piątek, 27 września 2013

Rozdział 27 - Draco


Szybkim krokiem udałem się w stronę klasy od transmutacji, gdzie miała odbyć się moja pierwsza lekcja. Co prawda planu jeszcze nie znałem, ale zdążyłem już dowiedzieć się o tej lekcji z rozmowy niezadowolonych rówieśników z mego domu. Podzielałem ich zdanie w stu procentach. Podobnie jak oni, nie miałem ochoty z samego rana musieć spotykać się z tą kocią czarownicą.
– Przeklęty Potter i jego mania do wścibstwa – warknąłem cicho, zatrzymując się na chwilę i opierając z westchnieniem o zimną ścianę. Że też to właśnie on musiał wyleźć za mną i Igiem… A ten bałwan jeszcze wmawia mu jakieś głupoty! Syriusz Black jego ojcem? I co jeszcze? Może moja matka była lesbą w szkole i przespała się z połową czystej krwi Ślizgonek?
Przecież to było śmieszne! U Syriusza nawet nie było możliwości, żeby miał jakiekolwiek dzieci. W końcu on poślubił ‘lojalność wobec przyjaciół’! Matka wiele razy to Igowi powtarzała: „Syriusz był oddany całym sercem swoim przyjaciołom”. Jak i to, że po jego śmierci zdążyła z setki razy sprawdzić, czy przypadkiem gdzieś w kraju nie żyje jakiś jego potomek.
Idiota! Potter kiedyś się o tym dowie i z pewnością nie zareaguje jakoś wesoło.
Chciał mieć w nim przyjaciela. Zaczął rzucać w niego workami kłamstw. Słodko, Iggy. Słodko.
Z westchnieniem sięgnąłem do kieszeni, zaciskając palce na paczce Linków. Tak bardzo chciałem zapalić w tej chwili, by przestać myśleć o sprawie „pochodzenia” Iga, że nawet zacząłem rozglądać się szybko w poszukiwaniu jakichś znajomych drzwi, prowadzących do jakiejś – obojętnie jakiej – opuszczonej klasy. Już nawet znalazłem takowe, dlatego też odepchnąłem się szybko i podszedłem do nich, łapiąc za klamkę. Niestety w tym samym czasie na horyzoncie pokazało się kilka Gryfonek, które nie przepuściłyby okazji, żeby nanieść McGonagall, że widziały mnie wchodzącego bez powodu do opuszczonej sali. Wiedźma zapewne tylko czeka na taką sposobność, by mi spierdzielić życie bardziej niż ustawa to przewiduje w jej wypadku. Ta kobieta była nawet gotowa podążać za mną niczym rzep trzymający się psiego ogona, by tylko złapać mnie na jakimś gorącym uczynku. A fakt, że zobaczyłaby mnie z fajką między wargami, palącego w najlepsze, byłby dla niej wystarczającym powodem do tego, aby wysłać mnie na dywanik do Dumbla.
Tak więc schowałem paczkę do wewnętrznej kieszeni mojej szaty, posyłając dziewczynom kpiący uśmiech, po czym ponowiłem swoją wędrówkę ku Twierdzy Stalowej Dziewicy. Może tym razem da mi chociaż trochę spokoju. A przynajmniej nie każe zostawać mi po lekcji.

~ * ~

Jak podejrzewałem; McGonagall przez calutkie dwie godziny posyłała mi raz po raz zgorszone spojrzenia, a gdy w końcu myślałem, że to koniec (ten, kto wymyślił dzwonki lekcyjne był zarówno moim zbawcą, jak i prześladowcą), ta stara prukwa kazała mi zostać w klasie na przerwie. I do tego zdzira powiedziała to tak głośno, żeby każdy wychodzący na korytarz uczeń mógł usłyszeć jej głos. Widziałem zmartwiony wzrok Ignissa, który z ociąganiem ruszył za swoimi towarzyszami, oraz niezadowolone spojrzenie Zabiniego. Ślizgon oznajmił mi cicho, że będzie czekał na mnie z innymi za drzwiami.
– Przejdę od razu do rzeczy, panie Malfoy – zaczęła, patrząc na mnie z naganą, chociaż i tak w rzeczywistości była z siebie naprawdę bardzo zadowolona. Może nie było tego widać, ale tak było. W końcu naprawdę rzadko kiedy ma ona okazję do dawania mi reprymend.
– W końcu się pani nauczyła jak widzę – powiedziałem w chwili, gdy ta znowu miała się odezwać.
– Pańskie zachowanie jest skandaliczne, panie Malfoy! – Harpia krzyknęła wyprowadzona z równowagi. Maleńkie zmarszczki tuż przy kącikach oczu, czy też ust tylko bardziej się uwydatniły. To mi przypomniało, że przecież nie była ona młodą czarownicą, dopiero co uczącą się wykonywać dobrze swoją pracę. Ten etap przechodziła w czasie gdy mój ojciec uczył się w tej szkole ostatni rok. Teraz była kobietą z bagażem doświadczeń. Miała na głowie sprawy Gryffindoru, w których musiała utrzymać ciągły ład i porządek. Nie mogła przecież liczyć na zbyt wielką pomoc swoich prefektów. Granger była tylko czarownicą z niemagicznej rodziny, dlatego też nie mogła zdziałać zbyt wiele. Z kolei Potter zapewne był zbyt zmęczony prozaicznymi czynnościami, takimi jak efektywnie powolne ratowania świata.
– …do tego jeszcze twój ubiór jest naganny! Jaki z ciebie prefekt, skoro nie potrafisz dawać z siebie przykładu innym uczniom!? – Nie przerywała swojego wywodu, którego zresztą i tak może tylko jedna część przewinęła się przeze mnie.
– Z całym szacunkiem, pani profesor! – przerwałem jej, uderzając lekko w ławkę. Ten manewr jednak wystarczył, by kobieta zamilkła, patrząc się na mnie w szoku. – Czy chce pani profesor właśnie podważyć kompetencje mojego Opiekuna Domu, profesora Snape’a? Uważa pani, że profesor Snape nie jest w stanie stwierdzić, kto najlepiej z jego wychowanków nadaje się na stanowisko prefekta?
Magiczny dzwonek przeleciał po korytarzu, dzwoniąc głośno i informując tym samym o końcu przerwy. Mi i McGonagall jednak nie robiło to różnicy.
– Nie to miałam na myśli! – warknęła, posyłając mi mordercze spojrzenie. Przez chwilę miałem nawet wrażenie, że rozważała nad wyciągnięciem różdżki i potraktowaniem mnie jakąś klątwą lub – co gorsza – zaklęciem niewybaczalnym.
– Ale na to wyglądało! – odparłem, coraz bardziej zły. Najwidoczniej zaczynałem podzielać jej humorek, a i zdenerwowanie po akcji z bratem i Potterem jeszcze mnie nie opuściło.
– Uważam, że jesteś jednym z najlepszych kandydatów na prefekta twojego domu. I nie zdziwiłabym się, jakby profesor Snape to właśnie ciebie zaproponował dyrektorowi Dumbledore’owi w tym roku na prefekta naczelnego. – Przez chwilę nie odzywałem się, patrząc w totalnym osłupieniu na profesorkę i zapominając zupełnie o rosnącej we mnie jeszcze przed chwilą złości. McGonagall zdawała się być teraz całkowicie inną osobą, której jeszcze nigdy nie miałem okazji poznać. Jakby nigdy nie starała się znaleźć na mnie jakiegoś haka. – Niemniej jednak nie pochwalam twojego zachowania. Uczniowie powinni brać przykład z prefektów, dlatego tylko naprawdę bardzo dobrzy uczniowie otrzymują ten zaszczyt. W takim więc razie powinieneś ubrać normalną – dała nacisk na to słowo – szatę i w taki sposób dawać przykład.
– A nie wydaje się pani profesor, że w ten sposób uczniowie o wiele szybciej dojrzą prefekta, niż szukając go po drugiej plakietce? – Kobieta spojrzała na mnie z cieniem powątpiewania. Uśmiechnąłem się lekko, wiedząc że w tym momencie zdobędę przewagę nad Żelazną Dziewicą. – Co prawda drugoroczni Ślizgoni i ci starsi znają mnie bardziej lub mniej, jednak każdy wie, że zarówno ja, jak i William Richardson jesteśmy prefektami. Niestety narybe… to znaczy pierwszaki nie są tego do końca świadome, a nawet jeśli to trudno im będzie odnaleźć w takim tłumie prefekta. Tym bardziej jeśli będzie mógł widzieć tylko plecy uczniów. Moja szata doskonale się odznacza od innych, przez co o wiele szybciej pierwszoklasiści mogą mnie dojrzeć. Będzie to też pomocne dla uczniów z innych domów, którzy akurat będą potrzebować pomocy. Nie sądzi pani profesor, że jest to bardzo dobrym rozwiązaniem?
– Cóż… – Przygryzła nieznacznie wargę, spoglądając odrobinę na bok. – Wydaje się to być naprawdę dobrym pomysłem, jednak jest to niezgodne z regulaminem…
– Nigdzie w regulaminie nie znalazłem wzmianki, że prefekci nie mogą wyróżniać się odrobinę szatą od innych uczniów. Zawarta jest tam tylko informacja, że prefekt powinien mieć element, który będzie informował resztę uczniów o jego stanowisku. – Ponownie nie pozwoliłem jej dokończyć wypowiedzi. Zresztą i tak była już w mojej garści i łykała wszystko, co jej serwowałem. – Ta szata jest do tego idealna, a dyrektor już parę dni temu przystał na ten pomysł. Teraz tylko trzeba przeprowadzić badanie, czy rzeczywiście jest to skuteczne. Przecież nam wszystkim zależy na bezpieczeństwie uczniów.
– Tak. Masz rację. – Przytaknęła krótko, jakby jeszcze mogła mieć jakieś wątpliwości. Uśmiechnąłem się na to w duchu. – Uciekaj już na lekcje. Jesteś wystarczająco spóźniony…
– Dowidzenia, pani profesor – odparłem odwracając się zamaszyście, z zamiarem wyjścia z klasy. Niestety tym samym sposobem zdradziłem się z jedną rzeczą. Nie mam pojęcia jak, ale paczka papierosów wyleciała mi z kieszeni, upadając na ziemię tuż przed nogami czarownicy. Spojrzałem na nią niepewnie. Jej twarz zrobiła się czerwona ze złości.
– DO DYREKTORA! JUŻ! – ryknęła na mnie, pierwsza chwytając za pudełeczko.
Straciłem ponad dziesięć papierosów, zmuszony byłem stwierdzić ze zgrozą.

~ * ~

Wizyta u Dropsa nie była tak straszna, jak przez chwilę byłem w stanie sądzić. Co prawda, widziałem po nim, że jest zły. Jednak był taki już w chwili, kiedy wszedłem do pomieszczenia. Może starał się to ukryć pod swoim dobrodusznym uśmiechem, jednak potrafiłem dostrzec te niby nieznaczne gesty, które mogły potwierdzać jego ukryty humor.
McGonagall w trybie ekspresowym skróciła mężczyźnie całą sytuację oraz przekazała mu dowód mojej zbrodni. Spojrzałem tęsknie za paczuszką z bolesną świadomością, że najprawdopodobniej już jej nie odzyskam.
– Nie sądziłem, że jest pan palaczem, panie Malfoy – zwrócił się do mnie staruszek, chociaż zajęty był właśnie kompletacją srebrno–niebieskiej paczki.
– Smok obraca się w towarzystwie bogactw i ognia. Dym jest nieodzowną jego częścią. – Spojrzałem wręcz wyzywająco na dyrektora. Byłem jednocześnie ciekaw, jakiej udzieli mi odpowiedzi. – Papierosy mi w tym idealnie pomagają.
– Ogień jest zabójczy nawet dla smoków, panie Malfoy – odparł staruszek, uśmiechając się mimo wszystko. Najwyraźniej poprawiłem mu humor moim stwierdzeniem, a nie to miałem w planie. – Nawet smoki muszą ponosić cenę za zionięcie ogniem. Twoją ceną za to będzie pomoc profesorowi Yoshizawie do końca roku szkolnego przy szkoleniu uczniów w jeździe konnej. Wybierz sobie dwa dni w tygodniu, kiedy w godzinach popołudniowych będziesz tam pracował. – Spojrzałem na niego w szoku. Nigdy w historii szkoły, żaden nauczyciel, ani dyrektor nie dawał kary na okres całego szkolnego roku. – W zamian poinformuję wszystkich nauczycieli, że jesteś jedynym uczniem, który legalnie i w spokoju może do woli palić papierosy. Tylko aby nie na lekcjach – dodał, jakby figlarnie. Brrr!
– Aa, dziękuję panu bardzo. – Skłoniłem się ledwo widocznie, odbierając od niego moją paczkę i zaraz odwracając się w kierunku wyjścia.
– Pamiętaj tylko, że są one bardzo niezdrowe – dodał staruszek, jakby dopiero teraz ten fakt sobie uświadomił.
– Oczywiście. Proszę się o mnie nie martwić – oznajmiłem, będąc już jedną nogą za drzwiami gabinetu. Nim te się za mną zamknęły zdążyłem usłyszeć jak harpia Gryffindoru naskakuje na dyrektora o jego brak rozwagi.
Mnie to jednak nie obchodziło. Mogłem sobie palić do woli i nawet nie przejmować się miejscem. Co prawda, kara niby jakaś była. Jednak ta forma była niczym. Jazda konna tylko poprawi moją formę, a i w końcu spokojnie będę mógł wrócić do mojego ukochanego zajęcia z dzieciństwa.

~ * ~

Na odbycie swojej „kary” miałem ponoć wybrać tylko dwa dni, ale stwierdziłem, że nic się nie stanie jak dodam sobie dzień czy dwa więcej. Niech znają łaskę pana.
Nie będzie to też kolidowało z moimi innymi zajęciami. Jako kapitan drużyny: treningi Quidditcha wybrałem wstępnie na poniedziałki, środy i czwartki. Zacznę je jednak od przyszłego tygodnia, by inni mogli ponownie przystosować się do szkolnej rutyny. Reszta dni zostałaby niewykorzystana, dlatego też mogłem sobie pozwolić na pomoc Haruse przy koniach. Mężczyzna z pewnością będzie z tego faktu zachwycony.
Jednak zarówno on, jak i konie mogą poczekać na pojawienie się mojej osoby. Wszystko zacznę od następnego tygodnia. Przecież i ja muszę przyzwyczaić się do kolejnego straconego roku w Hogwarcie.
Swoją drogą, dzień przed wyjazdem Ig prosił mnie, abym pomógł mu przy ujeżdżeniu Pozitano, co równało się z tym, że sam musiałem to zrobić. Mój nieszczęsny bliźniak nie potrafi jeździć konno, a wszystkie możliwe okazje przepuszczał na rzecz obejrzenia nowego odcinka jakiegoś filmu, czy serialu. Był z niego najzwyklejszy leń.
Przemierzyłem pokój wspólny mojego domu, odpalając papierosa. Jakoś nie przejmowałem się możliwym przyłapaniem przez innego ucznia. Obecność kogokolwiek graniczyła z cudem. Każdy przecież znajdował się na swojej lekcji. Ja natomiast postanowiłem zrobić sobie małe wagary. W końcu to wina McGonagall, że nie mogłem być obecny na trzeciej godzinie. A jak już robić sobie przerwy, to najlepiej do końca.
Wypuszczając dym z ust, otworzyłem drzwi od swojego dormitorium. Wszedłem do środka, na wstępie zrzucając  z siebie szatę na kanapę. Buty również strzepnąłem z nóg, gdzieś w tamtym miejscu. Sam natomiast sięgnąłem po popielniczkę ze stolika i skierowałem się do łazienki. Postawiłem ją na rogu wanny, wraz z paczką fajek i papierosem, którego odstawiłem tam na chwilę. W tym czasie zdążyłem odkręcić kurki z ciepłą, wręcz gorącą wodą, wlać płyn do kąpieli, jaki wpadł mi pierwszy w ręce (nieważne jaki wybiorę teraz; każdy był odpowiedni), jak i rozebrać się do naga. Kiedy tylko wanna została napełniona po brzegi, zakręciłem kurki i zanurzyłem się w przyjemnie parującej wodzie.
Sięgnąłem po dopalającego się papierosa, kończąc go szybko tylko po to, aby zapalić kolejnego. Dopiero po tym pozwoliłem sobie na przymknięcie oczu i wydanie z siebie zadowolonego westchnienia.
W tej chwili mogło się palić i walić. Nic nie zmusiłoby mnie do wyjścia z wody.
Albo mogło. Moje paznokcie wołały wręcz o nowe manicure.

~ * ~

Jęknąłem zdruzgotany, widząc jaką mam ostatnią godzinę w piątek na planie. To było przecież niemożliwe. Nie było mowy, żebym zapisywał się na coś takiego!
Przygryzłem wargę z frustracją, jednocześnie wyciągając komórkę. Napisałem szybko bratu wiadomość, a następnie wyłączyłem aparat. Przecież i tak, tylko on mógłby próbować kontaktować się ze mną w ten sposób. Niech wie, że jestem na niego wściekły.
W ogóle, co za bezmózgi pacan wymyślił tak idiotyczny przedmiot? Ja osobiście nie widziałem potrzeby, aby coś takiego istniało. Mugoloznastwo nie było nikomu do życia potrzebne. Ig był wystarczający, abym mógł dowiedzieć się, że „komórka” jest nie tylko najmniejszą jednostką organizmów żywych, ale również urządzeniem, które działa na podobnej zasadzie co rozmowy przez kominek. Z tym wyjątkiem, że jedynie słyszymy swojego rozmówcę.
Dlatego też nie muszę chodzić na jakieś gówniane zajęcia! Nie były mi do niczego potrzebne.
– Co już cię tak wyprowadza z równowagi, Draco? – Spojrzałem na Zabiniego, który rozsiadł się wygodnie na zaścielonym łóżku. Ja natomiast rzuciłem w jego kierunku świstkiem papieru, który ledwo doleciał pod jego nogi. Brunet niezrażony moim zachowaniem podniósł plan, przeglądając go uważnie, po czym gwizdnął cicho, najwidoczniej rozbawiony. – Nie sądziłem, że nagle zaczęły cię interesować sprawy związane z mugolami.
– Ty chyba ocipiałeś – warknąłem, posyłając mu mordercze spojrzenie. Odwróciłem się do niego zaraz plecami, zgarniając szczotkę z biurka i podchodząc do lustra. Zacząłem w miarę szybko rozczesywać włosy, jednocześnie obserwując w tafli przyjaciela. – Czy ty sądziłeś, że mógłbym zapisać się na ten niepotrzebny przedmiot?
– W sumie, wiesz trochę na ten temat. – Blaise wstał powoli, kierując się do mnie i odbierając moją szczotkę. Leniwie przesuwał nią po moich włosach. – Nawet jeśli nie jesteś do tego jakoś pozytywnie nastawiony, to myślę, że mimo wszystko dasz sobie doskonale radę. – Jedna z jego dłoni znalazła się na moim boku, kciukiem masując delikatnie skórę przez materiał jasnej, kremowej koszuli i szaty szkolnej. Tej nowej – oczywiście.
– Mimo wszystko to ja zdzielę Iga po łbie, jak go tylko spotkam i ciebie, jeżeli zaraz nie przestaniesz – zagroziłem, mimo iż nie wykonałem żadnego ruchu. Chłopak jednak posłusznie odsunął się ode mnie, unosząc jeszcze odrobinę dłonie do góry, by podkreślić, że nic mi nie zrobi. – Chodźmy już, bo zapewne Pansy i reszta się niecierpliwią – dodałem, wychodząc z chłopakiem z mojego dormitorium. Jak zwykle zabezpieczyłem jeszcze drzwi magicznym zamkiem; nie chciałem, aby ktoś niepowołany pałętał się po moim azylu.
– Pansy wyszła z przyjaciółkami na śniadanie chwilę przed tym, jak do ciebie przyszedłem – oznajmił, ramieniem obejmując mnie za szyję. Westchnąłem tylko, ściągając z siebie jego łapę i idąc dalej. W pokoju wspólnym tuż przy wyjściu złapałem Willa i Teda i pociągnąłem ich za sobą. Zaraz też spytałem ich, jak widzą dzisiejszy wieczór. Wolałem jakoś zająć ich wspólną rozmową ze mną i Zabinim.
Doskonale widziałem ich wrogie spojrzenia, jakie jeszcze przed paroma sekundami sobie wysyłali. Nie mogły być one spowodowane byle jaką kłótnią. To musiało być coś o wiele grubszego. Tak jakby już od dłuższego czasu mieli jakieś zatargi, by zacząć traktować się niczym wrogów. Może jeszcze nie kłócili się głośno, czy też nie nawalali w każdej możliwej chwili, jednak czułem, że już mało do tego brakowało. Co prawda nie wiedziałem, o co między nimi poszło, ale miałem jakąś okropną świadomość, że jeśli nic się z tym nie zrobi, to może być tylko gorzej. I nie wiem czemu, ale odbiłoby się to tylko i wyłącznie na mnie.
– Jeśli tylko profesor Snape wyrazi swoją aprobatę, to jestem jak najbardziej za. – Doskonale można było usłyszeć w głosie Willa to, jak skrupulatnie warzył wypowiedziane słowa. Nott parsknął cicho w odpowiedzi, skupiając na sobie poirytowanie starszego chłopaka. – Coś ci nie odpowiada, Teodorze?
– Nie, Williamie – odparł ten natychmiast, przez chwilę nie spuszczając ze mnie wzroku. Zadrżałem nieświadomie pod wpływem jego spojrzenia. Czułem się, jakby ten znał wszystkie moje sekrety. Jakbym znajdował się przed nim nagi, złamany i upokorzony. – Wszystko jest w jak najlepszym porządku. – Jego wzrok był nieprzyjemny. Przywodził mi na myśl myśliwego, który właśnie dojrzał swoją możliwą zdobycz.
– Profesor Snape nie będzie miał nic przeciwko. Rozmawiałem z nim wczoraj na ten temat – oznajmiłem, odwracając minimalnie wzrok od Teda. Nie chciałem wyjść na tchórza, ale też nie miałem najmniejszej ochoty na niego w tej chwili patrzeć. Przerażały mnie jego oczy. – Jeżeli będziemy zachowywać się w miarę kulturalnie w chwili jakiegoś wypadu poza nasz dom, Snape będzie nas krył.
– Jak to dobrze, że masz takie układy z profesorem. – Zabini zaśmiał się donośnie, jakoś nie przejmując się tym, że weszliśmy już do Wielkiej Sali. Nie uciszałem go. Wiedziałem, że nie miałoby to większego sensu, a tylko zwróciłbym na nas niepotrzebną uwagę.
Już nawet nie zareagowałem na to, że brunet ponownie dzisiejszego ranka postanowił uwiesić się na mojej szyi. Tak razem podeszliśmy do stołu, witając się krótko z najbliżej siedzącymi Ślizgonami.
Powoli, nie przerywając konwersacji, zaczęliśmy brać się za jedzenie. A raczej to oni się brali – ja tylko zwyczajowo nabrałem odrobinę jajecznicy na talerz, widelcem rozprowadzając ją dyskretnie po całej powierzchni i nalałem sobie do połowy soku z dyni, którego upijałem raz po raz.
– Swoją drogą, Draco. – Zabini zwrócił się w moim kierunku, podczas gdy ja posłałem mu pytające spojrzenie. – Jeżeli nie podoba ci się ostatnia lekcja, to mam rozumieć, że robisz sobie dzisiaj z tego wagary? – Uśmiechnął się zadowolony z takiej wizji. Ja również pozwoliłem sobie na delikatniejszy uśmiech. Czasem zdarza nam się myśleć bardzo podobnie. A w tym przypadku zgadzałem się z nim w stu procentach. Przecież po jakiego grzyba mam chodzić na zajęcia, z których to zaraz się wypisuję?
– Oczywiście, że tak – przytaknąłem mu zadowolony. – Natomiast przez twoją dociekliwość domyślam się, że chcesz mi towarzyszyć, tak?
– Mhm – potwierdził, jednocześnie przegryzając dość spory kęs jajecznicy. – Mam już nawet pomysł, jak możemy wykorzystać ten czas… – zawiesił swój głos, sprawdzając, czy nikt inny nie zwraca na nas swojej uwagi. Ja również pozwoliłem sobie na dyskretne rozejrzenie się po sali. Igniss przy stole Gryfonów zdawał się dobrze bawić; uśmiechał się radośnie, klepiąc w ramię Wiewióra i uwieszając się na Potty’m. Odwróciłem zaraz wzrok, spoglądając ponownie na twarz Blaise’a.
– Mów dalej – poleciłem mu, pokazując jednocześnie, że jestem zainteresowany jego pomysłem.
– Przed rozpoczęciem roku schowaliśmy kilka zmniejszonych skrzynek piwa i chyba z siedem, czy osiem reklamówek innych alkoholi – oznajmił, przysuwając się do mnie nieznacznie.
Niezmiernie ucieszyła mnie wizja posiadania takiej ilości trunków. Byłem już przekonany, że dzisiejsza impreza będzie niezapomniana dla ślizgońskiego narybku. Czas najwyższy, by (tylko) zobaczyli jak się bawią ich starsi koledzy, a szczególnie jak się bawi szlachta, wśród której – nie chwaląc się – królowałem.
– Już nie mogę się doczekać. – Odłożyłem kielich, wstając od stołu. – Po eliksirach widzimy się w pokoju wspólnym – mruknąłem, kierując się ku wyjściu z sali.

~ * ~

Kiedy wyszliśmy na błonia, część dziewczyn oglądała się za nami zaciekawiona. My jednak, rozmawiając głośno o siódmoklasistce z Gryfindoru, która to przedwczoraj tak wdzięcznie zajmowała się małym, czarniutkim kolegą Zabinim, kierowaliśmy się w kierunku granic Zakazanego Lasu, odrobinę dalej od chatki gajowego.
Robiliśmy to głównie dlatego, aby nikt się do nas nie przypałętał, a rozmawianie o jakiejś łatwej dziuni było na to najlepszym sposobem. Przynajmniej mieliśmy pewność, że nie zostaniemy przyłapani. A szczególnie już przez tą Żelazną Dziewicę.
– Dobra, chyba już nie zwracają na nas tak wielkiej uwagi – zmienił nagle temat, przerywając tym samym opowieść na interesującym dla mnie momencie. Mimo wszystko byłem ciekaw, gdzie po wyjściu z łazienki udali się, w celu dokończenia ich uciechy cielesnej.
Może i Zabini za każdym razem opowiadał mi swoje przygody, jednak co nowsza była o wiele bardziej ciekawa i wciągająca. Chociaż muszę przyznać, że wolałem jak opowiadał o swoich chwilach uniesienia z chłopakami. Mówił to tak realistycznie, że w chwili zdawania relacji, przed oczyma miałem całą sytuację. W akcjach z dziewczynami moja wyobraźnia już tak dobrze nie działała.
– Tak – odparłem, starając się przybrać znudzony wyraz twarzy. – I jak ona w ogóle miała na imię?
– Hmm. – Chłopak zrobił zamyśloną minę. – Lona...? Dona...?
Westchnąłem, przyśpieszając kroku. Blaise od zawsze mnie rozbrajał i nigdy nie żałowałem, że zawarłem z nim znajomość. Nawet wtedy, kiedy starał się mnie przelecieć, czy też po prostu tylko pomacać.
– Mam fajny pomysł – powiedziałem w pewnej chwili, spoglądając na jego ucieszoną twarz. – Tylko pośpiesz się trochę, bo nikt nie może się dowiedzieć, co robimy.
– Zaraz, chcę popatrzeć z tej odległości na twoją pupcię. Kręcisz nią tak, że mam ochotę wziąć cię tu i teraz. – Wydał z siebie coś na kształt zadowolonego westchnienia. – Z drugiej strony, jeśli chcesz mnie zaciągnąć z dala od ludzi na małe rendez–sous... – Uśmiechnął się, oblizując perwersyjnie usta.
– Oczywiście – zironizowałem, przystając przy granicy lasu. Rozejrzałem się jeszcze raz, sprawdzając, czy nie ma nikogo w naszym pobliżu. – To gdzie są te wszystkie trunki?
– Tam – oznajmił, wymijając mnie. Nie omieszkał przy okazji złapać mojego tyłka. – Pod tym malutkim krzaczkiem. – Wskazał na niepozorny krzak, przy którym oboje się znaleźliśmy.
– Nie dało się dalej tego schować? Czemu w ogóle nie zabraliście tego od razu do pokoi?
– Bo wtedy nie byłoby zabawy z przemycaniem pod czujnym nosem profesor M – odparł, podciągając część gałęzi do góry. Ja z kolei zabrałem się za wyciągnięcie wszystkich reklamówek. Zdziwiłem się, gdy pod palcami wyczułem materiał jakiejś torby. Wyciągnąłem powoli duży, czarno–szary plecak, spoglądając pytająco na przyjaciela. – No co? – sapnął cicho. – Wszystko jest zmniejszone i ładnie spakowane. Wyciągaj jeszcze jeden – polecił, a ja spojrzałem na niego, rozdziawiając usta w szoku.
– Że tam jest jeszcze jeden!? – krzyknąłem cicho, nie mogąc jakoś przyjąć tego do świadomości. Przecież w jednym plecaku było z pewnością kilkadziesiąt litrów minimum!
Mimo wszystko ponownie pochyliłem się i sięgnąłem trochę głębiej pod ten piekielny krzak. Musiałem przyznać, że rzeczywiście był tam kolejny plecak.
– Niezły widok. – Blaise gwizdnął z uznaniem. Ja z kolei wyprostowałem się, zawieszając torbę na lewym ramieniu.
– Lepiej sobie zważaj, ogierze. – Musnąłem palcami szczękę chłopaka. – Zaprosimy też mojego szanownego kuzynka – dodałem, kierując się ku szkole. W końcu trzeba przygotować zarówno imprezę, jak i siebie.

~ * ~

Muzyka leciała z magicznie podregulowanych głośników. Większość osób podrygiwała energicznie w rytm piosenki na środku sali. Inni oblegali kanapy, „szwedzki barek” jak mawiali młodsi Ślizgoni, lub też ściany. Do mnie w tej chwili należało to pierwsze. Półleżałem na strasznie mięciutkiej kanapie, pozwalając się obejmować przez jakieś laski. Jedna z nich właśnie podstawiła mi przed twarz butelkę whiskey, którą zaraz ująłem i pociągnąłem z niej kilka szczodrych łyków.
Robiłem sobie właśnie malutką przerwę w zabawie. Byłem troszkę zmęczony i ewidentnie spragniony, co udowodniłem zaraz po upadnięciu na kanapę. Zabrałem wtedy jakiemuś piątoklasiście piwo, w podzięce cmokając go w policzek i zaraz dopijając je duszkiem.
– Aż żałuję, że Książę nawet na nas nie spojrzy… – Westchnęła jedna z dziewczyn do swoich przyjaciółek. Uśmiechnąłem się z pobłażaniem, przekazując im pustą butelkę. Przecież nie będę zajmował się wyrzucaniem jej.
– Przykro mi – mruknąłem, podnosząc się i kierując ku Blaise’owi, flirtującemu z jakimś jasnowłosym chłopaczkiem, który poddawał się z łatwością jego zabiegom. – Jak możesz? – Stanąłem przy nim, patrząc z uśmiechem na chłopaka. Był ładny, no ale kurcze, bez przesady. Nie mógł się w ogóle ze mną równać. – Myślałem, że chcesz mnie upić i przerżnąć na kilka sposobów. – Chłopaczek widocznie zarumienił się, przepraszając nas i umykając zaraz.
– Spłoszyłeś moją dupcię. – Rzucił mi obrażone spojrzenie, zaraz znajdując się tuż przede mną i pociągając mnie w kierunku tańczących. – Wynagrodzisz mi to w tańcu! – Starał się teraz przekrzyczeć muzykę.
Gdzieś z boku śmignęła mi zamazana postać mojego bliźniaka, który z uporem maniaka latał po całym pokoju wspólnym i robił zdjęcia komu i gdzie popadnie. Co chwilę w miarę ciemne pomieszczenie, oprócz kolorowych, migających lampek przeszywał błysk flesza.
Kiedy już znaleźliśmy się gdzieś tak w środku, stanąłem tyłem do Zabiniego, kręcąc ponętnie biodrami i wyciągając ręce ku górze. To był mój żywioł.
Mój strój był idealny do takich wygibasów. Odsłaniał trochę ciałka i jednocześnie zasłaniał. Specjalnie założyłem białe szorty, które opinały się w szczególności na pośladkach. Przy szlufkach podoczepiałem kilka kompletów łańcuszków z różnymi, dużymi, jak i malutkimi zawieszkami. Podobnie było z nadgarstkami. Na obydwu zaczepiłem sobie bransoletki, które miały dobrze współgrać z resztą ozdób. Moją górę stanowiła jasna koszulka, równie obcisła i kończąca się delikatnie nad pępkiem.
To mi przypomina, że przy ostatniej przymiarce mundurka u Louisa, ten zaproponował mi pójście do kosmetyczki i zrobienie sobie tam kolczyka. Może to nie byłby tak głupi pomysł?
Uśmiechnąłem się szeroko, kiedy pojawiło się dwóch ciekawych chłopaków po obu moich stronach. Wystąpiłem bardziej do przodu, nie przestając ruszać się w rytm muzyki. Ci od razu zrozumieli moją aluzję i znaleźli się o wiele bliżej mnie. Jeden z nich, ubrany w czarne jeansy z kilkoma jasnymi paskami luźno pozawieszanych na biodrach i równie ciemną bluzką, znalazł się za mną wręcz ocierając się o moje plecy i pośladki. Drugi z kolei oprócz takich samych spodni co jego kolega, miał na sobie białą koszulę z rozpiętymi dwoma górnymi guzikami, czarną kamizelkę i tego samego koloru krawat, za który zaraz złapałem, kiedy ten tylko zaczął tańczyć tuż przede mną.
Czułem gorący oddech uderzający w skórę mojego karku. Wyjątkowo dzisiaj, by włosy mi nie przeszkadzały, założyłem specjalną spinkę w kształcie srebrnego krzyżyka, która sprawiała, że moje włosy stawały się bardzo krótkie. Opadające jedynie nieco na oczy i odrobinkę na kark.
Natomiast z przodu dochodził do mnie nieziemski zapach tańczącego tak blisko mnie chłopaka. Przysunąłem się do niego bliżej, pozwalając mu objąć mnie prawą ręką w pasie. Jego kolano znalazło się między moimi udami, gdy on sam drugą dłoń ułożył na moim prawym udzie. Zaraz też odchyliłem głowę do tyłu, kiedy tylko jego usta znalazły się koło mojej szyi.
Wyciągnąłem rękę za siebie, w poszukiwaniu drugiego chłopaka, który wręcz ocierał się o mnie od tyłu, łapiąc moją rękę i obejmując mnie ramieniem. Muskał ustami mój kark, na co jęknąłem niekontrolowanie.
Było mi tak dobrze! Czułem z obu stron dwóch, pewnych siebie chłopaków, którzy w jednoznaczny sposób przystawiali się do mnie. Kolano między moimi udami, poruszało się sugestywnie, a i ja sam nie próżnowałem, podrygując raz po raz biodrami. To do przodu i do tyłu, to na boki.
Nie zwróciłem nawet uwagi na błysk lampy od aparatu. Chociaż może wtedy jeszcze bardziej zacząłem się o nich ocierać. Nie byłem pewien. Ich zapach mnie otumaniał. Chciałem tylko więcej.
Mój brat mógł sobie robić zdjęcia do woli. Mnie to jakoś mało obchodziło. Bylebym tylko miał okazję je przejrzeć i wtedy przyjrzeć się moim dwóm kolegom.

3 komentarze:

  1. Hej,
    Draco może palić w szkole, ciekawi mnie jakby to chodziło o dyrektora, jaka była by jego reakcja, no no imprezka, jestem ciekawa tych kolegów...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    imprezka, jestem bardzo ciekawa tych kolegów... uuuu Draco pali i to w szkole...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka,
    imprezka, imprezka, och no jestem bardzo ciekawa tych kolegów... uuuu, no to czegoś takiego się nie spodziewałam, że Draco pali i to w szkole...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń