie „Weasley”, Black.
– Ron, znowu zaczynasz? Co ci odbiło? – spytałem zirytowany. – Myślałem, że dałeś już sobie spokój.
– Mówiłem ci już, co o nim myślę. Nie myśl, że tak łatwo zmienię zdanie.
– Ale przecież rano stanąłeś w jego obronie – zauważyłem skołowany.
– To dlatego, że jest z Gryffindoru. A Malfoy się go czepiał.
Między naszą czwórką zapadła niezręczna cisza.
– Och… Rozumiem.
Spojrzałem na smutnego Iga i się wkurzyłem. No bo dlaczego on ma cierpieć przez nieufność Rona? Choć to właściwie nie jest nieufność, tylko zwyczajna podłość! Jest dla niego wredny tylko dlatego, że Ig jest kuzynem Fretki. To idiotyczne!
– Powiedziałeś, że spróbujesz go zaakceptować – wycedziłem.
– Ale powiedziałem też, że nie potrafię mu zaufać tak szybko jak ty.
– Nie mówię, że musisz mu od razu ufać. Po prostu postaraj się być dla niego milszy!
Przez chwilę biliśmy się z Ronem na spojrzenia.
– Hej, spokojnie. Przecież to nic takiego. – Ig wyszczerzył się do mnie serdecznie, by zaraz zwrócić się do Rona.  – Co powinienem zrobić, żebyś chociaż troszkę wymazał z mojej karty hasło: "Nie ufam mu"? Może powinienem zdradzić ci jedną, czy dwie tajemnice Smoczka, co?
– Naprawdę zamierzasz to zrobić? – spytał podejrzliwie Ron, w tym samym czasie gdy ja mówiłem:
– Daj spokój, Ig, nie musisz tego robić. Ron sam wkrótce zrozumie, że się myli co do ciebie.
 – Nie no, jest ok. Przecież nic się nie stanie, jak wam o tym powiem – wzruszył ramionami, uśmiechając się szeroko.
 – W takim razie zaczynaj, zamieniam się w słuch.
– Na przykład, kiedy byliśmy mali Smoczek przychodził do mnie codziennie w nocy spać, bo bał się, że złe Wile wyjdą spod łóżka i go porwą do swojej krainy. – Uśmiechnął się rozbrajająco. – Zawsze łykał wszystko, co mu powiedziałem... Niestety skończyło się to, jakoś gdy mieliśmy po osiem, dziewięć lat.
 – Nie wierzę, że Malfoy robił coś takiego – powiedział podekscytowany Ron, zacierając ręce. – Niech no tylko Seamus i Dean się o tym dowiedzą… Harry, musimy wykorzystać tę informację przy najbliższej okazji. Niech no tylko spróbuje cię znowu obrazić… – Uśmiechnął się do mnie przyjaźnie, ale nie byłem w stanie odwzajemnić tego gestu. Czemu aż tak zależało mu na skrzywdzeniu Malfoya? Wiem, że nigdy nie lubił Ślizgonów, blondyna w szczególności, ale to już zakrawało na obsesję. Przecież to normalne, że małe dzieci boją się ciemności i potworów pod łóżkiem. A Malfoy jest przecież takim samym człowiekiem jak my. Odczuwa strach, jak każdy. Nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że nie chciał spać sam. Wiele bym dał, żebym tak jak on mógł dzielić z kimś łóżko, gdy budziłem się z koszmarów. Nawet jeszcze całkiem niedawno, dopóki nie odkryłem kojących właściwości biegania, po wyrwaniu się z wizji Voldemorta pragnąłem mieć przy sobie kogoś bliskiego. W dormitorium było jeszcze całkiem znośnie, gdy słyszałem pochrapywanie Neville’a, czy spokojne oddechy Rona, Seamusa i Deana, ale gdy wizje dopadały mnie u Dursleyów… Czasem przez wiele godzin po przebudzeniu nie byłem w stanie zmrużyć oka. To były okropne chwile. Czułem się tak nieznośnie samotny…
 – Harry? – spojrzałem, na Hermionę, czując jej dłoń na swoim ramieniu. – Coś się stało?
 – Nie, nic. Zamyśliłem się tylko… To powiedz, Ig, co jeszcze robił mały Malfoy? – spytałem, by odciągnąć uwagę przyjaciół od siebie. Chociaż nie był to jedyny powód. Byłem ciekawy, co jeszcze Ig powie o Malfoyu. Odkąd pierwszy raz usłyszałem imię Iga podczas tamtej pamiętnej nocy na korytarzu, za jego przyczyną coraz częściej przekonywałem się, że Malfoy posiada bardzo ludzką stronę osobowości.
 – Draco od zawsze bardzo "szanował" swojego ojca i bał się zrobić cokolwiek, co mogłoby go rozzłościć i pamiętam, że kiedyś wziąłem farbę do włosów i pofarbowałem go. Żebyście widzieli jego zapłakaną minę, kiedy próbował ze wszystkich sił zmyć z siebie farbę.  – Zaśmiał się.  – Albo jak na jego piąte urodziny zamknąłem go w szafie na jakieś pół godziny, godzinę. Kiedy go wyciągnąłem strasznie wył, a potem przez tydzień nie podchodził do niej. Wiecie, jak Smoczek był malutki, to był masakrycznie wrażliwy. Mógłby być wręcz uważany za Celest.
 – Kim jest Celest? – spytała zaciekawiona Hermiona, a oczy zabłyszczały jej tym dziwnym blaskiem, jak zawsze, gdy miała możliwość dowiedzenia się czegoś nowego. Tym razem nawet ja podzielałem jej zainteresowanie. Podobało mi się to, co opowiadał Igniss. Nawet, ku mojemu zaskoczeniu, nie sprawiło mi zbytniego problemu wyobrażenie sobie małego, zapłakanego Malfoya.
 – Celestia. Zmarła, jeszcze zanim się narodziła. Siostra Draco. Byłaby teraz w siódmej klasie – wyjaśnił spokojnym głosem, choć w szarych oczach widać było smutek.
 – Och – powiedziała cicho Herm. – Przepraszam, nie wiedziałam – dodała łagodnie.
Gdy tak patrzyłem na ich smutne miny, uderzyła mnie nagle pewna myśl. Jak w tej sytuacji musiał się czuć Malfoy? Powinien mieć dwójkę rodzeństwa, a mimo to był sam.
 – Biedny…  – wyrwało mi się.
 – Przecież to tylko kuzynka Iga, w dodatku nigdy jej nie spotkał…
 – Ron, jak możesz być tak nieczuły? – spytała oburzona Herm. – Nawet Harry to rozumie… Oczywiście, bez urazy – zwróciła się do mnie.
 – Ale ja…  – zacząłem, jednak nie dane mi było dokończyć.
 – Nie jestem nieczuły – mruknął urażony Ron. – Sama pomyśl. No dobra, rozumiem, że to przykre, ale nie była mu wcale taka bliska – bronił się.
 – Ale ja mówiłem o Malfoyu – wtrąciłem szybko. Nie chciałem, żeby pokłócili się przez nieporozumienie. I w sumie poskutkowało. Tylko że teraz cała uwaga zszokowanych przyjaciół skupiła się na mnie. Ja jednak nie widziałem w tym nic dziwnego. – Bo wiecie... On przecież stracił dwójkę rodzeństwa. Siostrę, brata. To musi być straszne, żyć z taką świadomością.
 – Harry! – Ron wybałuszył na mnie oczy. – Co ci się stało? Czemu bronisz tego drania? Przecież to Malfoy!
 – Ale też człowiek! Myślisz, że on nie ma uczuć? – podniosłem nieznacznie głos.
 – Dokładnie tak uważam! Dowiódł tego niejeden raz w ciągu ostatnich pięciu lat. Nie rozumiem za to, jak ty możesz go o nie posądzać?! Po tym wszystkim, co nam, a przede wszystkim TOBIE zrobił!
 – To nie ma z tym nic wspólnego! – warknąłem. – Przecież my też…
 – Panowie, co to za krzyki? Już dawno po przerwie. – Nawet nie zauważyłem, kiedy pojawił się nasz nauczyciel i wpuścił klasę do sali. – Proszę – powiedział stanowczo, wskazując na otwarte drzwi.
 – Przepraszamy, panie profesorze, już wchodzimy. – Hermiona jak zwykle wzięła na siebie konfrontację z nauczycielem. Ruszyła we wskazanym kierunku, jednak my nawet nie drgnęliśmy. Znów mierzyliśmy się wzrokiem. Przez głowę przemknęło mi pytanie, czy on zawsze był taki ograniczony?
 – Harry, Ron! – syknęła na nas, jednak nie zwróciliśmy na nią uwagi. Ron mnie naprawdę zirytował. Rozumiem, że nie lubi Malfoya, ja też go nie lubię, ale mimo wszystko to przecież człowiek! Jak może być wobec niego aż tak obojętny i nieczuły? – Ig, zrób coś, proszę – jęknęła dziewczyna i po chwili poczułem, jak Igniss ciągnie mnie za ramię.
Usiadłem z nim w jednej ławce. Nie miałem w tej chwili ochoty na towarzystwo Rona, a on najwidoczniej na moje, bo usiadł z Hermioną. Dajcie spokój, zdążyliśmy się pokłócić dwa razy w ciągu dziesięciu minut!
 – Dzięki, Harry. Mimo wszystko czuję się bardziej jak brat Draco, niż jego kuzyn – odezwał się po chwili Ig. Przeniosłem spojrzenie z Yoshizawy, który właśnie się nam przedstawiał, na sąsiada z ławki. Chłopak uśmiechał się lekko, choć wyglądał przy tym na zakłopotanego. – W końcu znam go od dziecka. To mój mały Smoczek, który latał wszędzie za mną z podziwem.
 – Och, nie ma za co – zapewniłem szybko. – Przecież każdy…
 – Bawicie się dobrze? Panie Potter? Panie Black? – Yoshizawa stanął tuż przed naszą ławką, spoglądając na nas karcąco. Chociaż, gdy tak na niego patrzyłem, miałem wrażenie, że jest bardziej rozbawiony niż zły.– Dzisiejszą godzinę poświecę na zapoznaniu się z wami oraz tym, co już umiecie – kontynuował po chwili, zostawiając nas w spokoju. Wrócił na środek klasy.  – Zgłaszajcie się w razie jakichkolwiek pytań, nikt nie zostanie pominięty… – Rozejrzał się szybko po klasie, szukając chętnych. – Tak? Panno…?
 – Lavender Brown – przedstawiła się. Spojrzałem zdziwiony na blondynkę. Byłem pewny, że to Hermiona jako pierwsza wyrwie się z pytaniem. Przeniosłem szybko wzrok na stolik, przy którym siedziała ona i Ron. Z zaskoczeniem zauważyłem, że pochłonięci cichą rozmową kompletnie ignorowali to, co się działo w sali. To było niemal tak szokujące jak słowa, które w następnej chwili padły z ust Lavender. – Jest pan modelem, prawda? – spytała podekscytowana.
 – Na pewno!  – dodała jakaś inna.  – Mam z nim plakat.
 – Ja też. W dodatku jest na nim z takim ślicznym blondynem... – dołączyła się trzecia, a po chwili w klasie zapanował jeden wielki gwar. Spora część dziewczyn z obu domów włączyła się do dyskusji. Byłem w stanie zrozumieć zaledwie najbliżej siedzące dziewczyny, ale to wystarczyło, bym mnie zamurowało.
 – A to nie jest przypadkiem Draco?
 – No coś ty! To niemożliwe!
 – Chcesz się założyć? Możemy to zaraz sprawdzić. Mam go przy sobie!  – oznajmiła jedna ze Ślizgonek, a ja prawie zleciałem z krzesła, głównie przez rozkładającego się na ławce Iga, który rechotał jak opętany. W ostatniej chwili przytrzymałem się brzegu ławki.
 – Jest pan wolny?  – padło kolejne pytanie. Nawet w tym całym gwarze przekrzykujących się dziewczyn, doskonale dało się usłyszeć, jak Herm wciągnęła gwałtownie powietrze, najpewniej oburzona zachowaniem reszty dziewczyn. Spojrzałem w jej kierunku. Szatynka, jako że siedziała w drugim rzędzie, odwróciła się do tyłu, by uspokoić klasę.
 – Czy mogę…! – zaczęła, ale nauczyciel ją uprzedził.
 – Dziewczęta, spokojnie. Odpowiem na wszystkie wasze pytania, więc nie musicie się przekrzykiwać.  – Mężczyzna uśmiechnął się łagodnie.  – Jeżeli chodzi o modeling, to tak, jestem modelem na rocznym urlopie. Blondyn na tym plakacie to rzeczywiście Draco...  – Przerwał na chwilę, a ja spojrzałem na niego w szoku. Nie spodziewałem się, że Malfoy jest modelem. Chociaż, gdyby tak się zastanowić całkiem pasował do tej roli. Przez głowę przeszła mi myśl, że chciałbym zobaczyć tamten plakat, ale zaraz wyrzuciłem ją z głowy. Bo i po co?  – Natomiast jeśli chodzi o mój związek, to aktualnie jestem świeżo po zerwaniu z moją miłością – wyjaśnił lekko zbolałym głosem. Odniosłem wrażenie, że mówiąc to, patrzył w stronę mnie i Iga, ale niemal od razu przesunął wzrokiem po reszcie klasy. Pewnie mi się wydawało.
 – Na pewno na pana nie zasługiwała! – zapewniła gorliwie Ślizgonka, która podobno miała przy sobie plakat z Yoshizawą i Malfoyem.
 – Właśnie, niech pan się nie przejmuje – dodała Lavender.  – Bez trudu znajdzie pan sobie o wiele lepszą dziewczynę.
 – W tej chwili jednak chyba nie jestem w stanie myśleć o kimkolwiek innym niż o "niej"... W końcu kochałem „ją” już ponad dwa lata...  – Odwrócił wzrok, przez ułamki sekund spoglądając w ziemie, by zaraz podnieść wzrok i uśmiechnąć sie pogodnie.  – Nie rozmawiajmy teraz o moich smutkach i problemach. Mieliśmy przecież się zapoznać, prawda? O mnie wiecie już całkiem sporo, ale ja o was praktycznie nic. Proponuję, by każdy się przedstawił i powiedział parę słów o sobie. Później przejdziemy do sprawdzenia waszych umiejętności.
Gdy tylko skończył mówić w klasie na powrót zrobiło się głośno. Widziałem, że uczniowie rozmawiają ze swoimi przyjaciółmi, uzgadniając i pytając o rady, co o sobie powiedzieć. Znów głównie było słychać dziewczyny. W końcu jednak się zaczęło, a na pierwszy ogień poszedł Dean, który siedział w pierwszej ławce po lewej stronie sali. Później była kolej siedzącego z nim Seamusa, Hermiony i Rona siedzących za nimi, a następnie reszta ich rzędu. Wyglądało na to, że ja i Ig będziemy jednymi z ostatnich. Tak właściwie, to cieszyłem się z tego powodu, bowiem nie miałem zielonego pojęcia, co o sobie powiedzieć. A tak miałem przynajmniej trochę czasu do namysłu. Jednak kiedy po kilkunastu minutach nadeszła moja kolej, wciąż nie miałem żadnego pomysłu. Mimo to wstałem, tak jak wszyscy przede mną.
 – Eee… Nazywam się Harry Potter – powiedziałem, usilnie starając się wymyśli dalszą część. Nagle zdałem sobie sprawę, jak nawaliłem. Mogłem przecież posłuchać, jak inni się przedstawiali! Zamiast tego skupiłem się na wymyśleniu czegoś samemu… Brawo, Potter.
 – Harry Potter, słyszałem trochę o tobie.
 – Och. Mogłem się tego spodziewać  – mruknąłem. Jak zwykle to samo. Mam tylko nadzieję, ze nie naskoczy na mnie, jak Snape…
 – Przepraszam, nie miałem nic złego na myśli. Po prostu słyszałem, że wśród Gryfonów jest chłopak, który nie boi się mówić głośno tego imienia. Imponujące, chociaż w Japonii nie odczuwamy strachu przed Voldemortem. – Jak na zawołanie po sali przeszedł cichy szmer, wyrażający niezadowolenie i lęk uczniów.
 – To dlatego, że wychowałem się w mugolskiej rodzinie. Ale nawet gdyby tak nie było, nie zmieniłoby to mojego podejścia. Denerwuje mnie fakt, że ludzie boją się wypowiadać jego imię. W ten sposób okazujemy mu naszą słabość, co oczywiście jemu się bardzo podoba. To idiotyczne i żałosne z naszej strony.  – Choć zacząłem całkiem spokojnym, a właściwie nawet lekko zakłopotanym głosem, końcówka, nawet według mnie, zabrzmiała nieco ostro. Nie mogłem jednak cofnąć wypowiedzianych słów. W pomieszczeniu zapadła nieprzyjemna cisza. Czułem na sobie wzrok kolegów. Yoshizawa również patrzył na mnie nieodgadnionym wzrokiem.
 – Cieszy mnie to bardzo, panie Potter. Widocznie mamy na ten temat takie samo zdanie. Może pan już usiąść. Teraz kolej na pana...
 – Igniss Orion Black, czarodziej z bagażem mugolskich doświadczeń. Uwielbiam gry komputerowe, Internet, grać na różnych instrumentach i dokuczać Draconowi. On robi takie fajne miny kiedy jest zły – przedstawił się płynnie, szczerząc się przy tym wesoło. Podobało mi się to w Igu. To była jedna z tych cech, które przypominały w nim Syriusza.
~*~
Biegnę. Nie wiem dokąd. Nie wiem gdzie jestem. W Hogwarcie? Możliwe. Pamiętam zamykające się drzwi Wielkiej Sali, a później już tylko bieg. Czuję się jak w labiryncie. Droga co chwilę się rozgałęziała, mijam kolejne boczne korytarze, ale z jakiegoś powodu wiem gdzie skręcać. Coś podpowiada mi, jaka jest prawidłowa droga. Muszę jedynie nią podążać. Nie wiem, ile tak gnałem, w końcu jednak trafiam na drzwi. Pcham je, wpadając do jakiegoś pokoju, który okazuje się być sypialnią. Zatrzymuję się pośrodku przestronnego pomieszczenia, wpatrując się w puste łóżko. Czuję zawód, choć nie wiem, dlaczego. Czyżbym oczekiwał, że kogoś tu znajdę?
Nagle odnoszę wrażenie, że ktoś stoi za mną. Jednak nie boję się, jestem raczej podekscytowany. Z jakiegoś powodu wiem, że ten ktoś nie zrobi mi krzywdy. Czuję delikatny dotyk chłodnych palców na moich nagich plecach. Odwracam się powoli, a moje spojrzenie natrafia na piękną blondwłosą postać. Stalowoszare tęczówki wpatrują się intensywnie w moje, gdy z ust Malfoya padają słowa:
 – Czekałem na ciebie, Harry.
~*~*~*~

3 komentarze:

  1. Hej,
    Ron i to jego podejście do Ignisa, niech Harry zbliży się do Ignisa, pomtym zachowaniu, no i ta końcówka...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    ta końcówka super... Harry mógłby się zbliżyć się do Ignisa...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    końcówka super... to Harry mógłby zbliżyć się do Ignisa...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń