Szybkim krokiem udałem się w stronę klasy od transmutacji,
gdzie miała odbyć się moja pierwsza lekcja. Co prawda planu jeszcze nie znałem,
ale zdążyłem już dowiedzieć się o tej lekcji z rozmowy niezadowolonych
rówieśników z mego domu. Podzielałem ich zdanie w stu procentach. Podobnie jak
oni, nie miałem ochoty z samego rana musieć spotykać się z tą kocią czarownicą.
– Przeklęty Potter i jego mania do wścibstwa – warknąłem
cicho, zatrzymując się na chwilę i opierając z westchnieniem o zimną ścianę. Że
też to właśnie on musiał wyleźć za mną i Igiem… A ten bałwan jeszcze wmawia mu
jakieś głupoty! Syriusz Black jego ojcem? I co jeszcze? Może moja matka była
lesbą w szkole i przespała się z połową czystej krwi Ślizgonek?
Idiota! Potter kiedyś się o tym dowie i z pewnością nie
zareaguje jakoś wesoło.
Chciał mieć w nim przyjaciela. Zaczął rzucać w niego workami
kłamstw. Słodko, Iggy. Słodko.
Z westchnieniem sięgnąłem do kieszeni, zaciskając palce na
paczce Linków. Tak bardzo chciałem zapalić w tej chwili, by przestać myśleć o
sprawie „pochodzenia” Iga, że nawet zacząłem rozglądać się szybko w
poszukiwaniu jakichś znajomych drzwi, prowadzących do jakiejś – obojętnie
jakiej – opuszczonej klasy. Już nawet znalazłem takowe, dlatego też odepchnąłem
się szybko i podszedłem do nich, łapiąc za klamkę. Niestety w tym samym czasie
na horyzoncie pokazało się kilka Gryfonek, które nie przepuściłyby okazji, żeby
nanieść McGonagall, że widziały mnie wchodzącego bez powodu do opuszczonej
sali. Wiedźma zapewne tylko czeka na taką sposobność, by mi spierdzielić życie
bardziej niż ustawa to przewiduje w jej wypadku. Ta kobieta była nawet gotowa podążać
za mną niczym rzep trzymający się psiego ogona, by tylko złapać mnie na jakimś
gorącym uczynku. A fakt, że zobaczyłaby mnie z fajką między wargami, palącego w
najlepsze, byłby dla niej wystarczającym powodem do tego, aby wysłać mnie na
dywanik do Dumbla.
Tak więc schowałem paczkę do wewnętrznej kieszeni mojej szaty,
posyłając dziewczynom kpiący uśmiech, po czym ponowiłem swoją wędrówkę ku
Twierdzy Stalowej Dziewicy. Może tym razem da mi chociaż trochę spokoju. A
przynajmniej nie każe zostawać mi po lekcji.
~ * ~
Jak podejrzewałem; McGonagall przez calutkie dwie godziny
posyłała mi raz po raz zgorszone spojrzenia, a gdy w końcu myślałem, że to
koniec (ten, kto wymyślił dzwonki lekcyjne był zarówno moim zbawcą, jak i
prześladowcą), ta stara prukwa kazała mi zostać w klasie na przerwie. I do tego
zdzira powiedziała to tak głośno, żeby każdy wychodzący na korytarz uczeń mógł
usłyszeć jej głos. Widziałem zmartwiony wzrok Ignissa, który z ociąganiem
ruszył za swoimi towarzyszami, oraz niezadowolone spojrzenie Zabiniego. Ślizgon
oznajmił mi cicho, że będzie czekał na mnie z innymi za drzwiami.
– Przejdę od razu do rzeczy, panie Malfoy – zaczęła, patrząc
na mnie z naganą, chociaż i tak w rzeczywistości była z siebie naprawdę bardzo
zadowolona. Może nie było tego widać, ale tak było. W końcu naprawdę rzadko
kiedy ma ona okazję do dawania mi reprymend.
– W końcu się pani nauczyła jak widzę – powiedziałem w chwili,
gdy ta znowu miała się odezwać.
– Pańskie zachowanie jest skandaliczne, panie Malfoy! – Harpia
krzyknęła wyprowadzona z równowagi. Maleńkie zmarszczki tuż przy kącikach oczu,
czy też ust tylko bardziej się uwydatniły. To mi przypomniało, że przecież nie
była ona młodą czarownicą, dopiero co uczącą się wykonywać dobrze swoją pracę.
Ten etap przechodziła w czasie gdy mój ojciec uczył się w tej szkole ostatni
rok. Teraz była kobietą z bagażem doświadczeń. Miała na głowie sprawy
Gryffindoru, w których musiała utrzymać ciągły ład i porządek. Nie mogła
przecież liczyć na zbyt wielką pomoc swoich prefektów. Granger była tylko
czarownicą z niemagicznej rodziny, dlatego też nie mogła zdziałać zbyt wiele. Z
kolei Potter zapewne był zbyt zmęczony prozaicznymi czynnościami, takimi jak
efektywnie powolne ratowania świata.
– …do tego jeszcze twój ubiór jest naganny! Jaki z ciebie
prefekt, skoro nie potrafisz dawać z siebie przykładu innym uczniom!? – Nie
przerywała swojego wywodu, którego zresztą i tak może tylko jedna część
przewinęła się przeze mnie.
– Z całym szacunkiem, pani profesor! – przerwałem jej,
uderzając lekko w ławkę. Ten manewr jednak wystarczył, by kobieta zamilkła,
patrząc się na mnie w szoku. – Czy chce pani profesor właśnie podważyć
kompetencje mojego Opiekuna Domu, profesora Snape’a? Uważa pani, że profesor
Snape nie jest w stanie stwierdzić, kto najlepiej z jego wychowanków nadaje się
na stanowisko prefekta?
Magiczny dzwonek przeleciał po korytarzu, dzwoniąc głośno i
informując tym samym o końcu przerwy. Mi i McGonagall jednak nie robiło to
różnicy.
– Nie to miałam na myśli! – warknęła, posyłając mi mordercze
spojrzenie. Przez chwilę miałem nawet wrażenie, że rozważała nad wyciągnięciem
różdżki i potraktowaniem mnie jakąś klątwą lub – co gorsza – zaklęciem
niewybaczalnym.
– Ale na to wyglądało! – odparłem, coraz bardziej zły.
Najwidoczniej zaczynałem podzielać jej humorek, a i zdenerwowanie po akcji z
bratem i Potterem jeszcze mnie nie opuściło.
– Uważam, że jesteś jednym z najlepszych kandydatów na
prefekta twojego domu. I nie zdziwiłabym się, jakby profesor Snape to właśnie
ciebie zaproponował dyrektorowi Dumbledore’owi w tym roku na prefekta
naczelnego. – Przez chwilę nie odzywałem się, patrząc w totalnym osłupieniu na
profesorkę i zapominając zupełnie o rosnącej we mnie jeszcze przed chwilą
złości. McGonagall zdawała się być teraz całkowicie inną osobą, której jeszcze
nigdy nie miałem okazji poznać. Jakby nigdy nie starała się znaleźć na mnie
jakiegoś haka. – Niemniej jednak nie pochwalam twojego zachowania. Uczniowie powinni
brać przykład z prefektów, dlatego tylko naprawdę bardzo dobrzy uczniowie otrzymują
ten zaszczyt. W takim więc razie powinieneś ubrać normalną – dała nacisk na to słowo – szatę i w taki sposób dawać
przykład.
– A nie wydaje się pani profesor, że w ten sposób uczniowie o
wiele szybciej dojrzą prefekta, niż szukając go po drugiej plakietce? – Kobieta
spojrzała na mnie z cieniem powątpiewania. Uśmiechnąłem się lekko, wiedząc że w
tym momencie zdobędę przewagę nad Żelazną Dziewicą. – Co prawda drugoroczni Ślizgoni
i ci starsi znają mnie bardziej lub mniej, jednak każdy wie, że zarówno ja, jak
i William Richardson jesteśmy prefektami. Niestety narybe… to znaczy pierwszaki
nie są tego do końca świadome, a nawet jeśli to trudno im będzie odnaleźć w
takim tłumie prefekta. Tym bardziej jeśli będzie mógł widzieć tylko plecy
uczniów. Moja szata doskonale się odznacza od innych, przez co o wiele szybciej
pierwszoklasiści mogą mnie dojrzeć. Będzie to też pomocne dla uczniów z innych
domów, którzy akurat będą potrzebować pomocy. Nie sądzi pani profesor, że jest
to bardzo dobrym rozwiązaniem?
– Cóż… – Przygryzła nieznacznie wargę, spoglądając odrobinę na
bok. – Wydaje się to być naprawdę dobrym pomysłem, jednak jest to niezgodne z
regulaminem…
– Nigdzie w regulaminie nie znalazłem wzmianki, że prefekci
nie mogą wyróżniać się odrobinę szatą od innych uczniów. Zawarta jest tam tylko
informacja, że prefekt powinien mieć element, który będzie informował resztę
uczniów o jego stanowisku. – Ponownie nie pozwoliłem jej dokończyć wypowiedzi.
Zresztą i tak była już w mojej garści i łykała wszystko, co jej serwowałem. –
Ta szata jest do tego idealna, a dyrektor już parę dni temu przystał na ten
pomysł. Teraz tylko trzeba przeprowadzić badanie, czy rzeczywiście jest to
skuteczne. Przecież nam wszystkim zależy na bezpieczeństwie uczniów.
– Tak. Masz rację. – Przytaknęła krótko, jakby jeszcze mogła
mieć jakieś wątpliwości. Uśmiechnąłem się na to w duchu. – Uciekaj już na
lekcje. Jesteś wystarczająco spóźniony…
– Dowidzenia, pani profesor – odparłem odwracając się
zamaszyście, z zamiarem wyjścia z klasy. Niestety tym samym sposobem zdradziłem
się z jedną rzeczą. Nie mam pojęcia jak, ale paczka papierosów wyleciała mi z
kieszeni, upadając na ziemię tuż przed nogami czarownicy. Spojrzałem na nią
niepewnie. Jej twarz zrobiła się czerwona ze złości.
– DO DYREKTORA! JUŻ! – ryknęła na mnie, pierwsza chwytając za
pudełeczko.
Straciłem ponad dziesięć papierosów, zmuszony byłem stwierdzić
ze zgrozą.
~ * ~
Wizyta u Dropsa nie była tak straszna, jak przez chwilę byłem
w stanie sądzić. Co prawda, widziałem po nim, że jest zły. Jednak był taki już
w chwili, kiedy wszedłem do pomieszczenia. Może starał się to ukryć pod swoim
dobrodusznym uśmiechem, jednak potrafiłem dostrzec te niby nieznaczne gesty,
które mogły potwierdzać jego ukryty humor.
McGonagall w trybie ekspresowym skróciła mężczyźnie całą
sytuację oraz przekazała mu dowód mojej zbrodni. Spojrzałem tęsknie za
paczuszką z bolesną świadomością, że najprawdopodobniej już jej nie odzyskam.
– Nie sądziłem, że jest pan palaczem, panie Malfoy – zwrócił
się do mnie staruszek, chociaż zajęty był właśnie kompletacją srebrno–niebieskiej
paczki.
– Smok obraca się w towarzystwie bogactw i ognia. Dym jest
nieodzowną jego częścią. – Spojrzałem wręcz wyzywająco na dyrektora. Byłem
jednocześnie ciekaw, jakiej udzieli mi odpowiedzi. – Papierosy mi w tym
idealnie pomagają.
– Ogień jest zabójczy nawet dla smoków, panie Malfoy – odparł
staruszek, uśmiechając się mimo wszystko. Najwyraźniej poprawiłem mu humor moim
stwierdzeniem, a nie to miałem w planie. – Nawet smoki muszą ponosić cenę za
zionięcie ogniem. Twoją ceną za to będzie pomoc profesorowi Yoshizawie do końca
roku szkolnego przy szkoleniu uczniów w jeździe konnej. Wybierz sobie dwa dni w
tygodniu, kiedy w godzinach popołudniowych będziesz tam pracował. – Spojrzałem
na niego w szoku. Nigdy w historii szkoły, żaden nauczyciel, ani dyrektor nie
dawał kary na okres całego szkolnego roku. – W zamian poinformuję wszystkich
nauczycieli, że jesteś jedynym uczniem, który legalnie i w spokoju może do woli
palić papierosy. Tylko aby nie na lekcjach – dodał, jakby figlarnie. Brrr!
– Aa, dziękuję panu bardzo. – Skłoniłem się ledwo widocznie,
odbierając od niego moją paczkę i zaraz odwracając się w kierunku wyjścia.
– Pamiętaj tylko, że są one bardzo niezdrowe – dodał
staruszek, jakby dopiero teraz ten fakt sobie uświadomił.
– Oczywiście. Proszę się o mnie nie martwić – oznajmiłem,
będąc już jedną nogą za drzwiami gabinetu. Nim te się za mną zamknęły zdążyłem
usłyszeć jak harpia Gryffindoru naskakuje na dyrektora o jego brak rozwagi.
Mnie to jednak nie obchodziło. Mogłem sobie palić do woli i
nawet nie przejmować się miejscem. Co prawda, kara niby jakaś była. Jednak ta
forma była niczym. Jazda konna tylko poprawi moją formę, a i w końcu spokojnie
będę mógł wrócić do mojego ukochanego zajęcia z dzieciństwa.
~ * ~
Na odbycie swojej „kary” miałem ponoć wybrać tylko dwa dni,
ale stwierdziłem, że nic się nie stanie jak dodam sobie dzień czy dwa więcej. Niech
znają łaskę pana.
Nie będzie to też kolidowało z moimi innymi zajęciami. Jako
kapitan drużyny: treningi Quidditcha wybrałem wstępnie na poniedziałki, środy i
czwartki. Zacznę je jednak od przyszłego tygodnia, by inni mogli ponownie
przystosować się do szkolnej rutyny. Reszta dni zostałaby niewykorzystana,
dlatego też mogłem sobie pozwolić na pomoc Haruse przy koniach. Mężczyzna z
pewnością będzie z tego faktu zachwycony.
Jednak zarówno on, jak i konie mogą poczekać na pojawienie się
mojej osoby. Wszystko zacznę od następnego tygodnia. Przecież i ja muszę
przyzwyczaić się do kolejnego straconego roku w Hogwarcie.
Swoją drogą, dzień przed wyjazdem Ig prosił mnie, abym pomógł
mu przy ujeżdżeniu Pozitano, co równało się z tym, że sam musiałem to zrobić.
Mój nieszczęsny bliźniak nie potrafi jeździć konno, a wszystkie możliwe okazje
przepuszczał na rzecz obejrzenia nowego odcinka jakiegoś filmu, czy serialu.
Był z niego najzwyklejszy leń.
Przemierzyłem pokój wspólny mojego domu, odpalając papierosa.
Jakoś nie przejmowałem się możliwym przyłapaniem przez innego ucznia. Obecność
kogokolwiek graniczyła z cudem. Każdy przecież znajdował się na swojej lekcji.
Ja natomiast postanowiłem zrobić sobie małe wagary. W końcu to wina McGonagall,
że nie mogłem być obecny na trzeciej godzinie. A jak już robić sobie przerwy,
to najlepiej do końca.
Wypuszczając dym z ust, otworzyłem drzwi od swojego
dormitorium. Wszedłem do środka, na wstępie zrzucając z siebie szatę na kanapę. Buty
również strzepnąłem z nóg, gdzieś w tamtym miejscu. Sam natomiast sięgnąłem po
popielniczkę ze stolika i skierowałem się do łazienki. Postawiłem ją na rogu
wanny, wraz z paczką fajek i papierosem, którego odstawiłem tam na chwilę. W
tym czasie zdążyłem odkręcić kurki z ciepłą, wręcz gorącą wodą, wlać płyn do
kąpieli, jaki wpadł mi pierwszy w ręce (nieważne jaki wybiorę teraz; każdy był
odpowiedni), jak i rozebrać się do naga. Kiedy tylko wanna została napełniona
po brzegi, zakręciłem kurki i zanurzyłem się w przyjemnie parującej wodzie.
Sięgnąłem po dopalającego się papierosa, kończąc go szybko
tylko po to, aby zapalić kolejnego. Dopiero po tym pozwoliłem sobie na
przymknięcie oczu i wydanie z siebie zadowolonego westchnienia.
W tej chwili mogło się palić i walić. Nic nie zmusiłoby mnie
do wyjścia z wody.
Albo mogło. Moje paznokcie wołały wręcz o nowe manicure.
~ * ~
Jęknąłem zdruzgotany, widząc jaką mam ostatnią godzinę w
piątek na planie. To było przecież niemożliwe. Nie było mowy, żebym zapisywał
się na coś takiego!
Przygryzłem wargę z frustracją, jednocześnie wyciągając
komórkę. Napisałem szybko bratu wiadomość, a następnie wyłączyłem aparat.
Przecież i tak, tylko on mógłby próbować kontaktować się ze mną w ten sposób.
Niech wie, że jestem na niego wściekły.
W ogóle, co za bezmózgi pacan wymyślił tak idiotyczny
przedmiot? Ja osobiście nie widziałem potrzeby, aby coś takiego istniało.
Mugoloznastwo nie było nikomu do życia potrzebne. Ig był wystarczający, abym
mógł dowiedzieć się, że „komórka” jest nie tylko najmniejszą jednostką
organizmów żywych, ale również urządzeniem, które działa na podobnej zasadzie
co rozmowy przez kominek. Z tym wyjątkiem, że jedynie słyszymy swojego
rozmówcę.
Dlatego też nie muszę chodzić na jakieś gówniane zajęcia! Nie
były mi do niczego potrzebne.
– Co już cię tak wyprowadza z równowagi, Draco? – Spojrzałem
na Zabiniego, który rozsiadł się wygodnie na zaścielonym łóżku. Ja natomiast
rzuciłem w jego kierunku świstkiem papieru, który ledwo doleciał pod jego nogi.
Brunet niezrażony moim zachowaniem podniósł plan, przeglądając go uważnie, po
czym gwizdnął cicho, najwidoczniej rozbawiony. – Nie sądziłem, że nagle zaczęły
cię interesować sprawy związane z mugolami.
– Ty chyba ocipiałeś – warknąłem, posyłając mu mordercze
spojrzenie. Odwróciłem się do niego zaraz plecami, zgarniając szczotkę z biurka
i podchodząc do lustra. Zacząłem w miarę szybko rozczesywać włosy, jednocześnie
obserwując w tafli przyjaciela. – Czy ty sądziłeś, że mógłbym zapisać się na
ten niepotrzebny przedmiot?
– W sumie, wiesz trochę na ten temat. – Blaise wstał powoli,
kierując się do mnie i odbierając moją szczotkę. Leniwie przesuwał nią po moich
włosach. – Nawet jeśli nie jesteś do tego jakoś pozytywnie nastawiony, to
myślę, że mimo wszystko dasz sobie doskonale radę. – Jedna z jego dłoni
znalazła się na moim boku, kciukiem masując delikatnie skórę przez materiał
jasnej, kremowej koszuli i szaty szkolnej. Tej nowej – oczywiście.
– Mimo wszystko to ja zdzielę Iga po łbie, jak go tylko
spotkam i ciebie, jeżeli zaraz nie przestaniesz – zagroziłem, mimo iż nie
wykonałem żadnego ruchu. Chłopak jednak posłusznie odsunął się ode mnie,
unosząc jeszcze odrobinę dłonie do góry, by podkreślić, że nic mi nie zrobi. –
Chodźmy już, bo zapewne Pansy i reszta się niecierpliwią – dodałem, wychodząc z
chłopakiem z mojego dormitorium. Jak zwykle zabezpieczyłem jeszcze drzwi
magicznym zamkiem; nie chciałem, aby ktoś niepowołany pałętał się po moim
azylu.
– Pansy wyszła z przyjaciółkami na śniadanie chwilę przed tym,
jak do ciebie przyszedłem – oznajmił, ramieniem obejmując mnie za szyję.
Westchnąłem tylko, ściągając z siebie jego łapę i idąc dalej. W pokoju wspólnym
tuż przy wyjściu złapałem Willa i Teda i pociągnąłem ich za sobą. Zaraz też
spytałem ich, jak widzą dzisiejszy wieczór. Wolałem jakoś zająć ich wspólną
rozmową ze mną i Zabinim.
Doskonale widziałem ich wrogie spojrzenia, jakie jeszcze przed
paroma sekundami sobie wysyłali. Nie mogły być one spowodowane byle jaką
kłótnią. To musiało być coś o wiele grubszego. Tak jakby już od dłuższego czasu
mieli jakieś zatargi, by zacząć traktować się niczym wrogów. Może jeszcze nie
kłócili się głośno, czy też nie nawalali w każdej możliwej chwili, jednak
czułem, że już mało do tego brakowało. Co prawda nie wiedziałem, o co między
nimi poszło, ale miałem jakąś okropną świadomość, że jeśli nic się z tym nie
zrobi, to może być tylko gorzej. I nie wiem czemu, ale odbiłoby się to tylko i
wyłącznie na mnie.
– Jeśli tylko profesor Snape wyrazi swoją aprobatę, to jestem
jak najbardziej za. – Doskonale można było usłyszeć w głosie Willa to, jak
skrupulatnie warzył wypowiedziane słowa. Nott parsknął cicho w odpowiedzi,
skupiając na sobie poirytowanie starszego chłopaka. – Coś ci nie odpowiada,
Teodorze?
– Nie, Williamie – odparł ten natychmiast, przez chwilę nie
spuszczając ze mnie wzroku. Zadrżałem nieświadomie pod wpływem jego spojrzenia.
Czułem się, jakby ten znał wszystkie moje sekrety. Jakbym znajdował się przed
nim nagi, złamany i upokorzony. – Wszystko jest w jak najlepszym porządku. –
Jego wzrok był nieprzyjemny. Przywodził mi na myśl myśliwego, który właśnie
dojrzał swoją możliwą zdobycz.
– Profesor Snape nie będzie miał nic przeciwko. Rozmawiałem z
nim wczoraj na ten temat – oznajmiłem, odwracając minimalnie wzrok od Teda. Nie
chciałem wyjść na tchórza, ale też nie miałem najmniejszej ochoty na niego w
tej chwili patrzeć. Przerażały mnie jego oczy. – Jeżeli będziemy zachowywać się
w miarę kulturalnie w chwili jakiegoś wypadu poza nasz dom, Snape będzie nas
krył.
– Jak to dobrze, że masz takie układy z profesorem. – Zabini
zaśmiał się donośnie, jakoś nie przejmując się tym, że weszliśmy już do
Wielkiej Sali. Nie uciszałem go. Wiedziałem, że nie miałoby to większego sensu,
a tylko zwróciłbym na nas niepotrzebną uwagę.
Już nawet nie zareagowałem na to, że brunet ponownie
dzisiejszego ranka postanowił uwiesić się na mojej szyi. Tak razem podeszliśmy
do stołu, witając się krótko z najbliżej siedzącymi Ślizgonami.
Powoli, nie przerywając konwersacji, zaczęliśmy brać się za
jedzenie. A raczej to oni się brali – ja tylko zwyczajowo nabrałem odrobinę
jajecznicy na talerz, widelcem rozprowadzając ją dyskretnie po całej
powierzchni i nalałem sobie do połowy soku z dyni, którego upijałem raz po raz.
– Swoją drogą, Draco. – Zabini zwrócił się w moim kierunku,
podczas gdy ja posłałem mu pytające spojrzenie. – Jeżeli nie podoba ci się
ostatnia lekcja, to mam rozumieć, że robisz sobie dzisiaj z tego wagary? –
Uśmiechnął się zadowolony z takiej wizji. Ja również pozwoliłem sobie na
delikatniejszy uśmiech. Czasem zdarza nam się myśleć bardzo podobnie. A w tym
przypadku zgadzałem się z nim w stu procentach. Przecież po jakiego grzyba mam
chodzić na zajęcia, z których to zaraz się wypisuję?
– Oczywiście, że tak – przytaknąłem mu zadowolony. – Natomiast
przez twoją dociekliwość domyślam się, że chcesz mi towarzyszyć, tak?
– Mhm – potwierdził, jednocześnie przegryzając dość spory kęs
jajecznicy. – Mam już nawet pomysł, jak możemy wykorzystać ten czas… – zawiesił
swój głos, sprawdzając, czy nikt inny nie zwraca na nas swojej uwagi. Ja
również pozwoliłem sobie na dyskretne rozejrzenie się po sali. Igniss przy
stole Gryfonów zdawał się dobrze bawić; uśmiechał się radośnie, klepiąc w ramię
Wiewióra i uwieszając się na Potty’m. Odwróciłem zaraz wzrok, spoglądając
ponownie na twarz Blaise’a.
– Mów dalej – poleciłem mu, pokazując jednocześnie, że jestem
zainteresowany jego pomysłem.
– Przed rozpoczęciem roku schowaliśmy kilka zmniejszonych
skrzynek piwa i chyba z siedem, czy osiem reklamówek innych alkoholi –
oznajmił, przysuwając się do mnie nieznacznie.
Niezmiernie ucieszyła mnie wizja posiadania takiej ilości
trunków. Byłem już przekonany, że dzisiejsza impreza będzie niezapomniana dla
ślizgońskiego narybku. Czas najwyższy, by (tylko) zobaczyli jak się bawią ich
starsi koledzy, a szczególnie jak się bawi szlachta, wśród której – nie chwaląc
się – królowałem.
– Już nie mogę się doczekać. – Odłożyłem kielich, wstając od
stołu. – Po eliksirach widzimy się w pokoju wspólnym – mruknąłem, kierując się
ku wyjściu z sali.
~ * ~
Kiedy wyszliśmy na błonia, część dziewczyn oglądała się za
nami zaciekawiona. My jednak, rozmawiając głośno o siódmoklasistce z
Gryfindoru, która to przedwczoraj tak wdzięcznie zajmowała się małym,
czarniutkim kolegą Zabinim,
kierowaliśmy się w kierunku granic Zakazanego Lasu, odrobinę dalej od chatki
gajowego.
Robiliśmy to głównie dlatego, aby nikt się do nas nie
przypałętał, a rozmawianie o jakiejś łatwej dziuni było na to najlepszym
sposobem. Przynajmniej mieliśmy pewność, że nie zostaniemy przyłapani. A
szczególnie już przez tą Żelazną Dziewicę.
– Dobra, chyba już nie zwracają na nas tak wielkiej uwagi –
zmienił nagle temat, przerywając tym samym opowieść na interesującym dla mnie
momencie. Mimo wszystko byłem ciekaw, gdzie po wyjściu z łazienki udali się, w
celu dokończenia ich uciechy cielesnej.
Może i Zabini za każdym razem opowiadał mi swoje przygody,
jednak co nowsza była o wiele bardziej ciekawa i wciągająca. Chociaż muszę
przyznać, że wolałem jak opowiadał o swoich chwilach uniesienia z chłopakami.
Mówił to tak realistycznie, że w chwili zdawania relacji, przed oczyma miałem
całą sytuację. W akcjach z dziewczynami moja wyobraźnia już tak dobrze nie
działała.
– Tak – odparłem, starając się przybrać znudzony wyraz twarzy.
– I jak ona w ogóle miała na imię?
– Hmm. – Chłopak zrobił zamyśloną minę. – Lona...? Dona...?
Westchnąłem, przyśpieszając kroku. Blaise od zawsze mnie
rozbrajał i nigdy nie żałowałem, że zawarłem z nim znajomość. Nawet wtedy,
kiedy starał się mnie przelecieć, czy też po prostu tylko pomacać.
– Mam fajny pomysł – powiedziałem w pewnej chwili, spoglądając
na jego ucieszoną twarz. – Tylko pośpiesz się trochę, bo nikt nie może się
dowiedzieć, co robimy.
– Zaraz, chcę popatrzeć z tej odległości na twoją pupcię.
Kręcisz nią tak, że mam ochotę wziąć cię tu i teraz. – Wydał z siebie coś na
kształt zadowolonego westchnienia. – Z drugiej strony, jeśli chcesz mnie
zaciągnąć z dala od ludzi na małe rendez–sous... – Uśmiechnął się, oblizując
perwersyjnie usta.
– Oczywiście – zironizowałem, przystając przy granicy lasu.
Rozejrzałem się jeszcze raz, sprawdzając, czy nie ma nikogo w naszym pobliżu. –
To gdzie są te wszystkie trunki?
– Tam – oznajmił, wymijając mnie. Nie omieszkał przy okazji
złapać mojego tyłka. – Pod tym malutkim krzaczkiem. – Wskazał na niepozorny
krzak, przy którym oboje się znaleźliśmy.
– Nie dało się dalej tego schować? Czemu w ogóle nie
zabraliście tego od razu do pokoi?
– Bo wtedy nie byłoby zabawy z przemycaniem pod czujnym nosem
profesor M – odparł, podciągając część gałęzi do góry. Ja z kolei zabrałem się
za wyciągnięcie wszystkich reklamówek. Zdziwiłem się, gdy pod palcami wyczułem
materiał jakiejś torby. Wyciągnąłem powoli duży, czarno–szary plecak,
spoglądając pytająco na przyjaciela. – No co? – sapnął cicho. – Wszystko jest
zmniejszone i ładnie spakowane. Wyciągaj jeszcze jeden – polecił, a ja
spojrzałem na niego, rozdziawiając usta w szoku.
– Że tam jest jeszcze jeden!? – krzyknąłem cicho, nie mogąc
jakoś przyjąć tego do świadomości. Przecież w jednym plecaku było z pewnością
kilkadziesiąt litrów minimum!
Mimo wszystko ponownie pochyliłem się i sięgnąłem trochę
głębiej pod ten piekielny krzak. Musiałem przyznać, że rzeczywiście był tam
kolejny plecak.
– Niezły widok. – Blaise gwizdnął z uznaniem. Ja z kolei
wyprostowałem się, zawieszając torbę na lewym ramieniu.
– Lepiej sobie zważaj, ogierze. – Musnąłem palcami szczękę
chłopaka. – Zaprosimy też mojego szanownego kuzynka – dodałem, kierując się ku
szkole. W końcu trzeba przygotować zarówno imprezę, jak i siebie.
~ * ~
Muzyka leciała z magicznie podregulowanych głośników. Większość
osób podrygiwała energicznie w rytm piosenki na środku sali. Inni oblegali
kanapy, „szwedzki barek” jak mawiali młodsi Ślizgoni, lub też ściany. Do mnie w
tej chwili należało to pierwsze. Półleżałem na strasznie mięciutkiej kanapie,
pozwalając się obejmować przez jakieś laski. Jedna z nich właśnie podstawiła mi
przed twarz butelkę whiskey, którą zaraz ująłem i pociągnąłem z niej kilka szczodrych
łyków.
Robiłem sobie właśnie malutką przerwę w zabawie. Byłem troszkę
zmęczony i ewidentnie spragniony, co udowodniłem zaraz po upadnięciu na kanapę.
Zabrałem wtedy jakiemuś piątoklasiście piwo, w podzięce cmokając go w policzek
i zaraz dopijając je duszkiem.
– Aż żałuję, że Książę nawet na nas nie spojrzy… – Westchnęła
jedna z dziewczyn do swoich przyjaciółek. Uśmiechnąłem się z pobłażaniem,
przekazując im pustą butelkę. Przecież nie będę zajmował się wyrzucaniem jej.
– Przykro mi – mruknąłem, podnosząc się i kierując ku
Blaise’owi, flirtującemu z jakimś jasnowłosym chłopaczkiem, który poddawał się
z łatwością jego zabiegom. – Jak możesz? – Stanąłem przy nim, patrząc z
uśmiechem na chłopaka. Był ładny, no ale kurcze, bez przesady. Nie mógł się w
ogóle ze mną równać. – Myślałem, że chcesz mnie upić i przerżnąć na kilka
sposobów. – Chłopaczek widocznie zarumienił się, przepraszając nas i umykając
zaraz.
– Spłoszyłeś moją dupcię. – Rzucił mi obrażone spojrzenie,
zaraz znajdując się tuż przede mną i pociągając mnie w kierunku tańczących. –
Wynagrodzisz mi to w tańcu! – Starał się teraz przekrzyczeć muzykę.
Gdzieś z boku śmignęła mi zamazana postać mojego bliźniaka,
który z uporem maniaka latał po całym pokoju wspólnym i robił zdjęcia komu i
gdzie popadnie. Co chwilę w miarę ciemne pomieszczenie, oprócz kolorowych,
migających lampek przeszywał błysk flesza.
Kiedy już znaleźliśmy się gdzieś tak w środku, stanąłem tyłem
do Zabiniego, kręcąc ponętnie biodrami i wyciągając ręce ku górze. To był mój
żywioł.
Mój strój był idealny do takich wygibasów. Odsłaniał trochę
ciałka i jednocześnie zasłaniał. Specjalnie założyłem białe szorty, które
opinały się w szczególności na pośladkach. Przy szlufkach podoczepiałem kilka
kompletów łańcuszków z różnymi, dużymi, jak i malutkimi zawieszkami. Podobnie
było z nadgarstkami. Na obydwu zaczepiłem sobie bransoletki, które miały dobrze
współgrać z resztą ozdób. Moją górę stanowiła jasna koszulka, równie obcisła i
kończąca się delikatnie nad pępkiem.
To mi przypomina, że przy ostatniej przymiarce mundurka u
Louisa, ten zaproponował mi pójście do kosmetyczki i zrobienie sobie tam kolczyka.
Może to nie byłby tak głupi pomysł?
Uśmiechnąłem się szeroko, kiedy pojawiło się dwóch ciekawych
chłopaków po obu moich stronach. Wystąpiłem bardziej do przodu, nie przestając
ruszać się w rytm muzyki. Ci od razu zrozumieli moją aluzję i znaleźli się o
wiele bliżej mnie. Jeden z nich, ubrany w czarne jeansy z kilkoma jasnymi
paskami luźno pozawieszanych na biodrach i równie ciemną bluzką, znalazł się za
mną wręcz ocierając się o moje plecy i pośladki. Drugi z kolei oprócz takich
samych spodni co jego kolega, miał na sobie białą koszulę z rozpiętymi dwoma
górnymi guzikami, czarną kamizelkę i tego samego koloru krawat, za który zaraz
złapałem, kiedy ten tylko zaczął tańczyć tuż przede mną.
Czułem gorący oddech uderzający w skórę mojego karku. Wyjątkowo
dzisiaj, by włosy mi nie przeszkadzały, założyłem specjalną spinkę w kształcie
srebrnego krzyżyka, która sprawiała, że moje włosy stawały się bardzo krótkie.
Opadające jedynie nieco na oczy i odrobinkę na kark.
Natomiast z przodu dochodził do mnie nieziemski zapach
tańczącego tak blisko mnie chłopaka. Przysunąłem się do niego bliżej,
pozwalając mu objąć mnie prawą ręką w pasie. Jego kolano znalazło się między
moimi udami, gdy on sam drugą dłoń ułożył na moim prawym udzie. Zaraz też
odchyliłem głowę do tyłu, kiedy tylko jego usta znalazły się koło mojej szyi.
Wyciągnąłem rękę za siebie, w poszukiwaniu drugiego chłopaka,
który wręcz ocierał się o mnie od tyłu, łapiąc moją rękę i obejmując mnie
ramieniem. Muskał ustami mój kark, na co jęknąłem niekontrolowanie.
Było mi tak dobrze! Czułem z obu stron dwóch, pewnych siebie
chłopaków, którzy w jednoznaczny sposób przystawiali się do mnie. Kolano między
moimi udami, poruszało się sugestywnie, a i ja sam nie próżnowałem, podrygując
raz po raz biodrami. To do przodu i do tyłu, to na boki.
Nie zwróciłem nawet uwagi na błysk lampy od aparatu. Chociaż
może wtedy jeszcze bardziej zacząłem się o nich ocierać. Nie byłem pewien. Ich
zapach mnie otumaniał. Chciałem tylko więcej.
Mój brat mógł sobie robić zdjęcia do woli. Mnie to jakoś mało
obchodziło. Bylebym tylko miał okazję je przejrzeć i wtedy przyjrzeć się moim
dwóm kolegom.
Hej,
OdpowiedzUsuńDraco może palić w szkole, ciekawi mnie jakby to chodziło o dyrektora, jaka była by jego reakcja, no no imprezka, jestem ciekawa tych kolegów...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńimprezka, jestem bardzo ciekawa tych kolegów... uuuu Draco pali i to w szkole...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejka,
OdpowiedzUsuńimprezka, imprezka, och no jestem bardzo ciekawa tych kolegów... uuuu, no to czegoś takiego się nie spodziewałam, że Draco pali i to w szkole...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza